PDA

Zobacz pełną wersję : Dziennik remontu pewnego poddasza



beatkadz
22-08-2002, 13:03
Wiecie jest tak dużo dzienników, że ja też ośmielam się wtrącić swoje trzy grosze.
Co prawda nie jest to dziennik z budowy ale z remontu całego dachu (zdjęty do stropu parteru) i przerobienia go na użytkowe poddasze. Chociaż to niby mały remoncik, to i tak cały czas jeszcze coś robimy na poddaszu.

Zaczynaliśmy w kwietniu tzn. dostaliśmy z Banku śmieszny kredyt 20tys PLN - na hipotekę - wyobrażacie sobie?

Biorąc kredyt wiedzieliśmy, że wszystko robimy sami z pomocą rodziny. Przez miesiąc szukaliśmy wszelkich potrzebnych nam materiałów.
W dniu 22 kwietnia- w dniu wypłaty pierwszej i ostatniej transzy kredytu zamówiliśmy blachę dachówkopodobną z Areco Sweden w Lipianach. Oczywiście prz braniu kredytu z Banku nie nyło mowy o żadnych pozwoleniach na budowę, planach, pozwoleniach, itp.
A zaplanowaliśmy sobie zamianę dachu z dwuspadowego o kącie 35 st. na dwuspadowy z kątem 28st z wyciągniętą ścianą kolankową na 1m z Ytonga. Pani w Banku oczywiście nic o tym nie wiedziała.
(Nawiasem mówiąc dzisiaj zawiozłam ją do domu na kontrolę i chociaż była lekko zdziwiona podwyższeniem ścianki to na razie nic nie mówiła. zobaczymy czy nie będzie się czepiać).

A więc właściwy dziennik.
Wcześniej na poddaszu mieliśmy pokój syna wysoki na 2m i pracownię komputerową, bo tylko tyle poddasza mogliśmy wykorzystać. na dzień dzisiejszy mamy tam pokój syna, córki jak podrośnie, naszą sypialnię, kliteczkę komputerową, łazienkę i oczywiście przedpokój. Myślę, że teraz rozumiecie, że to nie jest tylko maleńki remoncik dachu.

Znowu odbiegłam od tematu.
A więc w niedzielę 19 maja zaczęliśmy od rana zdejmować dachówkę - sami z pomocą rodziny - zresztą wspaniałej. Była cudowna pogoda. Po 1 godzinie połowa dachówek leżała już pięknie na podwórku. Przeszliśmy na drugą stronę dachu i żeby było śmieszniej zaczął siąpić maleńki deszcz. My dalej robimy swoje. Nagle zaczął padać ogromny deszcz i od tej chwili zaczęła się panika. Biegaliśmy po wszystkich pomieszczeniach gospodarczych szukając folii do przykrycia prawie całego gołego już stropu. Jazda była na całego. Na wieczór popodkładaliśmy wszystkie dostępne wiaderka pod dziury w folii. Oczywiście moja mamusia (mieszkamy z nią) stwierdziła, że to kara boska za pracę w niedzielę. W nocy baliśmy się, że jak będzie ulewa to zaleje nam strop i cały parter.
Od poniedziałku tzn. 20 maja zaczęła się piękna pogoda, tylko brat który przyjechał nam pomagać (nasz największy majster od dachów)śmiał się z nas. Zdjęliśmy łaty i okazało się, że krokwie, w którą stronę byśmy ich nie pochylili to pięknie pływają. Zdjęcie ich zajęło nam około 2 godzin - psuje się szybko - nie?.
Brat zaczął murować ściankę kolankową z Ytonga, mąż przekładać stary kabel energetyczny ze ściany szczytowej na nowy, dłuższy. Ja byłam od przynieś, wynieś, pozamiataj. Później trzeba było domurować szczyty z cegły. Od rana w środę mój Wielki brat zaczął mierzyć i docinać krokwie. Na wieczór założyliśmy - ręcznie - angażując w to większą ilość członków rodziny murłaty 12x12cm dł 11m. Następnie też ręcznie, wciągnęliśmy 2 płatwie pośrednie - metalowe profile 10cmx10 też 11m długości. Stwierdziliśmy , że może jeszcze starczy nam siły na wciągnięcie 4 krokwi najbliższych ścian szczytowych,. Oczywiście wariaci - zrobiliśmy to. Patrząc jak ładnie wyglądają stwierdziliśmy, że jak nam tak dobrze idzie, to ręcznie wciągniemy resztę krokwi i jętki. W sumie krokwi mamy razem 20. Mój Wielki brat stwierdził, że zrobi nam jeszcze kaferek od strony podwórka. Wyciął więc krokwie na nasz kaferek. około 22 cieszyliśmy się jak wariaci, patrząc jak pięknie wygląda surowe, zielone (po Boramonie 170) drewno na dachu.

