Długą sesję zdjęciową do wydawnictwa robiły jej specjalistki z firmy Zielonika. Na mężczyzn się nie zgodziła. Całość kompozycji też została przez nie opracowana. Dorotka zgodziła się przy tym na różne korekty dotyczące otoczenia, ale nie wyraziła zgody na upiększanie samego ciała. A pokazała go bardzo dużo. Jak jeszcze nigdy. Wszystkie miesiące ozdobione zostały wizerunkiem w strojach mocno podkreślających, a i odsłaniających ciało, natomiast lato w samym bikini. Bez wyuzdania, jednak kostiumy były dość skąpe i erotycznie uwydatniające wszystkie jej fizyczne walory.
Oglądałem ten kalendarz wcześniej i nie posiadałem się ze zdumienia. Ja przecież z tą dziewczyną sypiam codziennie! Niby nic wielkiego nie pokazuje, szczegóły były zakryte, a jednak… emocje mi wtedy rosły! Ciekawe jak przebiegnie licytacja. Tym bardziej, że na stronie tytułowej występowała kompletnie ubrana, w eleganckim kostiumie pani prezes banku. Żeby ujrzeć nieco więcej, należało kalendarz kupić. Ot, taki zabieg marketingowy.

Zdał przy tym egzamin. Kalendarz z Dorotką w roli głównej został sprzedany na pniu! Całe tysiąc egzemplarzy! Pierwszym nabywcą był oczywiście Zielonik, który za pięćdziesiąt egzemplarzy zaoferował dziesięć tysięcy złotych, pod warunkiem jednak, że otrzyma na nich dodatkowo autograf modelki. Dorotka szybko się na to zgodziła, a potem już pojechało. Wszyscy byli bardzo ciekawi co też takiego interesującego jest wewnątrz, że padła taka suma. No i wykupiono wszystko.
A Dorotka sprzedawała jeszcze później niektórym nabywcom swój podpis za dodatkowe sto złotych, oczywiście, przelewane na konto fundacji. Nie było z tym żadnego problemu, przenośny terminal płatniczy zjawiał się przy stolikach na zawołanie. Nawet po licytacji.

- Dałaś popalić tym kalendarzem, oj dałaś! – Justyna kręciła głową, przeglądając jego karty przy stole. – Chyba lepiej nie będę wspominała o tym w rodzinie.
- Jak tam uważasz – Dorotka nie miała zamiaru przejmować się jej oceną. – Ponad sto tysięcy złotych dla fundacji za możliwość wzdychania do moich wdzięków… Niezła suma! Warto było! Nie jestem przecież nastolatką. Niezadługo nie będzie to już możliwe.
- Podziwiam panią! – skomentowała Ola Paszko. – Pełniąc tak odpowiedzialną funkcję i przy tej obecności różnorakich celebrytów… Pani zabrała im dzisiaj cały show! Teraz pewnie siedzą i rozmyślają, jak nie docenili sytuacji. Jutro to pani będzie na ustach całej warszawki, a nie oni!

- Mam gdzieś całą warszawkę – skrzywiła się Dorotka. – Nie o rozgłos mi chodziło, ale o wsparcie fundacji. To dla niej się sprzedałam, dla niej wystawiłam na pokaz swoje ciało, czego nigdy nie zrobiłam dla siebie! No, może z jednym wyjątkiem… – spojrzała na mnie. – Tylko nie mów, że było inaczej!
- Od tamtej, pamiętnej chwili, niezmiennie cię kocham! – odparłem.
- Ja ciebie też! – uśmiechnęła się i podniosła z krzesła, wyciągając dłoń w moim kierunku. – Chodź, mamy do załatwienia jedną sprawę. Przepraszamy, niedługo będziemy z powrotem.

Tą ważną rzeczą okazał się szybki „numerek” w naszej znanej palarni. W stylu mało eleganckim, nawet nie wiem jak to określić. Więc nie tylko ja pamiętałem tamten bal i wydarzenia, mocno odciśnięte w naszym życiorysie.
Pomieszczenie było teraz puste, wentylacja działała, zamek w drzwiach także i nikt nam nie przeszkodził. Przerwę wykorzystywano na inne zajęcia, tylko my kochaliśmy się niczym przypadkowi partnerzy na zwykłej dyskotece. Rewelacja!
Wciąż zachowywała gibkość i elastyczność, skromny kostium tancerki zbytnio mi nie przeszkadzał, ale najważniejsze było to, że chciała! Że było jej to potrzebne! I nie szukała nikogo innego, chciała ze mną! Aż mi się nogi uginały po wszystkim, tak bardzo mnie cała sytuacja podnieciła.

- Kochana moja, szalona! – szeptałem, całując jej włosy, bo głowę oparła o moje ramię. – Co też ci wpadło do głowy? Skąd taka nagła potrzeba?
- Jaka szalona? – uścisnęła mnie. – Przyszła pora na wieczorny seks, więc należało się rozładować! Teraz będę mogła już tańczyć również z innymi, bez głupich myśli. A będzie to potrzebne po prostu z grzeczności. Ty też proś do tańca inne panie, nie wypada ci gardzić sąsiadkami.
- Kocham cię skarbie!
- I ja ciebie kocham! – przytuliła się na chwilę. – A teraz poczekaj jeszcze, muszę się po tym wszystkim ogarnąć.
- Masz jakieś zapasowe majtki? – zapytałem, kiedy odchodziła w stronę toalety.
- Wyobraź sobie, że mam! – oznajmiła spokojnie. – Dam sobie radę!

Kiedy opuszczaliśmy pomieszczenie, natknęliśmy się na Lidkę i Bogdana.
- Co ty? – zdziwił się Bogdan, spoglądając na Dorotkę. – Palisz cygara?
- Niekoniecznie pali – odpowiedziała szybko Lidka, kiwając znacząco głową. Na dalsze komentarze już sobie nie pozwoliła, zgaszona zabójczym spojrzeniem mojej żony. Nie dała jednak za wygraną, kiedy wróciliśmy do stołu.
Była wtedy krótka przerwa na ostatnie, gorące danie i kiedy uprzątnięto nakrycia, a na stole pojawiły się alkohole, Dorotka nakryła dłonią swój kieliszek, nie pozwalając kelnerowi napełnić go szampanem zamówionym przez Zielonika.

- Przepraszam, ja od dzisiaj już nie piję! – oznajmiła. – Jestem w ciąży, co absolutnie wyklucza spożywanie alkoholu!
- Tia… chyba od dziesięciu minut – mruknęła Lidka.
- Nie żartuj… Skąd to wszystko wiesz? – zdziwiła się Justyna.
- Gdybyś widziała przed chwilą jej rumieniec na buzi, też nie miałabyś wątpliwości.
- Ja tam niczego nie zauważyłem – odezwał się Bogdan.

- Jakby cię czołg przejechał, też byś nie zauważył – odpysknęła mu. – Ale skoro tak jest, to moje szczere gratulacje! Mama nie może, a więc tatuś nadrobi. Tomek, za wasze zdrowie, całej waszej trójki! Musisz teraz pić za was wszystkich. Ja ci nie odpuszczę! Ty możesz, a nawet mogłeś i to przed chwilą…
- Cicho! – Dorotka nie traciła rezonu. – Też się z wami napiję, ale teraz wyłącznie soku jabłkowego. Co jednak nie oznacza, że nie mam zamiaru się bawić Przeciwnie! Będę dzisiaj szalała jak nigdy. Tomek, szampana dla wszystkich!

Druga część balu przebiegała nieco inaczej niż ta początkowa. To było jednak bardzo duże przedsięwzięcie. Dlatego po północy, po wyczerpaniu oficjalnych punktów programu, jego formuła się zmieniła. Do tańca przygrywały już dwie orkiestry. Jedna, bardziej współczesna, zapraszała na główną salę taneczną, druga zaś, znacznie cichsza i bardziej klasyczna, zainstalowała się w sali jadalnej, na podium, z którego niegdyś przemawiał John, a Dorotka tłumaczyła jego wystąpienie. Taka kapela z utworami na zamówienie. Centrum sali jadalnej było puste, jakieś sto osób mogło tutaj swobodnie tańczyć, chętnych więc nie brakowało. Oczywiście, za zachcianki należało zapłacić, ale terminal był na zawołanie i cieszył się dużą popularnością, mimo że główna sala taneczna pozostawała bezpłatna. Nam również bardziej podobało się tutaj.

I tak bawiliśmy się przez jakiś czas jedząc, pijąc i tańcząc. W międzyczasie panie wyszły do apartamentu zmienić kreacje, a my wykorzystaliśmy okazję na zapalenie drugiego cygara. Prezes zaczął mnie wtedy urabiać, bym mu odstąpił ZIS-a.

- Panie Tomku, urzędnikowi państwowemu nie przystoi taka maszyna. Poza tym ona jest dla pana niepolityczna. Co innego ja, zwyczajny prywaciarz. Mogę się rozbijać nawet autem ze wschodu.
- Na razie nie mogę go sprzedać, bo zapłaciłbym drakoński podatek. Przecież pan o tym dobrze wie.
- Rozumiem, ale to nie musi być już! Ustawiam się jedynie do kolejki, proszę o mnie nie zapominać.
- Jeśli nawet go kiedyś sprzedam, to nie będzie tanio – zastrzegłem.
- Cena nie gra dla mnie roli, zapłacę panu dwa razy tyle ile pan za niego wydał, łącznie z wszystkimi kosztami poniesionymi w kraju. Za taką sumę będzie pan mógł nabyć najlepszy, luksusowy model dowolnej marki.

- A następnego dnia pewne gazety napiszą jak sprytnie pan Zielonik wręczył łapówkę ministrowi rozwoju – zauważył Karol.
- Też może tak być – mruknął prezes. – Durni ludzie. Gdybym miał rozmawiać z panem Tomaszem takimi metodami, miałbym tysiąc i jedną możliwość, aby nikt się o tym nigdy nie dowiedział. Zbyt długo się jednak znamy i zbyt sobie cenię nasze kontakty, abym miał stosować podobne metody. Poza tym, pana ministra nie można kupić. Tak jak i pani Doroty. Zwyczajnie, są poza zasięgiem dawców łapówek. Jak się ma duże pieniądze, to o łapówkach nie ma nawet mowy.

- Widzi pan, prezesie… a można było zamówić dwa egzemplarze. Szkoda, że wtedy o tym nie wiedziałem.
- Bywa – westchnął. – Chociaż wtedy nie wiem, czy bym się zdecydował. Nie znałem tych aut, niczego mi one nie przedstawiały.
- A kiedy zmienił pan zdanie? – zapytał zdziwiony Karol.
- Obejrzałem program telewizyjny, asystenci mi go zapisali.
- Była już emisja? – zdziwiłem się. – Nawet nie wiem kiedy!
- Przedwczoraj, we czwartek późnym wieczorem – potwierdził. – Wyślę panu linka na pocztę, cały film jest w necie. Bardzo ładnie zmontowany materiał, bardzo interesujący.

- No tak… przez to wszystko nawet nie sprawdzałem prywatnej poczty. Może i mam w niej jakąś informację.