PDA

Zobacz pełną wersję : Przygody na granicy



tomek1950
20-12-2007, 16:44
Za kilka godzin Polska wchodzi do Układu z Schengen. Znikają dla nas wewnętrzne granice Unii i związane z nimi kontrole. Mieliscie jakieś ciekawe "graniczne" przygody? Miłe lub niemiłe. Ja ich miałem sporo. :D

frosch
20-12-2007, 17:10
Froschowi kiedys sprawdzano dokumenty
w dowodzie ma zdjecie z glowa ogolona na dresiarza 8) :-?
zaproszono go do "budki" na rozmowe
poproszono o zlozenie podpisu w celu porownania z tym w dowodzie
i zaczelo sie przepytywanko :
-imie?
-nazwisko?
-data urodzenia?
-miejsce urodzenia ?
frosch odpowiadal szybciutko z zadowoleniem na twarzy
-znak horoskopu ?
.............hmmmm????....frosch zbranial ..nigdy nie interesowal sie takimi, jak to mowi pierdolami ....
-nie wiem :oops: :oops:
celnik poprosil go o drugi dokument potwierdzajacy tozsamosc
dal prawko
dalej mu nie wierzyl
dopiero karta kredytowa z identycznym podpisem przekonala kontrolujacego :D

oczywiscie przy pierwszej sposobnosci sprawdzil spod jakiego jest znaku :D

retrofood
20-12-2007, 17:34
ja już swoją najciekawszą opowiadałem, ale nie pamiętam gdzie :D

stukpuk
20-12-2007, 17:49
Jak wybrałem sie do Szkocji to koleś na granicy spojżał na fotkę w paszporciei nie dowieżał , że to ja :o I kazał zapodać coś jeszcze ze zdjęciem.
Ni problem, zapodałem mu stary dowód. też mu nie pasowało bo miałem identyczne zdjęcie co w paszporcie :lol: :lol: :lol:
I dalej kazał mi poszukać coś innego :-?
Ni problem. 8)
Tym razem zapodałem mu prawko (z tym samy zdjęciem :lol: :lol: :lol: )
rozesmiał się i dał mi spokój :D
Miałem jeszcze świadectwo kwalifikacji kierowcy, też z tym samym zdjęciem :lol:

Bo jak robiłem zdjęcie do pierwszego dowodu to zrobiłem ich kilka więcej żeby nie latać co chwilę do fotografa! I wszedzie dawałem to samo :o

DPS
20-12-2007, 18:24
Jakiś rok temu, przekraczając granicę, zorientowałam się już na przejściu, że mam paszport nie od tego dziecka. Oblałam się zimnym potem, ale postanowiłam zaryzykować, uprzedziwszy tylko synka, że zmienił imię i datę urodzenia. Dobrze, że są podobni - udało się w obie strony bez problemu. :lol: :lol: :lol:

Zochna
20-12-2007, 18:25
z przygod okolo-granicznych to pamietam ,ze bylam kiedys na wodowaniu
statku brytyjskiej bandery w stoczni polskiej i po zwodowaniu mialo odbyc sie na statku male przyjecie . Jak juz wciagnieto bandere to
przed wejsciem na statek wszystkim Polakom zrobiono normalna odprawe graniczna - a ci co nie mieli paszportu to nie weszli na statek :o

a tu braku granic dozylismy no :D fajnie.

tomek1950
20-12-2007, 22:52
Wyjeżdżałem z Polski dość dużo, więc tych moich, miłych, niemiłych, a czasami nawet śmiesznych przygód na granicach było sporo.
Pierwszy raz, zupełnie niespodziewanie, pojechałem do Czechosłowacji. Bez paszportu, bez wizy, a było to na początku lat '60 ubiegłego wieku. Niemożliwe?
Byłem na koloniach w Rabce i pewnego dnia załadowano nas do autobusu na wycieczkę do sąsiedniego kraju. :D Dostaliśmy nawet kieszonkowe na zakupy. :D To był hit. Mieć czechosłowackie trampki w tamtych czasach to był szpan z którym nie mógły się nawet równać Super Rifle z Pewexu, bo Pewexów jeszcze nie było. Dla wyjaśnienia nieznających nazwy Super Rifle. To były jeansy sprzedawane w Pewexie w cenie, o ile pamiętam, 7 $ za sztukę. Średnia pensja w Polsce w tamtych czasach to było ok. 20 $.
Kupiłem sobie takie czechosłowackie trampki. :D Modre, czyli niebieskie. :D Radość i duma mnie rozpierała. Podczas powrotu nasi opiekunowie uprzedzili nas, że z Czechosłowacji nie wolno wywozić butów. Zimny pot mnie oblał. Dostałem dygotki. Moje trampki!!!
Uff, udało się je przemycić. Byłem szczęśliwy. Na podwórku oczywiście byłem obiektem zazdrości. No może nie ja, tylko moje trampki. Modre. :D

retrofood
20-12-2007, 22:59
no to stara przygoda, przeniesiona z innego tematu:

Jak o granicach, to proszę.
Wracamy (lata dziewięćdziesiąte) z delegacji z Republiki Naddniestrzańskiej (samozwańczej, to tam przy Mołdawii) przez Ukrainę do Polski. Przejście graniczne II kategorii, tylko dla miejscowych. Wjechaliśmy przez to przejście w tamtą stronę, bo mieliśmy zaproszenie z jednego Kombinatu, ale wyjechać przez nie nie mogliśmy. Ale postanowiliśmy spróbować, bo był piątek po południu, no i się nam spieszyło. "Nasze" normalne najbliższe przejście graniczne - ponad 160 km dalej.
Byliśmy we czterech: młody kierowca, młody inżynier i nas dwóch starszych: ja i właściciel firmy produkcyjnej. Tylko my dwaj znaliśmy rosyjski, bo młodzież się nie uczyła, więc nie umie.
Pogranicznik zabrał nam paszporty i zaniósł szefowi posterunku. Poszedłem się targować. Odpowiedział, że na przekroczenie granicy potrzeba zgody ministerstwa spraw wewnętrznych, którą możemy uzyskać w poniedzialek. Oczywiście, jak kogoś wydelegujemy i upowaznimy, bo on nas stąd nie wypuści, bo naruszyliśmy prawo.
Po godzinie dyskusji, kiedy zapłaciliśmy co trzeba, oddał paszporty i kazał jechać w cholerę.
Ruszamy, ale po paru metrach zatrzymuje nas ... celnik. pyta, czy jesteśmy po odprawie. Oczywiście. No to on zaprasza do kontroli celnej. Nie było wyjścia. Dwóch młodych zostaje w samochodzie, a my z tym starszym idziemy za nim do baraku. Młodych nie wołał, bo go nie rozumieli i machnął ręką. Oczywiście paszporty nam wszystkim zabrał. Wchodzimy do pomieszczenia. Celnik otwiera szafę pancerną, wrzuca do środka nasze paszporty i ... zamyka szafę na klucz. Klucz wkłada do kieszeni.
Następnie otwiera inną szafę, wyjmuje jakąś butelkę 0,33 l i blaszny kubek. otwiera butelkę, nalewa trochę do kubka i ... każe mi to wypić. Pytam co to jest. Spirytus - odpowiada. Tlumaczę się, że nie umiem pić spirytusu (klamałem). No to on mówi, że mi pokaże jak to się robi i ... wypija zawartość. Nalewa jeszcze raz i ponawia polecenie. Ja nie mogę. Mój znajomy mówi, że on wypije i rzeczywiście wypija. Ale to nie pomaga. Celnik nalewa drugi raz. Muszę wypić. w drodze wyjątku pozwala mi dolać trochę wody. Wypijam. Ale na tym się nie kończy. Musimy wypić na drugą nogę, potem na trzecią. Potem wyjął drugą butelkę. nie chcieliśmy. on na to, że paszportów i tak nie odda, więc żebyśmy nie byli głupi.

