PDA

Zobacz pełną wersję : Dziennik Budowlanej Jones



MarzannaPG
30-12-2004, 01:06
W POGONI ZA ROZUMEM -cz.1

Jest rok 2001. Wrocław. Lato.

Upał jak cholera. Mój małż leży sobie biedniutki po operacji kolanka, jeszcze mało przytomny. A ja, współczująca żonka, nadaję o kupnie domku a właściwie to o mojej mamusi, która chce sprzedać mieszkanie i zamieszkać z nami. Przecież nie będziemy się gnieździć w bloku!
- Prawda, że cudownie, Misiaczku?!
Misiaczek coś tam bełkocze bez składu.
- Wiedziałam, że się zgodzisz! Misiaczku; całuję go w czółko i dzwonię do mamusi.
Potem Misiaczek powie, że go niecnie wykorzystałam. E tam, zaraz niecnie! :wink:
Następnie kupuję gazetkę i czytam ogłoszenia. O rany jakie te chałupki tanie, trzymajcie mnie! I ta i ta, i tamta też! Kupujemy wszystkie!
No to jedziemy zobaczyć pierwszą. Tak ze trzydzieści kilometrów, droga przez las (super!- cieszę się jak dziecko), wyjeżdżamy na kilka chałupinek na krzyż i jest! Fajny domeczek, widzę go oczami wyobraźni: tu kuchnia, tam pokoik, w tej stodole garaż (a jakie zajefajne łukowe wrota!). Wszystko świetnie, tylko najpierw trzeba by tę ruinę rozebrać do gołych fundamentów. W międzyczasie zlatuje się wiejska dzieciarnia.
Uciekamy.
Dalej jest tylko tylko gorzej. Dostajemy totalnej załamki po pękającym na pół domku, 50km od Wrocka za jedyne 100 000 złotych! Z transformatorem na działce - gratis! Nie chcemy? Jacyś nienormalni jesteśmy!
Tymczasem mija piąty miesiąc poszukiwań. :(

MarzannaPG
30-12-2004, 01:27
W POGONI ZA ROZUMEM – cz. 2!

Grudzień 2001. Pada śnieg. Pachnie Bożym Narodzeniem

Nareszcie przełom. Znajdujemy dom niedaleko miasta, nowy, w stanie surowym otwartym, ale są okienka drewniane w cenie domku. Działka - pół hektara!!!! A całość taniej niż pękający dom z transformatorem.
Gnamy na złamanie karku! Misiaczek próbuje być sceptyczny.
- Pewnie to jakieś oszustwo – mówi, ale sam różowiutki jest z emocji. Ja mu na to, że sprawa musi być czysta, bo sprzedaje biuro nieruchomości
Domek nie jest wcale żadnym mirażem, działka też. Nie zraża nas to, że sporo czasu zabrało nam przejechanie na drugi koniec miasta i potem jeszcze trochę w głąb pól i lasów. Ale za to jakie widoki z okien. No, jeden się Misiaczkowi nie podoba: linia wysokiego napięcia widoczna z salonu. Ale ja dostrzegam tylko piękne pole kukurydzy z oszronionymi badylami a w tle zamglony las. A ten tu z linią wyjeżdża! No wprawdzie buczy i strzela, ale przecież mróz, więc prawa fizyki, trala lala ….
Małż, wredna małpa, nadal kręci nosem. No fakt, w piłkę to tu nie pogramy, bo ta cholerna linia przecina owe pół hektara dokładnie po przekątnej. No i mamy pas: ja chcę kupować, on nie. Mama nie chce się narażać żadnej ze stron.
Postanawiam zobaczyć owe drewniane okna. Najpierw dostaję info, że są w jakimś składzie, potem, że są lekko zniszczone a na koniec, ze właściwie to ich nie ma. Wyparowały?
Jeszcze nie mądrzeję. Co tam okna, co tam linia wysokiego napięcia! Ja chcę tego domu! Nie chcę żadnej budowy ( o czym zaczyna napomykać mąż – były budowlaniec). Histeryzuję. Boję budowy i już! Moja koleżanka się przez budowę rozstała ze ślubnym! Ja nie chcę tak skończyć! Zaczynam podejrzewać, że Misiaczek może właśnie chce i tylko szuka pretekstu!
Oglądamy w biurze pozwolenie na budowę oraz projekt i wybałuszamy oczy! Na działce stoi coś zupełnie innego! Dobra, sprzedający zgadza się na własny koszt doprowadzić stan prawny budowy do porządku (za brakujące okna, dziad jeden, nie chce obniżyć ceny).
Mojemu mężowi od początku nie pasuje coś w sztuce budowlanej. Żeby nie było, że zmyśla, wieziemy Specjalistę. Specjalista wieszczy katastrofę. Wieńca brak, dach ciężki (kopertowy w L, betonowa dachówka), rozpiera mury, które na rogach już pękają. Nie ma siły – trzeba dach rozebrać.
- No to rozbierzemy! – mówię buntowniczo. Niczego bardziej nie pragnę jak tego domu! Będę go mieć – zaparłam się i już.
Szukam firmy, co się podejmie rozbiórki i ułożenia dachuna nowo. O mało nie mdleję. Wszyscy chcą jakiś astronomicznych kwot. Skąd my je weźmiemy?
A potem ostateczny cios – biuro wycofuje ofertę ze sprzedaży. To bubel prawno- budowlany, mówią uczciwie.
Ten bubel śni mi się po nocach. Póhektarowa działka też. Ja już wiem jedno – nie chcę starego domu. Chcę nowy. Prawie go miałam!
Pewnego ranka budzę się i olśniewa mnie. Przecież ja mogę mieć nowy dom! Wystarczy go zbudować!
c.d.n.

MarzannaPG
30-12-2004, 23:47
Ziemia obiecana - cz.1

Zima 2002, luty czy jakoś tak…

Znajduję kolejną działkę do obejrzenia. Która to? Liczę: pierwsza to ta, co leżała przy autostradzie („eee, pani, jak się dobre okna wstawi nic nie będzie słychać!”), druga znowuż przy torach kolejowych („eee, pani, tu rzadko co jeździ”), trzecia na skarpie w terenie zalewowym („eee, pani, ino trochę wiosną wylewa”), czwarta u podnóża Ślęży, piękna, lecz stanowczo za daleko („eee, pani, co to jest 50 km! Jak splunąć!”).
Dzwonię. Co? Nie ma autostrady? Torów? Jest widok na Ślężę? Matko, pewnie ze sto kilometrów od Wrocka? Tylko dwanaście? Pewnie nad rzeką? Nie? I na zachód od miasta? Jezusicku, toż to kamieniem rzucił od naszego mieszkanka!
Sprawdzam na mapie. Faktycznie blisko. W okolicy jest park krajobrazowy i sztuczne jezioro z kąpieliskiem. Zaraz, zaraz, przecież my znamy te tereny! Jeździliśmy tam na rowerach! I opalaliśmy się nad tą wodą! To tam widziałam swoją pierwszą dziką czaplę z bliska! I zbierałam orzechy z leszczyny!
Telefonuję do Misiaczka i piszczę mu do ucha. Oczywiście nic nie rozumie i wykręca się ważną pracą. Potem, w domu, muszę wszystko powtórzyć i nie piszczeć. Czy on nie pojmuje, że się nie da? :-?
Jedziemy.
Sołtys niczym biblijny Mojżesz prowadzi nas ku swym włościom. Stajemy. Zamieram.
O, Boże!

MarzannaPG
31-12-2004, 00:18
Ziemia obiecana - cz.2

O, Boże!
Wydaje z siebie pisk i oblatuję pole kurcgalopkiem. Sołtys i mąż patrzą na mnie dziwnie, ale co tam! Ja już znalazłam moje miejsce na ziemi. Oto moja Ziemia Obiecana. Wszystko jest: pola, las, masyw Ślęży w oddali, mało domów dookoła, cisza, spokój, trochę wieje, ale przynajmniej nas nie zaleje. A jak tu będzie bosko wiosną! A jak latem! A jesienią! A zimą jak będzie śnieżek!
- Trzeba będzie odśnieżać! – zauważa Misiaczek.
Ech, ci mężczyźni. Za grosz wyobraźni!
- Nie ma lasu – burczy w dodatku.
- A tam to co? – pokazuję na horyzont. No może troszkę bliżej.
- Chciałem duże drzewa! – skarży się.
- No i są. Zobacz jakie sąsiad ma wspaniałe brzozy!
I wreszcie nokaut:
- Gdzie my kupimy prawie pół hektara za taką cenę? I w takim miejscu?
Misiaczek pada na deski.
- Kupujemy! – woła do sołtysa.
Jeszcze mała awanturka, którą działkę bierzemy ( pole podzielone jest na 4 działki). Ja chcę tą z tyłu, bo tam nic nie przeszkadza w podziwianiu Ślęży, lasku i pól. Od asfaltu dalej, gdzie może pod kołami zginąć moje przyszłe stado kotów. No i nikt mi się nie wybuduje pod nosem. Misiaczek ma tylko dwa kontrargumenty: trzeba zrobić drogę i daleko ciągnąć media.
No to co?

