Moje doświadczenia:
Przeczytałam informacje w necie i uadliśmy się z mężem do banku. W banku oczywiście zaświadczenie o zarobkach - przyniósł mąż jedynie, bo ja chwilowo działalność gospodarcza jedynie jestem i uznalam, że poziom komplikacji w załatwianiu papierków nie jest wart dotacji na solary. Powypelnialismy wszystkie wnioski, dostarczyliśmy projekt instalacji, umowę z instalatorem, dane techniczne i co tam jeszcze chcieli. Okazało się, że potrzebujemy poręczyciela... Zeby uznali kaucję lub inne zabezpieczenie (np weksel), kwota kredytu musiałaby być poniżej 10 tys.
No dobra, załatwiliśmy żyranta. Nadmienie, że kasę na solary mamy, ale chcieliśmy "wyłudzić"
dotację... Pomysł był: dostać kredyt, dostać dotację i od razu spłacić kredyt.
Potem nam przyszło do głowy, że przyznanie kredytu nie jest przecież równoznaczne z przyznaniem dotacji.... i zaczęliśmy drązyć temat.
Okazało się, że przy naszych kosztach 16 tys instalacji możemy zyskać 1,5 tys, może w porywach do 3 tys. (po odliczeniu podatku, kosztów kredytu - oprocentownie efektywne wyszło nam ok 22%!!! toż to więcej niż mam na karcie kredytowej). A ryzyko, że nie dostaniemy dotacji też jakieś jest - np. nie załatwimy jakiegoś idiotycznego papierka
Zaczęliśmy się wahać, czy występowanie o dotację ma sens. Na szczeście bank orzekł, że ze względu na zbyt duże obciązenia dochodu (spłacamy kredyt hipoteczny na dom) nie mamy zdolności kredytowej i tak zakonczyła się nasza przygoda z dotacjami.
Dwóch moich kolegow z pracy również myślało o wydtąpieniu o dotację, ale zrezygnowali na jeszcze wcześniejszym etapie niż my.
Jeśli więc znajdzie się ktoś, kto miałby ochotę nagłośnić sprawę absolutnego braku sensu tych dotacji i systemu i przyznawania, jestem chętna do wystąpienia jako bohater opowieści. Wystarczy napisać na PW.
Pozdrawiam