Potem nasz kierowca nam opowiadał, że siedzieli z młodym w samochodzie i zaczęli się o nas bać. Bo minęła godzina, półtorej, dwie, trzy - a my z baraku nie wychodzimy!!! Wchodzili tam inni kierowcy ciężarówek, ale mało kto wychodził!!! Wreszcie gdzieś po trzech godzinach z baraku gruchnęła pieśń "góralu, czy ci nie żal ...", więc ... skoro jeszcze żyliśmy, to kamień im spadł z serca i przestali się o nas martwić.
Mnie film się urwał jeszcze wieczorem, Spałem na górze łóżka piętrowego ktore stało w tym baraku, gdy po paru godzinach obudził mnie ten celnik. Skończyła się gorzała, a mój towarzysz też właśnie stracił przytomność. Więc mówi, że na mnie kolej zadbać o zaopatrzenie.
W baraku było już około 10 osób, w tym ten szef posteunku, ktory nas skasował, jeszcze paru celników i reszta to kierowcy ciężarówek. Nikt tego wieczoru granicy nie przekroczył.
Poszedlem do naszego samochodu. Chłopaki się ucieszyli, że żyję, ale zmartwili, bo im było zimno, a ich nikt nie zapraszał.
Gorzałki mieliśmy sporo, bo tam 5-cio letni koniak kosztował poniżej dolara, więc zapsy zrobiliśmy solidne. przynioslem do baraku parę flaszek i impreza potoczyła się dalej.
około drugiej w nocy groziła mi ponowna utrata świadomości (a temu celnikowi - nic!!!!), więc dobudziłem kolegę, aby on z kolei czuwał. Kumpel poprosił o zezwolenie na wyjazd. Wtedy celnik, widząc, że niewiele już ma pożytku z naszego towarzystwa, wyjaśnił nam, że nawet gdyby oni nas puścili, to ukraińcy na pewno nas zawrócą, bo taki jest status tego przejścia granicznego. Ale jednak postanowiliśmy spróbować. Puścili nas. Pojechaliśmy na ukraińską stronę.
Było tak jak mówili. Ukraińcy bez wdawania się w dyskusję zawrocili nas z powrotem. o żadnych łapowkach mowy nie było, nie chcieli wziąć i już.
musieliśmy wracać.
Po przejechaniu z powrotem zatrzymał nas ... kierownik pograniczników. zapytał o wizę. Czkając, pytam go czy nas nie poznaje?. On na to, że poznaje, ale myśmy już opuścili terytorium jego kraju, a na ponowny wjazd potrzeba nowej wizy. Kur...na, ręce mi opadły i ciut otrzeźwialem.
Nie mieliśmy przecież żadnej wizy, bo i skąd?
On na to, że w takim razie ... do baraku. I abyśmy nie ważyli się z pustymi rękami. Nie było wyjścia.
Po paru godzinach chyba szkoda im się nas zrobiło, bo celnik zaproponował ... ominięcie ukraińskich posterunków przez zieloną granicę. obiecał pokazać drogę i poszedł sprawdzić, czy jest czysta. Gdzieś po kwadransie wrócil. Droga była obsadzona. Mówil, ze to przez nas, bo gdybyśmy się wcześniej ukraińcom nie pokazywali, to oni by tam nie pilnowali.
Zrezygnowani, dotrzymywaliśmy im towarzystwa, ale niestety szybko film mi się urwał znowu. I znów obudziłem się na tym pietrowym łóżku w ich baraku.
Posterunek opuściliśmy po prawie dobie na nim spędzonej.
oczywiście musielismy jechać te 160 km na następne przejście graniczne.
Koniaku przywieźliśmy do Polski niewiele.

Ew-ka
21-12-2007, 00:05
moja przygoda odbyła sie w ZSRR ( wczesne lata 80-te) ...wracamy z Węgier przez ZSRR -jesteśmy we Lwowie ...zbaczamy z transitu ( wytyczone ulice po których moga jedzić obcokrajowcy ) robimy zakupy w jakimś GOM-ie ( nasz ówczesny Dom Towarowy) -jakieś zabawki - minn...plastykowe strzlające karabiny :lol: hicior w Polsce :wink: i ryczący mały Dawidek - nagle podchodzą do nas dwaj milicjanci -każą natychmniast odjeżdżać -wiec pospiesznie pakujemy sie do Malucha i odjeżdżamy cieszac sie ,że nie mamy większych nieprzyjemności .
Opuszczamy Lwów i jedzemy w stronę granicy z Polską .....dzielimy sie spostrzeżeniami ,że każdy patrol milicji w mieście -dziwnie nam sie przyglądał -chcemy jak najszybciej przekroczyć granicę .Nagle ....z ogromna szybkościa zbliża sie do nas Wołga ....zaczyna nas wyprzedzać ...zrównuje sie z nami......facet otwiera okno -wyciąga lizaka ,ktorym pokazuje nam ,że mamy zjechać na pobocze .Zimny pot mnie oblał .....Wołga nas wyprzedza i zwalnia zmuszając do zatrzymania sie . Zatrzymujemy sie w dość dużej odległośći od Wołgi ... z samochodu wysiada mężczyzna ....w ręce trzyma saszetkę ...taką samą jak ...nasza :o Ależ to nasza saszetka z wszystkimi dokumentami ...paszporty ,ksiażeczki walutowe ....dowody osobiste ....wszystko !!!!! Heniek złapał sie za głowe .... radziecki mężczyzna z uśmiechem podał nam saszetkę -powiedział coś ,że patrol na ulicy znalazł -pożegnał sie grzecznie ....i odjechał 8) Długo nie mogliśmy powiedzieć słowa ...zamurowało nas !!!! Wywnioskowaliśmy ,że dokumenty Heniek położył na dachu !!!!! malucha ,kiedy patrol milicjantów nas przegonił -pakowaliśmy sie w pośpiechu z ryczącym dzieckiem przecież :-? A potem te patrole we Lwowie informowały w którą stronę jedziemy -dlatego na nasz widok milicjanci wyciągali jakieś krótkofalówki :D
To była najgorsza ale i najsympatyczniejsza przygoda ...prawie na granicy :wink:

DPS
21-12-2007, 06:57
O rany, Ewcia, ale jazda!!! :o :o :o :o :lol:

tomek1950
21-12-2007, 09:00
Ew-ka, aż się wierzyć nie chce. Niesamowite. W ZSRR? :o :o :o :lol:

Mufka
21-12-2007, 09:33
Świetny wątek, choć przyznam, że przygody moich znajomych na wschodniej granicy są raczej "niedoopisania" ;). hehe niezapomniane przeżycia, każdy kto przekraczał granice z Ukraina zapewne potwierdzi :D.

tomek1950
21-12-2007, 09:36
Ukraińskiej jeszcze nie przekraczałem, ale Białoruska granica :o pozostawia niezapomniane wrażenia. :wink: :D

Mufka
21-12-2007, 10:26
:) zarówno na jedną jak i drugą jest świetny patent, wystarczy biegle mówić po białorusku, ukraińsku 8)
A komu ta sztuka nie jest dana... :D to trzymać sie za kieszenie mocno ;)

tomek1950
21-12-2007, 10:36
:) zarówno na jedną jak i drugą jest świetny patent, wystarczy biegle mówić po białorusku, ukraińsku 8)
A komu ta sztuka nie jest dana... :D to trzymać sie za kieszenie mocno ;)

Albo znać zwyczaje. :D
Pojechałem kilka lat temu pociągiem do Mińska na konferencje. Wwiozłem i zaklarowałem 100$. Trzy dni później wracałem do Warszawy. 100$ miałem dalej, więc znów je wpisałem do deklaracji. Organizatorzy konferencji zapewnili full serwis, nie było potrzeby wymieniać pieniędzy. Siedząc sam w przedziale czytałem jakiś polski tygodnik. Weszła tamożnica obejrzała deklaracje i rozdarła mordę. Wwióżł 100$ i wywozi 100$. A Wy kto? i patrząc na tygodnik wrzasnęła żurnalist? Spojrzałem na nią zdziwiony i bez zająknienia odpowiedziałem: Niet wracz. Trzeba było widzieć jej reakcję. Bezcenne. Cichutko, kłaniając się w pas wycofywała się z przedziału szepcząc: Izwinitie pażausta, ja nie znała, izwinitie...

