Witam, mam pytanie w temacie jak wyżej, jak potraktować pokoje w domu, które są używane tylko czasami, np. domownicy pracujący/studiujący poza domem przyjeżdżają tylko na weekendy.
Na ile to istotne – ogrzewanie płaszczem wodnym.
Przeczytałam chyba cały internet i królują dwie teorie.
Opcja 1 –zamknąć drzwi do takich pokoi, grzejnik na minimum (np. ustawiony na 1-2, jeśli jego skala to 1-10), i to też głównie w nocy/gdy chwyci mróz.
Przeciwnicy twierdzą, że to bez sensu, szczególnie jeśli układ pomieszczeń jest np. taki – w jednym ciągu np. pokój nieogrzewany / ogrzewany / nieogrzewany, bo chłód nieogrzewanych pokoi będzie przenikał do ogrzewanego przez ściany itp. Plus, taki zamknięty pokój od razu mocno się wychładza, a potem, aby doprowadzić do normalnej temperatury, gdy wiadomo że ktoś przyjedzie i będzie w nim przebywał– wymaga czasu i zużycia naprawdę sporej ilości energii cieplnej (więc te teoretyczne oszczędności wynikające z braku grzania przez poprzednie dni nie są już wcale takie duże i oczywiste), bo jak wiadomo temperatura w danym miejscu nie wynika bezpośrednio z płynącego w danej chwili ciepłego powietrza z grzejników, a z faktu, że ogrzewany dom ma po prostu ciepłe stropy ściany podłogi itp. ale do tego potrzebne jest grzanie regularne a nie jedynie okazjonalne.
Czyli opcja 2 – grzejniki mogą być rozkręcone na minimum, ogólnie dużo mniej niż w innych pomieszczeniach, ale nie zamykać drzwi, aby to powietrze z reszty ogrzewanego domu po prostu się mieszało – argument jest tu taki, że nie wszyscy mają grzejniki np. w przedpokojach, korytarzach, a zwykle w tych miejscach jednak jest normalnie ciepło.
Co sądzicie, jakie podejście ma większy sens i uzasadnienie, i będzie bardziej ekonomiczne np. z perspektywy ilości zużycia opału?