MarzannaPG
31-12-2004, 16:17
Rambo – pierwsza krew


Czerwiec 2002, znowu lato

No i dokonało się! Staliśmy się właścicielami wymarzonego niemal półhektarowego pola. Ja nie mogę wytrzymać i prawie codziennie wsiadam na rower i gnam popatrzeć na mój kawałek ziemi. Jakiś atawizm czy co?
Jakby nam było mało dorzucamy sobie jeszcze 1,5 ha dzierżawy chwastów, co by w świetle prawa stać się rolnikami i wybudować sobie siedlisko.
Czas na starcie z Urzędem.
Przygotowuję się do bitwy starannie. Najpierw odzienie maskujące a’la ‘niewidzialny’ petent, potem barwy ochronne czyli mina pokornej. Na koniec giwera i granaty: teczka z papierami, każdy w osobnej koszulce. Jeszcze lufa na odwagę i oto w samo południe staję przed Panią Urzędnik.
Błąd pierwszy: nie doceniam przeciwnika. Pani Urzędnik sztukę walki ma opanowaną w jednym, wymanikiurowanym paluszku. Kompetentny wygląd i uśmiech osłabiają moje morale.
Błąd drugi: pozwalam się zdezorientować.
- Pierdu, pierdu, pierdu, pierdu, pierdu – wróg zalewa mnie monotonnym i nierozumiałym wywodem.- Pierdu, pierdu, pierdu…
Zapadam w leciutki letarg.
- Pierdu, pierdu, pierdu… i dlatego nie może pani wybudować tu domu!
Pach! Dostaje znienacka prosto w serce!. Że co?
Jeszcze żyję. Broczę krwią, lecz sięgam po broń.
- Ale wyrok NSA… musi być wyraźny zakaz… - strzelam, ale niecelnie.
Pani Urzędnik odrzuca maskę, przemieniając się w potwora i wyciąga spod kontuaru bazukę.
- WSADŹ SE W DU…Ę wyrok NSA, ty głupia ci.. (piiiii)!!! My tu jesteśmy prawem! WYPIERRR…!!!!
- Jesteśmy rolnikami! - bronię się desperacko, rzucając granatem.
Pani Urzędnik z demonicznym uśmiechem chwyta go w zęby i rozgryza.
Śmiertelnie ranna czołgam się do wyjścia. Goni mnie szyderczy rechot potwora w ludzkiej skórze.
Padam.

P.S. Celem wyjaśnienia: miejscowy plan zawierał klauzulę możliwości budowy tylko w konkretnym miejscu, które to nie uwzględniało naszej działki. Tymczasem wyrok NSA w podobnej sprawie jak nasza mówił, że w planie musi być wyraźny zakaz. Oczywiście urząd zinterpretował to tak, że skoro tu można, to w innym miejscu automatycznie nie można.

MarzannaPG
03-01-2005, 22:51
Czas Apokalipsy

Tenże czerwiec 2002, upał jak cholera...

W domowych pieleszach liżę rany. Tej najcięższej nic chyba nie zaleczy. Oto wzięliśmy pieniądze mamusi i przepuściliśmy jedną trzecią na bezużyteczny kawałek pola. Piękny, cholera, ale tylko piękny. Misiaczek coś tam gada, że będzie sadził wierzbę czy inną marchewkę, ale ja go nie słucham tylko zalewam się łzami. Nie śmiem spojrzeć w oczy mojej rodzicielce, która sprzedała swoje jedyne lokum, rozdała dobytek znajomym i przeprowadziła się do naszej dwupokojowej dziupli. Na 33 metrach kwadrat troje ludzi i dwa koty (nasz i mamusi), które nienawidzą się od pierwszego wyrwanego kłaka. Czy będziemy tak mieszkać do końca świata?

MarzannaPG
06-01-2005, 15:45
OBCY - DECYDUJĄCE STARCIE – część 1

Koniec cholernego lata 2002

Stan: 50 kg ‘żywej’ wagi (hurra!), 2 jednostki alkoholu (mniam!) i grupa wsparcia (faceci!)
Miejsce: pieczara Obcego przez pi ar* nazywana Ratuszem.

Wchodzimy. Komando Foki w składzie: ja, Sąsiad i Sołtys. Drogę zagradza nam wampirzyca (czerwone pazury, czerwone usta, czarny natapirowany łeb). Czy ona nie wie z kim zadziera?
- Byli państwo umówieni? – pyta uśmiechając się upiornie.
Darujemy jej. Dziś nie zginie. Oszczędzamy amunicję.
- Proszę chwileczkę poczekać. Pan burmistrz zaraz państwa przyjmie!
Stoimy, cały czas zwarci i gotowi. Nie zmylą nas te marmury czy złocenia, tu wszędzie czuć zgnilizną. Nie zwiodą nas dębowe drzwi, za nimi czai się On. Obcy.
W dłoniach dzierżymy broń. Trzy futerały. Trójka Desperados.
Desperado 1: Sąsiad. Szef Komanda Foki. Zraniony na dumie przez Potwora. Długo lizał rany. ”Dostałem baty! Ja, stary wyga!”
Desperado 2: Sołtys. Przyboczny. Gnębiony wyrzutami sumienia. Pragnie odkupić winy. „Gdybym wiedział, nigdy bym tych działek nie sprzedał!”
Desperado 3: Ja. Drobna blondynka. Przynęta. Niepoprawna romantyczka. „Wybuduję się na mojej ziemi, do jasnej cholery!”

* (dla niezorientowanych) pi ar to wymowa angielskiego skrótu: p.r. (public relations)

MarzannaPG
06-01-2005, 17:09
OBCY - DECYDUJĄCE STARCIE – część 2

- Burmistrz prosi! – oznajmia wampirzyca. Daję głowę, ze oblizuje krwawe usteczka. Stwora czuje krew!
Poprawiamy futerały. Wchodzimy swobodni, ale czujni.
Obcy wyłania się zza baaardzo długiego stołu. Oślizgłe, pokryte łuskami cielsko skrywa pod dobrze skrojonym garniturem. Śliniącą się gębę pełną jadowitych kłów za maską uprzejmości.
Na czoło komanda wysuwa się Desperado 1. Nie bawi się w gierki. Pach! – lewy sierpowy wyrokiem NSA. Sruuu! - prawy artykułem w prasie o podobnej sprawie. Łup! - w zęby przepisami o zabudowie siedliskowej.
Ciach! – ja daję po jajach zatwierdzonym podziałem ziemi.
Obcy kwili, ale nie poddaje się. Wzywa posiłki. Nadciąga Potwór. Łubudu! – razi nas z miejsca planem miejscowym. Tratata! – Sołtys czyli Desperado 2 ładuje pismem z pieczęcią Obcego, gdzie stoi jak byk, że teren jest przewidziany pod zabudowę.
Pąąąą! – Obcy z Potworem rykoszetują słowem „przewidziany” (niby że w przyszłości).
Nawalanka trwa.
W międzyczasie zyskujemy sojusznika. Desperado 4: Młody. Będzie się budował jako Sąsiad 2. „Co się nie da? Wszystko się da!”
Młody przechyla szalę zwycięztwa.
Frakcja Jurasic Park pada. Gady machają białą flagą -ogłaszają zmianę planu miejscowego.
Hurrraaa!:D
Niestety, za nasze pieniądze… :(

MarzannaPG
07-01-2005, 18:54
Kod Leonarda da Vinci – cz.1

Styczeń 2003, znowu zima, nie tylko w przyrodzie

Stan: od euforii do zwątpienia, prawie anoreksja, łysienie (u Misiaczka), jednostek alkoholu lepiej nie liczyć

Plan miejscowy się zmienia. Zmienia się. I zmienia. I zmienia. I…. nadal się zmienia. Czy aby zdąży w tym stuleciu? Na to pytanie urbanista udziela nam odpowiedzi równie odgadnionej jak uśmiech Mony Lizy.
Nagle okazuje się też, że z pozoru prosty i przyjazny świat opanowany jest przez mroczne organizacje posługujące się niezrozumiałym dla ogółu szyfrem, swoistym kodem, którego celem jest zdezorientowanie osobnika niewtajemniczonego. Zaprawdę Leonardo i sekrety jego malarstwa to mały pikuś wobec tych potężnych instytucji.
Weźmy Bractwo Pioruna, które wznosi przydrożne kapliczki opatrzone znakiem Zeusa Gromowładnego – żeby do niego przystąpić trzeba zrozumieć symbolikę Doniosłego Certyfikatu zwanego ‘umową przyłączeniową’. A w nim podjerzane kWh, C11, Z-3a itp. Zatem zamieniam się w agentkę Jones i deszyfruję, dekoduję, rozpracowuję, łamię oraz odcyfrowuję. Na koniec owi masoni łaskawie pozwolą zasilić swe szeregi za „drobnym” wziątkiem. Potem jeszcze okres inicjacji ćwiczący cierpliwość adepta i jest a właściwie będzie: piękna, biała skrzyneczka z piorunkiem! Niespodzianka gratis: docelowa stanie hoooohooohooo albo za jeszcze dłużej, tymczasowa zaś na poletku Sąsiada, sto metrów od nas. :(
Jedziemy kupić stosowny kabelek.

MarzannaPG
07-01-2005, 21:23
Kod Leonarda da Vinci – cz.2

Kabelek elektryczny zakopany, wtyczka ukryta sprytnie w trawie, zatem autochtoni nie powinni wpaść na trop.
Nastaje Era Wodnika. Wielka Loża ZGK spuszcza nas w kanał. Wodociągu się zachciewa? No to niech se zbudują, łaskawie zezwolimy, nawet do sieci wepniemy, a my weźmiemy potem tę inwestycję we władanie. Za darmo. Won!
Komando Foki zamienia się w Komitet Fucki*. Budujemy. Całe 150 metrów wodociągu. A że działka jeszcze rolna? A niby czym mamy zraszać swoje prawie półhektary ziemi uprawnej, proszę Wielkiego ZGK, co?
Masoni głupieją. A woda rurą płynie. :D
Przede mną deszyfracja kolejnych tajnych dokumentów. Po analizie piktogramów mapy geodezyjnej czuję się na siłach opanować nawet pismo kipu. :-?
Zlecamy sporządzenie mapy do celów projektowych. Sądząc po wartości spodziewam się dzieła samego mistrza Leonarda w złoconej ramie. Osłupieję dostając do ręki cienki rulonik. Czyżby w tym kraju ceny kalki poszły niebotycznie w górę?

