PDA

Zobacz pełną wersję : Trach i jego dziennik



trach
22-10-2004, 12:04
Witam wszystkich na moim placu budowy...

Lepiej późno niż wcale... więc choć budowa już zaawansowana, rozpoczynam niniejszym dziennik.

A zatem na początek: co i gdzie się buduje ?

Budujemy wg. projektu typowego Muratora D21 - Tradycyjny, z dwoma istotnymi modyfikacjami. Pierwsza: ściana będzie jednowarstwowa (Poromur). Drugą modyfikację widać na modelu: taras został przeniesiony na elewację ogrodową i zadaszony. Oprócz domku będzie budynek gospodarczy (garaż+warsztat+kuchnia letnia z piecem chlebowym), piwnica ziemna, drewniany składzik, zbiornik na gaz i (już na polu za płotem) WC.

A oto model (zmodyfikowana wycinanka dołączana do projektu):

http://foto.onet.pl/upload/1/50/_353296_n.jpg

Działka ma 1,018 ha, szerokości 22,20 m, z prawem zabudowy siedliskowej na pierwszych 130 m licząc od drogi, i leży na końcu wsi Żelków w gminie Skórzec, 5 km od granicy miasta Siedlce w kierunku na południowy zachód.
Dla ścisłości: w gminie nasza wieś zwie się Żelków, na mapie drogowej nie ma wcale nazwy, na topograficznej ktoś napisał w tym miejscu Pielechów, na drogowskazie jest napis Żelków II, miastowi mówią Żelków-Kolonia myląc ją z inną wsią, a tutejsi nazywają ją Kierz.
To teraz już wiecie gdzie się budujemy :D ...

A tak to wygląda na mapce (ogrodzenie obejmuje pierwsze 120 m z około 450 m całości działki, reszta ciągnie się w prawo aż do sąsiedniej wsi) - północ jest na godzinie ~11:30 (z poprawką na przekoszenie mapy):

http://foto.onet.pl/upload/7/54/_449984_n.jpg

Co tu widać (legenda):
- domek,
- budynek gospodarczy,
- nasyp kryjący piwniczkę i zbiornik z gazem
- trawnik przed tarasem i ogród warzywno-owocowy
- WC na pasie ugoru
- a dalej już tylko las (sosna, brzoza, dąb czerwony,...)

(Ciąg dalszy nastąpi)
------------------
Andrzej (Trach)

trach
22-10-2004, 12:47
A teraz po kolei...

Historia tej budowy jest historią naszej (mojej i Agnieszki) ucieczki z miasta na wieś.

Siedząc od urodzenia w bloku na warszawskim Powiślu, nigdy nie myślałem ani o dalszej przeprowadzce, ani tym bardziej o domku, choć wyjazdy do ciotki, mieszkającej w leśniczówce na Pojezierzu Iławskim, bardzo mi przypadały do gustu. Tam po raz pierwszy zasmakowałem w zapachach obórki, rąbaniu drewna, nocnej wiejsko-leśnej ciszy...

Pomimo ogólnie bardziej przyrodniczych zamiłowań, swoją przyszłość związałem z budownictwem, a w czasie moich studiów poznałem moją przyszłą żonę. Agnieszka studiowała medycynę i choć pochodziła z Siedlec, jedną nogą czuła się już Warszawianką, mając zaklepaną pracę w Szpitalu Bródnowskim. Po ślubie zamieszkaliśmy więc w M3 z moją babcią na Bródnie i przez pierwszy rok mimo różnych "uciążliwości wielkoblokowych", pewnie zbyt jeszcze zachwyceni sobą, żeby się nimi przejmować, pogodziliśmy się z myślą o tym, że jak na razie tu będzie nasze miejsce.

Nic bardziej błędnego.

Wypadki nastąpiły po sobie bardzo szybko...

(Ciąg dalszy nastąpi)
----------------------------------------
Andrzej (Trach)

trach
25-10-2004, 09:55
Wystarczyły dwa lata aby zdecydować, że uciekamy z Warszawy.

Może inaczej patrzyliśmy na wszystko, dopóki byliśmy sami, ale gdy zapukał na świat nasz pierworodny, pewne rzeczy zaczęły nam się wydawać zupełnie nie do zaakceptowania.

Przez te dwa lata zdążyliśmy dostać alergii na wszechobecne prusaki i mrówki faraona, cuchnące zsypy i wiecznie zepsute windy, na wodę w kranie nie nadającą się do celów spożywczych, na warszawski wieczny hałas i smog.

Przez te dwa lata sam musiałem kilkakrotnie odpędzać (rzucając przez okno ziemniakami) meneli ryczących pieśni biesiadne o 24:00 na ławeczce pod oknem, a raz pod klatką sam omal nie zostałem trafiony w głowę dobrze wymierzoną butelką z balkonu.

Przez te dwa lata przeżyliśmy i złodzieja, który usiłując się sprytnie włamać do kogoś po linie spadł z dachu, i dwukrotne podpalenie domków na przyległych ogródkach działkowych, i wewnętrzne porachunki mafijne zakończone rozstrzelaniem z Kałasznikowa całej rodziny sąsiadów zza ściany o przedświcie.

