Nie wiem, czy dziennik zainteresuje kogoś oprócz mnie, bo nie będziemy budować w Polsce. Mam wrażenie, że kłopoty, perypetie i radości wszystkich, którzy marzą o własnym domu, są podobne. Dlatego to tu opiszę. Ciekawa jestem jak będę to odbierać za parę lat....

Ale do rzeczy: mieszkamy wcale nieźle, 9 lat temu przeprowadziliśmy się prosto z akademika do wsi jakieś 4 km od stolicy. Mamy piętro w szeregówce, 3 pokoje, fantastycznych sąsiadów, garaż i ogromny ogród. Szkopuł w tym, że to wszystko nie jest nasze. Początkowo nam to nie przeszkadzało, ale z czasem zaczęły pojawiać się zgrzyty:
1. Ze względu na chorobę córki, która spędzała w szpitalu więcej czasu, niż w domu, zmieniłam pracę, by nie musieć się ciagle zwalniać i być w każdej chwili pod ręką. Zaczęłam pracować w domu. Wtedy pojawiła się konieczność wygospodarowania kąta dla mnie. Na potrzeby mojej mini - firemki wygospodarowaliśmy część korytarza
2. Mąż coraz częściej pracował wieczorami - na jego "gabinet" padł kąt jadalny.
3. Urodziła się nam kolejna córa, obecnie dwuletnia. I tu zaczęły się schody, bo nie mieścimy się. Młoda pomieszkuje z nami w sypialni, zabawki ma w pokoju dziennym.
Powoli dojrzewaliśmy aż dojrzeliśmy do decyzji: BUDUJEMY DOM.