Nie jestem lekarzem, ale wiedziałem, że zawód lekarza cieszy się na Białorusi ogromnym szacunkiem. :D

Mufka
21-12-2007, 10:40
:D Białoruś ciekawy kraj :)

tomek1950
21-12-2007, 10:42
Prawdę mówiąc bardzo ciekawy i piękny, tylko ludzie otumanieni. Na szczęście nie wszyscy.

Mufka
21-12-2007, 11:27
Tak nie wszyscy, ale pewnie się orientujesz ,że tam jest straszny reżim i lepiej konspirować to "nieotumanienie".

tomek1950
21-12-2007, 11:34
Wielu Białorusinów jest przekonanych, że to nie reżim tylko demokracja. Bo tak powiedział Łukaszenka.

Majka
21-12-2007, 14:34
Wybrałam sie kiedyś na obóz harcerski do Bułgarii. Jechalismy autosanem, jeden kierowca, Tomek jako pilot, ja jako niby opieka pielęgniarska, jeszcze dwóch dorosłych. Reszta mlodzież od lat 10 do 14stu. Aby szybciej przekraczac granicę harcerze mieli świetną metodę. Przed nią wskakiwali w mundury galowe i normalnie przepuszczali bez trzepania.
Ale tym razem, jak wszyscy ubrali się i załozyli czerwone berety, to na granicy Czechosłowackiej zapanowało poruszenie. Przetrzepali nas od góry do dołu. Byli wyjatkowo napastliwi................... :roll:

o co chodziło?
W tym dniu była rocznica interwencji zaprzyjaźnionych wojsk 8)

tomek1950
21-12-2007, 19:57
No to mieliście przechlapane... :wink:

O czeskich celnikach to ja tez mogę. :D To z czasów kiedy jeszcze w naszych krajach był ten najbardziej sprawiedliwy ustrój. :wink:
Wiozłem małą ciężarówką z Austrii surowiec dla firmy w której pracowałem. Ausriaccy celnicy założyli plomby celne (gratis) i powiedzieli, że dzięki tym plombom z Czechami będę miał spokój.
Przejechałem jakieś 200 m "pasa ziemi niczyjej" i granica Czechosłowacji. Pokazuję papiery, Wszystko jest w największym porządku. I Czechosłowacki celnik zarządza kontrolę ładunku. Trochę protestuję, ale wyjaśniają, że założą swoje plomby i w Polsce to tylko śmignę przez granicę. Ładunek oczywiście zgadza się z papierami, a kontrabandy żadnej nie ma. Zakładają plombę i... do kasy. Dość sporo. Pytam za co? Za założenie plomby. :D :D :D :o :evil: :evil: :evil:

Cpt_Q
22-12-2007, 00:31
No to się przyznam...
Dwa lata temu - lotnisko GDN (Rębiechowo im. Lecha Wałęsy...), wracałem na statek, z moim Didgeridoo (to taki aborygeński instrument muzyczny). Didgeridoo - pusta rura z drewna eukaliptusowego - moje akurat nienajwiększe - ok. 1.5m długości. Uczyłem się grać i woziłem to-to ze sobą wte i wewte.
Na bramce grzecznie wszystko na taśmę, prześwietlenie, te rzeczy...
Po bramce, zbieram swoje graty, na koniec wielką tubę plastikową, w której moje Didgeridoo. Mój komentarz na cały głos: "no to biorę moją bazookę".
Później panowie z security uprzejmie mi wyjaśniali, że gdyby to było na amerykańskim lotnisku, to już bym siedział w pudle...
Wiedziałem o tym, ale nie mogłem się powstrzymać :lol:

tomek1950
25-12-2007, 17:08
Wracam na granice z Białorusią. :D
Tam granica jest nie tylko na granicy, ale i w głębi kraju. Co parę kilometrów szlaban i kontrola. GAJ Gossudarstwiennaja Awtomobilnaja Inspekcja, albo DAJ Dorożnaja Abtomobilnaja Inspekcja, ale zawsze daj, daj, daj... :wink: :D :evil: Pierwsze spotkanie 1:0 dla mnie. :D Szlaban opuszczony, z budki wychodzi gruby facet w mundurze, czapa jak lądowisko dla helikopterów i salutując niedbale do czapy przedstawia się: Iwan Iwanowicz Iwanow Gossudar... nie czekając na koniec jego wypowiedzi salutuję do nieprzykrytej czapką głowy i mówię Tomasz K.... Warszawa, Polsza. Iwana Iwanowicza zatkało. Stanął jak wryty. Na twarzy widać było, że myśli. Po chwili uniósł szlaban, zasalutował raz jeszcze i wykrztusił: "jedi".

tomek1950
26-12-2007, 14:49
Kolejny posterunek na "olimpijskiej autostradzie" prowadzącej z Brzescia do Moskwy był kilkanascie kilometrów dalej. Określenie autostrada jest "trochę" na wyrost. Sa prawdzie dwie jezdnie po dwa pasy ruchu w każdą stronę, ale to wszystko co jest wspólnego z autostradą. Na przestrzeni 200 km na drodze leżały deski. Ładne, oheblowane, grube. Gubiła je przeładowana ciężarówka.
Wracam do posterunku. Szlaban opuszczony, zatrzymuję się. Po kilku minutach w budki wychodzi pokurcz w polowym mundurze. Jakieś 150 cm wzrostu w butach. Pas wisi, widać rezerwista. Na szyji ma przewieszonego "Kałacha". Takiej wersji jeszcze nie widziałem. Krótka lufa zakończona czymś w rodzaju lejka. Cudak powoli podchodzi do samochodu i nagle zdecydowanym ruchem, widać wielką wprawę o którą bym go nie posądzał, przystawia mi przez otwarte okno "lejek" za lewe ucho. Chrapliwym głosem, po polsku, pyta: Trójkąt jest? Jest, odpowiadam usiłując odsunąć głowę tak by jeśli palec mu się na spuście poślizgnie seria poszła gdzieś, a nie w moją głowę. Bez skutku. Pokurcz jest wyćwiczony. "Lejek" dalej tkwi przy moim uchu. A aptieczka jest? pyta zaciągając. Potwierdzam. "Lejek" zostaje odsunięty od mojej głowy i "kurdupel" z uśmiechem mówi: to daj 2 dolary. Odetchnąłem, a że jestem ciekawski, pytam: zo co? Widzę oburzenie na jego twarzy. Z wściekłością odpowiada: Za to, że sprawdziłem! Nie dyskutuję więcej. Sięgam do kieszeni gdzie miałem przygotowane na taką okazję dolarowe banknoty. Daję te 2$. Sołdat chowa je i otwiera szlaban. Jedi mówi na pożegnanie.

matka dyrektorka
26-12-2007, 16:13
jakieś cztery lata temu wracaliśmy całą grupą z praktyk studenckich na ukrainie
przez tydzień lało jak z cebra i nasze przemoczone i przepocone obuwie było...
dodam jeszcze że ciepłej wody nie było( zimnej przewaznie też)więc my też byliśmy nie pierwszej świeżości :-?
na odprawę pierwszy poszedł kumpel z dużym workiem tzw bosmańkim szczelnie wypełnionym butelkami :D na wierzchu worka trochę ubrań i buty:-?
ukraiński celnik pyta co przewozi a kumpel wywala te cuchnące buty i bełkocze "brudne buty studenta"
celnik z dużym obrzydzeniem przepuścił całą grupę (z torbami pełnymi butelek) :lol:
po innym wyjeździe studenckim znajomy wiózł cały plecak drinków (drinki w małych 0.25 buteleczkach , tańsze niż u nas mineralna, były na drogę jako że wódki już nikt nie mógł pić :o , na granicy nie były traktowane jako alkohol)
cała grupa przeszła odprawę a koleś z drinkami przechodząc obok celników zagrzechotał plecakiem i celnik kazał mu opróżnić plecak (tam było około 80 buteleczek :D )buteleczki z nie alkoholem zastawiły całą ladę na celnicy a oni
strasznie się wkurzyli bo mieli nadzieję na łapówkę :D