Ostatnim akordem było sprowadzenie się pod jeden dach z babcią (i z nami) wujka-alkoholika, który spał w dzień, awanturował się w nocy i miał szczery zamiar zostać u nas nie tyle GOŚCIEM co DOMOWNIKIEM, jeśli nie LIDEREM...

Uciekać !!! Uciekać !!!!!

...

(Ciąg dalszy nastąpi)
-------------------------------
Andrzej (Trach)

trach
25-10-2004, 12:07
Uciekać - tak, ale dokąd ?

Nasz synek rósł szybko; poza tym był pierworodnym, ale nie miał być jedynakiem. Docelowo potrzebowaliśmy więc co najmniej M4 lub M5. W Warszawie za całe nasze oszczędności, nawet z pomocą rodziny, moglibyśmy kupić najwyżej sporą kawalerkę, i to bez żadnej gwarancji, że trafimy w środowisko lepsze niż tu. Zarazem przestaliśmy być do Warszawy uwiązani z przyczyn zawodowych. No i ta żółta woda, rdzawa zieleń, szare powietrze...

A zatem - prowincja.

Decyzja była szybka: Siedlce.

Wracamy !

Siedlce były i dla Agnieszki, i dla mnie kierunkiem naturalnym, bo także moi dziadkowie od strony ojca osiedlili się tam na stałe niedługo po wojnie (mieszkali tam jeszcze parę lat temu). Małe, spokojne, czyste i ciche miasteczko, w części zabytkowe, jeszcze wówczas wojewódzkie i dobrze prosperujące, przyjęło nas gościnnie.

Agnieszka, skończywszy staż na Bródnie, dostała pracę na oddziale w szpitalu wojewódzkim w swoim rodzinnym mieście. Ja z kolei, kończąc studia i obijając się po różnych biurach, zdobywałem co prawda rozliczne doświadczenia - od mapy zasadniczej, kreślenia i digitalizacji, poprzez programowanie, instalacje AutoCAD'a i sprzedaż ploterów, potem projektowanie drogowe, autostradowe, architektoniczne, itp. itd. - co prawda pomocne w pracy i w życiu, ale chciałem zahaczyć się gdzieś na stałe. W Warszawie jakoś mi się nie udawało - udało się w Mostostalu Siedlce.

Podpisaliśmy zatem błyskawicznie umowę z deweloperem, a potem, przemęczywszy się przez rok u teściów, tym błyskawiczniej przeprowadziliśmy się w końcu do własnych 60 metrów w nowiutkim bloku, niedużym, schludnym i zarządzanym przez własną Wspólnotę Mieszkaniową. Koniec z menelstwem, smrodem i prusakami (i siedzeniem na kupie)!

Byliśmy naprawdę szczęśliwi.

Nareszcie... Tu znaleźliśmy nasze miejsce na ziemi i tu zostaniemy.

***

Oczywiście domyślacie się, co będzie w następnym odcinku: nic bardziej błędnego...


(Ciąg dalszy nastąpi)
------------------------
Andrzej (Trach)

trach
27-10-2004, 08:21
Żeby nie demonizować —

Nie powiem: mieszkanie w zadbanym bloku we WŁASNYM (nie: własnościowym) mieszkaniu, w dodatku z indywidualnym piecem c.o., ma swoje plusy.

Choćby finanse. Media - płacisz za realne zużycie. Grzejesz - kiedy i ile chcesz. Koszty zarządu - ani porównać z czynszem w spółdzielni.
Poza tym masz wreszcie wpływ na to, kogo (i za ile) wynajmiecie do koszenia trawnika a kogo do przeglądu kominów i na jaki kolor pomalujecie klatkę. Jeśli naprawdę czegoś chcesz i masz dobry pomysł, możesz przekonać innych i przegłosować to na zebraniu Wspólnoty, bez wożenia się z urzędnikami i biurokracją.

No i sąsiedzi, którzy kupili swoje metry za własne pieniądze, są trochę inną kategorią ludzi niż menele z Pragi, przesiedleni z wyburzanych ruder do dwustulokalowych mrówkowców...

Przynajmniej tak nam się na początku wydawało.

W tym trzypokojowym gniazdku nasza rodzina mogła się spokojnie rozwijać. Tu przyszła na świat Marta. Żona zmieniła pracę szpitalną na przychodnianą, przyjaźniejszą dzieciom, bo nie wymagającą nocnego dyżurowania. Wykończywszy mieszkanie, zaczęliśmy znów odkładać. Po Czarku i Marcie pojawił się pomysł na Stasia...

Ale w czasie, gdy stopniowo pojawiał się i dojrzewał pomysł na Stasia, sytuacja nie wyglądała już tak cukierkowo.

Powodów było kilka, ale główny powód był ten sam, co poprzednio: czynnik ludzki...


