PDA

Zobacz pełną wersję : Od kwietnia do ... zimy (a może jesieni?)



Strony : [1] 2

Agduś
07-04-2006, 23:22
ZACZYNA SIĘ!!! NAPRAWDĘ!!!

Nie wierzyłam już w to, że się wreszcie zacznie, nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła wreszcie założyć dziennik budowy, a tu ... zaczyna się!

Na razie widać jedynie DROGĘ, ale ta droga, to nie jest taka sobie zwykła droga, tylko DROGA wywalczona, wyczekana i w końu zapłacona (no jeszcze nie, ale trzeba będzie), chociaż miała być nam dana. A tak ładnie wyglądało to w piśmie: "zostanie utwardzona, gdy warunki atmosferyczne na to pozwolą". Najpierw nie pozwalały i nie pozwalały, co zaowocowało kilkoma wpisami w wątku "k...a kiedy się ta zima skończy" i znacznym wzbogaceniem mojego języka w różnego rodzaju epitety, których nie powtarzałam głośno w obecności dzieci, ale męłłam w ustach co rano, gdy odsłaniając zasłonkę widziałam za oknem niezmiennie to białe paskudztwo. Dziwne, bo tak normalnie dotychczas kojarzyło mi się ono jak najmilej z upojnymi szaleństwami na stokach narciarskich. No ale wreszcie przyszedł ten dzień, kiedy go nie było. Chociaż nie - już wcześniej odwiedziłam Pana Od Dróg (POD) i w sypiącym jak na złość tego dnia śniegu usiłowałam go przekonać, że już są "sprzyjające warunki" (zaproponowałam nawet, że jak trzeba, to pójdę na działkę i odśnieżę łopatą pas ziemi, na którym ma być droga). Nie uwierzył, ale wyglądał na życzliwego, co mnie podbudowało.
Potem nadszedł ten dzień bez białego paskudztwa :D , ale wtedy właśnie zepsuł się POD spychacz :( . Proponujemy, że wynajmiemy spychacz na własny koszt (od naszego wykonawcy). Nie ma zgody :( . Czekamy. Nie naprawili w obiecanym terminie :( . Czekamy. To podeślą nam inny. Cieszymy się. :D Utopił sie w błocie :( . Czekamy na ten lepszy. Będzie :D ! Zepsuł się :( ! Pozwolenie na nasz pomysł i wreszcie będzie się coś działo. Przyjęliśmy to z mieszanymi uczuciami, bo z jednej strony "nareszcie" a z drugiej zapłacimy za coś, co mieliśmy dostać (no nie tak za darmo - trzeba było powalczyć).
Poniedziałek i wtorek piękna pogoda, ziemia podeschła, można zaczynać od środy :D Środa - od rana leje :evil: ! No to już jest przesada! Żeby tak ciągle i konsekwentnie na przekór? Mimo wszystko poszłam na działkę i, ku mojemy zdumieniu zastałam tam Kierownika Budowy(KB), POD i jeszcze kilku Panów Od POD (POPOD). Ogólny pesymizm unosi się nad nimi wszystkimi. Podchodzę, coby się dowiedzieć, co dalej, a tu nic - jestem kompletnie ignorowana. POD, któremu normalnie usta się nie zamykały, kiedy zapewniał mnie, że będzie dobrze, nagle mnie nie widzi! Może wstydzi się rozmawiać z "babą" na budowie (to mocno na wyrost określenie, bo wokół nas wciąż dziewicze pola)? A może obraził się, bo chyba dzień wcześniej przestałam być miła, gdy podczas rozmowy telefonicznej (w oczy nie był tak odważny) zaczął stroić fochy i dawać mi do zrozumienia, że właściwie to on nam zrobił łaskę pozwalając za siebie zrobić tę drogę i może nam przywiezie kamienie do utwardzania, a może nie znajdzie na to czasu.
Jakby tego było mało, kiedy wędrowałam do domu (zawsze z najmłodszą latoroślą w wózeczku), zaczął sypać obrzydliwy, mokry śnieg!
Czwartek - od rana piękne słoneczko! Od razu inaczej :D ! Wracając z przedszkola po odprowadzeniu średniej latorośli, oczywiście wpadam na działkę (mam prawie po drodze) - to mi najwyraźniej wchodzi w nałóg. I cóż widzę? Jest! DROGA jest w połowie drogi do naszej działki! I to w dodatku wysypana kamieniami! Jaki piękny widok! (Po bokach piętrzy się zerwana darń, środkiem szare kamienie, na końcu błoto - POEZJA!) POD odzyskał głos i zaczął sam rozmowę - znowu zrobił się jakby sympatyczny.
Nagle podjeżdźa jakiś samochód osobowy, wysiada facet i prosto do mnie uderza: "Czy Pani nie będzie potrzebowała betonu, bo ja właśnie z betoniarni jestem..." :o No, na szczęście nie próbował mi wmawiać, że przypadkiem przejeżdżał tamtędy, bo w to bym nie uwierzyła (ślepa polna dróżka). Schowałam wizytówkę, zapewniłam, że weźmiemy ofertę pod uwagę (zresztą właśnie w tej betoniarni mieliśmy zamiar się zaopatrywać). Przez dłuższą chwilę byłam pod wrażeniem znakomicie działającego wywiadu Pana z Betoniarni, ale po chwili skojarzyłam fakty: Idąc na działkę, minęłam POPOD, którzy uprzejmie mi się ukłonili i poszli sobie. POD ani Operator Koparki (OK) nie wyciągali komórek, więc to nie oni. PZB doskonale wiedział, do kogo z nas podejść i zagadać, co w grupie złożonej z dwóch facetów i kobiety z wózkiem dziecinnym nie było tak oczywiste. Czyli - POPOD! Jeden z nich musi mieć jakiś układ z betoniarnią.
Piątek - droga dociera do naszej działki. Nie wiem, czy jest tam, jak planowali, grubsza warstwa kamieni (grunt mniej nośny, bo kilka lat temu został najwyraźniej głęboko przeorany), czy nie, ale OK powinien o to zadbać w interesie firmy, której jest pracownikiem.
W poniedziałek mają przywozić jakiś kontener mieszkalny i sprzęt. Na działce pojawi się geodeta i wytyczy dom. Zacznie się kopanie!
To juz naprawdę się zaczęło!
Hi hi hi, ciekawe, czy za parę miesięcy będę myślała o tym momencie z równą radością i zapałem!?!

Agduś
10-04-2006, 19:29
MIEJSCE NA ZIEMI
Nasz dom ma już swoje miejsce na ziemi. Już nie musimy zastanawiać się, mierząc odległości krokami, czy te piękne cztery brzózki rosną w garażu, czy na podjeździe - tak czy inaczej ich los był przesądzony i właśnie dzisiaj się dopełnił. Podobnie jak ich dwóch sióstr, które miały nieszczęście wyrosnąć w pokoju gościnnym. Ale po kolei:
Weekend upłynął pod hasłem planowania i myślenia, o czym to jeszcze nie pomyśleliśmy. Poza tym odbyliśmy interesującą wycieczkę na Szkieletczyznę po agregat, bo prądu na budowie mieć nie będziemy. Nie wiedzieć dlaczego taki agregat kosztuje albo 4 tys. z hakiem albo 2 tys z hakiem. Oczywiście ta druga opcja nam bardziej odpowiadała, tyle tylko, że pojawiała sie w Szczecinie, Wrocławiu i Rzeszowie oraz w maleńkiej miejscowości właśnie na Szkieletczyżnie. Tam mieliśmy najbliżej, więc zapakowaliśmy do naszej wiernej Felusi dzieci i psicę i pojechaliśmy. Po załadowaniu agregatu, w bagażniku psica miała co nieco ciasno, więc z radością przyjęła pomysł spaceru na Łysą Górę, na której szczycie chwilowo pojawiły się dodatkowe cztery czarownice.
No i nadszedł ten dzień! Przed dziewiątą czekałam na KB i geodetę, obserwując, jak operator koparki dopieszcza drogę. Oczywiście dotarłam tam z nieodłącznym wózkiem, który nieźle sprawdza się jako pojazd terenowy.
Po dziewiątej pojawił się geodeta, zauważył, że KB nie ma i zwinął się, obiecując, że za godzinę wróci. Zaskoczyło mnie to, że wyglądał w tym momencie, jakby uciekał. W końcu wszyscy jednak wszyscy spotkali się na działce. Geodeta sprawiał wrażenie bardzo stremowanego i nieprzygotowanego, mimo że projekt dostał w piątek i miał czas. Nerwowo przeglądał projekt, nie potrafiąc znaleźć rysunków, coś przeliczał i widać było, że usiłuje wyglądać, jakby wiedział, co robić. KB natychmiast doszedł do wniosku, że biedak robi to pierwszy raz w życiu. No cóż, na mnie - pierwszy obserwującej taką akcję - wywarło to dokładnie takie samo wrażenie. Ostatecznie zawsze kiedyś musi być ten pierwszy raz i nawet nie mam pretensji, że akurat na naszej budowie, ale przeglądnąć chociaż raz ten projekt to chyba powinien był? Chyba dodatkowym źródłem stresu dla geodety było to, że jego poczynania obserwował - zawsze obecny - POD, który zabawiał nas rozmową od rana (znają się).
Tymczasem KB zdecydował, że czas zmienić piękne młode brzózki w drewno kominkowe. Sprawnie zabrał się za to operator koparki, na co moja najmłodsza latorośl patrzyła z mieszaniną strachu i fascynacji.
No i geodeta przystąpił do akcji. Spodziewałam się zobaczyć spektakl - mieszaninę nauki i magii z użyciem tych wszystkich tajemniczych sprzętów na wysokich trójnogach, z okularami, czy też lunetkami, przez które wtajemniczeni spoglądają w dal, notując coś na tabliczkach i wykrzykując jakieś tajemnicze zaklęcia. Zawiodłam się. Zaczęło się ciosanie kołków i wbijanie ich w ziemię - sprawiało to wrażenie dosyć przypadkowego wskazywania palcem "tutaj". Później wkroczyły do akcji taśmy miernicze, a, co było dalej, nie wiem, bo po ustaleniu z KB planów na najbliższe dni, poszłam do Wodociągów dograć sprawę wypożyczenia beczki z wodą na czas budowy i dowiezienia jej na działkę. Szczęśliwie się złożyło, że kolega geodety (wyraźnie lepiej zorientowany i wspierający go na placu boju) miał traktor, co załatwiało sprawę transportu beczek.
Jeszcze dwie wizyty w Wodociągach, odebranie najstarszej ze szkoły i już mogłam wrócić do domu na zasłużone śniadanie, a zaraz po nim wyskoczyć do przedszkola po średnią. Oczywiście nie odmówiłam sobie wizyty na działce "po drodze". Obfotografowałam drogę, pozostałe brzózki i dziurę w ziemi. Tak, ta dziura w ziemi ewidentnie świadczy o tym, że dom ma już swoje miejsce na ziemi (mam nadzieję, że jednak właściwe :o )!

CZERWONY KAPTUREK
to właśnie ja! Tak się czuję i nic na to nie poradzę. Co z tego, że czytałam o budowaniu przez te półtorej roku od kupienia działki? Takie teoretyczne przygotowanie to mało! Wciąż mam wrażenie, że powinnam wiedzieć znaaaacznie więcej. Ciągle się boję, że za chwilę ktoś zada mi jakieś podstawowe pytanie, na które koniecznie powinnam znać odpowiedź, na które OCZYWIŚCIE powinnam znać odpowiedź, na które KAŻDY, kto chce budować dom, ZNA odpowiedź, a ja wtedy wytnę karpika i tak już zostanę. No po prostu czuję się jak Czerwony Kapturek!!!

Agduś
13-04-2006, 01:09
CZERWONY KAPTUREK ZA KIEROWNICĄ
Wieści o wyczynach geodety na działce rozeszły się szerokim echem. Właśnie dzisiaj rozmawialiśmy z naszym wykonawcą (prywatnie wujkiem), który na pytanie o geodetę roześmiał się szczerze. KB mu doniósł. No i facet wyszedł na Czerwonego Kapturka! zawszeć to jakieś pocieszenie, że nie tylko ja, tym bardziej, że ja mam prawo, a on nie.
Jakieś sznurki przybite do desek przybitych do palików wbitych w ziemię widziałam osobiście, więc chyba jednak w końcu geodeta zrobił swoje. Jutro muszę się dowiedzieć od KB, czy mogę już iść mu zapłacić, czy jeszcze jest coś nam winien.
Dzisiaj rano zawiozłam na budowę (ależ to brzmi!!!) agregat. Te poranne rajdy samochodowe staną sie moim stałym obowiązkiem, bo nie chcemy się rozstawać zbyt szybko z agregatem, więc nie zostawimy go na noc w baraczku na budowie. Jeden z budowlańców dostał zapasowe kluczyki i po robocie odstawia auto na parking w uczęszczanym miejscu, skąd któreś z nas je odbiera. Zresztą chyba najczęściej będziemy zabierać je prosto z placu budowy i te kluczyki to tak na wypadek wcześniejszego zakończenia prac z powodu np. deszczu. A o pogodzie się nie bedę wypowiadala, bo to, co myślę, i tak mi nie przejdzie.
Kolejnym efektem ubocznym budowy (pozytywnym) będzie moje przymusowe oswojenie się z kierownicą. Jak dobrze, że Andrzej mnie namawiał (wręcz zmuszał szantazem i umiejętnym włażeniem na ambicję) do siadania za kółkiem! Teraz mogę się spokojnie rano dotoczyć do szkoły i potem na budowę. Chociaż muszę się pochwalić - dwa razy wybrałam się sama (tzn. bez "drugiego kierowcy" czyli małża) do samego Krakowa! Przyznam, że przed wyjazdem dokładnie przemyślałam trasę, przypomniałam sobie każde skrzyżowanie i światła, a po drodze mało się nie udusiłam, bo z przejęcia zapominam o oddychaniu, ale dotarłam! Tak czy inaczej, z góry przepraszam wszystkich użytkowników dróg, których spotkam.
Dzisiaj rano zobaczyłam już nie tylko cały gotowy wykop, ale też i coś na jego dnie! Wylali beton. Po południu odebrałam auto z parkingu i już nie jechałam na budowę, więc jutro dalszy ciąg relacji.
Jakoś to na razie mało emocjonujące - dół, trochę chudego betonu na dnie i agregat w bagażniku. A jednak mnie emocjonuje! Dzieje się!
Jutro zabiorę aparat i porobię zdjęcia kolejnego etapu (poprzednie udokumentowane). A ciekawiej zacznie się dziać w maju - zobaczymy ściany!
Chyba już wybraliśmy okna - Oknoplast. Dachówkę chyba też - włóknisto-cementowa. Tylko wciąż nie wiemy, co z tą pompą ciepła... Ech, żeby tak ktoś za nas wybrał - byłoby przynajmniej w razie czegokomu dać w pysk a tak ...
Z tym "dzisiaj" to trochę przesadziłam - dzisiaj jeszcze na budowie nie byłam, zresztą po ciemku niczego bym nie zobaczyła. Dobranoc!

Agduś
14-04-2006, 11:00
GARŚĆ GROSZY
Wczoraj trwało szalowanie wykopów. Jeden z budowlańców poradził mi, żebym koniecznie przywiozła dzisiaj garść groszaków, które trzeba wsypać pod fundamenty.
Po czterokrotnym pokonaniu trasy dom - budowa (z czego 3 razy na piechotę), załatwianiu innych spraw związanych z budową i z normalnym życiem, które się cały czas w tle budowy bujnie toczy, po stworzeniu namiastki świątecznych porządków miałam juz dosyć. W związku z tym po samochód wysłałam Andrzeja. Postawiłam przed nim dodatkowe zadanie - zdobyć garść groszy. Tak się przejął, że chyba dychę rozmienił! Przy okazji porobił zdjęcia zaszalowanych wykopów i wysłał spóźnione :oops: kartki świąteczne. Dojdą po swiętach, ale może nam wybaczą...
Niestety dzisiaj zapomniałam zabrać aparatu i grosze wsypane w wykopy nie zostały uwiecznione.
Pogoda normalna - LEJE :evil: :evil: :evil:

STRUSIE NA BUDOWIE
Okazało się, że geodeta nie wpisał się do dziennika budowy. Ja rozumiem, że się wstydzi, ale jeszcze jedno spotkanie z KB go nie minie, więc musi się zebrać na odwagę. Zaczęło się ściganie geodety!
POD tez zniknął z naszego życia, chociaż droga wymaga jeszcze dużo pracy. Jeżeli myśli, że mu odpuścimy, to się myli! Dzisiaj przejedzie grucha z betonem i wyżłobi głębokie koleliny, bo tam jest tylko rzucony luzem gruby kamień.

Agduś
14-04-2006, 11:41
TROCHĘ HISTORII

Jesień 2003
OPOLE
Już wiemy, dokąd się przeprowadzimy w nastąpne wakacje! Od dawna wiedzieliśmy, że zmienimy miasto, ale na jakie? Snułam plany wyobrażając sobie,jak się będzie mieszkać na Mazurach albo na Kaszubach. Może nad morzem? Przy zachodniej granicy albo przy wschodniej? A może w centrum? Bliżej na plażę czy na narty? Gdynia? Zielona Góra? Wrocław? Poznań? Byle NIE Warszawa, Łódź ani Śląsk! I wciąż cicha nadzieja: a może Kraków?
Wreszcie pierwsza "propozycja" (z gatunku tych nie do odrzucenia) - Zielona Góra. I zdziwienie, bo propozycja zostaje odrzucona, no może nie aż tak, ale pojawia się prośba (jedna, druga i kolejna) o Kraków. Aż nareszcie jest decyzja: KRAKÓW!
I jeszcze jedna wiadomość: musimy szukać domu dla rodziny pięcioosobowej!
Pierwsza koncepcja - kupujemy dom do zamieszkania, remontu lub wykończenia. Jesień upłynęła na poszukiwaniu domów na sprzedaż, ogłoszenia, gazety, internet, biura nieruchomości i wycieczki do Krakowa. Po oglądnięciu iluś tam domów (nie liczyliśmy) przyszło zniechęcenie - nie znajdziemy domu dla siebie! Najpierw odpadły te "do zamieszkania" (zbyt dużo zmian), potem "do remontu", wreszcie "do wykończenia". Czy my tak dużo chcemy?
Wniosek był jeden: nie ma domów dla rodzin pięcioosobowych!
W końcu postanowiliśmy:
1. Budujemy.
2. Nie na północny zachód od Krakowa, tylko na wschód. Południe niestety też odpadło, mimo pięknych widoków z okien (podglądam w dzienniku Agacki) z powodu uciążliwości codziennych dojazdów Andrzeja do Krakowa.
Tymczasem nadeszła zima i koniec roku.
Zima
Andrzej pracuje i mieszka w Krakowie, a my w Opolu.
Pracuję "do końca", zresztą Wero zaczęła szkołę i w Opolu skończy pierwszą klasę.
Andrzej po pracy szuka działek i domu do wynajęcia. Już wiemy, że nasze nowe miejsce będzie w Niepołomicach. Odnawiam znajomość sprzed lat - okazuje się, że znajomi też mają dwie córki i to w wieku podobnym do naszych.
Wiosna
Po Wielkanocy Andrzej zostaje w Opolu - wziął urlop. Ja codziennie dzielnie toczę się do pracy holując Wero do szkoły. Wreszcie nadchodzi "dzień zero" wyznaczony przez lekarkę. Małgoś okazuje się bardzo zdyscyplinowaną dziewczynką i przychodzi na świat nie tylko dokładnie w tym dniu, ale jeszcze prawie w południe. Przewaga kobiet w naszej rodzinie została ugruntowana, jest miażdżąca - 4:1!
Niecałe dwa tygodnie później Andrzej wraca do Krakowa i coraz bardziej nerwowo szuka mieszkania w Niepołomicach do wynajęcia. Wreszcie jest! Pomogła nam niezwykle i bezinteresownie życzliwa pani, od której i tak nie kupimy działki.
Lato
Przeprowadzka w połowie czerwca. Uczennica zostaje u babci, żeby dokończyć rok szkolny.
Domek jest w stanie ..., no ale ten rok (najwyżej) jakoś wytrzymamy.
Sprzątanie, rozpakowywanie, urządzanie się "na tymczasem" i zachwyt miasteczkiem - tu się będzie dobrze mieszkało!
W czerwcu tego roku miną dwa lata mieszkania w tym tymczasowym lokum.

Agduś
21-04-2006, 20:27
SŁONECZKO NAD BUDOWĄ
Dosłownie i w przenośni nam przyświeca!
Stan stwierdzony dzisiaj wieczorem: ściany fundamentowe wylane, ocieplone styrodurem, zaizolowane folią (chyba to się nazywa folia kubełkowa), zasypane wewnątrz i na zewnątrz, sterczą jakieś rury w miejscach, w których w przyszłoście będzie zlew, i wszystkie łazienkowe ustrojstwa, zaszalowana dziura na ogrzewacz cwu (musi wejść pod pierwszy spocznik schodów, a ponieważ się tam nie zmieści, bo za nisko, potrzebne będzie zagłębienie).
Jeszcze dzisiaj koło 14.30, kiedy podstawiałam samochód na agregat, widziałam z daleka, że ocieplają ściany styrodurem, a tu wieczorem taka niespodzianka! Nawet nie zdążyłam zdjęć wcześniejszego etapu porobić!
Ekipa zasuwa aż szumi! Parę razy wpadałam na budowę niespodziewanie, nie, żeby kontrolować, tak mi po prostu wypadało, bo samochodu ostatnio używam nie tylko do transportowania agregatu, i nigdy nie zobaczyłam choćby jednego budowlańca siedzącego pod brzózką.
Mamy tez spokój z instalacją wod. - kan. - wykonawca wskazany przez głównego wykonawcę wydaje się być fachowcem. W dodatku już pracował z naszymi budowlańcami i teraz sam się z nimi umawia co do terminów. Nie musimy tego koordynować. Pierwszy "fachowiec", z którym rozmawiałam kiedyś, na hasło "rury z polibutylenu" zrobił karpika i ... zniknął z naszego życiorysu. Ten sam nam zaproponował takie rury. Zrobi też podłogówkę, bardzo zainteresowały go pompy ciepła i współpraca podłogówki z nimi.
Wieje optymizmem.
Mimo wszystko wciąż jest coś do zrobienia, załatwienia, ustalenia, znalezienia itd. Pocztę mam zapchaną i nie otworzyłam nawet kartek świątecznych, bo nie mam kiedy.
Wczoraj kupiliśmy okna! Umowa podpisana, kasa przelana, tylko po fakturę trzeba iść. To był mój prezent imieninowy! Fajny, no nie?
No może wreszcie zmobilizuję się i powklejam trochę zdjęć...

Mniej optymistycznie - Felusia pierwszy raz ucierpiała na naszej drodze. POD obiecał, że ją wyrówna, ale to takie obiecanki - cacanki. Ma facet swoją droga zdolności: ja przychodze go opieprzyć, a on jakoś tak kieruje rozmowę, że po godzinie gadamy już o czymś zupełnie innym. W dodatku nie można się od niego uwolnić, ja już wsiadam do samochodu, obiecuję dziecku, że juz jedziemy, a on nawija i nawija. A cały czas usiłuje mnie przekonać, że taki zarobiony jest, nie wie, w co ma ręce włożyć! Biedactwo!
W poniedziałek kolejna odsłona batalii o drogę. Felusia naprawiona, ael niewiele brakowało i zamiast prostowania czegoś tam pod spodem, byłaby wymiana, a to podobno droga impreza (takie coś, co, jeżeli się skrzywi, to utrudnia wrzucanie biegów).

Agduś
23-04-2006, 14:27
NIESPODZIEWAJKA
W sobotę przyjechali goście, coby uczcić dwie okazje naraz, bo już u nas tak jest, że wiosna obfituje w okazje do czczenia. No to czcimy hurtem - w kwietniu dwie, w maju pięć rodzinnych i jedną ogólnie obowiązującą (czasem te majowe rozbijamy na dwie imprezy). I mamy luz do jesieni, kiedy to zaczyna się drugi maraton imprezowy. Jedynie pierworodna się wyindywidualizowała i czcimy ją zimą, ale za to niedługo po świętach.
To taka drobna dygresja była, a teraz wracamy do spraw właściwych na tym forum.
Oczywiście zapędziliśmy gości na budowę, żeby nasze fundamenty popodziwiali trochę (spróbowaliby nie podziwiać!). Idziemy sobie i juz z daleka widzimy, że coś się zmieniło! Ale kiedy się zmieniło, skoro w piątek wieczorem byliśmy i uwieczniliśmy? No musi, że w sobotę rano się zmieniło. Całe szczęście, że zdążyliśmy to sfotografować w piątek!
Z daleka nie można było nie zauważyć uroczej wiechy sterczącej z szalunku na dziurę pod ogrzewacz cwu lub pompę (wciąż nie wiemy!). Panowie się postarali, bo wiecha była artystyczna. Z bliska zobaczyliśmy, że płyta już jest wylana, rury wod - kan sterczą, a miejsce na doprowadzenie powietrza do kominka wygrzebane i czeka na rurę (czemu jeszcze jej nie ma?).
Wpadliśmy w lekką panikę, bo jeszcze nie wszystko mamy wybrane, dogadane, zamówione lub kupione, a tu wygląda na to, że musimy przyspieszyć te działania, bo za budowlańcami nie nadążymy! To do roboty!
Mamy też zgryza - wiecha sugeruje chyba, że należy jakoś ją uczcić. Do tej pory słyszałam tylko o wiechach na dachu, więc co robi ta na stanie zero? Ani chybi jakaś sugestia! A my oboje jacyś niewykształceni w tej dziedzinie, nieobyci i nie wiemy co?, komu?, kiedy?, ile? Może poproszę czytających doświadczonych o radę? PROSZĘ, pomóżcie!
Mamy trochę czasu, bo chyba jutro nic się nie będzie działo na budowie. Tak twierdził WW, bo do KB nie mogliśmy się dodzwonić. W każdym bądź razie jutro się na budowę nie wybieram z agregatem, bo Andrzej zabiera Felusię i jedzie do WW podpisywać umowę na kolejny etap. Odpoczniemy od siebie - ja od auta, a auto ode mnie.
A wyobraźcie sobie, że goście (dokładnie jedna osoba) śmieli się nie zachwycić! DOM JEST ZA MAŁY! I jak tu wytłumaczyć, że te 150 czy 180 m2 to duuuużo więcej, niż mamy teraz i duuuuużo duuuuużo więcej, niż mieliśmy w Opolu? Zabawne, bo ja wciąż nie wiem, ile właściwie m2 ma ten nasz budowany dom! No bo jak to liczyć? Z garażem, czy bez? Ze schodami, przedsionkiem, pomieszczeniem gospodarczym i spiżarką, czy bez? Pod skosami na poddaszu po podłodze, czy z odliczaniem skosów? Na szczęście po "przespaniu sprawy" przez tąż osobę, uzyskaliśmy rozgrzeszenie - "to się chyba tylko tak wydaje, że taki mały." Uffff, ulżyło! A swoją drogą, to nam też się tak wydaje! Czy to normalne, panie doktorze?
Żeby było śmieszniej, wciąż nie mamy kredytu. Okazało się, że miły pan z Ekspandera nie wiedział wszystkiego, co wiedzieć powinien i zapomniał o kilku istotnych dokumentach. Czekaliśmy zadowoleni, że załatwianie mamy z głowy, tymczasem bank zaczął się upominać o to i o owo. Kompletujemy kolejne papierki, skanujemy i wysyłamy, a tymczasem nasz bank - widocznie zazdrosny, że nie u nich wzięliśmy kredyt, "zapomniał", że miał nam dostarczyć w zeszłym tygodniu chwalebną opinię na nasz temat. Najpierw kazali zamawiać tąże telefonicznie, a teraz twierdzą, że nie mają śladu naszego zamówienia! Oj, chyba się pogniewamy! Pani z banku udzielającego kredytu pili, a my poganiamy nasz bank.
W sobotę wpadł do nas jeszcze pan od wod - kan, żeby zainkasować należność za te sterczące rurki i dogadać się co do dalszych prac. Nawet spokojnie przyjął, że przesunęliśmy trochę ściankę łązienki na górze i kosztem pokoju córki (jeszcze nie wiemy, której) powiększyliśmy ich łazienkę, żeby wrzucić im tam pralkę - a co? W końcu to głównie one zapewniają pralce robotę! No to niech się pan teraz gimnastykuje!
Jedną decyzję przy okaji podjęliśmy - jednak podłogówka nie u niego. Może byłoby i taniej, ale troche nas odstraszyło to, że on "robi na oko" nie projektując i nie wyliczając niczego. To my dziękujemy! Pan może i wod - kan umie zrobić, ale podłogówki to niech się uczy u kogoś innego.
tak sobie piszę i piszę i wciąż mi do głowy przychodzi, co musimy w najbliższych dniach załatwić, ustalić, wybrać, zadecydować. To ja już może skończę i sobie to wszystko spiszę... :roll: :o

Agduś
28-04-2006, 20:16
W GÓRĘ!
Oj, dawno mnie tu nie było! Ale już się poprawiam.
W poniedziałek nic się nie działo na budowie. Beton krzepł spokojnie w promieniach wiosennego słoneczka, skropiony wiosennym deszczykiem. Ww wtorek przyjechały materiały budowlane, które odbierał ktoś z firmy. W środę wybuchła bomba! No może w końcu okazało się, że to mała bombka, ale trochę nerwów nas to kosztowało (i zapewne nie tylko nas). Ale po kolei.
Środa rano. Moje plany - pojeździć po okolicy rozwożąc starannie opracowane cv z nieuzasadnioną nadzieją, że to przyniesie jakiś efekt w postaci pracy. (Tak, zrobiłam się taka odważna, że nawet wypuszczam się autem w nieznane mi rejony! Przepraszam wszystkich spieszących się, ale w terenie zabudowanym nie przekraczam 55 km/h i często ciągnie się za mną sznurek kilku aut. W niezabudowanym nawet używam piątki! Ale nie łudźmy się - oszałamiających prędkości to ja i tam nie rozwijam.)
Rano rozwożę dzieci do placówek oświatowych i już mam ruszać, gdy dostaję telefon - koniecznie zdobyć informacje na temat szerokości bramy garażowej i drzwi wejściowych a następnie przekazać to budowlańcom. Ruszam więc do firmy handlującej bramami garażowymi. Już na parkingu odbieram telefon od KB, że potrzebują agregatu. JUŻ! OK, jest tylko jeden drobny problem (no może nie taki drobny) - agregat stoi na podłodze w garażu i sam nie wskoczy do bagażnika, a waży to cudeńko - bagatelka- 90 kg. Już zdarzało mi się pomagać w ładowaniu i wyjmowaniu go z Felusi. Wsteczny i na budowę po dwóch panów, którzy załadują agregat do bagażnika. Potem stresująca podróż pod dom (nie lubię, gdy ktoś obserwuje moje poczynania za kierownicą) i z powrotem na budowę. po drodze spotkanie z KB, któremu dałam od razu przypadkiem wożoną w aucie ulotkę z szerokościa otworu na drzwi. Zaskoczył mnie, bo na widok reklamówki Gerdy skrzywił się i skomentował "takie badziewie będzie pani kupowała?". "To cóż on za firmy poleca" zastanowiłam się, ale natychmiast dowiedziałam się, co nie jest "badziewiem": "Zamówiłaby pani sobie porządne drewniane drzwi u stolarza!" To ja dziękuję, pozostanę przy gerdzie (chociaż właśnie dzisiaj okazało się, że nie jest to takie pewne, bo Andrzej znalazł bardziej interesujące oferty - mam nadzieję, że otwory będą takie same).
Już można ustalać te wielkości otworów - jadę do sprzedawców naszych okien. Odbieram fakturę za okna, biorę ulotkę z wymiarami otworu pod drzwi (w zamian za tę oddaną KB) i, na wszelki wypadek, jeszcze jedną z wymiarami naszych okien (jedna juz dawaliśmy WW, ale nie wiem, jak tam z przepływem informacji). Instrukcję wykonania otworu do drzwi balkonowych z progiem win - step każę sobie zapisać, bo już nie ufam swojej przeciążonej pamięci. Potem powrót do firmy zajmującej się tylko bramami. Bardzo miły pan, który sprawił na mnie wrażenie skłonnego do ugody w sprawie ceny, potwierdził to, co usłyszałam chwilę wcześniej - bramę robi sie pod wymiar otworu. Sugerował 2,20 m, ale Andrzej wcześniej wspominał coś o 2,40m i ta propozycja wydała mi się kusząca, skoro ja mam kiedyś odważyć się wjechac do garażu.
Powrót na budowę, żeby podzielić się z budowlańcami zdobytą wiedzą. Panowie odpoczywają albo czekają na coś. Nie wnikam i jadę realizować wcześniej założone plany, chociaż zaniepokoiło mnie coś w wyglądzie bloczków silikatowych.
Po południu odbywamy tradycyjną wizytę na budowie. Moje podejrzenia potwierdzają się - to nie jest silka! I co teraz???
Gwoli wyjaśnienia:
Znależliśmy najkorzystniejszą ofertę na silkę i przekazaliśmy ją WW. Zgodnie z umową on sprawdził w zaprzyjaźnionym składzie ich ofertę i zadzwonił do Andrzeja (on jest od kontaktów telefonicznych), że jest korzystniejsza. Andrzej zapytał się, czy jest to SILKA i został zapewniony, że tak. Decyzja była oczywista - firma kupuje.
Tymczasem bloczki, z których zbudowano już pierwszą warstwę są mniejsze niż silka i nie na pióro - wpust, tylko proste. I co z tym fantem? Po przeliczeniach wychodzi, że te silikaty sa droższe i to o ponad 2 zł na m2 od silki. Wprawdzie pojedynczy bloczek jest tańszy, ale mniejszy (zamiast 15 na m2, potrzeba ich 17) i w dodatku kleju też wyjdzie więcej, bo potrzebne są pionowe spoiny. Po długich naradach (pamiętajcie, że WW jest WW, a nie zwykłym W) decyzja - dzwonimy. Podejrzewamy, że to hurtownia zrobiła ich w bambuko, albo KB (to on tam był i załatwiał zakup) nie upewnił się, czy to silka, czy silikat. Na szczęście, mimo późnej pory WW nie śpi, więc możemy dzwonić. Dzięki temu telefonowi możemy spać spokojnie. Okazało się, że rzeczywiście zaiwnił albo KB albo ktoś z hurtowni (nie wiemy). Jednak my na tym nie stracimy i tak wyjdzie nam taniej niż z silki. A to dlatego, że WW, będąc przekonanym, że kupuje silkę, w umowie przyjął cenę m2 mnożąć cenę bloczka (tańszego) przez 15, a nie przez 17. Czyli my jesteśmy do przodu, ale ktoś niewątpliwie ma w plecy... Kto?
Coś jednak w tej hurtowni musieli załatwiać, bo dzisiaj przypadkiem podczas popołudniowej "inspekcji" widzieliśmy odbiór drugiej partii materiałów. Już wiemy, że są to silikaty z Kluczy. Tym razem jednak przyjechały bloczki na pióro - wpust.
A ściany rosną. Już sięgają pod okna, a w niektórych miejscach nawet trochę ponad. Pochodziliśmy sobie po domu, bo dałam budowlańcom kłódkę i wreszcie też możemy sobie wejść na budowę (wcześniej była ich kłódka i nie mieliśmy klucza).
A! I jeszcze jeden zaskakujący efekt tej historii - KB zaczął mnie słuchać (tak w sensie słuchania, a nie posłuszeństwa). Do tej pory traktował mnie jak blondynkę (nie uwłaczając blondynkom!) i miałam wrażenie, że nie bardzo mnie zauważa. A dzień po tej historii rozmawiał ze mną i SŁUCHAŁ, co mówię.
I jeszcze jedno - na podlewanie wiechy panowie dostali 0,75 Poloneza i wyglądali na zadowolonych. Chociaż to nie im się należało, bo ekipa częściowo się zmieniła (z poprzednich 4 został tylko 1 i doszło 2 nowych).

Agduś
28-04-2006, 20:32
FINANSE
Na razie idzie prawie zgodnie z planem (ale to jeszcze nie powód do fanfar, bo schody zaczną się później).
Jesteśmy w plecy 1000 zł wydane na drogę :evil: :evil: :evil: !!!
Na oknach 3000 do przodu w porównaniu z założeniami, a okna mamy "full wypas".
Faktury od firmy prawie dokładnie zgodne z założeniami (małe zapasy dla nas).
I oby tak dalej!

Agduś
28-04-2006, 21:17
Kilka dawno obiecanych zdjęć:
http://img221.imageshack.us/img221/3963/drogado9yi.jpg
Poezja, czyli nasza droga DROGA prowadząca na działkę (to ten kawałek ziemi na końcu drogi i na prawo od niej, z brzózkami).
http://img221.imageshack.us/img221/9740/drogaod5ad.jpg
A taki widok towarzyszy wyjeżdżającym od nas.
http://img217.imageshack.us/img217/6362/wykop7az.jpg
Efekt poczynań geodety i operatora koparki. (Geodeta nadal nie może skontaktować się z KB!).
http://img217.imageshack.us/img217/4779/szalunkiaw5tg.jpg
http://img221.imageshack.us/img221/1804/szalunkiawii6zk.jpg
Zaszalowane ławy fundamentowe (zresztą, po co ja to piszę - tutaj każdy umie to rozponać na pierwszy rzut oka).
http://img221.imageshack.us/img221/1197/zalaneawy3ua.jpg
Zalane ławy (j.w.).
http://img221.imageshack.us/img221/6199/cianyfundamentowe9ry.jpg
Ściany fundamentowe.

Ciąg dalszy fotoreportażu jeszcze w aparacie.

Agduś
30-04-2006, 18:57
W OCZEKIWANIU NA KREDYT
Wklejam z innego wątku. To w końcu też "kawałek" naszego budowania:
Mamy dwa konta w mBanku. Dotychczas nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń co do ich usług. Bank też nie miał powodu być niezadowolonym z nas jako klientów. Co miesiąc na konto wpływała pewna sumka, co miesiąc trochę zostawało i zasoby rosły pomalutku. Nie robiliśmy debetów, nie mieliśmy zadnych specjalnych życzeń, nie zawracaliśmy im niczym głowy, byliśmy wzorowymi klientami, z których mieli czysty zysk.
Do czasu. Podpadliśmy niedawno. Otóż śmieliśmy wziąć kredyt na budowę w innym banku. "Nasz" mBank dowiedział się o tym, gdy bank udzielający kredytu zażyczył sobie opinii na nasz temat od banku prowadzącego nasze konto.
Oczywiście zwróciliśmy się o to do mBanku najpierw drogą elektroniczną. Otrzymaliśmy odpowiedź, że takie sprawy należy załatwiać telefonicznie, więc mąż wykonał odpowiedni telefon i dowiedział się, że opinia zostanie wystawiona po 6 dniach roboczych i kosztować będzie 20 zł.
Po upływie tego czasu (a nawet kilku dni więcej) mąż zadzwonił ponownie i dowiedział się, że nikt nic nie wie! W banku nie ma śladu po naszym zamówieniu opinii, bo ... była ona zamawiana telefonicznie! (Przypominam, że inaczej nie chcieli tego zamówienia przyjąć). To jest tym ciekawsze, że wszystkie rozmowy są nagrywane!
Pani rozmawiająca z mężem nie wiedziała, dlaczego opinia nie została przygotowana. Poinformowała go tylko, że powinna zostać przygotowana w ciągu 6 dni, a następnie wysłana listem poleconym. Przed wysłaniem jej, bank potrąci z naszego konta należne 20 zł. Sprawdziła od razu, że ta kwota nie została potrącona.
W odpowiedzi na nasz list (e-mail) napisano, że rzeczywiście taka opinia powinna być wystawiona w ciągu 6 dni roboczych (do dnia 20.04.) i natychmiast po tym terminie wysłana. Oznacza to, że list polecony wysłany przez wzorowy bank wędruje do nas już ponad tydzień. Ciekawe tylko, że cztery dni temu pani rozmawiająca przez telefon twierdziła, że niczego nie wysłano.
Od tego czasu prowadzimy ożywioną korespondencję z mBankiem drogą elektroniczną. Czasami odpowiadają nam na reklamacje, a czasami piszą, że na reklamacje wysłane drogą elektroniczną nie odpowiedzą. Od czego to zależy? Nie wiadomo. Właśnie przed chwilą przeczytalismy kolejny list z informacją, że, jeżeli chcemy coś reklamować, to mamy zadzwonić.
Szkoda, że musimy zmienić bank, bo do tej pory byliśmy zadowoleni, ale po tych przebojach już nie możemy korzystać z ich usług.

I ciąg dalszy:
Po kolejnym (przyznaję bez wstydu - niezbyt miłym) e-mailu od nas mBank odpowiedział ludzkim głosem co następuje: opinia została opracowana i wysłana "listem zwykłym", więc prędzej czy później do nas dotrze.
Pozostaje nam tylko czekać cierpliwie. Ciekawa jestem tylko, jaka będzie data nadania listu na stemplu pocztowym, o czym nie omieszkam poinformować.
A swoją drogą zaczynamy szukać innego banku (niestety, bo bardzo nie lubię się uczyć nowych PINów i innych takich).

I ciąg dalszy ciągu dalszego:
Przed chwilą otworzyłam jeszcze dwa kolejne listy od mBanku. O ile pierwszy był suchą informacją, że opinia została wysłana, a my mamy siedziec cicho, nie narzekać i czekać, o tyle dwie następne zaczynały się od przeprosin. Ciekawe, że każda była napisana przez inną panią, tak, jakby żadna nie wiedziała, że ktoś już odpowiadał. Pierwszy raz w całej tej historii ktoś nas za coś przeprosił, zamiast opierniczać, że się czepiamy i to w dodatku w niewłaściwej formie.
Jeżeli jeszcze ten list wreszcie przyjdzie, to ja się jeszcze może zastanowię...

Agduś
30-04-2006, 19:21
I CO? KUPILIŚMY TEN DACH?
Właściwie, to nasze dzieci budują z nami. Z konieczności prawie wszędzie zabieramy je ze sobą, więc towarzyszą nam w poszukiwaniach różnych ważnych rzeczy, roznoszą kolejne salony sprzedaży, hurtownie i siedziby producentów lub dystrybutorów, podczas gdy uśmiechnięci (mniej lub bardziej szczerze) pracownicy opowiadają coraz bardziej nerwowo o zaletach sprzedawanych wyrobów.
Dzisiaj odbyła się wycieczka w poszukiwaniu dachu. Odwiedziliśmy znajomych Górali, którzy robią więźbę dachową. Tam mogły na szczęście poszaleć ze znanymi im już dziećmi i naszą psicą wkół domu. Póżniej jeszcze po drodze wpadliśmy do poleconego speca od stawiania dachów, a na koniec wycieczki sprawdziliśmy, jak dojechać do Agacki. Widoków niestety nie obejrzeliśmy, bo pogoda nie dopisywała.
A na koniec, już po powrocie Madzia zapytała: "I co? Kupiliśmy ten dach?"

Agduś
30-04-2006, 20:08
W ANTRAKCIE HISTORII CIĄG DALSZY
Po jakim - takim urządzeniu się (przecież to tylko na rok, może nawet mniej) zaczęliśmy juz razem szukać działki. Mieliśmy już jedną "zaklepaną": niedrogą, na górce, z pięknym widokiem na puszczę i Pogórze Wielickie i, prawdopodobnie, z urodziwą pokaźną brzozą w granicach. Działka miała dwie wady: była trochę daleko jak na piesze spacery kilka razy dziennie do centrum (chociaż jeszcze nie aż tak daleko, żeby to nie było możliwe) i nie była jeszcze wydzielona.
Co do pieszych spacerów, to przypominam, że wtedy jeszcze, mimo posiadania prawka jazdy już od wielu lat, nie byłam kierowcą, a to właśnie ja zajmuję się odprowadzanie, przyprowadzaniem (szkoła, przedszkole, angielski, kiedyś tańce, teraz karate) i zakupami, więc trochę mnie to zniechęcało.
Druga wada tejże działki była bolączką większości właścicieli i potencjalnych kupców - chętnych na kupno nie brakowało, działek na sprzedaż też, ale miały powierzchnię np. półtorej hektara. Kogo na to stać? Nas niestety nie! Więc wszyscy czekali pokornie na uchwalenie planu zagospodarowania, który miał być uchwalony ... (tu padały coraz to nowe informacje na temat spodziewanego terminu zatwierdzenia planu). Bez tego dzielić nie było wolno.
W efekcie nieliczne wydzielone działki osiągały ceny niebotyczne, chyba, że znajdowały się na obrzeżach Niepołomic.
Szukaliśmy, pytaliśmy, chodziliśmy, aż w końcu zdarzył się cud!
Pewnego dnia wędrowaliśmy znowu od domu do domu z kartką w ręce. Większość podanych nam adresów była niektualna (działki już zmieniły właściciela). Jeden z właścicieli wprawdzie miał działkę na sprzedaż, ale cena nam się nie podobała (dojazd do działki zresztą też). Na koniec został nam ostatni adres. Poszliśmy tam i ...
Pani miała jeszcze jedną działkę do sprzedania. Wprawdzie od razu zaznaczyła, że nie planowała sprzedaży już teraz, ale ostatecznie może (to nam odebrało wszelkie argumenty w dyskusji na temat ceny), Zaznaczyła od razu, że taniej niż za ... nie sprzeda. Zachowaliśmy twarze pokerzystów, ale po wyjściu, kiedy byliśmy pewni, że już nas nie widzi, odtańczyliśmy jakis indiański taniec zwycięstwa - nie mogliśmy się spodziewać lepszej ceny za działkę w tym miejscu!
Oczywiście natychmiast wybraliśmy się na spacer, żeby oglądnąć działkę. Jest w połowie szerokości porośnięta brzózkami (około ośmioletnimi), leży też dosyć wysoko, widok na puszczę (ok. 400 m) i Pogórze Wielickie, wymiary 20 na 50 m (regularna), do Rynku niecały kilometr. Droga (zaplanowana i należąca do gminy) wzdłuż południowej krawędzi działki, co w opinii większości jest wadą, ale nam nie przeszkadza (taras będzie od północnego zachodu).
Następnym krokiem była wizyta w Ratuszu i tu spotkała nas przykra niespodzianka - działka w całości leży w strefie ochronnej planowanego (rozbudowa) cmentarza! Ręce mi opadły! Pobiegliśmy z tą rewelacją do właścicielki, która twierdziła, że tylko część działki znajdzie się w tej strefie, zostawiając jeszcze 20 na 20 m działki budowlanej. To, co działo sie później w Ratuszu, możemy tylko sobie wyobrazić (właścicielka działki wyglądała na krewka osobę). Tak czy inaczej, następnego dnia (po telefonie od właścicielki), ponownie odwiedziliśmy Ratusz. Już po przekroczeniu progu odpowiedniego pokoju, zanim otworzyliśmy usta, urzędniczka (ta sama, co dzień wcześniej), wyciągnęła odpowiedni plan i zapewniała, że jest tak, jak mówiła nam właścicielka działki. Po uzyskaiu wszelakich zapewnień, że tak jest i będzie, zaczęliśmy załatwiać formalności. Prawie w przeddzień wyjazdu właścicielki działki za granicę, zawarliśmy umowę przedwstępną w obliczu bardzo oficjalnej i nadętej pani notariusz (za taaaaką kasę to ja bym też odstawiała niezłe przedstawienie). Oczywiście ARSP (chyba taki jest skrót?) nie skorzystała z prawa pierwokupu i w końcu staliśmy się posiadaczami ziemskimi.

Ta działka była nam przeznaczona, ona po prostu na nas czekała!
1. Trafiliśmy do właścicielki, gdy była w Polsce, chociaż mieszka za granicą. Trafiliśmy do niej niedługo przed jej wyjazdem z powrotem!
2. Dzień po tym, kiedy ostatecznie potwierdziliśmy chęć kupna tej działki, przyszli do właścicielki inni chętni na jej zakup.

Rozpoczęte już dużo wcześniej projektowanie domu nabrało tempa i rumieńców. Nareszcie planowaliśmy dom na konkretnej działce, która miała konkretne rozmiary i strony świata.
Powstawanie tego projektu to już odrębna historia. Projektantem jest mój ojciec - nie miał z nami łatwego życia, ale w końcu projekt szczęśliwie powstał.
Wcześniej wystąpiliśmy o DWZ. Oczywiście nie mogliśmy jej dostać. Działkę trzeba by odrolnić (mimo że w projekcie planu leżała na terenach przeznaczonych pod budownictwo jednorodzinne). Nie ma sąsiedztwa, które wyznaczałoby linię zabudowy. I jakieś tam inne warunki tez nie były spełnione.
Poradzono nam, żebyśmy poczekali na plan zagospodarowania, który "wejdzie niedługo".
"Niedługo"... każdy, kto miał do czynienia z urzędami wie, co to mogło znaczyć.
CDN w jakimś kolejnym antrakcie.

Agduś
14-05-2006, 21:52
SAMOKRYTYKA
Wiem, wiem - obijam się. Budowa postępuje, a ja nie odzywam się. Może jeszcze dzisiaj wkleję obiecane zdjęcia. Tymczasem pochwalę się porównianiem kosztów pokrycia naszego dachu różnymi dachówkami. Zdecydowaliśmy się na "karo" z Uniprodka. Kolor antracytowy oczywiście.
Oto wycena pokrycia naszego dachu różnymi dachówkami.

Wartość brutto razem-całość Produkt FIRMA Materiał Ciężar-waga w tonach(tylko dachówka)

5 487,92 Dachówka celtycka kolor: ciemno czerwony BRAAS cement 7,31
5 562,22 Dachówka celtycka i grecka kolor: ceglany, czarny , brązowy BRAAS cement 7,65
5 626,62 Dachówka podwójna S i podwójna Rzymska kolor: czerwień naturalna IBF cement 7,14
5 721,08 Dachówka płaska KARO gładka do krycia francuskiego kolory:antracyt, czerwień ciemna,ceglasty,ciemny brąz UNIPRODEK wł-cement 2,21
5 807,31 Dachówka podwójne S kolor :ceglany,czarny,brąz BRAAS cement 7,31
5 821,27 Dachówka Ekstra kolor:czerwień klasyczna,ciemno brązowy,ciemno szary EURONIT cement 7,65
5 917,09 Dachówka Profil S kolor: czerwień klasyczna,ciemno brązowy,ciemno szary EURONIT cement 7,65
6 039,38 Dachówka płaska PROSTOKĄT PEŁNY ZN kolory:antracyt, czerwień ciemna,ceglasty,ciemny brąz UNIPRODEK wł-cement 3,23
6 126,71 Dachówka romańska kolory: ceglany, grafitowy, kasztanowy BRAAS cement 7,31
6 324,36 Dachówka płaska PROSTOKĄT B2N kolory:antracyt, czerwień ciemna,ceglasty,ciemny brąz UNIPRODEK wł-cement 3,15
6 771,06 Dachówka średzka falista standard kolor: miedziana RŐBEN ceramika 8,21
7 131,34 Dachówka średzka falista Plus kolor: miedziany RŐBEN ceramika 8,21
7 136,28 Dachówka zakładkowa Renesansowa L15 i Marsylka:czerwień naturalna KORAMIC ceramika 7,86
7 194,68 Dachówka Verona kolor:czerwień klasyczna, ciemno czerwony, ciemno szary EURONIT cement 7,65
7 235,30 Zakładkowa Esówka-holenderka czerwień naturalna KORAMIC ceramika 8,16
7 288,45 Dachówka Sirius kolor: ceglany RUPPCERAMIKA ceramika 7,46
7 402,79 Średzka falista Czerwień naturalna standard RŐBEN ceramika 8,21
7 491,09 Sirius Miedziany RUPPCERAMIKA ceramika 7,46
7 560,13 Dachówka płaska KARPIÓWKA kolory:antracyt, czerwień ciemna,ceglasty,ciemny brąz UNIPRODEK wł-cement 3,20
7 860,23 Mars Ceglasty, Miedziany RUPPCERAMIKA ceramika 9,61
8 184,13 Średzka falista Brązowa i Antracytowa standard RŐBEN ceramika 8,21
8 207,53 Dachówka zakładkowa Renesansowa L15 i Marsylka angoby: czerwona,antracyt,grafit, brązowa KORAMIC ceramika 7,86
8 321,62 Płytka płaska do krycia francuskiego gładka Euronit EURONIT włókno-cement 2,26
8 321,64 Zakładkowa Esówka-holenderka angoba: rustykalna KORAMIC ceramika 8,16
8 465,56 Sirius Antracyt , Brąz RUPPCERAMIKA ceramika 7,46
8 542,44 Średzka falista Plus Antracyt RŐBEN ceramika 8,21
8 549,86 Średzka falista standard :Rustykalna , jesienny liść, kasztan RŐBEN ceramika 8,21
8 901,63 Średzka falista Plus Kasztan RŐBEN ceramika 8,21
8 998,72 Średzka falista standard :Czarnobrązowa, czarna RŐBEN ceramika 8,21
9 042,69 DACHÓWKA KARPIÓWKA STANDARDOWA DK-18 O POWIERZCHNI PRĄŻKOWANEJ I GŁADKIEJ 380x180x11 Czerwona JOPEK 1 ceramika 9,18
9 071,87 Zakładkowa E32 Holenderka płaska czerwień naturalna KORAMIC ceramika 7,94
9 131,98 Sirius Kasztan RUPPCERAMIKA ceramika 7,46
9 278,79 Dachówka zakładkowa Renesansowa L15 i Marsylka angoby szlachetne: ceglasta i czarna KORAMIC ceramika 7,86
9 350,62 Średzka falista Plus :Czarnobrązowy i czarny RŐBEN ceramika 8,21
9 397,08 Karpiówka Żłobkowana krótka : czerwień naturalna KORAMIC ceramika 10,17
9 803,66 Zakładkowa Romańska L25 czerwień naturalna KORAMIC ceramika 8,38
9 895,58 Tegalit płaska:ceglany, brązowy,grafitowy BRAAS cement 7,31
9 899,21 Dachówka płaska włóknocementowa EURONIT 30 x 30 cm bogensznyt EURONIT włókno-cement 2,13
9 904,85 Zakładkowa Alegra czerwień naturalna KORAMIC ceramika 8,57
10 143,70 Karpiówka: półokrągła, segmentowa, prosta: czerwień naturalna KORAMIC ceramika 11,02
10 144,18 Zakładkowa E80 Suwakowa czerwień naturalna KORAMIC ceramika 10,20
10 159,41 Karpiówka Żłobkowana długa: czerwień naturalna KORAMIC ceramika 10,00
10 189,43 DACHÓWKA KARPIÓWKA DK-15,5 O POWIERZCHNI PRĄŻKOWANEJ 380x155x11 Czerwień natural. JOPEK 2 ceramika 9,18
10 318,72 Karpiówka Żłobkowana krótka angoby: czerwona, miedziana, brązowa KORAMIC ceramika 10,17
10 426,92 Zakładkowa E32 Holenderka płaska czerwona angoba KORAMIC ceramika 7,94
10 723,07 Zakładkowa Holenderka czerwień naturalna KORAMIC ceramika 7,57
10 952,94 Opal Czerwony naturalny(Karpiówka) RUPPCERAMIKA ceramika 11,02
11 094,54 Achat Antracyt RUPPCERAMIKA ceramika 7,80
11 158,07 Karpiówka: półokrągła, segmentowa, prosta: angoby: czerwona, miedziana, brązowa KORAMIC ceramika 11,02
11 197,34 Karpiówka Żłobkowana długa angoby: czerwona, miedziana, brązowa KORAMIC ceramika 10,00
11 299,65 Zakładkowa Romańska L25 angoby: rustykalna KORAMIC ceramika 8,38
11 300,58 Karpiówka Żłobkowana krótka angoby: zielona, antracytowa KORAMIC ceramika 10,17
11 324,04 DACHÓWKA KARPIÓWKA DK-15,5 O POWIERZCHNI PRĄŻKOWANEJ 380x155x11 Grafit JOPEK 2 ceramika 9,18
11 593,15 Rubin Kasztanowy, tekowy RUPPCERAMIKA ceramika 6,58
11 638,55 Dachówka płaska włóknocementowa STRUKTONIT 30x30cm bogensznyt EURONIT włókno-cement 2,13
11 680,69 Zakładkowa E80 Suwakowa czerwona angoba KORAMIC ceramika 10,20
11 781,97 Zakładkowa E32 Holenderka płaska angoby: szara, czarna, czerwona,zabytkowa, szlachetna kasztanowa KORAMIC ceramika 7,94
11 872,75 Opal Miedziany (Karpiówka) RUPPCERAMIKA ceramika 11,02
12 003,12 DACHÓWKA KARPIÓWKA STANDARDOWA DK-18 O POWIERZCHNI PRĄŻKOWANEJ I GŁADKIEJ 380x180x11 Grafit JOPEK 1 ceramika 9,18
12 172,44 Karpiówka: półokrągła, segmentowa, prostaKarpiówka: półokrągła, segmentowa, prosta: angoby: zielona, antracytowa KORAMIC ceramika 11,02
12 217,94 Rubin Czarno-brylantowy, sosnowy RUPPCERAMIKA ceramika 6,58
12 235,28 Karpiówka Żłobkowana długa angoby: zielona, antracytowa KORAMIC ceramika 10,00
12 333,61 Zakładkowa Holenderka angoby: rustykalna, amarantowa,czerwona, czarna KORAMIC ceramika 7,57
12 483,53 Achat: Czarno-brylantowy, Kasztanowy RUPPCERAMIKA ceramika 7,80
12 832,65 Dachówka zakładkowa Renesansowa L15 glazura zielona, niebieska, miodowa, wiśniowa KORAMIC ceramika 7,86
12 873,33 Zakładkowa Alegra angoby szlachetne: ceglasta i czarna KORAMIC ceramika 8,57
13 194,30 Zakładkowa E80 Suwakowa angoby: czerwona zabytkowa,czarna, czarna zabytkowa KORAMIC ceramika 10,20
13 194,30 Zakładkowa E80 Suwakowa angoby: szlachetna kasztanowa,grafitowa KORAMIC ceramika 10,20
13 204,08 Karpiówka Żłobkowana krótka angoby szlachetne: ceglasta KORAMIC ceramika 10,17
13 607,81 Zakładkowa E32 Holenderka płaska angoby: szlachetna orzechowa,grafitowa, czarna KORAMIC ceramika 7,94
14 201,18 Karpiówka: półokrągła, segmentowa, prosta: angoby szlachetne: ceglasta KORAMIC ceramika 11,02
14 256,16 Karpiówka Żłobkowana długa angoby szlachetne: ceglasta KORAMIC ceramika 10,00
14 490,37 DACHÓWKA KARPIÓWKA WIEŻYCZKOWA 240x90x11 DK 18 Wż Czerwona JOPEK 1 ceramika 9,18
14 587,62 Opal Antracyt i Brąz (Karpiówka) RUPPCERAMIKA ceramika 11,02
14 625,91 Karpiówka Wieżowa: czerwień naturalna KORAMIC ceramika 10,20
14 740,42 Karpiówka Sześciokątna , Gotycka i Łukowa: czerwień naturalna KORAMIC ceramika 11,02
15 400,33 DACHÓWKA KARPIÓWKA WIEŻYCZKOWA 380x90x11 DK 18 Wż Czerwona JOPEK 1 ceramika 9,18
15 830,43 Smaragd Czarno-brylantowy,kasztanowy,tekowy RUPPCERAMIKA ceramika 8,11
15 969,01 Karpiówka Żłobkowana krótka glazury: zielona, niebieska, brązowa, czarna KORAMIC ceramika 10,17
16 088,50 Karpiówka Wieżowa: angoby: czerwona, miedziana, brązowa KORAMIC ceramika 10,20
16 214,46 Karpiówka Sześciokątna , Gotycka i Łukowa: angoby: czerwona, miedziana, brązowa KORAMIC ceramika 11,02
17 165,23 Zakładkowa Holenderka angoby szlachetne:wiśniowa, czarna KORAMIC ceramika 7,57
17 165,23 Zakładkowa Holenderka glazury: czarna, wiśniowa KORAMIC ceramika 7,57
17 197,17 Karpiówka: półokrągła, segmentowa, prosta: glazury: zielona, niebieska, brązowa, czarna KORAMIC ceramika 11,02
17 314,98 Karpiówka Żłobkowana długa glazury: zielona, niebieska, brązowa, czarna KORAMIC ceramika 10,00
17 324,62 Zakładkowa Mnich-Mniszka czerwień naturalna KORAMIC ceramika 9,95
17 551,09 Karpiówka Wieżowa: angoby: zielona, antracytowa KORAMIC ceramika 10,20
17 688,50 Karpiówka Sześciokątna , Gotycka i Łukowa: angoby: zielona, antracytowa KORAMIC ceramika 11,02
17 729,70 Zakładkowa Alegra glazura:czarna KORAMIC ceramika 8,57
18 056,35 Smaragd Czarno-Brylant,Kasztan,Tekowy RUPPCERAMIKA ceramika 8,11
18 967,48 Opal Czarno-Brylant,Kasztanowy,Sosnowy, Tekowy(Karpiówka) RUPPCERAMIKA ceramika 11,02
20 476,28 Karpiówka Wieżowa: angoby szlachetne: ceglasta KORAMIC ceramika 10,20
20 636,59 Karpiówka Sześciokątna , Gotycka i Łukowa: angoby szlachetne: ceglasta KORAMIC ceramika 11,02
22 510,22 Zakładkowa Mnich-Mniszka angoba: rustykalna KORAMIC ceramika 9,95
24 785,51 Karpiówka Wieżowa: glazury: zielona, niebieska, brązowa, czarna KORAMIC ceramika 10,20
24 980,17 Karpiówka Sześciokątna , Gotycka i Łukowa: glazury: zielona, niebieska, brązowa, czarna KORAMIC ceramika 11,02
_________________

Agduś
17-05-2006, 10:21
DRUGA WIECHA OPITA
Wczoraj spotkały mnie dwie miłe niespodzianki!
Pierwsza:
Rano poszłam do Wodociągów z zamiarem upomnienia się o obiecany do końca maja wodociąg. Najpierw wyciągnęłam od Pani Sekretarki namiary na fachowca, który zrobi nam projekt przyłącza, a następnie zażyczyłam sobie widzenia z kimś, kto odpowie mi na pytanie, co z naszą obiecaną wodą. Jak to mam w zwyczaju, zaczęłam grzecznie, acz stanowczo, gotowa w każdej chwili przejść do ataku. Tymczasem po ustaleniu, o którą działkę chodzi, usłyszałam, że mam już koło domu hydrant! Wprawdzie wody jeszcze nie ma, bo wykonali dopiero jeden odcinek (ten wzdłuż naszej uliczki), ale w najbliższych dniach będą kopali dalej! Zrobiłam duże oczy :o , bo na budowie byliśmy w sobotę i niczego takiego nie widzieliśmy, ale okazało się, że ten odcinek zrobili w poniedziałek! Ucieszyłam się, ale ostrożnie, bo postanowiłam wierzyć tylko swoim własnym oczom.
Druga:
Po południu poszłam oczywiście na budowę. Po drodze pogoniłam najbliższych sąsiadów, którzy też się budują, żeby powalczyli trochę z energetyką o szybsze podłączenie prądu. Sąsiadka wygląda no osobę, która umie powalczyć, więc może wspólnymi siłami. Mój małż odnosi duże sukcesy w urzędach pisząc do nich bardzo fachowe pisma prawniczym językiem, którego chyba najczęściej nie rozumieją (jest to język zbliżony do polskiego), więc na wszelki wypadek po kilku - kilkunastu (zależnie od osobniczej odporności) spełniają prośby w nich zawarte dla świętego spokoju.
Już z daleka zobaczyłam hydrant! Wbrew moim obawom stał sobie sensownie w rogu działki, a nie na środku podjazdu. Śliczny jest!
Po drugie zobaczyłam wiechę na balkonie! Nie, najpierw zobaczyłam balkon, którego w sobotę nie było. Z bliska zorientowałam się, że strop jest już wylany, a nad nim widać już trzy rzędy bloczków, przerwane tu i ówdzie pionowymi zbrojeniami.
Załadowałam pod wózek kanister na paliwo do agregatu (do tej pory poszło jakieś 90 litrów) i już miałam sobie iść, kiedy jeden z panów budowlańców krzyknął, że niedługo będzie można robić dach.
JAKI DACH???!!! Przecież dach miał być na koniec czerwca (zamówiliśmy więźbę i cieślę na ostatni tydzień czerwca)!!! Drugi raz tego dnia miałam oczy jak spodki :o . Zostało mi na tyle przytomności umysłu, żeby zadzwonić do małża, zbliżającego się właśnie busem do Niepołomic, żeby obrabował bankomat, wpadł do odpowiedniego sklepu po odpowiedni napój i spotkał się ze mną na stacji benzynowej w celu zatankowania wózka dziecinnego. Natychmiast po spotkaniu zastrzeliłam go nowinami, wysłałam z kanistrem i butelką do podlania wiechy na budowę, a sama pobiegłam na zebranie do szkoły. Po drodze upewniłam się, że kociak, którego "zamówiłam" pod presją ("Weźmie pani kotka? Bo właśnie się urodziły i mąż chce utopić ...") nie został utopiony.
Dostawę więźby udało się przyspieszyć, cieśla będzie wolny dopiero po 10 czerwca, szukamy na gwałt dekarza, który umie położyć dachówkę włóknisto-cementową. Mamy jednego na oku, ale posiały się namiary na niego, więc dzisiaj Andrzej odbędzie jeszcze niezaplanowaną wycieczkę za miasto do ludzi, którym układał dachówkę. No i dachówkę trzeba szybko zamawiać.
Wieczorem siedliśmy spokojnie i zapisaliśmy, co trzeba załatwić w najbliższych dniach. DUŻO TEGO!

