PDA

Zobacz pełną wersję : wielki las



wilcza75
26-09-2005, 15:34
I wpis 7 lat po rozpoczęciu tej przygody


dlaczego taki tytuł?
- pamiętacie klimat 2 powieści Nienackiego z lat 80-tych ("Raz w roku ..." i "Wielki Las" właśnie),
- wszystko dzieje się w naprawdę sporawym lesie (Puszcza Piska)
- a na dodatek zaczęło się we wsi Wielki Las

wilcza75
27-09-2005, 09:25
Na początku lat 90-tych kupiliśmy działeczkę w Szczechach nad Rosiem. Niestety, nigdy nie mieliśmy do niej serdecznych uczuć i po kilku latach nieużytkowania postanowiliśmy poszukać czegoś innego.
Kto zna teren między wsiami Szczechy Małe i Rostki, gdzie są setki hektarów łąk, zarośnięte brzegi jeziora i dziesiątki obiektów radosnej (nieformalnej) twórczości budowlano-rekreacyjnej rodaków chyba nam się nie dziwi.

Nowa lokalizacja miała być:
- niedaleko Pisza
- jak najbliżej lasu, a najlepiej w samym lesie
- blisko jeziora z możliwością kąpieli w nim
- i spełnieniając powyższe warunki - na naszą kieszeń, a więc tania, a najlepiej bardzo tania

wilcza75
27-09-2005, 20:18
Jesienią 1998r. znaleźliśmy takie miejsce, w którym zakochałem się od razu (Moja Moja dodaje że ona też). Co ciekawe nasz wybór padł na pierwszą działkę którą obejrzeliśmy.
A było to tak. Jakiś czas wcześniej nasi znajomi zawieruszyli się gdzieś w okolicach Wielkiego Lasu i mimo że są z Pisza (Moja Moja zresztą też, a ja prawie) i lasy okoliczne znają nieźle, nie ukrywali zachwytu nad urodą tamtejszej puszczy.
No więc gdzieś w oklicach września jedziemy do Wielkiego Lasu i pytamy pierwszego napotkanego obywatela - wyglądającego na tutejszego - czy nie słyszał że ktoś chce sprzedać kawałek ziemi. Odpowiada że nie i kieruje na do sąsiedniej miejscowości, polecając spotkanie z sołtysem - może ten coś będzie wiedział.
Znajdujemy człowieka i o dziwo dowiadujemy się że własnie on ma do sprzedania trochę pola.
Rżysko sołtysa rozpościerało za ostatnimi zabudowaniami i dotykało ściany lasu. Dla ochrony przed zwierzetami było od niego odgrodzone ponad 2 metrowym płotem.
Prawie na samej dróżce wiodącej na pole znaleźliśmy prawdziwka i Moja Moja spytała czy tu są grzyby, na co gospodzarz odrzekł,że jak będziemy chcieli zjeść trochę na śniadanie to wystarczy na kwadrans wejść do lasu.
Nastęnie opowiedział że wstępnie dogadał się z geodetą w sprawie podziału pola na 10 arowe działki i możemy sobie coś wybrać. Ale najważniejsza była informacja, że złożył już w gminie wniosek o odrolnienie, a UG w Piszu przymierza się :) do nowego planu zagospodarowania przestrzennego Naszej Wsi (pozwólcie że tak będę nazywał naszą wieś).
Cena wywoławcza była przystępna, a więc wydawałoby się że wszystko jest OK. Ale nic nie jest doskonałe, jak powiedział do Jacka Lemmona zakochany biznesmen w "Pół żartem, pół serio" (a może jakoś podobnie).

Do doskonałości brakowało nam 2 rzeczy. Ze wsi nad jezioro są 2km, co wtedy wydawało się nam strasznie daleko. I najważniejsze - przyjaciół w sąsiedztwie.
Bez targu zaakceptowaliśmy cenę i wybraliśmy działkę.
Nie spieszyło nam się wcale i całą zimę zostawliśmy sobie na rozmyślania i przekonywanie znajmych do naszego pomysłu.

Następny wpis będzie już o roku 1999 i już dzisiaj zdradzę że wszystko nam się udało, oczywiście oprócz przesunięcia pola w stronę jeziora lub odwrotnie.

t

wilcza75
29-09-2005, 08:28
Czy próbowaliście namówić kogoś, do kupienia czegoś razem?
Powodów zasadności takiego dzialnia można mnożyć, ale problem jest jeden, jak mówi przysłowie:"bo w tym cały jest ambaras.........."

Po rozpuszczeniu wici wśród znajomych, a szczególnie tych którzy mają lub mogą mieć nadwyżki finansowe,okazało się że jedni w ogóle nie są zainteresowani działką rekreacyjną, inni owszem ale z Naszej Wsi jest za daleko od jeziora, kolejni mają rodzinę na wsi i dosyć swojego pola, a Piszacy rekreują się w ogrodkach przydomowych.
Propozycja złożona KiZ - znanym obieżyświatom, wydawała się pozbawiona sensu. Zgodzili się jednak podjechać z nami do lasu, zobaczyli i .... dotąd nie można ich stamtąd wyrwać.

Razem zajęliśmy prawie całe pole sołtysa od strony lasu, dla nas 12 arów i dla KiZ - 18a.

wilcza75
30-09-2005, 15:34
ten wpis będzie o tym jak piękna pogoda może mieć fatalny wpływ na nasze sprawy finansowe
Na początku maja '99 sprawdziliśmy czy nasza (no jescze nie do końca) działka jest na swoim miejscu. Była. Geodeta podzielił pole i wkopał słupki dokładnie jak tego chcieliśmy - nasz plac ma kształt zbliżony do trapezu o szer.21m i śr.długości 55m. Po późniejszych doświadczeniach z wyborem projektu i lokalizacją budynku wiem że popełniłem błąd. Działka powinna być o minimum 3-4m szersza. Wprawdzie wyższy byłby koszt zakupu, ale potem wszystko możnaby zgrabniej usytuować. W projekcie i budowie można zmianić prawie wszystko, ale działki już się nie rozciągnie - kto jest jescze przed zakupem gruntu niech o tym pamięta.
No i wracając do związków pogody z naszymi kochanymi pieniążakami. Z miesięcznym wyprzedeniem, umówiliśmy się z gospodarzem na finalizowanie transakcji. Kilka dni przed wizytą u notariusza dzwoni p.Witek(czyli sołtys, który już przestał być sołtysem) i mówi, że jeśli chcemy kupić jego ziemię - musimy zapłacić więcej. W trakcie długiego weekendu majowego, a pogoda była wówczas przepiękna, zjechało się tylu turystów-inwestorów, gotowych do zakupu, że jak my zrezygnujemy, to on bez trudu sprzeda ziemię komu innemu...... :o :o :o Co?!, Naszą ziemię :evil: ? Nigdy. Cóż było robić z tak jawną niesprawiediwością - musieliśmy się zgodzić. Na szczęście jeśli chodzi o sprawy finansowe, ciągle poruszaliśmy się w dolnej strefie stanów średnich i podwyżka o 1zł/m2 nas nie powaliła.
Kilka dni później z b. sołtysem oraz KiZ i panem Cz (nowym sąsiadem) udaliśmy się do notariusza, a potem sfinalizowaliśmy transakcję w Tabasco.
Taaak,działka w Naszej Wsi była w końcu moja (Moja Moja przypomina,że jej też).
Acha, a po kawce w Tabasco , pobiegliśmy z KiZ do UG w Piszu i złożyliśmy wniosek o przekwalifikowanie na działkę budowlaną.

Potem pojechaliśmy do Naszej Wsi. W czymś ala pamiętnik, napisałem wtedy, że cieszyłem się jak dziecko - nie pamiętam, ale myślę że tak było naprawdę.

t

wilcza75
03-10-2005, 15:23
Bez czego współczesny człowiek nie może funkcjonować?
Bez PC-ta? - może
Bez komórki? – na pewno
Bez Forum Muratora – ciężko, ale jednak.
Możemy poradzić sobie bez wszystkich zdobyczy cywilizacji, ale bez zwykłej WODY - nie damy rady. Dlatego pierwszą inwestycją na naszym polu była budowa studni.
Nie pamiętam jak zdobyliśmy namiary na studniarzy, ale okazało się, że ci znają już Naszą Wieś i tutejsze warunki hydrologiczne.
Od razu potwierdziło się, jak ważne było namówienie KiZ do zakupu działki obok nas. Decyzja o budowie wspólnej studni , była czymś oczywistym. Mogliśmy ją wykopać dokładnie pomiędzy działkami, ale pomyślałem, że może to zrodzić kiedyś jakieś komplikacje i wybraliśmy miejsce u KiZ, oddalone od granicy o 2m.
Pod koniec czerwca ’99, studniarze przebili się przez I warstwę wodonośną na 12m, gdzie podobno woda jest niespecjalna i zakończyli wiercenie na 28 metrach. Dla pewności, że wody starczy dla 2 rodzin, założyli 2 dwumetrowe rury filtrujące. Próby wypadły znakomicie – woda smakowała wszystkim, i co trzeba podkreślić – jest zawsze, nawet w najsuchszych latach.
Studnia kosztowała 1,6tys. Do podziału oczywiście.
Jak już mieliśmy wodę , można było pomyśleć o tym co najprzyjemniejsze na działce rekreacyjnej – spędzaniu na niej czasu.
W sierpniu KiZ pierwszy raz rozbili na naszym polu namioty i zrobili sobie kilkudniowy biwak. Przy okazji zaczęli inwestować na potęgę. Niedaleki tartak z przepołowionych bali zrobil dwie potężne ławy i stół, a Witek (ex-sołtys) postawił sławojkę. Pełna kultura.
10(a może 11).08.1999 w Naszej Wsi miało miejsce wielkie wydarzenie – całkowite zaćmienie słońca, „następne będzie, może za sto lat”(cytat dla 40-latków).
Zaopatrzeni w specjalistyczny sprzęt optyczny - tekturowe okularki dołączane do gazet – zameldowaliśmy się na polu. Wrażenia wizualne w normie. Matka natura zaskoczyła nas czym innym.
Wyobraźcie sobie normalny letni dzień w lesie czy na polu. Ptaki śpiewają, owady bzyczą, porykują krowy, szczekają psy - normalka. A tu Księżyc nasuwa się na słoneczko, robi się szaro i w momencie gdy widzieliśmy już tylko charakterystyczny pierścień wokół ciemnej plamki słońca - zapadła absolutna cisza. Nagle cała przyroda zamarła. Miałem wrażenie, że nawet trawy i drzewa przestały szumieć. I w tej nienaturalnej ciszy usłyszeliśmy pokrzykiwanie samotnego jastrzębia lub myszołowa, który krążył spokojnie nad naszymi głowami – wot gieroj.
Trwało to kilkanaście może kilkadziesiąt sekund, po czym wszystko wróciło do normy i świat obudził się z odrętwienia. Po upływie 6 lat – zaćmienie jako zdarzenie astronomiczne już się zatarło, ale nastrój chwili, złowroga cisza oraz obraz dzielnego drapieżnika krążącego nad nami – pamietam doskonale.

t

wilcza75
03-10-2005, 21:49
Nie wspomniałem jeszcze, że głównym powodem, dla którego kupiłem swoje pole pod lasem, było założenie i uprawianie ogrodu. W zamierzchłych latach 80-tych ubiegłego wieku, przez 4 lata, dorabiałem do skromnego wiktu studenckiego, pracując przy zakładaniu ogrodów ozdobnych i od tego czasu marzę o takim miejscu dla siebie.
Tutaj różnię się chyba od większości Forumowiczów, dla których najważniejszy jest dom lub wręcz tylko jego budowa. Dla mnie odwrotnie. Buduję domek, kóry jest tylko dopełnieniem do mojego wymarzonego kawałka ziemi.