(Ciąg dalszy nastąpi)
------------------------
Andrzej (Trach)

trach
19-11-2004, 14:04
Czynnik ludzki na początku nie dawał się aż tak we znaki.

Sąsiedzi zza ściany jak i zza płotów byli kulturalni i dość cisi, jeśli nie liczyć odgłosów wykańczania mieszkań, które po równo emitowaliśmy i my, więc, przyzwyczajonym, aż tak bardzo nam nie przeszkadzały. Miejsca było (zwłaszcza przed końcem meblowania i przewożenia gratów z Warszawy) aż za dużo. Na ulicy nawet było kilka drzew, w tym ogromny stary dąb w granicy jednej z posesji, obok podrastający kasztanowiec i zagajnik różnych samosiewów na jednej, a piękne trzcinowisko na drugiej pustej działce. Żyć nie umierać.

Żeby nie przedłużać:
- okazało się, że tak naprawdę to mało kto kupił mieszkanie dla siebie. Wynajmujący zaś niczym nie różnili się od typowego blokowego "elementu". Możliwości Wspólnoty, nawet z wsparciem dzielnicowego i patroli, w zakresie egzekwowania ciszy nocnej, opłat za lokal, wyrzucania śmieci na klatkę itd. okazały się iluzoryczne.
- po pewnym czasie muzyka nocą stała się regułą, emitowało ją aż trzech współmieszkańców i nowobogaccy z naprzeciwka z wielkiej willi w bardzo złym smaku - w lecie tak co kilka dni do świtu;
- na parterze mieszkał wariat, który od czasu do czasu otwierał drzwi na korytarz i wyrzucał na zewnątrz krzesła itp. drobiazgi (raz nawet spowodował powódź, rozwaliwszy fotelem kilkusetlitrowe akwarium stojące tuż przy wejściu). Obecnie wyprowadził się - teraz mieszka tam inny wariat, starszy, który twierdzi że reszta mieszkańców nachodzi go w nocy, rozsypując biały proszek, a sąsiedzi zza ściany trują go gazem (żeby im to utrudnić, m.in. rozkręca regularnie swoją instalację gazową i rurę spalinową od pieca);
- mieszkając na najwyższym piętrze mamy tylko jednego sąsiada vis a vis - najczęściej nie ma go w domu, a wyjeżdżając zostawia klucze okolicznym (znanym już policji) menelom, którzy urządzają tam pijatyki, awantury (świetnie słyszalne w pokoju dziecinnym przez ścianę) i rzygają na klatce; ukradli nam też buty i wózek dziecinny, sąsiadom - rowery, sprzęty z piwnic,... Szczytem było uruchomienie tam czynnej całą dobę meliny alkoholowej, a pod jej przykrywką - również narkotykowej (co spostrzegłem dzięki wcześniejszemu doświadczeniu z warszawskimi dealerami i narkomanami)...
- czarę goryczy przelało wycięcie pod koniec tych kilku lat zarówno trzciny jak i WSZYSTKICH drzew, oprócz dwóch mizernych jesionów, z 40-metrowym dębem o kilkumetrowym obwodzie włącznie...

O ucieczce na razie jeszcze nie myśleliśmy, ale...

Zgromadziwszy bardzo niewielki jak na taki pomysł kapitalik - coś z 15 tysięcy - zaczęliśmy się zatem rozglądać przynajmniej za kawałkiem naprawdę własnej ziemi, żeby tam móc chociaż odpocząć od koszmarów blokowych, w cieniu własnych drzew...

Poszukiwania trwały trzy kwartały...

(Ciąg dalszy nastąpi)

trach
19-11-2004, 14:41
Nasza cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę.

Trzy kwartały szukania działki w tak niewielkim obszarze jak ok. 10 km od Siedlec to jednak sporo. Śledzenie ogłoszeń, jeżdżenie po osiedlach willowych rozbudowujących się wokoło i pytanie wszystkich krewnych-i-znajomych doprowadziło nas do rozpaczliwego wniosku, że od kiedy Siedlce podciągnięto pod województwo mazowieckie, ceny podskoczyły kilkakrotnie, i na dobrą lokalizację nie mamy co liczyć. Na szczęście nam zależało raczej na ciszy i spokoju, więc tzw. najlepsze lokalizacje nawet nas lekko odstraszały, bo wiadomo było, że za parę lat będzie tam gęsto ućkane domkami miasteczko satelitarne, a najbliższe drzewo będzie widoczne może na horyzoncie... Kiedy patrzyłem na budowane aktualnie pod samą moją pracą podmiejskie osiedle tuż pod laskiem, ciarki mnie przechodziły: większa część ciasno stłoczonych "domków" miała wysokie podpiwniczenie, parter, pięterko i użytkowe poddasze. Całość nieodparcie przypominała mi warszawską Starówkę, a lasu zza "domków" wogóle nie było widać... A nam tak się marzył ten las...

