Agduś
19-06-2008, 12:06
Była sobie na allegro kosiarka spalinowa. Odpowiadała nam pod każdym względem, więc ją wylicytowaliśmy. Oczywiście uprzednio sprawdziliśmy, że sprzedający ma mnóstwo pozytywnych komentarzy od różnych nabywców.
Natychmiast przelaliśmy pieniądze i spokojnie czekaliśmy. Czekaliśmy. Czekaliśmy...
Czekanie zaczęło się przedłużać, ale poczta akurat strajkowała, więc nie wzbudziło to naszych podejrzeń. W końcu jednak napisaliśmy do sprzedającego z pytaniem, czy wysłał kosiarkę, kiedy i w jaki sposób. Okazało się, że strajkująca poczta nie miała nic wspólnego z naszym (już naszym, bo zapłaconym) sprzętem.
I tu na scenę wkracza firma kurierska - jako szwarccharakter (za pisownię przepraszam wszystkich miłośników języka Goethego) z komedii kryminalnej.
Zanim wrócę do fabuły, należy się wyjaśnienie. Otóż mieszkamy przy całkiem nowej ulicy. O jej istnieniu nie wie prawie nikt poza firmą ochroniarską i listonoszem. Dotychczas firmy kurierskie radziły sobie jednak w bardzo prosty sposób - dzwoniły do nadawcy, ten podawał nasz telefon, kurier dzwonił do mnie i był naprowadzany zdalnie na cel.
Sprzedający skontaktował się z firmą kurierską i przekazał nam zaskakującą wiadomość: otóż ponoć dnia 2 czerwca o godzinie 13.00 któreś z nas odebrało od kuriera kosiarkę i podpisało odpowiednim nazwiskiem. Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie cierpię na jakieś zaniki pamięci. Może odebrałam kosiarkę, podpisałam i... zapomniałam? Pijana nie byłam na pewno...
Zapewniliśmy nadawcę, że osobą podpisującą się pod listem przewozowym nie było żadne z nas. Monitowana przez nadawcę firma obiecała przesłać skan rzekomo naszego podpisu. Co by to miało dać? Nie wiemy.
Ponieważ sprawa utknęła w martwym punkcie, zadzwoniłam do firmy kurierskiej (numer podał sprzedawca kosiarki). Odebrała miła pani o kiepskiej dykcji (wciąż nie wiem, jak się ta firma nazywa). Początkowo utrzymywała, ze przesyłka została dostarczona, ale, gdy zaproponowałam wizję lokalną z udziałem policji i kuriera, który miałby wskazać, gdzież to dostarczył naszą kosiarkę, pani zmieniał wersję. Okazało się, że... kosiarka jest "na magazynie" w Krakowie. Już nie wnikałam w zaskakujący system przechowywania przesyłek na dachu magazynu, bo poczułam się lekko zaskoczona. To w końcu jak??? Dostarczyli przesyłkę 2 czerwca o 13.00 i mają podpis odbiorcy oraz... kosiarkę na dachu magazynu??? Pani była bardzo miła i grzecnie przytakiwała wszystkim moim słowom, łącznie z wyrażoną bez ogródek opinią na temat firmy, jakości jej usług i nieporadności kurierów. No to co miałąm zrobić? Przecież nie będę opieprzała Bogu ducha winnej pani z Warszawy za niezbyt błyskotliwych pracowników z Krakowa! Podałam numer telefonu do przekazania kurierowi i przyjęłam obietnicę, że jeszcze tego dnia zobaczę kosiarkę na własne oczy. Przyjęłam ją z przymrużeniem tychże, bo nie wierzyłam, żeby byli w stanie jeszcze tego samego dnia wysłać kuriera. I miałam rację. Nawet dużo racji. Za dużo...
Tymczasem nadawca poinformowany, że kosiarka stoi "na magazynie" w Krakowie zapienił się ze złości, bo... tegoż samego dnia dzwonił do firmy i pewnie ta sama pani poinformowała go, że... wyślą dowód odebrania przesyłki rzekomo przez nas podpisany...
Minął dzień i drugi. Kosiarki nadal nie widzą moje piękne oczy. Ba, nikt nie dzwoni...
Zadzwoniłam więc ja. Kolejny raz dowiedziałam się, że... kosiarka zarazem została odebrana i czeka "na magazynie". Cudowne rozmnożenie kosiarek!!! To niech już ten ktoś, kto ją odebrał ma klona naszej kosiarki, byleśmy wreszcie też zobaczyli nasz egzemplarz.
Sprawa drgnęła nieco, bo po chwili zadzwoniła do mnie pani z Krakowskiego oddziału firmy. Lekko obrażonym głosem zapytała, czy jutro ktoś będzie w domu. Poinformowałam, w jakich godzinach ktoś może być, a pani zaproponowała mi podanie numeru do kuriera, żeby sobie do niego podzwoniła! O nie! To kurier ma dzwonić do mnie!