I tak wczesną jesienią 99r. rozpocząłem urządzanie działki. Niestety mimo iż uważałem się za człowieka doświadczonego w tych sprawach, większość prac ogrodniczych zrobiłem (i robię pewnie nadal) nie tak jak powinienem. Spryskałem pole randapem, gospodarz je wybronował, a jego ojciec - dziadek P. posiał trawę. Ale ponieważ ziemia nie była nawożona (grunt - 6 klasy), zasiewu nie uwałowałem, a potem ani razu nie podlałem i ponieważ wokoło rosły chwasty po pas, ani tej jesieni ani przyszłej wiosny trawa nie chciała rosnąć. Kolejne przygody z ogrodnictwem miały miejsce w kwietniu 2000r i na szczęscie były już bardziej udane.

t

wilcza75
04-10-2005, 14:38
http://foto.onet.pl/upload/48/6/_538558_n.jpg

- jeśli udało mi się wkleić zdjęcie (autor w dniu zakupu działki - VI 1999), widać dlaczego pole zostało sprzedane. Rolnikowi nie chciało tam rosnąć nawet żyto i kartofle. A jak już coś wyrosło to korzystały z tego głównie sarny, jelenie i dziki.

t

wilcza75
05-10-2005, 21:55
no tak, zakończyłem pisanie dziennika na subtelnym tłumaczeniu się ze swoich marnych osiągnięć ogrodniczych, a chcąc zachować jako taką chronologię, muszę jeszcze wspomnieć o jednym zdrzeniu. Było to pod koniec września roku chyba 1999 (albo 1998).
Wracając z działki, chciałem przy okazji pokazać rodzince (t + 3 Panie: Moja Moja i 2 królewny wówczas w wieku 12 i 11lat) skrót przez wielki las do drogi Pisz-Kolno. Na mapie wydawało się to bardzo łatwe. W okolicach Pogobia Małego trzeba było skręcić na wschód i dalej już prostą drogą do drewnianego mostku na Pisie w Dziadowie. Dziadowo, dodam, jest jedną z licznych mazurskich wsi, ktore są już tylko punktami na mapach. Pozostały z niej resztki fundamentów zarastające lasem no i oczywiście most, zwany przez miejscowych Dziadowskim. Cecha charakterystyczna okolicy - bezludzie i zezwierzęcenie - od kilku lat z wilkami włącznie.
Mapa, którą posługiwałem się, była dosyć dokładna i pokazywała wszystkie ważniejsze leśne dukty. Ba, do jakiegoś miejsca prowadziły nas nawet drogowskazy. Zboczyliśmy gdzieś jednak z właściwego kierunku i zabłądziliśmy. Dokładniej to ja zabłądziłem, ale nie mogłem dać tego po sobie poznać, żeby nie straszyć moich nieźle przerażonych niewiast. Co gorsza zmierzch zapadł niespodziewanie - jak to we wrześniu i nie powiedziałem tego głośno, ale już zacząłem rozmyślać o noclegu w lesie. Nad ranem znajdą nas może drwale lub leśnicy i pal licho manadat za wjazd do lasu (bo dróżka na której staliśmy, nie była już raczej drogą publiczną a leśną) ważne żeby stąd w końcu wyjechać.
I gdy tak czarne myśli przebiegały mi przez głowę, zobaczylismy wieczornego grzybiarza, który spokojnie skierował nas we właściwym kierunku. Po nie więcej jak 5 minutach bylismy na utwardzonej drodze i już bez przeszkód wróćiliśmy do domu. I jak tu nie wierzyć, że Boża Opatrzność czuwała nad nami,bo skądże o zmierzchu wziąłby się grzybiarz na takim pustkowiu.
A może był to nasz anioł stróż.
Czego więc nauczyła mnie ta przygoda?
Niczego. No,z jednym wyjątkiem. Kolejne przejazdy "na skróty" przez puszczę odbywałem już sam i raczej w godzinach przedpołudniowych, tak na wszelki wypadek........

t

wilcza75
09-10-2005, 22:20
Postanowiliśmy z KiZ, że wspólnie ogrodzimy nasze działki, a zaczniemy od posadzenia naokoło świerków.
Rok 2000 w Naszej Wsi zaczeliśmy 3-go kwietnia, kiedy to w szkółce leśnej Snopki k/Pisza kupiliśmy ponad setkę świerków oraz trochę modrzewi i brzóz. Świerki posadziliśmy dookoła całego naszego pola, a granica miedzy nami została obsadzona modrzewiami i brzózkami - i miało to w przyszłości przypominać żywopłot.

Jeśli ktoś z Forumowczów tego jeszcze nie robi gorąco polecam - zakupy w szkółkach. Ceny wynoszą kilkadziesiąt groszy za sadzonki drzew leśnych, a można też kupić szlachetniejsze odmiany drzew i krzewów za niewielkie pieniążki. Poza tym nie zniechęcajcie się małym wyborem gatunków w jednej szkółce. Zauważyłem, że każda z nich specjalizuje się w innych roślinach i warto odwiedzić kilka.
Dobrze też rozmawia się z leśnikami prowadzącymi szkółki, ktorych wiedza o drzewach, sadzeniu, szkodnikach, itp jest ogromna.

Wracając do NAszej Wsi , dodam jeszcze, że prawie wszystkie drzewa przyjęły się świetnie i po pieciu latach myślę już jak je przycinać, bo na przesadzanie jest raczej za późno (dla miłośników Nienackiego mam złą informację - ciągle nie wiem, czy metoda leśników ze Skiroławek na to by drzewa rosły po posadzeniu jest prawdą czy fikcją literacką).

Zgodnie z prastarą polską tradycją, jak już mieliśmy swoje pole, musieliśmy je zaraz ogrodzić. W tym przypadku było to także niezbędne zabezpieczenie przed zwierzętami, które jak sie potem okazało wcale się naszym płotem nie przejęły.

t

wilcza75
10-10-2005, 21:32
Zanim rozpocznę histo(e)rię budowy płotu, jeszcze trochę się cofnę w czasie.
Czy ktoś z szanownych Formumowiczów pamięta jak mistrz Henryk rozpoczął Ogniem i Mieczem? Przypomnę, że opisem nadzwyczajnych wydzarzeń ze świata natury, które zwiastowały nieszczęścia mające spaść na Dzikie Pola i całą Rzeczpospolitą.
Taki sam wstęp pasowałby do tego co nas spotkało wówczas w Naszej Wsi. Zaczęło się rok wcześniej zaćmieniem, a potem był "długi weekend majowy" Roku Pańskiego 2000. To była najbardziej nietypowa pogoda, jaką pamiętam, od czasu zimy stulecia w 1979r.
Gdy 3 kwietnia, sadziliśmy drzewka, pogoda było jak zwykle - zimno i śnieg z deszczem - klasyka polskiego przedwiośnia. Jednak już po 2 tygodniach temperatura przekroczyła 20°C. Było tak ciepło, że 30.04.2000 rozstawiliśmy na naszym polu namiot i jeszcze tego samego dnia kąpaliśmy się w J.Nidzkim (a dotąd nigdy nie zdarzyło mi się to nawet w maju).
Pierwszy biwak na działce nie był niestety do końca udany. Komary wyroiły w takiej ilości, że po południu nie mogliśmy praktycznie wyjść z namiotu. Dziewczynki dzielnie zniosły tą szkołę przetrwania, natomiast Moja Moja zażyczyła sobie odwiezienia do rodziców w Piszu.
Zaczęliśmy mocno się martwić, czy nie będzie to wyjątkowo uciążliwa przypadłość okolicy, na szczęscie taki wyrój samiczek komara jak wówczas więcej się nie powtórzył, a w roku bieżącym gdy nie było ich niemal wcale, czułem się nieswojo gdy wieczorm na tarasie nie słychać było charakterystycznego, wrednego bzyczenia.
Wydawało się, że oprócz pierwszego spania na swojej ziemi, niezwykłych jak na tą porę roku upałów oraz chmar komarów, nie warto będzie wspominać tego pobytu w Naszej Wsi.
Jednak dziadek P (ojciec sołtysa - byłego),gdy zobaczył nas śpiących w namiocie zdziwił się niezmiernie, że śpimy na ziemi przed pierwszą wiosenną burzą. Na pytanie dlaczego, zupełnie poważnie (jak to żarliwemu katolikowi przystoi) oświadczył, że w czowieka może wejść złe i zdaje się że sypnął jakimś przykładem. Oczywiście nie przejąłem się wcale pogańskim zabobonem, że ponoć dopiero pierwsza burza w roku wypędza to-to z ziemi.
Tymczasem pół roku później nasza najstarsza - Zuzanka, rozchorowała się. Pierwsze diagnozy były fatalne, na szczęście rezonans magnetyczny w CZD wykluczył coś poważnego i po tygodniu starchu wszystko wróciło do normy. Nie na długo jednak. Kolejne pół roku i sytuacja się powtórzyła, ale dzięki Bogu (i naszym modlitwom) po 2 tygodniach objawy ustąpiły.
Oczywiście nie mogłem zapomnieć słów przestrogi dziadka z Naszej Wsi.
A może w tym o czym mówił, coś jednak było. A kysz, a kysz.

No, to następnym razm będzie już chyba o płocie.

PS. Złe odeszło - już 5 rok Zuzia nie skarży się na nic.

t

wilcza75
11-10-2005, 21:00
Wiosną 2000 były nie tylko pierwsze nasadzenia, pierwsze spanie, pierwsze komary, ale i pierwsza (a niestety i nie ostatnia) susza. Nie padało wówczas chyba ze 3 misiące i trawa posiana ostatniej jesieni była gęsta jak włosy na mojej głowie (Moja Moja pociesza, że jeszcze ich odrobinę zostało).
Pewnie po to żeby odczarować pogodę postanowiliśmy wówczas kupić kosiarkę. Dokładniej to nie my zdecydowaliśmy sie na jej zakup, a zrobili to za nas znajomi. Po drodze z W-wy do Łomży (chyba jeszcze nie wspomnałem, że mieszkamy w Łomży - stolicy północnego Mazowsza, w woj.Podlaskim oczywiście) zajrzeli do M1 w Markach i zadzwonili do nas z neewsem, że super tanio można kupić 2 kosiarki. Okazja?. No to bierzcie.

Kosiarka na nasze chwasty, częstotliwość koszenia i powierzchnię pola miała za słabą moc- staje na wysokiej trawie, nie miała napędu - trzeba się mocno napchać lub naciągać, i w dodatku była bez kosza, a grabić naszych hektarów potem nie ma komu.
Poza tym, za sprzęt, "specjalny" (czyli drogi) olej i jego wlanie w celu sprawdzenia na miejscu czy działa, zapłaciliśmy 635zł. W Łomży za identyczny model, bez targowania, zapłacilibyśmy raptem o 20zł wiecej.

Nieszczęsna kosiarka zaraz zepsuła się, co prawda niegroźnie, ale mimo że była na gwarancji nie pojechaliśmy przecież do naprawy 130km w jedną stronę. Naprawa na miejscu kosztowała ponad 2 dychy, a w późniejszym serwisowaniu w lokalnej firmie zawsze pytano nas czy u nich kupiona. A że nie, znowu płaciliśmy więcej - i słusznie, od razu mogliśmy dać zarobić miejscowym.
O rany, chyba do śmierci człowiek będzie uczył się na błędach.

A płot?
25.05.2000 od wujka KiZ, odebraliśmy metalowe słupki. Miały już przyspawane i przewiercone "wąsy". O dziwo, załadowaliśmy wszystkie na jeden raz do naszych dwóch osobówek i nawet resory za bardzo nie osiadły. Przewieźlismy słupki a nasz gospodarz miał je zabetonować.
Na przełomie czerwca i lipca robota była skończona. Szybko, solidnie i tanio (400zł za wbetonowanie ok.50 słupków, beton wykonawcy).
Dla mnie był to początek długiej drogi do końca grodzania. Ale Veni, Vidi, Vici.
Opis batalii pewnie pojutrze, bo jutro Polska pokona Anglię.

t

wilcza75
13-10-2005, 11:56
(1:2) :cry: :cry: :cry:

"...Polska pokona Anglię", przecież żartowałem, to był cytat z Muńka Staszczyka.


t

wilcza75
13-10-2005, 21:14
No to mamy pojutrze i wracamy z Manchasteru wczoraj do Naszej Wsi w lipcu 2000r.

Gdy już słupki płotu były na swoim miejscu, można było zobaczyć zarys całego pola. Podkreślały go dodatkowo świerczki posadzone tej wiosny, a na naszej wewnętrznej granicy pięknie wyglądaly modrzewie ze swoimi jasnozielonymi przyrostami.
Hmm...., ależ to był widok.
Nie wspomniałem jeszcze, że w sąsiedztwie pojawili się kolejni przybysze - kilka rodzin z miasta Łodzi, a Gospodarz korzystał z koniunktury i sprzedawał ziemię o juz 60% drożej niż nam. Wszyscy byliśmy zadowoleni :D , ale jak to Polacy, tak trochę nie do końca:
- nowi , bo rok wcześniej działki były jednak sporo tańsze (musieliśmy im powiedzieć :wink:)
- gospodarz, bo gdyby wiedział, to wstrzymałby się ze sprzedażą, albo nam więcej zaśpiewał
- no i my, bo nie wiadomo co to za jedni ci Nowi i czy nie zmącą spokoju w Naszej Wsi :cry:
Szybko jednak sie okazało, że nikt nie ma powodu do zmarwień.
- nowi , bo cena dalej szła w górę (po roku już do 100% tego co w 1999)
- gospodarz - jw.
- no i my - jw. , a przy tym łodziacy okazali się całkiem sympatyczni (chciaż kibicują Widzewowi).