W tej sytuacji trafienie na hektar ziemi 5 km od granicy miasta, oferowany za tyle, ile mogliśmy dać, było darem Niebios. Kiedy tam pojechaliśmy, i ujrzeliśmy rozległe pola uprawne, asfaltówkę (z pobliską pętlą autobusu miejskiego) ale tuż za tą działką ginącą w piasku wiodącym donikąd, a wokoło na horyzoncie las - podjęliśmy decyzję niemal natychmiast. Nie było to ślepe zauroczenie, bo dokładnie wiedzieliśmy co się liczy i czego szukamy. Ale było to w każdym razie zauroczenie. Natychmiast podpisaliśmy umowę przedwstępną, i -

... i zaczęły się schody.

(Ciąg dalszy nastąpi)

trach
19-11-2004, 14:59
No bo okazało się,

że właścicielka działki nie jest wcale właścicielką, tylko współwłaścicielką.
Działka należała do tatusia, który podzielił działkę (ustnie) pomiędzy swoje dzieci: syn dostał 50% z zabudowaniami siedliska, a dwie córki po 25%. Wbił jakieś tam kołeczki i taką sytuację zastaliśmy. Nie było nawet dokładnie wiadomo ile ma areału i ile szerokości nasza (no, prawie nasza...) działka. Podobno 1,1 ha i 25 metrów szerokości, ale czy na pewno?

Przeprowadzenie podziału wymagało sprowadzenia geodety a potem ściągnięcia w jednym miejscu i czasie wszystkich trojga dzieci u notariusza.

Czynności te zajęły kolejne trzy kwartały.

Geodeta obrobił się co prawda z kilkunastoma palikami błyskawicznie (w kilka miesięcy), ale już sprowadzenie siostry z Warszawy zajęło dalsze dwa. W trakcie obmiarów okazało się też, że nasz pasek ziemi ma mieć tylko 22,20 metra i że tak naprawdę to niedokładnie wiadomo, czy ma hektar czy nie ma... A było to kapitalnie istotne z uwagi na to, że gdybyśmy się tam chcieli budować (a taki pomysł mojej żonie już wtedy zaświtał), to tylko w zabudowie zagrodowej (siedlisko), a więc MUSIAŁBY to być hektar. Jasne, mogliśmy dokupić trochę nieużytków gdziekolwiek i uzyskać pozwolenie na budowę, ale wolelibyśmy tego uniknąć, nie mówiąc już o wolnych środkach, których rezerwa kurczyła się błyskawicznie, gdyż w miarę upływu kolejnych miesięcy nasza "właścicielka" podbijała cenę po tysiączku w górę (zaczęło się od 12, a przekraczało już 15)...

Wreszcie nadszedł wielki dzień, kiedy obie siostry, ja i pani notariusz spotkaliśmy się razem. W ostatniej chwili pod biuro podjechał ojciec-gospodarz wraz z ostatnim brakującym ogniwem, czyli swoim synem.

Niestety.

Ostatnie ogniwo było zalane w trupa tak, że nie było zdolne potwierdzić, jak się nazywa, nie mówiąc o złożeniu podpisu...

(Ciąg dalszy nastąpi)

trach
19-11-2004, 15:16
Żeby wszystko było jasne: siostra z Warszawy za godzinę siedziała już w pociągu wracając do siebie.

Ściągnięcie jej drugi raz zajęło kolejnych kilka miesięcy...

Nie będę już Was męczył tym, co miało miejsce w tym czasie. Właściwie to nie wiem, jakim cudem nie zniechęciliśmy się do tej całej "imprezy". Ale wytrwałość opłaciła się.

Napiszę więc nareszcie coś pozytywnego: działka okazała się mieć 1,018 ha i wreszcie, po tych wszystkich perypetiach stała się NASZA.

Rzućcie okiem: prawda, że śliczna ?

http://foto.onet.pl/upload/26/91/_371833_n.jpg
Widok od strony wjazdu - działka prawym dalszym narożnikiem sięga aż za najwyższe
drzewo (widoczne w głębi w środku prawej części zdjęcia).


(Ciąg dalszy nastąpi)

trach
23-11-2004, 09:53
Był więc dzień 18 stycznia 2003 roku i mieliśmy akt własności w kieszeni, i - prawie ani grosza na koncie.

To nas nie przerażało - na razie mieliśmy w planach tylko ogrodzenie działki, postawienie jakiegoś baraczka, wykopanie ewentualnej studni, posadzenie paru drzewek... i cieszenie się ciszą i spokojem przez weekendowe popołudnia.

A budowanie domu? Spokojnie, nie pali się... Ja zresztą nie byłem jeszcze do tej budowy wcale przekonany, żonie też się aż tak nie spieszyło. Wyjeżdżaliśmy od wiosny na naszą łąkę (ziemia leżała od dwóch lat odłogiem i ściernisko zarosło jak sawanna) i rozkoszowaliśmy się przyrodą...

http://foto.onet.pl/upload/24/75/_372547_n.jpg
Tusia tonąca w kwiatach...