Odchodząc od tematu w mojej rodzinie "mężczyźni muszą umieć wszystko", a kobietom np zostają się "pierdółki" jak malowanie, tapetowanie, szpachlowanie, przekładanie dachówek, itp. Więc nie wiem jak inne kobiety, ale ja też pomagałam we wszystkim równo z innymi. Zawsze to jeszcze dodatkowe ręce do pracy.

Jak robi się coś samemu, to pamięta się z tego każdy szczegół , a ile jest frajdy w tym, że powstaje coś z własnych rąk.

Później można także pisać poemat, jak mój mąż błyskawicznie nauczył się murować, tak, że w jedno popołudnie postawił dwie ściany szczytowe z Suporeksu na klej. (Te dwie ścianki były pogrubieniem dotychczasowych szcytów o grub. 1 cegły. Pomiędzy cegłą a Suporeksem włożyliśmy wszelki styropian jaki mieliśmy,, stary, trochę nowego, w maleńkich kawałkach i większych. W tym czasie ja zaczęłam wkładać wełnę mineralną między krokwie.
Wiecie ile jest różnych sposobów na wkładanie wełny przez 1 osobę? Pomaga nawet głowa - oczywiście w tym wypadku jako podpórka.

To by było tyle jak na tę chwilę. Później reszta.

beatkadz
22-08-2002, 13:56
W czwartek 23 maja zaczęliśmy przybijać folię paroprzepuszczalną i kontrłaty - mojego męża - Piotrusia od kilku dni bolał palec u nogi. Cieszyliśmy się, że "już nam nie napada" do odsłoniętego domu. W piątek zakładają łaty Piotrek ze Zbyszkiem - Wielkim bratem, a ja im je podaję. (Piotrek z ogromnym bólem ledwo chodzi po kontrałatach). Po południu wiozę go do szpitala - przecinają mu palucha więc o chodzeniu po dachu na parę dni może zapomnieć. W sobotę jeszcze jedna wizyta w szpitalu, bo lekarz mówi, że to albo ogromny zastrzał albo "róża". Chcą go zostawić w szpitalu. Nie zgadzamy się, ale już w strachu szukamy kogoś do odczyniania róży. W każdym bądź razie później cięli mu palca chyba jeszcze 2 razy i okazało się, że to jednak zastrzał. W tym czasie pojawia się u nas oprócz Zbyszka drugi dobry duszek - Tomek - syn siostry. Wskakuje na dach i obaj ze Zbyszkiem już teraz szybko kończą zakładanie łat.
Zaczęliśmy układać całe 6,15 m długie kawałki blachy. Ułożenie ich nie jest takim problemem tylko gorzej je prosto wciągnąć, żeby się nie pogięły. Ale na wszystko jest sposób.
Po założeniu blachy z dumą patrzyliśmy jak nasz dom przyjemnie zmienił wygląd. A jak położyliśmy blachę na kaferek to już było super.
Później wszelkie prace kosmetyczne, gąsiory, okapy, uszczelki, dokręcanie wkrętów na blachy, itp.
Od środka też dom nabrał milszego wyglądu.
Mogliśmy się wziąść za wnętrze.
Od tej chwili nasi pomocnicy musieli iść pracować gdzie indziej a my staraliśmy się robić już wszystko we dwójkę, tylko do cięższych prac wołać o pomoc.
Piotrek najpierw wymurował szczyty - już bez pomocy.
Ja, żeby też coś robić chcę wymurować kilka suporeksów. Pierwsze trzy wyszły jeszcze jak cię mogę, ale następne już były za ciężkie, żebym mogła je utrzymać i ułożyć równo na wysokości głowy. Więc oczywiście wyszły krzywo. Dobrze, że robiłam na zaprawę a nie na klej.(Po jakimś czasie Piotrek je zdjął i porawił.) Dalej wkładałam wełnę mineralną między krokwiami. Następnie zakładanie folii paraizolacyjnej. To już była przyjemność. Można już było wykuć dziury (oczywiście w starej cegle, bo przy murowaniu Suporeksem zostawione były otwory)w szczytach na 4 okna, a potem je wstawić. Wtedy na naszym poddaszu zapanowała jasność.
Kiedy wysychały nadproża nad oknami, my znowuż zaczęliśmy robić przy dachu. Tym razem przyszła kolej na podbitkę. Dostaliśmy Europalety, więc rozbijaliśmy je, malowaliśmy, przycinaliśmy i montowaliśmy. To przeważnie robił sam Piotrek bo trochę wcześniej wyrywał się z pracy. Najgorzej było na wschodniej ścianie, na której mamy przyłącze z energetyki. Cała sparaliżowana strachem, czy prąd nie popieści mi mężusia docinałam mu te listewki na podbitkę i podawałam.
Z podbitką dach wyglądał już naprawdę miło i kaferek coraz bardziej cieszył nasze oczy.

Czas było zacząć rusztowanie pod regipsy.
28 czerwca w jeden dzień znowuż z pomocą 2 chłopaków z rodziny założone były regipsy na wszystkich sufitach i ukosach.
Już nie widać było żóltej folii tylko ładne jasne regipsowe sufity.