O rany, jeśli w takim tempie będę pisał o budowie płotu to nie zbuduję go ( w dzienniku) do świąt. Zwłaszcza, że co wieczór moje królewny czekają w kolejce do komputera (jak teraz Ola) i popędzają mnie niemiłosiernie.
Olu, K O N I E C - na dzisiaj

t

wilcza75
14-10-2005, 21:57
http://foto.onet.pl/upload/24/6/_541816_n.jpg
skraj wsi, pole, las, świerki, walący się płot i t w dn.3.04.2000 - wklejone z małym opóźnieniem

Podobno drewno olchowe jest najbardziej odporne na działanie warunków atmosferycznych. Nie wiem skąd taka opinia miejscowych, zawsze myślałem, że najtrwalsze są buki, jesiony i dęby (chyba że ta opinia była skrótem myślowym, w którym od razu wyłączono z rankingu gatunki szlachetne), w każdym razie - mi w to graj. Olszyny w środku wielkiego lasu jest dostatek i jest tania, czegóż może chcieć wiecej "poważny" inwestor.
W tartaku zamówilismy„szpony” – jak zwą tutaj żerdzie, do których przybija się sztachety (ciekawe czy to nazwa mazurska czy ogólnopolska?). Drewno lekko przebarwiało się na czerwono, a więc o ile znam sie na geografi była to rzeczwiście olcha.
KiZ szpony zamontowała miejscowa ekipa. Przez dwa dni gospodarz ze swoim bratem, wyposażeni w piłę spalinową i akumulatorową wiertarkę, załozyli wszystkie żerdzie płotu oraz bramę.
Brama jest jedna, a jej skrzydła schodzą się na granicy naszych działek. W ten sposób po primo zaoszczędziliśmy parę groszy na wykonaniu, po secundo mimo, że działki nie sa małe, nie straciliśmy terenu na dodatkowe wjazdy.
W piątym roku użytkowaniania nie wyobrażamy sobie, że każdy mógłby mieć swoją bramę. Jest jedna, wspólna i basta.

Fachowcom, gdy skończyli robotę u naszych przyjaciół, powiedziałem, że ja będa wszystko robił sam. Byli wyraźnie rozczarowani,a gdy dowiedzieli się, że wszystko zamierzam wykonać ręcznymi narzędziami nie kryli rozbawienia.
W połowie lipca zabrałem się do roboty, która jak się potem okazało potrwała aż do jesieni. Ręczną piłką i zabytkową wiertarką na korbkę przycinałem żerdzie i wierciłem otwory. Dziewczyny na ile mogły pomagały mi dzielnie, głownie malując szpony(cóź za ornitologiczna nazwa) zielonym drewnochronem, przytrzymywały żerdzie, a zwłaszcza podtrzymywały mnie na duchu.
Niestety nie mam brata, szwagra czy dorosłego syna jak KiZ i uwierzcie moi drodzy, że budowanie gdy nikt wam nie pomaga, jest cholernie ciężkie. Myślę nawet, że w równym stopniu brakuje mi pomocy w pracach fizycznych, jak i możliwości omówienia różnych szczegółów technicznych.
Moja Moja oczywiscie pomaga mi jak może, ale jest tylko wątłą dziewczyną, zajętą rodziną i domem.

Gdzieś pod koniec września 2000 udało mi się w końcu pozakładać wszystkie szpony, i chociaż byla to dopiero namiastka ogrodzenia, czułem się jakbym własnoręcznie zbudował Mur Chiński.
Zresztą, pewnie wiekszość z Was, zna to cudowne uczucie dumy ze swojej pracy, co wam bedę tłumaczył.... :D
t

wilcza75
18-10-2005, 15:28
Żeby płot był płotem musi mieć sztachety. Życzę wszystkim, żeby wybór jakiegokolwiek materiału był tak oczywisty jak był nasz w tym przypadku.
W promieniu kilkudziesięciu km od Pisza, mało kto robi sztachety z innego materiału niż wałki połuszczarskie. W Sklejce Pisz, podczas produkcji sklejki, z kloca ścina się drewno cienką warstwą, co obrazowo można porównać do obierania. Pozostaje z tego okrągły słupek grubości 14-16cm. Jest to rdzeń drzewa, a więc jego najtwardsza i najodporniejsza część. Po przecięciu wzdłuż osi, z jednego kawałka mamy 2 gotowe sztachety, co przy niskiej cenie - 70zł – kubik /5 lat temu/, biorąc pod uwagę wypadkową ceny i jakości, czyni go najlepszym znanym mi materiałem ogrodzeniowym.
Pod koniec września, po blisko 2 miesiącach oczekiwania, 4m wałków znalazły się w obejściu naszego gospodarza, który miał zrobić z nich sztachety, tzn. poprzecinać je i wyostrzyć końce.
Przed zimą były gotowe i ułożone obok przyczepy :roll: czekały na następny sezon.

Nie mogę jednak zamknąć wspomnień roku milenijnego, pomijając fakt, że staliśmy się wówczas właścicielami pierwszego obiektu mieszkalnego na naszym polu.
Najpierw jednak musiał być decyzja - co to ma być. A jaki wybór ma obywatel, który stanie się (nie)szczęśliwym posiadaczem nieruchomości rolnej i który chce ją eksploatować w inny sposób niż uprawa buraka cukrowego czy hodowla trzody?
Otóż ma Alternatywy 4 (ach ten nieśmiertelny Bareja).
1.Buduje co mu się zamarzy w myśl zasady „jakoś to będzie” i liczy na brak „życzliwych” sąsiadów i znajomych, niemrawość urzędów, w ostateczności – niewydolność polskiego wymiaru sprawiedliwości.
2.Stawia obiekt do 30m2 /podobno na takie nie potrzeba pozwolenia/ - tak jest ale tylko na działkach pracowniczych i w gospodarstwach rolnych.
3.Przyciąga przyczepę/barakowóz, co też jest niezgodne z prawem budowlanym – to dopuszcza postawienie podobnych obiektów tylko jako zaplecze budowy i na określony okres. Jednak ryzyko właściciela jest minimalne – jeśli zajdzie taka potrzeba po prostu przestawi „pojazd”
4.Chce zrobić wszystko zgodnie z prawem i walczy o zmianę planu zagospodarowania przestrzennego, lub wnioskuje o przekwalifikowanie i wydanie warunków zabudowy(jeśli jego działka graniczy z inną zabudowaną oraz drogą publiczną - lub jakoś tak) - Szczęść Boże.

Jest jeszcze wariant nr 5 - leseferystyczny, czyli nic nie robi. Ale tego nie biorę pod uwagę, bo po co wydawać pieniądze na działkę, płacić podatek gruntowy i nie korzystać z niej. No chyba że się czeka na wzrost ceny gruntu.

Jako jedyni na naszym polu wybraliśmy wariant 3 i wiosną 2000r. zaczęliśmy szukać swojego wozu Drzymały.

t

wilcza75
19-10-2005, 18:40
Na wiosnę 2000 syndyk licytował majątek b.przedsiębiorstwa melioracyjnego w Łomży. M.in sprzedawał kilknaście barakowozów w cenie wywoławczej ok 1,5tys.zł co wydawało się grubą przesadą i mocno wierzyłem, że po I przetargu kilka zostanie niesprzedanych. Okazało się, że poszło wszystko na pniu. Całkowicie zdewastowane barakowozy za 1,8tys, a te w trochę lepszym stanie 2-3tys.zł. Musiałbym je jeszcze przeciągnąć lub przewieść kilkadziesiąt km - kolejne parę stów..
Zaczęło się więc uważne studiowanie ogłoszeń. I tu znowu klapa. Oczywiście problemem nr 1 była cena. Za 5-10tys.zł można było kupić małą przyczepę campingową. Barakowozów - jak na lekarstwo, a jeśli już znalazł się jakiś, to kawał drogi od Naszej Wsi i w nieznanym stopniu użytkowania/zniszczenia.
W tak zwanym międzyczasie rozpytywaliśmy wokół o przyczepę, barakowóz lub inne licho. Miało to być w stanie możliwym do zamieszaknia, mieć koła lub być w jakimś stopniu mobilne co by nas zabezpieczało przed nadzorem budowlanym i, niezmiennie - tanie.
W połowie lata dostaliśmy cynk, że jakaś przyczepa jest do sprzedania w Wiartlu. Była to tzw. samoróbka o powierzchni prawie 15m2 (2,2x6,5m). Podwozie, chyba z pojazdu do przewozu drzewa z lasu (o masie lawety armatniej), a góra ze sklejki. Całość zbudował mąż właścicielki, od lat bawiący za oceanem.
Z zewnątrz przyczepa była dość okropna, ale w środku przytulna i w niezłym stanie, miała nawet wyposażenie: szafki, łóżko, materace, kuchnie z butlą, lodówka.
Trzeba było ją jeszce przeciągnąć parę kilometrów na nasze pole, potem oskrobać ze starej farby, powycinać zbutwiałe fragmenty, pomalować, a w środku robota dla dziewczyn - porządnie wyszorować.
Zdecydowlismy się od razu. Z 3000zł utargowaliśmy 2 stówy, które zaraz poszły na transport. Znowu pomógł nasz gaspodarz, b.sołtys.
Przyczepa miała tylko i aż 1 koło. Witek, z ogromnym trudem, założył na osie jakieś 3 stare żeliwne obręcze i przeciągnął przez las (nie daj Boże żeby na szosie nasz wehikuł zobaczyło MO).
Znalazło się to to w Naszej Wsi i wzbudziło nieukrywany popłoch wśród wszelkiego żywego stworzenia. Sąsiedzi na pytanie - I jak wam się podoba? widząc nasze zachwycone spojrzenia - grzecznie milkli. Ale czyż Szwejk o pinczerze, którego skubnął bodajże jakiemuś generałowi nie powiedział, że jest tak brzydki, że aż ładny. Nasza przyczepa miała zdecdowanie coś z generalskiego pinczerka.

t

wilcza75
29-10-2005, 21:17
W środku było mniej więcej tak:

Kuchnia z garderobą
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/g/8/0/3/12261785_d.jpg

Sypialnia
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/g/8/8/6/12261784_d.jpg

wilcza75
20-11-2005, 20:49
Pod koniec lipca 2000r spędziliśmy w swojej przyczepie pierwsze noce. Mojej Mojej co prawda przeszkadzał kurz, nawbijany w starą wykładzinę, ale wygodę mieliśmy od tej pory ogromną. Niegroźny był już deszcz i można było coś zjeść na ciepło. Zaczęło się zworzenie starych ciuchów, zostawianych specjalnie na tę okoliczność. W końcu nie musieliśmy wozić w bagażniku całego majdanu turystycznego i narzędzi ogrodniczych.
Niestety w połowie sierpnia, gdy zrobiły się zimne noce, stwierdziliśmy, że nasza buda słabo trzyma ciepło. Okazało się że jest za duży prześwit pod przyczepą, a miedzy płytami sklejki na podłodze widać wyraźne prześwity.
To wszystko były jednak tylko drobne niedogodności.
Poznawaliśmy las, i drogi wiodące do jeziora, nad którym spędzaliśmy masę czasu. Zapamiętywaliśmy miejsca na prawdziwki i koźlaki. Gdzie rosną podgrzybki, maślaki, miodówki i turki, nie musimy pamiętać - rosną wszedzie.
Nad Jezioro Nidzkie mamy trzy drogi. Jest "główna" żużlówka prowadząca od szosy do Naszej Wsi, w tym roku (2005) przebudowana na ekologiczą żwirówkę.
Druga droga, biegnie wzdłuż działek do końca wsi , następnie skręca w prawo i tą dziewczyny szybko zapamiętały. Wreszcie jest i trzecia, wiodąca z działki prosto do lasu. Ta jest najbardziej grzybna - wzdłuż niej znajdujemy sporo koźlaków, ale trasa ta wymaga kilku skrętów w niezbyt charakterystcznych miejscach, dlatego chodzić nią należy tylko z przewodnikiem (Dzień dobry).
Dwie ostatnie drogi prowadzą nad mini plażę, obok leśnego parkingu. Z kilkumetrowej skarpy schodzi się na brzeg, na którym jest odrobinę piasku. Z tego kąpieliska korzysta jednorazowo, nie więcej jak kilka do kilkunastu osób i to tylko przy naprawdę pieknej pogodzie. Nie ma więc niepotrzebnego gwaru i harmidru. Jednak niestety nawet tych paru turystów zostawia po sobie sporo "pamiątek". Ale cóż śmiecenie to nasza świecka tradycja. :evil:
Chyba szerzej Wielkiego Lasu opisywać nie warto, generalnie jest z nim jak z definicją konia w Encyklopedi Staropoloskiej ("Koń: Koń, jaki jest, każdy wie).
t

wilcza75
21-11-2005, 13:59
W sierpniu z grubsza odnowiliśmy przyczepę. Nie wiem tylko skąd przyszedł mi do głowy pomysł pomalowania jej na ciemny brąz. :o Myślałem, że tak będzie bliżej koloru naturalnego drewna, zapominając że jednolicie ciemnobrązowe są tylko drzewa na dziecięcych obrazkach. Faktem jest, że gdy już ją pomalowałem, stwierdziłem z przerażeniem, że nasza buda jest jeszcze brzydsza :oops: , od tej którą kupiliśmy - białej z zielonymi krawędziami.
Oczywiście nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - przez te parę lat użytkowania, skutecznie odstraszała niepożądanych gości, bo jakąż fantazyję musiałby mieć złodziej żeby sądzić, że jest w niej coś cennego? :roll:

Na szczęście dobrze zrobiliśmy swoją robotę, oczyszczając ścianki ze zbutwiałych kawałków i dwukrotnie malując. Farba olejna dobrze ją zakonserwowała, i gdy przyczepę sprzedawałem w 5 lat później była na pewno w lepszym stanie niż wtedy gdy ją kupowałem.
Nie wspomniałem bowiem jeszcze, że na dachu położona była nowa papa, a widoczne części podwozia (było ich sporo ponieważ na 1/4 długości, tu gdzie był przegub, podłoga była na wysokości ponad 1metra) Moja Moja pomalowała Hamerajnem. Nie. Nie czarnym, brązowym czy szarym, tylko soczyście zielonym. 8)
No i był jeszcze jeden drobiazg związany z przyczepą, którym pochwalę się następnym razem

t

wilcza75
21-11-2005, 23:22
Otóż nasza przyczepa miała ... okno,a dokładniej 1,5 okna.
Jedno małe - 1 x 1m, a drogie całkiem malutkie 0,4x0,4m.
Przed nadejściem pierwszej zimy uznałem, że należy je zabezpieczyć okiennicą. Z tradycyjnej - drzwiczkowej, szybko zrezygnowałem - okno było zbyt blisko drzwi. Wpadłem więc na pomysł (mój własny, nigdzie nie podejrzany 8)), aby z 2 ceowników zrobić prowadnice, w które z góry będzie się wsuwać deski. Oczywiście pojawiły się problemy, największe ze znalezieniem odpowiednio długich śrub. Musiały być dłuższe od grubości ścianki przyczepy. Przy okazji poznałem konstrukcję swojej budy, tworzyły ją 2 warstwy sklejki z pustką w środku.
W łomżyńskim składzie metalowym przycięli i przewiercili mi ceowniki (10zł), drugą dychę zostawiłem w tartaku. Z drewnochronem, śrubami i wiertłem, kosztowało mnie wszystko trzydzieści parę PLN.
Pół październikowego dnia zajął mi montaż konstrukcji przestrzennej pt. "Okiennica". Najdziwniejsze w tym było to, że całość rzeczywiście udała misię:o :). Mnie, w sprawach majsterkowania człowekowi o 2 lewych rękach.
Oczywiście, gdy jacyś znajmoi przyjeżdżali na działkę, okiennice były pierwszą rzeczą, którą im musiałem pokazać, barwnie przy tym opisując swoją ciężką pracę i wychwalając oryginalny pomysł:wink:

Po zamontowaniu okiennic, resztę dnia poświęciłem na przybijanie pierwszych sztachet do płotu. Szło mi to strasznie wolno, ale nie myślałem wóczas że tą robotę skończę dopiero w czasie przyszłych wakacji.
t

wilcza75
27-11-2005, 19:46
Kończył się rok jublieuszowy, ważny ponieważ na naszym dzikim polu, czuć już było oddech cywilizacji. Całość zaczęła pomalutku przyponinać teren rekreacyjny, przyklejony do mazurskiej wioski, by z upływem czasu stać się w końcu częścią tej wsi.
Zapewne wielu z Was (sądząc ze zdjęć zamieszczanych w Forum, może nawet większość) jest pionierami, wydzierającymi łąkom, polom i ugorom ich pustkę i zapomnienie. Najpierw stawiacie pojedynczy domek gdzieś za miastem, potem są kolejne budowy w pobliżu, wreszcie gmina szarpnie się na kawałek drogi, zrobi jakieś oświetlenie. Coraz więcej sąsiadów z ich dziećmi, psami, autami.... Dlatego, mam nadzieję, zrozumiecie mnie i wybaczycie moją radość, z takiego przekształcania kawałka Puszczy Piskiej.

Rok 2001, zaraz po odejściu zimy, to czas kolejnej inwestycji w Naszej Wsi. Do naszej przyczepy dobudowaliśmy taras. To znaczy nie my tylko stolarz z pobliskiego tartaku. Taras miał wymiary 5 x2,5m. Konstrukcja była wykonana z kantówki 10x10cm, a podłoga i dach z desek calowych. Dzisiaj, gdy uporałem sie z budową domku w stanie surowym i mam trochę doświadczenia z nośnością krokwi, widzę, że przekroje elemetów drewnianych mogły być o połowę mniejsze. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, o tym jak taras okazał się trwały, przekonałem się ostatniej zimy, gdy Nadzór Budowlany kazał mi wszystko (dosłownie) zabrać z działki. Poczciwi sąsiedzi- rolnicy, przeciągnęli go po prostu ciągnikim na inną działkę, a w trakcie ponad stumetrowej "przejażdżki" po trawie pękła raptem jedna deska podłogi.
Taras kosztował nas 730zł, w tym 200 robocizna. Przyznam się że miałem
trochę wyrzutów sumienia że to za mało, ale stolarz był w sumie zadowolny, więc moje wyrzuty były trochę niepotrzebne.
Pod koniec maja całość była gotowa. Równo 2 lata po zakupie pola w Naszej Wsi, mogliśmy już naprawdę wygodnie wypoczywać na działce.
Taras oprócz funkcji użytkowej, pełnił jescze jedną rolę. Był wspaniała zasłoną naszej przyczepy, która ładniejsza się nie zrobiła, ale przynajmniej nie straszyła już sąsiadów. Przynajmniej tak mi się wydaje. Zresztą oceńcie sami.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/h/2/3/4/12868596_d.jpg

wilcza75
03-12-2005, 19:53
Jak wspomniał niedawno Tomek1950, trudno jest pisać dziennik cofając się parę lat wstecz. Wprawdzie przeróżne "ściągawki", pozwalają nie fantazjować zanadto :wink: i zachować względną chronologię, ale uwierzcie, łatwo nie jest.
Dlatego opis tego co dzisiaj zdarzyło się w Naszej Wsi, w końcu nie będzie szczególnym ćwiczeniem umysłowym, lecz lekkim (mam nadzieję) streszczenim ostatnich godzin.

Jadąc do Naszej Wsi wstąpiłem, po cieśli/stolarzy, żeby dogadać się wsprawie zrobienia podbitki, szczytów, ganku, parkietu, schodów itd. Zaczęło się byle jak. Witając się z nimi o 8:30, poczułem, że zionie od gości niczym z gorzelni. Musieli już z rana "podleczyć się" po męczącej nocy. Później okazało się , że nie są to majstry, o których myślałem. Sądziłem, że ludzie ci wykańczali w drewnie domek znajomego(solidnie i tanio), tymczasem to nie byli oni.
Na koniec powiedzieli, że przydałby się zaliczka.
Podsumowując:
+ trunkowi,
+ bez polecenia,
+znają słowo "zaliczka"
= dyskwalifikacja.
Ale z drugiej strony chwalili się że robili jeden domek w Naszej Wsi, z zewnątrz wygląda OK.
To może na razie wstrzymam się z decyzją i zapytam sąsiada co o nich myśli.
Na szczęście, prace wykończeniowe rozpocznę w marcu, nie ma pośpiechu.
Dzień tymczasem, był piękny. Lekki mrozek, chwilami słoneczko i po drodze na działkę bliskie spotkanie trzeciego stopnia.
Nie więcej jak 10m przed samochodem drogę przeskoczyła mi łania.
Dzieki Bogu, zbliżałem się właśnie do zakrętu i zwolniłem nieco, droga była sucha. Zahamowałem. Upiekło się więc nam obojgu.
Potem był mój ulubiony sposób spędzania soboty. Parę godzin fizycznej pracy :D.
O drugiej wybrałem sie w drogę powrotną. I zaraz za Naszą Wsią, drogę przebiegł mi lisek. Mijam go i widzę, że zatrzymuje się metr od drogi i spokojnie patrzy na auto i na mnie. Słowo daję, spojrzeliśmy sobie w oczy. No czekaj bratku. Teraz to cię upoluję. Cofnąłem samochód, lecz zanim wyciągnąłem telefon, bo tylko taką broń miałem pod ręką, on pokazał mi kitę i skrył się w lesie.
Przy okazji dostrzegłem, że był bardziej rudy niż płowy. Czy ten typ tak ma, czy może znaczy to, że zima nas jeszcze oszczędzi? Zobaczymy.

W każdym razie dzięki pani jeleniowej i liskowi miałem bieżący temat do dziennika. I postanowiłem przy następnych okazjach, wspomnieć nieco o innych spotkaniach z fauną Wielkiego Lasu
t

wilcza75
05-12-2005, 22:52
Szkodniki na moim polu
Nr 1 - zające. Niekwestionowany lider, gorsze są podobno tylko łosie, ale u nas na szczęście ich nie widziano.
Małe to to, a zeżre chyba wszystko co zielone. Dobrze że ich nie mają w Afryce, bo szły by w zawody z szarańczą. Mówię prawdę, przecież ich kuzyni - króliki, pustoszą Australię.
U mnie jadły głównie brzózki, ale wszystkie pozostałe krzewy i drzewka liściaste były skubniete. Sumak - trujący, cisy i ich jagody też, a one jadły i chyba były zdrowe.
Cecha charakterystyczna - szczególnie groźne zimą (dobrze że nie gryzą), ale dużo szkód robią też wiosną, podobno wiosenne przyrosty brzóz zawierają karoten, w którym szaraki ponoć się lubują.
Płot im nie straszny, zwłaszcza taki bez fundamentu. Podkopują się pod nim bez trudu. A potem tylko puch z ich futerka zostaje między sztachetami. Dwa lata temu byłem już tak zdesperowany, że chciałem zakładać wnyki :evil: :wink: .
Ale przyroda jest cudowna. Sama radzi sobie ze wszystkim. Mimo ciągłego podgryzania, moje roślinki rosły tak szybko, że teraz owijam siatką na zimę tylko ............ 3 drzewka owocowe ............. no tak, teraz sobie przypomniałem, że dotąd tego nie zrobiłem, a dopiero w sobotę będę na działce.
2. Sarny i jelenie. Te były groźne na początku i jeszcze rok po postawieniu płotu. A cięły równo, wszytko to co zające + modrzewie :o .
W końcu zaczęły szanować moją własność, bo w ostatnich latach nie było na śniegu śladów ich kopytek. Może też być tak, że rezygnują z jego przechodzenia bo padają ze śmiechu jak widzą zaporę wpostaci mojego płotku.
Opowiedział mi sąsiad z Naszej Wsi taką historię. Gdy jeszcze moja działka nie była moja i była odgrodzona od lasu płotem, którego resztki widać na 2 pierwszych zdjęciach tego dziennika, zobaczył, że jakiś jeleń - chciał go przeskoczyć. Z miejsca. A płot miał ponad 2m. No i nie udało mu się. Cofnął się więc kilka kroków do tyłu, z lekkim rozbiegiem, bez trudu przeskoczył ogrodzenie :roll: i zaczął pałaszować soczystą oziminę.
A mój płotek ma całe 1,4m......., na szczęście żyta nie sieję
3. Nornice - podcięły mi już korzenie kilku drzew i krzewów. Roślina taka usycha dosłownie w ciągu kilku dni, chyba nie ma na nie sposobu.
4. Krety - okropne w porze zimnej - szczególne upodobały sobie pole naszych durhów i sąsiadów - KiZ, których trawnik wygląda teraz jak powierzchnia księżyca, nasz też, ale tylko kawałek - na temat walki z nimi napisano na forum wiele.
5. Do os i ich kulistych gniazd (niszczonych systematycznie), po prostu się przyzwyczaiłem. Może nie są to dosłownie szkodniki, ale miłymi sąsiadami nie są.
Na szczęście szerszenia widziałem na działce tylko raz. Ale i to wystarczy. Wielki jak 5 os, pewnie przyleciał sobie na nie zapolować. A jak już postanowił sobie odlecieć, to widziałem go i słyszałem z dobrych 50-ciu metrów.
6. Krowy, parę razy ktoś otworzył im bramę i je normalnie wypasał na naszej byle jekiej trawce - niezłego bałaganu narobiły.
7. Wiejskie psy. Lubują się w rozciąganiu toreb ze śmieciami. Kilka razy dogrzebywały się do jedzenia zostawionego na noc w niedomkniętej piwniczce, czy na tarasie.

