Całe ubiegłe wakacje szukaliśmy działki. Na razie działki, a w przyszłości pod budowę. Nic w tym dziwnego, ale szukaliśmy jej... prawie 300 km od miejsca gdzie teraz mieszkamy. Cały tydzień wertowanie ogłoszeń, setki telefonów i zeszyt z zapisanymi adresami i godzinami spotkań. Niemal każdy weekend to wyjazd "tam" i oglądanie, szukanie i nic...
Dzięki za dobrych znajomych u których mogliśmy "mieszkac" w te weekendy, którzy dzielnie nam pomagali w wyszukiwaniu nowych miejsc i nowych działek. I ziemskich cen.

Az pewnego dnia bum! Znalazłam coś ciekawego, coś zupełnie innego i całkiem niedaleko od mojego domku. Jako, że mąż w ciągłej delegacji umówiłam się sama, pojechałam na miejsce i... urzekło mnie.
Zachwyciłam się miejscem- malutka wieś, bodajże 45 numerów domów. 18.30 krówki wracały z łąki do domów. Kobitki siedziały na ławce i pod słońce podglądały- kto tu puka i czego tu szuka. Co więcej- wieś otoczona lasami, kończacy się za wsią asfalt... w poblizu planowany rezerwat przyrody. Cisza, spokój, miejsce jakby zapomniane, a jednak.
Po pierwszym obejsciu z właścicielami chwila konsternacji. Szybka rozmowa z mężem na odległość- gospodarstwo spore ale opuszczone. 8.5 ha w tym ponad 3 lasu. Dom z cegły w dobrym stanie ale wiadomo- do całkowitego remontu. Jakies budynki zarośnięte, i najlepsze cudo- drewniana stodoła kryta prawdziwą strzechą! drewniany rozlazły płotek, kilka kupek czegoś bliżej nieokreśonego.
Mąż wrócił na weekend i pojechaliśmy tam jeszcze raz razem. I tak podjeżdżaliśmy kilkanaście razy az w końcu decyzja podjęta- CHYBA KUPUJEMY.


cdn