* od ang. „fuck” (nieeleganckie słowo nadużywane w owym czasie przez członków komitetu :oops: )

MarzannaPG
10-01-2005, 22:02
Wywiad z wampirem – cz. 1

A po zimie przychodzi wiosna. Chyba kwiecień 2003

Poszukiwania projektu domku trwają. Wprawdzie plan się nadal zmienia (i zmienia i … itd.), ale trzymamy rękę na pulsie a przynajmniej nam się tak w owym czasie wydaje.
Odwiedzamy biuro architektoniczne. Niech nam pomogą, my już wymiękamy: nasza dziupla zawalona katalogami, w Empiku niemal prywatna czytelnia i ochrona łazi krok w krok szukając pretekstu, by nas wreszcie wylać.
Biuro przypomina marmurowy grobowiec z tanich horrorów. Nadchodzi Drakula. Och, przepraszam: Architekt. Zapytujemy o cenę projektu indywidualnego. Krew się nam ścina z wrażenia. Nie będzie miał z nas krwiopijca pożytku!
Ja: To może jednak jakiś powtarzalny…
Architekt (szczerzy kły): Proszę bardzo! Mamy szeroki wybór!
Kłuje nas rezydencjami dla Kulczyków i innych Carringtonów. Cholera, nie jestem Alexis...
Misiaczek: Nie, nie, coś mniejszego i prostszego…
Architekt: Ależ oczywiście!
Zostajemy obezwładnieni wizjami przepysznych dworków. Wszędzie kolumny, łuki, tympanony! Już się czuję jak Trędowata na salonach.
Ja: Nie, nie, jeszcze mniejsze i bez tych udziwnień, do 150 metrów, na planie prostokąta, dach dwuspadowy, poddasze użytkowe…
Dostajemy chałupy w wersji w sam raz dla Jagny Borynowej. :-?

MarzannaPG
13-01-2005, 16:13
Wywiad z wampirem – cz. 2

Nie mam nic przeciwko domostwom a’la scenografia z „Chłopów”, tylko jakoś nie chcę mieszkać w skansenie.
Ja: A nie ma pan czegoś bardziej współczesnego?
Gościu patrzy ponuro. Zaraz rzuci mi się do gardła. Ma być nie pałac, nie zajazd i nie czworaki – ta baba chce niemożliwego!
Rozglądam się i dostrzegam na ścianie kalendarz z projektami. O proszę, są! Skromne domki jakby żywcem wyjęte z przedszkolnych rysunków: dachóweczką w rybią łuseczkę, okienka dzielone po środku, czasem jakiś daszek nad wejściem albo wykuszek z boku. Cudeńka!
Pokazuję kalendarzyk Wampirowi. Facet leci gdzieś. Już myślałam, ze położyć się w trumnie celem regeneracji, ale nie – wraca z katalogiem.
Na wstępie odrzucamy wszystkie projekty z ogromnym holem i klatką schodową.
Architekt (ze zgrozą): Jak to? A jak przyjdą goście, dajmy na to dwudziestu, to gdzie zostawią buty? Gdzie będą państwo trzymać gościnne kapcie?
Oczyma wyobraźni widzę ów hol pełen dwudziestu par bamboszy. O, matko! :o
Architekt (wylicza dalej): A mokre parasole, okrycia wierzchnie…?
Nie starcza mi już wyobraźni na dwadzieścia palt. Boże, szatnia publiczna w moim domu…
Ja: Nie i jeszcze raz nie! Dom ma być dla nas! Nie dla gości! Wystarczy niewielki przedsionek, obecnie mamy 2m2 i jakoś się ludzie mieszczą.
Misiaczek mnie popiera z całych sił. Też się przestraszył tych bamboszy i palt.

MarzannaPG
13-01-2005, 17:10
Wywiad z wampirem – cz. 3

Misiaczek: Dom ma być zwarty i ekonomiczny. Schody mają prowadzić na poddasze z salonu!
Architekt (wybucha): Ależ MUSI być klatka schodowa! Jak można NIE MIEĆ klatki schodowej? NIE WOLNO bez klatki schodowej …itd, itp.
Spokojnie przeczekujemy całą odę do klatki schodowej, po czym oświadczamy, że jej NIE BĘDZIE.
- Schody jednozabiegowe, bez spocznika – Misiaczek wbija mu kołek osinowy w samo serce.
Puszczamy mimo uszu wykład o wyższości schodów dwu nad jednozabiegowymi, podobnie dygresję na temat niezbędności spocznika.
Ja: Kuchnia otwarta na salon.
Architekt (ryczy zraniony): Brudne gary! Zapachy! Buczące urządzenia!
Ja (poprawiam cios): A na dole musi być pokój i łazienka.
Architekt: Rozumiem. Gabinet i WC.
Ja: NIE. Pokój i łazienka, taka z wanną.
To dla mojej mamusi, w przyszłości zaś rozwiązanie dla nas. Schody wiadomo – męczą na starość.
Misiaczek (dobija ostatecznie): I jeszcze dom bez garażu..
Architekt (rzęzi): Że co? Że jak? Że bez? A jak deszcz pada to się z zakupami moknie! I zabiera dużo miejsca na działce!
No cóż, nam nie zabierze.
Wampir kompletni przybity, zapada się w wielki skórzant fotel.
A projektu jak nie było tak nie ma…

MarzannaPG
18-01-2005, 20:02
Milczenie owiec czyli golono, strzyżono… - cz. 1

Maj 2003, wszystko pachnie, ptaszki się tego… .

Stan: trochę więcej wagi (wrrrr…), alkoholu brak (wyszedł), „Psychoza” czyli wizja domku z horroru Hitchocka zalegająca w podświadomości, ogólny oczopląs architektoniczny i marazm.

Aż nagle! Bardzo Ważny Telefon! Z samej siedziby Obcego zwanej przystępnie Ratuszem. Frakcja Jurasic Park pragnie nam coś zakomunikować! Komitet Fucki dostaje zapędu, przedwcześnie ciesząc się, że plan miejscowy, hurra, pewnie zmienili. I ani chybi się skonsultować pragną. A pragną, pragną, jeno nie skonsultować a zakomunikować.
Ogłupiali ze szczęścia, przekonani o zawieszeniu broni nie przemieniamy się w Komando Foki. Tymczasem urzędowe dinozaury zaplanowały dokładnie strategię zimnej wojny.
Potwór zimno wręcz mroźno komunikuje, co następuje:
- działkom z przodu zabieramy 2,5 metrowy pas ziemi (za friko! :-? ) pod przyszłą, ewentualną inwestycję (na Świętego Nigdy) poszerzania gminnej drogi (obecnie: piach, wądoły, 3m szer.) Jak się nie podoba, to wypad, zmiany planu nie będzie. I szlus!
- W środku droga prywatna ma być poszerzona z 4 do 8 metrów ( :o ! gminny asfalt ma 6m!). Jak się nie podoba to… no wiadomo co.
Szczęki nam lądują na kontuarze. Wyglądamy jak inteligentni inaczej. Ale najlepsze jeszcze przed nami. Potwór z chłodną satysfakcją komunikuje dalej:
- W celach bezpieczeństwa pożarowego na koszt inwestora należy wydzielić z działek placyk manewrowy o wymiarach (uwaga! uwaga!) 20 x 20 czyli 400m2. :( Jak się nie podoba to... jak wyżej.
Przemieniamy się w undergroundowy Zespół Downa po trapanacji czaszki.

MarzannaPG
18-01-2005, 20:25
Milczenie owiec czyli golono, strzyżono… - cz. 2

Naraz – olśnienie. Widocznie nie wszystkie moje komórki myślowe zeszły do podziemia i się zdaunowały. Przecież Misiaczek jest Państwowa Straż Pożarna. Niech się wypowie w kwestii bezpieczeństwa pepoż na naszej ziemi!
Dzwonię. Misiaczek oświadcza, że ów przepis dotyczy budownictwa wielorodzinnego i wielokondygnacyjnego. Zresztą niech sobie dinozaury przyjadą pod nasz blok: wąska, ślepa droga między dwoma budynkami, droga pożarowa na trawniczku zarośniętym krzewami i ogrodzonym metalowymi słupami co by samochody nie parkowały itd.
Taaa, ale niech on to wytłumaczy Frakcji Jurassic Park.
- Jak się nie podoba to… jak wyżej - wysłuchujemy mantry po czym pada nowe:
- Idziemy do Unii… . Przepisy unijne… . Dostosowujemy do Unii…
Niech się Sołtys cieszy, będzie miał we wsi jedyny obszar ( circa ponad 1 ha) ziemi zgodny z unijnymi standardami, w dodatku na rok przed ich wprowadzeniem. Ciekawe czemu się nie cieszy? My też. Jakieś zacofane jesteśmy, cholera, czy co? Totalne buraki, no!
Potwór Hannibal Lecter zakąsza z apetytem nasze odmóżdżone móżdżki. I jeszcze ostrzy widelec na nereczki…

MarzannaPG
19-01-2005, 17:02
Milczenie owiec czyli golono, strzyżono… - cz. 3

Tenże sam maj 2003, stan jak wyżej tylko gorzej

Regenerujemy się po ataku Kannibala-Hannibala. Boli jak diabli. Zwłaszcza na honorze. Trzeba było gadzinę zbluzgać, gębę natrzeć pozwem i za jaja do sądu zaciągnąć. Ale co tu kryć: mamy dość. Ja i Misiaczek chcemy już tylko zacząć budować się na naszej ziemi i nie stracić więcej mamusinych pieniążków. Co z tego, że wygramy za lat kilka, skoro oskubią nas hieny prawnicy a wcześniej pozabijamy się w naszej 30 m2 klitce nie mówiąc już o naszych gryzących się kotach. :( Sąsiad myśli podobnie, choć się jeszcze odgraża, Sołtys się we wszystkim z nami zgadza a Młody ma nóż na gardle –bank nie da pieniędzy dopóki działka nie stanie się budowlana.
Cichutko kwiląc zatrudniamy geodetę, który wyrywa nam serce (kolega Hannibala? :o ) wykrawając z naszych ziem żądane placyki, drogi i pasy pod przyszłą gminną infrastrukturę (wrrr…! :evil: ). Nadciąga też Wielki Urbanista, by nas ostrzyc z kasy i jeszcze chce dokładkę. Gonimy dziada!