Wszystkie wymienione i te o których zapomniałem, są okropne. Ale gdyby ich nie było, działka w Naszej Wsi straciłaby o wiele, wiele więcej. 8) :lol:
t

wilcza75
16-12-2005, 18:45
Jednym z pierwszych filmów Jacka Nicholsona był „Kruk”(1963). Film jak film, dzisiaj byśmy go zakwalifikowali do gatunku fantasy, gdy oglądałem go na przełomie lat 70/80 była to po prostu baśń dla dorosłych. Zapamiętałem ten film z powodu tytułowego ptaka i oczywiście ze względu na młodego Nicholsona… tak, tak już wtedy miał ten swój szelmowski uśmieszek.
Chyba od tamtej pory datuje się moje marzenie, żeby zamieszkać na jakimś odludziu z udomowionym krukiem.
Kruki można wówczas było zobaczyć tylko z Zoo, bo Forumowiczom chyba nie muszę wyjaśniać, że czarne ptaszyska, które licznie spotykamy w naszych miastach to gawrony lub kawki. Kruk jest od gawrona większy, a czerń jego upierzenia jest tak intensywna, że wydaje się mieć granatowy odcień. Ma gruby, czarny dziób, w odróżnieniu wąskiego i jasnego dzioba gawroniego.
http://mpancz.webpark.pl/kruk_pliki/kruk2.JPG
Kruki występują rzadko i objęte są ochroną, dlatego uradowałem się niezmiernie gdy w końcu ujrzałem tego ptaka na wolności.
W roku 1987 lub 1988 odwiedziłem teściów w Piszu i wybrałem się na spacer do lasu. Tuż za miastem usłyszałem donośne krakanie. Pomyślałem, że to chyba nie gawron lub wrona. I rzeczywiście potężny dziób, nie pozostawiał wątpliwości - był to największy polski przedstawiciel rodziny krukowatych (później spotkałem je, nie tylko na Mazurach, ale i w okolicach Łomży).
Kilka lat temu, w swoim cyklu o faunie Puszczy Białowieskiej, publikowanym w Magazynie GW, Adam Wajrak wielokrotnie opisywał spotkania z krukami, do których miał chyba szczególny sentyment ze względu na swą małżonkę Nurię - naukowca badającego te ptaki. Jego artykuły były prawdziwą skarbnicą wiedzy o krukach.
Nie wiem jednak czy Wajrak widział to, co chyba w 2001r. ujrzałem w Wielkim Lesie. Najpierw dobiegł mnie odgłos krakania, tym donośniejszy, że cisza jest niewidzialną królową naszej polany. Poza tym był to głos nie jednego a dwóch ptaków. Kruki latały sobie dokładnie nad moją głową, ale jak to robiły…… Najpierw jakby ścigały się, by po chwili rozpoczynać powietrzną niby-walkę. Wyczyniały najróżniejsze akrobacje, rzucały się szaleńczo w dół, by po chwili wzbijać w górę. Przypominało to powietrzną walkę dwóch samolotów myśliwskich. Jeden z kruków latał nawet na plecach (jeśli tak można powiedzieć o ptaku), odpierając ataki, próbującego go podszczypywać rywala(?),brata(?). Nie wiedziałem, czy była to prawdziwe starcie, czy tylko zabawa, w każdym razie wydawało mi się że widzę coś zupełnie wyjątkowego.
Jednak nie. Niedawno przeczytałem, że są to typowe zachowania kruków. Tyle że godowe. Pozostaje tylko pytanie, czy była to prawdziwa walka dwóch samców czy zaloty zakochanej pary?

Najważniejsze jest jednak to, że kruki mieszkają w naszej okolicy przez cały rok i widuję je często, a że żyją podobno do 100lat, mam nadzieję że razem dożyjemy starości (tak tak kochanie z Tobą i krukami).
A marzenie z młodości…. Podobno jakiś leśnik w Wielkim Lesie ma w swojej leśniczówce oswojonego kruka, muszę go kiedyś obejrzeć z bliska.

Sorry, że tak marudzę o niczym, zamiast pisać co tam było dalej z płotem, tarasem, piwniczką, planem zagospodarowania przestrzennego, pozwoleniem na budowę i znowu z tarasem, przyczepą, sławojką, wyborem majstrów itd…
Wybaczcie, postaram się (nie)poprawić.
t

wilcza75
30-12-2005, 14:17
Zapiski finansowe z 2001 roku przypominają mi, że któregoś sierpniowego weekendu zakończyłem przybijanie sztachet naszego płotu. Niezły wynik, 100m ogrodzenia w ciągu 10-mcy :oops: .
Wymęczony :-? płotek już stał, byłem więc gotów stawić czoła czworonożnym żarłokom i zacząć nasadzenia. Kupiłem trochę roślin ozdobnych, kilka drzewek owocowych i po rozplanowaniu gdzie kiedyś stanie domek i jak będzie przebiegała dróżka dojazdowa, obsadziłem 6 małych stanowisk. Oczywiście, jak to w życiu bywa, w wyniku „mądrych” decyzji UMiG Pisz, swoje plany działkowe musiałem całkowicie zmienić. Ale o tym, za parę lat.
W tymże 2001 roku miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie brzemienne w skutki. A zaczęło sie cudownie, spędzaliśmy jedne z najpiękniejszych wakacji w życiu, 2 tygodnie w Norwegii. No i Moja Moja coś tam podpatrzyła. Niestety.
t

wilcza75
01-01-2006, 21:15
Napisałem niespełna miesiąc temu:

[quote]Krety - okropne w porze zimnej - szczególne upodobały sobie pole naszych durhów i sąsiadów - KiZ, których trawnik wygląda teraz jak powierzchnia księżyca, nasz też, ale tylko kawałek[quote]

Na dowód, że czasem :wink: piszę prawdę - poniżej pole KiZ
27 grudnia 2005.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/h/9/7/2/14003804_d.jpg

Z prawej strony modrzewie na naszej granicy, obok drewutnia KiZ, a z lewej za płotem - daszek naszej byłej przyczepy.
t

wilcza75
13-01-2006, 22:24
W końcu jestem w domu i mogę spokojnie spędzić godzinę lub dwie przy PC-cie, żeby pogrzebać w pamięci i wydumać choć ze trzy zdania do zapomnianego dziennika.
...o czym my tutaj ...., no więc tak. Pierwszy tydzień urlopu 2001 spędziliśy koło Oslo, a następny w norweskich górach. Ciekawostek przyrodniczych 8) było co nie miara....
mały :o sztorm podczas przeprawy przez Bałtyk, wiaterek na górnym pokładzie zrywający okulary, choroba morska MM i księżniczek, bójka rodaków między sobą, a później z załogą promu, długa kolejka w Karlskronie dla Polakow i Bałtów :evil: a dla unistów droga wolna, na odprawie na "gościnnej" ziemi szwedzkiej przepuszczenie bez jednego pytania auta z kilkoma młodzieńcami i szczegółowe "maglowanie" naszej rodziny ze sprawdzaniem bagaży, pokazywaniem kart kredytowych i płatniczych, liczeniem gotówki, w końcu telefon do Oslo czy nas znają i przyjmą (pamiętacie "Czy leci z nami pilot?" gdy teroryści o arabskich facyjatach uginający się pod ciężarem różnokalibrowej broni i przepasani taśmami z amunicją są przepuszczani na pokład samolotu, a biedną staruszkę cała policja USA rzuca na glebę ... itd - no to wyglądało prawie tak jak w tymże filmie)..., dalej wesoły przejazd przez granicę Norwesko - Szwedzką, gdy ok. 5 nad ranem nikogo nie zastaliśmy i dalej szukamy pograniczników lub celników,a tu nic , w końcu po 10 min. krzyków i walenia w zamknięte drzwi i okna strażnicy, wściekły głos, żeby dać im spać i jechać dalej, no i widoki, widoki, widoki...
Co wspolnego ma jednak Wielki Las i forum dziennikowe z naszą podróżą? Otóż wujek Mojej Mojej ma domek w górach i w tymże domku spędziliśmy kilka dni. O tym , że tam dopiero zobaczyliśmy prawdziwe odludzie, że widzieliśmy jak z topniejącego śniegu na naszych oczach tworzą się strumyki, rzeki, jeziorka, o domkach mimo środka lipca ciągle ledwo widocznych spod śniegu, o puszkach do których właściciele domków każdorazowo jadąc drogą dobrowolnie wrzucają drobne korony na jej utrzymanie, o piramidkach z kamieni układanych na pamiątkę na każdym wzgórku, nie warto przecież wspominać.
Warto za to tutaj coś opowiedzieć coś o ichnich domkach ... górskich? letnich? zimowych?
...to może jutro
t

wilcza75
14-01-2006, 21:34
Mimo, że Norwegów uważa się za ludzi zamożnych, osada do której dotarliśmy po kilku godzinach jazdy z Oslo, sprawiała wrażenie nad wyraz skromne. Na tej szerokości geograficznej i wysokości - 850m npm. rosły jedynie 4-5 metrowe brzózki. Te dobrze znane nam drzewa już trochę wyżej stawały się rzadasze i bardziej rachityczne a poniżej 1000m npm zanikały całkowicie.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/h/5/4/8/14819128_d.jpg
W zagajniki i wzgórza wtulone były nieliczne drewniane domki z małymi oknami i spadzistymi dachami. Na każdym, umocowane było ogniwo słoneczne (po co wydawać krocie na kilkanaście km linii energetycznej, a przy okazji szpecić krajobraz i ponosić koszty eksploatacji).
Domek kuzynów niczym nie wyróżniał się z pozostałych. Ani wielkością, ani kształtem, ani jak sądzę wyposażeniem. Oprócz sporej sieni, na tyle dużej, że mieściło się w niej łóżko, domek miał jeden pokój oraz wnękę kuchenną.
Wnętrze domku było wręcz surowe. Szafy, regały, łóżka, w tym piętrowe - dziecięce, jakieś 20 lat temu wuj małżonki pozbijał ze zwykłych desek.
Ogniwo słoneczne ładowało akumulator podobny do samochodowego, a energia służyła wyłącznie do oświetalnia budynku.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/h/3/1/9/14819127_d.jpg
Tradycyjna, metalowa kuchenka i kominek stanowiły dopełnienie zdobyczy cywilizacji.
W okolicy oczywiście nic nigdy nie zginęło :o. Wyobrażacie sobie u nas pozostawienie na długie miesiące w domku na odludziu, baterii słonecznych i akumulatora, a przy okazji np. paru kompletów nart biegowych :o :o .
Moja Moja zwrociła szczególną uwagę na mini-piwniczkę w kuchni (choć nawet przymiotnik mini jest tu na wyrost). Była to kwadratowa dziura w podłodze, o głębokości metra i szerokości 50cm, zamykana drewnianą klapą z cienką izolacją ze styropianu. Ta piwnico-lodówka w klimacie środkowej Norwegii, spisywała się znakomicie. Latem temperatura nie przekraczała w niej 10oC. Moja Pani zobaczyła, spróbowała, i przez następne miesiące suszyła mi głowę, że ona też musi mieć coś takiego na działce :( .
W przyczepie?!
Mnie zdecydowanie bardziej spodobało się, stojące obok pomieszczenie gospodarcze. Przypominało naszą poczciwą sławojkę, tyle że było znacznie większe. Miało to jakieś 2x1,5m i oprócz składzika na narzędzia, pełniło też funkcję kibelka, a zamiast dziury w ziemi - jak u nas, pod deską stało wiadro (opróżniane w płynącym obok strumieniu :o , który 200m dalej wpadał do rwącej górskiej rzeki).
Gdyby nie to, że 2 miesiące wcześniej, postawiliśmy na działce sławojkę i że nie mamy obok rzeczki, zastosowałbym ten patent u nas. A tak jedyną inspiracją z Gór Norweskich, która miała szansę realizacji w Naszej Wsi, pozostała nieszczęsna, betonowa dziura w ziemi :-? .

wilcza75
03-02-2006, 08:03
2002 rok zdominowały trzy wydarzenia, wśród których budowa, wyśnionej przez MM, piwniczki, okazała się najmniej ważna.
Ale po kolei. Wiecie panowie (panie tym bardziej) co to znaczy gdy wasza ukochana, coś sobie wymarzy. Przy braku prądu na działce oraz niedostępności wszystkich elektrycznych gadżetów, w tym przede wszystkim lodówki, piwniczka miała być, bo jak nie to …… :cry: :evil: , choć nie ukrywam, że i dla mnie perspektywa zawsze chłodnego piwa podczas upalnego lata była kusząca.
Wybetonowanej dziury w ziemi, nie brałem pod uwagę – od podłogi przyczepy do ziemi było 0,5m, wobec tego postanowiłem zbudować swego rodzaju ziemiankę. Pomysł i wykonanie było świetne, ale tylko przez pierwszy rok, no może dwa. Moja budowla ma jedną poważną wadę. Swoją piwniczkę zbudowałem z drewna.... Góra i boki zostały symbolicznie zabezpieczone folią i papą, ale spód już nie.
Złota rączka ze wsi – p.Mariusz zbudował coś w rodzaju kontenera o wymiarach podstawy 1x2m i 2m wzrostu, po czym podnośnikiem ciągnikowym wstawił to to , do uprzednio wykopanej dziury. Miałem zamiar wkopać się na jakieś 1,5 m, tymczasem już na 1–1,2m zacząłem wybierać zawilgocony piasek, a przy kolejnym wyciągnięciu sztycha, zaczęła podchodzić woda. A działo się to na początku suchego, jak zwykle, lata... :roll:
Pod koniec lipca, tydzień urlopu wykorzystałem na obmurowanie kamieniami wejścia do piwniczki i całość obsadziłem jakimiś skalnikami. KiZ zrobili jeszcze w środku super-półki i panowie przez resztę lata mogli rozkoszować się zimnym piwem, a nasze niewiasty nie musiały się już martwić o wiktuały, że na drugi dzień po przywiezieniu, będą cokolwiek nieświeże.
Jednym słowem obie funkcje - użyteczna i estetyczna wydawały się być spełnione.
Mojego błogiego spokoju w temacie piwniczki, nie zmąciło nawet pojawienie się następnej wiosny białych plam, niechybnie o charakterze pleśniowym, w jej dolnych rogach, Zresztą w maju na świat przyszła Zosia i w następnym sezonie wakacyjnym, raptem kilka razy zawitaliśmy do wsi. Dobrze przynajmniej,że KiZ często korzystali z dobrodziejstw Puszczy Piskiej i używali, coraz bardziej zwilgotniałej, ziemianki.
Po wiosnennych roztopach 2004r. w piwniczce pojawiła się woda, a jej poziom ustabilizował się na jakiś 30cm... :-?
Wodę oczywiście od razu wybrałem, ale wilgoć , która "weszła" do środka teraz dopiero zaczęła się panoszyć. Drewniane słupy konstrukcji, już chyba na stałe nasiąknęły wodą, a wykwity grzybów zajmowały coraz większę powierzchnię dolnych ścianek.
Dopiero w następnym roku, podczas kopania fundamentów naszego domku, gdy na niespełna metrze pojawiła się woda gruntowa, zresztą równo z poziomem pobliskiego rowu melioracyjnego, zdałem sobie sprawę że jeśli chciałem tu stawiać piwniczkę, należało, przynajmniej w części podziemnej, zrobić ją z bloczków fundamentowych (może jeszcze taniej niż z drewna) i wykonać fachową izolację...
...ale, ale, muszę dodać, że piwniczka znakomicie przydaje się jako graciarnia podczas budowy. Więc jakaś pociecha z niej jest.

rzeczony okaz na obrazku z lewej; 3 lata po postawieniu jeszcze się nie zapadł (nie patrzymy na domek, którego jeszcze nie ma - jak mawiała jedna z Dziennikarek)
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/h/0/2/1/15104397_d.jpg

wilcza75
03-02-2006, 22:08
Waga wszystkiego co dzieje się dookoła nas jest względna.
Moja porażka pt. piwniczka, z powodu jakichś tam kosztów i odrobinę urażonych ambicji inwestora, jakkolwiek przykra, była niczym wobec tego co się wydarzyło przed południem 4-go LIPCA 2002r. gdy znaczny obszar Puszczy Piskiej powalił huragan.
W ciągu kilkunastu minut pokotem legło 12 tysięcy hektarów lasu. Puszcza na około 20km długości i 2km szerokości wyglądała jakby przejechał po niej gigantyczny walec, gnąc i wyrywając z korzeniami tysiące drzew. Mniejsze szkody wiatr wyrządził na ogromnym obszarze od Puszczy Kurpiowskiej k/Turosli do Puszczy Rominckiej na północnej granicy państwa.
KiZ tego dnia byli na działce. Jak opowiadali, drzewa pod naporem wiatru wygięły się prawie do ziemi , ale … przetrwały . Wiatrołomy kończą się 5 km od nas :o :D .
Zresztą „cudów” tego dnia było znacznie więcej. Najważniejsze, że nikt nie zginął, a nawet nie został poważnie ranny. Wichura przeszła przez tereny praktycznie niezamieszkałe, a w Piszu i okolicznych wsiach szkody były stosunkowo niewielkie.
Sądzono, że zanim to gigantyczne zwalisko suchych drzew zostanie uprzątnięte, nastąpią kolejne klęski. Do pożaru wystarczyłaby przecież jedna iskra bez żadnych szans na jego powstrzymanie - tymczasem dzięki samodyscyplinie tysiecy pracowników leśnych nic takiego nie nastąpiło. Jeśli powalony las miał się oprzeć żywiołowi ognia to powinny go zeżreć go korniki i inne brudnice mniszki. Drzewa jednak schły szybko i wszelkie robactwo nie było nim szczególnie zainteresowane
Na szczęście więc nie spełniła się żadna z kasandrycznych przepowiedni pesymistów.


Dla nas liczyło się głównie to, że huragan ominął Naszą Wieś i las wokół niej. Gdyby stało się inaczej, musielibyśmy sobie szukać innego miejsca na dożycie spokojnej starości. Zanim Wielki Las urósłby i znowu był wielki, Zosia byłaby babcią, a my... .
Opatrzność na szczęście nad nami czuwała 8) .

Jest taka opowieść o mądrym mandarynie, którego żadne dramaty ani radości nie wyprowadzają z równowagi i każde wydarzenie komentuje słowami "może dobrze, a może źle", po czym okazuje się że zawsze ma rację, a klęski niosą w sobie przesłanie sukcesu i odwrotnie.
Minęło kilka lat od wielkiego huraganu.
Kawał starego lasu przestał istnieć :cry: . Straty ekonomiczne poniosły Lasy Państwowe, ale region piski i jego mieszkańcy niekoniecznie
Przy zrywce i wywózce drzew, a później przy nasadzeniach stale pracowało ponad tysiąc osób. Do tego setki ciągników i samochodów. Przeznaczono dodatkowe środki na poprawę lokalnej infrastruktury.
Ekosystem puszczy w dłuższej perspektywie także powinien odnieść korzyści. Obecnie sadzone lasy mają bardziej zróżnicowany drzewostan i gdy urosną, może będą przypominały pierwotne puszcze a nie jałowe plantacje sosny. Najpierw więc była tylko rozpacz, ale po latach pojawiła się nadzieja.

Latem 2002r. w Naszej Wsi zdarzyło się jeszcze coś, co tym razem bezpośrednio odnosiło się do marzeń MM i tomasza o swoim domku. Sąsiad z pola pod lasem - Pan Ważny Urzędnik, postawił sobie drewnianą chałupę. Na początku nic nie wskazywało, by miało to bezpośrednie przełożenie na nasze dalsze plany .. .
... do czasu jednak...

t

wilcza75
08-02-2006, 21:27
W tym momencie doszedłem chyba do momentu, w którym powinienem zaprzestać błądzenia po lesie, a raczej zakamarkach własnej (nie)pamięci i zamknąć dziennik pod jego obecnym tytułem, a rozpocząć nowy z zasadniczym opisem budowy...

...ale dzisiaj jeszcze wrócę do nieszczesnego huraganu sprzed 3,5roku. Po wpływem tego co oglądała podczas kolejnych wyjazdów na Mazury, najstarsza z moich córek, jesienią ub.r. napisała pracę konkursową z biologii.

Autorka pozwoliła mi zacytować kilka fragmentów, co czynię tym chętniej, że wnioski wydają się zaskakujące (oczywiście osoby niezbyt interesujące się tym co zielone, mogą w tym miejscu spokojnie zakończyć lekturę tego odcinka Wielkiego Lasu :evil: )

... dla środowisk naukowych, szkody poczynione przez huragan stały się okazją do przeprowadzenia licznych badań, z których najważniejszym jest eksperyment, polegający na pozostawieniu części puszczy bez żadnych zabiegów pielęgnacyjnych, w stanie w jakim znalazła się natychmiast po ucichnięciu wiatru.
Głównym celem moich badań było wykazanie różnic w występowaniu roślinności trzy lata po huraganie w miejscu zagospodarowanym przez człowieka i z pozostawionym wiatrołomem. Zainteresowało mnie także jak skończył się spór dotyczący powierzchni lasu rezerwowego i przyczyny postępowania, które kierowały leśnikami i naukowcami....
...Już trzy lata po huraganie widać różnicę w rozwoju ekosystemu w miejscu z pozostawionym wiatrołomem i zagospodarowanym przez człowieka. Różnice wynikają z kilku przyczyn.
W miejscu zagospodarowanym drzewa były wywożone systemem zrywki, tzn. poprzez wyciągnięcie pni o określonej długości, wycięcie gałęzi i przemieszczenie ich z powierzchni leśnej do wyznaczonej drogi. Spowodowało to całkowite przeoranie gruntu i w następstwie tego zniszczenie roślinności, której korzenie znalazły się na wierzchu, a rośliny niezdolne do pobierania wody i soli mineralnych oraz fotosyntezy (liście schowane w ziemię) - obumarły.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/h/4/8/8/14944438_d.jpg
Gleby bielicowe, na których rośnie bór Puszczy Piskiej, charakteryzują się bardzo cienką warstwą próchnicy. W momencie usuwania drzew przez ciężki sprzęt gleba została wyjałowiona poprzez zmieszanie jej ze znajdującym się niżej piaskiem i obecnie tylko nieliczne rośliny znajdują tam siedliska. Pojawiają się rośliny o małych wymaganiach - trawy, chwasty, maliny oraz występujące w miejscach suchych i niezbyt zacienionych, np. przetacznik.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/h/7/2/2/14944436_d.jpg
Wywiezienie drzew spowodowało zmianę stopnia nasłonecznienia i pozbawienie innych roślin cienia, nastąpiło osuszenie gleby. Pierwszym, widocznym efektem tego stanu na terenie całkowicie pozbawionym osłony, jest znikoma ilość mchów (gęsto występujących w borach sosnowych).
Proces degradacji niczym nie osłoniętego gruntu potęgują czynniki atmosferyczne wiatr i deszcz. Szybciej topnieje i spływa do zagłębień terenu pokrywa śnieżna, przez co gleba w okresie wiosennym ma mniejszy zapas wilgoci, a rośliny gorsze warunki wzrostu.

Na obszarze z nie uprzątniętymi wiatrołomami, grunt nie został tak zniszczony jak w miejscu zagospodarowanym. Mechaniczne naruszenie struktury gleby następowało tylko w momencie upadków drzew, dlatego w znacznie mniejszym stopniu zniszczona została warstwa „starego” runa i poszycia, a średnie pokrycie ziemi roślinnością jest dwa razy większe niż na terenach zagospodarowanych przez leśników.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/h/4/2/2/14944435_d.jpg
Wyraźnie zauważalna jest obecność mchów, występujących w miejscach zacienionych i dodatkowo utrzymujących zwiększoną wilgotność gleby. Mchy są zresztą widoczne nie tylko na ziemi, lecz również na zwalonych pniach, czy wyrwanych korzeniach drzew, a swoją obecnością zatrzymując wilgoć stwarzając lepsze warunki do rozwoju grzybów rozkładających drewno i podłoże.
http://www.superfoto.pl/zdjecia/foto/h/2/7/8/14944437_d.jpg
Przewrócone i połamane drzewa stanowią nie tylko nowe podłoże, ale zapewniają nieco cienia, lecz przede wszystkim, butwiejące drewno to doskonały magazyn wilgoci, dzięki któremu dobre warunki wzrostu mają inne rośliny np. konwalie i szczaw. Na obszarze niezagospodarowanym występują borówki, będące w znacznym stopniu pozostałością jeszcze sprzed huraganu, a ich wysoka ilość wskazuje, że mają tutaj odpowiednie warunki do rozwoju. Znajdujemy także duże ilości traw, co można tłumaczyć tym, że dostęp słońca do powierzchni ziemi jest tu znacznie większy niż ma to miejsce w zdrowym lesie....

...Wprawdzie jak wskazują obecne badania, rozwój roślinności na obszarach leśnych już nie poddanych ingerencji człowieka - po huraganie w 2001 roku - przebiega znacznie intensywniej, ale na ostateczne wnioski jest jeszcze za wcześnie. Dopiero za kilka-kilkanaście lat, gdy nastąpi wzrost siewek i sadzonek drzew można będzie dokonać pełniejszej oceny jakości przyrodniczej obu obszarów...

...Dodatkowo można zadać pytanie dlaczego badaniom poddano zaledwie 445 ha, wobec planowanych początkowo znacznie ponad 1000 ha? I czy decyzja leśników o ograniczeniu powierzchni podlegającej samo regeneracji nie była błędna? Główne obawy o masowy rozwój szkodników, nie sprawdzają się. Większość owadów żywiących się tkanką drzew nie żeruje na drzewach suchych, a takie wypełniają zniszczoną huraganem puszczę. Czy głównym powodem oporu leśników przed powiększeniem powierzchni badań, nie jest obawa o utratę dochodów z gospodarki leśnej? Może bowiem okazać się, że należy zmienić ogólne zasady ingerencji człowieka w funkcjonowanie lasu. Z traktowania go jak plantację drzew, na przyjęcie filozofii maksymalnego wykorzystania naturalnych sił przyrody do jego tworzenia.


Zuzia

wilcza75
17-02-2006, 19:17
Jako się rzekło, koniec bajdurzenia 8) .

Od tej chwili już nie będzie nienatemat 8) 8) .


Zaczynam więc nudny dziennik prwadziwiebudowlany 8) 8) 8) .


Nudny, bo przecież wszystko już na tym Forum było, gmina, która nie uaktualnia planów zagospodarowania przestrzennego (a jak już, to na przekór właścicielom działek), urzędnicy nie w temacie, złotouści projektanci, pogoda jak na złość, przepracowani wykonawcy, hurtownicy niesłyszący słowa „rabat” i na koniec zagubiony jak dziecko we mgle inwestor,
ale na szczęście było i o tym, że w firmach i urzędach są osoby kompetentne, uczynne i pracowite, dzięki którym budowanie jednak jest możliwe, a zagubiony budowacz dzięki życzliwym Forumowiczkom i Forumowiczom, poduczyć się tego i owego też może.


