- Słucham! – rozległ się jej pewny i zdecydowany głos. Zrozumiałem, że Lidka zapewne dla mnie nacisnęła wersję głośnomówiącą.
- Priviet’, dziewoja! – w odpowiedzi zaszczebiotała wesoło Lidka. – Masz tam jeszcze coś do jedzenia? Czy wszystko wtłoczyłaś głodomorom?
- Wszelki duch!... Lidka! Jesteś! A wszyscy cię szukają!
- Jacy wszyscy? Zlot komorników? Jeśli tak, to ja nie dzwoniłam.
- Nie dworuj sobie ze mnie! – Barbara lekko się obruszyła. – Ludzie z Warszawy. Byli w Czyżynach, pytali nawet twoich rodziców… Gdzie ty jesteś? No i jeszcze pani wicepremier o ciebie pytała.

- Anka? – Lidka niespodziewanie wyglądała na oszołomioną. – Skąd ona tutaj? Była może w strefie? I jeszcze nie pojechała do domu?
Wydęła wargi, usilnie analizując potok słów Barbary. A ta nie próżnowała.
- Ta sama, co bywała u nas. I w domu sypiała. Lidka! Mówią mi tutaj, że w domu znowu pali się światło. Gdzie ty jesteś?
- No to co, że się pali? Światła po to zainstalowano, żeby coś oświetlały. Po to one są. Więc się uspokój.
- Ale ludzie się boją! Ty, poczekaj…
Rozmowa umilkła na kilkanaście sekund. Po czym Baśka znowu przemówiła.

- Lidka, jesteś tam?
- Jestem.
- Ta delegacja z panią wicepremier, jest jeszcze u nas, na sali. Ona nie może się do ciebie dodzwonić. Dać jej sygnał, że się znalazłaś?
- Poczekaj. Mówisz, że to naprawdę coś ważnego?
- Tak sądzę. Była naprawdę podekscytowana i wyglądała na zmartwioną.
- A czym się zmartwiła, nie wiesz?
- Nie. Ale coś… poczekaj…

- Ona była dzisiaj w strefie…
- Chwila, mówię! – Baśka chyba zniecierpliwiła się, że Lidka jej przerywa.
Telefon znowu umilkł. Tym razem na dłużej niż kilkanaście sekund.
- Ona zaraz tu podejdzie – usłyszeliśmy głos Barbary. – Ale wróćmy do korzeni. Pytałaś o jedzenie. Co to ma być?

- Kolacja z najlepszych rzeczy jakie masz. I najlepszy szampan.
- O kur…cza chata! – Baśce wyraźnie poprawił się humor. – Na ile osób? Ile czasu mi dajesz? – zapytała bez namysłu
- Osoby są na razie dwie. A ile ich będzie za dziesięć minut… tego nie wiem. Sytuacja robi się dynamiczna, więc plany będą się zmieniały.
- No dobrze. Za pół godziny będą gotowa.
- Baśka, ale to ma być z dostawą i z obsługą. Zresztą, możesz sama z nią przyjechać. To jest kolacja po-zaręczynowa!
- O, cholera!...

- Tak, kochana! Jestem po słowie z narzeczonym, a on mi zgłodniał, maleńki. Muszę go więc nakarmić. No i musimy napić się szampana, bo dzisiaj jest ostatni dzień swobody. Od jutra będę w ciąży, więc i pić nie będę mogła.
- Jasny gwint!... Ty… Nie drwisz sobie teraz ze mnie?
- Baśka… Nie! Naprawdę! – Lidka zmieniła ton na poważny. – Zupełnie serio potrzebuję wykwintną kolację i szampana. A na ile osób… Pewnie kilka. Przygotuj się na niespodzianki.

- O kurna… A gdzie mam to w końcu dowieźć?
- Do domu.
- Co??? Ty chyba szaleju się najadłaś!
- Przecież mówię wyraźnie – Lidka miała bardzo pewny i spokojny głos. – I żebyś nie była zaskoczona, to ja tu jestem i ja świecę światło. Znaczy, my świecimy! – dodała po spojrzeniu na mnie. – Obydwoje.

- Ty, a kto jest tym twoim narzeczonym? Zdradzisz mi?
- Przyjedziesz to zobaczysz. Na razie niczego więcej się nie dowiesz.
- Cholera… O, jest już pani premier. Oddaję słuchawkę.

- Halo? – usłyszeliśmy głos Anny.
- Jestem! - odezwała się Lidka. – Witaj w naszych skromnych progach!
- Cześć! Gdzie ty jesteś? Musimy bardzo pilnie się spotkać. Mamy problem.
- Co się stało?
- Mamy wakat w resorcie rozwoju. Profesor Jachimiak miał zawał. Nie żyje.
- O kurwa… – wyrwało mi się na głos.

Anna usłyszała inny głos, gdyż Lidka milczała.
- Sama jesteś?
Obrzuciła mnie spojrzeniem, ale pokręciłem głową przecząco.
- Nie…
- Ale możemy rozmawiać swobodnie?
- Pewnie, że tak. Anka, wiesz co? Jadłaś już kolację?

- Nie, chyba zostawię… Odechciało mi się jeść, kiedy otrzymałam wiadomość.
- To z kim tam jeszcze jesteś? Możesz się uwolnić?
- Oczywiście, że mogę. A jestem z pewnym dziennikarzem i jego znajomymi…
- Więc podjedź do nas.
- Do was, czyli gdzie?
- Do domu nad jeziorem.

- Tam gdzie straszy?
- Nigdzie nie straszy, ale tak. Tutaj.
- A mogę wiedzieć z kim jesteś?
- Zobaczysz.
- Mam zadzwonić do pana Rafała?
- Możesz nie dzwonić. Podjedź!
- Dobrze. Zaraz będę.

- Kim jest Rafał? – zapytałem, kiedy zakończyła rozmowę.
- Senatorem. Tym, o którym ci wspomniałam.
- To Anka już wie?

- A jakże! On się zupełnie z tym nie krył, że spotkanie ze mną było jego marzeniem. Że od początku tamtej kadencji śledził moje parlamentarne losy. Zobaczył mnie w telewizyjnej migawce, z tego mojego pożegnania w Czyżynach. Pamiętasz tę hecę jaką mi zrobili?
- No pewnie! – uśmiechnąłem się. – Ja też byłem wtedy zaskoczony…
- A jego tak to zainteresowało, że kilka razy był nawet tutaj, w Limanie. Ale tylko raz mnie widział. Nie podszedł wtedy, bo mi tłumaczył, że po prostu się krępował. Nie chciał też zrazić mnie natarczywością, bo byłam mężatką. Ale kiedy zostałam wdową, mocno zaangażował się w kampanię wyborczą. Z nadzieją, że go wybiorą i mną spotka. Co zresztą się stało.

- I tak od razu planowałaś z nim życie?
- Jakie życie? – spojrzała na mnie sprawdzając, czy czasem z niej nie żartuję. – Miły pan, sympatyczny, a poza tym inteligentny i wolny. A ja też potrzebowałam już odskoczni od tego codziennego kieratu. I byłam wściekła na ciebie, że zupełnie zapomniałeś o firmie.
- Nie zapomniałem, ale…

Nie powiedziałem jej, dlaczego nie miałem serca do Limana, gdyż rozległ się dzwonek przy drzwiach od tarasu.