MarzannaPG
19-01-2005, 17:43
Dziecko Rosemary

Ciągle ten sam maj 2003

Stan: okrojone działeczki i krwawiące sercducha, alkohol na znieczulenie w ilościach gorszących

Jest! Narodził się! Po długim porodzie przez cesarskie cięcie świat ujrzał nowonarodzony Plan Miejscowy. Wypieszczony i ponoć zgodny z normami unijnymi – cokolwiek to znaczy. Ale co tam! Najważniejsze, że wreszcie jest. Pochylamy się nad dzieciątkiem, cmokamy, gruchamy, a tiu-tiu!, a gu-gu-gu! … Ale zaraz! Coś jest nie tak! Dziwny ten noworodek, niepodobny do innych. No, unijny pono, ale czemu zaraz tam gdzie głowa to nogi i odwrotnie? I czemu kulawy? A oko czemu kaprawe? A uszy po kim takie spiczaste?
- Kur…a mać! – obwieszczamy po bliższym się zapoznaniu.
Mać czyli Frakcja Jurassic Park jest zachwycona maleństwem: tuli je, kołysze, czule głaszcze, na nas warcząc nienawistnie:
- Że co się nie podoba? Że 25 metrów nieprzekraczalnej linii zabudowy to kuriozum jakieś? A co, ziemi macie za mało? Nie, nieuki jedne, to u nas NORMALNE! Zapamiętajcie sobie i pocałujcie bobasa!
Cóż przyjedzie domy stawiać na środku działki, choć mi i Misiaczkowi to ganc-e-gal, bo nasz i tak tam miał stać co by widoku na Ślężę nie zasłaniać, ale innych żółć zalewa.
- Że wjazd od strony drogi prywatnej, chociaż od gminnej lepiej i łatwiej? (to do Sąsiada i Młodego). No coż, nie na każdego taki zaszczyt spada. Dary dla małego przynieśliście? Nie? No to już wiecie dlaczego!
- Że garaż 35m2 za mały? U nas ludzie biedni, na dwa samochody ich nie stać i was też nie będzie, oj nie, już my o to zadbamy! No dalej, buzi dla oseska!
- Że paliwo ekologiczne a wokoło wędzarnie, gumiakarnie i inne spalarnie śmieci. Nooo, od kogoś musimy zacząć, nie? Idźcie sobie już, ludzie, idźcie. Dziecko chce spać a mamusia ma roboty wiele!
Ów cudny Plan, ukochany przez jego rodzicieli w miarę dojrzewania, rozpuszczony ponad miarę, weźmie bejzbol-pałę i nie jeden raz nas jeszcze zdzieli. Niestety.
:-?

MarzannaPG
22-01-2005, 18:27
Matrix

Dywagacje ponadczasowe choć anno domini 2003

Dnia pewnego dzwoni moja przyjaciółka i płacze (to ta co się przez budowę rozwiodła!). Dwa lata temu sprzedała mieszkanie na spółkę z eksiem, oznajmiła Urzędowi Skarbowemu, że zamierza przeznaczyć pieniążki na zakup nowego lokum po czym wpłaciła je na nowobudowane mieszkanko spółdzielcze.
Wydaje się wam, że rzeczywistość, którą postrzegacie jest taka prosta? To samochód, to skwerek, a to dom? Nie moi drodzy, to jedynie złudzenie. Gdzieś tam poza ową iluzją istnieje prawdziwy świat, gdzie władzę dzierżą wrogie ludzkości instytucje, tworzącą własną, nie zawsze zrozumiałą przez maluczkich, rzeczywistość. Żyjemy sobie szczęśliwi i nieświadomi aż pewnego dnia nas dopadają.
Wielki (U)Szu do mojej przyjaciółki:
- Cing ciang ciong! Wy nie mieszkać w mieszkanie. TBS nie być mieszkanie. Wy oszukać Wielki (U)Szu! Wy płacić haracz i karne odsetki. Sybko! Jus! Cing ciang ciong!
- A gdzie ja niby mieszkać...eee... tfu! mieszkam? - zapytuje przyjaciółka.
Wielki (U)Szu nadal w ten sam deseń, po mandaryńsku:
- Nie w mieszkanie! Nie! Płacić! Cing ciang ciong!
Coś mnie tyka. Zaraz, moja mamusia też takie oświadczenie złożyła! No, ale my budujemy dom, prywatny, nie żaden spółdzielczy, zatem żadnych problemów nie będzie, o nie. Nie? :roll:
Wielki (U)Szu:
- Cing ciang ciong! Wy budować dom? Dobzie! Okei! Nie płacić! A na jaka działka?
Zamieram w progu.
- A co to ma do rzeczy? – pytam. – No, kupiliśmy rolną…
Wielki (U)Szu:
- Cing ciang ciong! Wy nie budować dom! Na działka siedliskowa nie być dom!
- A co niby? Lepianka? – nie wytrzymuję, bo przecież chcieliśmy budować siedlisko, lecz gminne dinozaury wniosły veto.
Wielki (U)Szu nadal po swojemu:
- Nie dom! Na siedlisko nie być dom! Wtedy wy płacić! Haracz i karne odsetki! Cing ciang ciong!
Jadę i mijam po drodze siedliska a na nich budynki: cztery ściany, okna, dach. Niby domy a jednak złudzenie. Ciekawe, czy ich właściciele o tym wiedzą? :o

MarzannaPG
23-01-2005, 14:45
Harry Potter i Komnaty Tajemnic - cz. 1

To był maj, pachniała...

Abrakadabra i jest projekt! Tajemny sposobem, za sprawą magii z chaosu projektów wyłania się TEN JEDYNY. Był tam cały czas, niedostrzegany, przerzucany podczas gdy z Misiaczkiem maltretowaliśmy jego pobratymca, wycinając, dobudowując i przestawiając, na razie na papierze, tak, że przestał przypominać samego siebie. I wtedy coś mi każe sięgnąć raz jeszcze po katalog, ale dziwnym trafem najpaskudniejszy ze wszystkich: kolory w nim ciemne, domy przypominają więzienia albo nocne koszmary. Co zatem, jak nie magia, każe mi pominąć jaskrawe i błyszczące wersje? I w tym popiele znajduję diament. Jest dokładnie taki, jaki chcemy, nawet ma pokój na parterze dla mamy, NIE MA wszechobecnej klatki schodowej, schody wiodą z salonu na poddasze a tam (o cudzie!) cztery przyzwoite pokoje zamiast zwykle trzech i jeszcze na sporą łazienkę miejsce się znalazło. Zaczynam podejrzewać, że tego projektu wcale tu nie było, że powstał z naszych marzeń a jakiś Harry Potter, podsłuchał nas, i go, Alohamora!, wyczarował.
No w jednym się ten Harry Potter nie popisał. Zamiast szukanych 150 m2 domek ma ponad 180. Kto taką kobyłę utrzyma? Przecież my jesteśmy sfera budżetowa!
Cóż, jedziemy do Hogwartu.

MarzannaPG
28-01-2005, 19:17
Harry Potter i komnaty tajemnic – cz. 2

Hogwart wygląda nader sympatycznie w porównaniu z siedzibą Wampira i, o cudzie!, mają ślicznie wyczarowane trójwymiarowe domeczki, w sam raz dla lalek!. Powracam do czasów dzieciństwa, wzdycham i ocham, ręce chowam do tyłu, żeby nie dotknąć, bo chciałoby się pobawić nimi choć trochę! Na szczęście wkracza Harry Potter.
- Jaki projekt? – uśmiecha się sympatycznie.
- Petunia!!! – odpowiadamy chórem.
Czarodziej ślepi zza okularów w komputer. Mruczy jakieś zaklęcie. Lumos! I światła na scenę! A na niej nasz projekcik. Obraca się, wiruje, pokazuje 3D wnętrze, składa i rozkłada, jednym słowem robi wszystko, czego zwykle domek nie czyni bez czarów.
Wtedy rozentuzjazmowanemu Harremu oznajmiamy, że oczekujemy przeróbek. Przede wszystkim musi nam Petunię zmniejszyć na długości o metr, by dała upragnione 150m2, jeszcze wywalić balkon od północy, bo kto na nim będzie siedzieć? A zatem zmienić tam okna z balkonowych na zwykłe, no i jeszcze parę kosmetycznych ulepszeń...
Potter się chyba obraził. Nie po to czarował, by jacyś mugole chcieli poprawek!
- Riptusempra! (klnie?) Oto moja zgoda na zmiany, lecz poszukajcie sobie innego frajera! Najlepiej idźcie do Malfoya!
I kasuje mój miesięczny zarobek! :( . Cóż, jak mawiali starożytni Rzymianie: Petunia non olet!*

*w wolnym tłumaczeniu: „To drogi kwiatek!” :wink:

MarzannaPG
31-01-2005, 16:10
Poszukiwacze zaginionej arki – cz.1

Czerwiec 2003, prawie lato


Dziwnym trafem Sąsiad dostał już pozwolenie na budowę. Że co, że jak, a dlaczego my nie?! Po pierwsze: Jurassic Park wszystko poplątało: a to adres nie taki, a to zapomnieli szanowną mamusię wpisać, jak wpisali nie takie dane osobowe podali, czyli nic nadzwyczajnego, ot normalka urzędnicza. A po drugie: Sąsiad – stary wyga nas oświecił. Uśmiechnął się garniturem bielutkich ząbków w opalonej buźce, mrugnął zza ciemnych okularów, mignął złotem na szyi. I oznajmił:
- Nie ma to jak obłaskawić Potwora! Kupiłem bukiecik, buchnąłem w mankiecik, rzuciłem komplemencik i podesłałem do poprawek projekcik. I już jest Oswojona Bestyjka!
No to, nie ma siły, jutro Misiaczek do solarium, na bazar po łańcuch, dom przekopać w poszukiwaniu stosownych binokli, może jeszcze skóra z okresu „burzy i naporu” się nada (po wywietrzeniu środka na mole).
Jednak dinozaury jako relikt zimnej wojny przygotowały dla nas bombę z opóźnionym zapłonem.
Przybiega Sąsiad, buźka coś bladawa, wzrok goły i obłędny, szarpie się za biżuterię. Macha papierami i biadoli, że tam drobnym drukiem stoi: „działka w pobliżu stanowisk archeologicznych. Należy powiadomić Wojewódzką Inspekcję Ochrony Zabytków”. O czym go radośnie poinformowała Oswojona Bestyjka. I żeby ulżyć niedoli inwestora, Bestyjka już kogo trzeba powiadomiła. Przyjadą a właściwie to trzeba ich osobiście zawieźć :o . A jak coś znajdą, Burszytnową Komnatę albo Arkę Przymierza, to najwyżej możemy na swojej ziemi sobie budkę z biletami postawić. Ale i to nie wiadomo, bo zabytki nie zając, nie uciekną. O czym nas powiadamia ponuro Sołtys. Na jego kartoflanym poletku od czasów wojny też jest coś archeologicznego, ale Indiany Jonesy czasu nie mają się tym od pół wieku zająć. Niech leży, mówią, kiedyś odkopiemy. A żadnych prac z wyjątkiem polowych wykonywać nie nada! Niech leży, zgadza się Sołtys, kiedyś się wreszcie rozłoży na amen…

