No, może trochę podkoloryzowałem, ale tylko trochę.
W każdym bądź razie ustaliłem właściciela działki, a sąsiad którego opisałem okazał się bardzo miłym i uczynnym człowiekiem. Aczkolwiek, mojej żonie nie do końca podobało się, że zwracał się do niej per „kwiatuszku”
Po kilku wizytach u wskazanego właściciela udało mi się go wreszcie zastać i ustalić, że nie jest jednak właścicielem tejże działki, ale jak to po nitce do kłębka ustaliłem tel. do prawowitego posiadacza tychże włości. Kilka bezowocnych telefonów ( w myślach przewijała mi się postać złowrogiego agenta nieruchomości sięgającego po moją prowizje, a jego ręce nieubłaganie zbliżające się do mojego portfela).
Brrr. Jedną, czy drugą potyczkę można przegrać, ale…..może inaczej. Cofneliśmy się na wcześniej wyznaczone pozycje i przystąpiłem do ataku z lewej flanki – wysłałem smsa z lakoniczną wiadomością co bym może chciał, a w zasadzie to nie wiem, a tak tylko przypadkiem piszę , bo ptaszki szeptały jakoby ta działka ,( która notabene jest bardzo zalesiona i wymagająca ogromu pracy rekultywacyjnej ) szuka nowego pana.
Wcześniej ustaliliśmy z Oleńką konspekt działania t.j wiedzieliśmy, że kwota 126tys jest dla nas nieosiągalna ( jak pisałem wcześniej 2 poprzednie działki mogliśmy kupić za ok. 90 – 100tys) więc na takie pieniądze byliśmy przygotowani.