Witam.
Kolejna zima, kolejny problem.
Mam problem z zamarzającą wodą w rurach PE prowadzących od studni. Sprawa jeszcze bardziej się komplikuje gdyż mój szkieleciak stoi na stopach fundamentowych, więc siłą rzeczy przyłącze wody musi ten kawałek, ok. 40cm, od ziemi do podłogi przejść na zewnątrz. Rurę miałem ocieploną kilkoma warstwami otuliny i zabezpieczoną jeszcze rurą kanalizacyjna.
Wczoraj przestała lecieć woda, okazało się, że otulina jakoś się zsunęła i odsłoniła jakieś 3 cm rury, które zamarzło. Odpaliłem tam farelkę a po jakichś 2 godzina przyszło mi jeszcze do głowy, że ta rura wchodząc do domu ma jeszcze jakieś 40cm przed dotarciem do zaworu. Wymacałem zawór, zimny jak...lód. Odgrzałem go suszarką i w końcu puściło.
Odsłonięty fragment rury na zewnątrz opianowałem i owinąłem jeszcze dodatkowo 10cm wełny. Minęło parę godzin, sprawdzam ten zawór już w domu i mam wrażenie, że znowu robi się tak samo zimny...
Co radzicie na te mroźne dni? Wyłączyć pompę ze studni, żeby mnie nie zalało gdyby miało rozsadzić zawór? Nie przejmować się skoro wcześniej wytrzymał? Odkręcić kran?
Sytuacja uzmysłowiła mi, że bez kabla grzewczego się nie obędzie, ale z tym muszę poczekać do wiosny, żeby odkopać większy kawałek rury i mieć już spokój na przyszłość.
Teraz najbardziej boję się rozsadzenie rur i zalania.
Z góry dziękuję za pomoc i sorry za przydługi post.
Pozdrawiam