dr_au, na razie odniosę się do punktów 1 i 2.
Zgodzę się, że stosunek wielu projektantów do klientów jest taki, jaki opisujesz. Ale: podobny stosunek równie częsty jest do kolegów po fachu. Nie ma u nas solidarności zawodowej - tu się z Tobą nie zgadzam.
Często mamy (w końcu należę do środowiska, więc upraszczając tak napiszę) wybujałe ego i wpadamy w swego rodzaju samouwielbienie. To z niego wynika fakt nieliczenia się z oczekiwaniami klienta czy zastanym kontekstem, a w razie np przebudowy z oryginalnym dziełem.
Jest to, moim zdaniem, problem złej edukacji. Podczas studiów (przynajmniej na moim wydziale za moich czasów) brakowało dobrej motywacji. Nawet jeśli miałeś szczęście (a ja takie miewałem) trafić na dobrego prowadzącego, który prawidłowo przeprowadził Cię poprzez cały proces przygotowania projektu, to ocena projektów nie wiązała się z żadną dyskusją na temat projektu, rozwiązań, wymagań, założeń. A więc kadra oceniała projekt na oko, po 15 sekundach patrzenia na jeden projekt (na raz było ich do oceny np 50 albo i 150). No więc dobre okazywało się to, co od razu przykuwało uwagę. Nikt (nie licząc prowadzącego) nie oceniał Twojego sposobu myślenia, dojścia do ostatecznych rezultatów a jedynie efekciarskie rozwiązania. A więc budynki ikony i patos wielkiego guru wpojono nam na uczelni. Zamiast dobrych rzemieślników zrobiono z nas kandydatów do Pritzkera (taka skromna branżowa nagroda...).
Drugim powodem jest, uwaga: problem złej edukacji... Powszechnej edukacji artystycznej w szkołach - a co za tym idzie nikłego zainteresowania sztukami plastycznymi czy nawet najbliższym otoczeniem.
W przeciwieństwie do lekarzy i prawników, my jednak częściej pracujemy dla klienta wspólnie z nim. Polak, jak wiadomo, zna się na wszystkim, a najbardziej na leczeniu i budowaniu. Co do leczenia, jeśli już zdecyduje się na pójście do lekarza, to mu w większości przypadków ufa. Podobnie jest z prawnikiem. W przypadku budowy domu, współpraca z architektem staje się koniecznością. Ale: nam się już nie ufa. Nie wierzy się, że możemy wiedzieć więcej. Fakt, że projektowanie budynku (nawet domu) staje się bardzo interdyscyplinarne - to nam nie ułatwia zadania. Jesteśmy potrzebni do przybicia pieczątki. Reszta to wybór inwestora. W końcu moje ulubione "de gustibus non disputandum est" robi oszałamiającą karierę... A "wolnoć Tomku w swoim domku" nawet rozszerzyło swoje pierwotne znaczenie na działkę i wpływ na otoczenie. Brak szacunku jest więc obustronny.
Jesteśmy zirytowanymi, źle opłacanymi, przystawiaczami pieczątek na stosie makulatury, marzącymi wciąż po kryjomu o splendorze modernistycznych architektów zbawiających świat swoimi dziełami... Nasze frustracje w opisywany przez Ciebie sposób wypływają. Klienci są źli, bo nie płacą wystarczająco i mają spaczone gusta, a koledzy architekci albo projektują coś kiepskiego albo nie są tak dobrzy jak się pisze, bo ja bym to zrobił lepiej, gdybym tylko miał takie zlecenia. Może Wam się to wydać śmieszne, ale w rzeczywistości to bardzo smutna proza życia większości projektantów.
Sytuacja jednak się zmienia - w zawodowe życie wchodzą ludzie rozumiejący rynkowe procesy, a i otwarcie na świat, dostęp do materiałów dostępnych wcześniej dla profesjonalistów, zmienia powoli gusta społeczeństwa. A więc: idzie ku lepszemu.
Branie prowizji wg mnie nie jest etyczne i wg mojej opinii nie różni się wcale od np wakacyjnych wyjazdów lekarzy sponsorowanych przez koncerny farmaceutyczne. Uprawnionych architektów, będących członkami IA, obowiązuje kodeks etyczny, w którym zakazuje się takich praktyk. Ale życie swoje..
Mam nadzieję, że kiedyś ktoś nie zacytuje wyrywkowo tego wpisu jako moje credo