Witam serdecznie w moim dzienniku budowy.


Nie wiem od czego zacząć, więc może zacznę od przedstawienia nas. Nasza rodzinka ma klasyczny układ 2+2, czyli ja, Mężuś i dwie wspaniałe córeczki. Póki co, mieszkamy sobie w naszym mieszkanku w bloku i jeszcze niespełna dwa lata temu byliśmy przekonani, że to jest to o czym zawsze marzyliśmy. Natura ludzka jednak bywa zmienna i tak też było w naszym przypadku… Pewnego razu podczas jednej z wieczornych rozmów, kiedy dzieciaki poszły już spać padło pytanie a może dom? Niewiele myśląc zaczęliśmy szukać działki... Nasze wymagania były dosyć oklepane:
-działka musi znajdować się w mieście albo w odległości kilku kilometrów od niego
-musi mieć ok 10a i być zbliżona kształtem do prostokąta
- musi być "w drugą stronę korków", żebyśmy nie spędzali połowy życia w samochodzie
- no i oczywiście musi być nas na nią stać

Pierwsza działka na jaką się napaliliśmy ( a tak dokładniej to ja) spełniała wszystkie powyższe wymogi, było tylko jedno "ale"; żeby stać się jej właścicielami musieliśmy stanąć do przetargu, gdyż była to działka sprzedawana przez gminę... Zapłaciliśmy więc wadium i pełni zapału i nadziei wybraliśmy się do gminy. Wszystko byłoby OK gdyby nie fakt, że do licytacji z nami stanęło małżeństwo z dużo większymi możliwościami finansowymi.... Każda proponowana przez nas oferta była od razu przebijana kwotą wyższą o kilka tysięcy... No i w pewnym momencie musieliśmy się poddać... I jaki był efekt ? Żal, złość, łzy i pomstowanie, że jak nie ta to żadna inna, że ja już nie chcę itp. Na szczęście mój dzielny Mężuś odczekał moje fochy i powoli zaczęliśmy dalej szukać. Przejrzeliśmy setki ogłoszeń, wykonaliśmy dziesiątki telefonów i....nic. Większość działek albo znajdowała się na zadupiu albo była baaardzo droga. Pewnego razu w akcie desperacji zaczęłam szukać działek rolnych. Trafiłam na ogłoszenie o prawie czterdziestoarowej działce rolnej z możliwością podziału i przekształcenia na budowlaną. W moim sercu znów zagościła iskierka nadziei, że może jednak się uda... Zadzwoniłam i umówiliśmy się z bardzo miłym Panem M ( teraz już tylko M. ) na oględziny działki. Był luty 2009r, temperatura coś koło -10'C, wiał lodowaty wiatr i padał zamarzający śnieg. Nie wiem dlaczego ale kiedy wysiedliśmy z samochodu i spojrzeliśmy na pokryty białym puchem kawałek pola już wiedzieliśmy, że to tutaj jest nasze miejsce na ziemi, że właśnie tutaj kiedyś stanie nasz dom... Po sprawdzeniu działki we wszystkich możliwych urzędach i załatwieniu formalności, dnia 11 sierpnia 2009r ,dokładnie w 10-tą rocznicę poproszenia mnie przez mojego Mężusia "o chodzenie" ( tak, tak, mieliśmy wtedy po 15 lat staliśmy się właścicielami naszego kawałka ziemi.

A oto nasza działeczka zeszłej jesieni:

Jako narożniki mojego trapezika moje córeczki, Meżuś i wierzba



Tutaj widok z lotu ptaka



Północno-wschodni narożnik, widok z drogi



Północno-zachodnia granica



A na koniec cudowny zachód słońca