PDA

Zobacz pełną wersję : Spełnione marzenie Anety Bartka Dominia Lili Mikiego i Benia



skelpie
15-10-2009, 01:30
1 2 3 Próba klawiatury ok. działa. Więc - nie zaczyna się zdania od więc...
W tej historii udział wzięli:

Bartek - czyli ja - palcodruk tej opowiastki
Anecia - vel Aneta vel Mała vel Żonka
Dominik - vel Nenek vel Synek
Lila - vel kot vel Kocia
Miki - vel pies vel Ślump vel Obślump.
Benio - vel 1/2 kota vel mały kot

Nasza historia rozpoczęła się w momencie, w którym wspólnie stwierdziliśmy, że chcemy mieć dom. Taki własny bez hałaśliwych sąsiadów, smrodu miasta itp. Wielu ludzi w takiej sytuacji decyduje się na spore inwestycje. W naszym przypadku było troszkę inaczej. Wiadomo było, że nie stać nas będzie na wybudowanie domu od zera. Nie tylko zresztą z powodów finansowych. Specyfika naszej pracy uniemożliwiała po prostu ogarnięcie tych wszystkich kwestii związanych z dopilnowaniem inwestycji, ekip majstrów i innych których nie wymienię (przez grzeczność ?!?). Owszem pojawiła się wcześniej kwestia zakupu działki Ba ! nawet mieliśmy świetną lokalizację na oku ale właściciel po zorientowaniu się w cenach rynkowych podniósł cenę z ofertowej na 2,5x większą - .. nie sprzedał ....

Tak więc jedyną opcję jaką przyjęliśmy było zaadoptowanie jakiegoś już istniejącego domu do własnych potrzeb i niejako zaczęcie budowy od stanu zamkniętego.
I tak rozpoczęły się poszukiwania miejsca, które przypadnie nam do gustu i da się tak zagospodarować aby mieć własny kąt.

Przeglądaliśmy naprawdę sporo ofert z rynku wtórnego ale większość z nich była beznadziejna a te pozostałe 20% było tragiczne.. Stan oferowanych nieruchomości zwalał z nóg. Z reguły wszystko było zaniedbane, syf kiła mogiła.

W 2008 roku po feriach zimowych przeglądaliśmy oferty internetowe pewnego biura pośrednictwa w W-wku. No i chyba coś zaiskrzyło. Pokazałem Małej chatynkę. Było w niej (tzn w chatynce bo w Małej jest od zawsze) coś wyjątkowego MIAŁA DUSZĘ. Już na fotkach wyglądała tak, że czuło się, że ktoś włożył w nią sporo pracy. Najciekawszy był fakt, że nie kontaktując się z pośrednikiem tego samego wieczoru zapakowaliśmy się w autko i wyruszyliśmy na poszukiwania domku. .... I ZNALEŹLIŚMY Go !!!

Pokrótce..

Po kontakcie umawianiu oglądaniu oglądaniu jeszcze raz oglądaniu ... paru nieprzespanch nocach (negocjacje w małżeństwie są pracochłonne), konsultacjach z Nenkiem, zwierzakiem itp. nadszedł czas na decyzję....

KUPUJEMY!!!!!!!

ALE.....

Gdyby to w ten sposób wyglądało to nie byłoby interesujące i historia zakończyłaby się w tym miejscu.
Było parę Ale..

Domek możemy odebrać po okresie ok. roku jeżeli wszystko pójdzie tzn dotychczasowi właściciele się spokojnie przeprowadzą, procedury pierdoły itd.
Musimy w międzyczasie sprzedać swoje mieszkanko i rozejrzeć się za kredytem...

Ale za nim o tym oto bohater naszej opowieści....

http://skelpie.eu/Murator/Chatka.jpg[/img]

skelpie
15-10-2009, 15:52
Na czym to ostatnio skończyłem... Aha
Po utwierdzeniu się w przekonaniu, że to właśnie ten jeden jedyny rozpoczęła się batalia .. CZY W POLSCE WSZYSCY MUSZĄ MIEĆ TYLE PROBLEMÓW Z KUPNEM NIERUCHOMOŚCI? Przecież to jest nienormalne..

Ustaliliśmy terminy z dokładnością do pół roku :) i tak.

Na plus
+ na mieszkanie mamy już kupca..
to tyle...
Na minus
- brak opcji na kredyt
- trzeba długo czekać
----- domek jest na gruncie ARR i aktowanie notarialne trzeba będzie przeprowadzić przez ARR co podraża koszty - no i nie wiadomo czy się zgodzą - z reguły się zgadzają ale zawsze to loteria.