I w tym momencie - gdzieś tak w czerwcu - dotarła do naszej świadomości i trafiła nas jak grom z jasnego nieba zmiana ustaw wraz z wiadomością że nowy miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego w gminie nie będzie uchwalony z braku funduszy. A to oznaczało, po przełożeniu z języka urzędowego na język polski, że nie będąc rolnikami i w dodatku nie mając co najmniej 5 ha nie dostaniemy po 31 grudnia 2003 roku pozwolenia na budowę!

Ludzie - to był s p r i n t !!!

[Ciąg dalszy nastąpi]

trach
23-11-2004, 10:20
W BARDZO
DUŻYM
SKRÓCIE
to było tak:

17 czerwca: warunki techniczne z wodociągów,
18 czerwca: decyzja o warunkach zabudowy i zagospodarowania (od razu uprawomocniona),
30 czerwca: warunki techniczne z elektrowni, (gazu nie ma)

4 lipca: kupno projektu typowego Murator D21 (Tradycyjny),
28 lipca: umowa z ZEnergetycznym,

sierpień: adaptacja projektu domu i projekt całego siedliska,
od połowy sierpnia do połowy września: po zgłoszeniu w starostwie własnymi siłami (ja, teść i szwagier) wykonaliśmy i pomalowali ogrodzenie: ćwierć kilometra siatki ocynkowanej na 116 słupkach wbetonowanych na 70 cm (samego cementu poszło prawie 600 kg).

http://foto.onet.pl/upload/9/88/_372560_n.jpg
Od lewej: Agnieszka (Stasio Inside), teść, Tusia, Czarek i szwagier

2 września: przygotowanie wyłączenia powierzchni zabudowanej z produkcji rolnej,
6 września: koniec adaptacji, złożenie projektu z wnioskiem do urzędu,
18 września: ...nareszcie pozwolenie na budowę !!!

[Ciąg dalszy nastąpi]

trach
23-11-2004, 12:20
W tym momencie mieliśmy trochę dość.

Żona po troszku szykowała się do rozwiązania, oszczędności co prawda dzięki drastycznym ograniczeniom wydatków i sporej pomocy ze strony rodziców wzrosły do poziomu z punktu wyjścia - ale na budowę domu mieliśmy i tak przynajmniej o jedno zero za mało na koncie...

Mimo wszystko, po krótkim przemyśleniu sprawy i "rozpoznaniu terenu", w czasie gdy urząd debatował czy nam dać pozwolenie na budowę, zdecydowaliśmy, że jeśli da, to od razu zaczynamy. Na razie nie biorąc kredytu, jak najwięcej robiąc własnymi siłami i wierząc chyba bardziej w Bożą opiekę niż we własne siły i pomoc (większość krewnych-i-znajomych już dowiedziawszy się o trzeciej ciąży żony uznała nas za wariatów, a usłyszawszy o budowie - za szczególnie niebezpiecznych wariatów).

To był kolejny zryw i rzut na taśmę:

17 października: poprawienie tyczenia (geodeta "rąbnął" się o 6 metrów),
18 pażdziernika: ekipa ochotników - naszych przyjaciół (tych, którzy nie uznali nas za szczególnie niebezpiecznych) zwołanych z różnych stron, również spoza Siedlec, wykopała w jedną sobotę wykopy pod fundamenty...

http://foto.onet.pl/upload/10/83/_372562_n.jpg

20-22 października: przyjechały pręty, walcówka, drut wiązałkowy - i zaczęło się, znów siłami moimi, teścia i szwagra, montowanie zbrojenia...

http://foto.onet.pl/upload/4/50/_372565_n.jpg

W tym czasie w szpitalu miejskim w Siedlcach przyszedł na świat niejaki Stanisław Jerzy...

To już nawet nie były schody - to była wspinaczka wysokogórska!

[Ciąg dalszy nastąpi]

trach
23-11-2004, 12:28
Tymczasem wielkimi krokami zbliżała się zima.

Kto wygra ten wyścig?

Dostawszy aż 6 dni opieki nad żoną (cięcie cesarskie!) przez następny tydzień kursowałem pomiędzy szpitalem a placem budowy, aż wreszcie -

5 listopada: zakończyliśmy układanie zbrojenia,
7 listopada: kierownik odebrał zbrojenie, po czym dwie "gruchy" z zakładu betoniarskiego Kosieradzkich pracując na zmianę wrzuciły do wykopu 42 metry sześcienne mieszanki betonowej B15 na kruszywie płukanym, wypełniając go dokładnie równo z powierzchnią terenu. Rozgarnialiśmy go sami z teściem (szwagier musiał wcześniej wyjechać). Potworna robota. A jednak przeżyłem...

Pod wieczór, kiedy już dowlokłem się do domu, temperatura spadła poniżej zera: zima się zaczęła...

Ale stan zerowy stał się faktem.

http://foto.onet.pl/upload/2/39/_372567_n.jpg

22 listopada: już tylko rozwinęliśmy folię na ławach i przysypali ją prowizorycznie ziemią.

Wyścig z czasem wygraliśmy zatem rzutem na taśmę.

Kończył się rok 2003.

