Łażę po tym forum jak jakiś smród, miejsca swojego nie mam, bo domu nie buduję. A przecież forumowiczem jestem i to pełnoprawnym, bo przeprowadzam od zawsze remonty kolejnych mieszkań i domów, które zaliczyłam w dotychczasowym zyciu. No to załozyłam sobie wątek, dzie oczuję się u siebie i będę mogła co nieco się poradzić, a nie tak skakać z wątku na wątek jak głupia.

Zacznę od początku, bo jest to konieczne, aby wyjaśnić strategię obecnie przeprowadzanego remontu.
Po ślubie zamieszkaliśmy w kawalerce. Gdy rodzina się powiększyła, zmieniliśmy mieszkanie na większe (ok 65 m2). Żyło nam się bardzo dobrze. Mieszkanko wygodne, na parterze (kawalerka była na 4 piętrze i jak sobie pownosiłam córcie z wózeczkiem, to powiedziałam:tylko parter). Od tego czasu bardzo mnie dziwi, jak ludzie bronią się przed parterem. Uważam, że kto raz spróbuje, ten juz nie będzie chciał słyszeć o mieszkaniach na piętrze. Wyjść za każdym razem sie chce, bo wyjście tuż tuż, z okna czy balkonu widzisz dziecko na placu zabaw. Bardzo mi to pasowało.
Pomieszkaliśmy w tym nowo kupionym mieszkaniu rok i mąż dostał propozycję pracy na wsi 26 km od miasta, w którym mieszkaliśmy. Warunkiem było to, że zamieszkamy w budynku, w którym mąż miał pracować. Nie będę już opisywać wrażenia jakie wywarło na mnie oferowane służbowe mieszkanie. Powiem tylko, że zebraliśmy tobołki i z naszego ładnego mieszkanka przeflancowaliśmy się do klity z dwoma okoiczkami i bez balkonu. dziecko, które zostawiło swój piękny pokoik z tapetą w papużki dostało w zamian może 6 m2 norki z małym okienkiem. O łazience nie wspomnę. Nasze mieszkanie zostało wynajęte lokatorom (rodzinie z dwójką dzieci), którzy sprzedali wszystko, co zostało nasze w piwnicy (łóżeczko, wózek itp) i nie mogliśmy odzyskać pieniędzy jak sie wyprowadzali.
Po półtora roku zwolniło się sąsiednie mieszkanie obok służbowego i z dwóch zrobiliśmy jedno. Miałam 4 pokoje, garderobe, balkon fiu fiu, ale wkurzało mnie, że mieszkamy w pracy.
Córka osiągnęła wiek przedszkolny, a na wsi nie było przedszkola. Woziłam ją codziennie te 26 km i z powrotem. Potem poszła do szkolły i dalej ją woziłam. Zapisałam ja do szkoły językowej (zajęcia 2 razy w tyg. od 19.00 do 20.30. czyli wyladalo to tak: rano jedziemy do szkoły, potem wracamy ok 16.00, a o 18.00 odpalamy znowu do miasta na angielski i wracamy około 21.30.
Kupiliśmy więc mieszkanko blisko szkoły językowej i zostawałam z córką 2 razy w tygodniu. Ciągle zostawały gdzieś książki, ciuchy, kredki. Życie na dwa domy. W tak zwanym międzyczasie kuiliśmy działkę (bardzo okazyjnie) na wsi, gdzie mieszkaliśmy. Mieszkanko sprzedane, działka ponad hektar w takim miejscu, że dech za[ierało. stare dęby, lasek brzozowy itd. Z mieszkanka zostało kasy, więc wynalazłam małe gospodarstwo "daleko od szosy" z domkiem drewnianym urządzonym starymi meblami, z kibelkiem w podwórku i studnią w ogródku. Nasz azyl po tygodniu spędzanym w gwarze budynku, w którym mieszkaliśmy i tego całego kieratu.
Kawał działki został wykarczowany i nawet kupiłam projekt domu. Ale pewnego dnia siadłam i zadałam sobie pytanie: czy chcę tu mieszkać? czy chcę tak jeszcze 10 lat wozić po 26 km córke na zajęcia czy do kina? Sama się wychowałam na wsi i wieś uwielbiam. Dlatego z takim zapałem sledze dziennik dompodsosnami, a wcześniej gagaty, ale pomyślałam, że może kiedyś zamieszkam na wsi

w myśl przysłowia: co się martwisz, co się smucisz, ze wsi jesteś, na wieś wrócisz

Ale nie teraz, tym bardziej, że pracuję całkiem z drugiej strony miasta, czyli do tych 26 km dochodzi jeszcze 15 do roboty.

No i co się stało? działka i domek na wsi zostały sprzedane i kupiliśmy szeregowiec prawie w centrum miasta. Do remontu właśnie. Chyba przez te przeprowadzki dostałam jakiejś cygańskiej choroby, bo nie mogę się zakorzenić i wszędzie mi tak samo dobrze, jak obojętnie. jak kupiłam szeregowiec, to już na drugi dzień myślalam kiedy go opylę. Żywot tułaczy stał się moim nawykiem. Ale ma to i dobre strony. Strasznie mam dużo znajomych dzięki temu, że mieszkałam w tylu miejscach, tylko trochę mi się mylą

Jak szukałam mojego szeregowca, obejrzałam może ze 30 domów. Ten mi jakoś przypadł do gustu, chociaż szukałam raczej wolnostojącego. Ma ładną, malutką działeczkę, ale nietypową dla szeregów, bo kwadratową, zagospodarowany ogródek i jest w ślepej uliczce, po której można łazić jak na zakutej wsi, bo wjeżdźają tu tylko swoi.
Mieszkam w tym szeregowcu już prawie 4 lata. W zeszłym roku zaczęłam remont, bo doszłam wreszcie do wniosku, że nie będę go opylac i pomieszkam w nim jeszcze trochę