Ja tak sobie myślę, że problem tkwi w samym sposobie rozpalania. Ostatnio jest ciepło (jak na środek zimy). Kolega pisze o minutach, sekundach - to za mało, żeby komin wypełnił się czymś, co chce się unosić.
To normalne i wytłumaczalne zjawisko, że jasny wesoły płomyk nagle znika. Tu jest taki próg energetyczny - górka, którą trzeba przeskoczyć. Płomień powoduje najpierw rozkład termiczny drewna, który wymaga dostarczenia energii. Potem już sam się napędza. Trzeba dłużej poczekać z otwartymi drzwiami. Użyć do rozpalenia czegoś bardziej energetycznego.
Taka jest moja koncepcja.
A poza tym - skąd ten dym w obudowie i pokoju?