Teraz naprawdę mieliśmy dość.

***

[Ciąg dalszy nastąpi]

trach
23-11-2004, 14:07
Dla zainteresowanych: koszty poniesione do etapu stanu zerowego na dzień 31 grudnia 2003.
Rozbudowane na wniosek _bogus_-ia

Zakup działki
- 1,018 ha rolna IV-V klasa w strefie zabudowy siedliskowej: 15 000 zł
- opłata notarialna i podatek: 453 zł

Ogrodzenie
- koszty urzędowe (mapa+zgłoszenie): 35 zł
- kołki do wytyczenia: 5 zł
- wykopy: 0 zł (we własnym zakresie)
- cement 575 kg: 173 zł
- żwir 12 ton z dowozem (ale zużyto mniej więcej połowę): 90 zł
- dowóz wody: 0 zł (we własnym zakresie)
- 112 słupków okrągłych l=2,33 m z "daszkiem", w tym 4 końcowe i 4 narożne: 2 112 zł
- transport siatki i słupków: 130 zł
- 275 mb siatki ocynk. 3,5mm/1,50m + 2 druty naciągowe: 3 000 zł
- śruby rzymskie do drutów naciągowych 60 szt.: 185 zł
- naciąg: 0 zł - we własnym zakresie (pożyczonym blokiem)
- brama + furtka stała od strony pola: 732 zł
- spawanie zawiasów na miejscu: 100 zł
- brama tymczasowa od frontu (drewniana z siatką): 72 zł
- dodatkowa robocizna: 450 zł
- chlorokauczuk do malowania słupków i bramy: 150 zł
- kłódki: 80 zł
RAZEM: 7 314 zł
wskaźnik efektywny = 27 zł/mb

Projekty, decyzje, uzgodnienia
- mapa do celów projektowych: 375 zł
- warunki techniczne wod.-kan. (w tym cena wyk. przyłącza wody): 599 zł
- projekt przyłącza wody: 610 zł
- warunki techniczne energet.: 120 zł
- umowa z ZE (I rata: bez wykonania przyłącza): 97 zł
- decyzja o WZiZT: 45 zł
- projekt typowy Murator D21: 1 390 zł
- adaptacja i uzgodnienia: 1 540 zł
- projekt szamba typowego: 100 zł
- projekt budynku gospodarczego: 800 zł
- mapa gruntów do wyłączenia z prod. rolnej: 4 zł
- informacja o terenie z EGiB do celu j.w.: 15 zł
- wyłączenie gruntów z produkcji rolnej: 0 zł (zwolnione z uwagi na niską klasę)
- decyzja o pozwoleniu na budowę i dziennik budowy: 110 zł
RAZEM: 5 194 zł

Roboty ziemne i fundamentowe stanu zerowego
- wykopy: 0 zł (siłami własnymi)
- stal (A-III, A-0, druty), z dowozem: 618 zł
- beton (gotowa mieszanka B15 na kruszywie płukanym) z dowozem, 42 m3: 6 501 zł
- pozostałe materiały, robocizna, sprzęt: 402 zł
- odbiór zbrojenia (50% zapłaty umownej dla kierownika budowy): 600 zł
- folia do zabezpieczenia na zimę: 80 zł
RAZEM: 8 201 zł
wskaźnik efektywny = 195 zł/m3

Całkowity koszt stanu zerowego: 36 tys. zł

W to wchodzą, jak widać, koszty projektowania innych elementów zagospodarowania, częściowo przyłącza wody oraz koszty ogrodzenia, więc sam czysty stan zerowy wypadłby taniej.

***

No to wracamy do budowy.

Minęła zima 2003/ 2004...

[Ciąg dalszy nastąpi]

trach
24-11-2004, 14:55
...i nadeszła wiosna, i...

I co?

I nic.

Widzicie: żeby tak szczerze powiedzieć, czułem się raczej zmęczony pierwszym rokiem i jeszcze trochę nie oswojony z wydawaniem kwot czterocyfrowych bez przynajmniej kilkudniowego namysłu. Jednym słowem, nie byłem wcale przekonany do tego, żeby budowę od razu i na gwałt kontynuować. Tak zupełną prawdę mówiąc, wogóle nie czułem do końca że to ma być mój dom i że na pewno już teraz jest nam niezbędny. W końcu mam prawo przez dwa lata od ostatniego wpisu w dzienniku nic nie robić, a fundamenty mam zabezpieczone... Jakoś się na naszych 60 metrach zmieściliśmy nawet ze Stasiem... Sąsiedzi jakby się uspokoili... Zebrałby człowiek gotówkę, odpoczął, nabrał sił...

Cóż, zawsze byłem konserwatystą (niektórzy powiedzą może, że leniem :) ).

Żona była ze mną zgodna inaczej: postawić w tym roku stan surowy zatrudniając ekipę za bieżące wpływy i ewentualne pożyczki "prywatne", w 2005 wziąć kredyt, spłacić pożyczki, wykończyć siłami własnymi i indywidualnych fachowców, przeprowadzić się, w 2006 sprzedać mieszkanie, szybko spłacić pozostały kredyt, fajrant.