Agduś
17-05-2006, 11:03
HISTORII CZĘŚĆ TRZECIA I OSTATNIA ZARAZEM
Cóż można napisać o czekaniu na zatwierdzenie i uprawomocnienie się planu zagospodarowania przestrzennego? Dłuuuuuuuuuuuuuugo to trwało i tyle!
Aż w końcu poszła po miasteczku fama: JEST!
Projekt juz prawie gotowy, materiał wybrany, wykonwca oczywisty - do boju!
Tylko tu się wtrąciło to drobne słówko "prawie". Projekt nie był gotowy tylko prawie gotowy, a mój ojciec (przypominam - architekt) właśnie pojechał do sanatorium! Oj pluliśmy sobie w brody, że nie upewniliśmy go wcześniej, że to już wersja ostateczna i niczego nie będziemy zmieniać, więc może ją spokojnie rysować "na czysto"! Kiedy wrócił z sanatorium, zabrał się za rysowanie w pośpiechu i w końcu wysłał nam gotowy projekt. Jeszcze zanim przesyłka dotarła zadzwonił, że nie ma w niej jakiegoś rysunku (którejś elewacji) i prześle ją osobno. Po rozpakowaniu okazało się, że nie tylko brakuje tego rysunku, ale w dodatku jeden jest z poprzedniej wersji projektu i rzuty nie zgadzają się z elewacją. Postanowiliśmy jednak nie czekać, tylko zanieść projekt taki, jaki był, a potem, nie czekając na wezwanie do uzupełnienia braków, podrzucić i wymienić rysunki. I tak najpierw musiałby swoje odleżeć w kolejce na półce.
I tak tez uczyniliśmy. Pewnego dnia wpadłam do odpowiedniego pokoju w urzędzie na 15 minut przed jego zamknięciem. Z tego pośpiechu nie zdążyłam się zastanowić, co nas może tam czekać i odpowiednio nastawić na spotkanie z URZĘDNIKIEM. Tak sobie wpadłam z pokaźnym stosem teczek i papierków i usiadłam. Po chwili dotarł Andrzej holując za sobą nasze trzy córki.
Miła pani zadzwoniła gdzieś i kazała poczekać. No to sobie beztrosko czekaliśmy.
Atmosfera beztroski ulotniła się po chwili, gdy do pokoju wsunął się ... JASZCZUR. Jaszczur był bez wątpienia płci żeńskiej, ale określenie "jaszczurka" do niego nie pasuje zupełnie (lubię jaszczurki). To było coś pomiędzy waranem z Komodo a Bazyliszkiem.
Jaszczur popatrzył na nas z dezaprobatą i wziął w łapę projekt. Przez chwilę przeglądał go z rosnącym obrzydzeniem. (Tu się należy wyjaśnienie - zapewne jest to jeden z ostatnich projektów wykonanych odręcznie, a nie na komputerze - może nawet z tego powodu będzie miał wartość muzealną. Mój ojciec po prostu nie ma komputera i nie odczuwa potrzeby posiadania go.)
A potem Jaszczur otworzył paszczę i zasyczał. Z potoku syków można było wyłonić słowa: ubogi, sierocy, byle jaki, kto to rysował, pewnie ktoś bez uprawnień rysował a architekt tylko podbił. Zatkało nas! Po chwili zaczęliśmy się domagać jakichś konkretów, bo powtarzane z upodobaniem przez Jaszczura słowa "ubogi" i "sierocy" niewiele nam mówiły. Niestety konkretów się nie doczekaliśmy. Jaszczur odsyłał nas do przepisów, w których jest napisane, co powinien zawierać projekt. Najkonkretniejszymi zarzutami były pretensje, że opis jest za krótki (ale czego w nim brakuje już się nie dowiedzieliśmy), że na planie zagospodarowania terenu nie ma drzewek, a w ogóle to mógłby byc kolorowy i, ze pieczątki i podpisy wykonawców projektu na stronie tytułowej powinny być w dwóch miejscach. Co najciekawsze, Jaszczur nie zauważył wcale braku tego rysunku elewacji ani niezgodności drugiej elewacji z rzutami.
Pewnie, gdyby nie świadomość, że projekt rzeczywiście nie jest kompletny, uparlibyśmy się, żeby został przyjęty i poczekalibyśmy na normalne wezwanie do uzupełnienia braków. Niestety nie mieliśmy czystego sumienia, więc zabraliśmy projekt i wyszliśmy z nory Jaszczura.
Kilka dni później ojciec przyjechał do Niepołomic, przywożąc brakujące rysunki. Już tu na miejsu pokolorowaliśmy plany zagospodarowania terenu kredkami, a ojciec dorysował drzewka (planowane, bo istniejących juz brzózek nie ma nigdzie w ewidencji). Opisy mieliśmy w komputerze, więc dodanie kilku zdań i wydrukowanie wszystkiego jeszcze raz większą czcionką nie było problemem. Potem jeszcze trzeba było jechać do projektanta instalacji elektrycznej, zeby się podbił i podpisal w tym drugim miejscu.
Tak poprawiony i "wzbogacony" projekt zyskał aprobatę Jaszczura i został przyjęty.
Trochę ponad miesiąc później dostaliśmy pozwolenie na budowę.
I tutaj, trzeba przyznać, my zawaliliśmy. Za późno zaczęliśmy się starać o utwardzenie drogi. Tak nas zajęły przeboje z projektem, a póxniej popadliśmy w taki błogostan, kiedy już projekt został pryjęty, że nas zupełnie zamroczyło. W efekcie, kiedy droga została nam obiecena przez samego Burmistrza, było juz za późno na jej wykonanie, bo leżał śnieg.
A, co było potem, juz napisałam.
I NA TYM HISTORIA SIĘ KOŃCZY

Agduś
17-05-2006, 11:10
PS. Kredyt juz mamy - został przyznany bez opinii z mBanku. W związku z tym chcieliśmy z tejże opinii zrezygnować podejrzewając (słusznie), że jeszcze nie powstała. Niestety odpisano nam, ze zrezygnowac nie możemy. Jednak do dzisiaj nie dotarła do nas ( :lol: 6 dni roboczych! :lol: ), ani nie potrącono nam z konta 20 zł za jej wykonanie. Sooooliiiiidny bank - nie ma co!

Agduś
18-05-2006, 21:03
GWAŁTOWNE ZWROTY AKCJI
Wczorajszy wieczór spędziliśmy na porządkowaniu i opisywaniu zdjęć - również tych z budowy.
Za to dzisiaj nastąpił kolejny gwałtowny zwrot akcji - jak w dobrym kryminale. Kolejny, więc zacznę od poprzedniego:
Zaprosiliśmy na budowę Pana Od Kominków. Miał pooglądać sobie i wypowiedzieć się na temat zrobienia DGP. Już byliśmy prawie, prawie zdecydowani na pompę ciepła z Clima Komfortu + "kombajn" - powietrzna pompa ciepła ogrzewająca cwu i powietrze pobierane z zewnątrz do wentylacji mechanicznej - najprawdopodobniej Nilana (też z CK) lub Oschnera. Ta grawitacyjna DGP miała być uzupełnieniem systemu na wypadek braku prądu. Tymczasem POK wszystko nam przewrócił do góry nogami!!! I poszedł sobie! A nas naraził na bezsenność, bo długo nie mogłam zasnąć rozmyślając o jego propozycji.
Po pierwsze stwierdził, że DGP jest wprawdzie możliwe, ale wymaga bardzo skomplikowanych zabiegów, zmiany sposobu uzbrojenia stropu i w ogóle jest to kłopotliwe. Przypomniał o tej nakładce na kominek, którą już u nich w firmie widzieliśmy. W skrócie jest to wymiennik ciepła, który pobiera ciepło z kominka (podobnie jak płaszcz wodny, od którego jest tańszy i prostszy, ale nieco mniej efektywny). Zaproponował zainstalowanie tegoż urządzenia i podpięcie go do podłogówki. Drugą jego propozycją było zainstalowanie za kominkiem takiego ustrojstwa, które odzyskuje ciepło ze spalin, dzięki czemu nic nie idzie w komin. Zimne spaliny wychodzą kominem a ciepło zostaje zmagazynowane i jest stopniowo oddawane do pomieszczenia. Kiedyś mieliśmy zamiar to sobie zafundować, ale nam przeszło - to grzeje praktycznie tylko pomieszczenie, w którym jest kominek.
Tymi propozycjami nas jeszcze nie zaskoczył, ale w końcu wypalił z grubej rury: po co montować wściekle drogą pompę ciepła, skoro można za małe pieniądze (relatywnie małe) mieć kominek full wypas z wszystkimi bajerami? Kominek, który wystarczy załadować dwa razy na dobę, który akumuluje ciepło, ogrzeje podłogówkę i cwu, który ma pełną automatykę (wkładam i idę, a on już sobie sam otwiera i zamyka dostęp powietrza), który ma pod spodem grzałkę elektryczną uruchamianą w wypadku dłuższej nieobecności domowników (na nocnej taryfie ogrzewa bryłę kominka, która oddaje potem ciepło ogrzewając dom do zadanej - niższej pod nieobecność domowników - temperatury), wkład z podwójną szybą, żeby nie przegrzewać salonu. Bajka! I kredyt niższy! Tylko miejsce na magazynowanie drewna potrzebne w ogrodzie.
Na szczęście szybko ochłonęliśmy. Jednak salon to nie kotłownia. Ładowanie kominka baldym świtem, gdy w domu zrobi się chłodniej, świątek piątek - nie ma zmiłuj, żadnego wylegiwania się w niedzielne poranki, wcześniejsze wstawanie w dni robocze :( . Wybieranie popiołu. Palenie w kominku obowiązkiem zamiast przyjemnością... Nie, to nie dla nas!
No tak, ale skoro nie DGP, to jakoś inaczej trzeba to ciepło z kominka zaprząc do roboty. W końcy żal by serce ściskał, gdyby to wszystko szło w komin. I w tym momencie wróciliśmy do wcześniejszej koncepcji - jednak Thermogolf. Na wszelki wypadek zadaliśmy pytanie CK i, zgodnie z przewidywaniami, dowiedzieliśmy się, że połączenie kominka z ich pompą ciepła to zadanie, aczkolwiek możliwe, to karkołomne i zawodne.
Wprawdzie pompa od Thermogolfu ma gorsze "osiągi", ale wspomagana przez kominek i solary (być może) zapewnie okaże się w sumie oszczędniejsza. I tak już wczesniej wyliczyliśmy (no dobra, Andrzej wyliczył), że ta różnica tak naprawdę jest nie tak wielka, jakby się wydawało na pierwszy rzut oka, bo powietrzna pompa pobiera ciepło wcześniej wytworzone przez tę podstawową. De facto sprawność takiego układu jest niższa niż samej pompy do podłogówki. No i pompa od Thermogolfu ma zbiornik wody kotłowej, do którego można podpiąć też kominek bez żadnych problemów. Planujemy wyprawę do Jasła 27 maja.
Dzisiejszy zwrot akcji dotyczył dachówek. A już myślałam, że przynajmniej z tym mamy spokój. Zaczęło się od tego, że Uniprodek odpowiedział nam, ze nie ma wolnych ekip wykonawców i musimy ich szukac sami. Zadzwoniliśmy do dekarza, który zna się na układaniu takich dachówek (podobno nie jest ich zbyt wielu). Okazało się, że też nie ma czasu (co mnie nie załamało, bo miałam w zanadrzu jeszcze inne numery telefonów). Zapytałam, co sądzi o tym materiale, spodziewając się, że oceni go pozytywnie. I tu zdziwko mnie dopadło, bo nie wyrażał się o nim z zachwytem. Stwierdził, że pod względem wytrzymałości nie ma zastrzeżeń, ale co do estetyki - tak. Dachówki nie są barwione w masie (o tym wiedzieliśmy) i pod wpływem warunków atmosferycznych farba może się z nich ścierać i to znacznie szybciej niż z innych materiałów (a o tym już nie wiedzieliśmy). W dodatku po wejściu na Forum znalazłam prywatną wiadomość, również obrzydzającą te dachówki. No i co? I zaczynają się poszukiwania! Dachówka czy blacha? O rany!!! Znowu decyzja do podjęcia!!!
Tyle dobrze, że "nasz" cieśla zwykłych dachówek ani blachy sie nie boi i takim materiałem nam dach pokryje. O jedną ekipę mniej. W dodatku ta jest z polecenia, więc można mieć nadzieję, że będzie dobra.
To do roboty! Szukamy! A w dodatku mamy jutro przygotowania do rocznicy pierwszej komunii (pierwszej rocznicy, bo proboszcz już zaplanował, że za rok bedzie druga rocznica :o !), w sobotę imprezę urodzinową, na którą córcia zaprosiła jakieś pół przedszkola z przyległościami a w niedzielę rzeczoną pierwszą rocznicę :o :o :o !!!

Agduś
18-05-2006, 22:02
http://img392.imageshack.us/img392/9185/210406budowa41uf.jpg
21.04.06. Tak było w piątek po południu.

http://img446.imageshack.us/img446/2408/220406budowa12cj.jpg
22.04.06. A taki widok zaskoczył nas w sobotę. Prawda, że urocza wiecha?

http://img446.imageshack.us/img446/3541/250406budowa6tc.jpg
25.04.06. No właśnie ... Co to za bloczki?

http://img446.imageshack.us/img446/6531/260406budowa40cy.jpg
26.04.06. Pierwszy rządek wymurowany. Teraz już widać, że to nie Silka tylko Klucze. W dodatku proste, a nie na pióro - wpust.

http://img446.imageshack.us/img446/2905/280406budowa25vu.jpg
28.04.06. Przyjechała druga partia bloczków. Tym razem już na pióro - wpust.

http://img446.imageshack.us/img446/3592/4540506budowa6kg.jpg
4.05.06. Ściany pięknie nam urosły! Widać różnicę pomiędzy tym dolnym fragmentem z pionowa spoiną a górą na pióro - wpust.

http://img446.imageshack.us/img446/6069/6270506budowa2yo.jpg
7.05.06. Teraz rośnie ściana nośna między garażem a częścią mieszkalną.

http://img446.imageshack.us/img446/2425/72130506budowa2jn.jpg
13.05.06. Niedługo będzie strop!

http://img176.imageshack.us/img176/5562/82130506budowa3st.jpg
13.05.06. Szalunek z zewnątrz. Tu, gdzie go nie ma, będzie balkon.

http://img446.imageshack.us/img446/5599/86130506budowa5or.jpg
13.05.06. Zbrojenie stropu.

http://img446.imageshack.us/img446/3424/95130506widokzpitra7gl.jpg
13.05.06. Widok z naszej sypialni.

http://img176.imageshack.us/img176/8294/115130506widokzpitra5un.jpg
13.05.06. Widok w stronę puszczy (z pracowni i balkonu).

Agduś
21-05-2006, 19:10
Nareszcie zrobiłam to, co powinnam była dawno zrobić. Chwalę się projektem naszego domku:

http://img490.imageshack.us/img490/834/elewacjapoudniowa0rk.jpg
Elewacja południowa, czyli wejściowa (lekko skręcona na wschód). Nie wiem, dlaczego wszyscy twierdzą, że to najgorszy możliwy układ. Nam odpowiada wejście od południa.
Miałam zeskanowaną starszą wersję tej elewacji. W nowej, zatwierdzonej, nie ma okna na dole obok drzwi wejściowych, za to okno salonu jest znacznie większe (zresztą widać to na zdjęciach z budowy i na rzucie parteru). Zamieniliśmy miejscami okno i drzwi balkonowe na górze.
Na dachu pojawi się okno, a właściwie wyłaz i najprawdopodobniej solary.

http://img210.imageshack.us/img210/236/elewacjapnocna8de.jpg
Elewacja północna (lekko skręcona na zachód). Za garażem pewnie będzie leżało drewno do kominka. Te dwa małe okna to od łazienki i od kuchni, szersze jest od jadalni. Pod oknami będzie taras, w upalne dni zacieniony, z pięknym widokiem na zachody słońca. Pewnie zdecydujemy się na jakieś zadaszenie. Na górze okna łazienek - naszej i córek.
To też starsza wersja projektu. W rzeczywistości okna na dole będą bliżej siebie. Nie będzie okna dachowego, no i kominów też mniej, bo został tylko jeden.

http://img335.imageshack.us/img335/8677/elewacjawschodnia8tv.jpg
Elewacja wschodnia. Na dole ściana garażu i okno pokoju gościnnego, na górze okna pokojów córek.

http://img335.imageshack.us/img335/1203/rzutparteru5yq.jpg
Rzut parteru.
1. Wiatrołap - będą tam szerokie drzwi zamykane tylko na zimę. W cieplejszych miesiącach wiatrołap będzie otwarty na holl.
2. Pomieszczenie gospodarcze.
3. Holl.
4. Salon.
5. Kuchnia - pod wyższym spocznikiem schodów będzie "robocze" wejście do kuchni, żeby z zakupami nie biegać zawsze przez salon.
6. Łazienka "gościnna.
7. Pokój gościnny.
8. Garaż.
9. Spiżarnia.

http://img210.imageshack.us/img210/6743/rzutpitra0sv.jpg
Rzut poddasza. Trzy sypialnie córek i nasza - to ta z łazienką. Do tego mały pokoik na komputer. Tu będzie też "zawodowa" i naukowa część naszej domowej biblioteki. Najprawdopodobniej powiększymy łazienkę córek kosztem jednego z pokoi, żeby zmieściła się tam pralka.

Agduś
22-05-2006, 11:04
DACHY, DACHY, DACHY!
Chodzę po Niepołomicach i oglądam dachy. Dachówki, blachy, blachodachówki, eternit i jakieś takie faliste coś, co wygląda jak plastik, a nazywa się jak trwała ondulacja. Szperam w internecie i oglądam na razie dachówki. Ładnych cementowych nie znalazłam. Podobało mi się kilka Creatona, ale na stronie nie było cen (posłałam im prośbę o cennik - na razie cisza). Czekając na cennik łudzę się, że są one w zasięgu naszych możliwości finansowych. Zresztą i tak nie wiem, czy w rzeczywistości też by mi się podobały, bo chyba, niestety mają jedną wadę. To zresztą wada większości nowych dachówek, które teraz oglądam na dachach: błyszczą się jak ... (nie powiem co). A śliczne matowe (tak wyglądają na zdjęciach) karpiówki Creatona w kolorze łupka są na 100% poza naszym zasięgiem.
A może ktoś wie, gdzie znależć ładne (rzymska lub coś podobnego), MATOWE, antracytowe lub jaśniejsze, ale też w odcieniach szarości, dachówki? Będę wdzięczna za podpowiedzi.
W najbliższych dniach trzeba będzie trochę pojeździć i pooglądać w realu w składach budowlanych i sklepach z pokryciami dachowymi. I to w tygodniu, bo najbliższe soboty już mamy zajęte. Jeszcze trzeba się zastanowić, czy mozna będzie cokolwiek załatwić w najbliższy piątek, który nam został podarowany przez ministrów! Mam tylko obawy, że niewiele załatwimy, za to stracimy jakąś sobotę!
Eee, pewnie w końcu znajdziemy jakąś niebrzydką szarą blachodachówkę. Wole ja niż te błyszczące dachówki (nie obrażając miłośników i właścicieli takowych - de gustibus non est disputandum).

Agduś
24-05-2006, 10:23
Dach, a właściwie jego pokrycie to nadal temat otwarty. Za to drzwi zewnętrzne i te z garażu do domu są już wybrane. Jeszcze tylko decyzja oficjalna dotycząca ich "wystroju" i jutro podpisujemy umowę.
Trwa konkurs na bramę garażową. Na razie Migas Door i Krispol idą łeb w łeb. Chyba Krispol wysunie się na prowadzenie, bo cena z Migasa jest już z 10% rabatu, a Krispol obiecał podać ofertę z rabatem e-mailem. Jeszcze jutro mam poznać jedną ofertę - podobno bardzo konkurencyjną.
Na budowie panuje cisza. Więźba już gotowa, ale czekamy na powrót cieśli, który pracuje właśnie we Włoszech. Tymczasem beton sobie spokojnie wiąże polewany przez ciepły deszczyk.
Pojutrze jedziemy do Jasła oglądać pompy ciepła i rozmawiać o pompie dla nas.
Za tydzień Andrzej wybieraz się do zakładu energetycznego podpisywać jakąś umowę, a potem zaczyna ich zasypywać pismami. Już studiuje prawo energetyczne.
Wypadałoby zgrać do komutera i wkleić wreszcie aktualne zdjęcia.

Agduś
25-05-2006, 22:05
AKTUALNOŚCI Z ZATRZYMANEJ BUDOWY

http://img198.imageshack.us/img198/1571/210506oddrogi8xn.jpg
Taki widok można zobaczyć zbliżając się do naszej budowy.

http://img234.imageshack.us/img234/3048/210506odfrontu1lb.jpg
A tak wygląda nasz dom od frontu. Prawda, że ładny? (Kto spróbuje powiedzieć, że nie?)

http://img234.imageshack.us/img234/2939/210506tubdschody6zg.jpg
Tu będą schody a obok nich komin. Komin wlazł do naszej sypialni.

http://img234.imageshack.us/img234/6107/210506widokzpracowni6ln.jpg
Jeszcze raz widok z pracowni. Tym razem już prawie przez okno.

http://img376.imageshack.us/img376/3365/210506widokzsypialni8ll.jpg
I jeszcze raz z okna sypialni najmłodszej córki.

http://img376.imageshack.us/img376/7393/210506tewidokzsypialni2gh.jpg
Tym razem z naszej sypialni.

http://img280.imageshack.us/img280/1388/210506jeszczerazzsypialni7gs.jpg
I jeszcze jeden widoczek. Jak łatwo zauważyć, znacznie bardziej mnie interesują widoki z okien niż widoki ścian i innych takich. W końcu za parę miesięcy będę wyglądała przez okna, a nie kontemplowała bloczki, zbrojenia itp.

Agduś
25-05-2006, 22:12
W SKRÓCIE
Drzwi zaklepane, umowa podpisana. Jeszcze tylko wypompowanie okrągłej sumki nie naszych pieniędzy z konta i już będą nasze, chociaż jeszcze nie istnieją. Za to okna już są na tym świecie i czekają na odpowiedni moment w magazynie w pobliskim Ochmanowie. Moment powinien nadejść na początku lipca, jeżeli do tego czasu nasz cieślodekarz, czyli 2 w 1, zdąży z dachem.
Na pierwsze miejsce w rankingu dachówek wysunęły się szare Euronit Extra (chyba nic nie pomyliłam?). Wirtualnie, bo w realu jeszcze ich nie widziałam.

Agduś
26-05-2006, 19:16
WYBRALIŚMY!!!
Z dumą i niebywałą radością ogłaszam wszem (zwłaszcza zainteresowanym) i wobec, że wybraliśmy pompę ciepła!!! (OKLASKI!)
Właściwie to wybraliśmy już jakiś czas temu, ale czekaliśmy do dzisiejszej wycieczki. Nic nas nie zaskoczyło in minus, więc decyzja została podjęta i przyklepana. Już wiemy, co i kiedy teraz mamy robić. Może wreszcie przestanę zasypiać z myślą o pompie ciepła i budzić się z nią (ostatnio pompa musiała dzielić moją uwagę z dachówkami).
Dzięki pomysłowi jednego pana mogliśmy pojechać do Jasła dzisiaj, korzystając z dnia wolnego. Oczywiście nasza najmłodsza pociecha, którą w tygodniu muszę budzić o godzinie 7.00., bezbłędnie wyczuła, że jest to dzień wolny i obudziła się o 5.55.
W znakomitych nastrojach wyruszylismy do Jasła. Najpierw męczyliśmy pytaniami P. Kołodzieja. W tym czasie nasze starsze córki szalały z psicą (naszą) po jego ogrodzie, a psica zachęcona przez nie skąpała się w oczku wodnym tylko delikatnie je demolując. Oglądnęliśmy na miejscu różne pompy, kolektory i zbiorniki. Omówiliśmy sposób podłączenia do zbiornika kolektorów i kominka. Upewniliśmy się, że zbiornik może stać w dziurze pod pierwszym spocznikiem schodów. Trochę to im odbierze uroku, ale coś za coś - to jest najlepsze miejsce - najbliżej odbiorników cwu i w środku domu, blisko do miejsca zakopania pompy. Posłuchaliśmy, jak pracuje pompa (rzeczywiście jak baaaardzo duża zamrażarka, ale to nie problem, bo nasza wyląduje pod drewnianym tarasem koło ściany spiżarki, a poza tym ściana jest z silikatu, więc hałasu się nie boimy wcale), pooglądaliśmy kolektor rurowy i zabraliśmy mokre córki (deszcz i otrzepująca się psica) i mokrą Emi w dalszą drogę.
Następnym punktem programu była wizyta u użytkownika pompy (3 sezony). Kolejna porcja pytań (tym razem mniejsza). Ogólnie wrażenie pozytywne, właściciel pompy jest z niej zadowolony, rachunki za prąd niższe niż nasze za gaz (w domu o połowę mniejszym), chociaż dom (jego) jeszcze nieocieplony.
A później zastąpiła część rozrywkowa wycieczki - spacer po "Skamieniałym Mieście" w Ciężkowicach. Akurat w tym czasie nie padało, więc się nam udał. Warto, chociaż, niestety, czeskiemu "Skalnemu Miastu" nie dorównuje.
Oczywiście po drodze kontemplowałam górskie widoki (oj, połaziłoby się, połaziło!!!) i ... domy, dachy, elewacje. Obsesja! Mam nadzieję, że to się da jakoś wyleczyć!
No, to pompę mamy z głowy! Teraz tylko dać na mszę, żeby złotówka na przekór działaniom różnych pomysłowych panów rosła w siłę (cena pompy zależy od kursu szwedzkiej waluty). Nadzieja w tym, że rzeczeni panowie są teraz zajęci czymś innym, więc może przez jakiś czas nie będą wymyślali nic bardziej rewolucyjnego niż religia na maturze (proponuję kilka dłuższych debat nad tym, czy jednak nie powinna być obowiązkowa).

Agduś
30-05-2006, 20:16
CZY JESZCZE POWINNO MNIE COKOLWIEK DZIWIĆ?
Odbyłam dzisiaj rano (o 7 rano!!!) baaardzo dziwne spotkanie.
Umówiłam się z inżynierem, który ma nam zaprojektowac przyłącze wody, na spotkanie z dyrektorem tutejszych wodciągów. Ta nieludzka pora jest jedyną godziną, kiedy istnieje jakakolwiek szansa na spotkanie go w miejscu pracy. Potem wybywa w teren i nikt nie potrafi go zlokalizować. Na szczęście mam blisko.
Weszliśmy. Po wyjaśnieniu, kto i po co przyszedł, dyr. odezwał się do mnie w te słowa (mniej więcej): wezwałem panią ( :o :o :o ), żeby powiedzieć, że już możecie się podłączyć do wodociągu. Przyznam, zdziwko mnie chapło! Jak to "wezwałem"??? Jako żywo nie czułam się wcale wezwana!!! Ze zdziwienia tak mnie zatkało, że nawet nie zapytałam, jakimż to prawem mnie "wzywa"! Jak to "możemy się podłączyć"??? Przecież właśnie po to przyszliśmy! Trzeba sprawdzić, czy te warunki aktualne (mamy z 2004 roku, oficjalnie jeszcze ważne do października, ale lepiej sprawdzić, bo wystawione jeszcze zanim ktokolwiek o wodociągu tam zaczął marzyć), zrobić projekt, uzyskać jakieś zezwolenia, zatwierdzenia, uzgodnienia, czy diabli wiedzą co jeszcze (odpuściłam sobie wnikanie w tę papierologię po znalezieniu polecanego fachowca, który zgodził się zająć wszystkim). A dopiero po przebrnięciu przez to wszystko można się podłączyć do wodociągu, założyć licznik, podpisać pewnie jakąś umowę i odkręcić kran. Przynajmniej tak to sobie wyobrażałam do dzisiaj.
Jeżeli tu ktoś do tej pory narzekał na urzędy, to raczej na nadmiar formalności, a nie na ich brak. I co teraz? Podłączać się? A co z umową? Jak płacić za wodę? Na jakiej podstawie?
A potem ciekawie porozmawiali sobie obaj panowie. Dyr. optymistycznie twierdził, że można uzyskać uzgodnienia przyłącza do wodociągu, który wprawdzie istnieje w rzeczywistości, ale na żadnej mapce go nie ma, inż. był przeciwnego zdania. Zgodnie uznali, że należy ukryć fakt, iż nasz dom już częściowo istnieje. Stanęło na tym, że spróbujemy zrobić tak, jak proponował dyr. ("ale to się nie ma prawa udać"), a, jeżeli nie wyjdzie, to poczekamy na oficjalną mapę geodezyjną z naniesionym wodociągiem i uderzymy jeszcze raz.
Oficjalna wersja, dla urzędu, do którego należy teraz uderzać brzmi: przyłącze od nieistniejącego, ale zaprojektowanego i zatwierdzonego domu do nieistniejącego ale zaprojektowanego wodociągu. Żeby było śmiesznej to przyłącze zdaniem dyr. może już istnieć w chwili załatwiania uzgodnień.
Chyba na tym etapie budowy już nic nie powinno mnie dziwić, ale jednak zdziwiło.

Agduś
05-06-2006, 10:34
O TYM I O OWYM
Zacznę od ostrzeżenia:
Jeżeli zamierzasz się przeprowadzić do Krakowa lub w jego okolice, a jesteś lub masz zamiar być rodzicem dziewczynki w wieku przedpierwszokomunijnym, to pamiętaj - bez stroju krakowskiego się nie obędzie. W przedszkolu dziecię będzie tańczyło krakowiaka, a w Boże Ciało na pewno zechce sypać kwiatki (bo koleżanki sypią). Strój oczywiście można kupić, ale nam się zechciało zaoszczędzić jakieś 250 zł, więc wydaliśmy 100 zł na aksamit, cekiny, koraliki, wstążki i inne takie, a następnie wspólnymi siłami wyzdajaliśmy kompletny strój (kupując tylko korale i wianek). Trzy noce spędziłam na haftowaniu gorsecika, co mnie doskonale uwolniło od spraw związanych z budowaniem. Efekt był zadowalający.
Panowie budowlańcy pojawili sie na budowie i zdjęli szalunek stropu. Od razu zrobiło się jaśniej i przestronniej. Nareszcie widać, jakie naprawdę są nasze pomieszczenia na parterze. Mamy zamiar wybrać się na budowę z miarką i kredą i narysować sobie ścianki działowe, meble kuchenne i inne. To będzie jak dziecinna zabawa w budowanie i urządzanie domu.
Po przerwie spowodowanej wyszywaniem gorsecika zabieramy się na poważnie za kupowanie bramy garażowej.
Po tych opadach w dziurze na zasobnik wody kotłowej woda stoi po brzegi! Nawet nie ma co wypompowywać, dopóki nie będziemy miec dachu. Ściany też mokną :cry: . Oj będzie tej wody do odparowania, będzie! A lato podobno nie ma zamiaru być upalne.
Andrzej był w zakładzie energetycznym, umowe podpisał, ale jeszcze musimy dostarczyć zaświadczenie o zarezerwowaniu numeru na dom. I tu się pojawił problem, bo tam nie tylko numerów nie ma, ale nawet ulic. Dopiero teraz mają zamiar zabrać się za nadawanie im nazw. Nawet zaproponowali nam, żebyśmy coś zasugerowali. Mają zamiar nadać tym uliczkom nazwy od kwiatów, zwierząt lub drzew. Po naradzie rodzinnej wybraliśmy Bławatków (Bławatkową) lub Stokrotek (Stokrotkową). Długo nie mogliśmy wybrać, w końcu rzut moneta wskazał bławatki jako patronów naszej uliczki. Na wszelki wypadek w urzędzie podałam obie możliwości ze wskazaniem na bławatki. Gdyby upierali się przy zwierzętach - Biedronkowa.
I tyle w tym miłego, gorzej, że na pytanie, kiedy nadadzą te nazwy i numery, pan przewrócił znacząco oczami, co zapewnie należałoby tłumaczyć: "a któż to może wiedzieć?" A co z naszą umową z zakładem energetycznym?
I jeszcze dla równowagi po moim ostatnim poście: w wydziale ksiąg wieczystych załatwiałam wpis do hipoteki. Oczywiście sąd wysłał listy do nas i do banku i czekał na zwrotki, które nie wracały. W końcu andrzejowa spłyneła a ja przyniosłam zwrotkę i podpisałam ją na miejscu. Pani opatrzyła ją adnotacją "duplikat" (?!) i wyznaczyła termin odbioru wypisu dla banku. Przyszłam po wypis i dowiedziałam się, że dotarła wreszcie moja zwrotka (niepodpisana przeze mnie, bo listy poszły na nasz adres stałego zameldowania, pod którym nie mieszkamy). Oczywiście ta spóźniona okazała się ważniejsza, więc, żebym miała czas na ewentualne zaprotestowanie (???!!! :o ), termin uprawomocnienia wpisu się przesunął! :evil: No ale nic to, już odebrałam. :D

Agduś
09-06-2006, 09:47
ADRES NA NIBY
Ponieważ w zakładzie energetycznym odmówili rozmawiania z kimś, kto nie ma zarezerwowanego numeru na dom, poszłam dzisiaj do naszego urzędu, żeby zapytać, kiedy nasza uliczka otrzyma nazwę a my adres. Oczywiście poszłam tam z uśmiechem na twarzy i niezłomnym zamiarem zdobycia odpowiedniego zaświadczenia nawet po trupach. Na szczęście wystarczył uśmiech!
Po niezbędnej porcji zdziwień, że ZE nie chce zawierać umowy na numer działki, dostałam papierek z adresem wziętym z sufitu. Wprawdzie najbliższa uliczka nazywa się Cmentarna, ale nie odpowiadała mi ta nazwa. Nie odpowiadała chyba też właścicielowi restauracji, która, choć stoi najbliżej cmentarza, ma adres przy ul Pięknej. A swoją drogą, to już chyba jest jakaś uświęcona tradycją złośliwość z tymi ulicami "Cmentarnymi" - czy ulica przy cmentarzu nie może się nazywać jakoś inaczej?
Pan, zajmujący sie adresami dodał do ostatniego istniejącego numeru przy Pięknej kilka - kilkanaście numerów i wypisał mi odpowiednie zaświadczenie. A w przyszłości i tak będzie Bławatkowa (nawet pamiętał tę nazwę!).
Jutro wreszcie wypadałoby znaleźć miejsce, w którym kupimy dachówki! Dziwne - wszyscy na forum piszą o cenach poniżej 2 zł za sztukę, a my nie znaleźliśmy tańszej niż 2,3x zł (oczywiście brutto).
Wrócił temat oczyszczalni ścieków, ale nie takiej z rozsączaniem, bo przy naszej glinie to jest niemożliwe. I znowu należy nabyć kolejną porcję wiedzy na temat oczyszczalni ze złożem biologicznym i z osadem czynnym. Najgorsze, że jakoś mi ostatnio przeszedł zapał do poszerzania mojej wiedzy na takie tematy. No ale mus to mus. Poszerzam.

Agduś
10-06-2006, 21:25
PRAWIE ZAKUPY (PRAWIE ROBI RÓŻNICĘ)
Znaleźliśmy miejsce przyszłego zakupu dachówek. O dziwo jest to miejsce, które niedawno opuściliśmy zniesmaczeni wysoką ceną. Wczoraj Andrzej zadzwonił tam i rozmawiał z innym panem, który zdementował plotki rozsiewane przez kolegę, że 1,99 to cena netto. Okazało się, że brutto i to z 22% VAT. Zostawiliśmy mu rysunek dachu, żeby nas podsumował. Obiecał przysłać w poniedziałek. Wyglądal na takiego, który przyśle, chociaż to nie jest takie oczywiste.
Może trudno w to uwierzyć, ale nikt nie chce nam zrobić wentylacji z rekuperacją. Nie mamy żadnej poleconej firmy i szukamy tak trochę po omacku. Rozsyłamy pytania do różnych firm. Na razie dwie :o odpowiedziały, reszta nas olała! Chyba cierpią na nadmiar kasy i klientów. Chciaż nawet w takiej sytuacji elementarna grzeczność nakazywałaby odpowiedzieć "mamy w nosie klientów, właśnie pojechaliśmy na wakacje, bo już nie wiemy, co z kasą robić" albo coś innego w ten deseń.
Z tych dwóch, jedna napisała, że są zajęci i odpowiedzą za tydzień (to było z miesiąc temu), z drugiej nawet ktoś dzwonił i umówił się na wizytę na budowie ... dwa tygodnie temu. Nie muszę dodawać, że się nie odezwał więcej nawet po ponownym pytaniu wysłanym e-mailem.
A może ktoś z czytających potrafi polecić jakąś sensowną firmę z okolic Krakowa?
Po drodze zatrzymaliśmy się, żeby dziewczyny mogłu pogłaskać słonia. Potem biegały depcząc ekspozycję przeznaczoną do deptania. Chyba wybraliśmy kostkę na chodnik do domu i płytki do ogrodu.
Resztę dnia spędziliśmy zwiedzając Castoramę (wybraliśmy mozaikę na podłogę), różne salony z łazienkami i IKEĘ. Zarysował sie poważny problem: w żadnym z tych sklepów nie znalazłam niczego na ściany w łazienkach, co by mnie rzuciło na kolana. A w końcu, jeżeli jakieś płytki kupimy i położymy na tych ścianach, to potem będziemy na nie patrzyć przez bliżej niesprecyzowaną, ale zapewne większą ilość lat. Jasne jest więc, że chciałabym patrzyć na nie bez obrzydzenia, przymusu czy też znudzenia przynajmniej przez pierwsze lata. Chociaż nie, widziałam coś, co baaardzo mi się spodobało, ale, niestety, nie zobaczyłam kawałka ściany tym wyłożonego, tylko mały kwadracik, jako próbkę. Owszem, próbka mnie zachwyciła, ale nie jestem pewna, czy na większej powierzchni wyglądałoby to równie zachwycająco. A poza tym, nie czarujmy się, choćbym z zachwytu padła jak rażona piorunem, to i tak tego na ścianach miała nie będę z bardzo prozaicznej przyczyny - cena tegoż kwadracika przewyższała ceny metra kwadratowego "normalnych" płytek (czyli takich dla plebsu). I to kilkakrotnie przewyższała.
Może po prostu nie te sklepy odwiedziliśmy? Pamiętam, że kiedyś zupełnie bezinteresownie zwiedzałam sklep firmowy "Opoczna" i wiele wzorów mi się tam podobało. Ładne też miał Paradyż.
Wszystkie płytki podłogowe wyglądały na bardzo śliskie. Zresztą, co ja na to poradzę, że nie lubię płytek na podłogach?
Za to znaleźliśmy zestaw niewymowny do ubikacji - taki, jak chciałam, czyli wiszący i to w przyzwoitej cenie. Bardzo przyzwoitej. Sprzedawca twierdził, że to dlatego, że w zestawie nie możemy niczego wymienić - musimy brać taki, jaki jest z całym dobrodziejstwem inwentarza. Rozglądnęłam się. Owszem, były tam muszelki o bardziej finezyjnych kształtach (na drugi rzut oka), o piękniejszych przyciskach, ale doszłam do wniosku, że nie zamierzam spędzać zbyt dużo czasu na kontemplowaniu wyglądu tegoż przedmiotu i właściwie jest mi obojętne, czy ma bardziej, czy mniej nowoczesny wygląd. Zresztą różnice były subtelne.
Ponieważ spodobały mi się umywalki za 600 zł i za 88 zł, wybór będzie łatwy.
Wciąż szukam zlewozmywaka i nie mogę znaleźć. Gdybym dzisiaj zauważyła jakiś szczególnie piękny, natychmiast byśmy go kupili!
Przez IKEĘ przebiegłam jak burza (normalnie potrafię spędzić tam dużo czasu) wskazując tylko: to, to i to chcę mieć, a mój małż dzielnie odpowiadał za każdym razem, że "to się da zrobić". Chyba tylko krzesła tam kupimy! No, w końcu przez ostatnie lata na wszelkie okazje życzył sobie dostawać w prezencie kolejne dziwne przedmioty (w większości metalowe i warczące głośno po podłączeniu do prądu), których ma teraz zamiar użyć do zrobienia tych wszystkich pięknych mebli. Nie mam powodu, żeby w to wątpić, bo nasze łoże małżeńskie wykonał samodzielnie w większości wykorzystując do tego celu sosnowe półki na książki przywiezione z Opola.
Chałupa jeszcze dachu nie ma, ale ja już myślę o wyposażaniu i urządzaniu wnętrz! No ale ileż można dumać o silikatach, styropianach, pompach ciepła, dachówkach i oczyszczalniach ścieków?
A tymczasem biorę się za haftowanie kolejnego krakowskiego gorsecika - tym razem dla najmłodszej córci.

Agduś
16-06-2006, 20:10
STAGNACJI CIĄG DALSZY :evil:
Nasz cieślo-dekarz miał się dzisiaj pojawić na budowie, żeby wszystko oglądnąć. Zrezygnowaliśmy więc z wypadu w górki, chociaż właśnie dzisiaj miała być najładniejsza pogoda tego długiego weekendu. Rano, o przyzwoitej porze, zadzwoniliśmy do niego, ale okazało się, że disiaj nie może przyjechać, bo coś tam go zatrzymało :evil: ! A na wypad w górki było już za późno :evil: :evil: :evil: !
Pojechaliśmy do Krakowa, żeby w naturze zobaczyć wybraną bramę garażową i umówić się na dalsze poczynania mające doprowadzić do zakupienia i zamontowania tejże w naszym domku. Niestety - firma od bram też miała długi weekend :evil: !
Jedyne, co nam pozostało to wizyta w kolejnym markecie, coby porównać ceny różnych przedmiotów, które zamierzamy zakupić. Wypadli niekorzystnie, ale z pewnych względów opłaca się u nich kupić. Obiecują, że, jeżeli kupimy u nich, a potem znajdziemy to samo ale taniej, oddadzą podwójną różnicę w cenie. To się opłaca! Tylko pytanie: jak im udowodnić, że gdzie indziej to samo jest tańsze? Ktoś próbował? Proszę o refleksje!
A na koniec, po wielu długich konsultacjach telefonicznych z cieślo-dekarzem, zamówiliśmy dachówki i wszystko, co z nimi związane. To tak dla poprawy nastroju po kompletnie zmarnowanym dniu.
Teraz jeszcze musimy porównać ceny rynien.
A jutro chyba jednak w górki. Może nam nie doleje tak bardzo?

Agduś
24-06-2006, 20:28
PRACOWITY TYDZIEŃ ZA NAMI
Aż się zdziwiałam, że tylko na drugą stronę spadłam. Chyba inni też nie mają czasu pisać.
Dawno się nie odzywałam, bo po prostu nie miałam czasu.
A w tych górkach, o których wspomniałam poprzednio, to nam tak dolało, że lepiej nie mogło! Na łysym szczycie góry mijaliśmy się z burzą!!! Pioruny biły ze wszystkich stron, a my kicaliśmy jak przerażone zające! Najmłodsza, przytulona do taty w nosidełku, powtarzała tylko: boję się gurzy! Średnia, mimo przerażenia, dzielnie biegła z tatą za rękę. Najstarsza, najbardziej świadoma zagrożenia, biegła nie przestając powtarzać: po co myśmy pojechali w te góry, trzeba było iść na basen, ja już nigdy w góry nie pójdę, jak będzie burza ... Ja biegłam z duszą na ramieniu, sercem w gardle i przydeptując wyplute płucka, ciągnąc za sobą spanikowaną psicę, która co chwila próbowała mi wskoczyć na plecy. Dzieci potem przeżywały to przez kilka dni. Ja też.
Wracając do meritum, czyli na budowę:
W poniedziałek rano zadzwonił do mnie cieśla. Pognałam na budowę (autem). Przede wszystkim zapytał, czy mamy gwoździe, śruby i papę, a ja zrobiłam wielkie oczy. On był przekonany, że my się sami domyślimy ile i czego będzie potrzebował i zaopatrzymy go w niezbędne przedmioty. Wytłumaczyłam mu, że, niestety, to jest nasz pierwszy budowany dom i obiecałam, że przy następnym sie poprawimy. Tymczasem wysłałam go do składu budowlanego na zakupy. Pojechał tam, choć bez zachwytu.
Pokazałam, gdzie jest agregat i uświadomiłam sobie z przerażeniem, że nie pamiętam, jak się go uruchamia. Zapytałam więc, czy instrukcja jest potrzebna. Na szczęście okazało się, że z agregatem poradzili sobie sami. Za to cieśla zażyczył sobie jeszcze kilku rysunków, co zapewniło mi odrobinę rozrywki tego dnia. Potem juz wszystko potoczyło się gładko: szkoła, przedszkole, ksero, budowa, zakupy, dom (to już na piechotkę, bo wolę chodzić, niż jeździć i co chwilę wyjmowac dzieci z fotelików, wkładać zapinać i znów wyjmować), budowa, przedszkole, dom, ufff.
A dom wieczorem wyglądał tak:
http://img397.imageshack.us/img397/9899/264190606dachpo1dniu0sm.jpg
http://img397.imageshack.us/img397/8881/210406dachpo1dniu1wl.jpg
Tegoż dnia jeszcze na budowie pojawili się WW (Wujek Wykonawca - gwoli przypomnienia) oraz kierbud, coby rzucić fachowym okiem na poczynania cieśli.
We wtorek cieśla zakończył stawainie szkieletu dachu (nie zrobił wiechy :o !) i ustąpił pola murarzom. niestety jakoś nie miałam czasu wybrać się na budowę z aparatem, więc ten etap nie został uwieczniony.
Na odjezdne powiedział, kiedy NIE przyjedzie kontynuować (w przyszłym tygodniu), niestety nie chciał powiedzieć, kiedy PRZYJEDZIE. Zaraz po niedzieli zaczniemy go dręczyć telefonami, bo jakoś nie mamy ochoty znowu przez dłuższy czas patrzyć, jak nam budowa stoi. Faktem jest, że, gdyby od tego denerwującego miesiąca nicniedziania odjąć 2 tygodnie na wiązanie betonu i tydzień na deszcze, to zmarnowany został tylko tydzień, a to już łatwiej znieść.
W środę budowa odpoczywała, a w czwartek bo boju ruszyli murarze. Zaczęło się od telefonu od kierbuda, który zażyczył sobie poznać dokładne wymiary okien strychu (właśnie piechotką podążałam w stronę przedszkola) oraz poinformował, że benzynka w agregacie wyschła. Szukanie wymiarów okien zrzuciłam na Andrzeja, który ma w swoim SPECJALNYM ZESZYCIE wszystko (no, prawie wszystko, bo tego akurat nie miał, ale i tak sobie poradził), za to benzynka była niewątpliwie moim zadaniem. Przedszkole, dom (kanistra nie woziłam na co dzień pod wózkiem), bankomat, stacja benzynowa, budowa (samochodu nie miałam tego dnia, więc wiozłam piaszczystą drogą pod wózkiem - spacerówką o małych kółkach pełny kanister - 12 ltrów paliwa). Do tego żar z nieba - mam nadzieję, że chociaż trochę schudnę dzięki tej budowie!
Murarze spędzili na budowie czwartek i piątek, tymczasem my szukaliśmy cegieł klinkierowych w kolorze antracytowym. I znalazły się. Właśnie dzisiaj nasza biedna Felusia dostarczyła je w ilości 150 sztuk z Krakowa. Trochę jej się przy tym kółka schowały, ale przeżyła ten wysiłek. Wspólnymi siłami całej rodzinki rozładowaliśmy to na budowie.
A dzisiaj nasz domek wyglądał tak:
http://img101.imageshack.us/img101/4825/240606domzeszkieletemdachu6nu.jpg
Przed domem Felusia po rozładowaniu.

http://img383.imageshack.us/img383/6154/magoiklinkier5hn.jpg
A to najmłodsza pomocnica i klinkier.

http://img383.imageshack.us/img383/1548/240606poddasze6gj.jpg
http://img45.imageshack.us/img45/2808/240606szkieletdachu9gl.jpg
http://img45.imageshack.us/img45/3662/240606zpoddasza7si.jpg

Jeszcze w piątek zadzwonili do mnie z Euronitu składając propozycję, która chyba powinna mnie zachwycić: mogą mi przywieźć dachówki za godzinkę, zamiast w poniedziałek! O dziwo ta propozycja mnie nie zachwyciła. Nadeszła w momencie, kiedy właśnie pakowałam do samochodu miednicę z naręczami kwiatów (pracowicie wiązanych do drugiej w nocy w bukiety), stosy bombonierek i trzy córki wystrojone odpowiednio do okazji. Zgodnie ze starannie przygotowanym planem, miałam godnie reprezentować samą siebie i dwie Rady Rodziców (w dwóch placówkach oświatowych) jednocześnie. Na szczęście w przedszkolu ograniczyło się to do skierowania córki do odpowiednich pań (tych majmilszych i najukochańszych) z odpowiednimi prezentami. W szkole trzeba już było wysłuchać licznych przemówień, które miały wprowadzić dzieci w atmosferę wakacji, dokończyć układanie bukietów i wreszcie przejść do klasy na rozdanie świadectw i właściwe pożegnanie z paniami.
A dachówki przywiozą w poniedziałek. Sama będę musiała je przyjąć, oglądnąć zaakceptować ich stan i ilość lub nie! Taka odpowiedzialność! I jeszcze załatwić, żeby od razu wylądowały na górze odpowiednio rozłożone na stropie! Jak ja to zrobię z dzidkiem plączącym się pod nogami? Jakoś zrobię.

Agduś
24-06-2006, 21:10
A, i jeszcze jedno pytanko, a właściwie to dwa:
1. Ściana szczytowa została wymurowana równo z górną krawędzią krokwi (te skośne grube belki chyba tak się nazywają?). To oznacza chyba, że między dachówką i krawędzią tejże ściany nie zmieści się już nic oprócz folii. Czy tam nie powinno być miejsca na wełnę??? Bo jakoś tak mi się widzi, że to będzie potężny mostek termiczny. Jak to powinno być?
2. Wzięłam w palce zastygniętą paćkę zaprawy, która była używana chyba do murowania komina. Bez wysiłku roztarłam ją na proszek. Czy to normalne, panie doktorze?
Kto im odpowie? Oczywiście mogę poszukać odpowiedzi w starych numerach Muratora, ale kiedy to zrobić? Łudzę się, że ktoś kliknie w czerwone literki "kometarze" i odpowie.

Agduś
30-06-2006, 23:01
WRRRR
Już dwa razy próbowałam wkleić kolejny odcinek. Za pierwszym razem napisałam kawałek, a potem przyszła burza, więc chciałam zamknąć komputer. Niestety, nie udało mi się zapisać moich wypocin - może to już burza zadziałała? Wcięło je bezpowrotnie. :evil:
Za drugim razem napisałam cały porządny post, a potem chciałam wkleić zdjęcia i tak namieszałam, że, oczywiście, znowu wrąbało mi wszystko. :evil: Tym razem to była ewidentnie moja wina! :oops:
A teraz idę odsypiać wczorajsze (wcięte) pisanie po nocy.

Agduś
01-07-2006, 21:11
DO TRZECH RAZY SZTUKA
Trzeci raz zabieram się do opisywania kolejnych przygód budowlanych.
W poniedzialek bladym switem (o 6.30!) obudził mnie telefon od Kierbuda. Okazało się, że budowa stoi, bo zabrakło paliwa do agregatu. Bezskutecznie usiłując udawać, że mówię dziarskim głosem i w ogóle nie jestem zaspana, obiecałam, że za moment paliwo dostarczę. Na szczęście w bagażniku mieliśmy przywieziony w niedzielę z Krakowa zapas tańszego niż w Niepołomkach paliwa. 10 minut później usiłowałam jakoś dotrzeć do najstarszej córki z informacją dokąd i po co jadę, żeby mogła uspokoić młodsze siostry, gdyby się obudziły pod moją nieobecność. Wyszłam z domu nie mając pewności, że będzie pamiętała tę rozmowę, bo wyglądała mało przytomnie.
Załadowałam jeszcze kilka pięciolitrowych butelek mineralnej i chwilę później byłam na budowie. Okazało się, że tym razem zawalił Kierbud, bo paliwa zabrakło już w piątek koło południa, a on zapomniał do nas zadzwonić.
Oczywiście po powrocie zastałam wszystkie trzy dziewczyny pogrążone w głębokim śnie.
Czekałam na telefon z Euronitu. Miałam nadzieję, że przyjadą zanim stojący na podjeździe samochód znajdzie się w pełnym słońcu. Niestety, samochód im się popsuł i dostawa miała nadjechać dopiero po południu. Tymczasem nasza Felusia szybko zamieniała się w piekarnik, mimo pootwieranych okien. Szaleńcza myśl, żeby wjechać nią do garażu, nawet nie przemknęła mi przez głowę. Ważne, żeby znać swoje możliwości.
Wreszcie telefon od kierowcy z Euronitu z prośbą o naprowadzenie. Będzie za półtorej godzinki, może trochę mniej. I był!
Zabrałam jedną z córek, bo pozostawienie wszystkich trzech w domu mogłoby wywołać u mnie przedwczesną siwiznę. Mobilnym piekarnikiem ruszyłam na budowę, zgarniając po drodze kierowcę czekającego w umówionym miejscu.
Na naszej pięknej drodze spotkałam na wpół upieczonych budowlańców, którzy uciekali już przed słońcem. W tej sytuacji rozgrzeszyłam się z układania palet z dachówkami na stropie. W końcu sama tych palet z balkonu do środka nie przetargam, a kierowca dźwigiem pod szkieletem dachu niewiele mógłby zdziałać.
Uplasowałam się w głębokim cieniu i z okna podejrzliwym wzrokiem obserwowałam rozładunek. Trzeba przyznać, że kierowca sprawnie sobie poczynał. Wytypowałam jedną paletę, którą uznałam za najbrutalniej potraktowaną i, gdy przestało mi juz grozić wbicie w ziemię przez spadajace z dźwigu paczki dachówek, rzuciłam się do oglądania jej zawartości. Oglądnęłam z bliska, obmacałam, nieomal obwąchałam i ... znalazłam!!! Znalazłam jedną pękniętą dachówkę! Pozostałe palety potraktowałam podobnie, co kierowca zniósł ze stoickim spokojem. Kiedy już zakończyłam swoje poczynania, podszedł i pokazał list przewozowy, wyliczając, ile paczek powinien dostarczyć. Szybko przeliczyłam paczki - zgadzało się. Dachówki wentylacyjne i gąsiory policzyłam już wcześniej, ale teraz zrobiliśmy to jeszcze raz komisyjnie. Wszystko było ok. Poinformowałam go z satysfakcją, że jedna dachówka jest pęknięta, ale okazało się, że w transporcie mam 17 sztuk gratis przeznaczonych na stłuczki. No to podpisałam, że wszystko dotarło i pogadaliśmy sobie chwilę o dachach, budowach i pogodzie.
Ledwie wróciłam do domu (zabierając po drodze Andrzeja, który właśnie wrócił busem z Krakowa), przyjechał facet z Akordu z resztą akcesoriów, które mieliśmy zamiar przechować w garażu, żeby nie dostały nóg. Niestety nie był to jedyny cel jego przyjazdu - nic za darmo - trzeba było zapłacić za dachówki i resztę.
We wtorek też jakoś temperetura nie zachęcała do wychodzenia z domu. Wprawdzie było w nim gorąco i duszno, jednak po wyjściu na podwórko i powrocie, szybko doszłam do wniosku, że w domu panuje miły chłodek. Niestety nie dane mi było rozkoszować się nim, bo sielankę zakłócił telefon od Kierbuda: co to znaczy "antracytowy" klinkier? Po krótkiej wymianie zdań ustaliliśmy, że to to samo, co grafitowy ("A, to tak trzeba było od razu!"). Umówiliśmy się za pół godziny na budowie. Pół godziny to dokładnie tyle, ile potrzebuję, żeby wybrać się z dziećmi z domu (no, może trochę mniej, gdy nie trzeba zwracać specjalnej uwagi na stan czystkości ich ubrań i zabierać zaopatrzenia na dłuższy spacer). Po chwili drugi telefon - w składzie nie mają takiej zaprawy do klinkieru. :evil: - Parę dni wcześniej zarzekali się, że mają!
Spotkanie na budowie miało na celu ustalenie, co robimy ze ścianami szczytowymi. Podburzona przez Anpiego (i nie tylko) byłam w bojowym nastroju - TNIEMY! Dzieci wygoniłam na sąsiednie pole, żeby nie snuły się po budowie i ... zostałam zaproszona na górę. :o Tu trzeba wyjaśnić, że mam bardzo niechętny stosunek do drabin w ogóle, a do tych, po których mam gdzieś włazić, w szczególe. Nie wiem czemu, zawsze mam wrażenie, że drabina ze mną koniecznie będzie chciała się przewrócić do tyłu. Zawsze najpierw sprawdzam, na czym wyląduję plecami przykryta drabiną. No ale nie było wyjścia, przemogłam się i wylazłam (bywałam już na górze, ale wtedy życzyłam sobie trzymania drabiny przez cały czas). Moje bohaterstwo napełniło mnie dumą.
Gotowa do boju wysłuchałam argumentów Kierbuda, który zaznaczył na początku, że będzie tak, jak zadecydujemy - każemy ciąć, to wytną. Powiedział, że pod kontrłatami i łatami zmieści się jeszcze 7 cm styropianu lub styroduru, a to powinno wystarczyć. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czy wystarczy. Z jednej strony ocieplenie ściany od zewnątrz, z drugiej wełna pomiędzy krokwiami, z góry 7 cm styroduru... brzmi nieźle. Najgorsze było to, że komórka Andrzeja nie odpowiadała i musiałam sama podjąć decyzję! Stanęlo na tych siedmiu centymetrach.
Na koniec jeszcze musiałam zaprowadzić Kierbuda do innej hurtowni (tam mieli rzeczywiście tę zaprawę). Na wszelki wypadek uprzedziłam go, że kierowca ze mnie, jak z koziej d... trąba, ale dojechaliśmy.
A potem już było spokojnie. W czwartek murarze skończyli kolejny etap, czego nie omieszkali zaznaczyć wiechą. I tym razem dali wyraz swoim zdolnościom artystycznym, robiąc wiechę z kwitnących rumianków.
Na wszelki wypadek zdjęcia umieszczę w następnym poście, bo jeżeli mi to wszystko znowu wetnie ...