MarzannaPG
31-01-2005, 17:24
Poszukiwacze zaginionej arki – cz.2

Dzień, w którym miał nastąpić najazd sił nieczystych czyli poszukiwaczy zardzewiałych garnków zapowiadał się prawdziwie letni: słoneczny i upalny zatem astronomom się chyba coś pokićkało.
Gnamy z Misiaczkiem na działkę. On w celach porządkowych ( będzie kosił chaszcze) ja zaś nie mogę odmówić sobie zobaczenia lokalnego Indiany. A nóż Harrison Ford się trafi? Kryję się zatem w gąszczu i czekam. Misiaczek chlaszcze kosą wrednie rozrosłe trawsko. Do południa biją z nas siódme poty: jemu z powodu pracy, mnie z powodu opalania. A u Sąsiada nic się nie dzieje. Z wyjątkiem tego, że jakiś czas temu przyjechała kopara. Pan Koparkowy najpierw zapalił papierosa, coś kopnął, obejrzał swą maszynę a potem podszedł do Misiaczka (mnie w gąszczu nie zauważył) i poprosił, żeby miał na nią oko, bo jemu w gardle zaschło. Po czym wrócił z piwkiem. Gdzieś przy drugim wtoczyła się nasze ugory terenówka Sąsiada. Z daleka widać, że jakiś czerwony na twarzy. Może z powodu upału a może za dużo solarium? Oblatuje auto i pomaga wysiadać… jakiejś wielkogabarytowej babie! Herod Baba natychmiast przejmuje rządy. Pan Koparkowy na jej władczy znak grzebie łyżką i co grzebnie, to Baba ogłasza: „Stop”, włazi do dołu i tu dłubnie dziecinną łopatką, tam grzebnie grabkami, poprawi pędzelkiem zamiatając piach. A wszystko z niezwykłym pietyzmem i skrupulatnością. Zaś biedny Sąsiad lata wokół wykopu coraz bardziej buraczkowy. W oczach ma kasę fiskalną, co to liczy ile weźmie Pan Koparkowy, niezmiernie zadowolony z lekkiej, pełnej przerw pracy. Potem już tylko pali zrezygnowany papierosa za papierosem. A raz z nim zrelaksowany Pan Koparkowy.
Wreszcie pod wieczór Herod Baba obwieszcza zawiedziona: Biskupina nie znaleziono!

MarzannaPG
08-02-2005, 18:55
Poszukiwacze zaginionej arki – cz.3

Baba pakuje się do terenówki Sąsiada. Odjeżdżają. Pan Koparkowy skręca się ze śmiechu. Przychodzi do nas, podzielić się wrażeniami. Pyta, czy u nas też tak będzie, bo chętnie by sobie popatrzył a przy okazji zarobił niemało.
Nazajutrz Sąsiad, już luzak, raczy nas opowieścią jak to gdzieś Indiany u jednego gościa znalazły starożytne garnki i nie pobudował się biedaczek dopóki za jego pieniądze nie wykopali całego skarbu. A parę latek go kopali.
Wrrr, :evil: na pohybel takim poszukiwaczom!
I wtedy coś we mnie pęka. Ja, wychowana na Nienackim i jego książkach o Panu Samochodziku, całą duszą popierałam niestrudzonego tropiciela narodowych skarbów oraz pogromcę durnego chłopstwa, niszczącego zabytki znalezione na swoich polach. Teraz zaś zaczynam pojmować potępianą plebejską mentalność.
Niedoczekanie! Nie będzie u mnie żadnych zabytków! Już ja się postaram!
Zamierzam urzędasów pobić ich własną bronią. Czegoś się przecież od nich nauczyłam. Czytam uważnie papier, a skoro tam zapisano: „zawiadomić” to zawiadomię o rozpoczęciu budowlanych prac. Nic tam nie ma o osobistym kontakcie i dostarczaniu Herod Baby na miejsce prywatnym środkiem transportu.
Preparuję krótkie a treściwe pismo z wielkim nagłówkiem: „ZAWIADAMIAM” w dwóch egzemplarzach. Nawiedzam Inspektorat. Aż się nie chce wierzyć, że piękny obrośnięty bluszczem budyneczek kryje w sobie groźne mumie Totenhamona, co to czyhają na moją ziemię, by ją sobie pod szyldem wykopalisk przywłaszczyć. Nawet nie zamierzam zaglądać do biura Herod Baby. Sekretarka, antyczne truchło po ekshumacji, przywala pieczęć na moim egzemplarzu.
Czekamy w napięciu.Mija wymagany termin, Indiany się nie odzywają. Znaczy się nie mają obiekcji. Znaczy się niech sobie arki szukają w innym miejscu! :D

MarzannaPG
17-02-2005, 08:28
TROJA

8 sierpnia 2003r. Data historyczna. Przejdzie w pieśni do potomności.

Bohaterowie dramatu:
Troja – urząd miasta i gminy
Piękna Helena – pozwolenie na budowę
Koń Trojański – Misiaczek
Odyseusz – Budowlana Jones
Pięta Achillesa – ludzkie słabości

motto:
„Kiedy w popłochu Trojanie przebyli rów i ostrokół, pędząc i ginąc gromadnie z rąk ścigających Achajów, i zatrzymali się wreszcie w pobliżu swoich rydwanów, bladzi, drżąc z trwogi…”*

Akt I
Odyseusz sprytnie wypycha Misiaczka, żeby śladem Sąsiada przemienił Potwora w Oswojoną Bestyjkę. Niestety ten, kompletnie niedzisiejszy, odmawia przyozdobienia się łańcuchem, bodajby rodowym sygnetem. Nie i już. Z gadżetów zostaje tylko opalenizna, niejako samoistna, po pracy w polu.
Akt II
Misiaczek ma jednak dużo osobistego uroku, bo oto… UWAGA! KOŃ TROJAŃSKI zadziałał! Troja w perzynę obrócona a piękna Helena w ramionach inwestora! Odyseusz z radości nie wie, co najpierw robić: odlać złotego cielca bogom czy upić się do nieprzytomności.

chór grecki (śpiewa): "We are the champions!"

Epilog
Na szczęście nad trzeźwością bohaterów czuwa boginii opatrzności: mamusia. Jeszcze się tylko historyczny dokument musi się uprawomocnić i będzie można zaczynać!
Hm, budować mury obronne przed zemstą Trojan?

* Homer,frament "Iliady"

MarzannaPG
17-02-2005, 10:08
Angielski pacjent czyli nemocnica na kraji …
… wytrzymania. - cz. 1

Jakiś czas po zdobyciu Troi... A.D. 2003

Nagle się okazuje, że jest tyle do zrobienia. Trzeba zbudować sraczyk, jakąś budę na narzędzia, znowu skosić trawę, bo skubana podrosła i co najważniejsze wbić paliki wyznaczając nasz przyszły domek!. Uwzględniając wznoszącą się na horyzoncie Ślężę, bo mam życzenie co rano oglądać ją z okien sypialni. Pijąc przy tym na balkonie ulubioną herbatę. A co, nie wolno pomarzyć?
Jedziemy na działkę zadbać o konieczną infrastrukturę. Sołtys swoim kombi przywozi nam budkę leśnika, taki składany domek, który posłuży za barak budowlany. Fajnie się go montuje, niczym domek z kart, zaczepiając ściany z podłogą i dachem przy pomocy haczyków. Ha, żeby tak dom w pół godziny postawić!
Misiaczek przystępuje do kopania latryny. Przy okazji wychodzi na jaw pewien problem: nasz samochodzik nie jest w stanie bez urwania podwozia wjechać na działkę. Łapię za drugą łopatę i skuwam koleiny. Nawet mi to idzie, chociaż ziemia twarda a garby zdążyły się przez rok solidnie utrwalić. Wieczorem próba generalna: Misiaczek bez problemu dociera autkiem aż pod przyszły kibelek.
Nazajutrz jest niedziela. Budzę się późno, wszystko mnie boli. Ot, potężne zakwasy, myślę sobie, trzeba się rozruszać. Dlaczego jednak nie mogę wstać bez wycia? A jak już stoję to nie mogę siadać ani się zgiąć?
W poniedziałek doktor Żywago fachowo stwierdza: „zapalenie nerwu kulszowego”. Dobra, niech mi da jakieś antybiotyki, przecież muszę się wyleczyć, bo na działce jeszcze kopania, że hoho!
Doktor z sadystycznym uśmiechem zapisuje serię zastrzyków. :o :o

MarzannaPG
27-02-2005, 23:46
Angielski pacjent czyli niemocnica na kraji …
… wytrzymania. – cz 2.