Zaczęliśmy rozglądać się za finansowaniem naszej chałupki. Jak wyżej plusem było to, że mamy kupca na mieszkanie.
Minęło parę miesięcy.

Mineło parę miesięcy ....
Zdecydowaliśmy się na pierwszą poważną sprawę czyli umowa przedwstępna - notariusz miłe spotkanie i pikawa - przyjdą nie przyjdą ... PRZYSZLI.
Pierwszy mały kroczek na drodze do szczęścia zrobiony.

Mineło parę miesięcy ... znowu

Coś się zaczęło dziać szykuje się spotkanie nr 2 z notariuszem w sprawie odpowiedzić ARR co do możliwości przeprowadzenia transakcji. 15 minut i kwitki zrobione - notariusz pierwsza klasa - gadał tak szybko że zacinał mi się proces rozpoznawania mowy...

Mineło 30 dni - czyli znowu miech z głowy
Przyszła odpowiedź z ARR że generalnie nie widzą problemów i możemy sobie kupować chałupkę.

... Minęło parę miesięcy..... mam już dość dostaję kręćka z przerzutką

Mamy spotkać się z notariuszem żeby jeszcze przed świętami podpisać umowę k-s i ustalić termin przekazania. Ale do tego czasu musimy mieć załatwiony kredyt. Poszliśmy do banku A - pani po zapoznaniu się z tematem a sytuacja na rynku była gorąca bo siem KREZUS (kryzys) rozpościerać zaczął. Więc pani w banku przetrzepała nas do czwartego pokolenia wstecz, czy aby jakichś dziadków w Wermachcie itp. W końcu przyszedł czas kiedy przychodzi czas na oczekiwanie na decyzję...... tu dużo kropek powinno być . ......... i co
i decyzji brak.... brak ....

Kurcze - moja małażonka ruszyła do ataku a tu problem - w dokumentacji nie ma rzutu poddasza w jakiejś perspektywie. No tak po zbadaniu sprawy okazało się że oprócz nadgorliwców w bankach pracują zwykli kretyni - pan od analizy ryzyka wymyślił sobie żby pełny rzut miał dom z czasów w których nie obowiązywały takie przepisy i tutaj go mamy... Małażonka wyciągnęła kwity ustawy itp. i wysmarowała temu panu pismo pełne pouczającej treści. Więc po kilku dniach pan skapitulował i jest decyzja !!!
Warunki wydawały nam się niezłe ale ....
Mój kuzyn w tym samym czasie też szukał kredytu i załatwiał sprawę w innym banku - powiedział że mają tam fajne warunki itp. - to my od razu do tego banku też i czekamy.... czekamy... termin minął a decyzji nie ma - a tu się termin nota zbliża. W końcu zostały dwa dni do nota a my mamy załatwioną decyzję na uruchomienie kredytu i brak ew. alternatyw. Zrobiliśmy wycieczkę do tego drugiego banku z nastawieniem, że to po raz ostatni - co się okazało w tym banku w analizach ryzyka też pracował dyletant.. Pani z banku jak się dowiedziała, że jeszcze nie ma decyzji - a my się wychyliliśmy że mamy decyzję w innym banku (z którego ją notabene zwolnili) dostała szewskiej pasji. Za telefon do jakiegoś dyra i ... decyzja się pojawiła natychmiastowo w ramach przeprosin dostaliśmy ekstra warunki - w porównaniu do pierwszej oferty miodzio.
Nadszedł dzień podpisania umowy u nota-riusza. I znowu - przyjdą nie przyjdą przyjdą nie przyjdą - - to już nasza 3 wizyta tutaj. Przyszli.
:P
Podpisaliśmy kwity i noooo już prawie ... już już możemy się czuć jako nowi właściciele - ale jako to ktoś reklamował "prawie robi wielką różnice" I od nowa
Kiedy - kiedy się wyprowadzą, kiedy wszystko załatwimy.....

Pozostało nam tylko powoli przygotowywać się do przeprowadzki. Muszę nadmienić tu, że mieszkaliśmy w standardowym m4 w bloku+schowek+piwnica. Jak zacząłem brać się za porządki, likwidowanie "przydasiów" itd. to z tych kilku pomieszczeń dostarczyłem do zsypu jakieś 3 tony niepotrzebnych rzeczy. FAJNIE BYŁO. To tak jakby sobie czyścić życiorys.

Termin przewałki mieliśmy na początek marca oczywiście w zależności od tak wielu czynników, że trafienie 6 w totka przy tym to pikuś.