Fajny plan. Cóż, to nie ona miała temi ręcami budować :D ...

No, więc...

... no więc ostatecznie, jak się zapewne spodziewacie, po długich, nocnych Polaków rozmowach stanęło na tym, że przyjmujemy plan B (znaczy wersję żony).
Przy poparciu duchowym kilku znajomych, obdarzonych dużym autorytetem, "złamałem się" i stwierdziłem, że jakoś to przeżyjemy.
Wziąłem zatem głębszy oddech, zakasałem rękawy, i -

. . .

- i o mały figiel nic by z tego nie wyszło, bo, jako się rzekło, była już wiosna, a wiosną wszystkie okoliczne budowy ruszyły pełną parą a wszystkie okoliczne firmy i ekipy były już zaklepane... Po całych miesiącach szukania (i eliminowania ofert podejrzanie drogich, podejrzanie tanich i podejrzanie ukrywających swoje referencje) trafiliśmy o rzut beretem - to znaczy na niezbyt bliskiego ale w miarę znajomego, polecanego z grona tychże autorytetów. Był nie za tani i nie za drogi, nie obcy ale i nie na tyle znajomy, żebym musiał być z nim na ty (co, jak wiadomo, szalenie utrudnia kontakty służbowe na budowie). Słowem: bomba. I jeszcze w dodatku miał czas.

Niestety - dopiero od września.

Chwila wahania, i

klamka zapadła: do września - względny oddech, a potem - kolejny

rzut

na

taśmę...

------------------------------
[Ciąg dalszy nastąpi]

trach
25-11-2004, 16:40
Względny oddech ten zaczął się idyllicznie od drobnych przepychanek z Zakładem Energetycznym, który, mając w perspektywie budowę przyłącza o długości 60 metrów, uparł się, żeby ustawić mi słup na samym środku podwórka, pięć metrów przed wejściem na ganek. Aby się przed tym obronić, musiałem doprowadzić prąd do wytyku na dachu budynku gospodarczego, kablem wzdłuż jego ściany i dopiero z kolejnego wytyku na drugim końcu podłączyć odległy o 6 m dom. Konsekwencje tego były spore, bo nie mogę teraz podłączyć domu dopóki nie zbuduję przynajmniej stanu surowego budynku gospodarczego... Ale niech tam - przynajmniej będę miał co robić w przyszłym roku.

Obroniłem się więc. Słup - już tylko tymczasowy - stanął grzecznie w pobliżu projektowanego wjazdu do garażu na drugim końcu gospodarczego. Kupno 90 metrów przedłużacza, żeby dostać się od skrzynki do każdego końca działki było już małym piwem.

Przyłącze wody nie nastręczyło już dalszych niespodzianek, choć swoje, oczywiście, kosztowało.

I wszystko byłoby cacy, ...

---------------------------
[Ciąg dalszy nastąpi]

trach
25-11-2004, 16:52
I wszystko byłoby cacy, gdyby nie ten nieszczęsny VAT.


No bo proszę pomyśleć: zaczynać budowę dokładnie wtedy, kiedy się kończy 7% a zaczyna 22 ?

W tej sytuacji okres względnego oddechu zmienił się w gorączkowe załatwianie materiału - żeby przynajmniej z największym wydatkiem: kupnem głównych materiałów na ściany, czyli cegły poryzowanej i zaprawy ciepłochronnej zdążyć przed VAT-em.

Sam nie wiem, czy to był swoisty patriotyzm ( :D ) czy po prostu głupota ( :( ), ale uparłem się na Poromur z W.Jopka zamiast wszechobecnego Porothermu, oferowanego klientowi z dowozem, rabatem i pocałowaniem w rączkę i w co tam jeszcze przez wszystkie hurtownie w Siedlcach i okolicach. Oprócz ostatecznego rozczarowania samym materiałem, który wcale nie okazał się porządniejszy ani nie wypadł taniej (trudno było o tym marzyć przy dowozie od producenta spod Częstochowy!) ani też nie miał opracowanych systemowych kształtek, oraz rozczarowania samym producentem, który na moje telefony z różnymi pytaniami odpowiadał wymijająco i pokrętnie, a na maile w ogóle nie odpowiadał, dodatkowo straciłem mnóstwo czasu za kółkiem i przy słuchawce, zanim znalazłem jednego, jedynego w tychże Siedlcach i okolicach człowieka, który w ogóle wiedział co to jest i że to się jeszcze produkuje (a nawet dwa lata temu sprzedał kilka palet tegoż). Obiecał sprowadzić to i jeszcze sporo innych rzeczy. Ucieszyłem się jak głupi.

Właśnie: jak głupi.

Niestety bowiem, mając wiosną do wejścia VAT-u jeszcze aż kilka miesięcy, nie przejąłem się jego mottem: Wie Pan, ja jestem tani, ale dla inwestorów, którzy mają czas.