Nazajutrz znów pokonuję straszne schody prowadzące do przychodni, zaprojektowane przez sadystyczną pracownię, której pracownicy zapewne nigdy nie byli chorzy, zwłaszcza na rwę kulszową. Potem jeszcze muszę wdrapać się na wysoką otomankę i obnażyć pośladek. Publicznie, bowiem z powodu upału zabiegowy stoi otworem a przeciąg wysoko podwiewa zasłonkę parawanu. :oops:
Uff jakoś się udało. W zabiegowym siedzi też dziadek i mierzą mu właśnie ciśnienie. Obawiam się, że wynik nie będzie miarodajny… :wink:
Na widok strzykawy robi mi się słabo: czy ja jestem koniem? W igle dziura jak nie przymierzając w szprycy tortowej. Siostra robi zamach… Zamykam oczy…
Łup! Oczy mi się same otwierają o tak: :o a świat znika w błysku atomowym. Potem, zgodnie z zasadą Hitchcocka, jest jeszcze gorzej: coś mnie rozrywa od środka, piecze i pali ogniem srogim, jęk mi się dobywa z gardła, lecz cienki i słaby, bo zęby zaciskam na pięści.
- No, jeden za nami – ćwierka radośnie pielęgniara. – Teraz będzie ten bardziej bolesny.
Chcę uciekać, ale sparaliżowało mi półdupek wraz z nogą.
Sru! I znów wnika w mięsień rozżarzona lawa, oblewają mnie siódme poty. A tu trzeba wstawać z leżanki, pacjenci czekają.
Idę, nie – zataczam się, przytrzymuję ściany. W poczekalni nagle jakoś się robi dziwnie pustawo… Znowu te cholerne schody! Kiwam się przy barierce niezdecydowana- którą zacząć nogą: lewą czy prawą?
Po tygodniu pupa jest sino- fioletowa, ale czuję się uleczona: rwa kulszowa mnie nie boli a jeśli nawet to jej nie czuję przez ten ból pozastrzykowy. I chyba o to chodzi... :-?
Doktorowi Żywago z satysfakcją oświadczam, że wkrótce z Misiaczkiem wyjeżdżamy w miejscu, gdzie przychodni jeszcze nie wybudowano.
- Dobrze, pani Jones. Wobec tego zapiszę iniekcję w tabletce.
Że co? A nie można tak było od razu? :-? :evil:

MarzannaPG
13-03-2005, 20:05
Wejście Smoka – cz. 1

sierpień 2003, uprawomocnienie się zbliża, w sercu euforia, krew szybciej krąży, szaleństwo przygotowań…

W szaleństwie jest metoda. Oto pojawia się pierwsza i najważniejsza budowla na naszej dziewiczej działce… czyli wychodek :D . Po niej paliki dla Pana Koparkowego. A wygląda to tak:

http://foto.onet.pl/upload/9/15/_391773_n.jpg

Niestety Pan Koparkowy jest nieuchwytny. Wybieramy innego. Zatem przybywa ów nasz zbawiciel na dzikiej swej maszynie o ślepiach pałających i glebożernej paszczy. Z przepastnych wnętrzy wychycha długowłosy blond młodzieniec z kitką: skrzyżowanie Kelly Familly z King Bruce Lee Karate Mistrz, sądząc po stroju vel młody Luke Skywalker, który parę lat świetlnych nie oglądał fryzjera.
- Kopać? Kopać? Już? – zapala się do roboty, drobiąc w miejscu całkiem jakby się do walki szykował. Niekoniecznie z oporną materią jaką jest ziemia.
Misiaczek, jako że trenował kiedyś sztuki walki, przyjmuje wyzwanie. Podąża ku Małemu Smokowi, zamiast cepów do ryżu dzierży po słowiańsku kosę niczym prapradziad rolnik albo jaki kościuszkowiec.
- Teraz nie kopać! – oświadcza twardo. – Jak się pozwolenie uprawomocni. Ja jakiś tydzień, w poniedziałek.
- Poniedziałek? Poniedziałek? – podskakuje Kelly Familly, niezadowolony, że nie może teraz dać kopa. – Hu! Ha! W niedzielę i ani dnia dłużej! – wali z byka.
- Niedziela nie! Poniedziałek!– kontruje Misiaczek.
Teraz chwila napięcia. Kto spasuje?

MarzannaPG
13-03-2005, 20:26
Wejście Smoka – cz. 2

- Dobra niech będzie! – ustępuje blond Bruce Lee. A przynajmniej tak się nam wydaje.
Szczęśliwi wyjeżdżamy na krótki urlop, w dziką krainę jezior. Po tygodniu wracamy i od razu gnamy na naszą ziemię. Akurat jest niedziela. Słonko pięknie świeci, skowronek-stały bywalec na naszym niebie drze się na powitanie jak opętany. A tu na naszym cudnym rudym ściernisku zieje dziura niczym lej po bombardowaniu. Za lejem piętrzy się wał humusu usypany na podobieństwo widocznej w oddali Ślęży. Zatem mamy prywatną górę oraz prywatne podwaliny pod budowę ziemianki. :o
A to Feng – Shuja z tego blond karate! :wink:
A potem: Sru! Dostaliśmy pieczątkę. I wszystko jest legalne. Za to Misiaczek robi korektę wydatków: trzeba zakupić więcej bloczków na fundament. :(

MarzannaPG
25-03-2005, 00:51
Bez przebaczenia


Końcówka lata, druga połowa sierpnia, niedługo koniec wakacji, nadeszła długo wyczekiwana chwila…


Oto wybiła Godzina Zero. Przeklęty budzik oznajmia wstrząsające dane: piąta, w dodatku rano. Nie ma zmiłowania – pora zacząć wymarzoną budowę. O tak zboczonej porze wykrzesuję z siebie na tyle entuzjazmu, by się wygrzebać z pościeli. Jak lunatyk pakuję do autka pół dobytku, bo przecież będziemy oprócz budowania: śniadać, obiadować, zakąszać, popijać, dokonywać ablucji, przebierać stosownie do zajęć i pogody i sto innych rzeczy (na szczęście dla nas, pakowanie odbyło się wczoraj).
W czasie drogi znów zapadam w drzemkę. Ale co to jest 12 kilometrów?! Autko pokonuje je bezlitośnie szybko i nawet oka nie zdążę zmrużyć a już jesteśmy na miejscu, gdzie znów ten upierdliwy skowronek drze się nad głową jak opętany.
Kiwam się na skraju leja po bombardowaniu, cudem doń nie wpadając. I cwanie obmyślam, gdzie by się położyć, co by Misiaczkowi nie wadzić i w oko nie wpadać. Za prywatną Sobótką? Za budą leśnika? W autku?
Misiaczek jednak przytomnie odciąga mnie od wądołu i krótkimi rozkazami ( w tym stanie tylko krótkie do mnie docierają) nieprzejednanie zarządza… picie kawy! :D Na szczęście jak przystało na rasowego ( byłego) budowlańca nie rozpoczyna pracy bez wspomagania. :wink:
Ledwie pokrzepiona mocną herbatą (nie pijam kawy) jakoś dochodzę do siebie, zostaję brutalnie wygnana do ziemianki, gdzie mam rozciągać sznurki zgodnie z wytyczonymi przez geodetę punktami. Misiaczek jak cerber pilnuje z góry, jednocześnie przygotowując szalunki pod fundament. Natura też jakaś dzisiaj bezlitosna. Skowronek coś za wesolutki, chyba się, drań, naigrywa zaś słoneczko z każdą chwilą daje mocniej popalić. Jak tak pójdzie dalej, do wieczora będę przypominać przypieczony skwarek. A gdy czasem zawieje wiaterek, to sypnie pyłem w oczy i zakurzy prosto na spocone ciało. Wkrótce wyglądam jakbym się w ziemi tarzała. I nawet nie zgrzytam zębami ze złości, ot same zgrzytają od piasku.
Szalunki częściowo przygotowane, sznurki założone, skorygowane przez nadzorcę - Misiaczka i niewolnica Isaura dostaje wychodne tzn. ma przygotować śniadanie! :o

MarzannaPG
20-04-2005, 19:59
Iniemamocni

Prawie koniec wakacji (błeeee…)

A my szalujemy, szalujemy i… wciąż szalujemy. Aż się Sąsiad Zza Płota zainteresował co my tak w tej dziurze robimy, bo całe boże dnie tylko nasze czupryny znad zwałów ziemi wystają. Czyżbyśmy próbowali dotrzeć do jądra Ziemii? A może skarbów szukamy? A te dechy po co? Domek na palach będzie czy jak? Na wieść, że męczymy się z ławą fundamentową, a może bardziej na widok naszych spoconych i umęczonych gębuś oświadcza, że jak tak, to pożyczy nam gotowe szalunki. Przystajemy chętnie. Następnie Misiaczek pół dnia wozi autkiem owe szalunki. Za to ustawiamy je piorunem, Potem podsypka i można przystąpić do skręcania zbrojenia. O ta robota podoba mi się bardzo! Takim zajefajnym zakrzywionym urządzonkiem zakręcam drut wiązadełkowy na strzemiączkach (Ha! Jakie fachowe określenia, co nie?!). Cień od budy pozwala mi zachować resztki skóry a może nawet ratuje przed rakiem. Do tego wieje wiaterek, mineralna nie smakuje jak ciepła zupa. Żyć nie umierać! Nawet do porannych pobudek jest się w stanie człowiek przyzwyczaić.
No i dnia pewnego zbrojenie gotowe! Przybywa betoniara i lu! Zalewa betonem całą naszą robotę! Kurde, to po co my tak się dwa tygodnie męczyliśmy?
Ale zaraz patrzę i co widzę? Jejku! Toż to zarys naszego domku! O, tu będzie jadalnia w wykuszu! A tam kuchnia! A tutaj salon!
Zaczęłam już meblowanie!
A oto pierwszy efekt działań Iniemamocnych:
http://foto.onet.pl/upload/0/94/_391806_n.jpg