Chyba oddział warszawski stracił zaufanie do krakowskiego, bo po chwili odezwala się pani z Wawy i sprawdziła, czy koleżanka z Krakowa dzwoniła do mnie.
Cdn. (mam nadzieję, że krótki)
Natychmiast przelaliśmy pieniądze i spokojnie czekaliśmy. Czekaliśmy. Czekaliśmy...
Czekanie zaczęło się przedłużać, ale poczta akurat strajkowała, więc nie wzbudziło to naszych podejrzeń. W końcu jednak napisaliśmy do sprzedającego z pytaniem, czy wysłał kosiarkę, kiedy i w jaki sposób. Okazało się, że strajkująca poczta nie miała nic wspólnego z naszym (już naszym, bo zapłaconym) sprzętem.
I tu na scenę wkracza firma kurierska - jako szwarccharakter (za pisownię przepraszam wszystkich miłośników języka Goethego) z komedii kryminalnej.
Zanim wrócę do fabuły, należy się wyjaśnienie. Otóż mieszkamy przy całkiem nowej ulicy. O jej istnieniu nie wie prawie nikt poza firmą ochroniarską i listonoszem. Dotychczas firmy kurierskie radziły sobie jednak w bardzo prosty sposób - dzwoniły do nadawcy, ten podawał nasz telefon, kurier dzwonił do mnie i był naprowadzany zdalnie na cel.
Sprzedający skontaktował się z firmą kurierską i przekazał nam zaskakującą wiadomość: otóż ponoć dnia 2 czerwca o godzinie 13.00 któreś z nas odebrało od kuriera kosiarkę i podpisało odpowiednim nazwiskiem. Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie cierpię na jakieś zaniki pamięci. Może odebrałam kosiarkę, podpisałam i... zapomniałam? Pijana nie byłam na pewno...
Zapewniliśmy nadawcę, że osobą podpisującą się pod listem przewozowym nie było żadne z nas. Monitowana przez nadawcę firma obiecała przesłać skan rzekomo naszego podpisu. Co by to miało dać? Nie wiemy.
Ponieważ sprawa utknęła w martwym punkcie, zadzwoniłam do firmy kurierskiej (numer podał sprzedawca kosiarki). Odebrała miła pani o kiepskiej dykcji (wciąż nie wiem, jak się ta firma nazywa). Początkowo utrzymywała, ze przesyłka została dostarczona, ale, gdy zaproponowałam wizję lokalną z udziałem policji i kuriera, który miałby wskazać, gdzież to dostarczył naszą kosiarkę, pani zmieniał wersję. Okazało się, że... kosiarka jest "na magazynie" w Krakowie. Już nie wnikałam w zaskakujący system przechowywania przesyłek na dachu magazynu, bo poczułam się lekko zaskoczona. To w końcu jak??? Dostarczyli przesyłkę 2 czerwca o 13.00 i mają podpis odbiorcy oraz... kosiarkę na dachu magazynu??? Pani była bardzo miła i grzecnie przytakiwała wszystkim moim słowom, łącznie z wyrażoną bez ogródek opinią na temat firmy, jakości jej usług i nieporadności kurierów. No to co miałąm zrobić? Przecież nie będę opieprzała Bogu ducha winnej pani z Warszawy za niezbyt błyskotliwych pracowników z Krakowa! Podałam numer telefonu do przekazania kurierowi i przyjęłam obietnicę, że jeszcze tego dnia zobaczę kosiarkę na własne oczy. Przyjęłam ją z przymrużeniem tychże, bo nie wierzyłam, żeby byli w stanie jeszcze tego samego dnia wysłać kuriera. I miałam rację. Nawet dużo racji. Za dużo...
Tymczasem nadawca poinformowany, że kosiarka stoi "na magazynie" w Krakowie zapienił się ze złości, bo... tegoż samego dnia dzwonił do firmy i pewnie ta sama pani poinformowała go, że... wyślą dowód odebrania przesyłki rzekomo przez nas podpisany...
Minął dzień i drugi. Kosiarki nadal nie widzą moje piękne oczy. Ba, nikt nie dzwoni...
Zadzwoniłam więc ja. Kolejny raz dowiedziałam się, że... kosiarka zarazem została odebrana i czeka "na magazynie". Cudowne rozmnożenie kosiarek!!! To niech już ten ktoś, kto ją odebrał ma klona naszej kosiarki, byleśmy wreszcie też zobaczyli nasz egzemplarz.
Sprawa drgnęła nieco, bo po chwili zadzwoniła do mnie pani z Krakowskiego oddziału firmy. Lekko obrażonym głosem zapytała, czy jutro ktoś będzie w domu. Poinformowałam, w jakich godzinach ktoś może być, a pani zaproponowała mi podanie numeru do kuriera, żeby sobie do niego podzwoniła! O nie! To kurier ma dzwonić do mnie!
Chyba oddział warszawski stracił zaufanie do krakowskiego, bo po chwili odezwala się pani z Wawy i sprawdziła, czy koleżanka z Krakowa dzwoniła do mnie.
Cdn. (mam nadzieję, że krótki)