andre59
26-12-2007, 17:42
W lecie 1999 roku wybraliśmy się do Francji odwiedzić rodzinę.
Granicę polsko-niemiecką w Świecku przekroczyliśmy bez żadnych problemów w ciagu pół godziny. Jakieś dwa kilometry za mostem granicznym zatrzymał nas patrol niemieckich pograniczników (chyba). Sprawdzili dokumenty i zaczęli sprawdzać samochód. Z racji dalekiego wyjazdu auto było załadowane po brzegi ciuchami, rzeczami osobistymi i prezentami dla licznej rodziny.
Polski alkohol nie wzbudzał podejrzeń, ale 9 makowców zapakowanych w pokaźne pudełko juz tak. Nie było rady musiałem wszystko wyjąć z bagażnika aby pokazać zawartość podejrzanego pudła. Z trudem udało nam wytłumaczyć po co tyle ciasta wieziemy ze sobą.
w schowku w lewych, przednich drzwiach leżała mała piersiówka po spirytusie wypełniona wodą. Wody tej używałem do usuwania ptasich odchodów z karoserii. Niemiecki pogranicznik spojrzał na tę butelkę, zaśmiał się i znacząco postukał kantem dłoni w szyję :wink:
Rozstaliśmy się w miłej atmosferze z życzeniami szerokiej drogi :)

Cpt_Q
26-12-2007, 20:17
...9 makowców zapakowanych w pokaźne pudełko...

toż to prawie przemyt narkotyków :o :lol:

niktspecjalny
27-12-2007, 08:28
Historia jest długa ale w telegraficznym skrócie opisze najważniejsze momenty.
Jest rok 1988,lato a tu w polskim fiacie 125p na wycieczkę do Grecji jedzie czterech młodych facetów za chlebem (znajdę fotkę to wkleję).Całe eskapada obfitowała w wiele przygód ale idąc za przykładem Ewy ,najciekawiej było właśnie u rodaków zza Buga.W miejscowości chyba Dolina sprzedaliśmy dżiny i inne pierdoły ze szminkami włącznie.Z dolcami w pompce do pompowania kół w woreczku i z uśmiechem na ustach udaliśmy się na granicę.A tam już nas dopadli rodacy.Kolejka na granicy była duża a tu nagle podchodzi do nas celnik i każe zjechać na boczny pas.Na początku ucieszyliśmy się bo kolejka była duża.No i sie zaczęło.Kazali nam wysiąść i po kolei wchodziliśmy do pokoju na osobistą.(jakiś śmieszny gościu w rękawiczkach chciał nam grzebać chyba .......itp) Nie wiedzieliśmy o co im chodzi.Na pierwszy ogień poszedł kierowca(szwagier) i dalej następny ,następny.Nasz wspomniany kierowca(jak siedzieliśmy już po osobistej wspomniał ,że jak nie powiemy gdzie są dolary to nam potną samochód.Zaczęliśmy kojarzyć fakty i doszliśmy do wspólnego wniosku ,że podpierdzieliła nas rodaczka zza Buga ,ta ,której sprzedaliśmy ciuchy itp.W końcu ,żeby mieć saaamochód a nie mieć dolców,kierowca-szwagier przyznał sie i pokazał gdzie one są.Celnik je zabrał i zniknął .Myślałem ,że szwagra rozszarpiemy.Docelowo jechaliśmy na "hellass"to i kilka aparatów łomo i zenitów dla Greka każdy miał.To była taka pociech po stracie dolarów.Załamani totalnie odjeżdżamy z odprawy ale ku naszemu zdziwieniu podchodzi do nas ten sam celnik i iiiii właśnie co?Oddaje nam wcześniej zabrane dolce,mówiąc żebyśmy odjechali.Gały na wierzch, dolce do kieszeni i w nogi.Mało mi w tył....nie grzebali ,żebym się przyznał a tu nagle oddają nam kase.Nic nie rozumiejąc i prawie nie gadając dotarliśmy do ambasady Tureckiej by za zarobione pieniądze kupić prezenty typu: palety do makijażu,ciuchy itp rzeczy tureckie.Żeby dojechać do Grecji na wjazd trzeba było mieć 500$.Ta myśl nas karmiła i dawała poczucie bezpieczeństwa ,że w końcu nie jesteśmy tacy biedni.Oddaną kase równo podzieliliśmy i każdy z osobna by dostać wizę turecką wkładał 10$ w paszport i czekał cierpliwie na wbitkę.Powiedzieli ,że wizy będą za kilka h.Przychodzimy po odbiór a tu znowu gały.Wszyscy dostali a my cztery chłopy stoimy i nic.W końcu wychodzi gościu i mówi ,że dolce które daliśmy są złe ,że jakieś falsyfikaty itp.Z odłożonych "polskich zielonych"zapłaciliśmy i z wizami udaliśmy sie do turka na zakupy.Już prawie mieliśmy drzeć zielona a tu dobra duszyczka z Polski rodem oznajmia nam ,że faktycznie dolce są złe ale nie na tyle by nie można za nie nic kupić.Były to dolary ,które powinny wyjść z obiegu.Kończąc powiem ,że za wszystkie kupiliśmy w/w kosmetyki i ciuchy i wysłaliśmy do Polski.

trochę długaśno ...sorki.

Cpt_Q
27-12-2007, 23:04
Koniec kontraktu, po 5 miesiącach - powrót do domu. Lot z Tajwanu (Taipei) do Frankfurtu i Gdańska z międzylądowaniem (ok. 1 godz.) w Bangkoku. Po paru godzinach chce się palić. Po wylądowaniu w Bangkoku wysiadłem sobie z naszego 747 i poszedłem na fajkę do terminala. (Tam są takie "akwaria" dla palących - nawet nie trzeba swojego zapalić, wystarczy mocno odetchnąć i już ma się pełne płucka dymu). Jeden, potem drugi - długi lot jeszcze nas czeka do Europy... Czas wracać na pokład, idę, patrzę, bramka przez którą wyszliśmy - ZAMKNIĘTA. Gdzie się wsiada z powrotem do tego cholernego samolotu? Zacząłem latać jak kot z pęcherzem wte i wewte - tam nie było takiego przejrzystego systemu tablic informacyjnych. Rzut oka na zegarek, rany Boskie, do odlotu zostało jakieś 10 minut, a ja sie miotam, bez klamotów (wysiadłem tak, jak stałem - bagaż podręczny został wewnątrz). W końcu wypatrzyłem te Lufthansę i sprint. Wpadłem do samolotu z rozwianym włosem i dzikim spojrzeniem, aż się stewardessy cafły - "terrorysta jakiś" ;) , a tam cisza, spokój, ludziska drzemią, na moim miejscu spokojnie czeka mój kocyk, poduszeczka, laptop...spojrzałem na zegarek jeszcze raz - o raany, zapomniałem, że między Tajwanem a Tajlandią czas cofnięto o 1 godzinę...
Taki to panie globtroter - a się omskło :oops:
Kolejny przykład, że palenie może zaszkodzić... http://manu.dogomania.pl/emot/kos.gif

oorbus
13-01-2008, 20:29
kilka lat temu - Ben Gurion, Telaviw. - po 6 tyglach nocnej pracy wracam do domu.

