Nadeszła wczesna wiosna i ... przyniosła zwątpienie...

Zwątpienie nosiło imię KRYZYS i było sztucznie napędzonym przez banki tworem
( tu musicie mi uwierzyć - wiem co mówię).

Oboje straciliśmy motywację i ten co ma wielkie oczy (czyt. starch) po prostu paraliżował nas na myśl o kredycie.
Robiłam rozeznanie wśród dobrze mi znanych firm zwiazanych z budownictwem i ludzi budujacych się właśnie i ...byłam coraz głupsza...

Przełom nastąpił w najmniej spodziewanym momencie - rutynowa wizyta u zaprzyjaźnionego weterynarza. Dyskutowaliśmy sobie czasem o rozmaitościach,a bywam tam co miesiąc po leki i recepty dla mojej "nastolatki" (16-o letniej suni). I tenże "autorytet od budownictwa" na moje zwątpienie zareagował tak żywiołowo, że ... mnie zatkało.

"No jak się teraz nie budować ?!
Najlepszy czas to kryzys !
Buduj sie Pani ! Buduj koniecznie !
Materiały nie podrożeją, ludzie kredytów nie dostaja to i ekipę się szybciej znajdzie"

No i zasiało sie ziarno ... tym razem nie niepokoju - nadziei...

W weekend wybraliśmy sie nad jeziorko - tak tylko żeby sprawdzić czy trzciniaki juz przyleciały - nie przyleciały. Za wcześnie.
Usiedliśmy na pomoście i ludzie złoci jaki ja ryk tam mojemu urządziłam to on biedny do dzisiaj mi wypomina, a jak u powiedziałam, że jednak napiszę dziennik to pierwsze jego słowa :

"A nie zapomnij opisać pomostu"

I nie tylko dlatego opisuję...
My decyzję o budowie podejmowaliśmy dwa razy ...
ten drugi raz był trudniejszy.