Z cegłą co prawda zdążył, ale fakturę wystawił mi ciut przed północą ostatniego dnia. Czyli jeszcze jeden rzut na taśmę.

No, ale nie zdążył ani z zaprawą, ani z niczym innym...

:evil:

Jak o tym pomyślę, to jeszcze mi się... długopis w kieszeni otwiera (powinien być oczywiście: nóż, ale noża w kieszeni już nie noszę, żeby przypadkiem nie narobić sobie kłopotów, gdyby mnie poniosło).

Tak więc uboższy o paręnaście tysiączków i bogatszy o jedno doświadczenie, zgromadziwszy cegłę i zaklepawszy, jako się rzekło, ekipę, stanąłem pewnego sobotniego, sierpniowego poranka ze szpadlem przed kupą piachu, z której sterczały dwie niebieskie rurki od wody i kilka przekrzywionych kołków (pozostałość ław sznurowych), splunąłem w dłonie, i -

***

http://foto.onet.pl/upload/49/48/_341342_n.jpg
Koniec sierpnia 2004

***

I TU DOPIERO W MOIM ODCZUCIU NA DOBRE ROZPOCZYNA SIĘ BUDOWA !!!

---------------------------
[Ciąg dalszy nastąpi]

trach
23-02-2005, 10:21
Straaaaaaasznie długo mnie nie było w moim dzienniku a i wogóle na Forum. Przepraszam niniejszym wszystkich, którzy mieli nadzieję na szybki ciąg dalszy że ich zawiodłem, i obiecuję poprawę.
Obliczyłem się juz z podsumowaniem robót i podliczeniem wydatków za ubiegły rok, a że przygotowuję dane i dalszy kosztorys do wniosku kredytowego, więc mam już bazę żeby o tym pisać.

*

Wracamy do BUDOWY.

Zanim zaczęła się instalować z betoniarką itp. klamotami ekipa budowlana, postanowiłem pobawić się w ciesiołkę i własnoręcznie postawić coś w skali 1:1 (zbudowałem już w życiu niejedno, ale głównie w skali 1:120 :wink: ), łącząc przy okazji przyjemne z pożytecznym. W ten sposób powstały WC (solidna, na lata obliczona konstrukcja) i podręczny składzik (około 10 m kw.). Aha: dużą, solidną wygódkę, zmontowaną w obrębie ogrodzenia, należało przeholować na właściwe miejsce za płotem. Zagotowałem dwa razy wodę w chłodnicy, ale w końcu zwyciężyliśmy!

http://foto.onet.pl/upload/3/33/_447810_n.jpg
Ona jedna i nas trzech...

Ekipa w tym czasie odtworzyła ławy sznurowe i przygotowała teren, a potem zaczęła układać bloczki fundamentowe, wypełniać podbudowę pod posadzkę, betonować, obmurowywać klinkierem cokół...

To było coś, na widok czego skakała adrenalina: Nareszcie ziarenko zakiełkowało!!!

*

Dom wyjrzał z ziemi i zaczął się piąć w górę...

(Ciąg dalszy nastąpi)

trach
31-03-2005, 16:04
I to jak błyskawicznie !!!

Przyzwyczajony do dotychczasowego ślimaczego tempa, miałem wypracowaną anielską cierpliwość, niezbędną podczas wielomiesięcznego oczekiwania na cud. Teraz okazało się że odtąd najbardziej potrzebny był refleks !!!

Dlaczego ?

- żeby zdążyć kupić deski, bloczki, zaprawę, gwoździe, cegłę... praktycznie na sygnał z budowy (kupowałem sam i nigdy nie na zapas, bo z warunkami przechowywania było nie najlepiej a o zwrotach nie było mowy) :( ,
- żeby zdążyć przy tym wypłacić w odpowiednim czasie wystarczające pieniądze z banku lub przelać należności za faktury... :-?
- żeby (zaglądając 2x dziennie na budowę) zauważyć np. zanim zwiąże mieszanka, że zbrojenie fundamentu schodów zostało zabetonowane nie z tej strony klatki i kazać je przełożyć :o ,
- żeby zdążyć się zastanowić nad innymi problemami - a ściana jednowarstwowa, nie do końca przemyślana przez projektanta w trakcie adaptacji, nastręczyła ich sporo :evil: ...

To był dla nas SZOK: ledwo się obejrzeliśmy, po DWUDZIESTU DNIACH od rozpoczęcia prac ściany parteru stały, gotowe do betonowania stropu :D ...

http://foto.onet.pl/upload/4/53/_447815_n.jpg

W ostatnich dniach września szalunek, belkowanie, pustaki Teriva i zbrojenie wylewek stropu znalazły się na swoim miejscu :D :D .

A potem 18 metrów sześciennych poleciało z gruchy na strop i balkon :D :D :D .

*

Uff! Pierwsza przerwa na oddech. Strop wiąże 8) .

Czyżby koniec problemów? :o

No nie, aż tak ufni nie byliśmy: Zobaczymy.

(Ciąg dalszy nastąpi)