Oczywiście każdy dostaje "opiekuna" który trzepie bagaż. Xrejem z 6 razy walizka prześwietlana, a tu jeszcze trza rozpakować i powiedzieć co jest co. ja mam same brudne rzeczy osobiste, etc.

ale najlepsza była kurtka. kupiona parę miesięcy wcześniej u niemca, nie powiem, dla mnie tania nie była. wszyty Recco. to tak jak by na wszelki wypadek, gdyby mnie jakaś lawina w Izraelu dopadła :D

no i miła pani "trzepaczka", że to trza wypruć, bo ona nie wie co to jest!!!
ja jej na to ,że jak wypruje, to zapłaci ( chyba- nie pomnę, jaką kwotę jej rzuciłem) 200 baksuf i. no i dała spokuj.
później wymacała w czeluściach i jakiejś zapomnianej kieszeni szklaną fifkę ( co prawda dawno opaloną ze staffu) - sam jej szukałem a nie mogłem znaleźć...
no i zonk - "a co to?" pada pytanie
a ja " nooooo fajka...."
" acha" i skończyła rewizje...UFF.
no i zrobiło się 10 min do odlotu ( co prawda byłem po checkinie)
ja do niej - " nie zdążę!!!"
a ona mnie zaprowadziła przejściem dla VIPuf ( bez kontroli paszp) wprost do wejścia na pokład :)))
ale byście widzieli jak ci wszyscy "normalni" pasażerowie patrzyli na mnie, że wchodzi kolo z obstawą bez sprawdzania paszportu...

pozdro

PS potem było jeszcze śmieszniej - awaryjne lądowanie we Wiedniu...ale to inna historyja

tomek1950
18-01-2008, 01:02
Moja pierwsza podróż do Barcelony na konferencję AOCES (Jak ktoś jest ciekaw co to jest niech rzuci w Google :) )
Miałem wygłosić coś, wygłosić :o
Warszawa - Frankfurt - LOT bez problemów.
Frankfurt. Byłem na tym lotnisku wcześniej parę razy. Zaszyłem się w małym barku, by jeszcze raz przetyczać to, co przygotowałem do powiedzenia. Wszysto było OK. Bagaż szedł automatycznie, Karte pokładową na lot do Barcelony miałem w ręku, oczekiwanie na lot 4 godziny. Po 3 i pół godzinie udałem sie do "swojej" bramki. Panienka przesunęła moja kartę przez czytnik i z miłym, oficjalnym, uśmiechem poprosiła bym poczekał na autobus do samolotu. Zacząłem kolejny raz zaznajamiać sie z tym, co sam napisałem by wygłosić.
Nagle usłyszałem w megafonanach potwornie zniekształconę moje nazwisko po angielsku i niemiecku. "Herr K...*. bitte kommen Sie.....
Pobiegłem, przyznaję się bez bicia, do informacji...
"Samolot czeka na Pana od pół godziny na pasie startowym - usłyszałem. Zgodnie z posiadaną wiedzą odpowiedziałem, że nie słyszałem zmiany nr. bramki...
Autobus już na pana czeka odszczekała Frau z którą rozmawiałem w informacji.
:)

Kierowca był bardziej wyrozumiały, mimo, że nie przypominał z wyglądu Niemca.
Czarniawy był. :D Z dużym trudem tłumaczył mi, że hiszpańskie linie to często mają takie wpadki.. Do samolotu stojącego od wielu minut na końcu pasa startowego wchodziłem po sznurowej drabince...
Samolot czekał. :D
cdn. O ile będzie zainteresowanie. :D

Majka
18-01-2008, 08:33
". Do samolotu stojącego od wielu minut na końcu pasa startowego wchodziłem po sznurowej drabince...
Samolot czekał. :D
cdn. O ile będzie zainteresowanie. :D

dawaj :D

18-01-2008, 09:47
dawaj :D

marjucha
18-01-2008, 09:48
dawaj, dawaj :wink:

tomek1950
18-01-2008, 12:12
Załoga samolotu nie wygladała na zadowolona, mimo, że po drabince wspiąłem sie sprawnie. Siadłem na wolnym miejscu obok jakiegoś Hiszpana. Samolot wystartował, podano jakieś żarełko. zdumiałem się na pytanie stewardesZjadłem, popiłem i odprężony widząc, że w tej części wolno palic wyjąłem swoją fajkę, nabiłem ją czerwoną Amphorą i zapaliłem. Poczułem sie odprężony.
Nienadługo. Nie zdążyłem pyknąć z fajki drugi raz gdy pojawiła się stewardessa i poinformowała mnie, że wolno palić tylko papierosy. Fajki i cygara są na pokładzie zabronione.
:o :evil:
Zgasiłem. Nie to nie.
Siedzący obok mnie Hiszpan wyciągną w moją stronę paczkę Marlboro. :D
Samolot wyladował oczywiscie z dużym opóźnieniem i nikt już na mnie nie czekał. Pojechałem taksówką, Było to w czasach PRLu więc koszt dla mnie był ogromny. Prosto z taksówki na mównicę. Zdążyłem. Poszło gładko. Oklaski. Uffffff. :D
Jak wyglądał powrót :evil: następnym razem. :wink:

tomek1950
19-01-2008, 14:52
Konferencja się skończyła i załapałem się jeszcze na zwiedzanie Barcelony. Stadion olimpijski, Budowana od dziesięcioleci katedra zaprojektowana przez Gaudiego... Odwieziono nas na lotnisko. Planowy odlot miałem za godzinę. Przezornie upewniłem się, że na 100% bramka nr 30. Lotnisko w Barcelonie ma kształt długiego baraku, bramek na długiej ścianie jest chyba 50. Czekałem. Na 15 min przed odlotem spytałem jeszcze raz czy to ta bramka. Usłyszałem uspokajające potwierdzenie. Odczuwałem jednak pewien niepokój. Po 5 minutach nie wytrzymałem. Nie było wpradzie żadnych komunikatów, ale na świetlnej tablicy zgasł FRANKFURT. :o
Na moje pytanie co z lotem do Frankfurtu ta sama panienka odpowiedziała z rozbrajającym uśmiechem, że bramka nr 1.
Wykonałem szaleńczy bieg po ruchomym chodniku. Zdążyłem. Jako ostatni zająłem miejsce w samolocie. Dalsza trasa nie była już tak stresująca. :D

noirpoulet
05-02-2008, 14:22
Wracaliśmy kiedyś z Chorwacji, kiedy to na granicy słowacko-czeskiej było straszne zamieszanie w ruchu, nie wiedzieliśmy w którą stronę mamy skręcić jako samochód osobowy i w końcu mój tatuś w tej konsternacji pojechał sródkiem i .. przewrócił owy znak który wskazywał właściwą drogę :D
Od razu przyjechali czescy celnicy z oburzeniem mówią "i cio zieśta zrobiły?"
Zrobiło się trochę mało śmiesznie kiedy oznajmili że mamy czekać na tej granicy na pomoc drogową, ekipę naprawczą i kogoś tam jeszcze co może potrwać nawet do jutra, jako że była nadziela.
Mieliśmy jednak o tyle szczęście, że wieźliśmy z Chorwacji kilka butelek rakiji ;)

Tym sposobem my pojechaliśmy do domu, rakija została w Czechach, a znak cudem naprawił się sam :D

retrofood
05-02-2008, 17:28
Pociąg "polonez" z Moskwy do Warszawy. Jedziemy we dwóch. Mamy miejsca w jednym przedziale. niespodziewanie na dworcu spotykamy znajomego Polaka, którego kiedyś poznaliśmy w Moskwie. Ma bilet i to w tym samym wagonie, ale na drugim jego końcu. Wsiadamy. Do naszego przedziału wchodzi niestary Rosjanin. Ma miejsce na górze. proponujemy mu zamianę z tym kolegą, chcieliśmy jechać we trzech razem. Rosjanin kategorycznie odmawia. Nie wiemy co robić. na korytarzu proponuję chłopakom solidne pijaństwo w przedziale, z tym, ze ruskiemu nie damy ani kropli. Podejmują temat. Kumpel przychodzi do nas i do 4 rano pijemy dżin z tonikiem :D . Ruski chrapie na górze. O czwartej urywa mi się film. O piątej jest granica w Brześciu.
Kiedy chłopakom udało się mnie dobudzić, wokół przedziału zebrało się grono pasażerów. podobno pobiłem pogranicznika. Patrzę na wszystkich oniemiałym wzrokiem, koledzy potwierdzają. Mówią, że nie dawałem się obudzić a kiedy pogranicznik wszedł i ruszył mnie ręką żądając paszportu, to odmachnąłem ręką i uderzyłem go w twarz. Wtedy wyszedł i poszedł na koniec przedziału do jakiegoś naczelnika. Stoję oglupiały i czekam. Po ok. 10 minutach pogranicznicy powoli ida od końca w naszą stronę. Cofam się do przedziału pod okno. wchodzą za mną do przedziału. Wołają paszport. Daję. Pogranicznik przegląda, stawia stempel i oddaje mi ze slowami: ech mafiozo, ty na drugi raz uważaj i ... roześmiał się. Po czym wszyscy wyszli. A ja jeszce z pięc minut stałem zbaranialy.