Agduś
01-07-2006, 21:34
FOTOREPORTAŻ
A tak budowa wyglądała w czwartek wieczorem:
http://img93.imageshack.us/img93/3279/24budowa2906066qq.jpg
Znany wszystkim widok z okna pracowni. Za oknem balkon nad wejściem.


http://img127.imageshack.us/img127/6039/25budowa2906063wn.jpg
Prawda, że uroczo wygląda ta plątanina desek? Aż żal, że to wszystko zniknie pod wełną mineralną i kartongipsem...


http://img58.imageshack.us/img58/4889/budowa12906064xw.jpg
A jaki śliczny komin! I na nim ta wiecha z rumianków. Za taką wiechę coś się panom należy (już czeka w barku).


http://img58.imageshack.us/img58/351/budowa22906068ea.jpg
I znowu okna pokoi córek, a za nimi skazane na ścięcie brzózki (chyba, że Anpi je sobie wykopie i posadzi u siebie :wink: )


http://img58.imageshack.us/img58/6538/budowa32906068oo.jpg
A to domek od tyłu. W tle Puszcza Niepołomicka.


http://img110.imageshack.us/img110/8622/budowa2906068bj.jpg
A tutaj chyba panom zabrakło bloczków 18 cm i dokończyli ścianę "dwudziestkamiczwórkami". Dziwnie to wygląda, ale ta grubsza ściana będzie już na strychu. Musimy się zastanowić, co z tym fantem zrobić.

Agduś
01-07-2006, 21:44
AKTUALNOŚCI SOBOTNIE
Dzisiaj, bez wyrzutów sumienia, bo lało, spędziliśmy przedpołudnie na wędrówkach po składach budowlanych. Zamówiliśmy na poniedziałek folię wstępnego krycia, wyłaz dachowy z podwójną hartowaną szybą i styrodur do ocieplenia grzbietów ścian szczytowych. Dostaliśmy też przyzwoitą ofertę na rynny Plannja i zapewne tam je kupimy. Są trochę jaśniejsze od dachówek, ale chyba nie da się tak idealnie dobrać :( .
Czekamy na cieślę - obiecał, że postara się być w poniedziałek. Lepiej niech się naprawdę stara!
Poza tym dostaliśmy dwie oferty na wentylację z rekuperacją (Mistral). Wyglądają powaznie, więc zastanawiamy się już nad tymi dwiema ofertami i nie szukamy nowych. Obie są spoza Małopolski.
A jutro pewnie znowu w góry, bo ma być pogodnie, ale nie upalnie.

Agduś
06-07-2006, 16:17
TRZY GORĄCE DNI
Zanim przejdę do meritum, nie omieszkam pochwalić się, że tym razem wycieczka nam się udała. Pogoda dopisała, było trochę słońca, trochę chmur, chłodny wietrzyk, wspaniałe widoki. Trochę chyba przesadziliśmy z długością trasy. Do domu wróciliśmy przed północą (oczywiście nie chodziliśmy nocą po górach, trochę czasu zajął nam powrót samochodem).
Chociaż to nie na temat, nie powstrzymam się przed zamieszczeniem tu kilku zdjęć z tej wycieczki.
http://img530.imageshack.us/img530/8104/a2gry4nj.jpg
http://img166.imageshack.us/img166/688/a3gry2hz.jpg
http://img166.imageshack.us/img166/593/a4gry1ha.jpg

W poniedzialek rano spodziewaliśmy się naszego cieśli, z tym, że nie na pewno. Nie zadzwoniliśmy do niego w niedzielę, bo w górach jakoś nie myśleliśmy o tym, a po powrocie było już ździebko za późno (wprawdzie do nas można spokojnie dzwonić koło północy, ale nie wszyscy prowadzą taki dzienno - nocny tryb życia).
Bladym świtem koło 7 rano zwlokłam się z łóżka, żeby dać ewentualnie prezyjeżdżającej ekipie klucze od bramy budowy (Andrzej wstał duuużo wcześniej). Nawet, o dziwo, nie miałam monstrualnych zakwasów. I na tym zwleczeniu się z łóżka skończyły się moje zadania związane z budową tego dnia, bo ekipa nie nadjechała. Andrzej wykonał kilka telefonów i ustalił, że:
- we wtorek na pewno zaczną
- we wtorek będzie potrzebna folia i to już od samego rana
- hurtownia, w której folię obstalowaliśmy, nie może jej dostarczyć przed południem
- rynny, a właściwie tylko haki i śruby, będą potrzebne w środę
- hurtownia, która zaproponowała nam tak korzystną cenę rynien, nie ma ich na razie na składzie i nie będzie miała w tym tygodniu
- w innych hurtowniach rynny są (albo nie), ale droższe.
I tak zaczął się gorący tydzień, o którym napiszę pewnie dopiero za w drugiej połowie sierpnia, bo jutro wyjeżdżam na tydzień, odrywam się od budowy i od komputera!

Agduś
17-07-2006, 12:53
WSPOMNIENIA GORĄCEGO TYGODNIA
Wróciłam i, zgodnie z obietnicą, nadrabiam zaległości.
Największym problemem okazała się konieczność dostarczenia na budowę folii we wtorek rano. Oczywiście Andrzej zaproponowł, że to ja pojadę do Krakowa i przywiozę folię. Po szybkim przeanalizowaniu trasy, którą musiałabym pokonać, zdecydowanie odmówiłam. Tam trzeba zawrócić na ruchliwej, szerokiej drodze, środkiem której w dodatku jeżdżą tramwaje. Ja rozumiem, że większości czytających te słowa taki manewr nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, ale wyobraźcie sobie, że ktoś kazał Wam wystartować pasażerskim odrzutowcem - dla mnie to porównywalny stopień trudności. Wprawdze raz tam jechałam, ale miałam wtedy małża za pilota i drugą parę oczu.
Wobec mojej kategorycznej odmowy pozostało tylko jedno rozwiązanie: Andrzej musi się urwać z pracy i załatwić to sam. Oczywiście nie miał z tym problemu, bo i tak swoje musi zrobić i zrobi, co do czego nikt nie miał wątpliwości. Jednak urywanie się z pracy w jakimkolwiek celu nie leży w naturze mojego małżonka, więc nie był tym zachwycony.
Folia została dostarczona na czas.
Kole południa nadjechał pan z tamtejże hurtowni, przywożąc zamówiony wraz z folią styrodur do ocieplenia grzbietów ścian szczytowych. Pan był bardzo szarmancki i pocałował mnie w dłoń, przedstawiając się. Pewnie tego pożałował, bo pół minuty wcześniej kroiłam czosnek do kiszenia ogórków (chyba, że lubi zapach czosnku). Styrodur wylądował w garażu, a kolejna faktura w bardzo ważnej szufladzie.
Wieczorem wybraliśmy się oczywiście na budowę. A oto, co zobaczyliśmy:

http://img88.imageshack.us/img88/8354/a5prawiepodfoling5.jpg
http://img142.imageshack.us/img142/647/a7prawiepodfolixc1.jpg
http://img238.imageshack.us/img238/3198/a8prawiepodfoliil0.jpg

A przed domem były, jak zwykle, ślady gości:
http://img142.imageshack.us/img142/5729/a5ladygociit7.jpg

Dzień wcześniej byliśmy na budowie, żeby zmierzyć wysokość ścian szczytowych. Dwie pierwsze były równe z górnymi krawędziami krokwi, kolejna o 3 cm niższa, a ostatnia w kolejności budowania była ... schrzaniona! Różnice w wysokości dochodziły do 5 cm!!! :evil:
We wtorek Andrzej ustalił z kierbudem, że w środę rano przyjadą panowie, coby ten błąd naprawić za pomocą piły. Tymczasem, jak widać, dach nad tą ścianą już został przykryty folią. Obawialiśmy się, czy w takim razie uda się to wyciąć nie uszkadzając folii. W dodatku kiełkujące od kilku dni podejrzenia, że kierbud nie miał racji co do sposobu ocieplenia ścian szczytowych, zamieniły się w pewność - to se ne da! Niestety nie mogliśmy wyładować emocji, bo znamy tylko numer służbowej komórki kierbuda, którą tenże wyłącza po 15.00 (i w sumie ma do tego święte prawo). Żeby jeszcze troszkę podnieść nam ciśnienie, zadzwonił dekarz - zabrakło folii i musimy dostarczyc na budowę, oczywiście rano, jeszcze jedną rolkę. Radość Andrzeja nie miała granic - musiał urwać się z pracy.
W środę bladym świtem zadzwonił z budowy kierbud. Już został ucieszony rozmową z Andrzejem na temat sposobu ocieplenia tych nieszczęsnych ścian. Samochodu nie miałam, dzieci były w stanie porannej degręgolady, więc perspektywa wycieczki na budowę średnio mi odpowiadała. Na szczęście miałam w garażu argument w postaci dwóch paczek styroduru, których, choć lekkie, nie miałam zamiaru tachać na plecach na budowę. Kierbud musiał podjechać. Zaatakowałam go o sposób użycia tegoż styroduru. Nie miał pomysłu, więc musiał przyjąć nasz. Usiłował wystąpić z pretensjami: "to trzeba było tak od razu mówić!", ale szybko mu przypomniałam, że ja właśnie tak mówiłam od razu, a on mnie przekonywał, że można inaczej. "A ja panu uwierzyłam, bo komu mam wierzyć?" Na takie dictum już nie miał odpowiedzi.
Na szczęście wycinanie ścian nie wydawało się im niczym trudnym, mimo położonej folii. Dzięki temu, że kupiliśmy więcej styroduru (grubości 6 cm), bo sądziliśmy, że, zgodnie z zarysem koncepcji kierbuda, potrzebne będą paski nieco szersze niż ściana, mamy teraz baaardzo dobrze ocieplone grzbiety ścian - po 12 cm styroduru na każdej!
Wieczorkiem, oczywiście, pognaliśmy na budowę, żeby skontrolować sposób ocieplenia. Nie mieliśmy zastrzeżeń, poza tym, że w jednym miejscu zaprawa się wykruszyła (wydłubaliśmy ją, a następnego dnia to zostało uzupełnione bez interwencji).
Oczywiście udokumentowaliśmy i ten dzień, ale zdjęcia będą dopiero, gdy rozładujemy aparat.

Agduś
18-07-2006, 13:48
GORĄCYCH DNI CIĄG DALSZY
W kalendarzu przy czwartku 6 lipca miałam juz od dawna wpisaną jedną sprawę niezwiązaną z budową do załatwienia w Niepołomicach o godzinie 14.40. Trochę później okazało się, że muszę być wcześniej w Nowej Hucie, co niestety oznaczało konieczność pojechania tam samochodem, żeby zdążyć na 14.40 z powrotem. Westchnęłam ciężko, ale ten wyczyn nie przekraczał moich możliwości, choć też i nie napawał mnie radością. W gorącym (dosłownie i w przenośni) tygodniu okazało się, że przed wyjazdem do Huty czeka mnie jeszcze wycieczka do Wieliczki po rynny.
Jak już pisałam, niestety w hurtowni, która zaoferowała nam rynny w najlepszej cenie, nie mieli ich w tym tygodniu. Okazało się, że w centrali w Warszawie siadł system komputerowy i w ogóle mieli problemy z zaopatrywaniem hurtowni. Drugą pod względem atrakcyjności ofertę przedstawiła firma właśnie z Wieliczki. Z tego wszystkiego już się całkiem pogubiłam i nie wiem nawet, której firmy rynny kupiliśmy w końcu. Chyba to Plannja miała problemy z komputerami, więc my mamy Lindab.
Poukładałam sobie wszystko: wyjazd z domu tak, żeby zdążyć na 8.00 po rynny, potem na 11.00 do Huty i powinnam spokojnie wrócić do Niepołomic przed 14.00.
W środę usłyszałam radosną wiadomość, że najpierw muszę jeszcze być o 8.00 w hurtowni w Niepołomicach, która dysponuje ostatnimi 15 arkuszami blachy (jakaś posucha zapanowała - nigdzie blach nie można było kupić!).
Od rana pełna mobilizacja. O 8.00. stawiłam się po blachy. Zapłaciłam, poczekałam, aż panowie załadują mi trzy pokaźne rulony do samochodu i zawiozłam na budowę. Dekarz oczekiwał mnie jak kania dżdżu. Natychmiast zabrał się do wycinania czegoś z tych arkuszy. Tymczasem ja wpadłam do domu po starsze dzieci, które były (o dziwo) gotowe już do wyjazdu. Na szczęście dzień wcześniej otwarto wreszcie wyremontowany mostek na trasie do Wieliczki, więc szybko dojechałam. Baaardzo ucieszył mnie fakt, że do hurtowni skręcało się na światłach, bo nie bałam się potem wyjeżdżać z powrotem w lewo. W tej hurtowni niezbyt mi się spodobało. Wprawdzie pan, który na podstawie rysunku dachu i konsultacji telefonicznych z dekarzem przygotował mi ofertę, był bardzo miły, ale potem poradził mi, żebym poszła do szefowej zapytać o rabaty i transport. I tu przestało być miło. Okazało się, że ofertę dla nas to ona dzień wcześniej przygotowała i na jej podstawie podała Andrzejowi telefonicznie cenę. Jednak małe co nieco trzeba było dołożyć. Tymczasem szefowa, ku widocznemu zdumieniu pracownika, oświadczyła, że dla tak małych zamówień rabatów nie daje. Właściwie to byłam gotowa płacić tak, jak się dzień wcześniej umówiła z Andrzejem, bo nie wiedziałam, czy ta cena zawiera rabat, czy też nie. Jednak zdumienie miłego pracownika spowodowało, że poczułam się zrobiona w balona. Innego wyjścia nie miałam, bo dekarz czekał na haki i śruby (rynien nie musiał mieć tego dnia). W dodatku transport niby mógłby być, ale przecież mogę to sobie sama zabrać. Zniesmaczona zapłaciłam i podjechałam pod magazyn. (Swoją droga byłam tego dnia łakomym kąskiem dla ewentualnych kieszonkowców. Nigdy wcześniej nie nosiłam przy sobie takich pieniędzy, jak teraz. A sądziłam, że w dzisiejszych czasach takie kwoty wysyła się przelewem! Tymczasem wiele firm życzy sobie jednak żywej gotówki.)
Najpierw pracownicy załadowali mi te wszystkie dzindziboły, szczodrym gestem dorzucając do wyliczonej ilości śrubek jeszcze garść. Potem załadowali na dach rynny, bardzo starannie je przywiązując do bagażnika dachowego (wzbogaciliśmy się o bardzo porządne taśmy). Nie wiem czemu wszystkich (od dekarza poczynając) bardzo bawiła perspektywa przewożenia rynien na dachu. Fakt, że od przodu Felusia wyglądała jak czołg, a od tyłu jak katiusza... Przy okazji wysłuchałam opowieści o facecie, który, jadąc na urlop z pokaźnych rozmiarów psem, zabierał ze sobą ogromną budę i ... kojec dla swojego pupilka. Wszystko to załadował na dach Opla, upewniając się wcześniej u producenta, że dach wytrzyma. W sumie Felusia z rynnami na dachu przy tym zestawie to mały pikuś. Zresztą kiedyś wygladała ciekawiej, gdy Andrzej przewoził na niej płytę meblową w całości - przypominała lotniskowiec.
Dotoczyłam się z tym na budowę, dekarz łapczywie rzucił się na haki i śruby, ale reszty nie chciał, więc musiałam zawieźć to do domu i schować w garażu. Jeszcze przed domem zrobiłam to zdjęcie:
http://img156.imageshack.us/img156/493/b560706czogob4.jpg

Reszta dnia minęła zgodnie z planem, a wieczorem dom wyglądał tak:
http://img152.imageshack.us/img152/9070/b4pierwszedachwki60706wv9.jpg

Przez następny tydzień wysłuchiwałam telefonicznych relacji o postępach budowy i o spotkaniu z przedstawicielem firmy, która wykona wentylację z rekuperacją. Rozmawiałam z nim wcześniej telefonicznie i umówił się na spotkanie w czwartek. Oferta, którą nam przedstawił wydaję się całkiem korzystna - przy zamówieniu wentylacji, rekuperatora i GWC dostaniemy w prezencie rozprowadzenie ciepłego powietrza z kominka. W dodatku w cenie normalnego rurowego GWC będziemy mieli jakiś nowszy - płytowy. Chyba pójdziemy na to.
A po powrocie zobaczyłam to:
http://img157.imageshack.us/img157/5175/b1170706poddachemmi5.jpg
http://img157.imageshack.us/img157/8195/b3170706poddachemhp6.jpg

Dekarz jeszcze z własnej inicjatywy zrobił jakieś takie coś nad rynną w miejscu, w którym będzie do niej wpływało więcej wody. Rynny z jaskółek wypuszczają wodę bezpośrednio na połać i właśnie pod nimi są te "ochraniacze".
W tym tygodniu budowa stoi, bo murarze będą dopiero w najbliższy poniedziałek. Trzy dni zajmą im ścianki działowe, a na koniec tygodnia umówiłam już montaż okien i drzwi (jeżeli Gerda je zdąży dostarczyć, bo na razie jeszcze nie dotarły :evil: :evil: :evil: ). To nie znaczy, że możemy nic nie robić - trwa intensywne planowanie dalszych kroków i umawianie fachowców. i wciąż wybieranie, decydowanie... Ech, kiedy się to skończy?

Agduś
21-07-2006, 11:31
KOMPUTEROFOBIA
Chyba dostanę jakiejś komputerowej fobii. Przedwczoraj spędziłam czas dłuższy w internecie zgłębiając tajniki różnych poś. A wczoraj nawet nie chciało mi się spojrzeć na komputer! Każda poś jest najlepsza i jedyna w swoim rodzaju. Znowu trudny wybór przed nami. Na szczęście czasu już mniej, więc trzeba będzie chyba rzucić monetą albo kostką, bo moneta ma tylko 2 strony!
O rany, te upały już mi chyba całkiem wypaliły mózgowie, bo jakoś starciłam zapał do zgłębiania wiedzy o oczyszczalniach.
A drzwi z Gerdy jak nie było, tak nie ma. Podobno jakaś tam pani wyjechała na urlop. Po kilku telefonach z przynagleniami po prostu przestała w ogóle odbierać i to bez względu na numer, z jakiego się do niej dzwoni. Ja ją rozumiem - ma urlop. Ale czy to jest jakaś mała firemka garażowa, żeby wyjazd jednej pani całkiem rozwalał pracę??? Podobno nie my jedni czekamy na drzwi, którymi ona się zajmowała. O co w tym biega? To ona osobiście miała je zrobić? A może dowieźć je powinna na plac budowy?
Za to w firmie od bram zgubili pomiary naszego otworu na bramę garażową i muszą jeszcze raz przyjechać. A już mieliśmy wczoraj umowę podpisać!
Chyba upały wszystkim się rzuciły na mózgi! I to mnie nie dziwi! A zapowiadali deszczowe lato!

Agduś
23-07-2006, 22:01
W BLOKACH STARTOWYCH
W całym domu są starannie wyrysowane kredą na podłodze (a raczej na jej pierwocinach) ścianki działowe. Pewnie powinni się tym zająć panowie murarze, ale woleliśmy to zobaczyć, zanim klamka zapadnie. Jutro mam być na budowie o ósmej, żeby odpowiedzieć na ich wszystkie pytania. Zaraz chwycę ostateczną ( :lol: ) wersję projektu, żeby zastanowić się, o co jeszcze mogą mnie jutro zapytać. Szerokości otworów drzwiowych..., wysokości..., wszystko muszę sobie zapisać.
Te dzieła malarstwa napodłogowego są autorstwa Andrzeja, który spędził na tym upojnym zajęciu upalne sobotnie popołudnie. Podobno samo malowanie to był mały pikuś w porównaniu ze sprzątaniem ton pyłu, żeby się do podłoża dostać.
Dzisiaj odbyło się zaplanowane naprędce forumowe spotkanie na szczycie. Naszą budowę odwiedziły Sylwka i jk69 z przedstawicielami rodzin. Trochę dziwnie się czuliśmy w roli odpowiadających na pytania (nie śmiem użyć słowa "ekspertów"), bo sami jeszcze mamy tych pytań multum.
Wszyscy wspięliśmy się na górę po zbitej przez Andrzeja drabinie. Okazało się, że nie tylko ja ostrożnie sobie poczynam poruszając się po tym sprzęcie. Najodważniejsi byli oczywiście przedstawiciele najmłodszego pokolenia, którzy pokonali drabinę bez strachu, chociaż w różnych stylach.
A teraz sprawdzę, czy wszystkie wymiary są prawidłowo naniesione na planie. Mamy też jeden nieco szalony pomysł, dla realizacji którego trzeba było nieco skomplikować ścianki. Wprawdzie nie jest pomysłem autorskim, tylko podejrzanym, ale udoskonalonym. Na razie nie pochwalę się, żeby nie zapeszyć...

Agduś
24-07-2006, 22:24
OMC* UŚMIECH KIERBUDA
No to się zaczęło kończenie tego etapu budowy. Dzisiaj rano, zgodnie z umową, pojawiłam się na budowie uzbrojona w wiedzę i plany. Dotarłam tam jednocześnie z Kierbudem.
Na dzień dobry wyjął plany, które dostał od Andrzeja i chciał się upewnić, czy wszystko ma być tak, jak na tych rysunkach. Niestety nie miałam dla niego dobrych wiadomości - są drobne zmiany. Westchnął ciężko i stwierdził, że musi to sobie narysować. Wspomniałam, że ścianki są już "po nowemu" narysowane na podłodze, ale chyba mnie w tym momencie nie słuchał. Staliśmy na parterze, tuż obok kilku białych linii.
Kierbud właśnie miał zamiar zacząć nanosić zmiany na swój rysunek. Wspomniał jeszcze, że teraz będą musieli to sobie narysować na podłodze, kiedy wreszcie jego wzrok padł kilka centymetrów od stopy. I w tym momencie Kierbud PRAWIE SIĘ UŚMIECHNĄŁ! Brygadziście też się wyraźnie humor pooprawił. Wprawdzie zażyczyłam sobie sprawdzenia na wszelki wypadek prawidłowości wyrysowania wszystkich otworów drzwiowych, coby potem nie było jakichś kłopotów. To zostało natychmiast wykonane.
Niestety kolejny raz musiałam wejść w bliższy kontakt z drabiną. Tu wyraźnie widać jedyną (moim zdaniem) przewagę schodów wylewanych nad drewnianymi - wylewane już by były, a na drewniane jeszcze poczekamy.
Małgo bez protestów została na dole z Kierbudem, kiedy ja obchodziłam nasze hektary pod dachem z brygadzistą.
Na górze trzeba było jeszcze rozwiązać sprawę obejścia drewnianego słupa w naszej sypialni (po której stronie muru go zostawić) i "przestawić" ściankę przy drzwiach łazienki dziecinnej tak, żeby weszła tam ich wymarzona wanna narożna zamiast prostokątnej.
Oczywiście nie mogło być tak, żebym wszystko, co powinnam wiedzieć, wiedziała. Zaciełam się na pytaniu o wysokość ścianek, bo nie pamiętałam, jakie grube będą kolejne warstwy podłogi. Na szczęście wystarczyło podać wysokość minimalną, jeżeli będzie trochę za wysoko, to nie zaszkodzi - i tak na czymś sufit musimy powiesić.
Po południu odwiedziliśmy prawie wszystkie markety budowlane w Krakowie w poszukiwaniu niebieskich luksfer o wymiarach 24 na 24 cm. Niektóre próbowaliśmy obdzwonić, ale okazało się, że szybciej jest do nich dojechać, niż się dodzwonić. Takich luksfer nie było nigdzie, więc kupiliśmy mniejsze.

Wieczorem oglądnęłam, jak chyba większość ludzi, prognozę pogody. Większych złudzeń nie miałam. Jeszcze wczoraj prognoza w internecie obiecywała deszcz przed południem, ale już dzisiaj się z tego wycofali. Na szczęście i tak się nie łudziłam, więc nie przeżyłam zawodu. Zastanawiam się tylko, czy wobec tego, co się teraz dzieje, mądrze robimy inwestując w pompę ciepła. Przecież za parę lat nikt nie będzie niczym grzał zimą, bo nie będzie zimy. Może lepiej w porządną klimatyzację włożyc tę kasę? Zaizolowanie ścian ma sens, bo się wolniej będą nagrzewały w porze suchej. W porze deszczowej wystarczy przez kilka pierwszych lat palić wieczorami w kominku, potem już nawet i to nie będzie konieczne. No chyba, że zechcemy posiedzieć przy ogniu patrząc przez okna na deszcz i opowiadać młodszym dzieciom, jak wyglądał śnieg i jak fajnie było pojeździć sobie na nartach... Pokażemy zdjęcia z ostatniej zimy.... Pośmiejemy się, wspominając, jak nam to egzotyczne zjawisko białego puchu krzyżowało plany budowlane... Ulepimy z plasteliny bałwanka... A otwierając okno sprawdzimy, czy siatki są szczelne, bo z malarią nie ma żartów, a i znalezienie skorpiona w kapciu do przyjemności nie należy.
-----------------------------------------
* OMC - "o mało co"

Agduś
27-07-2006, 21:09
WPŁYW UPAŁÓW NA BUDOWANIE...
oczywiście jest negatywny. Upały są teraz głównym tematem wszelkich wiadomości i rozmów. Od pytania o temperaturę zaczynają się rozmowy międzymiastowe. Kończą się komentowaniem prognoz, które są monotonnie pesymistyczne: będzie gorąco.
Wpływ upałów na naszą budowę przejawił się w wolniej niż to było założone rosnących ściankach działowych. I juz tam na zawsze zostanie zamurowany i pokryty tynkiem. Będziemy mogli pokazywać wszystkim te ścianki z wmurowanym wpływem upałów...
Ścianki zwwu miały być gotowe w środę, tymczasem urosną do przewidzianej wysokości dopiero jutro. Specjalnie nas to nie załamało, bo wpływ upału ujawnił się również w czyichś oknach, wymienianych właśnie przez ekipę, która ma i nam wstawiać okna. Ekipa pokonana przez ww upały, jak łatwo się domyślić, wstawia tym ludziom oprócz okien także wpływ upałów, co, rzecz jasna, zabiera więcej czasu niż samo wstawianie okien. Ciekawe, jak będzie wyglądał świat oglądany przez wpływ upałów. W każdym bądź razie, owa ekipa najchętniej pojawiłaby się u nas w poniedziałek. Pod wpływem upałów wyraziłam zgodę. Zresztą, co miałam zrobić, gdy miła pani sprzedająca nam okna była, jak zwykle, bardzo rozmowna, a przed jej biurem w Felusi siedziały moje trzy córki, bratanica i psuczka, niecierpliwie czekając, aż pojedziemy wreszcie nad wodę? Byłam gotowa zgodzić się na wszystko, byle tylko wreszcie ruszyć w kierunku zielonego od glonów kąpieliska z wodą ciepłą jak zupa szczawiowa.
Dowiedziałam się przy okazji, że nasze (i nie tylko nasze) drzwi mają w poniedziałek dotrzeć do Krakowa. Jeżeli upały na drzwi nie wpłyną, to będą w Niepołomicach we wtorek. Poczekamy, zobaczymy.
Tymczasem pod wpływem upałów wybraliśmy chyba poś. Poliplast wygrał z Bioeko o 4 tygodnie, chociaż jest, niestety, droższy. Najbardziej przemówiła do nas wizja roztoczona przez przedstawiciela Bioeko - Wracamy z dłuższych wakacji (ciekawe jakim cudem na nie pojedziemy, spłacając kredyt :lol: ). Pod wpływem upałów jedziemy, jak to najczęściej robimy, nocą. Przed powrotem do domu musimy jeszcze wpaść do pobliskiej komunalnej oczyszczalni ścieków, żeby poprosić o podarowanie nam porcji bakterii, coby zastąpić nasze, które w czasie posuchy zginęły śmiercią głodową. Już wolałam się nie wgłębiać w to, w jakiej postaci te bakterie by były, bo coś mi podpowiadało, że to po prostu kawałek komunalnych ścieków zamieszkiwanych i konsumowanych przez owe pożyteczne bakterie. Brrr, jakoś nas nie zachwyciła ta wizja.
Gwoli usprawiedliwienia dodam, że napisałm tę część pod wpływem upałów. Przepraszam.

Agduś
30-07-2006, 23:53
MÓZG SIĘ LASUJE!
Ratunkuuu!!!
Piątkowe popołudnie spędziliśmy na budowie. Było to na tyle wyczerpujące, że nasza najmłodsza latorośl zasnęła na moich rękach!
Czas minął nam na rozmowach. No, nie były to miłe pogawędki ze znajomymi, jak zresztą łatwo się domyślić.
Pierwszy był pan z firmy sprzedającej i montującej poć z POliplastu. I po tej rozmowie jesteśmy w punkcie wyjścia! Okazało się bowiem, że tenże pan był zaskoczony informacją, jakoby oferowana przez niego oczyszczalnia wytrzymywała 4 - 6 tygodni bez dopływu ścieków. A to był dla nas jej główny atut! Tymczasem miłe bakterie juz po dwóch tygodniach kończą swój pracowity żywot padając z głodu jak muchy. Oczywiście nie łudziliśmy się, że Poliplast ma na swoje usługi jakieś szczególnie odporne, zmutowane bakterie, ale sądziliśmy, że, dzięki opisanemuna stronie www. i w ulotkach przepompowywaniu osadu, są one dłużej jakimiś resztkami odżywiane i najsilniejsze osobniki konsumując ciała słabszych pobratymców te obiecane 4 - 6 tygodni przetrzymują, żeby potem zasilone świeżymi ściekami zacząć się radośnie mnożyć. Niestety, pan rozwiał nasze złudzenia i roztoczył przed nami wizję proszenia w oczyszczalni komunalnej o słoiczek osadu czynnego! A fe!
Za to pochwalił się, że taż firma wykonuje także wiele innych pożytecznych rzeczy: od instalacji wod-kan, poprzez kominki z dgp po podłogówkę. Ba, nawet można pogadać o linoleum!
Niestety, znowu trzeba będzie studiować materiały dotyczące poś!
Drugie spotkanie było bogate w konkrety Podejmowaliśmy mnóstwo brzemiennych w skutki decyzji. Na szczęście trochę o tym wcześniej myśleliśmy i w dodatku pomagali nam panowie elektrycy. Jak sięłatwo domyślić, planowaliśmy, gdzie chcemy mieć lampy, włączniki, gniazdka, telewizory, komputery, telefony. No, z tymi telefonami to tak trochę na wyrost, bo, póki w Niepołomicach nie pojawi się konkurencja TP, póty telefonu stacjonarnego mieć nie planujemy. Doszliśmy jednak do wniosku, że lepiej mieć te kabelki w ścianach, niż potem się głowić, jak je do nich przyczepić.
Z pełną świadomością wagi tych decyzji wędrowaliśmy po całym domu. Oczywiście znowu musiałam wejść po drabinie! :o Na szczęście panowie elktrycy trochę nam podpowiadali, więc mam nadzieję, że nie obudzimy się za jakiś czas z ręką w nocniku, gdy okaże się, że, by zgasić światło na schodach, trzeba po nich zejść na dół, a potem wrócić po ciemku.
Zastosowaliśmy pomysł podglądnięty kiedyś w domu, który oglądaliśmy szukając jakiegoś gotowego lokum. Dom nam się nie spodobał (jeszcze mniej właściciel, który nagle podniósł cenę zaskakując panią z biura nieruchomości), ale patent jak najbardziej. Mianowicie wszelkie włączniki światła będą na wysokości opuszczonej ręki. Dzięki temu nie trzeba będzie biegać za dziećmi i świecąc i gasząc im światła, zanim podrosną. Poza tym wygodne jest gaszenie światła bez podnoszenia ręki.
Oczywiście już zastanawiam się, czy wszystko dobrze sobie zaplanowaliśmy. Chyba trzeba będzie tam iść, oglądnąć to, co zostało narysowane i dokładnie przemyśleć.
W weekend nasłuchalismy się komplementów na temat naszego domu. To było jak balsam na moją duszę, bo włąśnie byłam na etapie wyszukiania wszelkich możliwych błędów.
A niedzielę spędziliśmy, na przekór ministrowi edukacji, w marketach budowlanych. Tym razem wszystko dokładnie zanotowałam i już wiemy, gdzie są najtańsze wanny, umywalki, muszelki, płyty OSB itp. Nic, tylko kupować!
A przy okazji znalazłam w gazecie taaaaki pomysł na podłogę w łazience dzieci! Trzeba pomyśleć o nim na spokojnie, czy uda nam się to zrobić. To zadanie Andrzeja.
O kurczę! Późno już! To może zdjęcia z budowania ścianek działowych wkleję dzisiaj przed południem?

Agduś
31-07-2006, 19:05
FOTOREPORTAŻ

http://img196.imageshack.us/img196/8269/aa4rysunkily7.jpg
Pokoje wyczarowane kredą na podłodze. Taki widok przedstawił się naszym gościom podczas spotkania na szczycie.

http://img437.imageshack.us/img437/7462/aa5wizytavh2.jpg
Drabinę pokonali wszyscy, choć w różnym stylu (spotkanie na szczycie).


http://img483.imageshack.us/img483/6194/aa7dziawkimo8.jpg
http://img409.imageshack.us/img409/4742/aa8dziawkicq2.jpg
25. 07. Rosną działówki (pod wpływem upałów).

http://img409.imageshack.us/img409/3029/aa9dziawkiac8.jpg
http://img181.imageshack.us/img181/3059/aa10dziawkidb2.jpg
http://img409.imageshack.us/img409/5017/aa11dziawkivv7.jpg
26. 07. Widok ze strychu (jasne, że to nie ja robiłam te zdjęcia!).

Agduś
31-07-2006, 19:19
KONIEC UPAŁÓW!
Słucham właśnie prognozy pogody. Wynika z niej, że nasze okna nie będą wprawiane pod wpływem upałów. Mam nadzieję, że, zgodnie z obietnicą, jutro okna i jedne z dwojga zamówionych drzwi pojawią się na budowie. Do tego mam obiecaną ciekawą historię drugich drzwi, które na razie nie dotarły od producenta. Wysłucham, owszem, nawet z zainteresowaniem, ale mam nadzieję, że ta historia nie będzie zamiast drzwi i, że tak w ogóle kiedyś je ujrzymy we właściwym miejscu. Ba, mam nadzieję, że to będzie w najbliższej przyszłości. No cóż, nadzieja matką ... wynalazków.
Wreszcie odezwał się dzisiaj właściciel firmy, która ma nam robić wszystko, co związane z wentylacją mechaniczną i rekuperacją. A już zaczynałam się zastanawiać, czy nad nami nie wisi jakieś fatum, które w końcu pozbawi nas jakiejkolwiek wentylacji.
Jutro kolejne pieniądze wypłyną z naszego konta, jako zapłata za działówki.
Wujek wciąż dziwi się, że chcemy tak grubo ogacić naszą chałupkę. Fakt, że wszyscy mówią o 15 cm styropianu, a my upieramy się przy 20. Z wyliczeń wyszło Andrzejowi, że nie będzie dużo drożej, a za to dużo cieplej. To może jednak ma to sens? Jak sądzicie?

oczyszczalnia
01-08-2006, 12:08

Agduś
01-08-2006, 19:41
SĄ OKNA!!!
Ale zanim napiszę o tym radosnym fakcie, baaardzo proszę wyżej wpisaną "oczyszczalnię" o usunięcie tego wpisu z MOJEGO dziennika budowy. Nie jest to niestety uważny czytelnik tegoż dziennika, bo nie doczytał, że oczyszczalni z drenażem nie chcę i nie mogę mieć.
No a teraz wracam do tematu. Od rana pełna gotowość bojowa. Po odprowadzeniu najstarszej latorośli na miejsce zbiórki uczestników wycieczki rowerowej (czy wiecie, że w Niepołomkach są DARMOWE zajęcia dla dzieci podczas wakacji? :lol: ), wróciłam do domu kurcgalopkiem. Wsiadłam w auto i pojechałam po owocki na targ. Baardzo nie chciałam, żeby telefon "zapraszamy na budowę" zastał mnie z wózkiem pełnym dóbr wszelakich na targu, bo pchanie tak obciążonego pojazdu po piaszczystej drodze do najzabawniejszych zajęć nie należy. Dlatego też wybrałam się tam autkiem.
Przy okazji wpadłam do naszego sklepiku z oknami, coby zapytać, gdzie sa nasze okna i czemu nie na budowie. Właśnie wtedy przyjechał właściciel z naszymi oknami! Dałam mu klucz do budowy i spokojnie dokończyłam zakupy.
Oczywiście potem pojechałam na budowę, żeby "zainstalować" na niej naszych kolejnych wykonawców. Pokazałam, skąd się bierze prąd, skąd paliwo do niego. Panów nieco rozbawił pomysł wnoszenia po drabinie na górę okien i pojechali po rusztowanie.
Zobaczylismy się ponownie późnym popołudniem. Kilka okiem błyszczało dumnie szybami, w kilku otworach były już ościeżnice.
Po raz kolejny okazałam sie główną brakarką tej budowy, bo od razu zauważyłam, że w czterech wąskich oknach są źle osadzone szprosy. Na szczęście obecny tam właściciel firmy od razu przyznał "mea culpa" (no może niedokładnie tymi słowy) i stwierdził, że to żaden problem - szyby zostaną wymienione.
jutro pójdziemy podziwiać już wszystkie okna i porobimy zdjęcia. Dzisiaj zrobiłam tylko jedno, a potem baterie w aparacie padły :( .

Agduś
02-08-2006, 11:43
LIST Z ENIONU
:o :o :o :( :( :( :cry: :cry: :cry: :x :x :x :evil: :evil: :evil:
I to by właściwie mogło być na tyle.
Przed chwilą przeczytałam odpowiedź Enionu na nasze pismo do nich. Oczywiście oni niczego nigdy nie obiecywali. Obowiązuje idiotyczny termin podłączenia zapisany w umowie. Wszystkie wcześniejsze pisma są nieważne. Wystąpiły trudności niezależne od nich.
Obiecali nam, że prąd będzie na działce w TYM ROKU. Mieliśmy nadzieję, że uda się to jakoś przyspieszyć i podłączyć dom jeszcze jesienią (choćby późną). Tymczasem z powodu ww. trudności do końca roku mają wykonać projekt i dostać pozwolenie na budowę!!! Potem poczekają na sprzyjające warunki atmosferyczne, ogłoszą pewnie kilka przetargów, zastanowią się, jeszcze raz uzgodnią, potem jeszcze ktoś się obudzi i zaprotestuje i .... przyszłoroczne Boże Narodzenie może spędzimy w nowym domu.
A MIAŁO BYĆ TEGOROCZNE!!!
O nie! My tak łatwo nie odpuścimy. Ja nie mam zamiaru tu spędzać jeszcze jednej zimy z myszami, grzybami i piecykiem, który żre gaz jak głupi!!! Nie mam zamiaru płacić przez kolejny rok za wynajem, jednocześnie spłacając raty kredytu!!!
Do boju!!!

Agduś
03-08-2006, 11:29
POŻEGNANIE Z POŚ
Po wczorajszym spotkaniu z kolejnym przedstawicielem firmy instalującej poś drugi raz pochowaliśmy pomysł zakupu takowej. Tym razem wbilismy jej kołek osikowy, żeby juz nie wstała.
Na początku planowaliśmy właśnie poś - nawet w pozwoleniu na budowę ją mamy. Potem, gdy okazało się, że drenaż wymagałby baaardzo głębokich wykopów i/lub wymiany gruntu, porzuciliśmy tę myśl. Forum natchnęło mnie myślą o poś bezdrenażowych, które mogłyby funkcjonować i u nas. Takoż pomysł wstał z grobu i zaczął nas dręczyć jak zombi. Zgłębianie tematu zajęło nam duuużo czasu. Spotkaliśmy się z przedstawicielami dwóch firm.
Pierwszy oświadczył:
- nie ma problemu z umieszczeniem oczyszczalni przed domem (nie chciałam z tyłu, bo jednak raz w roku szambowóz musiałby wjechać na działkę)
- może być nawet pod podjazdem
- nie ma problemu ze zrobieniem studni chłonnej
- drenaż jest be, bo po około 5 latach zatyka się i jego regeneracja wymaga rozkopania działki (oni się tego w ogóle nie podejmują, bo roboty dużo, ogród zrujnowany a efekty wątpliwe).
Drugi rzekł:
- umieszczenie poś przed domem jest problematyczne
- musimy zacząć od wykonania badań geologicznych, potem się okaże, co dalej
- studnia chłonna jest be, bo jedna nie wystarczy, trzeba kilka, a może się okazać, że jest to w ogóle niemożliwe
- lepszy byłby drenaż :o (jeżeli drenaż, to na grzyb nam droga biologiczno - mechaniczna oczyszczalnia, skoro do drenażu wystarczy taka za 3 tys.?)
- a w ogóle to oczyszczalnia może i kosztuje 7 tys, ale ze wszystkim zapłacimy min. 14 tys!
Ponieważ do oczyszczalni z drenażem jednak nie jesteśmy przekonani, to rozwiązanie odpadło.
Po powrocie do domu jeszcze raz policzyliśmy wszystko. Akurat przyszedł rachunek za wodę, więc mieliśmy świeże dane na temat jej zużycia. I wyszło nam, że, jeżeli zapłacimy za poś 14 tys (licząc wszystko - materiały, robociznę, projekt i samą oczyszczalnię), to na zero wyjdziemy po 11 latach! Potem zacznie być taniej niż za wywóz szamba. Jeżeli po dwóch latach (jak obiecują) zrobią nam kanalizę, to poś wyjdzie na zero po 38 latach! (Oczywiście zakładając, że ceny za ścieki się nie zmienią, nie będziemy produkować ich więcej itp.)
Teraz szukamy szamba o pojemności min. 8m3.

Agduś
08-08-2006, 16:37
ŻEBY WRÓCIĆ NA PIERWSZĄ STRONĘ...

Nareszcie kilka zdjęć domku z oknami:


http://img368.imageshack.us/img368/8805/aaokna2xo0.jpg
Jak widać, to zdjęcie było juz zrobione po zamontowaniu wszystkich okien - nawet tych na strychu, który jeszcze nie ma podłogi, co zapewne sprawiło panom nieco problemów. No ale najważniejsze, że sobie poradzili.

http://img509.imageshack.us/img509/1207/aaokna3sg8.jpg
A to największe okno - z salonu na południe.

http://img509.imageshack.us/img509/9930/aaokna4xc5.jpg
Jakoś nie wyobrażałam sobie tych wąskich okien pokoju "komputerowego". Gdybym je widziała oczyma wyobraźni przed złożeniem zamówienia, nie miałyby pionowych szprosów. Są tak wąskie, że poziome wystarczyłyby w zupełności.

http://img368.imageshack.us/img368/8012/aaokna5so4.jpg
A tutaj widać te niezgodnie z zamówieniem osadzone szprosy w wąskich okienkach (dokładniej w jednym z nich). Miały być na takiej samej wysokości, jak w pozostałych oknach. Podobno w najbliższych dniach powinny zostać wymienione (tak zapewniają sprzedawcy).

http://img453.imageshack.us/img453/9571/aaokna6an0.jpg
A tutaj pomyliła mi się kolejność - to zdjęcie było robione w pierwszym dniu działalności ekipy montującej okna (co zresztą widać).

http://img368.imageshack.us/img368/2779/aaoknoff8.jpg
http://img442.imageshack.us/img442/8494/aaokna1ga4.jpg
Tak wygląda obecnie nasza droga dojazdowa do domu. Oczywiście jest to droga gminna. Szanując swój czas postanowiliśmy już nie rozmawiać z Panem Od Dróg, bo znów, w zależności od nastroju, poinformuje nas, że mamy się cieszyć, że w ogóle cokolwiek zrobił albo zacznie obiecywać, że kiedyś drogę dokończy i skarżyć się, jaki to on zapracowany jest. W wolnej chwili uderzę wyżej.

Zgodnie z umową dzisiaj miał zacząć pracę elektryk. Nie w poniedziałek, bo w weekend żenił syna, więc przewidując możliwą poniedziałkową niedyspozycję, umówił się zawczasu na wtorek. Niestety dzisiaj zadzwonił z pytaniem, czy dużą różnicę nam sprawi, jeżeli zacznie w piątek. Nie sprawi nam. A swoją drogą, to niezłe wesele musiało być, skoro aż do piątku będzie wracał do formy!!! :lol:

Agduś
11-08-2006, 18:49
ZASKAKUJĄCE WŁAŚCIWOŚCI SLIKATU
Ależ się ludzie rozpisali! Wystarczyły 3 dni milczenia żeby wylądować na drugiej stronie!
Pozwolę sobie przypomnieć, że dwa tygodnie temu spędziliśmy na budowie upojne popołudnie zwiedzając nasz dom z Panami Elektrykami. My oddawaliśmy się wysilonej pracy umysłowej, by przewidzieć wszystkie przyszłe potrzeby i dobrze zaplanować rozmieszczenie gniazdek, włączników, lamp, gniazdek antenowych, telefonicznych itp. Panowie zaznaczali to wszystko pracowicie na ścianach za pomocą mojego czerwonego cienkopisu, który w ten sposób zakończył swój krotki żywot. Ponieważ pożegnaliśmy go, zanim skończyliśmy obchód, w garażu używali już zwykłego długopisu, który zostawiał znacznie mniej widoczne ślady.
Po dwóch godzinach, z Małgosią śpiącą spokojnie na rękach Andrzeja, w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku udaliśmy się wreszcie do domu na zasłużony odpoczynek w miłym towarzystwie gości, którzy dotarli pod naszą nieobecność i byli podejmowani przez nasze starsze córki.
Zupełnie spokojnie pojechałam zatem dzisiaj rano na budowę, żeby wpuścić tam Panów Elektryków. Już po wyjściu z auta uświadomiłam sobie, że moje klucze od bramy i agregatu są nadal u montujących okna, a klucze Andrzeja pojechały z nim do Krakowa. W dodatku wydawało mi się zza płotu, że pod klamką pojawił się nowy zamek, do którego nie mam klucza. Szybko wykonałam zwrot na pięcie, pokazałam PE, gdzie jest agregat i wydarłam z oszałamiającą prędkością do sklepu z oknami. Niestety jest on na targowisku a dzisiaj piątek, więc wjazd w wąskie i zastawione samochodami uliczki kosztował mnie trochę nerwów, ale na szczęście odbył się bez strat.
Szczęście nadal mnie nie opuszczało, gdy weszłam do sklepiku. Wprawdzie szefowa zrobiła wielkie oczy, kiedy usłyszała pytanie o klucze od budowy, ale akurat był też jeden z ekipy montującej nasze okna i on wiedział, że są one w samochodzie. Już struchlałam na myśl o pościgu za ich samochodem, kiedy tenże pracownik stwierdził: "o, właśnie podjechał". W dodatku podjechał z naszymi szybami do wymiany (w miejsce tych ze źle osadzonymi szprosami). Już po chwili miałam klucze w dłoni i marszobiegiem z dzieckiem pod pachą gnałam do samochodu.
Otworzyłam bramę. Idąc do domu jeden z PE zaproponował, żebym jeszcze raz się rozejrzała i potwierdziła, że wszystko, co zaplanowaliśmy dwa tygodnie temu, jest aktualne. Mieliśmy jeszcze ustalić ostatecznie wysokości umieszczenia wszystkich tych ustrojstw.
Weszliśmy do budynku, rozejrzeliśmy się i :o :o :o ! Zamurowało nas!!! Na ścianach nie było NIC!!! Ani śladu mojego zamordowanego cienkopisu!!! Nawet cienia śladu!!! Za to zapiski długopisem na ścianach garażu ocalały, choć wydawały mie się jeszcze bledsze niż wcześniej.
W ten sposób odkryłam zaskakujące własciwości silikatów. Właściwie to możnaby wykorzystać je w reklamie. Widzicie to? Dwoje baaardzo niegrzecznych dzieci pisze po ścianie z silikatu. Oczywiście są to wyrazy zaczynające się na ch, k, itp (resztę wyrazów zasłaniają własnymi ciałami, bowiem reklama ma być emitowana przed godziną 23.00 w telewizji publicznej) W innej wersji (dla telewizji zaangażowanych) nieco starsi młodzieńcy mogą wypisywać hasła wyborcze wrażych partii. Tymczasem rozbawiony właściciel domu spogląda na to spokojnie zza firanki sącząc kawę marki "kawa", bo on wie, że te słowa znikną bez śladu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. (copyright)
Ale to wyobraziłam sobie dopiero teraz. O godzinie 9.30 na budowie ujrzałam inną wizję: kolejny obchód domu połączony z wysiloną pracą umysłową i cała odpowiedzialność spoczywająca na mnie! O wchodzeniu po drabinie już nie wspomnę!
Tymczasem i tak musiałam zostawić Panów samych i pognałam po starsze córki, żeby odstawić je na zajęcia. Zaopatrzyłam najmłodszą pociechę w Bakusia, batonik i picie, żeby osłodzić jej chwile przymusowo spędzone na budowie. Okazało się, że bawiła się doskonale prowadząc dyskusje z PE.
Kiedy przyjechałam po tym wszystkim, okna były już wymienione!
Usadowiłam Małgosię na wygodnym kawałku drewna i przystąpiliśmy do odtwarzania wsiąkniętych fresków. Oczywiście po obrysowaniu parteru musiałam kolejny raz pokonać drabinę. Zostawiłam Małgosię, żeby zabawiała rozmową jednego z panów i z drugim poszłam na górę. Tutaj poszło nam szybciej niż na dole. Potem Panowie zamienili się i na górę wszedł ten od "zadań specjalnych" czyli internetu, alarmów, telefonów, anten itp. Zanim zaczęliśmy sprawdzać, czy wszystko jest zaznaczone tak, jak trzeba, usłyszałam głośne zachwyty długością, logicznością i bogactwem wypowiedzi naszej najmłodszej pociechy. Nie powiem - miło mi było!
Po ustaleniu już wszystkiego wreszcie udałam się na targ po owocki. Dosyć już miałam jeżdżenia, więc odstawiłam auto pod dom i poszłam na piechotę. Kolejny raz nawiedziłam sklep z oknami i poprosiłam o wymianę dwóch uszkodzonych podczas montażu klamek (podrapały się). Oczywiście usłyszałam, że nie ma problemu. To mi się podoba! Oglądnęłam też progi do naszych drzwi. Oczywiście na razie ich nie położymy, żeby się nie zniszczyły.
Jeszcze mały spacerek w poszukiwaniu sklepu z kominkami (okazało się, że już go nie ma), wizyta u "dostawcy" internetu w sprawie kabla i już można było odebrać dziewczyny z zajęć.
Na koniec spacerek na budowę, żeby zreferować PE sprawę kabla do internetu, a po drodze rozmowa w stolarni na temat heblowania desek na podłogę strychu. W drodze powrotnej trochę popsioczyliśmy z sąsiadami na ENION. Sąsiedzi byli zaskoczeni informacją, jakoby jakieś protesty mieszkańców okolicy uniemożliwiły tej miłej instytucji wykonanie instalacji w zaplanowanym wcześniej terminie. Okazało się, że ani oni, ani najbliżsi ich sąsiedzi z nikim z ENIONu nie rozmawiali, a tym bardziej przeciwko niczemu nie protestowali.
I wreszcie powrót do domu na zasłużone śniadanko (godz. 15. 00).

A na deser nasz ostatni rachunek za gaz: suma 102 zł. W tym 30 zł za zużyty gaz. reszta to abonament, opłaty przesyłowe i inne haracze. I po co mieć gaz w domu?

Agduś
13-08-2006, 16:34
:o KTO TO BYŁ??? :o
Za chwilę przedstawię Wam zagadkę do rozwiązania. Czekam na odpowiedzi w "komentarzach". Może nawet będzie jakaś nagroda...
Gwoli wstępu (można pominać, jeżeli ktoś nie lubi wstępów):
W sobotę, spełniając obietnicę daną dzieciom, pojechaliśmy do Wesołego Miasteczka w Chorzowie. Za jedyne 90 zł kupiliśmy 3 karnety (Małgosi się nie należał, bo za młoda, ale i tak jeździła na wszystkim "na karnet taty" - jak nam wytłumaczył pan obsługujący jedną z pierwszych przy wejściu karuzel) i za 10 zł "wejściówkę" dla mnie (za samą przyjemność przekroczenia bramy i spaceru po parku!!!). Opłacało się, bo nawet nie jestem w stanie zliczyć wszystkich przejazdów, które zalliczyli.
Ad rem:
Tuż przed wejściem na karuzelę z łabędziami Andrzejowi zadzwonił telefon. Rozmowa trwała całą rundę na łabędziu i jeszcze trochę (że też on coś słyszał w tym hałasie!). Po jej zakończeniu wyglądał na baaardzo zdziwionego ( :o ). Okazało się bowiem, że dzwonił do niego przedstawiciel Bioeko, żeby się umówić na spotkanie na budowie. Jego zdumienie nie miało ponoć granic, gdy usłyszał, że z przedstawicielem tejże firmy już rozmawialiśmy i zostaliśmy przez niego definitywnie zniechęceni do idei poś na naszej działce. Po dłuższej serii pytań i zadziwień rozmówcy przeszli do rzeczy. Otóż poś proponowana nam przez Bioeko ma kosztować 6700 zł z montażem i uruchomieniem. Naszym obowiązkiem pozostanie wykopanie dziury (na szambo też by ją trzeba wykopać) i wykonanie studni chłonnej (wykop, kręgi, żwir i/lub piasek, podłączenie). Nie widzą problemu z użytkowaniem tejże w naszych (opisanych przez Andrzeja) warunkach gruntowych.
Co nieco się to różniło od wersji przedstawionej przez rzekomego projektanta wysłanego do nas przez Bioeko!!! Przypomnę, że jego zdaniem poś kosztuje 7000, a jej projekt, transport, instalacja i uruchomienie oraz wykonanie studni chłonnej o wymiarach 2 na 2 metry (pierwsza wersja) i 4 na 4 metry (druga wersja), pożrą drugie tyle (lub więcej). Poza tym ten tajemniczy człowiek w ogóle starał się ze wszystkich sił zniechęcić nas do idei poś (skutecznie). Wybrzydzał i znajdował same wady i trudności. Ponieważ nie widziałam przyczyn, dla których miałby to robić, uznałam, że może to on mówi prawdę, a przedstwiciele innych firm od poś po prostu chcą nam za wszelką cenę wcisnąć swoje produkty, nie martwiąc się tym, czy ma to sens w wypadku naszej działki, czy nie.
A teraz to ja już nic zupełnie nie wiem!!!
Ponieważ jednak pogodziliśmy się z myślą o szambie, do tematu poś podchodzimy już bez emocji. Zobaczymy co wyniknie ze spotkania z przedstawicielem Bioeko. Może działając na spokojnie utargujemy coś? Jeżeli w ogóle się zdecydujemy...
Pozostaje wciąż jednak pytanie: KIM BYŁ TEN FACET??? Jaki on miał biznes w tym, żeby zniechęcić nas do poś w ogóle a do poś bezdrenażowego w szczególe? I O CO W TYM WSZYSTKIM BIEGA???

Tymczasem z innej beczki:
Dostaliśmy maila od Thermogolvu, że od bodajże od 28 sierpnia pompy ciepła mają podrożeć. Przyspieszyło to naszą decyzję o dokonaniu zakupu jeszcze teraz, kiedy złotówka jest stosunkowo mocna (cena jest przeliczana z euro). Niedługo powinniśmy dostać umowę, a zapłacimy po odbiorze.

I jeszcze inna beczka:
Po dłuższej wymianie maili z firmą Globaltech wreszcie jesteśmy umówieni na wykonanie instalacji wentylacji mechanicznej z rekuperacją, gwc płytowego i dgp (to ostatnie gratis). Mają zacząć w czwartek. Nasze dyskusje via internet dotyczyły warunków umowy. Pochwalę się, że wynegocjowaliśmy to, czego chcieliśmy.

Na koniec aktualności:
Panowie Elektrycy skończyli tę część robót. Wrócą pozakładać skrzynki, panele i takie tam inne, kiedy przyjdzie na to czas. Jeszcze nie widzieliśmy efektów ich działań, bo skończyli wczoraj wieczorem, a my wóciliśmy z Chorzowa już właściwie dzisiaj, bo po północy.
Kiedy przedwczoraj zapytałam ich o formę i czas płatności, pan zamachał rękami, jakby się od muchy opędzał i powiedział, że o pieniądzach to na razie nie rozmawiamy (oczywiście kwota została ustalona wcześniej). Dopiero po robocie, gdy już sobie to wszystko oglądniemy, zaakceptujemy lub nie, oni usuną wskazane usterki, wtedy pogadamy o przelewach i ich terminach.
Pewnie niedługo wyskoczymy na budowę, żeby obfotografować wszystkie okablowane miejsca. Potem będzie jak zanlazł w razie wątpliwości, gdzie można wiercić, a gdzie lepiej nie.

