Długo biłam się z tym pomysłem...pisać/niepisać. Wkońcu padło na pisać
Nie wiem od czego zacząć.
Potraktuję zatem tę przygodę piśmienniczą jak foto-dziennik z nutką moich smętnych wynurzeń.
1. Od czego się zaczęło.
Mieszkaliśmy wtedy wraz z męzem w Irlandii i zapragnęliśmy kupić sobie w końcu mieszkanie. Wypatrzyłam sobie jedno w necie (w naszym miescie) i poprosiłam szefa o 10 dniowy urlop dla mnie i dla męza (pracowalismy w jednej firmie).
Założyłam że 10 dni starczy na wszystkie formalności.
Na miejscu okazało się, że nasze wypatrzone mieszkanko wogóle nie podoba nam się na żywo. Czym prędzej pojechalismy do agencji nieruchomosci. Oglądaliśmy kilka mieszkan ale ze wszystkimi bylo cos nie tak....a ja sie uparlam, że bez mieszkania nie wracam (taka już jestem, że lubie stawiac na swoim).
Miły pan z nieruchomosci zaproponował nam DOM do oglądniecia ... kostkę. Pomysl odrazu mi się nie spodobal, ale pan nalegal abym go zobaczyła. No i zobaczyłam. Zakochałam się od razu. Nie w domu, bo był do kąpletnego remontu, ale w możliwościach!
Odrazu wiedziałam jak będzie wyglądał jak z nim skończę.
Powiedziałam, że do piątku chcę mieć podpisaną umowę u notariusza, i to do 11, bo musze załatwiś jeszcze kredyt.
Starszemu panstwu, ktore sprzedawalo dom dałam zatem 2 dni do namysłu. Wcześniej odrzucali oferty, gdyz zawsze znajdowali jakieś ale...ale ja im dałam 6 miesiecy na przeprowadzkę no i......... zgodzili się....ale dopiero w piątek o 10!!!! Wyobraźcie sobie jak musiałam się denerwować.
Nieważne.
Po wizycie u notariusza (od razu zaznaczylam ze na dom weźmiemy kredyt) pojechalismy do banku. Dzieki zarobkom za granicą i wczesniej przywiezionym dokumentom kredyt zalatwilismy w jeden dzień. Ustanowilismy pełnomocnictwo na mojego tatę i wsiedliśmy w samolot....nie ogladając ponownie domu który był już NASZ. Zobaczyliśmy go ponownie dopiero 8 mies. później
Strasznie to zakręcone, ale niczego nie żałuję.
Mam/y dom!!
Teraz muszę iść po dziecko, ale jak wrócę wklęję zdjęcia Naszego cuda