tomek1950
06-02-2008, 00:46
Stasiu, "bomba" :lol:

an-bud
06-02-2008, 01:03
Bomba, bomba!!! ale wracaj do pamiętnika!!!!!!! :-? :D :D
RETRO!!!!!! plis..... :oops:

Agduś
08-02-2008, 19:26
A ja dopiero co przejechałam w te i we wte granicę z Białorusią i... nic! Spokój i kultura!
Za to wiem skąd inąd, że posiadanie dużego biustu nie jest wskazane na granicy francuskiej - powoduje osobistkę.
Widocznie mój jest jeszcze we francuskiej normie, bo przejechałam kiedyś bez problemów.
Chociaż w pierwszym wypadku było to lotnisko, w drugim granica drogowa. Może na lotniskach są bardziej wyczuleni na biusty?

retrofood
08-02-2008, 21:10
No to moja kolejna przygoda graniczna, tym razem z granicy polsko - ukraińskiej.
było to - pamiętam dokładnie, bo to daty charakterystyczne. U nas już po świętach i nowym roku, praca w firmie rusza pełną parą, a na wschodzie pora szykowania się do świąt Bożego Narodzenia. Ale jakoś o tym nie myślałem.
Dzień pracy w firmie się już własciwie skończył, większość załogi poszła do domu, ale ja jakoś się zasiedziałem, zresztą szef też jeszcze nie poszedł do domu. Nagle przychodzi do mojego pokoju i najspokojniej w świecie mówi mi, że muszę go jeszcze dzisiaj zawieźć do Łucka na Ukrainie, bo stamtąd jest w nocy pociąg do Kijowa, a on musi być jutro w Kijowie. Sam nie pojedzie samochodem, bo... w Kijowie musi być swobodny (tam mieliśmy filię i samochody były z kierowcami :D )
Nie było wyjścia. Nawet nie byłem w domu, po prostu wsiadlem w samochód tak jak byłem w pracy i bez niczego, żadnych rzeczy, żadnych zapasów, pojechaliśmy do Łucka (to był początek stycznia!).
granicę w tamtą stronę przekroczyliśmy bez problemów, kolejek nie było, bo Ukraińcy zjechali na święta do domów, Polacy też jakoś ograniczyli wyjazdy.
W Łucju zatrzymaliśmy się u szefa zaprzyjaźnionej firmy, zresztą mój szef całą trasę przygotował i pewnie wszystko to uzgodnił. Daliśmy czadu w domu u tego gościa tak serdecznie, jak tylko można według wschodniego obrządku. :D . Gdzieś około północy nasz gospodarz z pomocą swojego trzeźwego pracownika jakoś tam odwiózł mojego szefa do pociągu, po czym wrócił i oczywiście nie spoczął, dopóki mi się film nie urwał.
jednak ukraińska gorzalka tak długo znów nie trzyma (dobre trunki tam mieli) i następnego dnia, dokładnie w Boże Narodzenie prawosławne postanowiłem wracać do domu. jechałem sam, pustym samochodem nie mając nawet kurtki, bo u nas było ciepło i w pracy kurtki nie mialem. zresztą do firmy z domu mialem 400m a jeszcze jeździłem samochodem. To po co mi kurtka?
Samochód był w zasadzie nowy, żadne rupiecie się nie walały, normalny okaz czystości i porządku.
zaczęło się od tego, że na drogach były totalne pustki, nudy na pudy i przegapiłem zjazd. zorientowałem się gdzieś po dwudziestu kilometrach, że źle jadę, ale było juz za późno by wracać, bliżej teraz było na następne przejście graniczne. Po prostu zamiast na Ustiług pojechałem na Dorohusk. Trudno, wolałem nie ryzykować powrotu, bo wieczór w zimie krótki i znów gdzieś mogłem drogę pomylić.
W końcu przyjechałem na granicę.
Ukraińcy zajęci byli świętami, więc oprocz tego, że musiałem na wszystko czekać, to nie sprawiali problemów. przejechałem spokojnie na polską stronę.
i tu się zaczęło. Skąd - z Łucka. Dokąd (widzą nr rejestracyjne samochodu) - mówię gdzie. Im się nie zgadza. Dlaczego tędy? - przecież nie ma kolejek. Tam było bliższe przejście. Tłumaczę, że przegapiłem drogę.
A cały czas jestem wkurzony, bo powinienem być już w domu. Gospodarz dał mi wprawdzie jakieś kanapki, ale dawno zjadłem, wodę też wypiłem, ale mnie dalej suszy, a po ukraińskiej stronie przecież nic nie było czynne. I nic w aucie nie mam a język przykleja się do podniebienia.
Naszym celnikom się to wyraźnie nie spodobało ta zamiana przejścia. A może byli znudzeni? Bo ruchu to nie było niemal wcale. zapytali jeszce o przewożony alkohol - odpowiedź: zero (no bo nie było czasu nawet aby coś kupić, zresztą miałem multum innych okazji na to, więc nie zawracałem sobie wtedy glowy. To samo na pytanie o papierosy i inne używki. Po prostu nie mialem nic - ani do oclenia, ani nic nie przewoziłem. Pusty samochód i kierowca w swetrze. miałem tylko kilka kaset magnetofonowych, używanych oczywiście.
Więc dostałem polecenie zjechania z pasa, opuszczenia samochodu, no i zaczął się klasyczny kipisz!!!!
Patrzyłem na to z boku z coraz większym przerażaniem. Celnicy byli jak szaleni. Wspominałem, że auto było nowe, więc się bardzo nie brudzili, ale jak skończyli zaglądanie we wszelkie możliwe schowki i skrytki i zabierali się za szukanie kluczy do rozkręcania to nie wytrzymałem i zacząłem z nich głośno kpić. Nawrzucalem im, sam nie wiem co, ale na pewno, że jeżdżę tutaj dziesiątki razy, mam służbową delegację, ale takich cudaków to jeszcze nie spotkałem i że zaplacą mi za auto i za czas, bo nic nie znajdą, dlatego że nic nie jest schowane.
Sam dobrze nie wiem jak ta dyskusja przebiegała, ale po parunastu minutach obie strony ochłonęły i chyba oni też zdali sobie sprawę, że niczego nie przemycam.
No i dali mi spokój. Odjechalem z tego przejścia do przygranicznego baru i pół godziny siedziałem przy kawie aby ochłonąć na tyle, abym mógł prowadzić samochód.
Nigdy wcześniej, ani nigdy później w życiu nie miałem takiej drobiazgowej kontroli na granicy.

adam_mk
13-02-2008, 08:34
Dawno, dawno temu, głęboką nocą, przekraczałem granicę pomiędzy Niemcami a Niemcami.
Drogową...
Tej granicy już bardzo długo nie ma. Wspomnienia pozostaną na zawsze!
Adam M.

Cpt_Q
13-02-2008, 08:57
Dawno, dawno temu, głęboką nocą, przekraczałem granicę pomiędzy Niemcami a Niemcami.
Drogową...


Nigdy wcześniej, ani nigdy później w życiu nie miałem takiej drobiazgowej kontroli na granicy.

to było jak wyjście z kina na szarą, brudną i ciemną ulicę...:roll:

tomek1950
13-02-2008, 09:07
W latach '70 pracowałem w Warszawie w szwedzkiej firmie i dość często latałem do Sztokholmu na szkolenia. Każdy powrót do szarej socjalistycznej Warszawy nazywaliśmy w firmie przejściem z telewizji kolorowej na czarnobiałą.

ula-2304
25-02-2008, 07:49
Oo, wy to macie przezycia, będzie co do końca życia opowiadać wnuczkom :D
Przekraczając ostatnio granicę, stwierdziłam że układ z Schengen działa, bo granicę sie przekracza zupełnie nie wiadomo kiedy.A ja sie obawiałam, ze paszporty dzieci są z lekka nieaktualne, bo dzieci z wieku niemowlęcego powyrastały dawno i do zdjęć niepodobne :lol:

bratki
10-03-2008, 00:14
Leciałam do Szwajcarii. Miałam zamówienie na prawdziwe domowe kiszone ogórki.