Agduś
21-08-2006, 21:42
MAKARON Z SEREM
Nie było odpowiedzi na pytanie, kim był ten tajemniczy pan, który wybił nam z głów pomysł inwestowania w poś, a więc i nagród nie będzie.
Tymczasem na budowie pojawił się autentyczny przedstawiciel Bioeko i ... kupujemy :roll: . Wiem, wiem, pisałam, że ten zombi już nie wstanie... A tu taki numer!
Kolejna poważna rozmowa na budowie dotyczyła podłogówki. Przyjechał wykonawca tejże, coby wszystko obejrzeć, dogadać i umówić się na termin wykonania prac. I tu wyniknęły znowu problemy - istna kwadratura koła! :roll: Otóż ktoś, już nie wiem kto, wmawiał nam, że najpierw się robi podłogówkę i wylewki a potem tynkowanie (odwrotnie niż przy wylewkach bez podłogówki). Przyjęliśmy to za dobrą monetę i zaplanowaliśmy kolejność: elektrycy, wod - kan., wentylacja, podłogówka, wylewki, tynki, ostatnia warstwa wylewki pod linoleum, podłogi i inne ozdobniki typu kontakty, pstryczki - elektryczki, anemostaty itp. Już nawet mamy na oku jednego tynkarza, tylko jeszcze nie wiemy, czy jego maszynie wystarczy nasz agregat. Tymczasem wszystko nam się pomieszało, bo nie mamy pewności, jak to z tymi wylewkami będzie - pod linoleum powinny być idealne, więc nie można po nich hasać z rusztowaniami i paćkać tynkiem, a ta ostatnia warstwa to jakiś dziwny wymysł tych od linoleum, w dodatku nie wiadomo, czy będzie dobrze związana z ta normalną. Może jednak ta ostatnia warstwa rzeczywiście musi być? (Podobno ci od linoleum sami ją robią, bo inaczej nie dadzą gwarancji na swoją robotę.) Mieliśmy dzisiaj znaleźć odpowiedź na te wątpliwości, ale jakoś czasu nam nie stało. Jakby co, to możemy nie zdążyć z tynkami przed podłogówką. :roll: :roll: :roll:

A ten tytułowy makaron? To podstawowe pożywienie rodziny budującej się (ku radości dzieci) w dniach przesilenia budowlanego.
A miało być dzisiaj tak pięknie...
Rano wieli pojawić się panowie z Globaltechu (wreszcie!!!) i zacząć rozprowadzanie kanałów wentylacji mechanicznej. Jeszcze wczoraj upewniliśmy się, że gwc nie będą robić w tym etapie, a więc nie musimy zawracać sobie głowy załatwianiem koparki, piasku, żwiru, styropianu i takich tam.
Dzisiaj rano panowie zadzwonili, że jadą, a potem umilkli na czas dłuższy. Okazało się, że trochę pobłądzili, wbrew moim radom pojechali przez Wieliczkę, a nie przez Hutę i w dodatku zamiast jechać prywatnym objazdem za złotówkę, wybrali "państwowy" dwudziestopięciokilometrowy. No ale w końcu szczęśliwie dotarli.
Biegiem wybrałam się na budowę. Najpierw norma - obchód (drabina :evil: ), ustalenia, agregat. Mieliśmy problem ze znalezieniem miejsca na Mistrala a potem z wciśnięciem do którejś łazienki grubej rury idącej z parteru na strych. W końcu się udało, chociaż zapewne panów elektryków nie ucieszy widok wyrwanego ze ściany kabla, który niedawno położyli w pracowicie wyciętym w ścianie rowku. Trzeba będzie go wetknąć w inną ścianę.
Na koniec niespodzianka - ekipa od gwc może być jutro albo pojutrze. Innej opcji nie ma! Terminy napięte. No cóż? Drobiazg - na jutro trzeba było załatwić koparkę, tonę żwiru 10 - 20 mm płukanego, pół tony piasku i transport tego wszystkiego na budowę. Pestka!
GG to genialny wynalazek - pozwala oszczędzić duuużo kasy, gdy musimy z Andrzejem uzgadniać różne rzeczy, kiedy jest w pracy. Telefon do faceta od poś (w końcu można jednym transportem przywieźć więcej piasku i żwiru) i szybkie wyliczenia, ile czego trzeba. Żeby było ciekawiej, do gwc miałąm zamówienie w tonach a do poś w kubikach (np. 1 tona i 9 m3 żwiru). Nie wiem, ile razy odrywałam telefonami faceta z Globaltechu od pracy, żeby ustalić godziny pracy koparki. Nie wiedziec czemu, koniecznie chcieli nadzorować kopanie dziury - prostokąta o wymiarach 6 na 7 metrów i głębokości 1,5 m. Chyba to nie jest zbyt skomplikowane dla operatora koparki? W końcu ulegli - on zaczyna o 8.00, a oni przyjadą koło 10.00. Zarys dziury jest wypalikowany.
Wycieczka do najbliższej żwirowni (z dziećmi oczywiście) przyniosła zaskakujące informacje: otóż żwir o takiej granulacji nie jest tutaj znany! Po prostu w okolicy takiego nie kupię. Owszem, mają w ofercie inny (2 - 16 mm), ale jest nie do kupienia, bo "schodzi jak świeże bułeczki". W dodatku jest drogi. Załatwienia transportu też mi pani nie wróżyła na jutro. W innych żwirowniach nie mam czego szukać, bo jest tak samo. Załamka!
Raport do Andrzeja i powrót. Po drodze zakupy obiadowe - ser do makaronu, bo niczego innego nie zdążę już ugotować.
Tymczasem po powrocie zastałam na gg wiadomość, że żwir 2 - 16 można bez najmniejszych problemów kupić od ręki w każdej innej żwirowni! Oj, podpadła mi tamta pani!
Jeszcze tylko kolejny maraton telefoniczno - gadulcowy i już wszystko dograne - żwir taki też może być (ja do faceta na budowę, on do szefa, potem do mnie), transport załatwiony i dogadany. Jutro o 8.00 pierwsze spotkanie na budowie (koparka, transport piasku i żwiru oraz pan od wod-kan., który zadzwonił już później). O 10 przyjmuję dzisiejszą ekipę od wentylacji i nową od gwc.
Biegusiem odbyło się karmienie szczęśliwej dziatwy ulubionym ich daniem i prędko po Andrzeja na busa a potem na budowę. Wytyczyliśmy miejsce na gwc i pooglądaliśmy sobie istniejące już kanały wentylacyjne. No cóż - piękne to to nie jest. Musimy jakoś to pozakrywać. Może da się na metal nakleić jakąś siatkę i zatynkować to paskudztwo?
Na zakończenie dnia zabrałam dzieci do cyrku, a Andrzej bawił się na budowie rozgradzając działkę, żeby koparka mogła wjechać i ścinając kilka brzózek, które poległy robiąc miejsce na gwc. Będzie drewno do kominka.

Agduś
23-08-2006, 07:57
BURZĄ NAM DOM!
Wczoraj znowu budowa wyglądała tak, jak powinna - czyli jak mrowisko. Rano zaczęło się od 8.05. Na budowie stawili się:
1. Ja z Małgosią
2. Pan koparkowy z koparką
3. Pan wywrotkowy z wywrotką piasku
4. Pan hydraulik z ekipą
5. Ekipa Globaltechu z kanałami wentylacyjnyymi
6. Druga ekipa Globaltechu z gwc na wielkiej przyczepie.
No i zaczęło się!
Po ustaleniu ze wszystkimi, co, gdzie i kiedy, po odebraniu piasku i żwiru oraz dostarczeniu zapasu paliwa do agregatu, co zajęło mi jakieś dwie godziny, byłam wolna. Dzięki temu mogłam bardziej niż wczoraj dopieścić rodzinę kulinarnie, co nie wywołało zachwytu mojej średniej córki - wielbicielki makaronu z serem.
A potem była cisza. Telefon milczał!
Milczał do popołudnia, kiedy to zadzwonił jeden taki z Globaltechu i zaproponował mi, żebym przyjechała zrobić sobie zdjęcia gwc przed jego zasypaniem. Oczywiście pojechałam z aparatem na budowę! Po południu może wkleję te zdjęcia. Uwieczniałam ten nasz gwc ze wszystkich stron, a panowie cierpliwie czekali. W końcu jeden zapytał, czy jeszcze będę robiła zdjęcia, bo jak nie, to oni zakopują. Ponieważ fotoreportaż uznałam za zakończony, pozwoliłam zakopywać. Chciałam jeszcze zrobić kilka zdjęć wewnątrz domu, żeby uwiecznić te wszystkie kable, rury i kanały, ale najwyraźniej przeszkadzałyśmy tam panom z wszystkich ekip, którzy jakoś sobie nie wchodzili w drogę, ale ja i trzy dziewczyny, to już było najwyraźniej zbyt dużo. Zdążyłam tyllko zauważyć, że nasze piękne, równe ściany i stropy są bezlitośnie dziurawione, a dom oplata coraz gęstsza sieć kabli, peszli, rurek i kanałów. Burzą nam dom!!! :o
Popołudnie i wieczór spędziliśmy na poszukiwaniu najładniejszego z najtańszych kompletnych zestawów podtynkowych. Kupiliśmy w Praktikerze za 368 zł trzy takie i załadowaliśmy je do Felusi (częściowo na dach). Zaraz jadę na budowę zawieźć je hydraulikom.

Agduś
23-08-2006, 20:48
BURZENIE UWIECZNIONE
Dzisiaj po południu wydzwonili nas panowie z Globaltechu. Zabrzmiało to poważnie: "Czy może pani przyjechać na budowę? A z mężem pani może?" Mogłam. Dzieci wyrwane z domu w strojach podwórkowych, niedosmażone frytki wyrwane z oleju i biegusiem na budowę.
Oczywiście nie katastrofa budowlana była przyczyną alarmu. Dom jakoś wytrzymał ten zmasowany atak i, chociaż podziurawiony, stał sobie spokojnie. Celem naszego przybycia było stwierdzenie, że dwa etapy prac ekip Globaltechu zostały wykonane. Z wrażenia zapomniałam zadać panom pytanie, które dręczyło mnie od dzisiaj (bo dopiero dzisiaj byłam w stanie spokojnie to przemyśleć) - zastanawiam się mianowicie nad tym, na grzyb wykuli nam dwie dziury w elewacji na czerpnię i wyrzutnię powietrza do rekuperatora, skoro powietrze powinno dostawać się do niego z gwc. Logicznie rozumując, skoro przekuli dziury w wylewce na gruncie i w stropie, żeby przeprowadzić tamtędy pokaźnych rozmiarów rurę, to po co jeszcze czerpnia w ścianie? Niestety przypomniałam sobie o tym pytaniu dopiero, kiedy weszłam na górę w celu udokumentowania wyglądu domu w okowach kabli i rur, a wtedy panów już nie było.
Jednak nasze kontakty jeszcze się nie zakończyły, więc będzie okazja, żeby zapytać.
Niestety nasz dom wygląda z każdym dniem brzydziej. Okropne! Pocieszam się, że niedługo jakoś to wszystko pochowamy w ścianach, ścinkach, sufitach. Już widać, gdzie będzie kilka nieplanowanych a koniecznych sufitów podwieszanych. Jakoś to trzeba będzie wykombinować, żeby wyglądało, jakby "tak miało być".
A oto dowody:

http://img53.imageshack.us/img53/786/reku7rq8.jpg
Oto nasz gwc. Prawda, że śliczny? Całkiem jak na zdjęciach w reklmówkach Globaltechu. Aż żal zasypywać go. Mam nadzieję, że będzie równie praktyczny jak ładny!

http://img183.imageshack.us/img183/3359/reku6zw5.jpg
Dowód na to, że mamy drzwi. (W piątek mamy mieć też bramę garażową!)


http://img241.imageshack.us/img241/7731/reku5ue4.jpg
Nasza spiżarka się zmniejsza! Te śliczności, to rura prowadząca od gwc do rekuperatora.

http://img183.imageshack.us/img183/4721/reku4yp3.jpg
Rura w tle ta sama, a po lewej będą zmywarka i zlew.

http://img292.imageshack.us/img292/1296/reku3fr8.jpg
Łazienka dla gości. No wiem, nie rozpieszczamy ich obszerną łazienką, ale cóż, tak wyszło... Te czerwone rurki to miejsce baterii prysznicowej - tu będzie kiedyś kabina.

http://img176.imageshack.us/img176/4170/reku2ji5.jpg
Takie słoniowe trąby wiszą nad każdym pokojem na górze.

http://img176.imageshack.us/img176/3530/reku1iu2.jpg
Niezła plątanina! :roll:

Agduś
27-08-2006, 19:22
ZAKWASY, BĄBLE I LISTA BUBLI
Andrzej spędził piękną słoneczną sobotę w całości na budowie, starając się doprowadzić do jakiego - takiego porządku okolice domu. A ja dotarłam tam koło południa, oczywiście z całą gromadką. Dziewczyny dzielnie chwyciły taczki i układały na paletach pocięte brzozowe pieńki. Kiedy znudziło im się to zajęcie, starsze pobiegły do nowopoznanej koleżanki z sąsiedztwa, a najmłodsza nadal wytrwale nam pomagała. W ramach rozrywki chwyciłam maczetę wykonaną z piły i rąbałam nią cieńsze gałązki. Te wyczyny zaowocowały u Andrzeja solidnymi zakasami, a u mnie bąblami na dłoniach (bo nie posłuchałam dobrej rady małżonka i nie założyłam od razu rękawiczek).
Wieczorem zawitał u nas pan, który być może zbuduje nasz kominek. Okazało się, że ma firmę budowlaną i buduje domy od fundamentów po czubek komina pod klucz. Zapoznał się z naszym pomysłem na kominek i ma przedstawić swoją wycenę.
Zapomniałabym - od piątku mamy bramę garażową firmy Normstahl. Całkiem ładna jest! :) Pan, który przyjechał do nas wcześniej, żeby wszystko wymierzyć, a potem, żeby podpisać umowę, tym razem pojawił się jako monter. Ponieważ rano Andrzej zawoził agregat na jakąś budowę, żeby sprawdzić, czy "uciągnie" agregat do tynków ("uciągnął"), nie miałam samochodu. Wyszłam więc na budowę na piechotkę zabierając 2/3 córek. Pan Od Bramy, zauważywszy brak samochodu w okolicy domu, rozbroił mnie pytaniem: "To pani dzisiaj na nóżkach przyszła?" Po ustaleniu wysokości osadzenia bramy, co nie było łatwe, zostawiłam panów z bramą i poszłam sobie na targ. Wczesnym popołudniem przyjechał po mnie, żeby zabrać mnie na budowę i pochwalić się wynikami pracy. Podobało mi się! Brama przylega równiutko, chodzi lekko i ładnie wygląda.
A teraz łyżka dziegciu do tej beczki miodu, czyli o wykrytych ostatnio usterkach:
1. Panowie murarze z nieznanych mi przyczyn osadzili nadproże drzwi z pom. gospodarczego do garażu jakieś 6 cm niżej niż drzwi zewnętrzne. Co nimi powodowało? Jakoś wcześniej tego nie zauważyliśmy. Szydło wyszło z worka właśnie przy ustalaniu wysokości montażu bramy garażowej. Mieliśmy zamiar na podłogę w garażu położyć tyleż styropianu, co w domu i wylewkę zrobić tej samej grubości, chociaż garaż nie będzie ogrzewany. Tymczasem okazało się, że drzwi zewnętrzne są osadzone tak "na styk", a te do garażu za nisko. Jak teraz z tego wybrnąć? Oczywiście trzeba będzie dać najwyżej 5 cm styropianu (może lepszego?) i jakąś cieńszą wylewkę za to zbrojoną. Tak samo będzie w pomieszczeniu gospodarczym, bo drzwi otwierają się w jego stronę.
2. Pan Kominkowy zauważył wchodząc, że drzwi zewnętrzne są "brzydko" osadzone. Rzeczywiście we framugach widać łby śrub (nie wiem, czy można było to zrobić inaczej), a niektóre z nich są jakby niedokręcone. Inna sprawa, że to mogło nastąpić później, bo drzwi wciąż są niepodmurowane.
3. Usiłując zamknąć drzwi do garażu po zamontowaniu bramy zauważyłam, że to se ne da. Hydraulik stwierdził, że te drzwi tak mają i fachowo podparł je od dołu butem, jednocześnie przekręcając zamek. Na szczęście panowie od okien i drzwi jeszcze się u nas pojawią, więc wyegzekwuję wyregulowanie tych drzwi. Przy okazji wymienią te podrapane klamki okien.
4. Nie podoba mi się zasypana tylko ziemią dziura w podłodze w miejscy, gdzie wchodzi do domu rura z gwc. Przecież nie było sensu zasypywac jej na równo z podłogą ziemią, bo trzeba tę dziurę zalać betonem. Czeka nas wygrzebanie tej ziemi i wylewanie betonu.
5. Musimy też odkopać miejsce, gdzie taż rura przebija ścianę fundamentową. Panowie wycięli w tym miejscu folię kubełkową, przebili się przez styropian i ścianę fundamentową, a potem to zakopali. Nie wiemy, jak to miejsce wygląda, ale folię to na pewno trzeba tam dać z powrotem i jakoś posklejać z pozostałą po bokach.
6. Pan Koparkowy przed zakopaniem gwc zapytał, czy może bardziej rozgrodzić działkę, żeby było mu wygodniej tam kręcić koparką. Oczywiście nie było przeciwskazań. Nie wpadliśmy jednak na pomysł, że on dokona tego łyżką koparki. Zniszczył nam kawał siatki!!! Na razie nie zgłosił sie po zapłątę za wykonana pracę :o , ale mam ochotę odliczyć mu koszt zakupu siatki.
W dodatku czerpnia powietrza jest jakby trochę pochylona. mam nadzieję, że to jej nie zaszkodzi, ale na ten temat wypowiedzą się specjaliści przy najbliższym spotkaniu.

Może jeszcze dzisiaj wkleję kilka zdjęć przedstawiających naszą bramę i efekty porządków wokół domu.

Agduś
28-08-2006, 23:53
TO MEGALOMANIA?

Z wrażenia zapomniałam zadać panom pytanie, które dręczyło mnie od dzisiaj (bo dopiero dzisiaj byłam w stanie spokojnie to przemyśleć) - zastanawiam się mianowicie nad tym, na grzyb wykuli nam dwie dziury w elewacji na czerpnię i wyrzutnię powietrza do rekuperatora, skoro powietrze powinno dostawać się do niego z gwc. Logicznie rozumując, skoro przekuli dziury w wylewce na gruncie i w stropie, żeby przeprowadzić tamtędy pokaźnych rozmiarów rurę, to po co jeszcze czerpnia w ścianie? Niestety przypomniałam sobie o tym pytaniu dopiero, kiedy weszłam na górę w celu udokumentowania wyglądu domu w okowach kabli i rur, a wtedy panów już nie było.
Jednak nasze kontakty jeszcze się nie zakończyły, więc będzie okazja, żeby zapytać.

Czy cytowanie samej siebie nie zakrawa na megalomanię? Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone.
Udzielam odpowiedzi na postawione powyżej pytanie. Otóż dowiedziałam się, że czerpnia w ścianie to nie pomyłka wynikająca z rutyny, ale celowe działanie. Zimą powietrze będzie się ogrzewało w gwc a podczas upałów tamże chłodziło. W chłodniejsze letnie, wiosenne i jesienne dni nie będziemy chcieli się jeszcze bardziej chłodzić i wtedy zrobimy "pstryk",(jeszcze nie wiem czym), a powietrze popłynie przez czerpnię w południowej ścianie szczytowej.
Dzisiejszy dzień zaczęłam od rozmowy z samym burmistrzem Kracikiem. Tematem tej krótkiej z konieczności (kolejka pod drzwiami) pogawędki była nasza - gminna droga i jej opłakany stan. Na pamiątkę Pan Burmistrz zostawił sobie zdjęcia tejże i obiecał zainteresowac się sprawą. Pażywiom pasmotrim. Teraz możemy się spodziewać zapowiedzianej zemsty Pana Od Dróg, który obiecał nam, że w razie interwencji wyżej zamknie nam drogę na czas remontu i nie dojedziemy na budowę. Jeżeli w międzyczasie nie popada solidnie (na co się, iestety, zanosi), to można będzie dojechac spokojnie przez sąsiednie działki. Glina ma tę właściwość, że po suchych dniach staje się twarda jak asfalt. Gorzej po deszczach, bo wtedy można na niej trenować jazdę off road pod warunkiem, że się ma niezły samochód terenowy.
A po południu, wracając z odwiedzin u Smoka (z trzema smokami w trzech parach łapek), wpadliśmy do "salonu" płytek ceramicznych. Co za moda dziwna zapanowała?! Nie ma normalnyh płytek! Wszystkie jakieś takie "aleganckie", pozłacane, z gzymsikami... I wszystkie beznadziejnie podobne do siebie! Co ja mam na ściany w łazienkach położyć???

Agduś
01-09-2006, 18:09
UBAW PO PACHY
Do pewnych spraw lepiej podchodzić z humorem, więc się staram, jak mogę.
Oczywiście tym, co spędza nam sen z powiek (dosłownie) i czasami odbiera przyjemność z patrzenia, jak nam domek to rośnie, to dla odmiany jest dziurawiony okrutnie, jest ENION. Wszechmocny, wszechwładny, potężny, z nikim i niczym się nieliczący ENION.
Po tym, jak nam znienacka wbił nóż w plecy informując (w odpowiedzi na nasze pismo, bo tak sam z siebie nie poinformowałby oczywiście o niczym), że dobrodziejstw elektryfikacji nie zaznamy tak prędko, jak się śmieliśmy spodziewać, popadam w skrajne nastroje. Szybko doszłam do wniosku, że głęboka depresja nic nie da, więc zrezygnowałam z popadania w nią. Za to ruszyliśmy do boju. Najpierw Andrzej szybko przygotował listę instytucji, które należy zawiadomić o naszym nieszczęściu (czyli ENIONie). Następnie przystąpił do płodzenia pism. Mamy już ustalony, wielokrotnie wypróbowany system: on pisze, ja czytam, sprawdzam, poprawiam, Andrzej zatwierdza i ... ziuuuu... posyłamy. Najpierw poszły dwa. Przedwczoraj powstały dwa następne. A potem siedliśmy sobie razem i zaczęliśmy się zastanawiać, do kogo by tu jeszcze...
Przypomniała mi się rada, którą znalazłam w komentarzach (dziękuję), żeby zapłodnić nasze elyty myślą o jakimś UKŁADZIE, który siedzi w rzeczonym ENIONie i szkodzi, ryje, podrywa autorytety, pasie się niezasłużenie naszą krwawicą.
Chwilę trwało przełamywanie oporów wewnętrznych, a potem pooooszło! Odpowiedniej treści list został wysłany, gdzie się dało. W końcu, co mamy do stracenia? Pożerujemy trochę na fakcie, że wybory samorządowe za pasem i chyba każdy rozsądny człowiek rozumie, że w tej sytuacji trzeba pokazać, jak na szczeblu lokalnym pomaga się "zwykłym ludziom". A my zobaczymy, kto chce nam pomóc i wyciągniemy z tego wnioski. Przesłankami do ich wyciągania nie omieszkamy się podzielić na forum publicum (wnioski sami sobie wyciągajcie, choćby za ogony).

Druga sprawa, to kontakty z "naszym" kredytodajnym bankiem. Otóż wystąpiliśmy o wypłacenie drugiej transzy kredytu. Postęp prac budowlanych udokumentowaliśmy w stopniu wyższym od wymaganego fakturami. Pani z banku przyjechała na budowę i obfotografowała wszystko, co miała wypisane w liście prac należących do pierwszego etapu. Pochwaliła nas, że małe co nieco z drugiego etapu też jest zrobione. Odjeżdżając przyznała, że mają chwilowy bałagan, więc w dwa dni (jak to NORMALNIE u nich bywa) nie zdążą nam pieniędzy przelać, ale w ustalonym w umowie terminie tygodnia na pewno się zmieszczą. I co? I bulba! Tydzień już minął, wykonawcy czekają na kasę za skończoną robotę, a kasy na koncie nie ma! Faktem jest, że wykonawcy wyrozumiali są i spokojnie do sprawy podchodzą, wierząc w naszą uczciwość, ale to nie usprawiedliwia banku! Wczoraj jakiś pracownik banku bił się w piersi do telefonu (było słychać w drugim końcu pokoju!), że dzisiaj najpóźniej pieniądze będą na naszym koncie. Obaczim.

Kolejna "zabawna" historia dotyczy projektu przyłącza wodociągowego. Otóż jakiś czas temu (nie chce mi się sprawdzać w dzienniku, kiedy dokładnie to było) zamówiliśmy u tutejszego inżyniera od przyłączy wszelakich takowy projekt wraz ze wszystkimi niezbędnymi uzgodnieniami. Nawet uczestniczyłam wraz z nim w spotkaniu z szefem tutejszych wodociągów, na którym to spotkaniu ustalono, że natychmiast po naniesieniu wykonanego już wodociągu na mapę można będzie projekt zrobić i uzgodnić. Wprawdzie szef miał jeszcze inny pomysł, ale inż. uznał go za science fiction i odrzucił. Po tym spotkaniu, zaopatrzywszy inżyniera we wszystkie niezbędne jego zdaniem papiery (w tym egzemplarz projektu z czerwonymi pieczątkami i mapkę) poszłam do domu i czekałam. Czas mijał, hydrant stał, a inżynier milczał. Budowlańcy brali wodę z beczek i nie narzekali, a nas zaprzątnęła walka o prąd. Tymczasem zrodziła się wątpliwość, czy wody wystarczy na tynkowanie i wylewki. Trochę głupio znowu brać traktorzystę, żeby przeciągnął przyczepę z beczkami pod dom, nalewać wodę wężem ogrodowym i apiat' ciągać to na budowę, gdy hydrant za płotem drażni oczy swą soczystą czerwienią. Przez jakiś miesiąc usiłowaliśmy się do inżyniera dodzwonić. Bez skutku. Tymczasem szef zagadnięty o to zeznał, że wodociąg już jest na mapie i nie ma przeszkód, żeby projekt i przyłącze wykonać. Kolejne telefony "odbierane" przez automatyczną sekretarkę inżyniera, przekonały nas, że trzeba się z tym panem rozwieść. Już nawet znaleźliśmy jego potencjalnego następcę, kiedy wreszcie telefon odebrał człowiek. Po dłuższej wymianie zdań umówiliśmy się, że przyjdę odebrać projekt. Dzisiaj udało mi się spotkać z panem inż. a następnie z geodetą, który, rzekomo, miał wykonać tę istniejącą rzekomo mapkę i rzekomo przekazać ją inżynierowi, który rzekomo na nią niecierpliwie czekał. A co się działo naprawdę? Tego nie udało mi się ustalić, bo wersje są różne.
Fakty (???): inwentaryzacja powykonawcza w postaci mapki geodezyjnej nie istnieje, bo nigdy nie została przez wodociągi zamówiona, mapki "pięćsetki" do projektu przyłącza nikt u geodety nie zamawiał, więc geodeta nie mógł jej przynieść inżynierowi, a inżynier mógł na nią czekać ..., mapka dla wodociągów nie ma nic wspólnego z mapką, której potrzebujemy, zaginiony projekt budowlany odnalazł się cudownie na pianinie u inżyniera. Zamówiłam mapkę (600 zł :evil: ) i poszłam do domu. Wciąż tylko nie rozumiem, dlaczego nikt mi nie powiedział, że mam takową zamówić. Kazali mi czekać na tę inwentaryzację, twierdząc, że bez niej nic się nie da zrobić. Tymczasem inwentaryzacji nie ma i być może nie będzie, a ja miałam po prostu na własną rękę zamówić u geodety mapkę i zapłacić za nią. A to mogło już być zrobione parę miesięcy temu!!! :evil: Pan inżynier przyznał się w końcu, że zapomniał o naszym projekcie!

Tymczasem dzisiaj zadzwonił nasz tynkarz. Robotę mają zaczynać od poniedziałku, więc się ich wcześniej nie spodziewaliśmy. Nie wiem zresztą, jak się udało ten termin przeforsować, bo wcześniej facet twierdził, że przed 10 września to się nie wyrobi za Chiny Ludowe. A teraz właśnie Andrzej pojechał na budowę w trybie alarmowym, bo panowie przerzucają sprzęt.
Swoją drogą to jakieś signum tempori, że człowiek musi szukać wykonawcy i prosić go, żeby w swój napięty terminarz "wcisnął" gdzieś jeszcze jego budowę. I jak tu w takim wypadku dyskutować o pieniądzach? Na szczęście (odpukać) póki co pod tym względem nie możemy narzekać. Tynkarzowi zapłacimy 19 zł za m2. Chyba przyzwoicie?
W przyszłym tygodniu mamy mieć ściany otynkowane a podłogę pokrytą izolacją przeciwwilgociową (podwójna papa termozgrzewalna). Przy okazji któraś z ekip podmuruje nam wreszcie okna i drzwi. A w następnym tygodniu podłogówka. I tym optymistycznym akcentem kończę.

Na deser kilka zdjęć:
Eeee, coś mi ImageShack odmawia współpracy. Zdjęcia będą "inną razą".

Agduś
01-09-2006, 18:56
OBIECANY DESER

http://img148.imageshack.us/img148/2736/bramayp7.jpg
Oto nasz dom z bramą!
Miało być więcej zdjęć (jeszcze dwa przygotowałam do wklejenia) ale program przełknął jedno i się zaciął. Dobre i to...

Agduś
05-09-2006, 10:28
JAK DOBRZE MIEĆ SĄSIADA...
Wczoraj zawitała u nas kolejna ekipa - tym razem to tynkarze. Na szczęście Andrzej później ruszał do pracy, więc ich przywitał na budowie i zaopatrzył dodatkowo w różne materiały budowlane potrzebne do podmurowania okien i drzwi. To panowie wykonają na ochotnika w ramach fuchy.
Tak pięknie miało być, a tymczasem... Dzisiaj rano panowie uruchomili agregat i maszynę do tynkowania. Otynkowali jakąś ścianę, wyłączyli wszystko, a przy kolejnym uruchamianiu coś się przepaliło i koniec! Agregat nieczynny, prądu nie ma - no po prostu czarna rozpacz! Na szczęście mamy sąsiadów. Co prawda dzielą ich od nas trzy działki (puste), ale póki co, to nasi najbliżsi sąsiedzi. Z lekką tremą szłam do nich prosić o prąd, bo sami go nie mają i są podłączeni do domu córki. Bałam się, czy nie dojdą do wniosku, że dwie budowy i jeden normalnie funkcjonujący dom to za dużo jak na jedno przyłącze. Na szczęście nie widzieli żadnego problemu!!! Oczywiście nie obyło się bez dłuższej rozmowy na temat ENIONu. Podobno, gdzie dwóch Polaków, tam trzy odmienne zdania, tym razem jednak wszyscy byli wyjątkowo zgodni w opiniach na temat tej instytucji. Jeden z tynkarzy powiedział, że, gdy usłyszał o budowaniu na agregacie, to był pewien, że dom będzie stał w środku puszczy i przeżył szok widząc go w pobliżu innych domów.
Tynkarze przeciągną przez pola dłuuuugi kabel i będą dalej tynkowali.
Wczoraj odwiedziliśmy kolejny sklep z flizami i ... wreszcie znalazłam! Znalazłam inspiracje i to liczne, a nie gotowca, więc teraz tworzę wizje naszych łazienek i kuchni, kompilując części kolekcji trzech firm (jedna z nich ma najładniejsze moim zdaniem, ale też i najdroższe, niestety). Ba, teraz mam więcej pomysłów niż pomieszczeń do flizowania! Łazienkę na dole już "mam", kuchnię też, górne łazienki prawie gotowe. Jeszcze tylko dobrać konkretne płytki i ... policzyć. Niestety te najładniejsze do najtańszych nie należą, ale jakoś się pokombinuje, żeby znaleźć złoty środek. Tym bardziej, że nie chcę wykładać ścian płytkami od podłogi do sufitu. Trochę miejsca zostawiamy na malowanie, żeby móc za jakiś czas coś małym kosztem zmienić.

Agduś
08-09-2006, 12:03
ŚWIATEŁKO W TUNELU
(Oby to nie były reflektory nadjeżdżającego pociągu.)
Po czwartkowej niemiłej rozmowie z właścicielką wynajmowanego przez nas domu (póki ciągnęła od nas niezłą kasę, była miła, nawet bardzo, teraz chce nas wyprowadzić stąd, więc już nie musi być miła i nie jest) dowiedzieliśmy się, że do 1 listopada mamy się wyprowadzić. Termin cokolwiek nierealny, "ale przecież coś tam państwo chyba robicie na tej swojej działce!". (Nie, obijamy się i czekamy, aż domek sam się wybuduje.) No ale kij jej w oko, w końcu nie mieszkamy tu dla przyjemności i, gdy tylko będzie to możliwe, wyprowadzimy się z pieśnią na ustach. Pod tym względem nasze pragnienia są dziwnie zgodne. Na pewno nie zostaniemy ani dnia dłużej niż to będzie konieczne. Teraz, żeby nam umilić życie, pani ma zamiar zaorać ogród - od tego zaczyna remont domu (domu, który do remontu się nie nadaje, ale to już nie nasza broszka).
Tak się złożyło, że tegoż samego dnia zaczęliśmy rozmowy z sąsiadami na temat ewentualnego podłączenia się do jakiegoś prądu. I, za pierwszym razem - bingo! Trafiliśmy na bardzo miłych ludzi. Ich dom jest jedynym podłączonym do specjalnie dla nich zbudowanej linii. (Wprawdzie mamy bliżej sąsiadów, ale ich domy są podłączone do i tak już przeciążonej linii.) Nie mają nic przeciwko podzieleniu się z nami prądem na zasadzie podlicznika, jeżeli nie da się inaczej. Pół nocy nie spałam, planując, co, gdzie, kiedy i jak trzeba teraz załatwiać, żeby się jak najszybciej podłączyć.
Mamy teraz dwie możliwości:
- podłączyć się do skrzynki sąsiadów, założyć podlicznik i z nimi się rozliczać
- dogadać się z (piiii) ENIONem (ble!), żeby podłączyli nas do tej linii dwa słupy wcześniej i podpisać z nimi (ble!) jakąś umowę.
W pierwszym wypadku musimy pociągnąć troche dłuższą linię. Ta istniejąca zakręca pod kątem prostym wgłąb ich działki i tam jest skrzynka. Musielibyśmy wrócić się dwa słupy do drogi gminnej, w dodatku nie wolno nam powiesic swojego kabla na słupach (piii) ENIONu! Zaletą tego sposobu jest chyba prostsze załatwienie sprawy.
Jeżeli wybierzemy dogadywanie się z (piii) ENIONem, to chyba pociągniemy prąd od tego słupa w drodze gminnej, więc trochę bliżej. Nie wiem, jak to od strony formalnej wygląda, ale mielibyśmy chyba wtedy jakąś umowę z nimi na tę prowizorkę. Nie wiem jeszcze, czy taka umowa jest honorowana przy odbiorze.
Wczoraj rano pobiegłam do gminy zapytać, czy wydadzą zgodę na poprowadzenie tej prowizorycznej linii wzdłuż ich drogi. Podobno nie będą robili trudności.
Potem pojechałam do Huty prosto w paszczę lwa. W (piiii) ENIONIe chyba trafiłam na tego (piiii) specjalistę od niespełnialnych obietnic (facet chyba powinien się leczyć, bo to mi wygląda na jakieś zaburzenie). Gdy wyłuszczyłam sprawę, zapytał: "A po co to pani? Przecież my tam jeszcze w tym roku wybudujemy linię." Z trudem się powstrzymałam i nie powiedziałm mu tego, co pomyślałam. Nie omieszkałam jednak wypomnieć obietnic składanych sąsiadom 3 lata temu ("Zanim dostaniecie pozwolenie na budowę, będziecie mieli prąd na działce!"), nam ponad 2 lata temu (pisemne zapewnienie o dostawie prądu na plac budowy) i wszystkich przez te ponad dwa lata składanych zapewnień (projekt będzie gotowy za 2 miesiące, za miesiąc, do końca roku, do końca 2006 będzie już prąd). Powiedział, że, jeżeli nie będzie przeszkód natury technicznej, to dostaniemy zgodę na tę prowizorkę. Nawet, biorąc poprawkę na to, z kim rozmawiałam, prąd powinno dać się załatwić!
I tym optymistycznym akcentem kończę. Jednocześnie zapewniam, że nasza walka o wyegzekwowanie wcześniejszych obietnic (piiii) ENIONu trwa.

Agduś
10-09-2006, 17:29
DZIECI, UCZCIE SIĘ FIZYKI - NAPRAWDĘ WARTO!
Kiedyś to musiało nastąpić... Dotychczas wszystkie ekipy pracujące na naszej budowie mogłam polecić każdemu z czystym sumieniem. Aż wreszcie pojawiła się ekipa niegodna polecenia nikomu oprócz jakiegoś zajadłego wroga. Z braku takowego, nie polecam jej nikomu.
Dzisiaj powinniśmy mieć już gotowe tynki i izolację przeciwwilgociową podłogi na gruncie. Mamy otynkowane 4 ściany i nic więcej...
W dodatku właściciel firmy nie poczuwał się do obowiązku zawiadomienia nas o trudnościach i przesunięciu terminu zakończenia prac. Ba, jeszcze nawet po telefonie Andrzeja, gdy zaniepokoił nas brak postępu prac, uspokajał, że do piątku na pewno skończy. Nie skończył :evil:
Przyczyną opóźnień była awaria tej ich maszyny do rzucania tynkiem. Przez telefon facet usiłował wmówić Andrzejowi, że to przez zbyt niskie napięcie, jakie dawał nasz agregat, coś im się tam przepaliło. Mnie by pewnie wmówił, bo moja ulotna wiedza wyniesiona z lekcji fizyki w podstawówce (z lekcji fizyki w LO nie wyniosłam nic) nie wystarczyłaby, żeby z nim dyskutować. Na szczęście Andrzej fizyki uczył się pilnie, więc zaraz zgasił faceta, tłumacząc mu, że zbyt słaby prąd nie może przepalić czegoś, co jest przystosowane do silniejszego (pewnie użył bardziej fachowych terminów). W dodatku ich maszyna popsuła się pracując już na normalnym prądzie z sieci ciągniętym od sąsiadów i wywaliła im korki.
Maszyna miała prawo się popsuć, tynkarze nie mogli nic zrobić, ale ten telefon powinien był wykonać właściciel firmy, a nie my.

Agduś
11-09-2006, 20:25
NO PO PROSTU SZOK!!!
Dzisiaj dostaliśmy list z ENIONu. Otwierałam go zdziwiona, że tak szybko zareagowali na naszą prośbę o podłączenie tymczasowe. Kiedy zaczęłam czytać, moje zdziwienie urosło do niebotycznych rozmiarów.
Po pierwsze ENION tłumaczy się, dlaczego tak długo trwało projektowanie linii. Po drugie przeprasza (!!! :o !!!), za "niedogodności związane z przedłużającym się terminem realizacji zasilania" naszej działki!!! Po trzecie (i to już mnie mniej dziwi) obiecuje, że po otrzymaniu pozwolenia na budowę niezwłocznie ją rozpocznie. Po czwarte pisze: "Tak więc przy braku innych czynników uniemożliwiających prowadzenie prac budowlanych sieci możliwe będzie podłączenie Pańskiego budynku we wnioskowanym przez Pana terminie".
I co teraz robić??? Uwierzyć im??? Czy jednak na wszelki wypadek załatwiać pozwolenia na tymczasówkę lub podłączenie do sąsiadów na podlicznik?
Chyba jednak na wszelki wypadek będziemy załatwiać zgodę od gminy na przeprowadzenie tymczasówki wzdłuż ich drogi. A, jeżeli ENION się wyrobi, to będziemy mieć miłą niespodziankę.
Dzisiaj zaskoczył nas telefon od tynkarzy, że im zabrakło wody. Dziwne, najpierw twierdzili, że wystarczy to, co jeszcze było w beczkach. Po pierwszym dniu zmienili zdanie, więc przewieźliśmy beczki pod dom, napełniliśmy po brzegi (2000 l) i odstawiliśmy na działkę spokojni, że to już wystarczy. Tymczasem jednak zabrakło! Szybko znaleźliśmy innego traktorzystę, bo uznaliśmy, że tamten pierwszy strasznie zdzierał. Drugi okazał się tańszy. Właśnie woda kończy wypełniać zbiorniki. Sądzę, że to już wystarczy!
Kolejny raz wykorzystaliśmy Felusię w roli ciężarówki przerzucając na działkę pokaźny ładunek suszonego od zeszłej jesieni drewna do kominka (zaczęło przeszkadzać naszej gospodyni). Jeszcze jeden taki transport czeka ją jutro. A potem przewiezie rozmontowany plac zabaw naszych córek, bo właścicielce domu przeszkadza on w oraniu działki. Ale będzie pięknie, kiedy dzieci pójdą się pobawić na taką zaoraną działkę! A jak ciekawie będzie wyglądała podłoga, kiedy po działce pobiega sobie pies i wróci do domu!

Agduś
12-09-2006, 10:53
POZIOMKOWA? MALINOWA?
Nie będziemy mieszkali przy Bławatkowej ani Stokrotkowej. Przy okazji załatwiania (a własciwie usiłowania załatwiania) Czegoś Ważniejszego dowiedziałam się, że stanęło na runie leśnym. Jeszcze nie wiem, jakie jagódki staną się patronami naszej ulicy, ale też może być. Grunt, że to nie będzie ul. Kaczyńskich, Giertycha ani Leppera.
Postanowilismy, że na wszelki wypadek pozałatwiamy sobie wszystko, co potrzebne do zrobienia tymczasowego przyłącza prądu i poczekamy na działania ENIONu. Jeżeli takowych nie zaobserwujemy, przyłączymy się prowizorką. Zaniosłam już dzisiaj prośbę o pozwolenie na pociągnięcie kabla wzdłuż drogi gminnej.
Oczywiście kolejny termin zakończenia prac tynkarskich obiecany przez naszą cud - ekipę nie zostanie dotrzymany - miało być dzisiaj, będzie (?) jutro. To i tak nie ma znaczenia, bo podłogówkę zaczną robić pewnie we wtorek, a do tego czasu zdążą położyć izolację przeciwwilgociową. Na razie na podłodze jest niezły bałagan. Ciekawe, jak się będzie sprzątało tę grubą warstwę rozciapanego i zaschniętego już gipsu.
Przy okazji pobytu na działce zauważyłam stojące w gotowości bojowej maszyny drogowców - czyżby zamierzali się wywiązać z obietnicy? Pewnie się boją Kracika. Póki co odpoczywali przed pracą.
Zapłaciłam już za fuchę - podmurowanie okien i drzwi, chociaż to ostatnie jeszcze nie zostało wykonane. Właśnie mam w samochodzie, który zaczyna wyglądać jak nieco zaniedbana śmieciarka, dwa bloczki Ytonga do podmurowania drzwi wejściowych. Czekam na dostawę styropianu, żeby je zawieźć przy okazji. Obsztorcowałam fuchmana za zachlapanie drzwi pianką i niewytarcie jej od razu. Teraz zaschła i nie wiem, jak ją usunąć. Obiecał to zrobić.
Zrobiłam sobie jeszcze wycieczkę do ulubionego urzędu w Wieliczce, żeby dowiedzieć się, jak załatwić sprawę oczyszczalni. Niby mamy ją wpisaną w projekt budowlany, który został zatwierdzony, ale, jak się zresztą domyślałam, to za mało. Fakt, ze w projekcie nie ma żadnego rysunku tejże oczyszczalni. Wzięłam ze sobą wszystkie dokumenty przygotowane zgodnie z instrukcją na stronie Bioeko, ale i to nie zadowoliło pań zasiadających za biurkami. Zapisałam sobie całą listę brakujących, ich zdaniem, papierków. Między innymi wymagają projektu oczyszczalni wykonanego przez uprawnionego projektanta. Tymczasem na stronie Bioeko informują, że wystarczy prawidłowo wykonany schemat oczyszczalni własnoręcznie wrysowany na mapkę geodezyjną 500.
Zadzwoniłam do przedstawiciela Bioeko. Wcale nie był zaskoczony, ale obiecał przysłać wykładnię przepisów, którą dostali z Ministerstwa Infrastruktury, opisującą taki sposób załatwienia tej sprawy. Nieźle by było, bo taki projektant zaśpiewa sobie co najmniej z 5 stówek, no i potrwa to jeszcze. Gdy tylko dostaniemy ten papierek, wybiorę się tam jeszcze raz. Bardzo jestem ciekawa, co panie zza biurek na to. Ciężko im będzie to przełknąć! Tym bardziej, że jedna z nich pokazywała mi, pierwotnie odrzucone zawiadomienie przygotowane właśnie według wytycznych Bioeko, uzupełnione już przez grzecznego inwestora o projekt. Jakież to wszystko było pięknie odpicowane! Całe grube teczki starannie oprawione! Niektóre chyba grubsze niż nasz projekt budowlany!
Jako przykład inwestorskiej beztroski ("do odrzucenia!") pani pokazała mi papiery oprawione w "teczkę z wąsami" - taką samą, w jakiej zanieśliśmy do tegoż urzędu projekt budowlany! Jednak wrodzona przekora nie pozwoli mi iść do introligatora, żeby oprawił zawiadomienie o budowie poś w purpurowe okładki ze złotymi literami. Chociaż śmiesznie by było :lol: ! Sądzę jednak, że liczenie na poczucie humoru u biurwy to czysta naiwność.
P.S. Miało być krótko, a wyszło jak zwykle!

Agduś
15-09-2006, 10:20
SPODENKI W PASECZKI I DYSPERBIT
No właśnie, czy ktoś może ma pomysł, jak doprowadzić do ich rozstania? Na razie przylgnęły do siebie i nie mają zamiaru się pożegnać, co mnie wcale nie cieszy, jak łatwo się domyślić.
W środę po południu odbierałam w pośpiechu tynki. W pośpiechu, bo własnie miałam odebrać dziecie z przedszkola. Dokładniejszego oglądania tynków postanowiłam dokonac komisyjnie wieczorem. Panowie uprzątnęli zgrubsza błotko gipsowe (częściowo zaschnięte), ale i tak zostawili niezły bałaganik.
Wieczorem, pozostawiwszy babcię na pastwę naszych córek, ruszyliśmy do boju uzbrojeni w łopaty i miotły. Andrzej zasypywał dziurę - efekt niefortunnego pomysłu na umieszczenie zbiornika wody kotłowej (od początku czułam, że nic z tego nie będzie), zwożonym taczkami gruzem i piaskiem, a ja wmiatałam tam resztki tynku. Brak odpowiedniej techniki i wrodzona niechęć do wykonywania prac w rękawiczkach kolejny raz dały się we znaki, bo pierwszy bąbel na dłoni pękł mi już po godzinie pracy. Mimo pootwieranych ma oścież wszystkich okien (suszenie tynków), pył unosił się gęstymi tumanami. Przy okazji podnosząc czasem wzrok znad podłogi, obserwowaliśmy NASZ zachód słońca, a później migającą do nas wieżę (jakaś wysoka antena).
Pracę kończyliśmy w całkowitych ciemnościach, więc miałam poważne wątpliwości co do jakości jej wykonania. To, czy zamiatam już czystą czy też zabłoconą podłogę poznawałam tylko po oporze, jaki stawiała miotle. W pewnej chwili spojrzałam kątem oka i ze zdziwieniem stwierdziłam, że lepiej będę widziała, gdy zdejmę całkowicie już nieprzejrzyste okulary, pokryte grubą warstwą gipsu.
Za to, gdy wyszliśmy wreszcie w poczuciu dobrze (?) wykonanego obowiązku (pierwszy raz pozamiatałam MÓJ dom!), nagrodził nas widok rozgwieżdżonego nieba, zapach świeżego powietrza nad łąkami i cykanie świerszczy. To NASZE gwiazdy, NASZE powietrze i NASZE świerszcze!
Oczywiście dzieci wykorzystały okazję. Moja pielęgnowana w drodze powrotnej wizja trzech czyściutkich dziewczynek leżących w swoich łóżeczkach została po powrocie boleśnie skonfrontowana z rzeczywistością.
Wczoraj na plac boju wkroczyli przedstawiciele naszego głównego wykonawcy z wiadrami dysperbitu i rolkami czarnej mamby. Przywitałam ich przerywając obserwację dzielnych budowniczych drogi, którzy zaczęli dzień pracy normalnie, to znaczy od przerwy śniadaniowej.
Pogwarzyłam sobie z Kierbudem o tynkach, izolacjach i wylewkach. Za półtorej tygodnia maja zamiar zabrać się za ocieplanie i tynkowanie z zewnątrz! Nareszcie dom nabierze jakiegoś wyglądu! I nareszcie mogę się zająć wybieraniem czegoś, co mnie naprawdę interesuje - koloru tynku!
Wieczorem przyjechaliśmy na budowę razem z dziećmi, bo babcia już wyjechała. Podłoga była dokładnie odskrobana z resztek gipsu i wysmarowana dokładnie dysperbitem. Niestety jeszcze ze dwa otwarte wiaderka stały sobie na dole. Podczas gdy my z pomocą Weroniki wrzucaliśmy styropian na górę (na dole by przeszkadzał, a pozostawiony na zewnątrz mógłby zmienić właściciela), nasza średnia córeczka wymyśliła, że ta czarna maź w wiaderkach służy do mycia butów :o :o :o . Co gorsza, zaraziła tym pomysłem swoją młodsza siostrę. Czy muszę opisywać efekty? Dość napisać, że mamy z głowy żółtą sukieneczkę, spodenki w paseczki, dwie pary skarpetek i tyleż par tenisówek. Poza tym Andrzej spędził dłuższy czas usuwając czarne pręgi z średniej pary nóżek za pomocą oleju rzepakowego.
Styropian wylądował na górze i został porozkładany w pokojach rodzajami tak, żeby nie blokował dostępu powietrza do schnących ścian. Przy okazji pozbyłam się złudzeń, że styropian to taka lekka biała pianka. Paczki tego lepszego styropianu lekkie nie są.
Na koniec zostawiłam list do wykonawców z prośbą o intensywne wietrzenia domu.
Chciałam się pochwalić zdjęciami, ale niestety coś się stało z nasza kartą w aparacie. Andrzej włożył tę słabszą, z którą aparat został kupiony, ale wtedy zapomnieliśmy zabrać aparat na budowę. Może wreszcie dzisiaj uda sie zrobić kilka zdjęć...
Wczorajszy wieczór Andrzej spędził na przeliczaniu metrów kwadratowych, które zostały otynkowane. Dziwne, bo wyszedł mu zupełnie inny wynik, niż tynkarzowi! Łatwo się domyślić, że tynkarz widział tych metrów więcej niż my. Różnica w cenie, bagatelka, ponad 2000 zł! Na szczęście jeszcze nie zapłaciliśmy, więc nasze górą. W dodatku panom pomyliło się, która ściana komina miała zostać nieotynkowana i nie wpadli na pomysł, że, mimo nietynkowania jednej ze ścian w łazience (bo po co, skoro będzie cała w płytkach) wnętrze okna należało otynkować. W efekcie cała otynkowana ściana komina zostanie zabudowana kominkiem, a odkryta jest "łysa". No i coś z tym oknem trzeba będzie zrobić.

Agduś
16-09-2006, 22:50
FOTOREPORTAŻYK
Niestety zrobiłam tylko dwa zdjęcia i baterie siadły. Jutro postaram się poprawić.

http://img73.imageshack.us/img73/9439/nowadrogamt3.jpg
To nowa wersja naszej drogi. Drobna różnica jest!

http://img180.imageshack.us/img180/368/zachdsocawewrzeniutc5.jpg
A to zdjęcie nie wnosi niczego do wiedzy budowlanej.

Dzisiaj rano pojechaliśmy na budowę pootwierać wszystkie okna na górze, coby się wietrzyło. A potem ruszyliśmy do Krakowa na targi budownictwa.
Wciąż zastanawiamy się nad wkładem do kominka i szukamy wykonawcy, który by nam tenże kominek zbudował według naszego projektu. Kusi nas Tarnava. Jakoś przemawia do nas ten żeliwny solidny odlew. Zastanawiamy się tylko, czy w wypadku, gdy kominek nie jest podstawowym źródłem ciepła, nie byłby to przerost formy nad treścią. Ale, jeżeli nie Tarnava, to co? Nie chcemy też badziewia z marketu, bo jednak mamy zamiar w tym palić. Jakoś tez nie mam ochoty na przeszukiwanie licznych i długich wątków na temat wkładów kominkowych. Już chyba jestem zmęczona tym całym budowaniem. A tu własnie teraz trzeba wytężyć uwagę, żeby przy wykańczaniu możliwie małym kosztem uzyskać satysfakcjonujący efekt.
Na deser wybraliśmy (chyba) tynk zewnętrzny: Greinplast, akrylowy, 3132 (jeżeli komukolwiek, cokolwiek to mówi). A na cokół Resimarm 425. To jeszcze nie jest ostateczna decyzja, bo chcemy porównać z ofertą naszego dostawcy styropianu. Najważniejsze, że kolor nam odpowiada, chociaż trudno sobie wyobrazić cały dom, widząc tylko małą próbkę. Jednak i tak łatwiej niż na podstawie samych kolorowych papierków, które zawsze tak lubiłam przeglądać (ojciec z racji zawodu miał ich zawsze dużo w pracowni).

Agduś
17-09-2006, 18:45
500 zł ZA DNIÓWKĘ
Własnie tyle "zarobiliśmy" dzisiaj, oczywiście wydając pieniądze. Kolejny piękny słoneczny dzień spędziliśmy w marketach budowlanych. Dzieci na szczęście zostały z babcią (chociaż babcia ma już odmienne zdanie na temat tego, czy rzeczywiście "na szczęście").
Efekty: 9 płyt OSB (z 17 potrzebnych, ale więcej w sklepie nie było) z rabatem 5%, schody strychowe za 199 zł (zamiast 270 zł), gres do garażu po 13 zł za metr, do niego impregnat, klej i fugi (5% rabatu), 4 płyty do obudowywania wanien po 10 zł (80 % rabatu) i jakieś tam śrubki, coś do narzędzi itp drobiazgi.
W nagrodę za tyle oszczędności i za cały dzień spędzony na poszukiwaniu panów obsługujących kolejne działy sklepów (:x w każdym było ich co najmniej 3 razy za mało :evil: ) kupiłam sobie rodzinkę bojowników do akwarium.
A poza tym, oczywiście, wietrzyliśmy domek i, oczywiście, zapomniałam aparatu, żeby zrobić obiecane zdjęcia.

Agduś
19-09-2006, 21:06
PUZZLE
Od dzisiaj robi nam się podłogówka!
Wczoraj rankiem ruszyliśmy do pracy na budowie. Najpierw Andrzej pociął i przykręcił do ścian szczytowych na wysokości jętek dwie belki, na których oprze się w niedalekiej przyszłości podłoga strychu.
Tymczasem dwóch panów z naszej głównej ekipy pohukiwało na dole palnikiem, układając drugą warstwę czarnej mamby.
Kierbud wpadł sprawdzić, jak im to idzie. Był wyraźnie zadowolony, kiedy powiedziałam, że, korzystając z jego rady, pojechaliśmy do wskazanej hurtowni wybierać tynki. Zaplanowaliśmy większe prace na przyszły tydzień. Zaczną ocielpanie i tynkowanie, potem ocieplą dach, zrobią podbitki, a na koniec wyleją murek pod siatkę i wymurują ogrodzenie od frontu. Chyba o niczym nie zapomniałam.
Kiedy Andrzej wyłączył wreszcie agregat, zadbałam o nastrój i przy wtórze Queenów, a potem Chóru Aleksandrowa zaczęlismy układać styropian w posprzątanych uprzednio przeze mnie pokojach na górze. (Już sama nie wiem, który to raz zamiatałam je!) Najpierw zrzuciliśmy na dół nadmiar styropianu. A potem się zaczęło! Ale to fajna zabawa! Podobało mi się! Układaliśmy, docinaliśmy, wycinaliśmy rowki na peszle i śmieciliśmy kuleczkami styropianu. Takie duże puzzle! Bawiliśmy się jak dzieci.
Panowie od czarnej mamby wprawdzie wyrażali jakieś zastrzeżenia co do pracy kobiet na budowie, ale powiedziałam im, żeby lepiej milczeli, bo jak jeszcze kilku ich kolegów pojedzie do Anglii, to kto wie, czy nie zaczną pracować w ekipie mieszanej. Chyba, że będą musieli szybko przypomnieć sobie język braci ze wschodu, żeby dogadać się z nowymi kolegami z pracy. Trzeba przyznać, że obecność kobiety na budowie conieco łagodzi obyczaje - po każdej nierządnicy padało słowo "przepraszam". Zresztą nierządnice nie latały zbyt często.
Żeby się nie znudzić układanką, od czasu do czasu tłukłam w rytm muzyczki młotkiem w dłuto, odłupując nadmiary tynku wylane przy podłodze. Ani raz nie trafiłam w rękę!
Ułożyliśmy białe posadzki w dwóch pokojach na górze i trzeba było jechać pozbierać dzieci z placówek edukacyjnych. Po obiedzie jeszcze Andrzej pojechał na budowę trochę się pobawić.
I nawet aparatu nie zapomniałam! Pochwalę się zdjęciami, jeżeli Andrzej mi je dzisiaj przerzuci do komputera, bo ja jeszcze tej sztuki nie opanowałam (ale wklejam sama!).
Dzisiaj rano sama dokończyłam układanie w trzecim pokoju, czekając na ekipę od podłogówki i kolejny raz pozamiatałam na górze. Nie było to łatwe, gdyż przeciąg i kuleczki styropianu to nie jest najlepsze połączenie, gdy się chce posprzątać.
Jednocześnie pilotowałam przez telefon nadciągającyh speców od naszego ogrzewania. Przyjechało trzech sympatycznych panów uroczo "zaciągających" po kresowiacku. Oprowadziłam ich po domu i wskazałam, gdzie podłogówki ma nie być (najbardziej rozbawiło ich, że mają zostawić nieogrzewane miejsce na legowisko psa). Przy okazji zauważyłam, że panowie od czarnej mamby nie popisali się. Chyba już im się spieszyło, więc poprzykrywali jak leci rurki i peszle w łazience na dole. Jakoś nie pomyśleli, że jeżeli są tam jakieś zaślepione rurki, to zapewne coś do nich zostanie podłączone, więc powinny byc na wierzchu. A już miałam ich chwalić za wyjątkowo dokładne otulenie wylotu powietrza do kominka!
Trochę zaskoczyło mnie to, że nasza nowa ekipa ma zamiar nocować na budowie.
Wieczorem Andrzej był tam dwa razy usiłując ich namówić do skorzystania z ciepłej wody w tymczasowo naszej łazience, ale twardziele twierdzili uparcie, że nie w takich warunkach już przychodziło im nocować. Ciekawe, czy śpią na styropianie. To ma w końcu niezłą tradycję w Polsce.
A jutro wybieramy się do nowego sklepu z drzwiami. Mam nadzieję, że coś znajdziemy.

Agduś
20-09-2006, 18:43
W LABIRYNCIE
Był kiedyś taki polski tasiemiec - chyba pierwsza telenowela...
A nasz labirynt powstaje na podłogach w domu. Właśnie wróciliśmy z budowy, na którą wpadliśmy z krótką gospodarska wizytą. Wystyrmałam się po drabinie na górę i ... stojąc na ostatnim stopniu poważnie zaczęłam się zastanawiać, jak wejść. Podłoga w większości pomieszczeń była pokryta srebrną folią, a po niej wiły się białe przewody tworzące klasyczny labirynt. Ślicznie to wyglądało - całkiem jak na zdjęciach w katalogach. Oczywiście nie miałam aparatu, ale jeszcze zdążę zrobić zdjęcia, bo wylewki zaczną zalewać te cuda dopiero w przyszłą środę.
A na odjezdne zobaczyłam pierwszy raz nasz dom oświetlony wieczorem! (Oczywiście agregat.)
Dzień spędziliśmy usiłując wybrać drzwi wewnętrzne i załatwić jeszcze inne sprawy. Chcieliśmy odwiedzić otwierany dzisiaj i mocno reklamowany największy w Małopolsce salon stolarki budowlanej. Niestety - okazało się, że dzisiaj otwarcia nie będzie, bo nie zdążyli wyremontować lokalu :roll: . Podjechaliśmy do mniejszego punktu tejże firmy, ale trafiliśmy na pana, który nie umiał udawać, że zależy mu na sprzedaniu nam czegokolwiek. Szybko oglądnęliśmy baaardzo skromną ekspozycję i przestaliśmy panu przeszkadzać. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że nie znalazłam tam ani jednych drzwi, które podobałyby mi się bardziej niż te widziane w marketach budowlanych.
Odwiedziliśmy jeszcze dwie firmy z kominkami. Jak do tej pory wszyscy są dziwnie zgodni co do ceny. Po oglądnięciu naszego projektu zgodnym chórem wołają: 4000 zł nie licząc wkładu i kafli. Tym większe było nasze zdziwienie, gdy na targach budownictwa jeden pan wyłamał się mówiąc: 2000 zł. Musimy wysłać do nich maila, żeby wypowiedzieli się oficjalnie i określili, co w chodzi w zakres prac i materiałów za te 2000. Jeżeli jednak okaże się, że za całość i u nich zapłacilibyśmy 4000, to wybierzemy chyba jednak poznanego dzisiaj pana, który wykazał się zdroworozsądkowym podejściem do sprawy i zaproponował nam baaardzo bogaty wybór kafli różnych producentów.
Na deser zostawiliśmy sobie wizytę w urzędzie. Oczywiście niczego nie załatwiliśmy, zostawiliśmy zgłoszenie budowy poś, które na pewno zostanie odrzucone, a my sie od tego odwołamy. Na koniec poprosiłam wyjątkowo zabetonowaną oberbiurwę, żeby możliwie szybko odrzucili nasze zgłoszenie, żebyśmy mogli szybko się odwołać od ich decyzji. Okazuje się, że decyzje Ministerstwa Infrastruktury są mniej ważne, niż "bo zawsze tak robimy".
A za chwilę może wreszcie powklejam zdjęcia.

Agduś
20-09-2006, 19:14
A GUZIK
Guzik z fotoreportażu, bo mi znowu internet chodzi jak na korbkę. Chyba trzeba znowu odwiedzić naszych dostawców internetu i postraszyć rozstaniem, jeżeli nie poprawią jakości usług.

Agduś
21-09-2006, 08:39
?
Co się dzieje z tym ImageShack? Nie można wkleić zdjęć! Czy ktoś może mi podpowiedzieć inną metodę? Jakiś inny program? I koniecznie instrukcja obługi tegoż w wersji dla opornych. Ale koniecznie taki, który wkleja zdjęcia widoczne od razu w dzienniku, a nie tylko linki do nich.
Prooooszę!