MarzannaPG
22-05-2005, 16:23
Matrix- reaktywacja

Dywagacji ponadczasowych ciąg dalszy anno domini 2003

Jakiś czas temu, gdy jeszcze myśl o budowie ledwo się tliła, Misiaczek i ja, zgodnie z zasadą ciasne, ale własne, przekształciliśmy nasze mieszkanko. Teraz zaś cieszymy się, iż będziemy mogli je sprzedać, żeby sfinansować budowę. Cieszymy się, zapominając, że żyjemy w Matrixie, świecie rządzonym przez urzędników, którzy narzucają swoje wizje rzeczywistości. I tak oto stoję znowu przed obliczem Wielkiego Mandaryna (U)Szu.
- Cing, Ciang, Ciong! Wy wykupić mieszkanie! Wy sprzedać je za pięć lat, to nie płacić haracz! A jak sprzedać wcześniej, to płacić! Okey? Cing! Ciang! Ciong!
Skoro taki przepis to trudno. Liczymy: za pięć lat to będzie 2006 rok. Trochę długo, ale co tam, trzy lata zlecą jak z bicza strzelił. O, już za dwa można szukać kupca – pocieszamy się.
A takiego wała!
- Nie! Nie! Nie! Wy nie rozumieć! Cing! Ciang! Ciong! – mówi Wielki
(U)Szu z dobrotliwym uśmiechem. – Wy sprzedać w 2007, to nie płacić. Jak w 2006 to płacić!
- Jak to płacić? – denerwuję się. – W kwietniu 2006 roku minie dokładnie 5 lat od przekształcenia! Tu mam dowód! – I macham zaświadczeniem ze spółdzielni.
Mandaryn patrzy na mnie z pobłażaniem. Bo dla niego to pisemko to odpowiednik papieru toaletowego - tyle mogę z nim zrobić.
- 2006 się skończyć dopiero w 2007 ! Cing! Ciang! Ciong!
Przecież to logiczne, co nie? Nie wpadłam na to? Jakaś chyba niedorozwinięta jestem! Od dziś nie świętujemy z Misiaczkiem rocznicy ślubu zgodnie z datą, ale zawsze w Nowy Rok kolejnego roku. Jakie to ułatwienie! Może tak wszystkie rocznice za jednym zamachem?! :evil:

MarzannaPG
28-08-2007, 10:09
Siłaczka czyli zlot strongmenów

Wrzesień 2003, koniec wakacji, cholera

Na budowie Siłacz Misiaczek baruje się z betoniarką, uprawia Spacer Farmera z betonowymi bloczkami, dźwiga je, by w odpowiednim porządku ustawić. Efekt widać taki:

http://images23.fotosik.pl/21/bce054f48553e8b6med.jpg


Siłaczka czyli ja powracam do pracy i siłuję się z niewiedzą podopiecznych.
„How do you do?” „Eeee….”,
“Do you speak English?” “Eeeee... yes, yes.”
Efekt niewielki albo żaden.
Po katorżniczej pracy Siłaczka jedzie na budowę, gdzie oddaje się przyjemnościom: odziewa się w kufajkę, gogle i leci skuwać nierówności tego, co wymurował Siłacz Misiaczek. O tak:


http://images28.fotosik.pl/21/7f92ee5ea16fe543med.jpg


„Do you like apples? „Eeee...”
“How are you?” “Fine, thanks!’
Nareszcie jakiś efekt!
Na budowie dużo większy: Ladies and gentelmen, Strongman Misiaczek i Strongwoman żona present- ują swe dzieło! Welcome! Ta-daa!

http://images21.fotosik.pl/386/43dc0a31123d96ccmed.jpg

Fanfary przebrzmiały, główki po opiciu fundamenciku wytrzeźwiały i pora na wsparcie. Przybywa Siłacz nr 2 vel Kolega Misiaczka. Szast – prast jak na strongmenów przystało ubrali fundamencik w gustowne wdzianko. Klasyka: czerń i biel. Prawdziwy kostium od Chanel. Perfuma też przednia. Ta sama firma Chanel No 5 czyli piąte poty ( na siódme przyjedzie czas potem).

http://images26.fotosik.pl/21/ac93fb9310138c37med.jpg

No i nadszedł. Przybywa kolejne wsparcie siłaczy: tubylczy oddział zbrojny w łopaty. To znaczy jeden nie miał, choć to był warunek zatrudnienia. „Gdziesik się podziała. Byde robił ryncami”. Sypał piach i ubijał? :o Dobrze że u nas jest łopata w zapasie. No i ruszyło!
Na kopareczce uwija się znów Kelly Familly, sypie w fundament piaseczek jak fryga aż mu kucyk ino miga, Strongmeny Wieśmaki klepią i ubijają a nad całością czuwa Misiaczek, wespół machający łopatą.
Po 20 minutach Wieśmaki wysiadają. Wiotki jakoś ten kwiat narodu, kwęka bidaczek, po ziemi się słania – jak nic wymaga silnego podlania. Wody jednak się wzbrania. Od piwa natomiast pięknie się ożywia, nawet kolorków dostaje. Z siatami piwa Spacer Farmera uprawia Siłaczka.
Wkrótce jednak w łapach aborygenów częściej miga aluminium niźli stal. Tymczasem Stary Familjok czyli ojciec Kelly-ego nasypał kolejną wywrotę kruszywa. Góra rośnie, Misiaczek uklepuje sam, grupa Wieśmaków z piwkiem w ręku jeno podziwia. Troszkę pogoniona do pracy się zrywa, pokręci się, poudaje i znowu w narożniki siada. Koło południa każdy przytupuje zniecierpliwiony czekaniem na wypłatę, bo gorąco, bo piwa nie ma, bo baba tam w chałupie z obiadem czeka. Wściekły Misiaczek wypłaca kwotę pomniejszoną o koszty napoju. Jak to? Regeneracja organizmu powinna być gratisowa. Była - Misiaczek wskazuje nieużywane zgrzewki wody mineralnej. I w ostatniej chwili odbiera naszą łopatę temu, który do pracy stawił się nieuzbrojony, lecz jak najbardziej uzbrojony opuszczał plac boju („Ażem się przyzwyczaił. Myślałek, ze moja”).
Never again czyli Tym Panom dziękujęmy na zawsze. :evil:
Narzędzie przejmuje Siłaczka.
Ostatni wysyp kruszywa, ostatnia runda Kelly Family , ostateczny uklep i gotowe. Cholera, znikła gdzieś cała praca, cały urobek paru tygodni.
Był domek i ni ma domku! I znowu wszystko od początku? :o

http://images25.fotosik.pl/21/728fab5782c7b9a5med.jpg

MarzannaPG
28-08-2007, 12:16
Placówka

polska wieś anno domini 2003

Jest w ‘naszej’ wsi Ostatni Tradycyjny Rolnik. Reszta, jak mawia, to Kowboje i Farmery. Tradycyjny, jak nazwa wskazuje, produkuje tradycyjnie: jaja, mleko i jego przetwory oraz wszelakie płody rolne. Ceny u niego jednakże nowoczesne, rzekłbyś całkiem miastowe :o . Ale miastowych nie lubi.
„Przyjeżdżają tu, ziemię wykupują, domy budują, nieroby!” To o nas. I naszym Sąsiedzie.
„Stawy i rowy zasypują. Tam żabki były. Mnie to boli!” – to o innej budowie. A po podwórzu co kot przejdzie to wypasiony jak po Treblince z Majdankiem, a pies zażywa wypoczynku na łańcuchu. :evil:
Jedyne Tradycyjne Gospodarstwo Rolne wyróżnia zapach gnojowicy (ja go uwielbiam! Kojarzy mi się z dzieciństwem u babci! :D ) oraz dziadostwo na podwórku. U Farmerów i Kowboi nietradycyjnie czyściutko.
Świętujemy dożynki. We wsi festyn, zabawa, leje się piwo. I kręci cukrowa wata (Jeju! Znowu wspomnienie z dzieciństwa na żywo! :D ) Tradycyjny się burzy: „Co to za dożynki jak u niektórych zboże na polu leży!” Znaczy się u niego, bo nietradycyjni nietradycyjnie maszynami szybko zebrali.
Tradycyjny i Nietradycyjni mają wroga wspólnego. Farmera i Kowboja w jednym -Obszarnika Gdzie nie rzucisz beretem – wszystko jego.300ha w pobliżu, 3000 ha razem do kupy. Szkopuł, że: obcy – Hiszpan albo Holender (zdania podzielone: „Wiadomo że na ha, hu… jeden!”) a przecież: „nie rzucim ziemi…”, „nie będzie nam Niemiec (tu Hiszpan vel Holender)…”.
Maszyny u niego kosmiczne. Nasze autko taki traktor by zmielił i nie zauważył. Ramiona opryskiwarki nie zmieściłyby się na naszej działce a małej nie mamy. W czasie suszy Obszarnik nie spogląda z nadzieją w niebo, nie rozpacza, on na pola wtacza wodne armatki. W dzień, bywa i w nocy patroluje swoją posiadłość z wysokości osiek landrovera! „Kurzy mi do mleka, cholera!” – złorzeczy żona Tradycyjnego. – Pani z nim pogada!”. „Ja? Dlaczego? – wykrzykuję zaskoczona nie tylko ceną, skądinąd pysznego tradycyjnego sera. „Przecież to pani sąsiad!”. No fakt, od ogrodu sąsiaduję z ową trzysetką hektarów. Ale będę go na lasso łapać jak będzie przejeżdżać? Mnie tam serek z zakurzonego mleka smakuje.
Dom mieszkalny Obszarnika owiany jest legendą. Jedni widzą go tu, inni tam, jeszcze inni twierdzą, że mieszka w Hiszpanii (albo Holandii) i przylatuje tu helikopterem.
Helikopter jest na fali odkąd burmistrz zleciał nam z nieba taką właśnie maszynerią, by podziwiać świeżo wylany asfalt wprost na drogę polną (dosłownie wprost!). Drogę pochwalił, nożyczkami wstęgę przeciął a zapytany o jej oświetlenie elektryczne (do tego trzeba by ten asfalt znowu rozebrać), rozejrzał się i rezolutnie odparł: „Nie będziemy budów oświetlać!” (to o naszej i Sąsiada budowie). Po czym odleciał, bo miał daleko, niecałe 20 km. Tradycyjny znowu złorzeczył, bo mu kury przestały się nieść.
Jedyny Taki We Wsi boi się Unii jak diabeł święconej wody. Ksiądz go z ambony postraszył*. Ten sam, co okradł wiernych i uciekł z kasą, więc zabytkowy kościółek chyli się ku upadkowi. Upada też dom dziecka, co miał nieszczęście zasiedlać poklasztorną budowlę, odbieraną teraz w ramach sprawiedliwości dziejowej czyli odwetu za historię. :-?
We wsi powstaje drugi sklep. Napływa coraz więcej miastowych. Tradycyjny ma dylemat. „Z jednej strony żyję z was, z drugiej…”.
Wiemy: żabki, lenie, ziemia za psi grosz… :o
Wolę się nie przyznawać, że ja też rolnik 8) . Wciąż mamy w dzierżawie ten hektar przeliczeniowy kiedy staraliśmy się o siedlisko. Ja nawet przeszłam stosowny kurs, na co posiadam papier. Ciekawe do której zaliczyłby nas kategorii?
Kowboji? Farmerów? A może Rolników Miastowych? :wink:


* dziś, anno domini 2007, już się nie boi, ale narzeka jak kiedyś pomimo różnych dogodności (maszyny sobie kupił jak "Farmery", po mimo tego nie zdąża na dożynki! :D ) Przecież on jest Tradycyjny! :wink: 8)

MarzannaPG
28-08-2007, 13:01
Piknik pod wiszącą skałą

Jesień idzie, nie ma na to rady...