Jedynym sposobem było wzięcie słoika do bagażu podręcznego. Ale i tak jakiś czas po starcie poczułam charakterystyczny zapaszek. "Jak rany, zmiana ciśnienia!" zdążyłam pomyśleć, zrywając się z miejsca, by uratować resztę bagażu. Równocześnie z miejsca zerwała się połowa pasażerów i pociągając nosami zaczęli nerwowo grzebać w swoich torbach i aktówkach. :D

tomek1950
10-03-2008, 00:25
Bratki, oplułem ekran. :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol:
A faktycznie dla Szwajcarów kiszone ogórki to rarytas. :D

tomek1950
11-03-2008, 11:35
Najśmieszniejszą przygodę miałem kiedyś na granicy RFN - NRD.
Podszedł do mnie, chyba celnik, ze wschodnich Niemiec i jak zawsze wydeklamował formułkę: nadajniki, broń, materiały wybuchowe itd. Spojrzałem mu prosto w oczy i wyraźnie powiedziałem. "Tak, 70 kg dynamitu." Gościa zatkało. Przez chwilę milczał zaskoczony, aż nagle wrzasnął: "Was, was!!!!!" Spokojnie powtórzyłem. "Tak, 70 kg dynamitu, to ja, byłem w RFN 3 miesiące bez kobiety" Celnik zaczął rechotać i krzyknął do swoich kolegów, patrzcie 70 kg dynamitu, trzy miesiące nie miał kobiety. Wszyscy obecni na granicy pokładali się ze śmiecu. Ja też.

bratki
11-03-2008, 14:16
Tomku, przebiłeś ! :D :D :D :D :D :D :D :D

Ja pamiętam rumuńskiego celnika, który przez cały czas trwania kontroli w przedziale trzymał sobie na kolanach nieobutą stopę mojego kolegi i głaskał go po podeszwie. :D

Na Bułgarskiej granicy zmęczona oparłam głowę na ramieniu kolegi (2 doba w drodze), a on mnie przygarnął ramieniem (nawet nie mój chłopak :) ) . Na ten widok celnik rzucił się na nas wrzeszcząc "Kain sex! Kain sex" i jeszcze coś o pornografii.

retrofood
11-03-2008, 15:45
Lata 80-te, standardowa wycieczka handlowa na trasie Polska - Zwiazek Sowiecki - Rumunia. W autokarze prawie sami profesjonaliści, nowicjusze to ja z kumplem i koleżanka. Do naszej trójki doszlusowała jedna dziewczyna, nowa na tej trasie, chociaż weteran handlu ówczesnego.
jedziemy z Czerniowców na granicę z Rumunią. Ja siedzę z kolezanką, a kumpel z nową znajomą, ona od strony okna, on od strony przejścia. Oczywiście wczesniej zrobilismy zrzutkę na celników, aby w deklaracjach przewozowych zostawili nam jedno puste pole (zeby sobie wpisać jakis zakup).
Do autokaru wchodzi celnik. Przeszedł się powoli do samego końca, uwaznie pooglądał bagaże, ale nic nikomu nie kazał otwierać. Do niektórych rzucił tylko pytanie co wiozą i wysłuchiwał odpowiedzi. Nic sam nie sprawdzał. Po czym wyszedł i po parudziesięciu minutach postoju przekroczyliśmy granicę.
Po trzech dniach wracamy z Rumunii tym samym przejściem. Juz po zajechaniu na pas odpraw nasz pilot wyszedł i po chwili mówi, że coś się dzieje, celnicy sa wściekli i nic nie chcą gadać. Zrzutkę też robilismy oczywiście wcześniej, ale pilot pokazuje pieniądze, że nic nie chcą i kazali się przygotować do kontroli. W autokarze popłoch. Nie wiadomo co robić. my z kumplem mało zajęci handlem, siedzimy i pijemy kolejną flaszkę. A ta dziewczyna wyszła i poszła na przód autokaru do pilota coś pogadać. nagle otwierają się drzwi wchodzi pogranicznik z celnikiem i kazą wszystkim siadać na miejsca. Więc ta ko0leżanka siadła obok kumpla, ale tym razem on od okna (sie tylko posunął) a ona od przejścia. I szok! Okazuje się, że wszedł ten sam celnik, co sprawdzął nas przy wyjeździe. Ale juz się nie uśmiechał. przeszedł milcząc przez cały autokar, zawrócił i stanał kolo kumpla i pyta, dlaczego on i ta pani zamienili się miejscami, bo widzi, że wszyscy inni siedzą tak jak wjeżdżali (ale miał pamięć skurczybyk). zapadło milczenie, a mnie podpitego coś skusiło i na cały głos powiedziałem: bo przedtem pilnował by mu nie uciekła, a teraz jedziemy do domu i chce się jej pozbyć!!!
Po sekundzie ciszy cały autokar gruchnął śmiechem, a celni i pogranicznik wyszli z autokaru, bo też nie mogli wytrzymać. I już nie weszli. W ten sposób w ogóle nie byliśmy kontrolowani.
Po tej wycieczce organizator mnie i kumplowi przysyłał już imienne zaproszenia na następne wycieczki.

bratki
13-03-2008, 16:32
Kiedy jeszcze istniał NRD-ówek wracałam z niego koleją. Pierwsza samotna podróż za granicę. W czasie kilkudniowego pobytu nabyłam szklany dzbanek do herbaty - rzecz podówczas absolutnie nieosiągalną w Polsce. Im bliżej było do granicy tym bardziej byłam przerażona, bo bodaj w deklaracjach czy w innych dokumentach stało jak wół, że nie wolno przewozić żadnych "sprzętów gospodarstwa domowego". Możliwe że wymagały po prostu oclenia, nie pamiętam. Pamiętam, że ze strachu robiłam się na zmianę blada i purpurowa na tyle, że zainteresowali się mną inni podróżni.

Zwierzyłam się ze swej rozpaczy - na co gość w średnim wieku rechocząc mówi: "Pani da ten dzbanek!" Dałam, i zaskomlałam, że przemycam jeszcze 5 tabliczek czekolady. Też wziął.

Minęliśmy granicę (na której zresztą celnik mnie zrugał, że jak jechałam w drugą stronę to mi mówił, że mam podpisać paszport!), gość oddaje mi moje dobra, patrzę na niego, jak na bohatera i dukam coś "jak to tak, się Pan nie bał!" A on pokazuje na swoje czemadany - i rżąc mówi "Mnie nie różnica, tu mam 300 czekolad, i dwa miksery, a tam piec akumulacyjny!" :lol:

janusz_21
27-04-2008, 09:36
Witam! Było to w 81 roku przekraczałem granicę do West Berlina. Wcześniej obkupiłem się po wschodniej stronie w dobra doczesne, o których u nas można było pomarzyć. Oczywiście przysługiwał limit bodajże 100 marek wsch, a sandały "salamandra"na moich pedałach kosztowały 180! miałem również nowe obiektywy do aparatu i jakieś bzdury. Byłem trochę objuczony swoim bagażem i zakupami i podpadłem celnikom. Wschodnia celniczka "wzięła" mnie do osobistej w jakimś pokoiku. Wyobrażacie sobie jaki to był stres bo oprócz w/w zakupów miałem jeszcze dużo wsch. marek przy sobie. Nie przypuszczałem ale dałem radę. Kazała opróżnić kieszenie(tam miałem owe marki), wykorzystując chwilę jej nieuwagi wyciągnąłem banknoty z kieszeni i wepchnąłem je z tyłu za pasek spodni, drobiazgi pokazałem. Oczywiście rewizja była jak to u nich dokładna, wszystko z walizy na stół. Zdziwiona odpuściła. Przeszedłem na drugą, lepszą stronę Berlina(Fridrichstrasse). Cały jeszcze w nerwach czekałem na znajomych, przechodniów obok było dużo. Nagle ktoś mnie trąca i pokazuje leżący na chodniku zwitek banknotów - to były moje schowane wcześniej marki, które po dość niezłym kursie wymieniłem po zachodniej stronie na te lepsze marki. Kto teraz i gdzie będzie miał tego typu przejścia, chociaż jest jeszcze specyficzny folklor na ukraińskim przejściu, ale to już nie takie "jaja" jak były na granicy z dawnym sojuzem!.

