Aaaaachhhh, jaką mam piękną, różową kuchnię!!!
Jestem absolutnie zachwycona tym różowym kolorem, choć kojarzy mi się trochę z majtkami z PRL
. Aż dech mi zaparło, gdy zobaczyłam efekt po wyschnięciu farby. No dobra, będę szczera: płakać mi się chciało ze wzruszenia
Kolor jest piękny nawet po jednej warstwie i to ja osobiście malowałam, więc normalnie pękam z dumy. Jutro położę drugą warstwę. I co najważniejsze, mężowi kolor też się bardzo podoba. Ta kuchnia jest dla mnie wyjątkowym przedsięwzięciem, bo od początku budowy (prawie 4 lata temu) wiem dokładnie jak ma wyglądać i nie zmieniłam nic przez ten czas. Patrzeć teraz i widzieć, jak pomysły są realizowane i na dodatek są trafione - to wielka przyjemność i satysfakcja.
Lecimy z malowaniem w tempie ekspresowym. Mąż wywalczył kilka dni wolnego, więc nasz plan, aby do końca tygodnia skończyć, staje się realny. Jutro kładziemy drugą warstwę na sufitach i już kolory pójdą. Jesteśmy zmęczeni, ale nieugięci. A w ogóle to ja pierwszy raz w życiu maluję ściany.
Ten pośpiech jest stąd, że dokładnie za tydzień, 12 kwietnia, mają nam położyć panele!!!
Co prawda nie zamontują nam listw i drzwi, ale to nas tak przypiliło i reszta dekoracji będzie ciutkę później.
W przerwach między malowaniem siadamy na słońcu celem skonsumowania jakiegoś posiłku. Jest to zazwyczaj zestaw: gorący kubek (ja lubię serową, a mąż pomidorową, aczkolwiek na co dzień ich nie jadam w ogóle) i świeżutkie bułki z jednej piekarni. Na świeżym powietrzu nawet takie coś super smakuje