Agduś
22-09-2006, 17:27
HEJ MŁOTY, DO ROBOTY!
Podłogówka skończona. Wczoraj koło południa panowie zameldowali nam o tym radosnym fakcie i pojechali dalej w Polskę, tym razem odpalać pompę ciepła.
Podłogi w całym (prawie, bo bez garażu i pomieszczenia gospodarczego) domu są pokryte srebrną folią i plątaniną białych rurek. Ładnie to wygląda.
Nasz strop znowu ucierpiał, bo trzeba było przeprowadzić rurki od solarów do zbiornika. Trzeba przyznać, że zrobili to z głową i poprowadzili tak, że ich ukrywanie nie będzie wymagało żadnego dodatkowego obudowywania.
Odwiedził nas też wylewkarz, podyktował, co mamy kupić (jakieś straszne tony piasku i cementu!) i zapowiedział się na środę. Cóż było robić, zapakowaliśmy najmłodsze dziecię w auto i objechaliśmy najbliższe hurtownie w poszukiwaniu cementu. Przy okazji znaleźliśmy nasz wybrany tynk w cenie niższej niż w polecanej przez Kierbuda hurtowni. Na wiaderku zaoszczędzimy 13 zł. A może jeszcze uda się parę groszy utargować przy większym zamówieniu (cement, wszystkie inne cuda do otynkowania, parapety). Zawszeć to coś!
Wylewkarz był bardzo zdziwiony widokiem naszych progów. Po długim przekonywaniu uwierzył, że "to tak ma być", czyli, że ma je zalać wylewką tak, że tylko odrobina będzie wystawała.
Nareszcie znaleźliśmy potencjalnego wykonawcę schodów. Zobaczymy, jak nas wyceni.
Wczoraj po południu Andrzej zabrał się za koszenie naszych włości. Nie dokończył, bo przyszedł na bajerkę pasterz owiec i zajął mu trochę czasu. Koniecznie chciał zobaczyć naszą podłogówkę. Zresztą budzi ona duże zainteresowanie. Sąsiad też już był ją oglądać. Dopytywał się o pompę ciepła. Podchodzi do niej sceptycznie, ale widać, że go to kusi. Pewnie będzie zimą sprawdzał, czy nie marzniemy i jak szybko kręci się nam licznik prądu.
Dzisiaj od rana razem ruszyliśmy do boju. Małgo była zachwycona perspektywą zabawy w dużej piaskownicy i pomagania rodzicom.
Kończąc koszenie, Andrzej znalazł pod brzózką ślicznego czerwonego kozaczka!
Dużo dobrego można powiedzieć o naszych ekipach (z jednym wyjątkiem), ale nie to, że potrafią utrzymać porządek. Mówiąc bez ogródek - mamy na działce straszliwy bajzel! Przystąpiłam właśnie do próby zmniejszenia go. Po kilku godzinach wytężonej pracy zauważyłam, że koszmarna góra śmieci koło baraczku budowlańców nieznacznie się zmniejszyła. W większości śmieci przeniosły się w inne miejsca, ale już posegregowane, co ma nam ułatwić pozbywanie się ich. Papiery (te, do których dotarłam) zostały spalone, folie i butelki PET wylądowały na jednym stosie, drewno podzielone na takie, które jeszcze może się przydać i resztki zostało ułożone bądź podzieliło los papierów, reszta śmieci też znalazła tymczasowe miejsca. Przy okazji poznałam upodobania naszych budowlańców - degustowali głównie piwko "Tatra" (ale nie w nadmiarze) i wspomagali się jakimiś napojami energetyzującymi.
Część gruzu wywiozłam taczką na nieutwardzony odcinek drogi za naszą działką. Swoją drogą, dziwnie to wygląda, bo normalna droga kończy się przy naszej bramie. Nasi przyszli sąsiedzi z dalszych działek będą musieli sobie powalczyć na własną rękę z urzędem.
Drugie ognisko paliło się za domem. Tam Andrzej utylizował nadmiary brzozowych gałązek.
Ciekawe, czy nasi budowlańcy poczuwają się do usunięcia całego tego badziewia - wszelakich folii, papy, styropianu i całej reszty śmieci. A jeżeli nie, to co z tym zrobić? Grubą folię chyba się gdzieś wykorzystuje jako surowiec wtórny. A resztę na śmietnik?
A zdjęć dalej nie ma! I nie będzie, dopóki ktoś mi nie podpowie jakiegoś innego sposobu wklejania tak, żeby były widoczne na forum. Linków nie chcę robić, bo mnie samą denerwują i prawie nigdy nie otwieram w ten sposób zamieszczonych zdjęć. ImageShack nadal konsekwentnie odmawia mi współpracy. A zdjęć mam mnóstwo!

Agduś
23-09-2006, 22:21
UDAŁO SIĘ!

http://img468.imageshack.us/img468/227/bwentylacja1mb8.jpg
Na zamówienie (już nie pamiętam kogo): tak wygląda płaska część rury od wentylacji w miejscu, gdzie przebija strop.

http://img127.imageshack.us/img127/527/bwentylacja3pr6.jpg
A tak w miejscu, gdzie wychodzi ze stropu na dole.

http://img357.imageshack.us/img357/9734/bwentylacja2st3.jpg
Tutaj przechodzi z nieocieplonej płaskiej rury na ścianie w ocieploną okrągłą , która zostanie ukryta w ociepleniu dachu.

http://img366.imageshack.us/img366/4493/btynkixu0.jpg
Nasze śliczne równiutkie tynki, na które tak długo i z utęsknieniem czekaliśmy.

http://img233.imageshack.us/img233/1518/bstyropian1xz0.jpg
Początek układania styropianu w sypialni Weroniki.

http://img233.imageshack.us/img233/6671/bstyropian2tb6.jpg
Pokój Madzi już dokładnie wyłożony styropianem.

http://img127.imageshack.us/img127/3526/bprzypalaniesy9.jpg
Suszenie tynków metodą ekspresową? Nie, to tylko układanie papy termozgrzewalnej.

http://img127.imageshack.us/img127/9022/bpapa1pj1.jpg
Równiutko ułożona papa w salonie. Szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia rury doprowadzającej powietrze do kominka, bo ułożenie papy wokół niej to istny majstersztyk!

http://img127.imageshack.us/img127/6823/bpapa2sz4.jpg
A tutaj juz się panowie nie postarali. Część rur i peszli wyciągnęli na wierzch, resztę (w tym i te jeszcze niezakończone, które i tak trzeba było wyciągnąć na wierzch) pokryli papą.

http://img127.imageshack.us/img127/7471/bwiba1up8.jpg
Z dedykacją dla tych, którzy wróżyli nam, że mokra więźba z drewna świerkowego popęka i poskręca się. Nie popękała i nie poskręcała się. Jest nad podziw prosta. Pewnie to zasługa naszego cieśli.

Miało być jeszcze jedno zdjęcie, ale już nie mam cierpliwości. Jutro postaram się pokazać podłogówkę.
Najprawdopodobniej to jakies dziwne Yahoo, które nie wiedzieć jak i kiedy nam się zainstalowało, uniemożliwiało użycie ImageShack. Wreszcie udało nam się to paskudztwo usunąć i jakoś powklejać zdjęcia. Nie było łatwo, bo wciąć IS pokazuje fochy i raz podaje adresy zdjęcia a raz nie. No ale jakoś w końcu poszło! Proszę docenić moje poświęcenie (spójrzcie na godzinę wysłania posta), zwłaszcza, że mamy dzisiaj za sobą wczesną (sobota!) pobudkę w uroczym wykonaniu Małgosi i wycieczkę w Pieniny!

Agduś
24-09-2006, 22:03
http://images4.fotosik.pl/140/44e38b48f69b72d0.jpg (www.fotosik.pl)
PRÓBA
To była próba. Właśnie założyłam album, dodałam do niego zdjęcie i wkleiłam je tutaj. Udalo się, jak widać! I to za pierwszym razem! Jestem dumna z siebie.
Ten facet na akwarium to Centuś - największy luzak wśród kotów, jakiego znam.
To teraz biegnę zmniejszać zdjęcia z podłogówką i zaraz je powklejam.

Agduś
24-09-2006, 22:59
FOTOREPORTAŻ - PODŁOGÓWKA

Nawet się już połapałam, że nie trzeba dawać "img".

http://images2.fotosik.pl/176/4899685ddbd2f77a.jpg (www.fotosik.pl)
W wiatrołapie i hollu.

http://images2.fotosik.pl/176/cac93915a7fd8b55.jpg (www.fotosik.pl)
W salonie z zostawionym miejscem pod kominek.

http://images1.fotosik.pl/185/058851ccae161e4b.jpg (www.fotosik.pl)
Jak wyżej, tylko w inną stronę.

http://images2.fotosik.pl/176/1436625ef3801320.jpg (www.fotosik.pl)
W pokoju Madzi.

Dopiero na zdjęciach zauważyłam, że na górze są pomiędzy pomieszczeniami i przy ścianach te żółte gąbki (dylatacje?), a na dole ich nie ma. Chyba jutro rankiem zaniepokoimy pana Kuraszyka telefonem. A może facet od wylewek będzie wiedział, czy to tak ma być. Wygląda na zorientowanego.

http://images1.fotosik.pl/185/4af45998ec0e386c.jpg (www.fotosik.pl)
W pokoju Małgosi.

http://images2.fotosik.pl/176/65faeaffd1fa5a86.jpg (www.fotosik.pl)
Wejście do naszej sypialni.

http://images1.fotosik.pl/185/9cdb80ee408adeb4.jpg (www.fotosik.pl)
Korytarz na górze.

http://images4.fotosik.pl/140/54186e7d8e8de8bf.jpg (www.fotosik.pl)
Jak wyżej.

Andrzej, niestety, nie zrobił zdjęć skrzynek, z których te wszystkie rurki wychodzą. Muszę naprawić ten błąd. Może jutro...
Czekam, aż przeładuje mi zdjęcia z aparatu do komputera. Pochwalę się wtedy też tymi z Pienin. Nie było łatwo wyrwać mojego męża z budowy w góry, ale jakoś się udało. Tym większy był nasz zawód, gdy okazało się, że nie wolno wchodzić z psem na szlak w Parku Narodowym. Spodziewałam się, że zatrzymają nas przed wejściem na Trzy Korony, tam gdzie płaci się za bilety, ale nie, że w ogóle nie wejdziemy. Cóż było robić - pies jest mój, więc ja zostałam, a Andrzej poszedł z dziewczynami. Przez 4 godzinki siedziałam sobie nad Dunajcem i rozwiązywałam krzyżówki (kiedy ja ostatnio miałam na to czas?). A po ich powrocie rzuciłam smycz Andrzejowi i pomknęłam na górę. W końcu być tak blisko i nie przejść przez Wąwóz Sobczański? Nie zobaczyć Tatr z Szopki? Nie wejść na Trzy Korony? Weszłam. Zajęło mi to dwie godziny (tam i z powrotem). Dzisiaj mam zakwasy.

Dostaliśmy w piątek tak szokujący list z ENIONu, że jakoś nie mogę uwierzyć w jego treść. Jutro rano zadzwonimy do nich i dowiemy się, czy to, co nam się wydaje, to prawda. Ale i tak nie uwierzę.

Agduś
25-09-2006, 19:32
I STANIE SIĘ JASNOŚĆ ... ???
Dzisiaj działaliśmy w podgrupach. W efekcie mamy już przed domem górę płukanego piasku do wylewek (dwa transporty po 10 kubików, za każdy 400 zł). Cement kupiony, przyjedzie jutro. Znaleźliśmy jeszcze tańszy tynk! Za tego naszego wybranego Greinplasta zapłacilibyśmy 123,40 zł za wiaderko, czyli o 23 zł taniej niż w Krakowie i o 10 zł taniej niż w Podłężu. Właściciel tego składu namawia nas jednak na Rofixa (tu powinno być "o" umlaut, ale nie wiem, gdzie tego znaku szukać). Poprosiliśmy o wykonanie próbek kolorów na kartonie i podejmiemy decyzję w środę.
Okazało się, że ten brak dylatacji na parterze, to nic groźnego. Wykonawcom podłogówki zabrakło, ale dogadali się z wylewkarzem i on wie, że ma to zrobić.
Poza tym załatwiliśmy jeszcze mnóstwo spraw telefonicznie albo osobiście. Wśród nich jedną bardzo istotną - otóż MAMY PODPISANĄ UMOWĘ NA DOSTAWĘ PRĄDU OD 15 GRUDNIA!!! Oczywiście uwierzę, jak zobaczę, ale to już daje pewną nadzieję. Tak do końca ten termin nas nie urządza, bo chcielibyśmy już w listopadzie się wprowadzić. Jutro uderzymy do sąsiadów. Ich budowa miała podlicznik w domu ich córki. Skoro oni już zakończyli działania w tym sezonie, to może pozwolą się podłączyć do tego podlicznika na jakiś miesiąc albo półtorej. Najwyżej na ten czas zaopatrzymy się w butlę gazową, bo kuchenka elektryczna za bardzo obciążyłaby linię.

Agduś
26-09-2006, 12:30
CZEKAJĄC NA WYLEWKI
Od jutra przez parę dni do domu nie wejdziemy. Nawet jeszcze nie wiem, jak długo nie można chodzić po wylewkach - dzień, dwa?
Załatwiliśmy sprawę prądu z sąsiadką - złota kobieta! Nie ma sprawy!
Z naszego urzędu miasta dostaliśmy wezwanie do uzupełnianie braków. Chodzi o sprawę ich zgody na przeprowadzenie tego tymczasowego przyłącza od sąsiadów wzdłuż drogi gminnej. Zażyczyli sobie mapki i wypisu z ewidencji naszej działki, co było zrozumiałe, ale też wypisów na wszystkie działki, po których planujemy przeciągnąć linię. Co ciekawe, te działki należą do gminy i jest ich od groma i ciut, bo nikt tego nie scalił, a droga idzie w poprzek dawnych wąskich poletek. Poszliśmy do urzędu, żeby sprawę wyjaśnić. Początkowo panie upierały się, że mamy im te wypisy dostarczyć (z Wieliczki :evil: ). Czyli mielibyśmy przywieźć gminie dokumenty świadczące o tym, że działki te należą właśnie do gminy :o :roll: . Na szczęście po kilkukrotnym powtórzeniu tego paradoksu i konsultacjach, panie doszły do wniosku, że zadowoli je wypis z ewidencji gruntów naszej działki. Ludzie, przenoście się do Niepołomic! Tu w urzędzie pracują ludzie! Tu można coś załatwić! A panie z Wieliczki wychowamy wspólnymi siłami.

Agduś
27-09-2006, 22:04
KRECIA ROBOTA
Już wiem, jak wygląda miksokret. Jakoś nawet bardziej fachowo, niż ten agregat do tynków, chociaż się tak dziwnie nazywa. Pokażę, jeżeli wystarczy mi wytrwałości, żeby dzisiaj powalczyć ze zdjęciami.
Kret wyprodukował już wylewki na górze, tylko balkon zostawił sobie na jutro. Może nawet zrobił swoje w pokoju gościnnym na dole.
Wczoraj dokończyliśmy porządki na dzialce. No, nazwanie tego, co panuje wokół budowy porządkiem, niewątpliwie byłoby przesadą, ale na pewno wygląda to lepiej. Największa góra śmiecia została zlikwidowana. Pomniejsze składają się głównie z gruzu. Śmieci zostały posegregowane i załadowane w worki. Nawet udało się podrzucić dzisiaj do wywózki segregowanych odpadów wielkie wory PETów. Już prawie po ciemku układałam styrpian w pomieszczeniu gospodarczym, a Andrzej wynosił płyty OSB go blaszaka, do którego włamaliśmy się za zgodą kierbuda.
Rano Andrzej pojechał zobaczyć, czy panom wylewkarzom niczego nie brakuje do szczęścia. Tymczasem ja odebrałam telefon z gatunku tych mniej oczekiwanych. "Przykro nam, ale tego styropianu nie będzie w poniedziałek, tylko pod koniec tygodnia." A ekipa zjawia się w poniedziałek i koniecznie trzeba im dać coś do roboty, bo inaczej się zmyją i pójdą gdzie indziej. A wtedy wypadniemy im z grafiku i ...
Szybko zweryfikowaliśmy plany na dzień dzisiejszy. Wprawdzie i tak mieliśmy jechać do Krakowa, ale, o dziwo, w celach niebudowlanych. Dopisaliśmy do listy spraw do załatwienia poszukiwanie wełny mineralnej, żeby zapewnić ekipie zajęcie.
Mieli ocieplać ściany wykorzystując ładną pogodę, ale ocieplą na początek poddasze. Tak czy siak poocieplają coś sobie.
Po drodze odwiedziliśmy dostawcę styropianu i roztoczyliśmy przed nim wizję tego, co go czeka, jeżeli styropian do piątku nie pojawi się na naszej budowie. Chyba uwierzył.
Kilka wizyt w składach i marketach budowlanych z moim nieodłącznym żółtym notesikiem i już wiemy, gdzie zamówimy wełnę.
Udało nam się nie tylko załatwić pozostałe sprawy, ale nawet usiąść na chwilę w ogródku "Słodkiego Wencla"! Jakbyśmy domu nie budowali!
W drodze powrotnej (biegiem, bo na zebranie w przedszkolu) zabraliśmy próbki kolorów tynków Rofixa. Od razu oboje wskazaliśmy tę samą! Sprzedawca zachwyca się wyrobami tej firmy, wręcz pieje peany na temat ich jakości, chociaż innymi, nawet droższymi też handluje. No to może damy się namówić. Kierbud będzie zawiedziony, że nie skorzystamy z jego propozycji.
A jutro kończą się dobre czasy- Andrzej skończył urlop i w dodatku jedzie na dwa dni się szkolić, zostawiając mnie samą na placu boju! Uprzedził, że wylewkarzom może zabraknąć cementu (juz im zabrakło - do dwóch zamówionych palet kazali dodać trzecią :o ). Za to wodą posługują się oszczędnie. Myślałam, że zużyją jej więcej niż tynkarze, tymczasem oni twierdzą, że to, co jest teraz w beczkach im wystarczy.
No właśnie. Z wodą też może być kłopot, bo dzisiaj podobno przyjechali z wodociagów i chcieli zabrać beczki. Niby ich prawo, bo beczki należą do wodociągów, ale chyba powinni nas uprzedzić wcześniej, że chcą je zabrać. Tak mi się wydaje. Wylewkarze dzielnie stanęli w obronie beczek i nie oddali. (Ciekawy obraz batalistyczny mógłby powstać: "Obrona beczek z czystą wodą" albo "Wylewkarz w pozie Rejtana".) Jednak wodociągowcy zapowiedzieli, że przyjadą jutro po 14.00. Chyba będę musiała przystąpić do obrony beczek sama. No, Rejtana nie odstawię! Chociaż wrażenie na panach z wodociągów zapewne bym wywarła :lol: .

Agduś
28-09-2006, 10:30
FOTOREPORTAŻ
Na zamówienie kilka zdjęć z Pienin:
http://img227.imageshack.us/img227/4189/cpieniny2rz2.jpg
No, to może nie są Pieniny, ale nasza Emi w Dunajcu. Baaardzo lubi pływać, a potem soczyście się otrzepuje i nie rozumie, dlaczego wszyscy od niej uciekają.

http://img216.imageshack.us/img216/6964/cpieniny1zf8.jpg
Zdobywczynie Trzech Koron wyrażają radość z wejścia na szczyt.

http://img133.imageshack.us/img133/8378/cpieniny3qa1.jpg
Późnopopołudniowy widok na Trzy Korony.

http://img221.imageshack.us/img221/6803/cpieniny4qt4.jpg
Jesienna panorama Tatr.


http://img133.imageshack.us/img133/1556/cpieniny5tx5.jpg
W drodze na szczyt.
Jak widać zdjęcia nie są po kolei, ale może mi wybaczycie.

A teraz ad meritum, czyli reportaż z placu budowy:

http://img133.imageshack.us/img133/5411/cmiksokretxg7.jpg
Tak własnie wygląda miksokret. Czy choć trochę przypomina kreta? Skąd ta nazwa??? :o


http://img178.imageshack.us/img178/5352/cbutkiot4.jpg
Nie mogłam sobie odmówić sfotografowania i pokazania tego ślicznego obuwia.

http://img178.imageshack.us/img178/6963/cwylewkisprztvw1.jpg
A to kolejny sprzęt, najwidocznej niezbędny do wykonania wylewek.

Same wylewki może sfotografuję dzisiaj, a chodzić po nich będzie można już w sobotę. Pewnie trzeba będzie znowu zakasać rękawy i pownosić płyty OSB na strych. I pomyśleć, ile energii marnuje się codziennie bezużytecznie na siłowniach... Panowie, chodźcie wrzucić te płyty na górę!

I jeszcze zaległe zdjęcia skrzynki, z której wychodzą rurki do podłogówki oraz "uzbrojonego już miejsca, gdzie stanie zbiornik wody kotłowej (czyli nasza kotłownia w całej okazałości).

http://img168.imageshack.us/img168/3487/cskrzynkach0.jpg
http://img19.imageshack.us/img19/977/ctubdziezbiornikrx6.jpg

Agduś
29-09-2006, 10:20
ZADYSZKA
Na samą myśl o tym, co jeszcze trzeba zrobić i w jakim tempie, dostaję zadyszki. Dzisiaj rano telefon z budowy wypędził mnie z piekarni. Otóż błąd murarzy, którzy za nisko wmurowali nadproże drzwi między garażem i pomieszceniem gospodarczym odbija nam się wciąż czkawką. A miało być tak pięknie! Wszędzie 10 cm styropianu na podłodze, wszędzie taka sama wylewka. Tymczasem zbyt nisko osadzone drzwi zmusiły nas do położenia cieńszego o połowę styropiany w garażu i pom. gosp. Potem panowie montujący bramę garażową ciężko kombinowali, na jakiej wysokości tę bramę osadzić, żeby po zrobieniu wylewek było dobrze. Coś tam wykombinowali.
Dzisiaj zadzwonił wylewkarz: styropian jest za gruby - wylewka się nie zmieści. Myślałam, że chodzi o te nieszczęsne drzwi, ale okazało się, że brama garażowa jest za nisko osadzona. Zmieniamy cały styropian na cieńszy (jeszcze cieńszy :o ?), czy montujemy bramę jeszcze raz? Jakoś nie uśmiechało mi się wyrzucanie całego styropianu (już podocinany i ułożony, więc do zwrotu się nie nadaje). Trudno, lepiej chyba tę bramę zamontować wyżej. Podyskutujemy ze specami od bramy, bo to oni twierdzili, że wylewka będzie miała 4 cm i to wystarczy. Wylewkarz twierdzi, że mniej niż 6 nie może być w garażu. Może da się załatwić ten montaż jako reklamację...
Tak czy inaczej będziemy mieli "niezgodnie ze sztuką", bo podłoga w całym domu będzie najwyżej, w pomieszczeniu gosp. najniżej, a w garażu średnio. Drzwi otwierają się do pom. gosp i tam musi być jeszcze niżej niż w garażu. Ciekawe, ile razy ktoś tam wyrżnie, zanim się do tego przyzwyczaimy. :evil: :evil: :evil:
Wciąż czekamy na wiadomość z Wieliczki, że już odrzucili nasze zgłoszenie budowy poś. Niecierpliwie czekamy, bo na razie nie mamy się od czego odwoływać. A czas nieubłaganie mija. Ech , że tam nie mają takiego Kracika, który by ustawił urzędników pod odpowiednim kątem...

Agduś
30-09-2006, 20:14
PRZYGOTOWANIA DO PONIEDZIAŁKU
Do najbliższego poniedziałku przygotowujemy się jak do jakiejś kampanii. Wciąż sprawdzamy, czy wszystko będzie przygotowane. Zamówiliśmy już wełnę do ocieplenia poddasza, sznurek, gwoździe i folię. Transport w poniedziałek rano. W Praktikerze kupiliśmy płyty kg i, przy okazji, drzwi wewnętrzne. Transport w poniedziałek koło 10.00. Wydusiliśmy darmowy transport od nich na samą budowę.
Musimy jeszcze dokładnie przemyśleć i przeliczyć, co będzie potrzebne do budowy ogrodzenia i kupić to zaraz w poniedziałek. A wszystko to, żeby nam się ekipa nie nudziła na budowie.
Na wszelki wypadek przypominamy się w składzie, w którym zamówiliśmy styropian. Żeby tylko nie zawalili z jego dostawą pod koniec tygodnia! W nagrodę zamówimy u nich tynki i wszystko inne do elewacji.
Znowu nie możemy się dogadać z geodetami :evil: ! Wprawdzie, podobno, ten pierwszy już się wpisał do dziennika budowy - prawie pół roku po wytyczeniu domu - (mam go odebrać w poniedziałek), za to ten drugi jest nieuchwytny :evil:. Przypomnę, że zamówiliśmy u niego mapkę, żeby wreszcie zaprojektować przyłącze wodociągowe. Miała być na koniec września. Nawet niedawno spotkałam faceta w sklepie i obiecał, że mapka będzie do odebrania w tym tygodniu. Co z tego, jeżeli nigdzie nie możemy go spotkać?!!! W miejscu pracy się pojawia na chwilę i rusza w teren (to zrozumiałe). Ma taki dziwny zwyczaj, że, gdy wyświetli mu się nieznany numer telefonu, to nie odbiera! Bin Ladena się boi, czy co??? Nie znam jego numeru telefonu, ale po co mi on, skoro i tak nie odbierze? Zostawiliśmy mu kartkę w drzwiach biura, żeby się skontaktował. Bez rezultatu. Prosiłam tego pierwszego, żeby porozmawiał z kolegą i namówił go na kontakt z nami. Też zero reakcji! I my mamy mu zapłacić za mapkę! Chyba faceta nie rozumiem... :roll:
Tymczasem wodociągowcy bez słowa zabrali nam beczki z resztkami wody. Naszej wody! :evil: Ale już chyba nawet nie mam siły walczyć z nimi.
Szukamy speca od schodów. Chyba odezwiemy się do naszego cieśli. Wprawdzie znaleźliśmy jednego tutaj blisko, który nawet rozsądnie mówił, ale dzisiaj stwierdził, że może pod koniec tygodnia znajdzie czas, żeby nam te chody wymierzyć (znaczy się dziurę pod nie), a potem moooooże uda mu się przed świętami je zrobić, ale tego nie jest pewien. Ja się na robieniu drewnianych schodów nie znam, ale może znajdzie się ktoś, kto nie będzie wątpił w to, czy przed świętami zdąży. Woalałabym wprowadzać się do domu ze schodami, a nie z drabiną. Może ktoś wie, ile trwa zrobienie schodów?
Dzisiaj odebraliśmy wylewki i zapłaciliśmy za nie. Wylewkarz pojawił się osobiście, żeby nas poinstruować, jak pielęgnować jego dzieło. Na balkonie trzeba polewać, w domu nie. Na razie można chodzić, ale mamy pilnować poniedziałkowej ekipy, żeby traktowała wylewkę delikatnie. No i wietrzenie, wietrzenie, wietrzenie. Jak na złość od jutra pogoda się ma skisić. A tu przed nami ocieplanie, tynkowanie i różne roboty ziemne.
Zgodnie z oczekiwaniami dostaliśmy odpowiedź ze Starostwa. Chyba coś tam do pań dotarło, gdyż to nie jest odrzucenie zgłoszenia, tylko wezwanie do uzupełnienia braków. Wśród nich "uzgodnienie ZUDP". Nie napisały nic o konieczności wykonania projektu. Pewnie chcą, żeby tego zażądał od nas ZUDP. Czyżby się bały, że nie mają racji?
Pismo jest dłuuuugie i dużo w nim odwołań do przepisów. Chyba podziałało pouczenie Andrzeja, że psim obowiązkiem urzędników jest podawanie podstawy prawnej każdego wypowiedzianego przez nich słowa. Jedna z biurw odpowiedziała mu z wielce oburzoną miną, że ona "nie będzie żadnej podstawy prawnej podawała". No to szybko złożył na nią skargę. Przykre, ale czasem inaczej się nie da.

Agduś
02-10-2006, 11:39
PRZECIĄGOM MÓWIMY STANOWCZE NIE
Już niedługo przestaną nam po poddaszu szaleć przeciągi.
Dzisiaj na budowie pojawił się kierbud z dwoma pracownikami. Ledwie zdążyłam obiecać, że wełna będzie niedługo, usłyszałam, że nadjeżdża jakiś samochód. I to była pierwsza porcja wełny. Ech, żeby tak zawsze wszystko grało...
Płacąc westchnęłam sobie, że nigdy wcześniej nie woziłam takich sum w torebce. Budowlańcy usiłowali mnie przekonać, że powinnam się cieszyć z takiej okazji, ale łatwo im wytłumaczyłam, że wolałabym z taką kasą znaleźć sie w zupełnie innym sklepie niż skład budowlany.
Kierbud pochwalił wylewki. Musi, że dobrze są zrobione.
Zasypałam kierbuda pytaniami, skwapliwie notując wszystkie odpowiedzi, bo już nie ufam swojej pamięci. Zapisałam wszystko, co mamy jeszcze kupić, a jest tego niemało!
Przy okazji zauważyłam, ze numer mojego telefonu widnieje na ścianach domu zapisany w kilku miejsach. Następnym wykonawcom wystarczy pokazać własciwy kawałek ściany.
Zawiozłam dziecię do przedszkola i wydoiłam z bankomatu pokaźną kwotę. Następnie spotkałam pierwszego z geodetów - tego, który miał się wpisać do dziennika budowy. Dziennika, oczywiście, przy sobie nie miał. Twierdził, że namawiał swojego kolegę, żeby się z nami skontaktował. Niestety, bezskutecznie. Ja mam coraz poważniejsze wątpliwości co do jego stanu zdrowia psychicznego. Zapowiedziałam temu pierwszemu, że my w takim razie zamówimy u niego tę mapkę. Po późniejszej rozmowie z sąsiadką doszłam do wniosku, że wyjątkowo źle trafiliśmy, bo należało wszystko od początku zamawiać u kogoś innego. Ale skąd mieliśmy o tym wiedzieć? Mądry Polak po szkodzie... Za to chętnie poradzę każdemu, u kogo nie zamawiać usług geodezyjnych w Niepołomicach.
Kiedy wróciłam na budowę, panowie właśnie rozładowywali drugi transport wełny, a w kolejce do rozładowania czekał samochód z kartongipsami.
Nie omieszkałam wypomnieć budowlańcom tego za nisko wymurowanego nadproża. Zaczynam dochodzić do wniosku, że może trzeba było to rozkuć i osadzić wyżej, Fakt, że byłoby trochę babrania się z tym, ale za to wylewki mielibyśmy normalne i poziom w całym domu równy. Na ale teraz to już po ptokach (ups, żeby mnie za to nie wsadzili!).
Rozmowa z sąsiadką przekonała mnie, że nie jestem w stanie zrozumieć poczynań ENIONu. Sąsiadka twierdzi, że ENION, reprezentowany przez kilku pracowników, był u nich i pytał o zgodę na przeprowadzenie przez ich działkę podziemnego tymczasowego przyłącza :o . Sąsiedzi zgodzili się, ale postawili warunek, żeby ich też przyłączyli. Pokazała mi nawet, gdzie ma stać słup. Ja też stanęłam jak słup. Bo co to znaczy??? Że niby oni nam zrobią przyłącze tymczasowe do momentu podłączenia tego docelowego, co ma nastąpić 15 grudnia??? Tacy są dobrzy, że nam tę tymczasówkę zafundują??? Jeszcze w dodatku kablem podziemnym??? A potem co? Wykopią go??? A może to, co teraz maja zamiar robić, ta tymczasówka, to ma być to obiecane na 15 grudnia przyłącze??? A na docelowe jeszcze poczekamy... Diabli wiedzą! A zresztą, niech robią, co chcą, bylebyśmy prąd mieli!!! No i zebyśmy wcześniej wiedzieli, co oni właściwie robią. Bo my już czekamy na zgodę z gminy na samodzielne przeprowadzenie tymczasowego przyłącza wzdłuż drogi i szukamy kabla.
Przy okazji dowiedziałam się, że ten nielubiany ogólnie w okolicy sąsiad, który zablokował budowę linii od strony jego działki ("bo ja mam piorunochrony!" - uzasadniał brak zgody na stację trafo w pobliżu jego działki), ma zamiar budować drugi dom na sąsiedniej działce. Ponoć bardzo się ucieszył, że już tak blisko ma do wodociągu (wywalczonego przez nas!), bo na razie ma wodę tylko ze studni.
Podjechałam do składu, żeby kupić cement. Kiedy kolejny raz zawitałam na budowie, żeby pocieszyć panów, że czeka ich jeszcze rozładowanie palety cementu, dotarła ostatnia porcja wełny i łaty.
Jeszcze trzeba na jutro zamówić wywrotkę pospółki i po południu łopatologicznie przerzucić resztki piasku, żeby na tę pospółkę zrobić miejsce.

Agduś
03-10-2006, 10:26
PRACA WRE
Nie wiem, czy dzisiaj na budowie pracuje 6 obiecanych opanów. Faktem jest, że pod płotem parkowały 3 samochody, nie licząc tego większego, którym jeździ kierbud. Panowie walczyli w środku, więc ich nie liczyłam.
Miało być spokojnie, bo zapowiedziałm wczoraj, że nie będę miała dzisiaj samochodu, więc dużo nie zdziałam. Właśnie dotarłam na targ z zamiarem zaopatrzenia rodziny w płody rolne i ogrodowe, kiedy zadzwonił kierbud z pytaniem o słupki ogrodzeniowe. Mogliśmy je wczoraj przerzucić na budowę, bo jechaliśmy wieczorem pokazać gościom, co nam się udało do tej pory zbudować. Pytałam jednak wczoraj, kiedy będą potrzebne i usłyszałam: "eeee, jeeeeeszcze".
Njalepszym punktem kontaktowym był pobliski skład budowlany, bo ja miałam tam blisko z targu, a kierbud wiedział, gdzie to jest. Podjechał, wpakowałam się do auta z dwójką dzieci i przemknęliśmy do domu po te słupki.
Był jeden problem - nie mogliśmy odnaleźć jednego kamienia. Nasza działka ma trochę nieregularny kształt, więc potrzeba ich 5, a my mieliśmy 4. już miałam zamiar dzwonić do naszego, pożal się Boże, geodety, ale okazało się, że chyba Andrzej porwał mój wszystkowiedzący notesik budowlany. Kierbud wócił na budowę, a ja pognałam z powrotem do przedszkola. Po dordze odebrałam telefon - znalazł sie kamień! Potem drugi telefon - brakuje drutu. Zapewniłam, że drut dostarczę, ale najpierw muszę wreszcie doholowac dziecię do przedszkola.
Idąc po drut wpadłam do sklepu geodety, coby odebrać dziennik budowy z wpisem tyczenia (wreszcie!). I... nie odebrałam! Dziennik był, wpis też, ale coś się panu pokręciło i zażyczył sobie 350 zł, chociaż wiosną umawialiśmy się na 300. Nie miałam zamiaru dopłacac jeszcze więcej do tego partactwa, a z geodetą nie można było się skontaktować, więc dziennik został. Z ciekawości zajrzałam na pierwszą stronę i cóż zobaczyłam? Otóż na pieczątce pod wpisem było nazwisko jakiegoś innego geodety. Nie zdziwiłam się szczerze mówiąc. Podziwiam jednak tupet tego typka, który nie wspomniał słowem, że nie ma uprawnień i nie umie tyczyć domu. Podziwiam też odwagę tego, kto podbił pieczątkę pod tym wpisem. Przecież, jeżeli tamten coś spartaczył, odpowie ten podpisany! Z płaceniem poczekam chyba, aż wymierzymy wszystko sami po zrobieniu ogrodzenia.
Ten od mapy wciąż milczy!!! Zamawiałam tę mapkę ponad miesiąc temu :evil: :evil: ! Niech ich sczyści na rzadko! (A propos, to moja najmłodsza latorośl złapała chyba jakiegoś wirusa i od wczoraj ją czyści i ma gorączkę. A ja biedactwo po budowach i okolicach ciągam!)

Agduś
04-10-2006, 11:13
OGŁOSZENIE
Ogłaszam wszem i wobec, że wszystkim zainteresowanym (z Niepołomic i okolic) prześlę na prive ostrzeżenie przed dwoma geodetami, z których usług nie należy korzystać w trosce o własne zdrowie psychiczne. Nie ukrywam, że powoduje mną tyleż chęć pomocy i bezinteresownego podzielenia się wiedzą, co żywa awersja do tych panów i odrobinka mściwości.
A dlaczego? Opowiem, kiedy znajdę troszkę więcej czasu.

Agduś
04-10-2006, 22:04
OPOWIADAM O GEODETACH I NIE TYLKO
Nasza cierpliwość skończyła się nieodwołalnie. Nie będziemy dłużej czekać na mapkę, którą zamówiłam u geodety nr 1. Pan ów od ponad tygodnia jest nieuchwytny mimo licznych prób nawiązania kontaktu.
Po porannej inspekcji na budowie wybrałam się do wskazanego przez sąsiadkę innego geodety z zamiarem zamówienia u niego tejże mapki. Oczywiście wiedziałam, że jest on przełożonym rzeczonego nr 1, ale akurat to nie miało dla mnie znaczenia. Zagaiłam, przyznałam, że takaż mapka juz ponad miesiąc temu została zamówiona, ale nie mogę się skontaktować z wykonawcą. Kulturalnie dałam upust swoim uczuciom do owego, pożal się Boże, geodety, ktory miał ją wykonać. Wyraziłam w zawoalowany sposób dręczące mnie wątpliwości co do stanu jego zdrowia psychicznego. Niestety, pan okazał się lojalny (może miało to coś wspólnego z koniecznością wycofania zgłoszenia wykonywania takiej mapki w starostwie, zanim ktoś inny zacznie ją robić) i zadzwonił do naszego mistrza. Oczywiście, ten nie odebrał, zgodnie ze swoją zasadą. Wytłumaczyłam miłemu geodecie nr 2, że, jeżeli geodeta nr 1 nie zna jego numeru, to nie odbierze. Chyba go to rozbawiło. Od razu zastrzegł, że Bin Ladenem przecież nie jest. Ale skąd geodeta nr 1 miałby o tym wiedzieć?
Po kilku próbach udało mu się ustalić, że geodeta nr 1 jest w tym momencie w biurze i zasugerował,żebym go tam spróbowała dorwać. Pokonując żywą niechęć do kontaktów z tym panem, udałam się do biura. Na swoje szczęście (to był chyba silnie rozwinięty instynkt samozachowawczy) pan nie usiłował sprzeciwiać się moim zarzutom. Wprawdzie tłumaczył się, że żadna wiadomość o naszych próbach nawiązania bliskiego kontaktu trzeciego stopnia do niego nie dotarła, ale uznał swoją winę. Zastanawiające jestm jak poważne problemy sprawia mu komunikowanie się z ludźmi - jakiś czas temu nie zrozumiał, że projektant przyłącza zamawia tę mapkę u niego, teraz twierdzi, że nikt mu nie przekazywał, że go ścigamy, podczas gdy jego kolega zarzekał się, że przekazał wiadomość. Nie ukrywałam, że miałam zamiar zostawić go razem z mapką na lodzie. Moja determinacja chyba wywarla właściwe wrażenie. Mapka ma być (podobno) w poniedziałek. Oczywiście tym razem to on ma się skontaktować z nami. A poza tym rozmawiał ze mną siedząc, podczas gdy ja stałam!
Zrobiłam w tył zwrot i stanęłam oko w oko (no prawie) z naszym drugim ulubionym geodetą - tym od wytyczania domu. Z nim to już naprawdę nie miałam zamiaru rozmawiać, ale coż - stało się. Nie chciałam stosować strusiej polityki, więc zagaiłam. Oczywiście chodziło mi o tę podwyżkę. Dowiedziałam się, że: usługa podrożała od kwietnia do dzisiaj, on poniósł dodatkowe koszty rzekomych rozmów z kierbudem i wyjazdów na działkę, kierbud miał dziwne żądania, bo jakiegoś repera mu się zachciało i wyznaczania zera i w ogóle, to nie da się z nami współpracować. Z nim też, bo połowy z tego, co powiedział nie mogłam zrozumieć, chociaż językiem polskim posługuję się dosyć sprawnie. On chyba gorzej. To był jakiś słowotok. Patrzyłam na niego wzrokiem entomologa obserwującego wyjątkowo ciekawy okaz przez lupę, a w końcu oznajmiłam, że nie wiem, dlaczego, ale w ogóle nie rozumiem, co on do mnie mówi. Odpowiedział kolejnym potokiem słów.
Nie zapłacę mu 350 zł! Choćby dla zasady!
Pozostawiłam go z obietnicą sprawdzenia, czy rzeczywiście kontaktował się z kierbudem (z tego, co wiedziałam, to nie). Tak się złożyło, że akurat wtedy, gdy wyszłam, zadzwonił kierbud. Zrelacjonowałam mu rozmowę z geodetą. Niestety nie mogę powtórzyć, tego, co usłyszałam na jego temat.
Przyjemność dalszych negocjacji z geodetą zostawię chyba Andrzejowi. Osłabił mnie ten dzisiejszy potok nic nieznaczących słów, który zakończył naszą rozmowę. Coś tam było o dorosłości... i o umowach...

Poza tym właściwie wszystko jest pod kontrolą. Mapka ma być, za wytyczanie zapłacimy 300 i ani grosza więcej, więc ta cała sytuacja jest bardziej zabawna niż wkurzająca.

A na budowie rośnie ogrodzenie. Właściwie, to ono pełznie, bo będzie tylko niskim murkiem pod siatką. Teraz osadzają się słupki. Później będzie reszta murka i na koniec część artystyczna, czyli ogrodzenie od frontu. Właściwie to będzie tylko rdzeń części artystycznej, bo obudowa powstanie później, może dopiero na wiosnę.
Poddasze coraz bardziej przytulne. Jutro bladym świtem muszę zadzwonić do kierbuda, bo ma najtańszą ofertę na rusztowanie do płyt gk.
Schodziarz zaproponował schody z brzozy (dąb, buk, jesion też). Ciekawe, jak wyglądają i, czy są wystarczjąco twarde.

Agduś
06-10-2006, 09:46
CO TA BUDOWA ROBI Z LUDŹMI!
Wczoraj wieczorem popłakaliśmy się ze śmiechu. Radość wywołał mój komentarz jakiegoś kawałka naszej rzeczywistości budowlanej wygłoszony adekwatnym językiem, który przyswoiłam w trakcie budowy od ludzi, z którymi się przy jej okazji kontaktowałam. (Wspomnę tylko, że użyłam tegoż języka w pełni świadomie - tak źle jeszcze ze mną nie jest, żebym go używała bezwiednie.) Andrzej, usłyszawszy to, wybuchnął niepohamowanym śmiechem, ja też, a potem juz pooooszło. Nie mogliśmy się uspokoić.
A zaczęło się od tego, że wreszcie, po długich podszukiwaniach, udało się ustalić, kto coś wie o poczynaniach ENIONu w okolicach naszej działki. Otóż działania, o których wspomniała sąsiadka mają na celu budowę stacji trafo i docelowego przyłącza. Nawet, wyobraźcie sobie, znalazł się ktoś, kto wiedział, jaka firma ma to wykonać!!! Pozostało nam zadzwonić do nich i dowiedzieć się, kiedy zamierzają zakończyć to przedsięwzięcie.
Tymczasem wczoraj pojechaliśmy na budowę, żeby obfotografować postępy. Poddasze i strych już prawie ocieplone. Pomiędzy jętki wełna już też powciskana. Będzie 20 cm wełny pomiędzy krokwiami, na to 5 cm na rusztowaniu w części mieszkalnej. Na strychu zostanie tylko to, co między krokwiami. Dodatkowo 15 cm pomiędzy jętkami.
Przy okazji wymierzyliśmy, ile potrzebujemy podbitki i dzisiaj podskoczyłam do składu żeby ją zamówić. Podobno cenę mają dobrą (tak stwierdził kierbud) - 20 zł za m2.

Agduś
06-10-2006, 21:20
NIE ŁUDŹ SIĘ INWESTORZE
Co sobie taki inwestor pod koniec (?) budowy myśli? Wydaje mu się pewnie, że już co nieco wie i jakoś tę budowę do końca doholuje. Co bezczelniejszy nawet może sobie wyobrażać, że przewidział już wszystko i nic go nie zaskoczy... Naiwniak! Trzeba mu szybciutko pokazać jego miejsce! Nie łudź się, sieroto, to tylko twoje pobożne życzenia! Los zaraz sprowadzi cię na ziemię. Rolę fatum najczęściej spełnia jakiś drobiazg nie do zdobycia, jakiś termin nie do przeskoczenia, drobny haczyk w przepisach, ropucha za biurkiem, czyli biurwa... Możliwości jest dużo.
No, taka naiwna to ja już nie jestem i nie przeceniałam naszych możliwości, zdolności i wiedzy budowlanej. Dlaczego więc los postanowił i tak nas ustawić w szeregu?
Nie, nie stało się nic strasznego. Dom stoi jak stał, praca wre. Trochę nerwowo oglądamy prognozy pogody, bo musimy zdążyć z ociepleniem budynku i wykopkami, póki jest ładnie. skąd więc ta filozoficzna refleksja? Ano stąd, że czasem jakiś badziew może narobić kłopotów a nawet zniweczyć misterne plany.
Zamawiając "wszystko do ocieplenia domu" mieliśmy na myśli "wszystko do ocieplenia domu". Jakoś nie mamy już tak dużo czasu, jak przed rozpoczęciem budowy, żeby wnikać w każdy szczegół kolejnych etapów prac. Tym bardziej, że i te etapy zrobiły się jakby trochę mniejsze, mniej widoczne, aczkolwiek wcale nie mniej kosztowne. To już nie "budowanie ścian nośnych", ale dziabranie się z jakimiś kabelkami i rurkami, wpychanie wełny mineralnej miedzy krokwie itp. Temat "ocieplenie" potraktowaliśmy wybiórczo: poważnie wniknęliśmy w zawiłe tajniki różnych rodzajów styropianów, Andrzej (ja się poddałam) za pomocą jakichś wzorów i kalkulatora oraz cenników przeliczał przez kilka wieczorów, który styropian da zadowalający nasze niemałe wymagania efekt przy możliwie najniższych (to zrozumiałe) kosztach. W końcu dokonał wyboru styropianu i składu, w którym się w niego zaopatrzymy. Na tyle wniknęliśmy w temat, żeby wiedzieć, mniej więcej, co jeszcze powinno się składać na cały system ocieplenia. Pojechaliśmy do składu i zamówiliśmy odpowiednią ilość styropianu, kołków, siatki klejów. Wyraźnie zaznaczyliśmy, że chcemy kupić wszystko, co będzie potrzebne. Fachowiec wymieniał kolejne elementy, my je aprobowaliśmy, przeliczał ilości, podawał ceny. Potem spokojnie trwaliśmy w przekonaniu, że na budowie znajdzie się wszystko (najpóźniej w piątek, czyli dzisiaj). Od poniedziałku nasz domek miał zacząć się ubierać początkowo w gustowny szary waciaczek, a potem w żółty tynk. Ekipa w blokach startowych, kierbud upewnia się, czy wszystko będzie, wymienia niezbędne elementy, z dumą potwierdzam "tak, zamówiliśmy", aż dochodzimy do listwy startowej. Nie pamiętam, żeby była mowa o czymś takim, ale nie ma sprawy, sprawdzimy i w razie czego zamówimy.
Sprawdzamy - nie zamawialiśmy. Telefon do składu. Zdziwko. Nie mają takich szerokich - najwyżej 12 cm, a my potrzebujemy 16. Trudno, szukamy gdzie indziej. No bo w końcu, czy taka listwa może być jakimś problemem? W końcu nie takie grube ocieplenia ludzie kładą. Co tam jakieś głupie 16 cm, skoro planowaliśmy kiedyś 20?
Kolejne telefony. Nie ma! Nigdzie nie ma!!! Ba, niektórzy wręcz pukają się w czoło (słychać!), że czegoś takiego po prostu nie ma. Nigdzie. Nie istnieje.
Proponują inny sposób: "bez listwy się robi, podwija się siatkę." W drodze do szkoły obserwuję ten newralgiczny punkt mijanych budynków. O, ten na pewno ma bez listwy, widać podwiniętą siatkę, bo tynk się odłupuje. Wygląda to byle jako. Odpada.
Na szczęście jednak niektórzy słyszeli, że takie listwy startowe bywają. Mniej więcej tak, jak smoki albo bazyliszek. Nikt nie widział, ale niektórzy słyszeli, że są.
Znalazły się, ale mogą być dopiero na wtorek - środę. Jeżeli ktoś tak mówi, to znaczy, że będą najwcześniej na środę. Szukamy dalej. Moje plany odkopania domu z bałaganu idą wniwecz. Dzwonię. Mija pół dnia i pewnie niezły kawałek karty heya. I nic. Żadnych rezultatów. W dodatku pani z jedynego sklepu, w którym to cudo może być, nie wierzy nam na słowo i każe sobie wpłacić zaliczkę, zanim zamówi listwę. Sklep jest w Wieliczce. W końcu nie zdążam tam pojechać przed zamknięceim sklepu. Nie wiedziałm, że jutro będzie nieczynny, więc się nawet nie wybierałam. Zamówimy dopiero w poniedziałek. Ciekawe, kiedy dotrą! Ale się kierbud ucieszy!!!
A w dodatku obiecany styropian dzisiaj nie dotarł!!! :evil: Jeszcze wczoraj zarzekali się, że będzie na 100% :evil: Oj, coś czuję, że jutro ich przykrość spotka!

Agduś
08-10-2006, 13:00
RĘCE OPADAJĄ ...
Andrzejowi. Wczoraj spędził pracowity dzień na budowie. Najpierw ładowaliśmy w tymczasowym domu ogromne ilości zdobycznej sklejki. Biedna Felusia przemianowana na ciężarówkę po wymontowaniu wszystkich siedzeń, oprócz oczywiście fotela kierowcy, aż się uginała pod tym ciężarem.
Trzy kursy i sklejka wylądowała na budowie. Za jakiś czas odzyska swoją dawną postać i przybierze formę czegoś w rodzaju meblościanki w garażu i na strychu. Dawno, dawno temu to byłby szpan! Taka meblościanka na wysoki połysk w garażu! Jakiś czas temu zdobiła czyjeś mieszkanie. Potem Andrzej pracowicie ją zdemontował w zamian za możliwość zabrania wszelkich przydatnych desek, szuflad, drzwiczek i półek.
Pomiędzy pierwszym a drugim kursem ze sklejką, przywiózł z Cła tę tanią podbitkę (dwa kursy).
W tym czasie nasza najstarsza latorośl zdobyła swój pierwszy w życiu medal - srebrny - i chodziła z nim do wieczora dumna jak paw.
Po nakarmieniu przychówku pomknęłam na budowę. Dzieci zajęły sie soba i piaskownicą, a ja starałam się pomagać Andrzejowi w przykręcaniu wielkich i wściekle ciężkich belek do krokwi. Są one niezbędne, żeby oprzeć na nich płytę OSB także w jaskółkach.
Andrzej dokonywał przedziwnych sztuk, żeby jednocześnie podtrzymując belę przybijać ją do takich ślicznych płytek z dziurkami. Mój skromny wkład w to dzieło polegał na podtrzymywaniu drugich końców tych belek na odpowiedniej wysokości za pomocą długiej listwy.
Następnie Andrzej skręcał tę konstrukcję ogromną ilością wkrętów do drewna. Przywieźliśmy agregat od sąsiadów (nie lubię wrzucania go do bagażnika - jest koszmarnie ciężki!), dzięki czemu robił to wiertarką, a nie ręcznie. Ale ręce i tak mu opadają.
Kiedy znudziło mi się podawanie mu wkrętów, oddelegowałam do tego zajęcia Weronikę (jaka była zadowolona, że może wejść po drabinie na górę!) a sama zajęłam się segregowaniem resztek drewna, które tworzą imponujący stos przed domem. Skąd tam się tyle tego wzięło??? Resztki więźby- to rozumiem, ale ta cała reszta??? W dodatku całe mnóstwo desek z gwoźdźmi. Jakbyśmy szalunek z desek mieli :o .
Te z gwoźdźmi od spalenia od razu, większe kawałki może do wykorzystania, mniejsze bez gwoździ na przyszłe ognisko, kiedy juz zamieszkamy. Do kominka nic, bo to wszystko iglaste.
Oczywiście skończyliśmy po ciemku. Nam przyświecało przynajmniej ognisko, ale Andrzej w domu przykręcał te wkręty po omacku.
Przy okazji zauważyliśmy, ze panowie budowlańcy rozwalili takie coś przy bramie garażowej. Już raz Andrzej to połamał, kiedy ja otwierał. Pojechała szybko do góry i taka plastikowa płytka łącząca bramę z prowadnicą połamała się w drebiezgi. Podkleił ją z obu stron cienkimi blaszkami, przykręcił i było dobrze, ale pamiętaliśmy, zeby z brama obchodzic się jak ze zgniłym jajem. Panowie widocznie potraktowali ją obcesowo i ... znowu się połamało, wyrywając przy tym blachę :o !!! Już zupełnie nie wiem, czy ta brama była jakoś źle zamontowana, czy co? no bo chyba nie powinna tak sama z siebie tłuc z taką siłą przy podnoszeniuu się. Chyba powinna miec tam jakiś hamulec czy coś?
Zobaczymy, co budowlańcy powiedzą jutro na ten temat.

Agduś
10-10-2006, 10:14
KONIEC SEZONU
Na temat zepsutej bramy cisza. Budowlańcy milczą jak zaklęci. Zastanawiam się, czy pytać ich, czy kierbuda.
Gdyby ktoś nie zauważył, to informuję, że mamy już koniec sezonu budowlanego. Dowiedzieliśmy się o tym od bardzo (za bardzo) wymownego pracownika OBI, kiedy chcieliśmy dokupić brakujące słupki do ogrodzenia. Otóż pan ów wielokrotnie powtórzył (chyba, żeby nam się to dobrze w pamięć wbiło), że sezon juz się kończy, więc słupków nie ma i więcej nie będzie w tym roku. Coś tam mówił, posługując się "fachową" nowomową o wielkości zamówienia, żeby uzmysłowić nam, że dla takich mróweczek jak my, sklep nie zamówi kilkunastu słupków. Kiedy uciekaliśmy przed potokiem słów, zauważyłam, że pan znacząco spogląda na zegarek, chyba dając nam do zrozumienia, że zajęliśmy zbyt dużo jego cennego czasu. Jako że było już późno, w innym sklepie, nie wybrzydzając, kupiliśmy podobne słupki, niestety nieco brzydsze. Te były "łyse", więc musieliśmy skompletować jeszcze czapeczki i takie cosie do zaczepiania drutu. Fachowe ich nazwy mnie nie interesują - dosyć tego! I tak już zauważyłam, że tutejszy motel jest ocieplany bez listwy startowej! Czy ja naprawdę muszę takie rzeczy zauważać? Jeszcze niedawno nie wiedziałam o istnieniu czegoś takiego, jak listwa startowa, a już na pewno nie przypuszczałam, że jej brak będzie spędzał mi sen z powiek! Czas kończyć to budowanie!
Wreszcie dotarła na budowę część styropianu. Drugi transport (styropian, klej, siatka, kołki) ma być dzisiaj. A ja właśnie siedzę i czekam na telefon, że listwy startowe są gotowe do odbioru w Wieliczce. Chyba powinnam iść do auta i sprawdzić, czy umiem wyjąć z niego siedzenia, bo inaczej te listwy nie wejdą, ale z drugiej strony, po co mam je wymontowywać, skoro może się okazać, że listw nie będzie? W końcu naiwnością było by wierzyć, że, gdy coś zostało na dzisiaj obiecane, to dzisiaj będzie.
A' propos tych obietnic, to geodeta od mapki nie dzwonił wczoraj :evil: :evil: :evil: . Ręce opadają! Co z tym facetem zrobić? Mam ochotę wytatuować mu na czole "nieudacznik", "łajza" albo coś, czego nie uda mi się tu zapisać ze względu na ustawę o ochronie języka polskiego. Własnie dostałam na prive wiadomość od kogoś, kto także miał przyjemność korzystać z usług tych dwóch mistrzów rzemiosł wszelakich. Opinię na ich temat miał taką samą jak ja, ale, niestety, nie opowiedział o ich wyczynach. Szkoda - mogłoby być śmiesznie.
Pokoje na górze systematycznie nam się zmniejszają. Najpierw ocieplenie, folia, teraz rusztowanie pod płyty gk... Sufit coraz bliżej podłogi. Nie narzekam, bo robi się wreszcie jakoś tak domowo.
Obserwując zaczątki rusztowania w sobotę, nagle zauważyłam, że w pokoju Madzi, w miejscu szafy wisi jakis kabel, którego nie powinno tam być. W ogóle jakoś dużo tych kabli plącze się pomiędzy ociepleniem a przyszłym podwieszonym sufitem. Przypomniała mi się opowiastka, którą wyczytałam na forum, o pozostawieniu właśnie w tym miejscu wszystkich kabli. Nie podejrzewałam naszych wykonawców o taką pomysłowość, ale uświadomiłam sobie, że sama nie jestem w stanie określić przeznaczenia tych wszystkich kabli, chociaż sa opisane starannie przez elektryków, i poinstruować panów, gdzie który z nich powinien wychodzić. W dodatku ekipy od rekuperatora i od pompy ciepła też swoje kable dołożyły, co wprowadziło dodatkowe zamieszanie. Stwierdziliśmy, że bez pomocy elektryków tego nie rozwikłamy.
Wczoraj ekipa przygotowująca się do podwieszania sufitów zażądała dokładnych instrukcji. Na szczęście "nasi" elektrycy stanęli na wysokości zadania. Wydzwonieni natychmiast stwierdzili, że przez telefon nie wytłumaczą wszystkiego i umówili się na budowie o 7 rano ("to oczywiście należy do nas!"), prosząc mnie o chwilę rozmowy przy okazji. Na samą myśl o wyciągnięciu dzieci z łóżek na tyle wcześnie, żebyśmy o tej nieludzkiej godzinie były na budowie, włosy stanęły mi dęba, ale cóż było robić. Słodkim głosem, starając się ukryć miotające mną uczucia, oświadczyłam, że oczywiście będę. I byłam.
Elektrycy wyjaśnili przeznaczenie każdego kabla i wskazali, którą stroną powinien opuscić przestrzeń pomiedzy ociepleniem a sufitem. Mam nadzieję, że wszystko będzie we właściwych miejscach...
Przy okazji stwierdzili, że czcze przechwałki tynkarzy dodały im niepotrzebnej pracy. Otóż tynkarze twierdzili, że położą tynki o grubości 5mm, więc elektrycy ryli bruzdy w ścianach, żeby ukryć w nich kable. W rzeczywistości tynk ma około 1,5 cm, więc kable mogły spokojnie się w nim pochować. Tajemnicza niewidzialna ręka wyciągnęła kabel antenowy, ktory miał tkwić w puszce na kominie, do pokoju na górze, więc trzba będzie jeszcze raz ryć w tynku, żeby go sprowadzić na właściwe miejsce.
Co gorsza czeka nas też skuwanie wylewki :evil: . Spece od pompy ciepła stwierdzili, że kabel przygotowany do jej zasilania jest zbyt cienki. Szkoda, że nie zadzwoniliśmy w tedy do elektryków. Przyjęliśmy to na wiarę. Panowie kupili nowy kabel i położyli go bez peszla w styropianie. Dociagnęli do pomieszczenia gospodarczego i tam zostawili. Przed wylewkami Andrzej wepchnął go w jakiś pusty peszel prowadzący znikąd do miejsca, gdzie ma być skrzynka. Dzisiaj okazało się, że ten peszel wcześniej musiał zostac przez kogoś przerwany, bo powinien był prowadzić na zewnątrz i czekał na kabel przyłączeniowy. Na widok kabla sterczącego z tego peszla elektrycy wpadli w złość (kulturalnie to zrobili). Wyrazili swoje zdanie na temat inteligencji i kilku innych cech tego, kto wepchnął "swój" kabel do cudzego peszla (tylko proszę nie doszukiwać się podtekstów). Wobec ogromu ich wzburzenia nie miałam śmiałości przyznać, że to dzieło Andrzeja. Postanowiłam udawać do końca, że nie wiedziałam. Poszło na konto tych od podłogówki i pompy ciepła. Byli przekonani, że ten "ktoś" musiał naciąć peszel. Potem dopiero po rozmowie telefonicznej z Andrzejem, dowiedziałam się, że "on niewinny". Peszel był już wcześniej przecięty i prowadził znikąd, więc i tak po zalaniu wylewką do niczego by się nie przydał.
Żeby było śmieszniej, elektrycy twierdzą, że ten nowy kabel jest tej samej grubości, co przygotowany przez nich.
Poprzednie zdjęcia jeszcze siedzą w aparacie a już wypadało by udokumentować kolejne etapy prac.