No więc tak...
...wieści o kolejnych i to co raz bliższych wsiach, dla których gmina uchwalała nowe plany zagospodarowania przestrzennego, nadciągały do Naszej Wsi. Może nie lotem błyskawicy, ale nadzieja pojawiła się w sercach wątpiących.
Wreszcie pod koniec czerwca 2003 dostaliśmy zawiadomienie o wyłożeniu w gminie projektu planu do wglądu.
No to pojachaliśmy, zobaczyliśmy i ... :cry: :o :evil: nasza działka została "przycięta", bagatela o jakieś 25%.
t

wilcza75
18-02-2006, 21:29
Podczas podziału pola w 1999r. geodeta ,zgodnie z ówczesnymi przepisami wyodrębnił drogi wewnętrzne szerokości 6m, dodatkowo ścinając narożniki działek pod kątem 45o na długości 4 czy 5m każdy bok i była to wręcz autostrada w porównaniu z naszą starą działką w Szczechach nad Rosiem, gdzie były trzymetrowe dróżki.
Po 4 latach urzędnicy gminni wykombinowali sobie, że będą zmieniać sposób użytkowania gruntów rolnych, ale pod warunkiem, że drogi wewnętrzne będą miały co najmniej 10m. Przy czym bez znaczenia jest lokalizacja, ilość użytkowników, itd.
Oczywiście wnieśliśmy zarzut do przedstawionego projektu, dodatkowo wnosząc o to by nasze działki były mieszkalne a nie letniskowe jak planowano.
Dla uzyskania niezbędnej szerokości, każdemu właścicielowi „obcięto” po 2m. Zmniejszenie długości z 55 na 53m nie miało większego znaczenia, za to szerokość 19m zamiast 21m mogła już być problemem.
Ale nic to, otóż autorzy projektu wymyślili sobie jeszcze, że dodatkowo wykroją z naszej działki 300m2 na plac do zawracania, przez niektórych zwany cofką. Żeby było śmieszniej (a raczej straszniej) nowa granica miała przebiegać dokładnie przez środek naszego wymarzonego domku. A miejsce dla niego uszykowaliśmy książkowo - przy ścianie lasu, w północnej części działki, z tarasem i wjazdem od południa.
Co ciekawe „cofka” miała być zrobiona kosztem tylko naszego pola. Sąsiedzi z drugiej strony drogi – panowie Ważny Urzędnik oraz Architekt /też z Pisza/ mogli spać spokojnie, im krzywdy nikt nie chciał (lub nie mógł) zrobić:-? .

We wrześniu dostaliśmy pismo z gminy odrzucające nasz zarzut w sprawie nowych linii podziału pola :evil: .

Udałem się więc do Burmistrza Miasta i Gminy.

wilcza75
21-02-2006, 19:58
Łatwo zgadnąć jaka była odpowiedź burmistrza - przecież gmina robi to wszystko dla nas… bo jak już zbudują nam drogę, to będziemy chcieli żeby miała chodniki, oświetlenie, kanalizację i wodociągi (jednym słowem drugą Marszałkowską) … i jeszcze, że będą przecież naszą drogę utrzymywać, odśnieżać itd, … dlatego parametry muszą być zachowane i on by bardzo, bardzo, ale … no naprawdę … , ale proszę się nie martwić… ,ale gdyby mógł …

Jest taki cudowny rysunek Andrzeja Mleczki z końca lat 70-tych. Stoi sobie nygus, z kieszeni wystaje mu proca, facjata zaklejona na krzyż plastrami, a obok niego o głowę mniejszy, wystraszony knypek z podbitym okiem… i podpis pod obrazkiem (mniej/więcej): „nie mam do niego pretensji, że kazał mi zjeść żabę, tylko o to że teraz chodzi i rozpowiada, że zrobiłem to w imię naszej przyjaźni” Minęło prawie trzydzieści lat od tamtej pory i zawsze gdy jakaś władza od ostatniego referenta w urzędzie gminy do prezydenta RP wmawia mi że coś robi dla mojego dobra, przypominam sobie ten obrazek o „przyjaźni” polsko-radziecko (lub polsko - PZPR-owskiej jak kto woli) i sam mi się scyzoryk otwiera w kieszeni.

Róbcie sobie … tacy… owacy co chcecie, tylko nie mówcie że robicie to dla nas :-? :evil:.

Ale do rzeczy.

W grudniu 2003 dostałem zaproszenie na sesję rady gminy, podczas której miał być uchwalany Plan Zagospodarowania Przestrzennego dla kilkunastu miejscowości.

Pojechałem i przyznam, że w ostatnich latach niewiele miałem równie traumatycznych przeżyć jak spotkanie z zarządem gminy, radnymi, autorami projektu PZP, rolnikami i innymi działkowiczami znad Nidzkiego, Rosia i Śniardw.

Zaczęło się od tego że burmistrz, a po nim osoby które sporządzały plan, zaczęły wyjaśniać że muszą porządkować chaos budowlany, trzymać się przepisów, dbać o ochronę środowiska i jako się rzekło robią to wszystko dla właścicieli gruntów… OK.

Ponadto, zostaliśmy poinformowani, że jeżeli ktoś nie będzie akceptował planu to nic się nie zmieni i nadal będzie miał ziemię rolną…OK.

Następnie zaczęli zgłaszać swoje uwagi zainteresowani. Szczególnie zapamiętałem grupę osób jeszcze starszych ode mnie, z Łupek nad Rosiem, którzy mieli stare, zagospodarowane działki. Tak się złożyło, że były one stosunkowo wąskie i wg planu, po zajęciu kawałka działki na drogę, szerokość niektórych spadała do 10m, utrudniając lub uniemożliwiając budowę jakichkolwiek domków. Także znaczna część starych nasadzeń, musiałaby zostać usunięta. Czy tak pytają ludzie?

Tak - potwierdzili projektanci.

Na co burmistrz - jeśli będzie wam za wąsko, dokupujcie sobie ziemię po sąsiedzku, a droga ma mieć 10m szerokości i już.
Panie zaczęły łkać, panom też głos się łamie, tłymaczymy, że przecież część nowych dróg w planach zagospodarowania ma mniejszą szerokość. Na to znowu władza: że tak, ale to w sąsiedztwie działek budowlanych lub letniskowych i gmina nie maargumentów i finansów na wywłaszczenia. Właściciele takich gruntów mogą budować, a wy jeśli będziecie się protestować i sądzić się z gminą (co potrwa lata całe) nie będziecie mogli legalnie budować.
Jednym słowem nie przepisy a szantaż.
W kuluarach podczas przerw tłumaczyłem wszystko radnym, a później już w trakcie sesji ponwnie preoruję, że plan niech będzie wg określonych zasad, ale przy odrobinie zdrowego rozsądku ułatwi nam życie i przyczyni się do rozwoju gminy.
Odniosłem się także do poszerzenia drogi na nieszczęsną cofkę, że ta spowoduje degradację walorów mojej działki, czyniąc ją bezużyteczną.
Na to projektanci, że mimo iż w naszym kącie pod lasem są tylko 3 działki (moja i 2 sąsiadów-niedoruszenia na przeciwko) droga się kończy i musi być miejsce do zawracania dla straży pożarnej i innych służb.
I wtedy zbystrzałem. Jaki koniec drogi? Przecież między naszym polem a lasem jest droga gminna, w większości zarośnięta lasem o szerokości ścieżki jedynie, ale jak wykarczują drzewa i krzaki - nikt nie będzie musiał zawracać.
Na to słyszę - Panie, mówi głowny projektant, jaka droga? przecież tam jest rów melioracyjny, strumyk taki ...:o :o :o
Tak........, no to zobaczymy :o :o :o :o :o :wink:

W końcu zaczęło się.
Będzie głosowanie...
... tak przynajmniej myślałem.

wilcza75
26-02-2006, 17:54
3.12.2005 -

... wstąpiłem, po cieśli/stolarzy, żeby dogadać się wsprawie zrobienia podbitki, szczytów, ganku, parkietu, schodów itd. Zaczęło się byle jak. Witając się z nimi o 8:30, poczułem, że zionie od gości niczym z gorzelni. Musieli już z rana "podleczyć się" po męczącej nocy. Później okazało się , że nie są to majstry, o których myślałem. Sądziłem, że ludzie ci wykańczali w drewnie domek znajomego(solidnie i tanio), tymczasem to nie byli oni.
Na koniec powiedzieli, że przydałby się zaliczka.
Podsumowując:
+ trunkowi,
+ bez polecenia,
+ znają słowo "zaliczka"
= dyskwalifikacja.
Ale z drugiej strony chwalili się że robili jeden domek w Naszej Wsi, z zewnątrz wygląda OK.
To może na razie wstrzymam się z decyzją i zapytam sąsiada co o nich myśli...

W ostatni wtorek w końcu wybrałem się na zwiad.
A tu.
Brama i furtka sąsiada zasypane śniegiem. W oknach żaluzje.
Dobijam się do sąsiadów sąsiada, a nie znam ludzi, więc tłumaczę kto ja , co i jak...
Wysłuchali i mówią że nie ma człowieka bo ... sprzedał chałupę.
Opinii o majstrach nie będzie :(

Więc ryzyk-fizyk, spróbuję jeszcze raz, z tymi samymi (lekkotrunkowymi) majstrami.
W sobotę ekpia stolarzy była rano w swoim warsztacie.
Trzeźwi.
Krótka rozmowa... i przybiliśmy z panem Jurkiem piątkę.
Za 2 tygodnie jedziemy na obmiar.
Przez moment pojawiła się nadzieja, że jednak coś wyniucham - w Snopkach teraz akurat robią schody. Od słowa do słowa jak znajdę własciciela, itd. , w końcu pytanie. Po co mam jechać, jak to są tylko stopnice na schodach b e t o n o w y c h :roll: ?
Więc nie pojadę.
Ryzyko ryzykiem, ale ta cena...
Schody dębowe, z drewna klejonego, z motażem. Cena za stopień ... PLN
:o :o :o
Kto da mniej?

wilcza75
10-03-2006, 20:38
No to moi kurpiowscy cieśle/stolarze zaczynają robić schody.
Do końca marca powinny być gotowe.
Obędzie się nawet bez zaliczki.

Nie myślałem tylko, że w tak prostej sprawie może być tyle wątpliwości.
W projekcie jest 12 schodków co 22,5cm. Dobrze, bo stopnie wysunięte są jeden do drugiego o 26cm, źle po skok 22,5 cm to dużo.
Ideał to podobno - 17,5cm wysokości, ale wtedy 14 stopni będzie wysunięte tylko o 20cm jeden nad drugim. Majster mówi że trudno będzie wówczas schodzić na dół.
Ma nad tym jeszcze podumać. Dobrze, widać że człowiek myśli.

No i jeszcze cena. Od 150zł/stopień majster zaczął targowanie.
To chyba nieźle.

Żyję już wiosenną kontynuacją budowy i trudno mi się zabrać do wspomnień, ale ...... jeszcze tu wrócę 8)

wilcza75
17-03-2006, 15:23
Myśli o wznowieniu budowy odsuwałem od siebie przez całą zimę, niczym planowaną wizytę u dentysty. A tu wszystko migiem samo rozkręciło się.
Od Tomka1950 dostałem namiary na p.Romka, lecz zanim do niego zadzwoniłem, zdążył już rozpocząć robotę, wstępnie dogadany, stolarz z Kurpii.
W środę pojechaliśmy na wizytację we trójkę - Zosia, Moja Moja i t.
Chyba myliłem się co do człowieka, bo czwarty już raz go spotykam i poza niefortunnym debiutem, zawsze był trzeźwy.
Mimo późnej, jak na wieś, pory - 17:30, zastałem go w stolarni. Stopnie były już gotowe, a majster chciał uzgodnić ewentualne bejcowanie i czy lakier ma być połysk, półmat , czy mat. Dostał parę groszy zaliczki ( :oops: - szkoda mi go się zrobiło, zwłaszcza, że poznaliśmy przy okazji jego synka, o 1m-c młodszego od Zosi).
W sobotę przymierza się do składania 3 pierwszych stopni zabiegowych.
I dalej wszystko musiało już być biegiem. Przynajmniej pod schodami trzeba skończyć podłogę. Kupiliśmy więc gres, II gatunek za 22,5zł i jutro jadę z kolegą na Mazury, układać posadzkę. Oby tylko mrozu nie było.

wilcza75
19-03-2006, 19:09
Wg stanu na 19.03.2006 nasz maleńki domek w Puszczy Piskiej, ma oprócz tynków wewnętrznch, kabli, jakichś rur i rurek ukrytych w scianach, niespodzianie ... ułożone w sobotę 2m2 podłogi.
Jednak zanim wybrałem projekt, dostałem pozwolenie na budowę, "oczyściłem" działkę i w końcu doprowadziłem budowę do wyżej opisanego stanu, musiałem stanąć w szranki i zwycięsko zakończyć potyczkę z wrogą armią 8) .