Nadszedł początek marca..... cisza. (Misiu zadzwoń może zapomnieli, może coś się stało.... Cisza..
Okazuje się, że domek może być przekazany później bo z przeprowadzką jakieś problemy i może to będzie początek kwietnia. Termin mieliśmy na sztywno ale .. kłócić się z kulturalnymi ludźmi w sumie nie warto....No to nerwy na postronek....
20-któryś marca - jest informacja, że możemy szykować się do przeprowadzki na 31 ... HURRA Jadę samochodem do mieszkanka w radiu muza na full a właściwie feel bo leci "Mój dom ...."

Zabraliśmy się za pakowanie reszty gracików, bo część już była przewieziona. Trasę schowki-śmietnik-schowki miałem rozpoznaną perfekt.

Jeszcze tylko parę kursów - parę wiader, kartonów....
i nadszedł


TEN DZIEŃ



Są takie chwile na które się czeka od urodzenia. To właśnie była taka chwila.... Ja - z reguły śpioch - wyskoczyłem z łóżeczka ok 7:00 o 9:00 mają być chłopacy od przeprowadzek. Wszystko spakowane trzeba im tylko trasę przygotować.
Trzeba tu Was jeszcze uświadomić, że mimo iż mieszkaliśmy w bloczku to gracików mieliśmy mnóstewko :)
Punktualnie o 9:00 pojawili się strongmani - samochodzik fajny dobre zabezpieczenia powinno pójść nieźle. Ależ oni się uwijali - jakby ktoś chciał świetną ekipę do przeprowadzek w obrębie Włocławka to polecę - rewelacja. Zasuwali aż miło - wszystko zabezpieczone jak trzeba szybki lustra itp klasa. Ok. 14:00 byliśmy prawie spakowani. Trochę czasu minęło ale też samochodzik nie był taki mały a i graciarnia jak wspomniałem spora. Mała z Nenkiem (czyt. żonka z dzieckiem) pojechała z tym boysbandem a ja zapakowałem co istotniejsze rzeczy do furki i dalej za nimi. Aha jeszcze uprzątnąłem nasze mieszkanko żeby nowa właścicielka miała czysto i ...
zatrzasnąłem drzwi...

I tu na pożegnanie widoczek z naszeho mieszkanka
http://skelpie.eu/Murator/Widokzmieszka.jpg
Specjalnie mi go nie będzie brakować :)

skelpie
18-10-2009, 14:58
Pokrótce....

Przeprowadzka była burzliwa i wszyscy czekaliśmy na moment, w którym cała ekipa sobie pojedzie i będzie można odsapnąć. Po przyjeździe do domku rozpoczęło się klasyczne zamieszanie przeprowadzkowe. Nie będę się tu rozpisywał bo wiekszość Was zna to z praktyki :).

Przeprowadzka dobiegła końca....

Kilka pierwszych dni zajęła nam inwentaryzacja bieżących spraw. Zapoznanie się z sąsiadami. Uff! na szczęście są w porządku. Ustaliliśmy, kolejność remontów. Na pierwszy ogień szedł cały parter tzn. Hall, kuchnia, klatka schodowa (w sumie to już nie parter :).Salon, łaziena dolna... Nie wiedzieliśmy, że dopiero się zacznie grubsza robota...

Od dłuższego czasu stwierdziliśmy, że ktoś musi nad nami czuwać, bo wiele spraw układało się po naszej myśli zupełnie nieoczekiwanie bądź w sytuacjach wręcz beznadziejnych. Zanim się przeprowadziliśmy zastanawiałem się z Małą jaką ekipę weźmiemy do remontów. I tak się fajnie złożyło, że kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że mam wujka, o którego istnieniu w ogóle nie wiedziałem, a jest on świetnym specem w branży remontowo budowlanej - jeździł na kontrakty zagraniczne itp. Fajnie jest mieć takiego wujka :):)

Dogadaliśmy się, że wujek wejdzie do nas od połowy kwietnia i zacznie sobie dłubać. Jako, że siedzieliśmy na walizkach to na pierwszy rzut poszedł remont garderoby.

W międzyczasie stwierdziliśmy, że cieknie nam dach... i to nieźle - wiadomo, że ten sezon był dobrym testem dla dachów ze względu na wspaniałą deszczową pogodę. Kilka razy zdarzyło się, że biegałem z garami po poddaszu bo siąpiło. Wiedzieliśmy, że dach nie jest idealny i trzeba będzie zmieniać go .. kiedyś tam ... Ale w zaistniałej sytuacji to kiedyś tam okazało się JUŻ ZARAZ !!!