Agduś
11-10-2006, 11:11
NIEAKTUALNY FOTOREPORTAŻ
Kilka zdjęć z początków ocieplania poddasza. Najpierw nasza wylewka w kilku odsłonach:

http://img183.imageshack.us/img183/4786/dnierwnytynkda9.jpg
Tu widać różnice poziomów w pomieszczeniu gospodarczym i garażu.

http://img213.imageshack.us/img213/2108/dprgwinstepdj1.jpg
Proszę nie zwracać uwagi na to, co za progiem. Zrobiłam zdjęcie, żeby pokazać nasz próg win-step w akcji. Jeszcze trochę wyżej będzie zakryty po położeniu podłogi.

http://img206.imageshack.us/img206/9269/dszatniawn1.jpg
Szatnia w pokoju gościnnym. W tle oczywiście wylewka.

http://img167.imageshack.us/img167/9899/dnierwnytynk2je8.jpg
"Równiutki" tynk na kominie objawił sie w całej krasie dopiero przy tym oświetleniu. Dobrze, że ta ściana w ogóle nie miała być tynkowana, bo będzie w całości zakryta kominkiem. Za to ta nieotynkowana miała być otynkowana. Wciąż czekamy na tynkarzy, którzy mają to poprawić.
Zza komina wygląda nieśmiało rolka wełny mineralnej.

http://img153.imageshack.us/img153/7168/dpocztkiocieplaniapoddaszauo0.jpg
Początki docieplania poddasza. Tu akurat ocieplenie pomiędzy sufitem a podłogą strychu. W tle ocieplony i przykryty folią strych.

Agduś
11-10-2006, 11:32
FOTOREPORTAŻ WCZORAJ WYKONANY
Skoro mi tak dobrze idzie wklejanie, to nie mogę zmarnować takiej okazji.
Wklejam dalej.

http://img151.imageshack.us/img151/7707/dabelkaandrzejacg2.jpg
To dzieło Andrzeja - belki przykręcone do krokwi. Na nich położy płytę OSB, a pomiędzy nie wcisną wełnę. Dzięki temu można będzie wejść, a właściwie to wczołgać się, do jaskółki.

http://img148.imageshack.us/img148/5909/darusztowanieys8.jpg
Rusztowanie pod płyty kartonowo - gipsowe w naszej sypialni.

http://img183.imageshack.us/img183/4719/dagkumadzicm1.jpg
Jeszcze trochę i Madzia będzie miała sufit nad głową.

http://img209.imageshack.us/img209/1453/dagkumadzi2lh5.jpg
Ten sam pokój.

http://img183.imageshack.us/img183/6717/datubdziemojekoog2.jpg
"Tu postawię sobie łóżko."

http://img213.imageshack.us/img213/5482/dazachdsocape0.jpg
Nie mogłam sobie odmówić...

http://img183.imageshack.us/img183/529/dazachdsoca2gq1.jpg
Tutaj przynajmniej z daleka dom widać...

Agduś
12-10-2006, 09:29
PIOSENKA O OCZYSZCZALNI ŚCIEKÓW
Nasza najmłodsza córcia (lat 2 i prawie pół) wczoraj zastrzeliła mnie pytaniem: "Mama, a czy my będziemy mieli w nowym domku oczyszczalnię ścieków? Bo ja bym bardzo chciała, żebyśmy mieli." Kiedy podniosłam z ziemi opadniętą ze zdziwienia szczękę, zapewniłam Małgosię, że będziemy mieli oczyszczalnię ścieków. Bardzo się ucieszyła i z radości zapowiedziała, że teraz zaśpiewa piosenkę o oczyszczalni ścieków. I zaśpiewała. Było tam o "ślicznej oczyszczalni ścieków" i o tym, jak bardzo się cieszy, że ją mamy w nowym domku. Ciekawe, jak sobie wyobraża tę śliczną oczyszczalnię!
Ostatnio mamy bardzo pracowity tydzień. Po południu często jeździmy do Krakowa po różne rzeczy i wracamy późnym wieczorem do domu. Zmęczona tym Małgosia prosi, żebyśmy wróciły do "starego domku". To, co budujemy to "nowy domek". Czyli ta "budowa" jest już dla naszych dzieci "domem"!
Mam nowe rewelacje na temat naszych geodetów, ale to temat na dłuższą opowieść. Może się zmobilizuję wieczorem po "Zagubionych".

Agduś
12-10-2006, 22:43
POŻEGNANIE Z GEODETAMI
Dzisiaj ostatecznie rozstaliśmy się z naszymi ulubionymi geodetami. Z każdym z osobna. A było to tak:
Andrzej wziął jeden dzień urlopu, żeby powrzucać na strych płyty OSB i zamocować ramę schodów strychowych. Na razie panowie ocieplający poddasze zostawili dziurę, przez którą te płyty mogły się na górę dostać, po ociepleniu trzeba by je ciąć.
Przed wyjazdem na budowę wybrał się jednak, żeby o 7 rano porozmawiać z geodetami. Tym razem połowicznie mu się to udało - zastał w miejscu pracy geodetę od tyczenia. Nie wiem, jak długo trwała rozmowa, jednak Andrzej wrócił wyraźnie rozbawiony.
Oczywiście sprawa zakończyła się po naszej myśli - zapłaciliśmy, zgodnie z umową, 300 zł i odzyskaliśmy zaaresztowany dziennik budowy.
Drugiego geodety - tego od mapki - nie było. Przypominam, że w zeszłym tygodniu, w rozmowie ze mną, obiecał skontaktować się w poniedziałek i tegoż dnia dostarczyć mapkę. Przyznam, że, mimo ponadmiesięcznego oczekiwania, po tamtej rozmowie liczyłam na pokojowe zakończenie tej sprawy w poniedziałek. Naiwnie czekałam na telefon. Nie zadzwonił w poniedziałek, wtorek, środę... Wściekłość, niedowierzanie, że tak można... No bo jak rozmawiać z kimś, kto się tak zachowuje? Tym bardziej, że jest wciąż nieuchwytny!
Andrzej poszedł jeszcze raz do tego geodety, z którym wcześniej rozmawiałam (okazało się, że wbrew słowom sąsiadki, nie jest on bezpośrednim przełożonym "naszych" geodetów) i zreferował ciąg dalszy sprawy, z którą go zapoznałam w zeszłym tygodniu. Uprzejmy pan ponownie starał się nawiązać kontakt z niedoszłym wykonawcą naszej mapki. Tym razem mu się udało!!! Był szczerze zdziwiony, gdy usłyszał, co się stało. Powtórzył to Andrzejowi i nawet nie usiłował bronić kolegi po fachu, chociaż, nadal lojalnie, nie wyrażał swojej opinii na temat całej tej historii.
A teraz wyjawię tajemnicę. Otóż pan "geodeta od mapki" poczytał sobie na tym forum (pozdrawiam serdecznie) moje wypowiedzi na jego temat i poczuł się urażony. Z związku z tym zaplanował zemstę! Wycofał z Wieliczki zgłoszenie wykonywania naszej mapki i ten fakt zachował w tajemnicy! Jak to się ma do obietnicy, że gotową mapkę wręczy mi w poniedziałek? Nie wiem. Nie znam się na tym. Poważnie zastanawiam się nad tym, czy ta mapka w ogóle zaistniała! Jak skomentować takie postępowanie? Może ktoś pomoże, bo mi ręce z klawiatury opadły.
W międzyczasie, opowiadając sąsiadce i koleżance o naszych budowlanych radościach i kłopotach, dowiedziałam się, że nie my pierwsi żałujemy wyboru geodetów. Potwierdza to też pewien forumowicz.
Stanęło na tym, że po południu na budowę przyjechał trzeci w tej opowieści geodeta i przedstawił panią geodetkę, która wykona naszą mapkę. Znając całą historię, obiecała postarać się zrobić ją jak najszybciej, przy okazji właśnie wykonywanej dla sąsiadów mapki obejmującej ten sam wodociąg. Do czterech razy sztuka.

Tymczasem na budowie praca wre. Jednocześnie trwa ocieplanie i zabudowywanie płytami gk poddasza, ogradzanie działki i ocieplanie budynku z zewnątrz. Mam nawet w aparacie zdjęcia tego ostatniego, ale dzisiaj już ich nie wkleję.

Agduś
15-10-2006, 10:49
FOTOREPORTAŻ

http://img155.imageshack.us/img155/1786/epytygkgh3.jpg
To już wygląda prawie jakby było gotowe do zamieszkania! Prawie.



http://img213.imageshack.us/img213/5335/enastrychu1os2.jpg
Wyżej nie weszłam, ale nareszcie zobaczyłam nasz strych w całej okazałości. Jeszcze tylko wyłożyć ściany płytami gk i już! Płyty już wciągnęliśmy na górę i właśnie odpoczywamy po tym wyczynie.

http://img206.imageshack.us/img206/8498/enastychucf5.jpg
Po wniesieniu wszystkich dużych przedmiotów można było wreszcie zacząć montaż schodów na strych. Na razie jest rama, schody czekają na cztery ostatnie śruby, ktorych Andrzej nie zdążył już dokręcić, bo dzieci wołały, że są głodne i trzeba było wracać do domu.

http://img97.imageshack.us/img97/1072/epomidzybm8.jpg
Zagadka.

http://img97.imageshack.us/img97/9/eogrodzenietk3.jpg
Żeby Emi nie goniła zajęcy, żeby zające nie obgryzały drzewek, których jeszcze nie mamy...



http://img209.imageshack.us/img209/4525/eocieplenie1qi4.jpg

http://img133.imageshack.us/img133/5713/eocieplenie2dc4.jpg

http://img97.imageshack.us/img97/1346/eocieplenie3ag3.jpg
Ubieranie domku w grafitowy płaszczyk.

Agduś
16-10-2006, 12:17
VARIA CZYLI DUŻO RÓŻNYCH RZECZY
W ostatnich relacjach skupiłam się głównie na problemach z geodetami, a tymczasem działo się dużo różnych innych rzeczy.
Na przykład pojechałam sobie pewnego mglistego poranka do Wieliczki po listwy startowe. To była środa chyba. Kiedy zobaczyłam mgłę gęstą jak śmietana, trochę mnie otrzepało, ale cóż było robić...
Oświetliwszy Felusię jak choinkę, przebiłam się przez mgłę do drogi A4. Bardzo ucieszyło mnie to, co na niej zobaczyłam. A był to korek. To oryginalne cieszyć się na widok korka, ale mnie był on bardzo potrzebny. Dzięki niemu mogłam się wlec spokojnie, nie irytując innych kierowców i wypatrując firmy, w której czekały na mnie zamówione listwy. Żeby było jeszcze bardziej oryginalnie, nie wiedziałam, jak się ta firma nazywa. Bałam się, że przejadę za daleko, co zmusiłoby mnie do wykonania przerażającego manewru zawracania w Krakowie :o . Na wszelki wypadek skręciłam za wcześnie i pozwiedzałam okolicę, zanim wróciłam na A4. Po drodze wykonałam telefon, który mógł wzbudzić pewne wątpliwości co do mojej poczytalności. Mianowicie wybrałam z listy połączeń prawdopodobny numer telefonu do tej firmy i zapytałam panią, która oczywiście odbierając podała nazwę firmy, czy to do nich jadę po listwy. Wspólnymi siłami ustaliłyśmy, że mam wrócić na A4 i jeszcze trochę nią pojechać. A potem trafiłam prościutko do nich.
Czekając na fakturę, wpatrywałam się w plakaty przedstawiające bogaty asortyment różnych listew aluminiowych. Miały różne szerokości, kształty, skomplikowane zagięcia, nacięcia, dziurki tworzące różne wzorki. Nie mogłam wyjść z podziwu, że tyle tego ludzie wymyslili i, co ciekawsze, niektórzy wiedzą, do czego która blaszka służy!
Przygotowana byłam na ładunek lekki, długi i zajmujący dużo miejsca, więc po dostarczeniu starszych dzieci w odpowiednie miejsca, zostawiłam na budowie 2/3 tylnej kanapy. Nastawiałam się na samodzielne wykonanie tej operacji znanej mi tylko z relacji Andrzeja, ale z własnej inicjatywy zabrał się za to jeden z budowlańców. Przedni fotel dzień wcześniej wymontował Andrzej. Tymczasem pan magazynier przyniósł mi długą wprawdzie, ale małą i bardzo zgrabnie zapakowaną paczuszkę.
Tegoż dnia po południu nałożyłam starszym dzieciom drugie danie do jednorazowych miseczek owiniętych folią aluminiową, zabrałam córki z przedszkola i szkoły i pojechałyśmy do Krakowa (nie zapomniałam nawet przedniego fotela!). Tym razem oglądaliśmy wzory i kolory linoleum. Dzieci, zachęcone obietnicą, że będą mogły wybrać sobie kolory wykładzin do swoich pokoi, nawet tym razem nie protestowały tak bardzo przeciwko kolejnemu wyjazdowi do Krakowa. Oczywiście, dotarłam tylko na Czyżyny, bo po rozkopaniu (zamknięte jest dopiero od wczoraj) Ronda Mogilskiego konsekwentnie odmawiałam jeżdżenia przez nie do miejsca pracy Andrzeja.
Okazało się, że biuro firmy mieści się w domu. Pooglądaliśmy sobie próbki i utwierdziliśmy się w przekonaniu, że linoleum to dobry, choć mało popularny i kosztowny wybór. Dziewczyny wyraziły swoje zdanie na temat najładniejszych zestawień kolorów ( :o chyba trzeba będzie jakoś im niektóre pomysły wyperswadować :o ) i zajęły się zabawą. Niektóre dzieci potrafią posiedzieć przez chwilkę spokojnie, niestety nasze do tej grupy nie należą. Słuchaliśmy wywodów pana na temat zalet linoleum, sposobu układania, cen i notowaliśmy co ważniejsze informacje jak grzeczni uczniowie, a tymczasem nasze dziewczyny rozgrywały w salonie mecz piłkarski znalezioną gdzieś piłeczką. Kiedy natężenie dźwięków dochodzących z zaimprowizowanego boiska przerastało naszą wytrzymałość, lub treść docierających do nas słów sugerowała, że doszło do sfaulowania zawodniczki, interweniowaliśmy krótko acz ostro, tonem zapowiadającym rozliczenie się z winnymi po wyjściu. Na koniec dostaliśmy zadanie domowe: wybrać kolory, ustalić ile, jakiego linoleum potrzebujemy i przekazać te informacje. Przystąpiliśmy do tego oczywiście wieczorem po umyciu i spacyfikowaniu przychówku. Niestety ogrom odpowiedzialności przerósł nas i po północy musieliśmy się poddać, dokonawszy niewielu konkretnych ustaleń.
Również w zeszłym tygodniu odwiedził nas twórca naszego dachu. Tym razem pojawił się w roli "schodziarza". Zadzwonił, gdy własnie wracałam do domu po porannej wizycie na budowie. Na szczęście sam pojechał zmierzyć wszystko, co miał zmierzyć i przyjechał do domu. Oglądnąwszy zdjęcia różnych schodów, tralek itp. podjęłam wszelkie niezbędne decyzje i obstalowałam schody. Mają być za miesiąc. Będą brzozowe z prawie zupełnie prostymi tralkami (po dwie na stopień).
Chyba ruch panujący teraz na budowie wywarł na nim wrażenie, bo stwierdził z podziwiem: "Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś tak budował jak wy!"
Właśnie przed chwilą, przerywając pisanie, odebrałam trzy pętle kolektora ziemnego przywiezione przez firmę kurierską.
Dzisiaj lub jutro odwiedzi nas kominkarz.
Sobotę spędziliśmy pracowiecie na budowie, co zresztą zostało uwiecznione w fotoreportażu.
Najpierw wnieśliśmy na strych płyty gk. Po opracowaniu techniki pokonywania kolejnych odcinków (garaż - parter dziura na schody - poddasze - strych) poszło nam całkiem sprawnie. Andrzej stwierdził, że przydały mu się treningi Aikido, bo wykorzystywał "pracę centrum" podrzucając płyty na poddasze. Później przy mojej małej pomocy wykonał konstrukcję do podwieszenia schodów na strych i osadził na niej ramę schodów. Kiedy zostało już tylko wywiercenie dziur pod ostatnie śrubska, dzieci, które zdążyły wymalować kredkami ścianę w garażu (za naszą zgodą, bo ta ściana ma zostać ocieplona i otynkowana), zdemolować samochód w środku, spalić niepotrzebne papiery i znudzić się, zaczęły rozpaczać, że są głodne. W trybie alarmowym spakowaliśmy narzędzia i ewakuowalismy się do "starego domu" na obiad.
Przy okazji zauważyliśmy jeszcze kilka spraw do omówienia z budowlańcami, które to sprawy skrzętnie spisałam i załatwiłam dzisiaj rano. Na szczęście bez problemów wymieniono mi w skałdzie wełnę "dwudziestkę" na "piątkę" i tylko trochę się przy tym pokłułam, wydobywając zbędną rolkę zza styropianów na środek salonu. Do samochodu zapakował mi ją już jeden z budowlańców - i to jest wygoda bycia kobietą budującą!

Agduś
20-10-2006, 22:00
NAJPIERW ZDJĘCIA...

http://images3.fotosik.pl/211/1437991634b19cea.jpg (www.fotosik.pl)
Sarenk często pozwalają się obserwować z "nowego domku".

http://images1.fotosik.pl/220/907a21472bf37e5d.jpg (www.fotosik.pl)
Ocieplania ciąg dalszy.

http://images2.fotosik.pl/211/83bc054b06ba7d24.jpg (www.fotosik.pl)
Jak wyżej.

http://images3.fotosik.pl/211/f52c1e9cfe9ace7f.jpg (www.fotosik.pl)
Moje pierwsze skojarzenie było jednoznaczne - antyterrorysta w kominiarce!

http://images3.fotosik.pl/211/9029904392ea7904.jpg (www.fotosik.pl)
Podbitka nabiera właściwego koloru. Ale bym sobie pomalowała... Tylko już widzę, co w tym czasie zdołałyby zdziałać dziewczynki puszczone samopas... Nie zapomnę o "paście do butów"! Ciekawe, z czym mógłby im się skojarzyć biały impregnat?

http://images2.fotosik.pl/211/02f89cc15bc16754.jpg (www.fotosik.pl)
Rama schodów strychowych już obudowana. I tak zamknął się kolejny rozdział budowania - mamy cały sufit nad głowami.

http://images1.fotosik.pl/220/651935604a97d475.jpg (www.fotosik.pl)
Tutaj panowie musieli się nieźle nagimnastykować!

Nie ryzykuję! Udało się wkleić, to wysyłam.

Agduś
20-10-2006, 23:02
... I SŁÓW PARĘ NA DOKŁADKĘ DO ZDJĘĆ.

Praca trwała, jak widać. W środku płyty gk pokrywały ostatnie fragmenty sufitu, ocieplone, oczywiście, uprzednio wełną i zabezpieczone folią. Wełna "piątka" wpasowała się pomiędzy łaty przybite na krokwiach w łazienkach i, również pokryta folią, ukryła się za zielonym kartongipsem.
Na zewnątrz, na przekór słonecznej złotojesiennej pogodzie, zrobiło się szaro. Styropian wpełzał od dołu przyklejany w dwóch warstwach i stopniowo kołkowany, miejsca wbicia kołków zostały zaciapane jakimś szarym klajstrem. W połączeniu z grafitowym dachem dało to efekt ździebko przygnębiający. Pocieszające jest to, że dzisiaj brygadzista zapytał o termin dostawy tynku (czeka już w hurtowni). Chyba w przyszłym tygodniu zobaczymy go na ścianach! I chciałabym i boję się... Wreszcie okaże się, czy dokonaliśmy słusznego wyboru, a nawet słusznych wyborów: po pierwsze całej koncepcji kolorystycznej, po drugie samego tynku. Strach się bać...
Błogostan zakłóca tylko świadomość, że gdzieś tam w trybach urzędniczej maszyny miele się sprawa naszej poś. A urzędnicze machiny się nie spieszą, trybiki kręcą się w swoim rytmie, powoli, dostojnie... Mają głęboko w korbce, że komuś się spieszy, że zima idzie, że poś trzeba zakopać, póki się da kopać w ziemi...
Za to na pocieszenie panowie od prądu pojawiają się systematycznie u sąsiadów. Już wzięli od nich oficjalną pisemną zgodę na zakopanie kabla w ich działce (kulturalnie - wzdłuż płotu), już, podobno, mają pozwolenie na budowę. Zaczynam nieśmiało wierzyć, że nas oświecą przed zimą i będziemy jaśnie oświeceni.
Szarpana skrajnymi uczuciami (w zależności od tego, czy myślałam o prądzie czy o ściekach) pozwoliłam sobie nawet na dwa dni nieobecności na budowie. No, nie dwa dni pod rząd! Na taką beztroskę bym się nie odważyła! Już jeden dzień wystarczył, żebym następnego została zasypana życzeniami, jak św. Mikołaj na początku grudnia. I, oczywiście, to wszystko były życzenia z terminem realizacji "najlepiej na wczoraj". Wszystko spisałam, obiecując, że postaram się załatwić jak najszybciej te najpilniejsze ich zdaniem rzeczy. Niektóre życzenia brzmiały wręcz dramatycznie lub groźnie ("bo nie będziemy mieli co robić"). Tak jakoś przyszło mi przy tym do głowy, że chyba łatwiej by było załatwiać to wszystko, gdybym dowiedziała się o grożącej ekipie nudzie dzień, dwa wcześniej. Że nie było mnie na budowie dzień wcześniej? Owszem, ale epokę tam - tamów i sygnałów dymnych mamy za sobą.
Część listy życzeń załatwił telefonicznie Andrzej, część ja osobiście podczas wizyty w najbliższym składzie budowlanym (Zdziercy! Płyty gk 12 mm kupowaliśmy po 17 zł, a u nich 9 mm kosztowała 19, zielone kupiliśmy po 24 zł, u nich 31 zł!!!). Upewniwszy się, że niczego panom nie powinno zabraknąć, następnego dnia znowu zrobiłam sobie wolne. Dzisiaj prosili tylko o kołki do styropianu ocieplającego płytę balkonową i taśmę do zabezpieczenia okien na czas tynkowania.

Agduś
22-10-2006, 19:50
MINĄŁ KOLEJNY TYDZIEŃ
No właśnie, jak to się stało? Gdzie się podział poprzedni tydzień? I jeszcze kilka wcześniejszych? I dlaczego jutro jest poniedziałek, a nie sobota?
Pewnie dlatego, że sobotę spędziliśmy, oczywiście, na budowie. Andrzej i mój brat zdemontowali bramę garażową i zamontowali ją troszkę wyżej, dzięki czemu już można ją zamknąć.
Andrzej dzwonił do firmy, która zamontowała nam bramę. Lubię ich! Wbrew obawom, nie stwierdzili, że ta mała czarna rzecz z plastiku rozsypała się z naszej winy. Zrzucili winę na producenta, który postanowił zaoszczędzić parę eurocentów i nie zaopatrzył bramy w linkę, która zabezpiecza ją przed uderzeniem podczas otwierania, jeżeli jest otwierana ręcznie. Przeprosili, ze z braku czasu nie mogą przyjechać ale na miejscu pokazali Andrzejowi, jak taką linkę zamocować i , w ramach gwarancji, podarowali mu to plastikowe szpejo do wymiany.
Tymczasem ja złapałam pędzel i, pozostając w gotowości do ewentualnej pomocy przy bramie, malowałam podbitkę. Moja pomoc nie okazała się konieczna, więc troszkę tych desek zdążyłam przemalować na biało.
Tak sobie radośnie pracując przyjęliśmy na budowie wizytę gości odwiedzających dotąd tylko nasz dziennik. Mieli okazję sprawdzić, czy to, co na zdjęciach, ma odbicie w rzeczywistości.
Tymczasem dzieci bawiły się w piaskownicy pod czujnym okiem babci.

Agduś
23-10-2006, 09:44
FOTOREPORTAŻ

http://img19.imageshack.us/img19/9651/ebmalowidadr7.jpg
http://img178.imageshack.us/img178/5655/ebmalowidacienneiu7.jpg
To plon zeszłej soboty. Aż szkoda, że tak wybitna twórczość naścienna zniknie pod styropianem!

http://img19.imageshack.us/img19/2617/ebtynkczekaxr2.jpg
Tynk czeka. Już niedługo znajdzie się na ścianach!


http://img167.imageshack.us/img167/9383/ebnabudowie210906ociepleniezzewnatrzhe9.jpg
Andrzej pojechał w sobotę rano na budowę, żeby przygotować front robót przy bramie garażowej. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył tam naszą pracowitą ekipę, która uwijała się przy tej ścianie. Okazało się, że chcieli skończyć układanie siatki i ciapanie jej klejem, żeby ściana zdążyła wyschnąć do poniedziałku. Pewnie dzisiaj ją zagruntują.
Przy okazji, oczywiście, odbył się koncert życzeń i Andrzej trochę sobie pojeździł po okolicznych składach, żeby te życzenia spełnić. Między innymi parapety zewnętrzne znalazły się już na budowie (z wyjątkiem jednego, który jest nienormalnie długi i musimy na niego poczekać).
Panowie bardzo chwalili klej do siatki. Podobno dobrze się rozprowadza i nie ma zadnych grudek. Nawet jeden pytał o namiary na skład, w którym go kupiliśmy, bo i cena mu się bardzo spodobała. Miło słyszeć!

http://img240.imageshack.us/img240/6418/ebpodbitkapomalowanaea7.jpg
Trochę więcej pomalowanej podbitki.

ula@
25-10-2006, 21:17
..

ula@
25-10-2006, 21:18

Agduś
26-10-2006, 11:05
Ula, nie ma za co, zdarza się, zresztą możesz usunąć posty.
Jeżeli będziecie mieli dobrą ekipę/dobre ekipy, to może się udać.
Tak, planujemy przeprowadzkę w tym roku.

CHWILA PRAWDY

http://img215.imageshack.us/img215/5921/ebpierwszacianawkolorzerz3.jpg
Wczoraj koło południa pierwsza zobaczyłam kolor naszego domku! Dzień wześniej wieczorem Andrzej i Weronika widzieli kolor gruntu, ale grunt jest nieco jaśniejszy od tynku (tak miało być taniej). Oczywiście po południu nie mogliśmy odmówić sobie wizyty na budowie.
Rzeczywiście, tynk na całej ścianie wydaje się ciemniejszy niż na próbce. Dobrze, że o tym wiedzieliśmy.
Niestety zdążyłam zrobić tylko jedno zdjęcie, zanim siadły baterie w aparacie. A chciałam jeszcze zrobić zbliżenie podbitki. Tutaj wygląda, jakby była żółta. To chyba efekt późnopopołudniowego oświetlenia i odbicia od ściany.

Pozwoliłam sobie w poniedziałek i wtorek nie odwiedzać panów budowlańców. O dziwo, nic nie było potrzebne "na wczoraj". Dopiero w środę poderwał mnie telefon, że trzeba kupić taśmę do oklejania okien i podbitek (zamawiali 5 rolek i tak przekazałam Andrzejowi, a on kupił tylko 2), paliwo i dwa kilogramy gwoździ. Kierbud zaczął wyliczać zamówienia, a ja upewniałam się co do ilości i terminu realizacji. Nagle coś do niego dotarło i krzyknął "a pani taka chora!". Należy tu wyjasnić, że czasami, ni z tego, ni z owego, dopada mnie gigantyczna chrypka. Kiedy pracowałam w szkole, łatwo było wyjaśnic jej przyczynę, ale teraz to już chyba tak z przyzwyczajenia. I właśnie tak wczoraj chrypiałam do telefonu, co przestraszyło kierbuda (bo kto by przywiózł te gwoździe i inne takie?). Po chwili pojawiłam się na placu boju i udowodniłam, że wbrew temu, co słychać, żyję i funkcjonuję normalnie.
Popodziwialiśmy sobie otynkowaną ścianę. Dowiedziałam się, że ładnie ten kolor pasuje do koloru dachu, że może zabraknąć styropianu na ściany zewnętrzne, a już na pewno zabraknie do ocieplenia dwóch ścian i sufitu garażu, zabrałam kanistry i pojechałam na zakupy.
Po południu rozgrzeszyłam się z telefonicznego załatwiania czegokolwiek, bo mój głos to pojawiał się, to zanikał, co dawało efekt kojarzący się z ostatnim pianiem zarzynanego koguta. Andrzej wydzwaniał do kominkarzy. Wciąż nie możemy znaleźć sensownego (czytaj "taniego i solidnego") wykonawcy naszego kominka.

Agduś
31-10-2006, 10:23
KILKA ZDJĘĆ

http://img517.imageshack.us/img517/9739/ecpodbitkaszczytfd0.jpg
To dla zaniepokojonych wściekle żółtym kolorem ściany na poprzednim zdjęciu. W normalnym świetle jest już trochę mniej wściekły. Miał być "kodyl - modyl" i jest.


http://img512.imageshack.us/img512/168/ecpodbitkatm9.jpg
http://img512.imageshack.us/img512/598/ecpodbitkaszczytvs8.jpg
A to nasza śliczna podbitka - dokładnie taka miała być: biała, ale z widocznymi słojami i sękami.

http://img512.imageshack.us/img512/9025/eczabawaforumitekhs5.jpg
Do tej wspaniałej zabawy nigdy by pewnie nie doszło, gdyby nie forum Muratora! Odbyła się w tymczasowym (pięknym!!!) domku jk69. Budząca grozę pogoda za oknami podkreśliła jego przytulność. Dzieci tak się rozbawiły, że nawet nie zauważyły naszego "wybycia" na budowę. Dom jk69 prezentował się imponująco wśród jesiennej przyrody, pod sinogranatowymi chmurami, oświetlany światłem błyskawic. Aura nie przeszkodziła w oględzinach.

Cóż poza tym?
Zdjęcia są już trochę nieaktualne, bo wczoraj dom z tyłu i z drugiego boku został zagruntowany na żółto. Front panowie zostawili sobie na deser. Czekam niecierpliwie, żeby go zobaczyć, ale już bez obaw, bo wiem, że będzie ładnie wyglądał.
Niezmiennie zajmuję się dostarczaniem brakujących w danym momencie materiałów. Niezmiennie o brakach jestem informowana, gdy dostawa ma nastąpić natychmiast (brak zdolności przewidywania czy nieśmialość?). Przyzwyczaiłam się, chociaż trochę mnie zdrzaźniła wiadomość zapodana w poniedziałkowy ranek przy okazji mojej wizyty na budowie, że agregat gwałtownie wymaga wyregulowania, bo pali nieprzyzwoicie dużo i w dodatku odpala tylko na "popych", czyli od samochodu (w związku z tym właściwie nie jest wyłączany, bo komu by się chciało go co chwilę odpalać :evil: ). Ten fakt nie zaskoczył panów w poniedziałkowy ranek, bo podawali przykłady złego działania w piątek. Logicznie rozumując, fajnie by było wiedzieć o tym w piątek i mieć czas na załatwienie sprawy w sobotę. W tygodniu nie pozbawimy panów prądu...
Znalazłam wreszcie wykonawcę przyłącza wodociągowego, który ma przystąpić do dzieła na początku przyszłego tygodnia. Nawet cenę podyktował przystępną (w porównaniu z innymi).
Nadal pilnie poszukujemy kominkarza.

Agduś
31-10-2006, 17:48
AKTUALIZACJA

Byłam dzisiaj już po ciemku na budowie. Wybrałam się z psuką, żeby było i raźniej. Zbliżając się, usiłowałam sobie wyobrazić, jak to będzie, gdy w oknach zobaczę kiedyś światło.
W popołudniowych ciemnościach musiałam podejść do ściany i dotknąć, żeby stwierdzić, że jest już otynkowana. Została tylko ściana frontowa, na której na razie jest tylko styropian. Oby tylko pogoda pozwoliła ją skończyć. Dzisiaj rano przymrozek uniemożliwił tynkowanie. Program awaryjny, czyli ocieplanie ścian między garażem a domem, też nie wypalił, bo pan z "naszej" hurtowni styropianowej "zapomniał" wczoraj przywieźć kupiony przez nas styropian :evil: . A myśmy u niego już tyle kupili!
Odezwała się wreszcie jedna z firm kominkowych. Zaśpiewali 5000 bez wkałdu i kafli, termin realizacji: luty 2007 :o .
Szukamy nadal.
Swoją drogą zastanawiam się poważnie, po co firmom adresy e-mailowe? Podają je wszędzie, jakby się chwalili, a na listy wysyłane do nich tą drogą nie odpowiadają. Wysyłaliśmy maile najpierw do firm zajmujących się wentylacją i rekuperacją - odzew prawie żaden. Teraz piszemy do kominkowców - zero odpowiedzi (tę dostaliśmy po faksie wysłanym do firmy). Naprawdę nie mamy czasu na objeżdżanie wszystkich firm z książki telefonicznej. Piszemy z prośbą o wstępną wycenę, przesyłamy projekt kominka, w temacie wyraźnie zaznaczamy, o co nam chodzi. Dlaczego nikt nie odpowiada?

Agduś
03-11-2006, 12:41
http://img208.imageshack.us/img208/6393/edelewacjeodtyuru9.jpg
KRÓTKO
Zdjęcie już lekko nieaktualne, bo sprzed dwóch dni. Niewiele się zmieniło, oprócz rozebrania rusztowań. Na razie pogoda zagnała panów do środka, gdzie zajęli się ocieplaniem ścian i sufitu w garażu oraz obudowywaniem płytami gk (regipsem - na specjalne życzenie zza oceanu) prześlicznej urody przewodów wentylacyjnych.
Niech się ta pogoda nie wygłupia, bo niedługo zabraknie możliwej do wykonania w środku roboty, a elewacja frontowa wciąż nieskończona! Panowie wykonali misterną mozaikę z resztek styropianu lambda, żeby przykryć całą ścianę. I tak styropian "wyszedł" do ostatniego kawałka (nie licząc tych dwóch ścinków, które widziałam dzisiaj przysypane śniegiem na sąsiednim polu).
Oczywiście, w drodze do szkół i innych takich, odebrałam telefon, że grunt jest potrzebny "na już". Grzecznie dostarczyłam i przy okazji dowiedziałam się, że mam natychmiast (oczywiście) ściągnąć faceta od okien i drzwi, bo drzwi do garażu są źle zamontowane, a właśnie dzisiaj wypadałoby je "obrobić". Przesiadłam się z autonóg w samochód i pojechałam obtańcować faceta od okien, który od lata nie może do nas dotrzeć, żeby poprawić te drzwi (nie popisali się w ogóle montując drzwi), wyregulować dwa okna, wymienić dwie podrapane klamki (nie wyglądają tak strasznie, ale w końcu, czemu mamy sobie żałować?) i zamontować zamki Gerdy. Tym razem weszłam bez uśmiechu na twarzy i zapowiedziałam od progu, że dzisiaj nie będę już miła. Bez dyskusji natychmiast znalazła się ekipa, która miała niezwlocznie pojechac na naszą budowę. To "niezwłocznie" potrwało pół godzinki, ale dotarli. Oczywiście panowie nie widzieli żadnych uchybień, ale nie dałam się oczarować i zażądałam doprowadzenia drzwi do stanu używalności. Zabierali się do tego jakoś tak niemrawo, więc nie miałam ochoty czekać na efekty ich poczynań, bo w samochodzie siedziała Małgo, słuchając po raz trzeci tego dnia (cóż za genialny człowiek wymyślił magnetofon z autorewersem!) Alicji w krainie czarów. Poprosiłam Majstra, żeby nie wypuszczał ich, zanim nie uzna, że drzwi są w porządku, i pojechałam.
Koło trzeciej wybiorę się sprawdzić, czy się wywiązali. Lepiej dla nich, żebym nie miała zastrzeżeń!
Oczywiście wkładek do zamków nie ma nadal :evil: ! Oj, chyba przestaniemy się lubić!
Prąd ma być pod koniec listopada. I to podobno będzie już taki prawdziwy prąd, od którego się żarówka świeci, a nie taki na papierku. Już się zaczęłam na zapas martwić, po przeczytaniu postu innej doświadczonej przez ENION forumowiczki, która ma kabel na słupie, tyle, że prąd w nim nie płynie, bo papierków za mało uzbierała. Trułam więc w kółko Andrzejowi, żeby się upewnił, czy my mamy wystarczającą ilość papierków. I podobno mamy, chociaż na pewno jest ich mniej niż w zbiorach tamtej biedaczki. Nic już z tego nie rozumiem i, na wszelki wypadek, trochę się martwię. Najwyżej będę miała miłą niespodziankę.

Agduś
08-11-2006, 11:38
USPRAWIEDLIWIENIE
Proszę o usprawiedliwienie czterodniowej nieobecności spowodowanej pożarem.
To nie był na szczęście nasz pożar, ale spaliła sie instalacja w domu, na ktorego dachu stoi sobie większa antenka i przekazuje sygnał do naszej mniejszej antenki na strychu.
Primo: wyłączono prąd w chwili, gdy nasz komputer był włączony. W efekcie posypał się system i do dzisiaj nie wrócił do normalności. Czuję się, jakby mi ktoś przemeblował mieszkanie - niczego nie mogę znaleźć.
Secundo: oczywiście nie mieliśmy połączenia z internetem, bo większa antenka nie działała.
(Co chwilę pokazuje mi się jakieś okienko, grożąc krytycznym błędem systemu, w dodatku po angielsku. Namawia mnie do zainstalowania czegoś tam... Co z tym fantem zrobić?)
Tymczasem na budowie wciąż się coś dzieje, a ja nie mam czasu teraz, żeby o tym wszystkim napisać. Zakończę więc tylko wątek drzwi do garażu, a resztę zostawię na wieczór.
Po południu w piątek wybrałam się na budowę, żeby ocenić jakość naprawy drzwi. Zobaczyłam zamontowaną dolną wkładkę i belkę rozpierającą ościeżnicę. Z tego drugiego wywnioskowałam, że, wbrew radosnym stwierdzeniom monterów, jednak nie była ona (ościeżnica, nie belka) dobrze osadzona.
W poniedziałek dowiedziałam się od budowlańców, że panowie męczyli się z tymi drzwiami do popołudnia (zakładali, że wpadną tylko na chwilę, wyregulują zawiasy i zaraz jadą na jakiś inny montaż). Wciąż im coś nie pasowało, nie mieli pomysłu, jak to naprawić. Rzeczywiście wyglądali mi na zagubionych. W końcu jednak osiągnęli zadowalający efekt. Tylko, że ktoś inny pewnie czekał na montaż.

Agduś
10-11-2006, 22:39
Wieczorem, niestety, nie miałam połączenia. Rano też. I następnym wieczorem. Wklejam więc to, co wysmażyłam pod nieobecność internetu w moim komputerze.

LEKKI OBŁĘD
Nie powiem, że wszyscy, bowiem zapewne wśród inwestorów znajdują się jednostki wybitnie odporne psychicznie, ale zaryzykuję stwierdzenie, że większość inwestorów od czasu do czasu popada w lekki obłęd. W zależności od stanu zaawansowania budowy oraz lokalnych chwilowyh lub permanentnych braków materiałów i/lub wykonawców obłęd ów przybiera różne rozmiary i formę.
Zdarzało mi się zasypiać (nie bez trudu) i budzić się z natrętnie powracającą myślą o pompie ciepła (wtedy moje pierwsze wypowiedziane do zaspanego małża jeszcze z zamkniętymi oczami słowa dotyczyły właśnie jakiegoś aspektu wyboru pc). Przez pewien czas obudzona, nie o przysłowiowej północy, bo któryż inwestor już śpi o tej młodej godzinie, ale w środku "mojej" nocy, mogłam bez zająknienia wyrecytować najważniejsze cechy różnych materiałów budowlanych. Znacznie później, poruszając się po świecie, widziałam jedynie dachy. Co ciekawe, w tym okresie wyostrzył mi się wzrok i, mimo żem okularnica, z daleka rozpoznawałam rodzaje pokryć dachowych. Niestety ten efekt minął po zakupieniu dachówek. Bywało i tak, że, nawet przypadkowo zasłyszane, słowo - klucz wywoływało natychmiastową reakcję w postaci wzrostu ciśnienia, rozszerzenia źrenic, przyspieszenia oddechu i tętna oraz panicznej gonitwy myśli. Te słowa - klucze zmieniały się z czasem. Kiedyś była to np. "oczyszczalnia", teraz "wkład", "kominek", "kafel". Krótko, ale bardzo intensywnie przeżywałam niedostatki na rynku listew startowych.
Wczoraj na przykład nadzwyczaj żywiołowo reagowałam na widok koparek. Postronnego obserwatora mogłyby lekko zdziwić objawy zachwytu, jakie przejawiałam zauważywszy utytłane w błocie (lało) koparki różnej maści, wielkości i urody. Z trudem powstrzymywałam chęć rzucenia się w kierunku chwilowego obiektu mojej fascynacji, wywleczenia Bogu ducha winnego pana koparkowego z szoferki i zmuszenia go prośbą, groźbą, szantażem lub przekupstwem do porzucenia miejsca pracy i udania się na naszą działke celem wykopaniadwóch pokaźnych dziur. A wszystko to zostało spowodowane epidemią awarii koparek w bliższej i dalszej okolicy i niemożnością wynajęcia jakiejkolwiek.
Przeszło mi trochę. Kopanie przełożyliśmy na następny tydzień, ale koparki jeszcze nie znaleźliśmy.
Czy to jednak znaczy, że już zachowuję się normalnie? Rzecz względna. Zresztą, jeżeli nawet, to jest to stan tylko chwilowy niestety, bo budowa trwa.
A czy normalne jest to, że właśnie, odcięta od internetu, siedzę przy stoliku i zapisuję te słowa, żeby później wklepać je do komputera, gdy wreszcie połączenie stanie się możliwe? Żeby się całkiem pogrążyć w Waszych oczach dodam, że oderwałam się od mycia kuchenki, zajęcia mało wdzięcznego, ale też i niezbyt absorbującego myśli, gdy wena twórcza zaczęła mnie szarpać w kierunku kartki papieru.
PS. Zostałam przegłosowana i chyba (no, właściwie to "na pewno", ale wolę pisać "chyba") będziemy mieli jednak schody zabiegowe. Ale się dziewczyny cieszą - będzie można zjechać po nich na pupie z samej góry na dół!

Agduś
10-11-2006, 23:35
SCHODY I PONURZY PANOWIE Z MARKETÓW BUDOWLANYCH
Klamka zapadła: schody zabiegowe :cry: . A tak ich nie chciałam! W dodatku sama dzwoniłam do "schodziarza" z tą smutną wieścia. A wszystko dlatego, że to on wczoraj zadzwonił i oznajmił mi: "to se ne da". Nasza wypieszczona wizja trzybiegowych schodów z dwoma spocznikami nie przeżyła konfrontacji z twardą rzeczywistością. Owszem, można było "jakoś" to zrobić, ale ja nie chcę mieć "jakichś" schodów! Moje mają być piękne i wygodne, albo wygodne i piękne. Tymczasem musiałyby jeszcze jednym stopniem wyjść poza otwór (jeden już był tam w planach), co samo w sobie jeszcze nie byłoby takie złe, bo nikt nie rozbijałby sobie głowy o strop, stojąc na drugim stopniu, ale mniej miejsca zostałoby na omijanie tychże stopni w drodze do gościnnej łazienki. A to już może w pewnych sytuacjach stanowić problem. Zresztą nawet wtedy schodki w środkowym biegu musiałyby być węższe niż pozostałe. Odpada! Będą więc dwa zabiegi na obu spocznikach i jeden schodek poza otworem w stropie (zgodnie z planem). Dzięki temu stopnie będą szerokie i niezbyt wysokie. Chyba nawet można będzie ten zabieg polubić. Prawda? Już nawet zaczynam go lubić. Może nawet zjadę po schodach na tylnej części ciała? Przypomnę sobie dzieciństwo...
Po kilku wizytach w forumowych wątkach poświęconych schodom, wiedziałam już mniej więcej, jak powinny wyglądać schody zabiegowe, żeby były, w miarę swoich nad wyraz skromnych możliwości, wygodne. Całe szczęście, że to czytałam, bo w tym momencie wciąż nie miałam dostępu do internetu. Uzbrojona w tę wiedzę zadzwoniłam do "schodziarza". Na szczęście szybko mnie uspokoił: wytłumaczył mi, jak zrobi te zabiegi, żeby były wygodne (w miarę ich nad wyraz skromnych możliwości), zanim zdążyłam dodać, żeby nie rezygnował z tego planowanego stopnia przed otworem, sam stwierdził, że tak zrobi (mimo że wcześniej "brakowało" mu tylko jednego schodka, a dzięki zabiegom zyska dwa). To mnie pocieszyło i upewniło, że będzie dobrze.
W tym tygodniu Andrzej zaczął urlop, który miał wykorzystać na przygotowanie frontu robót na przyszły tydzień. Pojutrze pojedzie do Opola po mojego brata, który dwa tygodnie swojego urlopu poświęci na przypominanie sobie swojego dawnego zawodu stolarza.
Jakoś tak się złożyło, że urlop Andrzeja zaczął się we wtorek i tegoż dnia skończył, by znów się zacząć od czwartku.
Niby czasu niewiele, ale działo się, działo... Wszystkiego i tak dzisiaj nie opowiem, więc pozwolę sobie na refleksję luźno związaną z budowaniem. Otóż, bywając ostatnio dosyć często we wszelakich marketach budowlanych, zauważyłam, że pracują tam panowie bardziej i mniej kompetentni, bardziej i mniej sympatyczni, uczynni i pomocni. Jednak łączy ich jedna cecha (poza tym, co oczywiste - że nigdy ich nie ma tam, gdzie się ich potrzebuje) - są całkowicie pozbawini poczucia humoru. Może to tylko na niwie zawodowej, może po pracy tryskają zaoszczędzonym humorem, może to po prostu zmęczenie, ale jest to cecha uderzająca. Wiem już, że pytania neleży zadawać krótko, poważnie i konkretnie, językiem prostym i najlepiej fachowym. Wszelkie komentarze zabarwione z lekka humorem czy autoironią (na wszelki wypadek, gdy pytam o coś, o czym wiem, że powinno być oczywiste dla każdego przekraczającego próg takiego sklepu) są nie na miejscu i na pewno nie wywołają żadnej reakcji. Jednak czasem mi się wypsnie - jakoś samo mi tak wychodzi... Przepraszam...

Agduś
11-11-2006, 18:28
AKTUALNOŚCI KOMINKOWE I PODŁOGOWE
Nadal nie wiemy, kto wykona nam kominek. Nie wiemy też, jak wkład kupić. Baaardzo nie wiemy! Ten problem męczy nas i dręczy. Są trzy możliwości:
1. Kupujemy drogi i porządny wkład (po rozmowie z Forest - Natura pewnie byłby to Spartherm). Płacimy i płaczemy. Potem przez długie lata palimy w kominku, który działa bezawaryjnie i cieszymy się z dobrze wydanych pieniędzy. Czasem tylko, gdy czas wysłać kolejną ratę spłaty kredytu do banku, pojawia się myśl, czy tańszy wkład nie spełniałby takich samych funkcji.
Warianty:
a) Wkład psuje się, trzeba go wymienić, jeszcze raz ponosimy koszt budowy kominka, klniemy na czym swiat stoi i plujemy sobie w brodę.
b) Wszystko jest ok, ale rzadko palimy w kominku, bo nam się nie chce , więc też plujemy w brodę, bo można było spokojnie kupić tańszy.
c) Palimy często, wkład jest ok, działa ten mechanizm psychologiczny, o którym uczyłam się na I roku, więc jesteśmy zadowoleni.
2. Kupujemy tańszy o połowę, podobno porządny wkład, palimy w nim, wszystko gra i śpiewa. Jesteśmy zadowoleni z wyboru, cieszymy się, że nie wydaliśmy dwa razy większej kasy.
3. Kupujemy tańszy wkład, który psuje się, więc jeszcze raz trzeba zrobić obudowę po jego wymianie. Wściekli na siebie, że nie posłuchaliśmy starej prawdy (tanio znaczy drogo) wydajemy pieniądze, których nie mamy, bo spłacamy kredyt.
Warianty:
a) Reklamacja zostaje uwzględniona, wkład zostaje wymieniony na nowy lub naprawiony, dostajemy zwrot kasy za przebudowę kominka. Bojąc się powtórki z rozrywki przestajemy w nim palić.
b) Nikt nie przyznaje się do tego wkładu, więc nie ma u kogo reklamować. Oczywiście walczymy o swoje, ale w międzyczasie coś trzeba zrobić i to na własny koszt.

I co mamy zrobić? Osobiście wybieram punkt 2, ale, skąd mam wiedzieć, że tak będzie?

Przynajmniej jedno wiem - kafle! Ale nie uprzedzajmy faktów.

We wtorek pojechaliśmy rano w trójkę do Krakowa. Najpierw byliśmy w firmie, która położy piękne, kolorowe linoleum na naszych podłogach. Nie bez trudu dokonaliśmy ostatecznego wyboru. Cóż z tego, że niektóre kolory są piękne same w sobie, jeżeli dają niewiele możliwości wystroju wnętrza?
Zachorowałam na ciemnobordową w wyjątkowo ładnym odcieniu. Widziałam ją w hollu. Bardzo ładnie odcinałyby się na jej tle jasne brzozowe schody (ściana za nimi miałaby ten sam kolor). Tyle tylko, że za 10 lat miałabym wciąż bordową wykładzinę i ścianę. Za 20 też.
Tymczasem do intensywnie pomarańczowej wykładziny pasuje ściana w tym samym kolorze, kremowa, granatowa, ciemnobrązowa, zgniłozielona... Poza tym w kuchni będzie też pomarańczowa, a te dwie wykładziny - kuchenna i ta z hollu, będą się stykały. Ale by się gryzły! Do krwi!
Przynajmniej wybór kolorów do kuchni i jadalni był łatwy, bo już dawno ustaliliśmy - żółta w jadalni i pomarańczowa w kuchni.
Ustalanie kolorów dla pokoi dziewczyn odbyło sie niedawno. Powyrywałam z gazet zdjęcia pokoi w różnych aranżacjach kolorystycznych. Dziewczyny przeglądały i zbierały te zdjęcia, które im się podobały. Zaskoczyła mnie Weronika, która do tej pory miała najróżniejsze pomysły, czasem szalone, ale konsekwentnie występowały w nich różne niebieskości. Tymczasem wszystkie wybrane przez nią zdjęcia pokazywały pokoje w odcieniach kremowych. Niezły pomysł, tym bardziej, że wymiana dodatków w jakimś konsekwentnie wybranym kolorze kolorze zupełnie zmienia pokój.
Madzia miała kilka pomysłów, ale z nich wybrała ostatecznie pokoje w różyczki. Kremowa biel, różyczki, miętowa zieleń. Ania z Zielonego Wzgórza, sama słodycz.
Małgoś nie wypowiedziała się ostatecznie, więc sami zadecydujemy.
W naszej sypialni, ze względu na planowane spokojniejsze użytkowanie podłogi, ma być mozajka drewniana, jak w salonie i pokoju gościnnym.

Teraz trzeba było dobrać kolory wykładzin pasujące do tych pomysłów.
Nie było to łatwe! Odcieni żółci i kremów było mnóstwo, więc z pokojami Weroniki i Małgosi nie mieliśmy problemów. Gorzej z podłogą Madzi. Powinna byc białokremowa lub miętowozielona. Niestety - zielenie to słaby punkt oferty marmoleum - jest ich niewiele i to ewidentnie brzydkich. Poprzestaliśmy na czymś, co przy odrobinie dobrej woli można uznać za kremowe. Nie ukrywam, że wciąż kusi mnie ta bordowa - pięknie wyglądałaby z różyczkami, pokój nie byłby blady. Jedyny problem to ewentualna zmiana koncepcji za kilka lat - ciężko coś dobrać do tak zdecydowanego koloru.
Ostatecznych wyborów dokonywaliśmy w siedzibie firmy. Właścicielka wykazywała się ogromem cierpliwości, czekając aż się wreszcie zdecydujemy. Decyzja zapadała. Ostateczna. Niezmienialna. Zapisana. "To już na pewno tak!". Zamykamy katalog z próbkami. Podczas zamykania mój wzrok pada na jakąś inną próbkę. "A może jednak ta?" Zapisane, zamówione, wychodzimy. W samochodzie: "A może Madzi nie spodoba się taka blada? Może będzie jej smutno, że siostry mają intensywniejsze kolory? A może Weronice i Małgosi trzeba było dać intensywniej żółte?"
Wczoraj odebraliśmy maila, że kolory "są zarezerwowane w fabryce" (cokolwiek to by miało znaczyć). Odpisałam na niego. Dzisiaj dzieci oglądały na stronie Forbo wybrane wykładziny. Madzia w pierwszej chwili zachwyciła się bordową. Dala się przekonać. Teraz ja zastanawiam się, jak ją namówić, żeby się jednak uparła przy tej bordowej! Okropność!

Wciąż targani wątpliwościami (ja bardziej) i już trochę spóźnieni ruszyliśmy na spotkanie z Forest - Natura umówione w salonie Sparthermu. Jakoś tak się złożyło, że nigdy tam nie byliśmy, chociaż nieraz przejeżdżaliśmy obok niego w drodze do Cebudu.
Było co pooglądać. Małgo wpadła w zachwyt na widok fontanny. Posłuchaliśmy opowieści o wkładach. Oczywiście te ze Sparthermu sa najlepsze na tej półce cenowej. Na niższe półki lepiej nawet nie spoglądać. Forest - Natura roztoczył przed nami przerażające wizje pękających kominków, firm nieuznających reklamacji (nie zna uporu Andrzeja w dochodzeniu swoich praw), rozbierania i ponownej budowy kominka na własny koszt (na cudzy też bym nie chciała!). Po prostu horror! To co? Jednak punkt 1 z wariantem c)??? Gawędziliśmy tak sobie przy herbatce, siedząc na purpurowych fotelach przy, a jakże inaczej, kominku (niestety nie paliło się w nim). No i wycena - niestety nie chce być taniej. Szkoda. Ale cóż robić? Płakac i płacić - taki los inwestora.
Najmilszym punktem programu (chociaż nie można narzekać, spotkanie w ogóle było bardzo przyjemne), był wizyta w kaflarni. Zaraz po wejściu zauważyłam kafel z kotem. I nagle zmieniła się moja koncepcja kominka. O ile do tej pory w ogóle nie brałam pod uwagę żadnych zdobionych kafli, o tyle widok tego kota spowodował natychmiastową zmianę zdania. Patrzyłam na półki, patrzyłam i kolejny raz tego dnia nie mogłam się zdecydować. Bo i te z dziećmi w stylu Makowskiego były piękne i te z aniołkami... Wciąż jednak chodziły mi po głowie koty. I tak będą mieszkały na mominku, bo posiadam pokaźną kolekcję kotów różnej maści, wielkości i urody, więc jakiś miły, mały kotek na jednym kaflu czułby się tam doskonale.
Najpierw "odpadły" aniołki - pewnie są bardzo "oklepane", bo dużo ich latało po kaflach. Pozostały koty i dzieci, ewentualnie dzieci z kotem :wink: . Znowu trzeba wybierać! Oj, ciężki los!
na razie żadna decyzja nie zapadła. W poniedziałek spotkanie z ostatnim kominkarzem i potem decyzja.

Agduś
13-11-2006, 20:33
PŁYTKI, PŁYTECZKI I PSEUDOKOMINKARZ
W zeszłym tygodniu znaleźliśmy reklmówkę Obi, a w niej drzwi prysznicowe, dokładnie takie, jakie chciałam mieć i tanie białe parapety na płycie wiórowej. Parapety miały być z konglomeratu, czy tego drugiego "kon..." (w każdym bądź razie tego znacznie tańszego, który nie nadaje się na blaty) - zawsze mi się mylą. Po przeanalizowaniu sytuacji finansowej i skonfrontowaniu jej z naszymi chceniami, doszliśmy do wniosku, że owe parapety nie są nam niezbędne do szczęścia. Pierwszym kursem przywieźliśmy drzwi, drugim, popołudniowym (już z dziećmi) przycięte na wymiar parapety i płytki do łazienki dziewczyn. Felusi kółeczka schowały sie pod karoserią, więc czołgaliśmy się powolutku do domu.
Kolejną rzeczą, która zaprząta naszą uwagę ostatnio, są płytki do łazienek i kuchni. Pomysł na łazienkę dziewczyn, nie ukrywam, że trochę szalony, zrodził się już dawno, zainspirowany zdjęciem w jakiejś gazecie. Autor tamtego projektu nawet przy dużym wysiłku wyobraźni nie zauważyłby podobieństwa, poza jednym szczegółem. Do tego dołożyłam jeszcze jeden, jeszcze bardziej szalony pomysł, tym razem już ściągnięty żywcem od kogoś. Z tego powstała kompilacja, która w mojej wyobraźni wygląda nieźle. Zobaczymy, co będzie w rzeczywistości. Na razie przekonuję Andrzeja do urzeczywistnienia tej drugiej części planu.
Łazienka na dole też wymyśliła się bez większego trudu, gdy zobaczyłam pewne dekory. Niestety przynależne im płytki są poza naszym zasięgiem. Kupno samych dekorów to i tak niemały wydatek, ale przy tym się uparłam. Na szczęście udało się dobrać do nich pasujące płytki o połowę tańsze od właściwych.
W największych bólach rodził się projekt naszej łazienki. Wprawdzie wyszperałam znowu ciekawy pomysł w gazecie i chciałam go jakoś zaadaptować, ale nie mogliśmy nigdzie znaleźć pasujących do niego płytek. W końcu zauważyłam w Castoramie płytki podłogowe, nieco inne niż w pierwowzorze naszej łazienki, ale mające podobny charakter. Niestety, nie było do nich żadnej listwy, która mogłaby to wykończyć od góry (nie lubię łazienek wypłytkowanych od stóp dp głów). W innym markecie zobaczyłam listwę, która, jak mi się wydawało, powinna pasować. Cóż było robić? Kupiliśmy jedną listwę, pojechaliśmy z nią do Castoramy, pani ochroniarka przybiła mi na listewce pieczątkę i... Wstrzymując oddech podeszłam do upatrzonych płytek, przyłożyłam... i ... PASUJE! Kupiliśmy płytki na podłogę i ściany, zapakowaliśmy to do biednej Felusi i pojechaliśmy do OBI po te dekory. A tam niemiła niespodzianka: listwy były, ale za mało! Szczęście w tym, że będą one w dwóch różnych miejscach, na przeciwległych ścianach, więc, jeżeli gdzie indziej kupię różniące się odcieniem, to i tak nie będzie się rzucało w oczy. Dołożyliśmy Felusi jeszcze płytki do dolnej łazienki i poczołgaliśmy się ostrożnie do Niepołomic na spotkanie z kominakrzem.
Płytek opisywać nie będę, w swoim czasie pokażę zdjęcia, żeby nie uprzedzać faktów.
Na spotkanie z kominkarzem szliśmy z ogromną nadzieją, że zaproponuje nam świetny wkład za małe pieniądze i obieca wykonać obudowę, piękną i ciepłą za mniej niż magiczne 5 tys.
Jak by to powiedzieć? Zawiedliśmy sie srodze!
Po ponad tygodniu wyceniania naszego projektu pan zaproponował, co następuje:
- On nam może w każdej chwili dostarczyć i zamontować znakomity francuski wkład, kosztujący 1400 zł. Wyliczył nawet, ile kosztowałyby rurki i kolanka niezbędne do tegoż przedsięwzięcia. Dodał, że w ramach szaleństwa i rozrzutności możemy sobie nawet szyber dokupić!
- Poleci nam swojego znajomego murarza, który kominek obmuruje, bo on się na tym nie zna.
- I to by było w zasadzie tyle.
Oczywiście zadaliśmy kilka pytań.
- Z czego ten kominek?
- Żeliwny.
- Monolit czy skręcany?
- No tak trochę monolit, trochę skręcany.
- Jakie ma uszczelki?
- :o
- Czy ma doprowadzenie powietrza?
- Powietrze doprowadza się pod kominek i on sobie stamtąd pobiera.
- A z pokoju nie pobiera?
- No trochę pobiera, każdy wkład pobiera.
- A czy pan zamierza ten kominek zaizolować, może jakiś szamot tam dać, żeby kumulował ciepło?
- Zaizoluję, ze wszystkich stron zaizoluję. A szamot? Kiedyś się tak robiło, ale teraz to już nie.
- Chcielibyśmy, żeby te ściany się nagrzewały.
- Nie, ściany się nie mogą nagrzewać. Trzeba ze wszystkich stron dobrze zaizolować. To dla bepieczeństwa.
- To my się jeszcze zastanowimy i damy znać.
:o :o :o
Czyli mielibyśmy kominek do spalania drewna. Dobrze zaizolowany, z zimnymi ścianami, dający trochę ciepła przez kratki nad czopuchem. Pan stwierdził, że kominek trzymający ciepło to mit.
To my dziękujemy i ... nadal jesteśmy w kropce! RATUNKU! CO WYBRAĆ???