W końcu zaczęło się.
Będzie głosowanie...
... tak przynajmniej myślałem.
Pierwszy i jak dotąd ostatni raz miałem wątpliwą przyjemność obserwowania głosowań polskich rajców.
Najpierw byłem świadkiem swoistego teatrum szeptów, nawoływań, knowań, pohukiwania jedni na drugich. Jednym słowem radni sposobili się do wielkiej polityki, nieodzownej gdy rozmawia się o kilku wioskach zagubionych w mazurskich lasach. O meritum ani słowa.
Same głosowania, nad kolejnymi projektami PZP, przebiegały w atmosferze klubowej dyscypliny, chaosu - bo często nie wiedziano o co chodzi, partykularyzmu i ... niewielkiej powagi :roll: :evil: - delikatnie rzecz biorąc.
Tak, atmosfera po jednej stronie sali gdzie siedzieli zainteresowani była niemal grobowa, zaś po drugiej, gdzie znajdowali się reprezentanci społeczeństwa i miłościwie panujący urzędnicy - z lekka frywolna.
Właściwie wszystko przebiegało zgodnie z planem. Kolejne projekty PZP zatwierdzano tak jak chciał burmistrz, aczkolwiek tylko z minimalną przewagą głosów.
Nad planami dla naszej wsi, głosowano na samym końcu, a zamieszanie w tym momencie było już ogromne. Przeczytano projekt uchwały, radni coś tam jeszcze uzgadniali poza protokołem, część właścicieli działek wychodziła zrezygnowna z sali, osoby niezainteresowane kręciły sie i głośno rozmawiały, a siedzących bliżej radnych, wydających się opozycją, autor tej bajeczki razem z dwoma sąsiadami z Naszej Wsi, namawiał do odrzucenia projektu.
Kto za ?, kto przeciw ? kto wstrzymał się ?
I już jest wynik :o

wilcza75
20-03-2006, 21:49
Radni, wbrew zarządowi, odrzucili Plan Zagospodarowania Przestrzennego dla Naszej Wsi :o :).
Nie wiem tylko czy za śmieszne czy raczej smutne można uznać to, że wynik ten był dziełem przypadku :roll: . Dezorientacja głosujących była na tyle duża, że miałem wrażenie, iż niewielu wiedziało kiedy ma podnosić rękę.
Suma sumarum. PZP dla naszej działki nadal nie było.

Zapomniałem tu jeszcze dodać, że w trakcie obrad, podczas dyskusji czy droga jest drogą czy rowem melioracyjnym, jedna z pracownic UMiG przyniosła plany tego terenu i wprawdzie głównemu projektantowi nieco zrzedła mina, jednak swojego zdania nie zmienił.
Po zakończeniu sesji, ponownie wdałem się z nim w dyskusję, podczas której gość, już znacznie mniej pewny siebie, przyznał, że musi wybrać się do Naszej Wsi i sprawdzić jak jest naprawdę, bo ... dotąd tam nie był.

W grudniu 2003 dostałem zaproszenie na kolejną Sesję Rady Gminy w wiadomej sprawie.
Nie skorzystałem, a PZP, tym razem, został uchwalony.

Od stycznia 2004 mamy działkę mieszkalno-letniskową :D , placu do zawracania na naszym polu jednak nie będzie :D (droga oczywiście się znalazła 8)), dwumetrowy pasek wzdłuż 2 boków działki (jako rezerwa na drogę) pozostał :( , ale to drobiazg, ja raczej nie dożyję jej budowy.

Mogłem wreszcie zrealizować swoje marzenie. Drzew posadziłem już sporo, syna wprawdzie się dotąd nie doczekałem, ale 3 córki to jak co najmniej 6 synów, no i w końcu będę mógł zbudować dom.
Pełnia szczęścia ? O nie.
Na swoją gminę zawsze mogę liczyć :evil: :evil: :evil:.

wilcza75
02-04-2006, 20:19
Dlaczego na wszystko mam tak mało czasu?
Byłem pewien, że do wiosny br. skończę część wspomnieniową dziennika i w końcu rozpocznę pisanie na bieżąco, a tymczasem mam całe 2 lata opóźnienia.
I co mam teraz biedny robić? :roll: Najchętniej pisałbym o dzisiejszych radościach i naszej budowlanej drodze "z górki" , a jak przez to zapeszę i mój budowlany fart się skończy?
Po za tym, co z chronologią?
Chyba juz lepiej dalej wertować papiery i dumać nad dziennikiem wspomnieniowym. Krok po kroku...

Wiosną 2004r. myślałem, że już za jakieś pół roku będę miał stan zerowy swojego domku. Rozpocząłem więc zwykłą papierologię.
Jednym jej z pierwszych punktów było uzyskanie oficjalnego wypisu z Planu Zagospodarowania Przestrzennego.
I cóż tam znalazłem. Czerwone dachy z dachówki lub jej imitacji, gzymsy przyokienne, pochylenie dachu, pastelowe kolory i wszystko oczywiście w stylu mazurskim.
Była też opisana linia zabudowy.
Nasz wymarzony domek miał stać na północnym skraju pola, pod lasem, z tarasem i wjazdem od południa.
Tymczasem w planie jest jak byk - lico budynków ma być na linii zabudowy, a ta jest na południu działki :o :x :evil: .
Tarasu od południa - nie będzie (od wschodu i zachodu też nie, bo działka zbyt wąska).
O krętej drodze od bramy do domku - zapominamy.
Roślinki na 3 najładniejszych stanowiskach - do przesadzenia :cry: .

Trudno, jak się nie ma co sie lubi to się lubi co sie ma.
Wszystko jest inaczej niz zaplanowałem, ale zdążyłem już polubić swoje pole w lustrzanym odbiciu i wierząc w boską opatrzność, myślę że tak miało być od początku, tylko ja o tym dotąd nie wiedziałem.

PS. W ostatnią sobotę odwiedzili moją puszczańską działeczke pierwsi forumowicze. Zabawiłem się w swata, a na jesieni chętnie podjadę nad niedalekie jezioro i obejrzę "dzieciątko", oczekiwane ze związku sympatycznych Warszawiaków z majstrem, który w Naszej Wsi postawił chałupkę tomasza, MM i księżniczek

PS". Znam już odpowiedź na pytanie postawione na wstępie. Przyznaję, jestem chyba najbardziej niezorganizowanym człowiekiem :-? od Tatr do Bałtyku ale co zrobić, ja chyba tak ... po prostu lubię.
t

wilcza75
11-07-2006, 20:33
Jak dziennik, to dziennik, a że niekoniecznie budowy - ostrzegałem w momencie jego zakładania.
Dlatego odntowuję, z miesznymi uczuciami, że moja malutka Zuzanka właśnie zdała maturę :roll: :)
Na dodatek zupełnie nieźle. Co ja mówię doskonale :D :D :D.
Z biologii i chemi, podstawowej i roszerzonej jest w najwyższej 9-tej grupie (4% zdających), nawet z j.polskiego, którego wariant rozszerzony zdawała "dla sportu" miała podobny wynik.
Natomiast od razu poinformowała nas radośnie, żeby wysyłać jej papiery do AM w ..... Poznaniu... a babcia czeka w stolicy, naście już lat, na swoją wnuczkę... :-? , że umili jej samotość.
O kosztach tego szaleństwa nie muszę wspominać, o rozłące z naszym maleństwem, które z W-wy ma 2 kroki do domu - także.
A już za rok drugie dzieciątko kończy szkołę. I co?
:cry: :cry: :cry:
Nasza także maleńka Oleńka, ubzdurała sobie studia w Lublinie ....
O Chryste...

Do Wielkiego Lasu i małego prawie-domku, też pewnie często zaglądać nie będą.
A dla kogo my go budujemy?
Dla siebie... ???:roll: 8)
...
No tak, przede wszystkim, dla ... siebie :) 8)

wilcza75
20-07-2006, 15:28
Z radością zauważam, jak w wielu dziedzinach, Polska dogania kraje cywilizowane. Kto nie pamięta poziomu życia przed 1990 rokiem - niech nie żałuje.
Wygląd wielu miast, sklepy, samochody, domy i ich wyposażenie, wreszcie sami ludzie …, mówcie co chcecie, dla mnie to już prawie, lub całkiem Europa.
Niestety pod jednym względem, ciągle jesteśmy w trzecim świecie. Jakie mamy drogi i ulice - widzimy, denerwujemy się i wstydzimy.

Od tego lata, o ból głowy przyprawia nas także pewna droga w Wielkim Lesie. Nie to żeby jej nie było, lub była np. dziurawa.
Odwrotnie.
Sęk właśnie w tym, że … jest. Wiosną tego roku, w samym środku Puszczy, leśnicy zafundowali sobie wspaniałą, 11-kilometrową, asfaltową drogę.
I to jaką - można wręcz mówić, że to spełnione marzenie każdego kierowcy. Równiutki asfalt, szerokie pobocze, lekkie łuki, latem zacieniona przez wysokopienny las.
Zreszta, zobaczcie sami (uwaga – to nie jest fotomontaż, ani odbicie lustrzane – tu naprawdę są 2 drogi)
http://i73.photobucket.com/albums/i214/wilcza/2drogi19.jpg

W czym więc problem?
W tym, że na znacznym odcinku jest zupełnie niepotrzebna. Na połowie swej długości biegnie ona równolegle do istniejącej drogi gminnej (przez 4km obie drogi oddalone są o 100-400m).
http://i73.photobucket.com/albums/i214/wilcza/las.jpg
Na mapce zaznaczyłem, gdzie w Wielkim Lesie kończy się asfalt i zaczyna gminna droga gruntowa prowadząca do Pogobia.
To od tego właśnie miejsca powinna zacząć się modernizacja drogi, która 1,1 km za Wielkim Lasem łączy się …… ze wspaniałą szosą leśną.
Po co było zalewać asfaltem dodatkowo 5 km leśnego duktu. Wycinać setki drzew i kopać rowy?
Rozumiem, że LP dostały na tę budowę jakieś pieniądze z UE, ale pytam (niestety nie oczekując odpowiedzi) - dlaczego zniszczono kawał prawdziwej puszczy?
Dla mnie droga gruntowa w lesie jest jego naturalnym elementem i taka na długości 5km mogła pozostać, realizując dla LP te same funkcje co obecnie.
Nie daj Boże, żeby leśnicy dostali więcej pieniędzy - bo wyasfaltują nam cały las.

Żeby opis był pełny dodam, że na wjazdach, zarówno od strony Kurpii jak i Mazur stoją znaki zakazu ruchu :evil: . Mogą się po niej poruszać tylko pojazdy Lasów Państwowych.

Znów więc pytam - jeśli już zbudowano prawdziwą "autostradę", to dlaczego nie dopuszczono tam ruchu lokalnego :o ?
Przecież samochody leśnictwa nie będą tędy nieraz jeździć całymi tygodniami. Zauważyć przy tym należy, że nowa leśna asfaltówka, przecina gruntowe drogi (ogólnodostępne) które łączą małe puszczańskie wsie. Ich mieszkańcy ciągle muszą poruszać się dróżkami, nadającymi się do organizacji crossów motocyklowych i pukają się w głowę, widząc jak asfaltem pomykają sarny, jelenie i dziki... a nie jeżdżą samochody.

Może autorom pomysłu chodziło o to, by straż leśna mogła wlepiać mandaty niepokornym kierowcom?

Dla mnie to także niepotrzebne nerwy :evil: za każdym razem gdy tędy przejeżdżam.
Z domu do Naszej Wsi mam przez Pisz 75km, a nową trasą tylko 59km (przez ostatnie tygodnie muszę być na budowie 2-3 razy w tygodniu), ale o tym by dojechać szybciej i taniej , mogę tylko pomarzyć – „ORMO” czuwa.

PS
W tym wszystkim widzę tylko jeden plus.
Jest to wymarzone miejsce… na wycieczki rowerowe. Jeśli ktoś znajdzie się w okolicach Pisza – polecam. Nawet przedszkolaki mogą tu poruszać się bezpiecznie całą szerokością drogi…,
dodam na koniec, że przy leśniczówce Kulik (tam można dojechać samochodem) znajduje się świetnie urządzone pole biwakowe.

wilcza75
20-09-2006, 09:50
życie jest .........
...
...
...
... takie skomplikwane........


Dziękuję Wszystkim
za czas wspólnie spędzony na Forum.

Niestety, straciłem serce do wielu spraw,
w tym do naszej polany w Wielkim Lesie i małego prawie-domku i dziennika budowy też...

... może jeszcze kiedyś....


tomasz

wilcza75
25-04-2007, 20:42
No proszę , a jednak cuda się zdarzają :o :)
Nadleśnictwo Pisz ,w łaskawości wielkiej, od 1 maja 2007 udostępni społeczeństwu swoją drogę. Takie tam 15km asfaltu..... Dla mnie nawet nie "takie tam" , bo właśnie o te 15km będę miał krótszą drogę do naszego prawie domu w środku puszczy. Rzecz całą szczegółowo opisuje piski dodatek do Gazety Olsztyńskiej http://pisz.wm.pl/?main=17&c=152,3,22580,,5019

Oczywiście upublicznienie nowej szosy to żaden cud, tylko efekt presji mieszkanców. Kolejny raz okazje się jak ważna jest samorządność, umiejętność samoorganizowania się, głos opinii społecznej... Chyba na tych właśnie cechach budowły swój dobrobyt niektóre społeczeństwa w Europie i za oceanem. Obym się mylił, ale z tymi właśnie cechami walczy zawzięcie polska klasa polityczna, szczególnie przez ostanie 1,5roku :evil:

.... przy okazji, po przeszło półrocznej przerwie serdecznie witam "wiernych czytelników" niebudowlanego dziennika o małym domku w wielkim lesie 8)

Podtrzymując mało merytoryczny charakter mojej pisaniny, przy najbliższej okazji wspomnę o nowym , jak zwykle kłopotliwym :roll: , mieszkańcu naszej polany