tomek1950
27-04-2008, 10:12
Przypomniałeś mi Januszu "graniczną" przykrą przygode. Był ro 1984. Wracałem z RFN po ponad półrocznej praktyce. Wiózł mnie znajomy samochodem. Pierwsza granica RFN - NRD. Do samochodu podeszło kilku celników i... rozładować wszystko. Dóbr doczesnych wiozłem dużo, kolega też. Wiozłem też parę ciekawych płyt z piosenkami Kelusa i Kaczmarskiego wydanymi oczywiscie nie w Polsce. Ponadto dostałem od przyjaciół prezent - polonik, kilka płyt na 78 obrotów z pieśniami Moniuszki i muzyką Chopina. Dochód ze sprzedaży tych płyt, tłoczonych w czasie II Wojny Światowej, przeznaczony był na pomoc jeńcom wojennym. Oczywiscie niemieccy celnicy zakwestionowali płyty i chcieli je zabrać twierdząc, że te płyty są w NRD zabronione. Zaczęła się dyskusja. Starałem się celników przekonać, że jadę tylko tranzytem więc niech się od moich płyt ........... Przekonałem. Ale tylko częściowo. Ponieważ chcieli zabrać wszystkie płyty, łącznie z tymi zabytkowymi spytałem od jak dawna muzyka Chopina jest w NRD zabroniona. Od czasów Hitlera? Płyty Kelusa i Kaczmarskiego zapakowano mi w wielką torbę, zamknięto na kłódkę i opatrzono urzędową pieczęcią. Odzyskać je miałem na granicy z Polską. Cała "zabawa" trwała 4 godziny. Pojechaliśmy w stronę Słubic.
cdn

bratki
27-04-2008, 13:03
tomku czekamy! :P

tomek1950
28-04-2008, 08:50
Na granicę NRD - Polska dojechaliśmy około południa. Pogoda piękna, słoneczna w ciemiu 30 stpni lub więcej. Zaczęło się od wypytywania czemu tak długo. Tłumaczymy, że spaliśmy na jakimś parkingu. Na którym? W rzeczywistości zwiedziliśmy jeszcze Wschodni Berlin, co było dla jadących tranzytem "verbotten".
I znów na rozkaz wywalamy z samochodu całą zawartość. Celnik pomału sprawdza wszystko dokładnie. Dwie płyty z teczki zostały zaniesione do polskich celników i... wiecej ich nie zobaczyłeem. :evil: :cry:
Na szczęście przed wyjazdem przyjaciele zrobili mi kopię na kasetach. Ale każda z kaset była przez Enerdowca przesłuchiwana. Na szczęście nie cała. Na początku kasety była nagrane kilka minut z muzyka irlandzką. Uff to się udało.
Dostałem od znajomych zakazany gaz łzawiący. Pojemniczek miałem w kosmetyczce razem z przyborami toaletowymi. Celnik zajrzał do torebki i przeszło. Dobrze, że nie chciał sprawdzić jaki ten dezodorant ma zapach. :D
Co jakiś czas robił sobie przerwę, szedł do kanciapy. Z nieba lał się lipcowy żar. Cienia zero. Rewizja osobista, by sprawdzić czy czegoś nie ukrywam w gaciach.
W pewnym momencie celnik spytał ile i jakie pieniadze posiadam. Będąc 7 miesięcy w Niemczech zrobiłem kilka wycieczek - Holandia, Francja, Szwajcaria i Włochy. Trochę tej kasy było. Zapomniałem, że na dnie walizki leży torebka ze złotówkami. Kiedy się do niej dogrzebał stwierdził, że go oszukałem i złotówki zabiera. A idź w cholerę, pomyślałem, tylko już nas puść. Celnik znów zniknął, a my dalej staliśmy w słonecznym żarze. Już się nawet nie pociliśmy. Tylko w ustach było sucho. Celnik wrócił i oddaje mi złotówki. Wyjaśnił, że rozmawiał z polskimi celnikami i mogę zatrzymać pieniądze. Kazał przeliczyć czy się suma zgadza. Przez parę godzin rozmowa z nim toczyła się po niemiecku. A że moja znajomość tego języka nie jest nadzwyczajna nie potrafiłem mu wytłumaczyć, że jak zabierał to nie przeliczył, a ja już nie pamiętam ile tam było. Spytałem go, czy mówi po angielsku. Spojrzał na mnie i odezwał się czystą polszczyzną. :evil:
Po 8 godzinach wreszcie na puścił. Polscy celnicy już nic nie sprawdzali.

tomek1950
29-04-2008, 10:00
Też granica NRD - Polska. Wracam po kilku dniach do kraju. W samochodzie kupione dla dzieci soki, troche piwa, proszek do prania i dwie zgrzewki wina w litrowych kartonach ukryte pod sokami. Niemiecki celnik pyta co wiozę. Bąkam pod nosem, że soki, proszek... Zaczyna przegląd bagaznika. Łapie w ręce dużą torbę proszku i ją maca. Nagle twarz mu się zmienia. Rzuca krótko: kontrola Roentgena i z torbą pod pachą wchodzi do małej budki stojącej obok, a wyglądającej jak słup ogłoszeniowy. Po chwili wychodzi z torbą i z uśmiechem mówi: "Ofozi" . Przez głowę przebiega myśl, że w budce miał jakąś torbę proszku do prania z kontrabandą. Co robić. Otwieram. Niemiec wsadza łapę do torby, szuka czegoś. Sekundy wydają się byc godzinami. Wreszcie wyciąga. Plastikowy kubeczek - miarkę. Odetchnąłem.

bratki
29-04-2008, 17:03
:lol: :lol:

adam_mk
30-04-2008, 08:08
Jeżeli brama wjazdowa silnie strzeżonej firmy to też granica - to coś Wam opowiem.

Dawno, dawno temu polecono mi "naprawić" wentylator, z którego został się tylko koszyk osłaniający wiatrak. Wentylator był "na stanie' i nie dał się skasować, więc trzeba go było naprawiać.
Kwitu za nowy nie dało się zaksięgować, ale za części - tak.
Pojechałem do wytwórcy. Zakład jak Ford Knox. Kupiłem wszystko z wyjątkiem rurki do podstawy, bo ta nie była w wykazie części zamiennych i była "bezcenna". Ludziska tam się uchachały, jak im powiedziałem , że nie chcę wentylatora tylko komplet części - i dlaczego.
Magazynier powiedział " ja mogę ją Panu dać, ale pan tego nie wyniesie, zwłaszcza dzisiaj! Na bramie kontrolują a dziś jest taki facet, co kartki instrukcji liczy!"

Zabrałem i postanowiłem zaryzykować.

Dolazłem do bramy z plikiem kwitów wydania z magazynu i całą górą zapakowanych (celowo) oddzielnie części w paczuszkach. Ledwo się dało je jednocześnie nieść, choć ciężkie nie były.
Wylazł cerber, więc na starcie dałem mu do potrzymania tę "bezcenną" rurę.
Potem starannie rozpakowywałem każdą paczkę a on skrupulatnie odfajkowywał każdą pozycję na kwitach po uważnym obejrzeniu każdej części, sprawdzeniu jej numeru itp.
Cały czas działał z tą rurą w garści. Rura miała tak z 1,5m i świeciła się jak głupia, bo była chromowana.
Pół zakładu stało w oknach i patrzało co będzie!
Na koniec powiedział, że się zgadza. Zapakowałem paczki w sporą siatę, odebrałem mu tę rurę z garści i spokojnie polazłem na dworzec kolejowy....

Adam M.

tomek1950
30-04-2008, 08:20
Adam, świetne :D