Taka komunia, jak u szwagierki to trauma dla dziecka i rodziny. Też ostatnio byłem na czymś podobnym. O piętnaście minut krócej, w zamian szybko wynoście się z kościoła, bo następna tura wchodzi.
Jest jeszcze jedno rozwiązanie. Rozmowa z proboszczem, że to nie dla mojego dziecka. Że do I komunii przystąpi nie przykładowego 15 maja ze swoją klasą, ale w sobotę, na wieczornej mszy, w towarzystwie rodziców. Jeśli rodzina wie, czego chce, jest wierząca a proboszcz inteligentny, to nie ma z tym kłopotu.
Niestety, nie zawsze proboszcz jest inteligentny, a rodzina wierząca. Bywa tym zgorszona, że jak to, że w sobotę, że bez śpiewów, że samo (jakie samo, z rodzicami).
Natomiast, jeśli rodzice są niewierzący, nawet nie starają się być wierzącymi, to wysyłanie dziecka do komunii ma moim zdaniem sens umiarkowany. To nie jest dawaniem wyboru, to jest uczenie braku konsekwencji, konformizmu. Może w małych wspólnotach, gdzie wszyscy się znają wygląda to inaczej, ale w wielkich parafiach, w miastach można i owszem, posłać dziecko na religię szkolną, traktując ją jako formę kulturoznawstwa (pamiętając, że dla wierzących jest to jednak religia), ale przymuszać do praktyk, których się samemu nie wykonuje...
Oczywiście dzieci są różne i to co się sprawdza z Jasiem, z Kaziem już nie koniecznie.