Agduś
13-11-2006, 20:58
GDZIE MI WCIĘŁO AWATARKA?

Agduś
14-11-2006, 13:38
Sam się znalazł :o .

Agduś
19-11-2006, 12:29
KILKA ZDJĘĆ

http://img295.imageshack.us/img295/6435/fwsparthermiera8.jpg
Małgoś zachwycona, że siedzi na taaakim krześle. To było oczywiście opisane wcześniej spotkanie z Forest - Natura w salonie Sparthermu.
Mimo oczywistej, moim zdaniem, przewagi pod względem estetycznym wkładów Sparthermu nad Tarnavą, chyba ostatecznie wygra ta ostatnia. Zadecydują względy tak przyziemne, że aż wstyd przyznać, że dla nich porzucam wypieszczoną wizję kominka z duuużą szybą - cena. No cóż, live is brutal and full of zasadzkas (zwłaszcza na etapie wykańczania). Czasem trzeba porzucić jakąś wypieszczoną wizję. Wprawdzie znaleźliśmy kilka kominków bardziej odpowiadających nam (no dobra, przyznam - mnie) pod względem wyglądu, ale nikt jakoś nie chciał ich ocenić pod względem walorów użytkowych. Przecież nie będziemy polegać na zdaniu ostatnio spotkanego - pożal się Boże - kominkowca! Eksperymentować na żywej tkance? I co? Potem w razie czego rozbierać kominek? Ta wizja jakoś, niestety, bardzo przemówiła do mojej wyobraźni. A może jednak ktoś się zlituje i oceni kominki polskiej firmy Elkom? Jakoś nasi forumowi specjaliści od kominków zaczepieni na prive milczą jak zaklęci. Hmmm... Co to może naczyć? Może te kominki są rewelacyjne i aż wstyd przyznać, że nie ustępują okrzyczanym niemieckim i skandynawskim? A może po prostu jeszcze nieznane? Bo gdyby były tragicznie złe, juz na pewno przeczytałabym mnóstwo wypowiedzi o ich żenująco kiepskiej jakości, o mrożących krew w żyłach wypadkach pożarów lub wybuchów, opowieści rodem z horroru o rozbieraniu wypieszczonych obudów w czasie którego pękały dramatycznie drogie płyty granitu z serca Afryki sprowadzone z narażeniem życia... Poniosło mnie, ktoś, kto sprowadza TAKI granit, kupuje sobie Jotula i pasującą do koloru obudowy biżuterię.
A tu nic! Cisza!
Gdyby nie nasze niezdecydowanie, już dawno wkład stałby sobie podłączony na swoim miejscu i grzałby domek.

http://img175.imageshack.us/img175/4653/fbudowamq5.jpg
http://img295.imageshack.us/img295/2940/fbudowa1jr4.jpg

Nareszcie otynkowana elewacja frontowa. Znowu w świetle popołudniowego słońca, więc bardziej żółta niż zazwyczaj. Szkoda, że Andrzej nie zamknął bramy garażowej, żeby pokazać dom w całej okazałości.
Z przodu widać zaszalowane i zalane słupki ogrodzenia. Po zdjęciu szalunków zostaną tak do wiosny. Wstawimy tylko resztki pociętej na ogrodzenie budowy siatki, żeby psica nam nie uciekała. Dopiero wiosną zdecydujemy, co zrobimy z ogrodzeniem. Może będzie z piaskowca, może z betonu udającego piaskowiec? A może po prostu otynkowane? Policzymy, zobaczymy.

http://img227.imageshack.us/img227/2167/fstolarzimagorzatapk0.jpg
"Stolarz i Małgorzata" czyli "Jak powstawały nasze meble".

A poza tym co na zdjęciach?
Odwiedził nas Pan Od Linoleum, coby sprawdzić stan naszych wylewek. Był tak pewien, że są już suche, że nie wziął nawet tego ustrojstwa do sprwadzania ich stanu. Niestety, na oko stwierdził, że jeszcze mamy za mokro. Obiecał przyjechać już z ustrojstwem w poniedziałek, ale nie ma się co łudzić. Powiedział, że jeszcze kilka tygodni muszą podeschnąć :cry: :o ! Za "kilka tygodni" to ja już oczyma wyobraźni widziałam siebie układającą ubrania w szafach i książki na półkach!!! Jedyny ratunek w prądziarzach i pompiarzach. Jeżeli doprowadzą prąd, jeżeli podłączą pompę, to my sobie szybciutko wysuszymy wylewki podłogówką. Niestety to wszystko odsuwa oczekiwany niecierpliwie dzień "P" w bliżej niesprecyzowaną przyszłość.
Pan Od Linoleum pojechał sobie zostawiając nas na budowie o zachodzie słońca. O dziwo, nie pogrążyliśmy się w smutku i to mimo mgły, która osnuła dom i nas wprowadzając melancholijny nastrój. Uratował nas widok kilku niskich pachołków i jaskrawopomarańczowych kresek wokół nich na ziemi. No bo co moga oznaczać takie pachołki we mgle? Ani chybi prąd do nas idzie! A ja nawet nie wiem, komu dać buzi za to, że pogonił kota ENIONowi!
A poza tym, ta mgła była NASZA, więc nie mogła wywołać żadnych smutnych nastrojów!
Jutro na budowie będzie się działo. Przyjedzie jakiś nieznany nam Pan Koparkowy wzięty z łapanki. Panowie znani lub polecani nie mają czasu, bo kopią. Uznaliśmy, że podczas kopania dziury 2 na 2 bez dna, niewiele można skopać, zwłaszcza będąc pod czujnym okiem inwestora, który zadba, by dziura znalazła się po właściwej stronie domu.
Poza tym pożegnamy panów z firmy Zebud, którzy postawili nasz domek, ogacili go i ozdobili tynkiem, a na koniec ogrodzili. Wrócą jeszcze, żeby otynkować gresem cokół, gdy już wyrównamy teren wokół domu, ale zasadniczą część pracy już skończą.
Jak już wspomniałam, powinien pojawić się Pan Od Linoleum z ustrojstwem.
Zapowiedział się też znany dotychczas tylko Andrzejowi i tylko telefonicznie szef firmy, która ma podłączyć nam prąd. Jutro dostarczy nam skrzynkę do wkomponowania w ogrodzenie.
Może nareszcie zmaterializuje się też wykonawca przyłącza wodnego.
A mnie tam nie będzie! Jako aktywistka RR w przedszkolu wybieram się wraz z innymi aktywistami na zakupy, by wyręczyć pewnego leniwego świętego, który 6 grudnia będzie zbierał niezasłużone laury w postaci pełnych zachwytu i/lub strachu spojrzeń przedszkoalków, wręczywszy im przez nas zakupione i pracowicie zapakowane prezenty.

Agduś
21-11-2006, 21:31
IDZIE, IDZIE!!!
To idzie ... prąd!!!
Te śliczne jaskrawopomarańczowe słupeczki, które pomogły nam zachować pogode ducha w gęstej mgle, okazały się dokładnie tym, czym się wydawały. Wczoraj pojawiły się koparki i, w ślad za nimi, wykopy.
A dzisiaj zobaczyłam miłego pana, który zbliżał się do nas, dzierżąc w objęciach przecudnej urody białą plastikową skrzynkę. Na skrzynce widniała śliczna naklejka z piorunikiem i ostrzeżeniem o urządzeniu elektrycznym. Oczywiście nie powstrzymałam się i zrobiłam temu zjawisku zdjęcie. Zdjęciem niestety nie pochwalę się dzisiaj, bo aparat został w samochodzie, a o tej porze nie chce mi się po niego biegać.
Wykopy podeszły pod sam dom, skrzynka została osadzona, a Panowie Od Prądu okazali się ludźmi miłymi, rozmownymi i uczynnymi.
najpierw poobserwowali nasze wysiłki, gdy próbowaliśmy za pomocą szpadla, łopaty i ... grabi zakopać pokaźnych rozmiarów dół. Potem wyrazili wątpliwość co do sensu takowych działań, co odczytaliśmy prawidłowo, jako propozycję drobnej fuszki. I na tym stanęło.
A poza tym dzieje się dużo innych rzeczy, ale już nie opisze ich dzisiaj, bo mnie małż od kompa wygania. Nie bez racji, bo on ma jeszcze coś znacznie poważniejszego do zrobienia niż moje klepanie tegoż dziennika.
Odezwę się jutro!

Agduś
25-11-2006, 19:21
GÓRY, DOLINY I LECZENIE SIĘ WIŚNIAMI (BEZ LIKIERU)

Piszę dzisiaj, bo mam poważne i uzasadnione wątpliwości, czy jutro uda mi się podnieść ręce na wysokość klawiatury. A dlaczego? Opowiem, ale najpierw nadrobię zaległości.
Wbrew zapowiedziom nie odezwałam się w środę. Korzystając z obecności mojego brata, połupaliśmy trochę wieczorami i nocami w karciochy. Nie było to najrozsądniejsze, biorąc pod uwagę, że potem musieliśmy szybko spać, żeby zdążyć do rana, ale jaka to przyjemność!
Brat wyjechał już po pracowicie spędzonym u nas urlopie.
Krótkie podsumowanie jego pobytu:
Najpierw były zakupy. Jeździliśmy razem po marketach i stolarniach, coby powybierać kolory płyt (to ja) i całe mnóstwo różnych badziewek, niezbędnych do nadania tymże płytom wyglądu mebli, czyli poskręcania ich do kupy (to Łukasz). Już w pierwszym markecie okazało się, jak to dobrze robić takie zakupy w towarzystwie fachowca. Łukasz wziął do ręki jakieś coś z półki, oglądnął i odłożył z wyrazem niasmaku, komentując - "szajssss". Następnie chwycił takież coś z drugiej półki, oglądnął i z uznaniem ocenił - "to". No i było to.
Wybralismy płyty meblowe w odpowiednich kolorach, doładowaliśmy Felusię ostatnią dużą porcją płytek i wróciliśmy.
Wieczór spędzilismy na intensywnej pracy umysłowej. Ja zgłaszałam postulaty, Andrzej i Łukasz kombinowali, jak je zrealizować. Nie wszystkie moje genialne pomysły budziły entuzjazm małża, jako przyszłego współwykonawcy, nie wszystkie nadawały się do zrealizowania, co wyjaśniał Łukasz. Na szczęście osiągnęliśmy kompromis (nie było łatwo!). Swoje najlepsze pomysły przeforsowałam!
Potem było różnie - to wyjazd po coś tam do Krakowa, to znów odgłosy pracy różnych machin dobiegające z garażu.
Najpierw pod piłę poszły blaty z klejonego drewna kupione w promocyjnej cenie w "liroju". Zmieniły wygląd i stały się drzwiami do szaf wnękowych (a raczej częścią tychże). Następnie powstały drzwi do szafek kuchennych, ale, z jakiego materiału, nie zdradzę. Poczekacie, zobaczycie, zgadniecie.
W końcu wybraliśmy sie do Krakowa po płyty pocięte na meble kuchenne. Miały być dzień wcześniej gotowe, ale nie zdążyły :evil: . Okazało się to dopiero, gdy Andrzej i Łukasz pojechali po ich odbiór :evil: . Strata cennego czasu!
Drugi wyjazd po płyty okazał się jeszcze bardziej pechowy. Wybrałam się z nimi, bo miałam jeszcze uzupełnić zakupy czynione w imieniu Mikołaja, który przyjdzie do przedszkola. Najpierw podjechaliśmy pod "salon komiinkowy" (zasłużył na ten cudzysłów), żeby oglądnąć i zatwierdzić wybór wkładu. "Salon" był jeszcze nieczynny. Rozdzieliliśmy się - ja szukałam tanich książeczek dla dzieci, a panowie oklein i czegoś tam jeszcze w sklepie z akcesoriami meblowymi. Powrót do "salonu" i powitała nas kartka "zaraz wracam" :evil: Cóż było robić? Nawiedziliśmy pobliski inny sklep z kominkami, w którym jednak nie handlowano Tarnavą... Pozwrót do "salonu". Nikogo nie ma :evil: . Pan wraca, wchodzimy. "Salon" okazuje się maleńkim pomieszczeniem, w którym można było obejrzeć dwa wkłady (oczywiście nie TE) :evil: Za to posłuchaliśmy przydługiej "samochwały" wygłoszonej przez właściciela. Choćby miał najtańsze wkłady, i tak byśmy od niego nie kupili, bo jakoś nam od razu podpadł. Wychodzimy, chcemy wsiadać do samochodu i jechac po płyty meblowe i... :evil: widzimy kluczyki w ZAMKNIĘTYM samochodzie. Wiszą sobie spokojnie w stacyjce i dyndają ironicznie :evil: .
Cóż mogliśmy zrobić, poza wyrażeniem emocji (czego nie omieszkaliśmy uczynić)? Żadne z nas nigdy nie dorabiało włamami do aut, więc poza pomysłem rozbicia szyby, nic nam do głów nie przychodziło. Łukasz został na straży, a my ruszyliśmy kurcgalopkiem na przystanek busa. Dwie godziny później Andrzej wsiadał do samochodu...
Za to później tak się sprężyli, że meble kuchenne stoją już w nowym dokmu. Wprawdzie jeszcze nie mają przykręconych drzwiczek, ale to już mały pikuś.
Szafy wnękowe jeszcze w częściach czekają na linoleum i dopiero po jego położeniu zmaterializują się w swojej docelowej postaci. (Także pełne niespodzianek!)
To nie były jedyne zajęcia w ciągu tych dwóch tygodni. Jeszcze odbyły się na budowie małe wykopki nadzorowane (i nie tylko) przez inwestora i jego szwagra. W sobotę upolowałam telefonicznie Pana Koparkowego (jam to, nie chwaląc się, uczyniła!), który zapowiedział się na poniedziałek. Kiedy dotarłam na budowę, ujrzałam iście księżycowy krajobraz - góry gliny i pokaźnych rozmiarów dziury. Wśród tego "nasza" koparka i mała śliczna kopareczka Panów Od Prądu. Od razu stwierdziliśmy, że bardzo by nam się taka przydała, bo jest urocza i dzieci świetnie by się nia bawiły. Niestety, panowie nie wyrazili chęci obdarowania dzieci taką zabawką. :cry:
Wszyscy kopali na potęgę, a hałdy ziemi rosły i rosły...
Miałam szczery zamiar ubarwić tę przydługą opowieść zdjęciami, ale znowu nie udaje mi się ich wkleić. Jeszcze spróbuję!
Wtorkowe przygody z budowaniem pokrótce opowiedziałam. Pozostałe dni tygodnia upłynęły na robieniu mebli. Biedna Felusia musiała na jakis czas oddać swoje lokum na stolarnię i stała pod chmurką. Pewnie z ulgą wywiozła szafki do nowego domu.
Wczoraj wieczorkiem odwieźliśmy Łukasza na busa i podjechaliśmy na działkę, żeby wytyczyć rowki pod kolektor gruntowy. Starannie przenieśliśmy za pomocą sznurka (dokładnie 70 m!) i palików naszą wypracowaną wizję rozłożenia kolektorów na ziemię. W zapadających ciemnościach udało się nam wytyczyć dwie pętle. Ponieważ Pan Łańcuchowokoparkowy zastrzegł, że w odstępach mniejszych niż 1,5 m nie da rady kopać, bo maszyna jest za szeroka, takie właśnie odstępy wyznaczyliśmy. Oczywiście powodowało to koniecznośc zajęcia większej części działki. Za to pętle będą dalej od siebie, co jest dla nich korzystne. Coś za coś.
Rano Andrzej zerwał się bladym świtem i pojechał na działkę wytyczać trzecią pętlę i przerzucać drewno kominkowe, które leżało w miejscu kopania.
Od rana pracowali też nasi Elektrycy, łącząc instalację domową ze skrzynką w płocie. Przywieźli nam też drugą skrzynkę, która stanęła na pierwszej i śliczną skrzyneczkę, która zawisła na ścianie pom. gosp w miejscu sterczących dotychczas kłębów kabli. Muszę jutro zrobić im zdjęcia.
Dopiero koło 9 udało mi się wygrzebać z dziewczynami i pojechałyśmy, zabierając też Emi, na budowę.
Pan Łańcuchowokoparkowy pojawił sie jeszcze później, ale od razu przystąpił do kopania. Koparka łańcuchowa okazała się czymś przytwierdzonym do baaardzo wiekowego traktora nieco schrupanego przez rdzę. Szybko okazało się, ze nasza ciężka praca umysłowa przy kombinowaniu, jak rozmieścić kolektory, żeby jeszcze trochę miejsca na sadzenie drzewek zostało, nie miały większego sensu, podobnie jak wieczorne bieganie po działce z taśmą i sznurkami. Pan Ł wyjaśnił, że wszelkie wygibasy odpadają. On może kopać prosto, bo nie uda mu się wykonać skomplikowanych manewrów nie naruszając płotu. W dodatku 1,5 m to za mały odstęp. Zaczęliśmy się poważnie obawiać, czy w takim układzie kolektor zmieści się na działce bez wycinania brzózek.
Koparka ruszyła. Najpierw powoli... No nie, od razu ruszyła z kopyta. Najpierw wzdłuż ogrodzenia, potem równolegle w odległości 1,8 m i znowu, i znowu... tak sześć razy. Dwa ostatnie rowki dostarczyły nam emocji. Wcześniej nie sprawdzaliśmy, gdzie dokładnie kończy się gwc, bo nie sądziliśmy, że się do niego zbliżymy. Kiedy łańcuch wciął się po raz piąty, miałam pewne obawy, przy szóstym nie wytrzymałam, wsiadłam w samochód i pognałam do domu, żeby sprawdzić na zdjęciu, gdzież ten wymiennik się kończy. Miałam wrażenie, ze jeszcze jest zapas, ale strzyżonego Pan Bóg strzyże... Oczywiscie nasza kochana drukarka w tym dramatycznym momencie odmówiła współpracy (jak w horrorach - pamietacie to: ona ucieka przed wampirem, wsiada do samochodu, ulga, odpala, słychać charakterystyczne stękanie silnika, wampir się zbliża, silnik steka, panika na twarzy... itd.). Wypaliłam sobie w pamięci to zdjęcei i ruszyłam z powrotem. Tymczasem Weronika oprowadziła P Ł po domu.
Skonfrontowałam wypalone zdjęcie z rzeczywistością i wyszło mi, ze jest dobrze. Uffff! Jeżeli gwc wytrzymał przejazdy koparki po nim ("Tutaj niech pan nie wjeżdża! Nie TUTAJ!!! Tu jest takie drogie urządzenie pod ziemią! Czemu pan tu znowu wjechał???), to wszystko będzie ok.
Gdy PŁ uprawiał balet koparką po naszej działce, Andrzej sunął za nim i rozrzucał ziemię, żeby się nie osypywała.
Nigdy nie sądziłam, ze pod koniec listopada będę paradowała w bluzce z krótkim rękawem. Tymczasem, dzisiaj ładując porcje cegieł na taczkę, pozbywałam się kolejnych części garderoby, najpierw aquatex, potem polar, wreszcie sweter i ... na tym poprzestałam. Cegły i bloczki silikatów wędrowały pod brzózki, bo tam na razie najmniej bedą przeszkadzały w dalszych poczynaniach, a w końcu staną się piecem.
Na tym nie skończyly się wysiłki dnia dzisiejszego. Gadatliwy P Ł skończył swoje, pogadał, zainkasował, oglądnął kolektor (bardzo był go ciekawy) i pojechał, zostawiając nas z sześcioma rowkami NIEPOŁĄCZONYMI na żadnym końcu. Połączenie rowków zostało nam! Sama rozkosz!!!
Kiedy zaczęłam grzebanie szpadlem w glinie, szybko straciłam wiarę w możliwość pokonania tej gleby. Najpierw wbijanie połączone z podskokami i kopniakami. Potem wyciąganie oblepionego ziemią szpadla, wyrzut i ... pupa blada - glina trzyma sie szpadla rozpaczliwie i za nic nie chce go opuścić. To może inna technika - pokruszyć to paskudztwo trochę i wtedy wybierać z dołka. Efekt podobny - szpadel i glina pokochały się miłością wielką i stanowią nierozłączną parę. Na szczęście pod warstą gliny pokazała się ziemia - NORMALNA ZIEMIA! To dało pewną szansę na zakończnie tego przedsięwzięcia w tym roku. I rzeczywiście - w całkowitych ciemnościach Andrzej dokonał ostatniego kopnięcia (ja ciut wcześniej zostałam pozbawiona narzędzia pracy przez Elektryków).
To teraz już wiecie, dlaczego watpię, czy jutro podniosę ręce na wysokość klawiatury?
A zostało nam jeszcze kopanie na końcu! Fajnie!
Acha! Miało byc jeszcze o wiśniach. Podobno wiśnie mają w sobie coś, co zapobiega powstawaniu zakwasów po wysiłku. A może je leczy? Tak czy inaczej, zaraz się wykąpię i rzucę na nasze zapasy mrożonych wisienek. Andrzej już to zrobił.

Agduś
26-11-2006, 18:43
WISIENKI DZIAŁAJĄ

To działa! (Tylko czy wisienki, czy winko, a może razem?) Andrzej twierdzi, że prawie nic nie czuje. Ja trochę gorzej, w nocy mnie wszystko bolało, ale rano byłam w stanie podnieść się z łóżka i ... iść na budowę dalej kopać. Udało mi się nawet przekonać Andrzeja, który miał zamiar kopać do skutku, żeby przerwać wczesnym popołudniem. Udało nam się pokonać 4 z pięciu odcinków do rozkopania(przewaga Andrzeja 3:1, bo pojechał wcześniej, a ja się doturlałam z dziećmi, kiedy wstały, no i kopał wydajniej).
Jutro układanie kolektorów. A dzisiaj znowu wisienki.
Zapomniałam wczoraj się pochwalić, jak się wzbogaciliśmy. Otóż odwiedzili nas znajomi - nieznajomi z Muratora, którzy szukają działki w pobliżu. Od nich dowiedzieliśmy się, że sąsiad jeszcze nie sprzedał swojej działki, chociaz juz kiedyś oglądał ją z potencjalnym kupcem. Spotkanie odbyło się na niskim szczeblu, bo zastali nas w rowach (szkoda, ze w tych przez "r", a nie przez "R"). Okazało się, że sąsiad wycenia swoją działkę na 13 tys za ar :o . Dwa lata temu płaciliśmy po 5 tys za ar :D . I nagle jesteśmy bogatsi! Nawet o tym nie wiedzieliśmy! Szkoda tylko, że nic z tego nie mamy, chociaż to głównie nasze działania podniosły wartość działek (droga, woda, prąd) :( :wink: .

Agduś
27-11-2006, 17:11
MOŻE WRESZCIE UDA MI SIĘ WKLEIĆ ZDJĘCIA


http://images4.fotosik.pl/225/a93bb884c48cc7c5m.jpg (http://www.fotosik.pl/showFullSize.php?id=a93bb884c48cc7c5)
Wykopki z daleka...

http://images1.fotosik.pl/276/8cf9314aaa0930cfm.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/8cf9314aaa0930cf.html)
i z bliska. To zdjęcia sprzed tygodnia.

http://images3.fotosik.pl/267/ce5b55738ba95206m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ce5b55738ba95206.html)
Idzie prąd!!! Zdjęcie bardzo nieaktualne, ale wcześniej nie udało mi się go wkleić.

http://images3.fotosik.pl/267/aa51e7a87faa8d32m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/aa51e7a87faa8d32.html)
A to nasza prześliczna skrzyneczka, która zawitała na działce w zeszły wtorek.

http://images1.fotosik.pl/276/6bce63731c4c40ccm.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/6bce63731c4c40cc.html)

Na specjalne życzenie jk69 zdradzam mały szczegół wystroju wnętrz. Otóż w takim stanie dotarł do nas zlewozmywak zamówiony przez allegro :cry: . Teraz mamy nadzieję, że jakoś odzyskamy pieniądze. Pan z DHL, który dostarczył paczkę (wygladała na całą, więc została odebrana) i później przyjechał spisać protokół szkody, wyglądał uczciwie. Napisał to, co powiedzieliśmy, mianowicie, że paczka musiała zostać odwrócona do góry dnem, zlew wypadł z zabezpieczeń i się rozbił. Zobaczymy, co będzie dalej :roll: .


Postaram się jeszcze dzisiaj pokazać bardziej aktualne zdjęcia. Wszystko zależy od tego, czy Andrzej zmobilizuje się po dzisiejszych wykopkach i zakopkach i rozładuje aparat.

OGŁASZAM WSZEM I WOBEC, ŻE PROTESTUJĘ PRZECIWKO TYM ZMIANOM! NIE PODOBA MI SIĘ NOWE OBLICZE FORUM!!!

Agduś
27-11-2006, 21:32
KOLEJNE ZDJĘCIA W DNIU DZISIEJSZYM

http://images4.fotosik.pl/226/ac1c85650bcbd568m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ac1c85650bcbd568.html)Ten słup stoi już od czwartku (w piątek panowie się nie pojawili). Nie jest osamotniony, koło naszej działki stoi jeszcze jeden - skromniejszy, a za nią ostatni, taki sam jak pierwszy.

http://images3.fotosik.pl/267/1d932d537d563823m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/1d932d537d563823.html)Bohaterka ostatnich dni od zadu.

Przygotowałam więcej, ale znowu zabójcze tempo przesyłu zniechęca mnie do działania. Może jutro...

PALETKA
27-11-2006, 23:01
Witaj to prace postępują jak widze:)Jestem ciekawa jakiej firmy robiliście wentylację mechaniczną?
Jestem ciekawa w jakim miejscu jest wasz domek?
Ja też będę( jak dobrze pójdzie w lecie) mieszkać w Niepołomicach.

Agduś
29-11-2006, 19:25
Witaj to prace postępują jak widze:)Jestem ciekawa jakiej firmy robiliście wentylację mechaniczną?
Jestem ciekawa w jakim miejscu jest wasz domek?
Ja też będę( jak dobrze pójdzie w lecie) mieszkać w Niepołomicach.
Primo: zapraszam do KOMENTARZY
Secundo: wentylację robi nam Globaltech, a domek stoi za cmentarzem (w stronę puszczy).
Może się spotkamy kiedyś w realu.

Agduś
29-11-2006, 20:23
A MOŻE ZDJĘCIA?

http://images3.fotosik.pl/270/c61033d5b40b6aa4m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/c61033d5b40b6aa4.html)Koparka łańcuchowa przy pracy (sobota).

http://images3.fotosik.pl/270/dda4e3dbb827e5c0m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/dda4e3dbb827e5c0.html)Kontrola jakości pracy koparki.

[http://images1.fotosik.pl/280/95e97137e2414a81m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/95e97137e2414a81.html)
Drugi rządek.

http://images4.fotosik.pl/227/3843714c0bcb1798m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/3843714c0bcb1798.html)Efekt końcowy.

http://images4.fotosik.pl/227/718e32843d9dfbb3m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/718e32843d9dfbb3.html)Rowy to, czy tylko rowy?

http://images2.fotosik.pl/271/23ca1ad238ab10e6m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/23ca1ad238ab10e6.html)
Ten szerszy fragment to nasze rękodzieło.

Na razie wyślę tyle, bo nie wiem, czy wystarczyy mi cierpliwości, zeby dzisiaj więcej powklejać.

Agduś
29-11-2006, 22:26
ZAKOPUJEMY!
Jako że "fotosik" znowu sie zbiesił, przystępuję do pisania. Reszta zdjęć jutro (jak dobrze pójdzie).
Najpierw musiałam sobie uświadomić, jaki dzień tygodnia mamy dzisiaj. Udało mi się po mozolnych wyliczeniach dojść do wniosku, że środę. Przystępuję więc do opowiadania o wydarzeniach trwającego tygodnia, który, jak to zwykle bywa, zaczął się w poniedziałek.
Otóż w poniedziałek bladym świtem na budowę wyruszył Andrzej. Na rozgrzewkę przekopał ostatni odcinek łączący dwa pierwsze rowy. Potem zaczął zasypywać to, co dwa dni wcześniej tak pracowicie wyryła łańcuchówka.
Tymczasem ja, zasiadłszy za kierownicą Felusi, rozwiozłam starsze dzieci tu i ówdzie i odstawiłam nasze wspaniałe budowlane autko do mechanika.
To jest bardzo zagadkowa sprawa z tą naszą Felusią. Otóż od dawna coś w niej piszczy. Zaczęło jakby niepewnie i cichutko, potem nabrało śmiałości i grało na całego. Tak jakby w prawym kole wyło. Mechanik obejrzał, posłuchał, zdziwił się. Niby grało w prawym przednim kole, a łożysko wyglądało na nienaruszone. Na wszelki wypadek wymienił łożysko w prawym tylnym :o . Wyjechaliśmy zadowoleni, że już będzie cicho. Nawet przez moment zrobiło się jakby smutno, ze nie usłyszymy tego znanego dźwięku. Po paru minutach spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem - grało! Co by tu teraz? Może opona się rozwarstwia? Andrzej wymienił koło na zapasowe. Grało!!! Czyli nie opona. podczas wymiany koła zauważył, że jakaś tam guma - osłona jest uszkodzona. Kupił. W poniedziałek pojechałam, żeby ją wymienili. Wymienili. Drugie pozegnanie z tajemniczym dźwiękiem. We wtorek pojechaliśmy do Krakowa. Wyło, grało, śpiewało. Początkowo cichutko, później jak tramwaj na zakręcie, w końcu rozpoczął się koncert! Naszą Felusię można by zatrudnić do występów w horrorze przy nagrywaniu podkładu dźwiękowego scen opętańczego tańca zmór wszelakiego autoramentu. Co ciekawe, dzisiaj, gdy miała jechać do innego mechanika (w kwalifikacje pierwszego juz zwątpiliśmy), jakby się przestraszyła swojej wtorkowej śmiałości. Cichutko sobie nuci pod nosem, chwilami milczy. Mechanik uznał, ku naszemu zdumieniu, że to lewe tylne kółko.
Wróćmy jednak do poniedziałkowego poranka i spraw budowlanych.
Po odebraniu autka udałam sie... no gdzie? ... zgadnijcie... taaak, brawo, pani w trzecim rzędzie zgadła! ... na budowę!
Po sobotnio - niedzielnych zmaganiach z oporną materią, poniedziałkowe machanie łopatą wydawało się miłą rozrywką. Zamiast walczyć ze szpadlem zakochanym z wzajemnością w glinie, ładowałam łopatą piasek na taczkę. Nawet w przerwach mogłam sobie, fachowo oparta na swym narzędziu pracy (podpatrzyłam to u pracowników niektórych firm państwowych), porozmyślać o sensie istnienia. No dobra, przyznam się, moje myśli krążyły jednak wokół bardziej przyziemnych (dosłownie) spraw.
Andrzej miał mniej czasu na filozoficzne rozważania, bo woził załadowany przeze mnie piasek i zasypywał nim nadal rowy.
Tymczasem Małgosia doskonale bawiła się na malejącej wciąż piaskowej górce. Trzy dni spędzone w mokrej piaskownicy niestety zaowocowały potężnym katarem.
Pogoda na szczęście nadal nam sprzyjała, piasku w rowach przybywało, na górce ubywało, optymizm dodawał sił. I tak w samo południe nastąpił TEN moment! wszystkie rowy były zasypane odpowiednią warstwą piasku. Nie było zadnego pretekstu, żeby dalej z TYM zwlekać. Andrzej przyniósł z garażu trzy zwoje matowosrebrnych rurek. Końce pierwszej z nich starannie i delikatnie odzialiśmy w czarne piankowe ubranka o długości 2 m każde. Spojrzeliśmy na siebie znacząco. Trzeba zaczynać!
Pewnie każdy, kto układał kiedykolwiek pętle kolektorów pompy ciepła, ubawiłby sie serdecznie, obserwując z jakim nabożeństwem podchodziliśmy do tego zadania. Delikatnie, jakby były z cieniutkiego szkła, rozprostowaliśmy ppierwszy odcinek, by wetknąć go w dziurę prowadzącą w przyszłości do pompy. Napięcie malowało się na naszych twarzach. Andrzej posykiwał boleśnie, obserwując, jak obcesowo poczynam sobie z prostowanym odcinkeim, bowiem to mi przypadł w udziale zaszczyt prac dołowych. gdy właściwy koniec tkwił zagłębiony na odpowiednią (??? :o :o :o ???) głębokość w otworze, wychynęłam na powierzchnię, żeby ewentualnie pomagać w rozwijaniu reszty. Najpierw powoli, ostrożnie, jakby rurka była wypełniona nitrogliceryną, ruszył Andrzej wzdłuż pierwszego dołka. W uszach wciąż brzmiało nam ostrzeżenie: broń Boże nie załamać! tylko jaką TO ma wytrzymałość na zginanie? Kiedy się załamuje? Kto to wie? My na pewno nie!
Szło dobrze. Rurka odwijała się ze zwoju grzecznie, nie robiąc zadnych numerów. Andrzej szybko opracował technikę - toczyć zwój brzegiem rowu, odwijając go powoli. Tak dotarliśmy do pierwszego zakrętu. Tutaj rów, rozkopytwany ręcznie, był znacznie szerszy, więc mogłam się zdołować i kontrolować ten newralgiczny odcinek. Powolutku, wykorzystując zagięcie rurki, pokonywaliśmy pierwszy zakręt. Pooooszło! Drugi był juz łatwiejszy - wiedzieliśmy, że przy takim kącie zgięcia nie załamuje się. Druga prosta to juz była bajka. No, nie tak całkiem, bo gdzieś w połowie jej długości Andrzejowi zaczęło wydawać sie, ze rurki za szybko ubywa i może nie wystarczyć do końca. Rzeczywiście jakoś tak to wyglądało. Wyciąganie całej? Kopanie przełączki troszkę bliżej i układanie od nowa z prostowaniem starych zgięć i tworzeniem nowych??? :o :o :o Ratunku! Na samą myśl o tym zrobiło mi się jakoś tak dziwnie ciepło. Na szczęście obawy okazały się przedwczesne i pętla uprzejmie skończyła się dokładnie tam, gdzie miała. jeszcze tylko otulanie drugiego końca gąbeczką i wsuwanie w znany juz otwór. KONIEC! Przed godziną 13.00 otarliśmy pot z czół.
Można było zasypywać! (Będą zdjęcia.)
Wtorkowy poranek przywitał nas gęstą mgłą. Początkowo mieliśmy nadzieję, że mgła sie rozwieje, ale jakoś nie miała ochoty nas opuścić. Na szczęście tego dnia z odsieczą nadciągnęła babcia. Odebraliśmy ją z dworca w Krakowie i po małych zakupach (Mikołaj :o !!!) szybciutko wróciliśmy do Niepołomek.
Babcia wysłuchała krótkiej instrukcji obsługi wnuczek w dniu wczorajszym i została na placu boju z Małgosią.
A my wróciliśmy do ulubionych rozrywek - szuflka, piasek, taczka... Ale na początek, oczywiście, kolejne pętle do rozłożenia. Po wczorajszych doświadczeniach podeszliśmy do tego spokojniej. Najpierw wymierzyłam sznurkiem (tym samym, który niepotrzebnie wyznaczal trasy wykopków kilka dni wcześniej) długości rowków. Wcale to nie było takie rozrywkowe zajęcie, bo z brzegów wąskiego rowka (20 cm) sterczała gdzie niegdzie trawa, o którą lekki z natury sznurek konopny zahaczał i wcale nie miał zamiaru opadać na dno. Środkowy rowek był za krótki o 2,6 metra. Po prostu się nie zmieścił na działce. Wiedzieliśmy, że tak będzie i mieliśmy plan awaryjny - rozkładamy pętlę maksymalnie po zewnętrznej na zakrętach i pozwalamy jej się nie rozprostować do końca w szerszych odcinkach (wije się tam jak ślad pijaka od ściany do ściany wykopu). Rozzuchwaleni powodzeniem od razu położyliśmy ostatnią (tu nie był problemów ze zmieszczeniem jej).
Oczywiście teraz należało zasypać cenne dobra, żeby nie leżały tak kusząco na wierzchu (tzn pod ziemią). Taczka, łopaty, deska przerzucona nad wykopami i do roboty. Po zlikwidowaniu piaskownicy za domem zaczęliśmy brać piasek z kopca na drodze. Wtedy zrobiło się luksusowo. Muzyczka z samochodowego radia, odpoczynki w przerwach na fotelu - bajka! Żeby mnie wyrzuty sumienia nie zabiły, w przerwach pomiędzy kolejnymi napełnieniamii taczki to sobie dwie cegiełki przeniosłam za dom (na miejsce przyszłego pieca), to znów trochę drewna przerzuciłam. Prób przenoszenia bloczków silikatowych nie podejmowałam, bo znałam dobrze ich ciężar. jak można z czegos takiego dom zbudować?!? Nie rozumiem!
Pracowało się miło, ale, gdy zaczęło się robić ciemno, coraz częściej z utęsknieniem zaglądałam do dołków wyczekując zakończenia pracy.
W ramach rozrywki wyrobiłam w wiadrze trzy porcje betonu do zamurowania otworu, w którym tkwiły już wszystkie pętle. Roboty murarskie nie przypadły mi do gustu. Beton to był za suchy, to za rzadki. Za nic nie chciał wypełnić całej dziury, wylewał się to z jednej to z drugiej strony. W końcu spasowałam, zakłądając, że, gdy pierwsza warstwa stwardnieje, drugą będzie łatwiej upchnąć. I tak się stało.
W końcu, w zupełnych ciemnościach uznaliśmy kolektor za wystarczająco zasypany piaskiem (zakłądając, że dzisiaj uzupełnimy ewentualne niedoróbki).
Odebrawszy najstarszą latorośl z angielskiego udaliśmy się na zasłużony obiad. A wieczorkeim jeszcze wybraliśmy się do Krakowa (to właśnie wtedy Felusia ujawniła swoje talenty wokalne - a może instrumentalne?). Zakupy, odbiór poczty, zakupy i powrót koło północy.

Agduś
29-11-2006, 22:29
Wrrr, znowu opublikowało mi się dwa razy!

PALETKA
30-11-2006, 10:50
To już mniej więcej wiem, gzie macie domek.
My za coca cola gdzie okło 1,5 km o rynku:)
Teraz jestem tam prawie codzienne doglądamy jak postępują prace.
Wentylacja już prawie skończona , tynki piękne i tak szybko jakoś lecvi.
Najgorsze koszta katastrofa wszystko makabrycznie drogie. Chętnie spotkam sie realu miło kogoś poznać,a ja tam tylko poznałam sąsiadów z naprzeciwka:):)
Jak tylko masz czas i ochotę pisz na maila [email protected] możesz podać mi jakieś namiary na siebie to podjadę , albo spotkamy się gdzieś w okolicy.
Często jadamy w knajpce przy Puszczy maja tam dobre jedzonko:)
Pozdrawiam

Agduś
30-11-2006, 19:27
CO MI W DUSZY GRA
Dzisiaj ostatni odcinek "Zagubionych", więc się nie rozpiszę.
Wczoraj odprowadziłam dzieci i wędrowałam sobie w gęstej mgle w stronę działki. Szłam tak sobie, a mgła oblepiała mnie z zewnątrz i wdzierała się do wewnątrz, i odbierała chęć do czegokolwiek. Kiedy minęłam przepompownię gazu (?) i zobaczyłam, że nadal nie widzę domku, moja dusza zawyła, że nie chce dalej iść. Ciało zawtórowało. Coś tam bąknęło, że ma dosyć i chce wrócić do łóżeczka, że jest zimno i wilgotno. Sprzysięgli się przeciwko mnie i już razem, jednym głosem zawodzili - "do domu, do łóżeczka!" I, kurczę, mieli rację! A mgła odbierała mi wszelkie argumenty. No bo jak przekonać duszę i ciało, że trzeba iść, przebrać się w ulepione gliną spodnie i w tej koszmarnej mgle machać łopatą?
Kiedy już zaczynałam z nimi przegrywać, usłyszałam, że za mną jedzie koparka. Coś mi podpowiedziało, że to "nasza", cudem znaleziona z dnia na dzień koparka (zresztą od pana poleconego przez Sylwkę). I dzięki tej koparce nadal przebierałam nogami idąc we właściwą stronę. No bo co miałam zrobić? Przecież gdybym w tej mgle się zatrzymała, to Pan Koparkowy wziąłby mnie na tę wielką łopatę z przodu i zawiózł prosto na miejsce. To nawet mogłoby byc ciekawe, ale czy łopata była czysta?
Po pierwsze weszłam do domu i zaczęłam sie zastanawiać, co baaardzo pilnego mogłabym w nim zrobić (w domu nie było mgły). Po drugie zabrałam się za śniadanie, co ociupinkę poprawiło mi nastój, a już na pewno odebrało część argumentów ciału, które narzekało, że głodne i nie ma siły.
Na szczęście kupując po drodze śniadanie, nie zapomniałam o solidnej porcji endorfiny. Chyba przewidziałam, co moja dusza może mieć do powiedzenia na widok tej mgły. Od razu pochłonęlam pół porcji endorfiny i natychmiat wycie duszy ucichło. Ciało też przestało protestować. Zgodnie zażądały jeszcze odrobinki endorfiny. Nie odmówiłam. A potem Andrzej przywiózł kozę. I ta koza z pomocą resztki endorfiny ze sklepu sprawiły, że odzyskałam chęć do życia i do pracy.
Pan Koparkowy (któryś już z kolei) pracował jak szatan i już po chwili w miejscu okopów mieliśmy czołgowisko. Po ośmiu godzinach koparka, nieco wspomagana łopatami w trudniej dostępnych miejscach, wyrównała większość naszych włości. Z tyłu działki pojawił się zarys mojej górki (już widzę ją oczyma wyobraźni za dwa lata). Tylko przed domem nadal królowała ciężka lepiąca się do butów, obrzydliwa glina.
A za chwilę "Zagubieni".
Zdjęcia jutro.

Agduś
01-12-2006, 18:18
CIĄG DALSZY FOTOREPORTAŻU

http://images2.fotosik.pl/273/7fecb286d5d4f53am.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/7fecb286d5d4f53a.html)Taki obraz wyłaniał sie z poniedziałkowej mgły.

[http://images2.fotosik.pl/273/bd17545cada7fbfam.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/bd17545cada7fbfa.html)
Prawda, że śliczna?

[http://images4.fotosik.pl/229/b446d7cea34a4d78m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/b446d7cea34a4d78.html)
Turlanie pierwszej pętli.

http://images4.fotosik.pl/229/c97d3cd20c2784aem.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/c97d3cd20c2784ae.html)
Pierwsza pętla w ziemi.

http://images1.fotosik.pl/282/77849311a29e57cfm.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/77849311a29e57cf.html)
Dwie skrzynki!

Agduś
01-12-2006, 18:21
P. S.
Zapomniałam dodać, że Pan Koparkowy usypał na naszej działce rolnej górkę saneczkową dla dzieci, wywożąc nadmiar gliny. Za to nawiózł z niej parę łyżek ziemi w miejsce wybranej gliny. To pierwszy pożytek z posiadania działki rolnej.

Agduś
01-12-2006, 18:39
AKTUALNOŚCI

Krótko, bo właśnie mamy przerwę w pracy. Wpadliśmy na obiadek. Zaraz Andrzej rzuci hasło powrotu do pracy.
Wczoraj mgła uwolniła nas od swojego towarzystwa jeszcze przed południem, więc nie musiałam toczyć bojów sama ze sobą i bez oporów dotarłam na działkę.
Za to pod wieczór moja dusza odczuwała niedosyt pracy. Trochę popracowaliśmy, potem pojechaliśmy oddać do składu nadmiar klejów do styropianu i siatki oraz starannie policzone kołki do styropianu. Po drodze Felusia zaczęła cichutko zawodzić, więc zawitaliśmy u mechanika. Zabraliśmy go na przejażdżkę. Z napięciem czekaliśmy na TEN odgłos. Cisza. Po dłuższej chwili, gdy napięcie sięgnęło zenitu, wreszcie odezwała się. Cichutko, nieśmiało, ale jednak. Próbowaliśmy oddać słowami mroczną atmosferę, którą wprowadzały tęskne zawodzenia Falusi podczas nocnej wyprawy do Krakowa. Mechanik chyba uwierzył, bo przejęty usiłował wydedukować, co to może być. Wróciliśmy. Poszedł skonsultować chyba z kolegami, wrócił po chwili i zażyczył sobie jeszcze jednej przejażdżki. Ruszyliśmy. Panowała absolutna cisza. Wstrzymując oddechy objechaliśmy Niepołomice dookoła. I nic - ani pisnęła! Jednak została zaproszona na dzisiejszy poranek do przeglądu. Rozebrana do naga, wyczyszczona i z powrotem poskładana (no, oczywiście tylko w podejrzanym fragmencie) w drodze powrotnej milczała. Zobaczymy, co będzie dalej.
Te przejażdżki zajęły nam wczoraj trochę czasu, więc po powrocie ze zdwojonym zapałem zabraliśmy się do pracy.
Dzisiaj wysprzątałam całą górę, kolejny raz zamiatając podłogi. Przez okno zauważyłam, że do domu sąsiadów podjechały samochody z logo ENIONu.
Idziemy na budowę. Radosne wieści później!

Agduś
03-12-2006, 13:08
KONTYNUUJĄC...

... Obserwowałam przez okno rozmowę Andrzeja z owymi panami, którzy dotarli także i pod nasz dom. Najpierw wnikliwie oglądali nasze skrzynki. Po kolei zaglądali do środka, kontemplowali szczegóły ich budowy, nieomal obwąchiwali każdy kabelek. Po chwili Andrzej wpadł do domu, wołając, żebym zeszła pogadać z nimi, jeżeli mam jakieś pytania. Ale ja miałam tylko jedno pytanie: KIEDY??? I usłyszałam odpowiedź: najpóźniej 8 grudnia! We wtorek (ostatni dzień urlopu Andrzeja) trzeba jechać do Nowej Huty i podpisać jakąś kolejną umowę. Obietnice obietnicami, ale ja i tak spiję się ze szczęścia dopiero, gdy zobaczę, jak żarówka w domu się zaświeci!
Po tej wizycie ze zdwojoną energią machałam miotłą.
Dzięki kozie w domu panuje temperatura wyższa niż na zewnątrz. Miłe to stworzenie codziennie ciężko pracuje prowizorycznie podłączone do komina najtańszym wentylacyjnym fleksem. Wprawdzie mieliśmy początkowo obawy, czy fleks nieprzeznaczony do tak wysokich temperatur nie stopi się od razu tworząc na podłodze aluminiową kałużę, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Do połączenia kozy z kominem bardzo przydała się ta sama glina, która parę dni wcześniej tak nam się dała we znaki. Gliniane uszczelki spisują się świetnie!
Posprzątawszy przystąpiłam do gruntowania ścian na poddaszu. Miłe to zajęcie niezbyt męczące i nie angażujące władz umysłowych zajęło mi resztę popołudnia. Machając wałkiem na teleskopowym drążku (wynalazek godny jakiejś nagrody - choć może nie aż Nobla), oddawałam się marzeniom o rychłej (???) przeprowadzce. Oczyma wyobraźni widziałam już kolejne urządzone pokoje, dobierałam kolory i wzory... Wprawdzie na razie wszystko będzie pomalowane na biało, a na komponowanie kolorystyki wnętrz mam jeszcze dużo czasu, ale to właśnie jest moje ulubione ostatnio zajęcie. Niedawno widok poskładanych jeden w drugi trzech kubeczków plastikowych z IKEA natchnął mnie pomysłem na kolorystykę hollu i korytarza na górze. Ponieważ holl i salon są połączone, będą miały też wspólne elementy kolorystyczne. Już mam wstępną wizję. I tak plastikowe kubeczki z IKEA wpłynęły na wystrój wnętrza domu!
Tymczasem Andrzej trenował układanie płytek na podłodze. Poligonem doświadczalnym stała się podłoga w miejscu szafy wnękowej w przedsionku. I tak nie będzie jej widać, więc, nawet, gdyby nie wszystko było idealnie równe, to i tak nie będzie nas to kłuło w oczy. Zresztą mój małż - perfekcjonista tak dopieścił te płytki, że leżą równiutko.
Po zmroku zrobiliśmy sobie przerwę obiadową, w której napisałam poprzedni króciutki pościk i wróciliśmy do pracy.
Przeciągnęliśmy przez pola przedłużacze, dzięki czemu można było pracować przy świetle nie spalając litrów benzyny. Przyznam szczerze, że nie potrafiłam wykrzesać z siebie już wcześniejszego zapału do pracy. Samo wyjście z ciepłego domu w mglisty mrok wymagało ode mnie zużycia całego zapasu silnej woli, jakim dysponowałam na ten tydzień. Musiałam nawet zaciągnąć mały kredycik!
Zamierzaliśmy wygładzić ścianki na skosach i sufity podwieszane tak, by można było je pomalować. Andrzej wymieszał w wiadrze gładź szpachlową (skojarzenie miałam jedno - wyrabianie masy do pischingera) i przystąpiliśmy do pracy, którą znaliśmy tylko z teorii. Niestety jak dla mnie ta teoria to było stanowczo za mało. Dosyć szybko zirytowało mnie to, że efekt czegoś, co nazywa się "gładzią" wcale nie jest gładki. W masie były jakieś grudki, kamyczki i inne takie, pozostawiające długie i głębokie rysy. Wnerwiło mnie to do tego stopnia, że zabrałam się i poszłam do zimnego garażu, żeby zagruntować podłogę pod płytki, ściany i sufit. W bojowym nastroju machałam wałkiem w zdwojonym tempie. Wylewka i klej na ocieplanych styropianem ścianach piły grunt w takich ilościach, że na sam garaż zużyłam go więcej niż na wszystkie proste ściany poddasza. Udało mi się przeforsować pomysł, żeby na razie (to wersja dla Andrzeja) te ocieplone ściany garażu też pomalować po prostu farbą, mimo że są bardzo nierówne (pokryte siatką i klejem). Sądzę, że uda nam się cieszyć nowym domem mimo świadomości, że w garażu Felusia nie ma równych wyszlifowanych ścian. Może, gdy już w domu wszystko będzie urządzone, ściany pomalowane na docelowe kolory, wszystkie wymyślone przeze mnie szafki, półki, lampy, kratki, kwietniki i inne takie znajdą się na swoich miejscach, każdy kot zostanie odpowiednio wyeksponowany, wtedy przyjdzie czas na dopieszczanie garażu. Ale do tego czasu przyzwyczaimy się do nierównych ścian i ... pojedziemy na wycieczkę zamiast je wygładzać. Howgh!
Gdy ja snułam w garażu te podstępne plany, Andrzej, niczego nieświadomy, kończył "gładzenie" ścian w pokoju Weroniki. Ten pokój to nasz poligon doświadczalny. Nie, żebyśmy nie lubili naszej najstarszej córki! Po prostu ma pecha, że drabina jest oparta akurat przy wejściu do jej pokoju i jakoś tak odruchowo z każdą robotą wchodzi się najpierw do niego. Ja wpadam tam z przyspieszeniem, pędząc naprzód, żeby jak najszybciej rozstać się z drabiną, do której trochę się przyzwyczaiłam (a miałam inne wyjście?), ale na pewno nie pokochałam. Efekt nie rzucił mnie na kolana, ale Andrzej stwierdził, że dnia następnego wyszlifuje ściany.
I znowu trzeba było wyjść z względnie ciepłego wnętrza, żeby pozwijać kable, znaleźć we mgle Felusię i dotrzeć do domu.
Wczoraj przygotowaliśmy parapety wewnętrzne do osadzenia. Pobawiłam się znowu w prace murarskie. Tym razem znacznie bardziej mi się to podobało, bo beton Andrzej wyrobił w wiadrze za pomocą wiertarki i nie musiałam walczyć szpadlem goniąc uiekające wiadro po całym pokoju, jak to było poprzednio. Dzięki przeforsowanemu przeze mnei pomysłowi przybijania desek pod przyszłymi parapetami, wyrównywanie szło sprawnie i szybko. W myślach dziarsko podśpiewywałam sobie "budujemy nowy dom..." (nie pytajcie, dlaczego tylko w myślach, nikt, kto słyszał, jak śpiewam, nie zadałby takiego pytania...) i czułam się jak przodowniczka pracy na budowie Nowej Huty. Dla większego realizmu sytuacji przeprowadziliśmy z Andrzejem kilka dialogów murarskich". Dobrze nam szło, nauka z tych kilku miesięcy budowy nie poszła w las!
Andrzej, idąc krok przede mną, wykuł boki scian pod oknami na szerokość parapetów, a potem, nauczony doświadczeniem dnia poprzedniego, "gładził" już tylko połączenia płyt. Próba szlifowania ścian dała efekt poprawny, ale ten kurz!!! Makabra! :o
Po obiadokolacji nie wróciliśmy na budowę, tylko pojechaliśmy na zakupy, korzystając z ostatniego dnia obecności babci.
A dzisiaj nie pracujemy! Pełny luzik! 8)
Andrzej pojechał odwieźć babcię w domowe pielesze. Przy okazji przywiezie naszą kuchenkę!
A ja sobie siedzę z najmłodszą latoroślą, budujemy meble z klocków lego, a w chwilach, gdy nie muszę rozwiązywać problemów konstrukcyjnych, piszę kolejny odcinek budowlanej opowieści.
Zdjęcia będą później. Są w aparacie, który pojechał w schowku Felusi do miasta z najsłynniejsza stacją kolejową w Polsce.

P.S. Czy zmieniając na gorsze image (imaaaż) forum, nie można było na pocieszenie dodać chociaż trochę więcej emotikonek?
W dodatku dzieją się różne dziwne rzeczy: nie mogę opublikować tego postu, próbuję już nasty raz, całe tematy znikają po próbie wykasowania jednego postu, niektóre opublikowane zdjęcia nie chcą się otworzyć, nie dostaję powiadomień o odpowiedziach w niektórych wątkach...
Na wszelki wypadek skopiowałam sobie dziennik, bo, kto wie, co się z nim stanie, gdy zechcę skasować jeden post.

Agduś
05-12-2006, 19:29
DZIEŃ ZŁY I DZIEŃ DOBRY
Zaledwie jeden dzień przerwy w pisaniu sobie zrobiłam, a tu już dzisiaj zostałam telefonicznie zbesztana za milczenie :o !
No dobra, piszę, żeby się bardziej nie narazić.
Skończyłam w niezielę, gdy Andrzej wracał z Gosiewa wioząc nasza kuchenkę. Kuchenka stoi teraz zapakowana w styropian w naszej sypialni. Mogę się przyglądać jej widocznym spomiędzy białych płyt elementom i podoba mi się to, co widzę.
Wczoraj miałam od rana zły humor, więc wolałam nie siadać do komputera, bo lepiej nie myśleć, co bym mogła powypisywać. Przyczyną kiepskiego nastroju był fakt, że nic nie robiłam na budowie! (Uzależnienie jakieś, czy co?) Andrzej rano pojechał układać płytki w garażu. Odwiedziłam go, wracając z przedszkola. Płytki, jak to do garażu, kupiliśmy najtańsze jakie były. Oczywiście nie spodziewaliśmy się wspaniałej jakości, więc nie zaskoczyło nas wcale to, że niektóre były kwadratami, a inne tylko prostokątami, ani że w jednej paczce były płytki w kilku odcieniach. Nie załamało nas to, chociaż też, jak łatwo się domyślić, nie ułatwiało wcale pracy Andrzejowi. Teraz mamy podłogę w garażu w abstrakcyjny wzór. Zawsze możemy powiedzieć, że taki mamy gust, a efekt był zamierzony! A co? Może nie?
Napaliłam w kozie, pozazdrościłam Andrzejowi, podając mu płytki i... poszłam do domu, bo Małgo, okropnie zasmarkana, to marudziła, że się nudzi, to znów lawirowała niebezpiecznie blisko rozpalonej kozy.
Andrzej wpadł na obiad i wrócił na budowę. W domu pojawił się tuż przed godziną duchów.
Za to dzisiaj kilka rzeczy nam się udało! Po pierwsze udały się czynione, oczywiście, rzutem na taśmę BARDZO WAŻNE ZAKUPY (patrz w kalendarz). Po drugie znaleźliśmy ogłaszający sie na Allegro sklep z mozaiką podłogową. Baaardzo spodobało nam się to, co zobaczyliśmy na zdjęciu, ale woleliśmy dotknąć tego w realu. Jako że sklep jest stosunkowo niedaleko, nie było ot trudne. Weszliśmy, zobaczyliśmy, kupiliśmy... No, takie proste to nie było, niestety. Chociaz może -stety, bo dodało smaczku całej sytuacji.
Otóż weszliśmy, zobaczyliśmy i wiedzieliśmy: TO TA! Przecudnej urody brzoza trzeciego gatunku! Kolorowa, siemieniata, ze słojami ułożonymi różnie i nieregularnie! Tyle tylko, że miła pani ze sklepu stwierdziła, że akurat tej mozaiki teraz nie mają. No jak to? My chcemy kupić, a tu nie ma? Pooglądaliśmy inne, niektóre też ładne, ale... wzrok wciąż wracał do tamtej. I wtedy wszedł pan, który miał potwierdzić, ze TEJ nie ma. I potwierdził. Ale dodał, że właśnie taką mozaikę odłożył dla siebie, na razie kładł jej nie będize, więc właściwie, to mógłby ją sprzedać... i poszedł do magazymu sprawdzić, ile jej tam ma.
Było tylko jedno "ale" - nam podobała się brzoza ułożona w mur angielski, a na zbyciu byłaz takiegoż materiału, tyle, ze ułożona w równe paski. Popatrzyłam na inną tak ułożoną usiłując sobie wyobrazić "naszą" brzozę w tym, układzie. Wyglądało nieźle, choć nie aż tak interesująco. Kiedy się gryźliśmy, wrócił pan z magazynu z wiadomością, że tego, co ma, wystarczy dla nas. W dodatku bez problemu mogą ją dla nas przełożyć w mur angielski, jeżeli zgodzimy się poczekać z tydzień. Pewnie, że się zgodzimy!!!
Jakby tego było mało, jest znacznie tańsza od sprzedawanej w marketach!
Kolejny powód do radości dał nam Pan Od Linoleum. Wydzwoniony i prawie zmuszony do wykonania obiecanego badania wilgotności wylewki, pojawił się dzisiaj. Tuż po wejściu do domu stwierdził, że jest znacznie lepiej! Poznał to po kolorze wylewki i po ... zapachu. Nie wpadałam w zachwyt, bo wszystko w domu było potwornie zakurzone po szlifowaniu ścian na górze, więc nie wiedziałam, czy to kolor wylewki, czy też leżącego na niej kurzu, tak zachwycił POL.
Tymczasem rozłożył on na podłodze tajemniczą niebieską walizeczkę, wyciągnął z niej nie mniej tajemniczo wyglądające przyrządy i całkiem prozaiczne łom i młotek. Zupełnie zwyczajnie zrobiło się, gdy, wytypowawszy starannie miejsce, zaczął najzwyczajniej w świecie wykuwać dziurę w wylewce. Spojrzawszy na mnie, poczuł się zobligowany uspokoić moje domniemane obawy, że oni tę dziurę załatają. Nie wiedział, że to małe zagłębienie nie wywarło na mnie najmniejszego wrażenia. Po tym, co zrobili w pomieszczeniu gospodarczym panowie od przyłącza, jego poczynania to był mały pikuś.
Dalsze działania sprawiły, że znowu poczułam się jak w przenośnej pracowni alchemika. Entourage był jak najbardziej trafnie dobrany, POL nie zadbał tylko o odpowiedni image - o ileż lepiej by się prezentowałł w zwiewnej czarnej szacie i spiczastej czapce w złote gwiazdki...
Wyrąbane kawałki wylewki pan starannie ubił na proszek i nadzwyczaj dokładnie zważył na zgrabnej niebieskiej wadze, którą rozłożył w narożniku walizki (znowu drobne uchybienie - wsypywał zwykłą łyżeczką do herbaty zamiast użyć odpowiedzniejszej złotej, grawerowanej w tajemnicze formuły łyżeczki). Odważonę porcję szarego pyłu wsypał do srebrnego naczynia, szczelnie je zamknął, a następnie dłuuuugo i hałaśliwie mieszał. Doradzałabym jedynie ozdobienie prostej tarczy jakiegoś wskaźnika przytwierdzonego do naczynia astrologicznymi wzorami - niekoniecznie z sensem, bo i tak nikt nie zdąży ich rozpoznać podczas mieszania.
Po kilku minutach usłyszałam wedrdykt, którego się zupełnie nie spodziewałam - wylewka jest bardzo sucha!!! Pojawiła się nieśmiała nadzieja.
POL powtórzył cały tajemny proces, wykuwszy dziurę w najgorszym miejscu - w wiatrołapie (najdalej od kozy, blisko nieszczelnych jeszcze drzwi, przez które bezkarnie mogła się wdzierać mgła). Werdykt zabrzmiał tak samo!!!
Wobec tego - krótka piłka - KIEDY? Niedługo! Trzeba "tylko" wpłacić pieniażki za linoleum (na razie bez robocizny), poczekac troszkę i linoleum będzie na budowie. A potem można zaczynać!
Cokolwiek oszołomiona zaskakująco pomyślnym obrotem spraw, zapakowałam dwie córki do bardzo czystego samochodu POL, który uprzejmie podwiózł nas pod dom. Samochód przestał być tak bardzo czysty :oops: . Nie wiedziałam, gdzie oczy schować ze wstydu, bo dziewczyny wniosły na butach pokaźną porcję naszej słynnej gliny. Pan, grzecznie zlekceważył opłakany stan chodniczków (na szczęście gumowych).
Tymczasem Andrzej załatwił w ENIONie, co miał załatwić i... jutro albo pojutrze mamy mieć prąd!!!
A na koniec łyżka dziegciu i to duuuża! Otóż, zgodnie z umową, Andrzej próbował dodzwonić się do pana Kuraszyka (wykonawca pc). Był niedostępny, więc skontaktował się z panem Kołodziejem z Thermogolvu. I tu niemiła niespodzianka - nasza pompa została zamówiona, ale, wbrew wcześniejszym obietnicom, nie ma jej jeszcze w Polsce i nie wiadomo, kiedy będzie!!! Oj, lepiej, żeby było wiadomo!!! Bo kroi się duuuża afera!!!