Przyjechały ceramiczne pustaki, więc „Alleluja i do przodu!” – jak powiedział jeden radiowiec. :D
Chociaż pośpiech wskazany jest przy łapaniu pcheł, na budowie czasem jednak też. Zwłaszcza tej prowadzonej systemem gospodarczym. Trzeba zdążyć przed zimą z zalaniem stropu. Ja do południa w pracy, Misiaczkowi kończy się pracowity urlop. Zatem przybywa znowu wsparcie w osobie Kolegi Misiaczka. Ja po pracy robię za Pomocnika Murarza: podaję bloczki, zaprawę, narzędzia. I nagle dom rośnie jak na drożdżach. O tu będzie kuchnia, a tu salon! Jaki duży. a gdy była wylana ława wydawał mi się za mały. Najbardziej szaleję jak w budowli wyłania się wykusz. Jest piękny, dobrze że Misiaczek nie dał mi go wyrzucić z projektu!
Koniec polskiej złotej jesieni, coraz bardziej robi się zimno i deszczowo. Zdążymy przed pierwszym mrozem?
Przyjeżdżają pustaki Terriva oraz stal. Pogoda nam nawet sprzyja i hurra! to mój Pierwszy Wolny Dzień na Budowie! Zostałam zwolniona, nie dyscyplinarnie, lecz dlatego, że to „robota nie dla mnie”. Nie wlezę na rusztowanie, nie znam się na układaniu stropu. Podobno będę tylko przeszkadzać. Więc nie przeszkadzam, tylko sobie siedzę w myśliwskim domku, piję ciepłą herbatkę, zajadam ciasto i patrzę. Jednym słowem: się obijam. Nikt ode mnie nic nie chce. Nikt nie woła: „Przynieś, wynieś, podaj!”. A faceci uwijają się jak w ukropie.

http://images23.fotosik.pl/21/09ef5c691ac85776med.jpg

Za jakiś czas przyjeżdżają stemple z tartaku i w salonie wyrasta mi las! :o

MarzannaPG
28-08-2007, 13:47
Dzień Świra

6 listopada 2003

Dokładnie 11 tydzień budowy a jeszcze dokładniej 83 dzień. Dziś będziemy zalewać strop. Pobudka rano, dłuuugo przed świtem zwłaszcza że tak późną jesienią o wczesny świt trudno. I już od pobudki niemal w środku nocy można dostać świra. Misiaczek z niepokojem zerka na termometr. Uff, nie ma mrozu. Ale to w mieście. Skąd wiadomo jak jest we wsi na polu? Misiaczek chce wyrwać termometr z okiennej ramy, by mierzyć temperaturę na budowie. To już świr nr 2.
Na miejscu okazuje się, że wprawdzie jest szadź na trawie, ale niewielka i zanika w miarę jak nad horyzontem unosi się słońce.
Misiaczek i Kolega dopinają wszystkie prace, żeby było cacy. Ja ich wspomagam ciepłą kawą, herbatą, smacznym ciastem, dobrym słowem. W międzyczasie żeby nie zamarznąć skaczę sobie po lesie w salonie.
Przybywa drogi Pan Kierownik Budowy (oj drogi on, drogi! :-? ). Aprobuje wykonanie stropu i można czekać na betoniarę. Beton się spóźnia. Jest chłodno, można z zimna ześwirować jak się tak stoi i nic nie robi. Dla rozgrzewki kopiemy dołki pod słupki ogrodzeniowe. :)
Nareszcie widać gruchę na drodze (po paru ponaglających telefonach).
Zaczyna się kolejne świrowanie. Beton się z podajnika leje, ci latają po stropie jakby to była gorąca smoła, Pan Kierownik się dwoi i troi tyle że na dole, ja się mu plączę i włażę w drogę.
Grubo po południu jest wreszcie stropik! No to teraz świr następny: przyjedzie w nocy mróz i go rozsadzi?
Przed wieczorem wracamy na budowę okrywać wylany beton czym się da: kartonem a nawet przez Sołtysa zorganizowaną słomą. To dopiero była jazda! Tak, 6 listopada szczególnie zapisał się nam w pamięci, nie tylko na kartach dziennika! :wink:
Potem było nie lepiej. Na drugi dzień wszystko ściągamy, bo pada deszcz i samoistnie nawadnia schnący beton. A przed wieczorem nakrywamy. Cudowny, niezapomniany czas! 8)
Wreszcie zakrzepły strop ocieplamy nową dostawą słomy (już bez kartonu), przykrywamy belą czarnej folii, wstawiamy stare okna pozbierane na blokowych śmietnikach i domek gotowy do zimowania.

http://images29.fotosik.pl/21/f5b9ea1df6a35603med.jpg

Pa pa, domku! Do wiosny!
:cry:

MarzannaPG
30-12-2007, 17:15
Siedem mgnień wiosny – cz. I


Cyk, cyk, cyk ....Sztyrlic wiedział… nie powiedział… a to było tak:


Wiosna 2004, miesiąc przed wstąpieniem do Unii Europejskiej.
stan: ło jezu, ludziska, Łunia idzie, ratuj się kto może i kupuj materiały budowlane!

Cyk, cyk, cyk... cyka silnik autka. Turlamy się na działeczkę. Wokół wiosna, wiosna, wiosna lalala.. KURNA NIECH KTOŚ POWIE TEJ CIZI WIOŚNIE, ŻE JUŻ JEST, bo właśnie pada śnieg!!
pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań! - KuRNa ich MAĆ! :evil:

Zasp wprawdzie nie ma, ale i tak motokrosem pokonujemy nasze 80 metrów drogi prywatnej. Wiraż Hołowczyca i jesteśmy, kulturalnie, na miejscu.

Cyk, cyk, cyk ... cyka mi pikawa – znowu nas KURNA OKRADLI! Buda leśnika stoi otworem, w progu nas wita uśmiechnięta betoniarka. Szczerzy zębatki, bo nie ma silnika. Szczęściem silnik spoczywa w bagażniku naszego autka. Choć raz przechytrzyliśmy cwaniaka- złodziejaszka! 8)

Cyk...cyk...cyk.. coś tu nie cyka. Z budy prowadzą dziwne ślady, jakieś linie, kręgi na śniegu i idą ku nieistniejącemu w polu ogrodzeniu a potem hen, w buraki. Ufoludki jakie? :o Ale nie, to brakuje nam taczki. Oponka spoczywa w bagażniku obok silnika, ale koło na feldze (rafce?) zostało i kradziej spryciula z pomocą wynaturzonej natury (śnieg! :evil: ) sobie poradził.
Ale trop świeżutki, może nas naprowadzi? Misiaczek niczym gończy pies podąża śladem. Widzę go jak po polu kluczy, zawraca i znowu kroczy aż znika wśród wioskowych chałup. Wraca. Ślad się urwał na jezdni, dalej była różnych tropów cała masa. :-?
Jedne kręgi były, innych za to nie ma. Studziennych. Betonowych. Ciężkich jak cholera. 10 lat przeleżały na widoku w ogrodowej działce a tutaj- masz!- nie utrzymały się nawet pół sezonu. A gdy sobie przypomnę jak dygaliśmy z tym słodkim tonażem, bo na działeczki ogrodowe wjeżdżać autkiem nie nada... :evil: :evil:

Cyk...cyk...cyk... teraz to dopiero będzie CYRK! Łypnijcie wyżej, na bunkierek gustownie okryty foliałkiem. Odziać to pikuś, ale próbowaliście kiedyś ściągnąć takie gustowne lateksowe wdzianko? Jazda na maksa. Jak refowanie żagli na trójmasztowcu przez dwóch majtków.

Cyk...cyk...cyk... cyka do nas Miejscowy.
- A co to, panoczku, słomiany dach bedzie? - pyta.
- Nie bedzie – odpowiada 'panoczek' Misiaczek owinięty mokrą folią, z mokrą słomką w zębach i podobnym wiechciem we włosach.
Wyplątuję się z folii z drugiej strony. Zerkam na bunkierek z kopką zawilgotniałej słomy na szczycie i lasem w salonie.
To ma być mój wymarzony domek? :o

- Już wiem!- cieszy się Miejscowy prezentując mocno przerzedzony stan uzębienia. - Będzie nowy PGR!!
:o

MarzannaPG
17-07-2008, 00:26
Siedem mgnień wiosny – cz. II

cyk, cyk,cyk, Miejscowy na cyku poleciał nieść wieść w wieś.

A my:

Hej, widły w dłoń, słomę w juki i wywalać ją w troki!
 Hajda na strop! Okażemy się godni tej wiochy!

Kiedy Elyta skończyła, PGR był już na poziomie. Salonu. Czas wywalać z niego las.

Hej, siekiery w dłoń...!*

cyk, cyk, cyk... ciurkała woda , bo takie z nas Carringtony, że basenu się dorobiliśmy. Na suficie. :D
Komu, pomysł, komu? Na basen w domu? Bierze się projekt, troszkę pozmienia , zrobi w stropie obniżenia, zakrywa, odkrywa na wiosnę i już – czary-mary_ jest – jakie to proste,co nie? :wink:
Siedzę sobie nad brzegiem basenu, w wyjściowej kufajce, z góry podziwiam okolicę i się basenem szczycę. Krótko, bo…

Hej! Wiertła w dłoń…!

I już basenu nie ma… Jest za to salon jak plaża po odpływie (gwoli wyjaśnienia: nie ma jeszcze chudziaka jeno ubity piach).


*licencia poetica czyli licencja na przesadzanie... lasu! :wink: