A ja w temacie powiem tak: może nie ma co przesadzać i owo znaczenie terenu nie musi być wcale oznaką choroby.
Moje dwa kocury kastrowane były jeszcze kiedy mieszkałam w bloku. W tym jeden nabawił się syndromu urologicznego i mimo odpowiedniej karmy wiecznie z nim były problemy. Kocury załatwiały się do kuwety, tzn. 'z przykucu". Po przeprowadzce do domku koty zaczęły wychodzić do ogrodu i... podnosiły ogon i siusiały jak koty znaczące teren, w tym 8 letni wtedy kocur, który przez 8 lat załatwiał się tylko do kuwety! W przypadku tego z syndromem problemy znikły! Tzn. sam syndrom nie, ale teraz wystarczy tylko specjalistyczna karma, żadnych dodatkowych leków przeciwzapalnych, specjalnych past itp. Mało tego, kolejny kocur, który już się pojawił po przeprowadzce, został wykastrowany za wcześnie, weterynarz 'wróżył' syndrom urologiczny na bank. I mija już 5lat i nic, zero problemów. Kocio sika na stojąco w ogrodzie, w domu do kuwety, ale i tak woli na zewnątrz.
Rozumiem, że w domu to może być problem, ale i tak mocz kastrata nie cuchnie tak jak to czym kocur znaczy. Kto miał możliwość wejść do mieszkania 'znaczoneg' (ja!) ten wie, że różnica jest powalająca.
Nie twierdzę, że nie należy kota przebadać, ale nie zawsze należy wpadać od razu w panikę.