Agduś
06-12-2006, 11:34
MIMO POGODY
Pogoda piękna, cieplutko, słoneczko świeci i... nie grzeje naszych solarów, bo ich jeszcze nie mamy. Pogoda chyba chce nam się zrewanżować za te numery, które wycinała nam na początku budowy.
Wbrew temu, co widać za oknem, wbrew rozradowanym minom dzieci, które dzisiejszej nocy odwiedził Mikołaj, mnie znów dopadł jakiś jesienny spleen. pewnie ma on cos wspólnego z ostatnią wiadomością wczorajszego postu. Wprawdzie, gdyby pogoda się utrzymała, moglibyśmy zaryzykować przeprowadzkę zakładając grzanie kominkiem (przy włączonym reku może by wystarczyło), ale...
Dotychczas gryzła mnie sprawa prądu. Teraz prąd jest tuż tuż, więc musiał się jakiś inny zgryz znaleźć. Ech, czy można zbudować dom bez nerwów?
Trzeba się poważnie zabrać za molestowanie pana K.!
W zeszłym tygodniu zadzwoniła pani geodetka. Ta, która obiecywała, że szybko zrobi nam mapkę, bo znała całą historię przebojów z jej kolegami po fachu (? :o ?). Umówiła się na czwartek. Miała zadzwonić będąc w Niepołomicach. Nie zadzwoniła. Nawet po to, żeby się usprawiedliwić, że z jakiegoś ważnego powodu nie może przyjechać.
Czy można lubić geodetów? (pytanie z gatunku retorycznych)
A' propos - spotkałam dzisiaj tego obrażalskiego od naszej mapki. Baaardzo starannie mnie nie widział, chociaż mijaliśmy się idąc prawie naprzeciwko :lol: . Ciekawe, czy jeszcze czytuje forum...
Byle do soboty - pewnie znowu sobie popracujemy na budowie, więc i humor mi się poprawi!

Agduś
07-12-2006, 09:56
HUŚTAWKA
Z bliżej nieznanych mi przyczyn, chandra minęła jak ręką odjął po zachodzie słońca. Wracałam własnie z dziećmi z przedszkola i szkoły, kiedy stwierdziłam, że jej nie ma. Poszła sobie! No bo czy można mieć chandrę, kiedy się idzie przez świątecznie oświetlone miasteczko, słuchając dziecięcych zachwytów? Nie można!
Mam huśtawkę nastrojów, jakbym w ciąży była! Zresztą, czyż obecna sytuacja tego nie przypomina? Domek, jak dziecko, któremu się nie spieszy na świat...
Nie, wróćmy na ziemię, bo mnie zaczyna ponosić! :roll:
Siedzę sobie w domu gotowa do startu na budowę. Kole połednia powinien pojawić się nasz kominkarz z wkładem. Ma go przywieźć i zainstalować, a potem pogadamy sobie o terminie wykonania obudowy. Już zadzwonił, potwierdzając przyjazd.
Dzwonili do mnie też z posterunku energetycznego. Umówiliśmy się na 15.30. i... zgadnijcie, co się wtedy stanie... Taaak, podłączą nam prąd!!! Chyba zaraz potem pojawią się "nasi" elektrycy i zaopatrzą naszą domową instalację we wszelkie końcówki. A wtedy będę mogła zrobić "pstryk" i zgdonie z obietnicą upić się w zimnego trupa z radości! Nawet już winko na tę okoliczność kupiłam (wybrałam akurat tę butelkę, bo ma na etykietce czarnego kota - ciekawa motywacja, no nie?).
Wczorajszy wieczór spędziliśmy, jak zwykle, na planowaniu najbliższych dni. Z przykrością stwierdzamy, że nie udało nam się zmieścić w założonym budżenie. Co nieco podrożały materiały (to najprzyjemniejsze wytłumaczenie, bo całkowicie nas uniewinniające). Trzeba jednak też przyznać, że pozwoliliśmy sobie na kilka niezaplanowanych a kosztownych ulepszeń i udogodnień. Wobec tego pożałowania godnego faktu, po wyliczeniach (Andrzej) i dyskusji (oboje) jednomyślnie i nadzwyczaj szybko podjęliśmy decyzję, że weźmiemy jeszcze mały kredycik w BOŚ na pc. Niestety na żadne refundacje liczyć nie możemy, bo w naszej gminie teraz zdejmuje się azbest i na to idzie cała kasa. Szkoda! A swoją drogą, jakąż wprawę w podejmowaniu życiowych decyzji osiągnęliśmy!!! Najpierw parę miesięcy, żeby wybrac materiał budowlany i ciut mniej na wybór kredytodajnego banku, a teraz jedna rozmowa przy robieniu dzieciom kolacji i potwierdzenie decyzji wieczorkiem!

Agduś
08-12-2006, 20:31
JEEEEEEEEESSSSSSSSST!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Na razie musileliśmy przyjąć to na wiarę, bo w domku nie ma jeszcze ani jednego kontaktu. Skoro jednak panowie założyli licznik, a potem ostrzegli, żeby nie dotykać żadnych kabelków sterczących ze ścian, to chyba można im uwierzyć!
Oczywiście nie odbyło się tak całkiem normalnie. Wczoraj podjechałam do domku o umówionej godzinie (15.45. - co zostało ustalone telefonicznie po moim wczorajszym wpisie do dziennika). Panowie podjechali po akademickim kwadransie i... zapytali o zameczek do szafki! Uuups! Zameczka nie miałam! Ba, nic nie wiedziałam o konieczności posiadania takowego.
Panowie spokojnie wytłumaczyli, gdzie taki zameczek mogę nabyć. Słuchając tych wyjaśnień, odniosłam wrażenie, że oni oczekują po mnie natychmiastowego wyruszenia po ową wkładkę do zamka. Rozglądnęłam się wokół siebie, zapadający zmrok, gęstniejąca mgła... nieznana droga... Otrzepało mnie, ale postanowiłam być dzielna i jechać, jeżeli to konieczne. Poczułam przypływ odwagi. Postanowiłam, że jestem w stanie tego dokonać, będę baaardzo dzielna i załatwię zameczek, którego, nie wiedzieć dlaczego, nie mamy.
Tymczasem panowie nadal tłumaczyli mi, jak dojechać. Im bardziej tłumaczyli, tym mniej rozumiałam. W końcu byłam tak skołowana, że zaczęłam wątpić, czy Kłaj to Kłaj i coraz trudniej było mi wierzyć w swoją dzielność i odwagę.
Na szczęście panowie nie mieli ochoty czekać na mnie i umówiliśmy się na dzień następny, czyli na dzisiaj. Godzina rendez vous pozostała niezmieniona (15.45.) Przyjęłam to z ulgą, ale też i odrobiną zawodu.
Dzisiaj wyruszyłam do Kłaja. Na szczęście moje obawy rozwiały się jak mgła. Tylko dwa razy zapytałam o drogę i już byłam u celu! Wkładeczka kosztowała 40 zł i nie miała kluczy. Z tego wynika, że jest jakiś uniwersalny klucz, który mają pracownicy ENIONu. A skoro jest jeden taki, to znaczy, że, kto bardzo chce, ten go ma. Tylko po co? A skoro "tylko po co?", to po co ta cała tajemnica?
Zachęcona piękną pogodą i rozzuchwalona powodzeniem, zamiast do domu, pojechałam jeszcze do sklepu z roefixami. Przypomnę tylko, że zostawilismy tam pokaźną kwotę, kupując styropian na podłogi, cały system docieplenia ścian, i upiększenia elewacji. Trzeba przyznać, że ceny mieli korzystne, więc łaski nie robiliśmy, ale już niepierwszy raz zdarzyło im się niedotrzymac terminu dostawy. BYwały opóźnienia "z przyczyn obiektywnych", raz "zapomnieli" (sic!, tak właśnie pan się tłumaczył!) dowieźć obiecany i zapłacony tynk, teraz przyjęli kasę za farbę, obiecali ją dostarczyć i... cisza. Weszłam z uśmiechem, jak zwykle, pan sie uśmiechnął do mnie,jak zwykle, a potem już nikt się nie uśmiechał. Wiaderka z farbą zapakowano mi bo bagażnika nawet nie żądając, żebym podjechała bliżej magazynu (po 20 l). W przypływie mściwości zażądałam natychmiast faktury. Nie wiedzieć czemu, to zawsze sprawiało panu kłopot i faktury dostawaliśmy po dłuższym czasie (specjalnie po nie podjeżdżając). Z tego wszystkiego zapomniałam upomnieć się o pieniądze za zwrócone jakiś tydzień temu nadmiary. Trzeba będzie jeszcze raz podjechać. Pan przez telefon tłumaczył się Andrzejowi, że o tym zapomniał. Pewnie z wrażenia!
Żal mi było po poludniu znowu jechać samochodem po dzieci i na budowę, bo pogoda zachęcała do spacerów. Wyszłam wcześniej i zbliżając się do domu, odebrałam telefon, że panowie energetycy mają jakąś awarię do naprawienia i będą godzinkę później. Zaprowadziłam towarzystwo do domu, podeszłyśmy zaszczepić kocicę, przeprosiłam się z autkiem i podjechałam do domku. Tam wreszcie spotkaliśmy się wszyscy, bo Andrzej akurat wócił z pracy. Panowie włożyli do skrzynki licznik, gwiazdy mrugały nad nami, Małgo zabawiała wszystkich z wrodzonym wdziękiem, podpisaliśmy kolejne papierki i... MAMY PRĄD!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
A od wczoraj mamy już zamontowany tymczasowo kominek - znaczy sam wkład. Tarnava Comfort 14 kW. Jak by to powiedzieć? No, jest... , stoi sobie. Trzeba go teraz polubić...

P.S. Zapomniałam kiedyś napisać, ze Pan Od Linoleum zachwycał się jakością naszej wylewki. Do tego stopnia się zachwycał, ze poprosił o namiary na wylewkarza, bo chciałby nawiązać z nim współpracę. Namiary przekazaliśmy.
niby taka zwykła rzecz - wylewka, trochę cementu, piasku, jakieś dodatki, a też można się zachwycać.

Agduś
08-12-2006, 20:55
NADRABIAM ZALEGŁOŚCI

[http://images3.fotosik.pl/283/4d50d9cb427895cbm.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/4d50d9cb427895cb.html)
Czysta poezja - koparka we mgle...

[http://images4.fotosik.pl/240/f7b6988fbe575644m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/f7b6988fbe575644.html)
Koza, która uratowała sytuację w pewien mglisty dzień. A potem osuszyła naszą wylewkę.

[http://images1.fotosik.pl/293/2df6b4a98d4107efm.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/2df6b4a98d4107ef.html)
Czołgowisko.

[http://images4.fotosik.pl/240/0c988729971c8d8dm.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/0c988729971c8d8d.html)
Pierwszy dymek.

Agduś
09-12-2006, 21:14
ŻARÓWKA
No tak, pierwszy raz zapaliła się w naszym domku żarówka zasilona naszym prądem! Sama widziałam! I to nie jedna żarówka, ale od razu kilka.
W gniazdkach też jest prąd, co zobaczyłam (próbnik świecił), usłyszałam (podłączyliśmy radio) i poczułam (właśnie za bardzo zbliżyłam się do sterczącego ze ściany kabelka myjąc podłogę, gdy poczułam dziwne mrowienie w ręce trzymającej szmatę).
A poza tym, mieliśmy bardzo ambitne plany na dzień dzisiejszy. Dzięki pięknej pogodzie, 2/3 naszych dzieci bawiło się przy domu, gdy my zabraliśmy się za fugowanie płytek w garażu. Jakoś tylko ni eprzewidzieliśmy, że ta upierdliwie monotonna czynność zabierze nam dokładnie cały dzień.
Najpierw opracowywaliśmy technologię pracy. Ja stwierdziłam, że najlepiej będzie wykorzystać w tym celu szprycę do ozdabiania tortów. W końcu nowa nie kosztuje zbyt dużo. Fuga w stanie świeżym miała kolor kremu czekoladowego, więc pasowała do szprycy. Metoda sprawdzała się, a owszem, ale tylko, gdy fuga była świeżo zrobiona, gdy twardniała, nie miałam już siły jej wyciskać.
Dodatkową atrakcją było wycieranie płytek ze wszelkich śladów fugi.
Znam przyjemniejsze zajęcia niż fugowanie.
A swoją drogą, to jak to robią fachowcy? Przecież, gdyby się tak bawili, jak my, to nie zarobiliby na chleb!
Jutro odrywamy się na dwa dni od budowy i jedziemy do Opola. Przenocujemy u moich rodziców, żeby w poniedziałek być we Wrocławiu, gdzie Andrzej odbierze swój dyplom, potwierdzający, że ma prawo pisać sobie przed nazwiskiem dwie literki.

Agduś
09-12-2006, 21:35
KOMINEK
Zapomniałabym, że dziś była też premiera naszego kominka (znaczy wkładu). Zgodnie z instrukcją mieliśmy go rozpalić na full otwierając dopływy powietrza. Po drodze kupiliśmy drewno w workach. Są to ścinki z jakiejś stolarni. Dokładnie oszlifowane, niektóre z równiutkimi nacięciami w ząbki. Logicznie rozumując, powinny być suche jak pieprz, bo mokrych się tak nie struga i nie robi z nich mebli. Metr przestrzenny takiej drobnicy jest niewiele droższy od metra przestrzennego drzewa w formie pniaków, ściętych podobno rok temu. To chyba się opłaca?
Przypadł mi w udziale zaszczyt pierwszego rozpalenia kominka. Nie było łatwo. ostrugane drewno wcale nie chciało się zajmować ogniem. Spaliłam pokaźną ilość papieru, a tu nic. W dodatku, nie wiedzieć dlaczego, w porównaniu z kozą, kominek miał nędzny ciąg, dym po otwarciu drzwiczek snuł się po domu jak po kurnej chacie. A kozę mogłam otwierać na oścież i ani cień zapachu dymu się nie wydostawał!
W końcu wreszcie się rozpaliło. Trochę później zwiedzałam górę z elektrykiem, który chciał mi pokazać, że wszystko gra i śpiewa, żarówki świecą na żądanie, a w gniazdkach jest prąd. Po wejściu na górę poczuliśmy podejrzany zapach. Nie wiem, co myślał o tym elektryk, ale ja się przestraszyłam, że to coś nie tak z instalacją (on chyba też). Szybko sie okazało, ze źródłem tego swądu jest kominek. Mam nadzieję, że to tylko przy pierwszym paleniu wkład zapewnia właścicielom takie dodatkowe atrakcje!

I wiecie co? Zostanę feministką! Już drugi raz spotkałam się z sytuacją, gdy osoba, która widzi lub wie, że zasuwam na budowie, kiedy tylko mogę, podziwia Andrzeja, który sam tyle robi albo zadaje pytanie, czy to Andrzej wszystko zrobił (zrobi)! Za pierwszym razem mało mnie nie trafilo, za drugim zareagowałam już tylko zdziwieniem. No bo co? Gdy mam w ręce szpadel, czy szpachelkę z fugą, staję się niewidzialna??? Dziwne, bo chwilę później już mnie było widać i można było nawet o coś zapytać!
Na szczęście Andrzeja też takie pytania lub stwierdzenia dziwią.

Agduś
12-12-2006, 08:21
ZUPEŁNIE NIE NA TEMAT
Jak wam się podoba taki obrazek rodzajowy: facet w garniturze i pod krawatem idzie poboczem drogi (ruchliwej) i wymachuje pokaźnych rozmiarów maczetą?
Mieliśmy dwudniową przerwę w budowaniu, ale dzisiaj wracamy do rzeczywistości.

Agduś
12-12-2006, 08:36
PÓŁ NA PÓŁ
Dwa zdjęcia, z czego jedno na temat a drugie wrecz przeciwnie:

http://images1.fotosik.pl/298/ca95338ea76aa217m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ca95338ea76aa217.html)
To nasz garaż po zeszłotygodniowych wysiłkach. Nie widać dobrze, jak różne płytki w nim mamy, kolorowe, różnej wielkości i kształtu. Postaram się zrobić dokładniejsze zdjęcie.

http://images4.fotosik.pl/245/853a25e4dc4b04d1m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/853a25e4dc4b04d1.html)
Taki widok zaskoczył nas wczoraj po drodze. Tysiące kaczek poderwały się z łąki. Chwilę kołowały, nawet klucze tworzyły. Chyba część odleciała, ale większość z powrotem usiadła na łące. Zdjęcie robione podczas oczekiwania na wjazd na skrzyżowanie, więc nie było czasu na kadrowanie - stąd ten znak drogowy.

Agduś
14-12-2006, 22:02
ZUPEŁNIE NIEPOWAŻNA INWESTORKA
O czym myśli poważna inwestorka na etapie wykańczania domu, tuż przed metą, wręcz na progu? O dogrywaniu terminów? O tym, gdzie się podział umówiony fliziarz, którego nie ma na budowie, chociaż powinien być? Na kiedy umówić montaż rekuperatora? Czy nasza pompa ciepła już płynie ze Szwecji? Kiedy będzie można montować schody? Czego jeszcze nie zrobiliśmy, a powinniśmy?
Taaak, o tym wszystkim myśli poważna inwestorka. Ale ja nie jestem poważna albo raczej bywam całkiem niepoważna, więc zdarza mi się pomyśleć nagle, ni stąd ni zowąd, o czymś zupełnie innym. Czymś tak dalece niezwiązanym z budowaniem, że aż wstyd się tu przyznać do takich myśli.
Na przykład o świętach, które w tym roku wypadają w zupełnie nieodpowiednim momencie (jakby nie mogli z nimi poczekać, aż się przeprowadzimy!). Porządki świąteczne? Ależ skąd! Porządki mogę robić tylko w nowym domku, w tym interesuje mnie tylko pakowanie dobytku. Karteczki? No, wypadałoby wreszcie je wysłać :oops: , żeby nie doszły po Nowym Roku. Prezenty? Taaak!
Wczoraj tak się dziwnie złożyło, że wychynęłam z Niepołomic i dotarłam do Krakowa. Dziwnie się czułam tak sobie spokojnie idąc po ulicach. Tak właśnie, szłam spokojnie, bez pośpiechu, a nie biegłam. Beztrosko wyjechałam godzinę wcześniej niż musiałam, żeby zdążyć na spotkanie z Andrzejem w BOŚ. W dodatku nie pchałam wózka Małgosi, bo dzieci zostały w Niepołomkach z drugą babcią, która przejęła teraz rodzinny dyżur budowlany.
Rozglądałam się wokół, na wystawach sklepów nie było płytek, narzędzi, a nawet lamp, tylko ubrania (nie robocze), książki, buty, biżuteria... Inny świat!
Weszłam do sklepu i rozmawiałam o gadżetach z nazwą zespołu Queen (Wero ich słucha), a nie o klejach do płytek i fugach!
A potem trafiłam na kiermasz świąteczny na Rynku. Wsiąkłam! Uwielbiam takie kiermasze. Uwielbiam te wszystkie durnostojki, drobiazgi, ozdoby, które tam sprzedają! Uwielbiam chodzić, oglądać, kontemplować, zachwycać się i kupować (najczęściej w planach).
Troszkę się spieszyłam na zaimprowizowanie spotkanie, ale tylko troszkę, tak w sam raz, żeby nie wsiąknąć w kiermasz na zbyt długo. Oglądnęłam pobieżnie wszystko, dokładniej kilka stoisk i ... znalazłam! Aniołek też przyniesie, przynajmniej Weronice, coś do nowego pokoju! Znalazłam przecudnej urody skrzyneczki, puzderka, kuferki, w różnych kolorach, wzorach i stylach.
A potem było spotkanie w kawiarni (tak normalnie posiedziałam w kawiarni!!!) i razem z Ciocią poszłyśmy na kiermasz. Zachwyciła się tym stoiskiem tak, jak ja i zaraz wybrałyśmy cudo dla Weroniki - szufladka na biżuterię z dużym lusterkiem. Były też cuda dla Madzi - cała seria kremowa z różyczkami, ale to chyba jeszcze za "poważny" prezent dla niej. Chociaż kolory i wzór idealne do jej pokoju!
O co prosi Aniołka poważna inwestorka? O krzesła do kuchni? Stół? Sofę? A może chociaż o bordowe i różowe ręczniki do gościnnej łazienki (bądźmy realistami - Aniołek mebla nie da rady przytachać i znienacka upchnąć pod choinką)? Żółto - pomarańczowe ścierki pod kolor kuchni? Narzutę do sypialni?
Tak, poważna inwestorka właśnie o tych rzeczach pisze w liście do Aniołka.
A ja? A ja zachwyciłam się w kamienicy hetmańskiej ... ceramicznym zegarem z zupełnie niepoważnym kotem (lubię mieć w kuchni zegar na ścianie). I tymi drewnianymi puzderkami...
Zupełnie niepoważna jestem!!!
A potem, już na poważnie, załatwialiśmy kredyt na pc i solary.
Atmosfera swiąt wróciła jednak, gdy kupiliśmy kilka prezentów.
O dokonaniach ostatnich dni napiszę, gdy spoważnieję.

Agduś
14-12-2006, 22:20
KOMINEK
Aaaa tam, niech będzie, odezwę się jeszcze dzisiaj na tematy budowlane.
Zrobiłam zamówione zdjęcie kominka i obiecuję je wkleić, gdy tylko Andrzej przeładuje je do komputera.
Zdaję relację z kominkowania:
- Kominek już nie kopci, nawet rozpalanie tego wyszlifowanego drewna opanowałam.
- Trzyma żar co najmniej 9 godzin (sprawdzone - po 9 godzinach rozpaliłam tylko dokaładając drewienek i uchylając popielnik).
- Grzeje.
- Nie śmierdzi już.
- Szyba uświniona niemożebnie. Żadne palenie na full, żeby się oczyściła (gdzieś wyczytałam taką radę) nie działa. Widać, że powietrze "omywa szybę", ale to nic nie daje.
- Coś jest nie tak z regulacją dopływu powietrza. Gdy uchylę popielnik, huczy jak w piecu hutniczym. Przy otwartym dopływie (i zamkniętym popielniku oczywiście) hula aż miło i to jest w porządku. Przy zamkniętym dopływie powietrza (z obu stron) nadal się pali słabszym, ale jednak, płomieniem. O żadnym żarzeniu się nie ma mowy. Miało nawet pręcz przygasać, gdy się zamknie za bardzo. Nie chce nawet przestać płonąć normalnym płomieniem!
O co biega???
- Na kominie pojawiło się "coś". Na pewno nic dobrego. Jakaś plama taka ruda. Opisywać? Eee, nie chce mi się, może jutro wkleję zdjęcie. Nie powiększa się. Nie wiem, kiedy zaistniała, zauważyłam ją dzisiaj.
Co to znaczy??? A może nie chcę tego wiedzieć???

Agduś
15-12-2006, 22:53
ODPOWIEDZI
Zanim przystąpię do pisania właściwego odcinka budowlanej epopei, odpowiem na kilka postawionych wczoraj pytań.
Losy umówionego fliziarza są nadal nieznane. Wprawdzie raz próbowałam do niego dzwonić, ale mechaniczny głos powtarzał w kółko jakąś dziwna informację, z której wynikało, że w tym momencie z panem fliziarzem nie porozmawiam. A potem nie dzwoniłam, bo..., a ja wiem, dlaczego?
Pompa ciepła podobno ma się pojawić w Polsce jeszcze w tym roku, co oznacza, że zbyt dużo czasu jej nie zostało. Mam nadzieję, że już sobie kupiła bilet na prom, bo tuż przed świętami może to być trudne. A może wcale nie? Może przed świetami nikt nie chce płynąć przez morze? Nie mam pojęcia, kiedy ruch via Bałtyk osiąga najwyższe natężenie i nie chce mi się teraz zastanawiać nad możliwymi przyczynami szczytów i dołków jego natężenia.
Schody będą montowane tuż po Nowym Roku. Czekają już gotowe i nudzą się, ale podłoga będzie gotowa je dźwigać dopiero w najbliższy czwartek.
No właśnie: w poniedziałek mają nadjechać kolorowe rolki linoleum. Tegoż dnia na naszych superwylewkach ma się pojawić extrasuperhiperwylewka. Ta kosmicznej jakości (i ceny), która zapewni nieprawdopodobną gładkość podłoża. Okazało się, że nasz superwylewkarz oszczędził nam kilka groszy. Jego praca została oceniona tak wysoko, że owej kosmicznie drogiej wylewki trzeba będzie położyć zaledwie 2 - 3 mm.
Montażu rekuperatora jeszcze nie zamówiliśmy, ale też odbędzie się to w 2007 roku.
A na deser kilka zdjęć ilustrujących opisane wczoraj kominkowe perypetie:

http://images2.fotosik.pl/294/456ce6a79841eabdm.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/456ce6a79841eabd.html)
Tak się pali przy otwartym popielniku. Huczy aż miło! Szkoda, że nie słychać! Niestety, jak widać, nie oczyściło to szyby. Nie wiem, czy to wina drewna, czy czegoś innego, ale szyba jest ciągle okopcona. Wkład w środku zresztą też.
Wolę się nie zastanawiać, jak wygląda w środku komin!

http://images1.fotosik.pl/303/6b99d259a8e3eec5m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/6b99d259a8e3eec5.html)
Oto plama w całej okazałości. Prosze o trafną diagnozę. Nie wiem, kiedy się pojawiła. Zauważyłam ją wczoraj i obrysowałam długopisem. Od wczoraj się nie powiększyła, chociaż kominek przeszedł wszystkie fazy - od palenia pełnym ogniem do ledwie - ledwie odrobiny żaru w popiele.

http://images4.fotosik.pl/250/5973a673f6516cc7m.jpg (http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/5973a673f6516cc7.html)
Jak widać (widać?), popielnik i dopływ powietrza od dołu są zamknięte, a w kominku ogienek płonie jakby nigdy nic. Chociaz dzisiaj zauważyłam, że jakby trochę bardziej przygasał.

Agduś
16-12-2006, 22:45
GRUNT TO GRUNTOWNE GRUNTOWANIE...
Czas najwyższy zdać relację z poczynań ostatnich dni, bo mi znowu zaległości rosną.
Jak już wspomniałam, dyżurna od spraw dziecięcych i domowych była przez kilka dni kolejna babcia. Andrzej pracował, ale ja mogłam od środy popracować na budowie nie narażając się na rozdwojenie jaźni, zeza rozbieżnego i ciężką nerwicę.
W środę nie miałam zbyt wiele czasu na budowlane wyczyny, bo trzeba było jechać do banku po pieniążki. Wpadłam więc rano do domku i z biegu rzuciłam się w wir pracy. Kursowałam wahadłowo pomiędzy salonem a garażem, przy czym kursy powrotne można było potraktować jako odpoczynek. Przeniosłam tak wszystkie dobra nagromadzone w salonie z myślą o wykonaniu w garażu i na strychu przedmiotu marzeń niejednego Polaka sprzed lat kilkunastu - meblościanki na wysoki połysk. Kiedy już wszystkie dechy, deski i deseczki oraz mnóstwo pomniejszego dobytku wylądowały w garażu, pozostało tylko pozamiatanie podłogi. Oczywiście czynność ta podniosła kłęby kurzu, który wygonił mnie z domku. W pierwszej chwili miałam wrażenie, że jakaś mgła opadła na okolicę, ale szybko okazało się, że to tylko moje zakurzone okulary. Wytarłam je i znów zaświeciło słońce.
Czwartek był już tylko nasz - mój i domeczku. Nikt nam nie przeszkadzał (krótkich odwiedzin mojej mamy i córci nie można nazwać przeszkadzaniem). Od samego rana gruntownie gruntowałam gruntem ściany i sufit na parterze. Ponieważ z większości kontaktów sterczą jeszcze kolorowe druciki, na wszelki wypadek wyłączyłam korki. Jakoś nie miałam ochoty sprawdzać, co będzie, gdy mokrym od gruntu wałkiem dotknę TEGO drucika. Czy teleskop, na którym osadzony jest wałek, przewodzi prąd? Nie wiem. Andrzej twierdzi, że nie, ale ja wolałam nie sprawdzać. Do prądu podchodzę z rezerwą. Wiem na przykład, że PODOBNO tylko jeden z tych trzech drucików kopie. Można nawet w jakiąś odmianę rosyjskiej ruletki grać. Ja tam wolę przyjąć, że kopią WSZYSTKIE druciki.
Łatwo napisać "wyłączyłam prąd w domu". Niby wiedziałam, jak, ale ... ja tam temu prądowi wolę nie ufać. Zapaliłam światło, klapnęłam szerokim czarnym w odwrotnę stronę, trzy czerwone zgasły, ale i tak uwierzyłam, gdy zobaczyłam, że żarówka też nie świeci.
Niestety moja zapobiegliwość pozbawiła mnie też możliwości posłuchania radia. Taka praca na budowie musi szalenie wzbogacać wnętrze człowieka - tyle czasu na przermyślenia! No to się wzbogacałam machając wałkiem. Całkiem relaksujące zajęcie.
http://images2.fotosik.pl/296/1e3bde6f4f567781.jpg (www.fotosik.pl)
Podczas gruntowania tu i ówdzie pojawiały się różne plamy i plamki.
http://images3.fotosik.pl/295/c742c3ce57c236ee.jpg (www.fotosik.pl)
Ciekawe, czy będzie widać po zmniejszeniu... Na ścianie nośnej pojawiły się, widoczne dopiero po zamoczeniu ściany gruntem, drobne rysy. Widać granice pomiędzy bloczkami. Tfu, tfu, może tylko tak będą wyglądały sławetne i spodziewane rysy na ścianach?
Po zagruntowaniu całego dołu (z wyjątkiem zagraconego chwilowo pokoju gościnengo i jeszcze bardziej zagraconej łazienki) wystyrmałam się z całym sprzętem na górę. Tutaj mogłam gruntować tylko ściany (drugi raz), bo sufity... Oj, długo by pisać o sufitach....
W pewnej chwili rzuciłam okiem za nasze okno i... zachwyciłam się. Przez moment zastanawiałm sie, jak bardzo jestem zachwycona. Bardzo byłam. Tak bardzo, że zeszłam po drabinie na dół po aparat (doceńcie siłę mojego zachwytu!). Przy okazji solidnie dołożyłam do kominka, w którym już przygasło i otworzyłam popielnik, żeby ogień się rozpalił. Swój zachwyt utrwaliłam na zdjęciach. Wieeelu zdjęciach... Baaaardzo wielu... Dobrze, że Weronika ma cyfrówkę, bo filmy pożarłyby niezły kawałek domku.
http://images3.fotosik.pl/295/6aae766d9559e623.jpg (www.fotosik.pl)
http://images2.fotosik.pl/296/6bbd995c6a941cef.jpg (www.fotosik.pl)
http://images4.fotosik.pl/251/ba2643e18244f786.jpg (www.fotosik.pl)
http://images1.fotosik.pl/305/9816dacda0b0e939.jpg (www.fotosik.pl)
http://images4.fotosik.pl/251/cc49f3a5c3892914.jpg (www.fotosik.pl)

Gdy już skończyłam utrwalać przedmiot mojego zachwytu, zauważyłam niepokojący blask bijący z dołu. Serce natychmiast zmieniło miejsce pobytu i uplasowało się w gardle. Na szczęście ogień nie opuścił właściwego dla siebie miejsca i szalał tylko we wkładzie oświetlając cały parter. Upchnęłam serce z powrotem tam, gdzie powinno spokojnie siedzieć i zeszłam na dół zamknąć popielnik. Po chwili skonstatowałam ze zdumieniem, że zrobiło się ciemnawo. Było to poniekąd możliwe do przewidzenia - skoro przed chwilą zachwycałam się zachodem słońca, to można było się spodziewać zapadnięcia zmroku.
Co robić? Jak robić? Z determinacją kamikadze poszłam do zupełnie już ciemnej kanciapy i po omacku włączyłam prąd. Ciarki chodziły mi po grzbiecie, gdy wkładałam rękę do skrzynki. Chyba niewiele gorzej czułabym się wkładając ją pomiędzy belki drewna na opał ułożonego za odmem w Australii (kto nie wie, dlaczego, niech obejrzy programy św. pamięci Łowcy Krokodyli). Udało się. Prąd nie wyskoczył na mnie znienacka, nic mnie nie kopnęło, światło zapaliło się, więc wróciłam do pracy.
Tym razem musiałam już unikać drucików, co nie zawsze mi się udawało. Chyba ze dwa razy trafiłam jednak na te "ślepaki" albo rzeczywiśice teleskop do wałka nie przewodzi prądu, bo nic mnie nie popieściło.
Kiedy o 17.35. podjechał po mnie Andrzej, parter był zagruntowany pierwszy raz a ściany na piętrze drugi.
Nastąpiła zmiana - ja porodzicowałam dzieciom, a Andrzej pojechał do domku. Kolejny upojny wieczór spędził na ciapaniu i szlifowaniu skosów i sufitów na górze. Oczywiście każdy fachowiec złapałby się za głowę na widok tych poczynań, ale nas, z konieczności, musi to zadowolić. Próby uzyskania gładkich powierzchni za pomocą gipsu do gładzi firmy Dolina Nidy (nie polecam), szerokiej szpachli i szlifierki oscylacyjnej Toya mogłaby doprowadzić do rozpaczy najodporniejszego. (Mnie doprowadzają regularnie!) Gips po pierwszych 10 minutach pracy zaczyna wzbogacać się w dziwne, niewiadomego pochodzenia ziarenka. Rosną jak perły w perłopławach, tyle tylko, że są mniej pożądane. Zostawiają na płytach gk głębokie rysy, które potem trzeba od nowa zaciapywać... Dla mnie koszmar! Na koniec, już po wyschnięciu zaczyna się mozolne szlifowanie. Andrzej nie pozwolił mi zamieścić tu jego zdjęć zrobionych podczas wykonywania tej czynności. Szkoda. Malowniczo wyglądał...
A efekty? Zobaczymy po malowaniu.
W piątek Andrzej wykorzystał ostatni niezaplanowany dzień tegorocznego urlopu. Od rana ciapał i szlifował. Dołączyłam po rozprowadzeniu dzieci tu i ówdzie. Tym razem przypadło mi w udziale całkiem wdzięczne zajęcie - gipsowanie dziur. Czułam się niemal jak konserwator zabytków, gdy tak sobie chodziłam po domu, szukałam, wypatrywałam. Zaciapałam, wyrównałam, wygładziłam, dopieściłam i znowu szukałam. I tak rysa po rysie, dziurka po dziurce wyrównywałam ściany. A było tego niemało, oj, niemało! Nie pieścili się następni wykoanwcy z naszymi tynkami. Zwłaszcza elektrycy podczas ostatniej wizyty brutalnie je potraktowali poszukując gniazdek zaciapanych dokładnie przez tynkarzy. Jednego nie znaleźli mimo fachowego szurania i obstukiwania młotkiem ściany. Niestety nie mieliśmy tego gniazdka na zdjęciach. Poważnie zastanawiałm się nad skuciem na ślepo tynku w podejrzanej okolicy, ale, na szczęście, Andrzej miał lepszy pomysł. Wiertarką nawiercał co kilka centymetrów aż znalazł. Nawet niedaleko miejsca, gdzie kułam chwilę wcześniej.
Obertynkarz zarzekał się, bijąc w piersi, że tynki będą miały 3 do 5 mm. Nie iwem tylko, o jaką jednostę miery mu chodziło. Milimetry to nie są, mile morskie też nie... Elektrycy, wprawdzie wątpiąc w prawdomówność tynkarza, ale chcąc być w porządku, pracowicie kuli ściany, żeby ukryć kable, które spod tak cienkiego tynku musiałyby wystawać. Tymczasem ... (to te odnalezione gniazdka)
http://images1.fotosik.pl/305/43b7f6e67610bc6c.jpg (www.fotosik.pl)


Wieczorem babcia zakończyła dyżur. Zostawiła dopieszczone wnusie (zwłaszcza najmłodszą, która przez całe przedpołudnia miała babcię na wyłączność, z czego skwapliwie korzystała)
Dzisiaj Andrzej zawiózł Wero na zawody i pojechał po mozaikę. Była. Tyle, ile zamawialiśmy. Za tyle, za ile miała być. Wtedy, kiedy miała być. Takie rzeczy też się zdarzają!
Tymczasem ja zajęłam się bałaganem w starym domu, który osiągnął masę podkrytyczną i groził wybuchem.
Po odebraniu najstarszej córki i dostarczeniu średniej na imprezę do kolegi, stawiłam się na budowie. Okazało się, że szlifierka oscylacyjna marki Toya dokonała żywota i dalsze szlifowanie ścian jest chwilowo niemożliwe. Na szczęście zostały już tylko łazienki i niedostępny przy braku schodów fragment sufitu w korytarzu. Trzeba to będzie załatwić przed wprowadzką, bo nie wyobrażam sobie wycierania tego kurzu z czegokolwiek.
Wydawałoby się, że już tak nieiwele do zrobienia zostało, ale co przyjdziemy, to coś nowego zauważamy. A to dokończyć układanie płytek w spiżarce i pod zbiornikiem wody kotłowej, a to zacementować pod progiem wejściowym, a to odskrobac ciapy zaschniętego gipsu w podłóg, a to wreszcie skończyć gruntowanie. Nie ma końca. Na szczęście nasze drewno komonkowe okazało się doskonałą zabawką. Specjaliści z Lego wymyślają nowe wzory klocków i sprzedają je za nieprawdopodobne pieniądze, a tymczasem ścinki drewna podobne do klocków dostarczyły dziwczynom tyle radości, bo było ich duuuuużo. Na dole zapanowała pełna skupienia cisza, a po dłuższym czasie zaprezentowały nam zamek królewny uwięzionej przez smoka. W rolach głównych: Małgo jako Królewna, Wero jako Smok i drewno kominkowe jako zamek. Zbudowały z nieregularnych kawałków podobnych do prostopadłościanów (przepraszam, jeżeli coś pomieszałam) o różnej wielkości całkiem wysokie ściany!
Właśnie spacyfikowałam przychówek, wysłuchawszy uprzednio relacji z imprezy i siadłam do pisania, podczas gdy Andrzej relaksuje się i wzbogaca swoje wnętrze gruntując drugi raz dół i sufity na górze.
A na deser zdjęcie naszych płytek w garażu:
http://images4.fotosik.pl/251/f0d7bd209462c628.jpg (www.fotosik.pl)
Jak widać, projektant tych wybitnie oryginalnych wytworów ludzkiej fantazji, wykazał się nielada pomysłowością. nie tylko zrezygnował z oklepanej formy płytek o jednakowych wymiarach, ale jeszcze zadbał o ich ciekawą formę w trzecim wymiarze. Czy widzicie te fantazyjnie zadarte do góry rożki? Zachwycające! Nieprawdaż?
I to by chyba było na tyle.
Na razie...

Agduś
18-12-2006, 13:26
ZATRZYMAJCIE TEN ŚWIAT... CHOCIAŻ NA CHWILĘ!
Minął weekend. Z założenia są to dwa dni służące wypoczynkowi czynnemu lub biernemu. Tymczasem...
Jak minęła sobota, już zdążyłam napisać. W niedzielę kolejny raz zgrzeszylismy pracą. Najpierw jednak pojechaliśmy na turniej karate, w którym startowała nasza średnia pociecha. Ponieważ w jej kategorii wiekowej byli sami chłopcy i ona jedna, musiała rywalizować z nimi. I nieźle sobie poradziła, bo zajęła trzecie miejsce (na 16 startujących). Wokół maty, na której startowali najmłodsi, był, oczywiście, największy tłum zaaferowanych rodziców. Pewnie nie ułatwiało to życia organizatorom, którzy i tak lekko nie mieli. Przewidując to, zgromadzili tam większą liczbę pomocników, którzy kierowali ruchem i pokazywali małym figurkom w białych ubrankach, komu mają się w danym momencie ukłonić.
Na szczęście najmłodsi startowali jako pierwsi, więc po zakończonych eliminacjach mieliśmy pięć godzin przerwy przed finałami. Pewnie większość rodzin karateków udała się w tym czasie na obiadek i siestę, a my... na budowę. W ramach zdrowego odżywiania dzieci zakupiliśmy po drodze kilka paczek ciastek i napoje.
Dziewczyny zostawiliśmy na dole z nadzieją, że zajmą się klockami i ciastkami, a sami zabraliśmy się za malowanie. Nadzieje okazały się płonne - dziewczyny zajęły się szarganiem odzieży i kłótniami.
W pierwszym momencie zaskoczyła mnie konsystencja farby. Różnymi farbami już malowałam w swojej karierze malarza pokojowego. Nawet klejowe, które przynosiło się do domu w torebkach i rozrabiało w wiadrze z wodą pamiętam. Najpierw były kolorowe z natury: majtkoworóżowe i burożółte powitały nas z urzędu w nowym mieszkaniu w bloku. Potem kupowało się białe i dodawało do nich farbek plakatowych, żeby nabrały jakiegoś koloru. Jeszcze później przyszła moda na białe ściany. To była wtedy awangarda! Pamietam, jak mój dziadek krytykował taki wystrój wnętrz. Wreszcie pojawiły się farby emulsyjne. Nowość! Oczywiście, kto by zdzierał stare farby, czy też mył ściany (tę ostatnią czynność kojarzyłam zawsze z czymś na kształt apokalipsy, bo tak o tym mówiła moja mama). Nie muszę chyba pisać, że farba emulsyjna położona na wielu różnej jakości warstwach klejówki (mieszanej metodą prób i błędów), dosyć szybko zlazła z niej wielkimi płatami. Przy okazji ściągnęła wszystkie warstwy klejówki, więc uniknęliśmy mycia ścian i do tej pory nie wiem, jak taka czynność wygląda.
A teraz czytam na forum o różnych rodzajach farb do wnętrz, o ich zaletach i wadach i..., jakoś nie chce mi się zgłębiać tego tematu. Zapisałam sobie na kartce, których farb nie należy kupować, bo psioczy na nie większość użytkowników i na tym poprzestałam. Przyznam że wstydem, że nawet nie wiem, jakiego rodzaju farbę mamy. Polecił nam ją pan z hurtowni (ten sam, który nam podpadł), w której kupowaliśmy inne wyroby Roefixa. Ponieważ na tamtych się nie zawiedliśmy, postanowiliśmy uwierzyć mu na słowo. Tym bardziej, że cena, w porównaniu z cenami innych farb, nie była najgorsza.
(Czy wszystkie dzieci lubią sól? Właśnie wyrwałam solniczkę Małgosi. Wylizaną. Hmmm, ja zawsze miałam solniczkę albo bryłkę soli obok łóżka. To chyba dziedziczne.)
Ad rem: Farba była gęsta. Konsystencji..., nie wiem, jak ją określić, bo do ciasta naleśnikowego się jej nie da porównać. Oświecona uwagami na forum, nawet nie pomyślałam o rozcieńczaniu jej. Wbrew obawom malowało się nieźle, tylko trochę bardziej ręce bolały niż przy gruntowaniu. Już wiem, dlaczego najpierw się gruntuje: żeby wzmocnić odpowiednie mięśnie. Potem malowanie idzie łatwiej.
Kiedy ogłosiliśmy zbiórkę na finały turnieju karate, dwa pokoje były prawie całkiem pomalowane (poza narożnikami), a trzeci zaczęty. Zanim wyjechaliśmy, trzeba było doprowadzić całe towarzystwo do ludzkiego wyglądu. Nie było to łatwe! Młodsze córki wyglądały, jakby ubrankami usiłowały zebrać cały kurz z pomieszczeń na dole. My musieliśmy chociaż z grubsza oskrobać się z farby. Najlepiej prezentowała się Weronika. Do dyspozycji mieliśmy zimną wodę w wiadrze. A czas gonił, jak zawsze.
Wpadliśmy, oczywiścei, w ostatniej chwili. Osiągnę niedługo mistrzostwo w wykonywaniu trzech czynności jednocześnie. Z racji płci naszego przychówku, to mi przypadło w udziele jednoczesne przebieranie Madzi w strój do karate, rozbieranie i wysikanie Małgosi. Z braku trzeciej ręki przez dłuższy czas dzierżyłam w zębach a to torebkę, a to jakąś część garderoby dziecięcej, a to aparat. W końcu z włosem rozwianym i obłędem w oku dopadłam krzesła na sali obok Andrzeja. Usilnie staraliśmy się ukryć niedomyte z farby dłonie i ubłocone buty przed oczyma zgormadzonej licznie publiczności.
Po uroczystym otwarciu, walkach finałowych i pokazach nastąpiła dekoracja zwycięzców. Magda wyglądała, jakby miała zaraz pęknąć, tym bardziej, że dekorację zaczęto od najstarszych. Wieczorem nie mogła z przejęcia zasnąć i chyba spała z medalem. Aby godnie zakończyć ten dzień, na obiadokolację zrobilismy frytki (z braku innych rzeczy jadalnych w domu). Nie ma to jak zdrowe odżywianie! Do jakich kompromisów zmusza mnie to budowanie!
Dzisiaj też nie było lekko, ale o tym później. Teraz muszę nakarmić Małgo jedzonkiem szalenie zdrowym i warzywnym, a więc znacznie mniej entuzjastycznie witanym niż składniki wczorajszego menu.

Agduś
19-12-2006, 11:55
LUUUZIK
A ja dzisiaj mam luzik! Zrobiłam sobie wolne. Prawie tak miało być.
Zacznę jednak od przeżyć dnia wczorajszego. No, luzik to to nie był!
Poranek minął normalnie z tą różnicą, że wyruszyłyśmy samochodem, a nie, jak zazwyczaj, pieszo. Po odstawieniu Weroniki, zabrałam resztę towarzystwa... no dokąd? ... na budowę, oczywiście. O 9.30.mieli sie pojawić spece od układania linoleum i zabrać się za robienie wylewek. W efekcie mieliśmy mieć dwa dni zakazu wstępu do domku. Tymczasem była godzina 8 rano, a tu podłoga nieodkurzona! Specjalnie nie zawoziłam Magdy do przedszkola, żeby nie zostawiać Małgosi samej na dole, kiedy będę wyła odkurzaczem na górze. Zostawiłam więc Dużego Konika - Mustanga Na Świecie po opieką małoletniej siostry (ciekawe, czy ktoś na mnie doniesie, że zostawiam dzieci samopas - gdyby to była Ameryka, musiałabym sie nieźle tłumaczyć, żeby mi nie odebrano praw rodzicielskich) i rzucialm się do odskrobywania plamek farby (prawie nie kapała) oraz odkurzania. Musiałam się sprężąć, bo śniadanie w przedszkolau jest o 9.00! Zdążyłam. Zawiozłam Madzię i ... wróciałm sprzątać na dole. Niby już to było zrobione, ale jakoś kurz na budowie się rozmnaża w tempie astronomicznym. Powtórzyłam czynności na dole, wpakowałam ledwie żywy odkurzacz do bagażnika i pognałam do domu. Miałam akurat tyle czasu, żeby doprowadzić nas obie do ludzkiego wyglądu (błoto!) i zdążyć na jasełka w przedszkolu. Dochodziła 11.00, a Pan Od Układania Linoleum sie nie odezwał. Telefonu też nie odbierał. :evil: Z mściwą satysfakcja wyciszyłam telefon, żeby nie zakłócił przebiegu jasełek. :x
Po przedstawieniu (oczywiście wspaniałym!) sprawdziłam telefon - nikt nie dzwonił. Kiedy dotarłam do domu, zaczepiłam Andrzeja na gg, żeby zadzwonił do domu - biura. Okazało się, że pani nic nie wiedziała o zaplanowanym robieniu wylewek u nas. :evil: Zapewniła tylko, że linoleum tegoż dnia do nas dojedzie. Obiecała ustalić, co z tymi wylewkami i zadzwonić. Milczy do dzisiaj! :evil:
Po południu pojechałam, jak zwykle, na Czyżyny. Mieliśmy wreszcie kupić gniazdka i wyłączniki, żeby te druciki przestały tak złowieszczo sterczeć ze ścian. Niestety wybór tegoż towaru w Liroju nas nie zachwycił. Poprzestaliśmy na zakupach "cywilnych" w jakimś dużym sklepie (Co tam jest za hipermarket na tych Czyżynach? Nie odróżniam ich.)
Przepadam za robieniem zakupów prezentowych. Zastanawianie się, co komu kupić, żeby się podobało albo przydało... Szukanie... Lubię to. Nie lubię tylko robić tego w pośpiechu, no ale to już taka specyfika roku budowlanego. Odbiję sobie za rok.
Dokupiwszy to i owo, jak zwykle dokonując dziwnych manewrów, żeby dzieci tych zakupów nie zauważyły, znowy biegiem rzuciliśmy sie do samochodu, żeby zdążyć odebrać linoleum.
Kierowca zadzwonił do nas, kiedy mijaliśmy kombinat. Na szczęście zapewnił, że się do nikąd nie spieszy. Umówiliśmy sie w naszym stałym punkcie kontaktowym - u bramy cmentarza. Jako że było już całkiem ciemno, miejsce spotkania wydawało się odpowiednie. Dojechaliśmy, patrzymy, stoi ciężarówka, rejestracja rzeszowska. Tyle tylko, że zamiast reklamy firmy Forbo, dumnie nosi wizerunki nadnaturalnych rozmiarów gryzoni tudzież ptaków egzotycznych.
Nawet udało nam się wmówić dzieciom, że to dostawa pokarmu dla chomików i, że za zakupienie takiej ilości pokarmu, dostaliśmy chomika gratis.
Andrzej z kierowcą zaczęli wynosić rulony linoleum. Sądząc ze sposobu niesienia, były ciężkie. Każdy rulon został dokałdnie zawinięty w trzy warstwy szarego papieru i pozaklejany. Oczywiście nie wytrzymałam i, zanim drugi dotarł do domu, obskubałam kawałek papieru z pierwszego. A teraz leżą tam sobie wszystkie cztery, każdy innego koloru, każdy w obskubanym z brzegu papierze. Żałowałam, że nie ma aparatu. Piękne są! Wszystkie! Przy najbliższej okazji zrobię zdjęcie i pochwalę się nimi.
Oczywiście mogłam dzisiaj zabrać Małgo i iść malowac ściany na parterze, pozwalając jej się bawić klockami. Mogłam, ale nie chciałam. Miałam ochotę pierwszy raz od dawna spędzić normalny dzień. Byłyśmy na targu, a tam już świeta. takie prawdziwe, a nie plastikowe z hipermarketu. Pachnące gałązki prosto z lasu, a nie z fabryki, pachnący susz na kompot w wielkich workach, a nie zafoliowany na tackach, pszenica na kutię i mak, i groch, i ozdoby na choinki. I tłum ludzi, którzy chyba NIE budują teraz domów, skoro tam chodzą.

Agduś
19-12-2006, 18:16
PALUSZEK I GŁÓWKA...
Oczywiście firma Inbau (nasze linoleum) milczała dzisiaj jak zaklęta. Andrzej kolejny raz zmolestował panią telefonicznie. Poznaliśmy "przyczynę" wczorajszej i dzisiejszej nieobecności ich przedstawicieli w naszym domku. Jaka to przyczyna? A jak się tłumaczą zazwyczaj wykonawcy, którzy, nie wiedzieć dlaczego, nie pojawiają się w umówionym terminie?
To pytanie do Was. Taki konkurs. Nagroda? Może ktoś podpowie, co mogłoby nią być.
Za to kierbud zadzwonił i zapowiedział na jutro swoją ekipę. A już miałam właśnie zacząć się upominać. Czytają w moich myślach!
Zostało im wymurowanie ostatniego słupka. Czekali z tym na postawienie skrzynki elektrycznej, bo mają ją obmurować. Na ten słupek czeka dla odmiany wykonawca bramy wjazdowej, żeby móc wymierzyć dokładnie jej światło. A na bramę czekamy już tylko my - chyba najmniej ważne w tym krótkim łańcuszku ogniwo. :-?
Tak, czy inaczej, jutro będzie normalnie, czyli nienormalnie. Tzn. o ósmej zaczynam dyżur budowlany. Znowu będzie kupowanie cementu (chyba, że wystarczy tego, który został) prętów zbrojeniowych i innych takich. Już się trochę odzwyczaiłam! :wink: Kierbud kazał mi się stawić o 8.00 z pieniędzmi w garści!
Musimy też się umówić, kiedy mają zrobić cokół. Może na wiosnę...
Wciąż brodzimy w błocie wchodząc do domku. A Brukbet (czy jak im tam jest, ale w każdym bądź razie chodzi o tych ze słoniem) ma głupie godziny otwarcia: od chyba 8.00. do 15.00.

Agduś
21-12-2006, 10:27
4 x D
czyli Denerwujące, Dołujące i Do D...

1. Firma Inbau zapadła się pod ziemię! :evil: Co dziwne, nie zapłacilismy im jeszcze nic poza pieniędzmi za linoleum, które leży u nas w domku, więc nie wiem, czy im się to opłacało. Nie odbierają telefonów. :evil: Nie odpowiedają na maile. :evil: A tacy mili byli dotychczas!
Podejrzewam, że mają jakąś większa robotę i my im wypadliśmy z grafiku. :evil: Nawet rozumiem, że większa kasa jest lepsza od mniejszej, ale sposób załatwienia sprawy (a raczej jego brak) doprowadza mnie do pasji. :evil: Szewskiej. :evil: A wiecie, z czego są znani szewcy. :evil:
Właśnie dzisiaj mieliśmy się cieszyć wykonaną przez nich podłogą! Pewnie wieczorem bym nie wytrzymała i od razu ustawilibyśmy meble w kuchni.
Po kilku bezskutecznych próbach dodzwonienia się do Inbau'a na wszelkie znane nam telefony, wczoraj posłaliśmy im maila. :evil: Ociekał jadem i szyderstwem. :evil: Zawierał także kilka gróźb (nie karalnych). :evil: Brak odpowiedzi. :evil: Chyba zrealizujemy te groźby! :evil: :evil: :evil:
:evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil:
2. Fliziarza postanowiliśmy pogrzebać w mrokach niepamięci. Nie ma sensu ganiać za facetem, o którym juz wiemy, że jest niesłowny i w ogóle bez sensu. :evil: No bo jak można przyjść, oglądnąć, wycenić, dogadać się co do zakresu prac i umówić się na cenę, ustalić termin rozpoczęcia prac i... zniknąć?!?!!! :evil: Najwidoczniej można. :evil: Tylko po jaką cholerę się to robi? :evil: Przecież on stracił swój cenny czas na wizytę u nas.
:evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil:
Czyżby jakieś fatum ciążyło nad każdym, kto podejmie sie u nas prac wykończeniowych? Może oni wszyscy niewinni? :o Może leżą w szpitalach jako ofiary ciężkich wypadków, które spotkały ich, gdy właśnie szli/jechali do naszego domku? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć! :roll: Ale, jeżeli tak się właśnie stało, obiecuję odszczekać wszystko, o o nich napisałam.
:evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil:
3. Pan K. z Thermogolvu najwyraźniej dołączył do grona tych, którym jakieś zaklęcie odebrało zdolność porozumiewania się. :evil: Ten jednak przynajmniej telefony odbiera i jakieś obietnice składa. :roll: Tylko co nam po obietnicach? :evil:
:evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil: :evil:
4. DHL oczywiście rozpatrzyło nasz wniosek odmownie. :evil: Możemy się odwołać od tej decyzji... do nich :o .W uzasadnieniu napisali pod koniec, że mają nadzieję, że zrozumiemy ich punkt widzenia (pewnie, że rozumiemy - kasa) i, że ta sytuacja nie wpłynie negatywnie na naszą współpracę :lol: . Oczywiście, że nie wpłynie, bo żadnej współpracy nie przewiduję. Teraz naszym warunkiem skorzystania z jakiejkolwiek sprzedaży wysyłkowej będzie oświadczenie, że towar przywiezie inna firma kurierska. Mam ochotę pluć pod koła każdej ciężarówki z ich logo! :evil: Tylko, co mi z tego? :(

Dla odmiany pani geodetka się wreszcie objawiła i przywiozła zamówioną mapkę. Proszę tu o wybaczenie wszystkich porządnych geodetów, ale mam nadzieję, że to był już nasz ostatni kontakt z przedstawicielką/ przedstawicielem tego zawodu. :roll:

Wczoraj rano średnia córcia oświadczyła, że "na jdzisiaj" potrzebuje do przedszkola opłatka, gałązki świerkowej i karteczki ze świętą rodziną. Gałązkę stracił świerk rosnący przed domem. Opłatek, jakimś cudem się uchował od zeszłego roku, ale karteczki z rzeczonym obrazkiem nie posiadałam. Miałam problem: czy jechać do domku na umówione spotkanie z Kierbudem i przedstawicielami naszej głównej firmy budowlanej, czy spełnić rodzicielski obowiązek i wyposażyć dziecię w odpowiednią karteczkę. Postanowiłam być lepszą mamą niż inwestorką i zaczęłam zwiedzać sklepy w pobliżu przedszkola w poszukiwaniu odpowiedniej karteczki. W drugim z kolei dopadł mnie telefon Kierbuda. Odpowiedniej karteczki nie było, więc odstawiłam zawiedzioną córkę do przedszkola, pocieszając ją, że pani zawsze każe coś przynieść na dzień - dwa przed wykorzystaniem ich do prac plastycznych, Przewidująca jest. (Na szczęście miałam rację.)
Przed domkiem stały znane mi samochody. Panowie odbyli dłuższą naradę na temat sposobu wykonania tego ostatniego słupka. Okazało się, że cementu i żelastwa wystarczy, więc pojechałam z Kierbudem do składu tylko po cegły i zaprawę do murowania. Małgo bardzo podobała się jazda dużym samochodem.
Kiedy podjechałam do domku po południu, słupek już stał sobie gotowy. Nawet aura była przychylna i w nocy nie przymroziło.
Przynajmniej to się udało!

A na koniec coś z zupełnie innej beczki. Zapomniałam ostatnio napisać, o wystąpieniu Małgo przed jasełkami w przedszkolu. Otóż usiadłyśmy sobie na krzesełku w dość już zatłoczonej sali, wyciągnęłam chusteczkę i wytarłam nos. Małgo zapytała: "Masz katar?". "Nie" - odparłam. "Miałaś gluta? Wielkiego?" - drążyło temat moje dziecię, bynajmniej nie szeptem. Wywołało to oczywiście ogólną radość. Dobrze, że chociaż nie zapytała o "wielkiego zielonego gluta", jak to czasem określa.

Agduś
21-12-2006, 10:30
PS.
W konkursie nikt nie wziął udziału, więc i nagród nie będzie. A niech Wam będzie - napiszę. Podobno zepsuł im się samochód. Pewnie wszystkie telefony też!

Agduś
21-12-2006, 23:25
WOJENKA
Firmie Inbau wypowiedzieliśmy regularną wojnę. Czekamy na odpowiedź. Ciekawe, czy bardzo sie przejmą pismem najeżonym paragrafami jak rafami. Jeżeli nie, to błąd. Po kolei wykonamy wszystko, co tam zostało napisane. HOWGH!

Agduś
22-12-2006, 18:11
http://images2.fotosik.pl/303/358bf8fdfdc73309.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
29-12-2006, 21:19
POŚWIĄTECZNE LENISTWO
Pogrążona w tytułowym poświątecznym lenistwie jakoś nie mogę się zmobilizować do pisania.
Jako rekompensatę wklejam zdjęcia naszego nadal niepołożonego linoleum.
http://images11.fotosik.pl/2/41031679e6805c63.jpg (www.fotosik.pl)

Organizując w pośpiechu święta, wyobrażałam sobie, jak to wspaniale będzie za rok. Prezenty WSZYSTKIE kupię dużo wcześniej, w hipermarketach moja noga nie postanie w ostatnim przedświątecznym tygodniu, upiekę pierniczki na choinkę (jak już pisałam, jestem w tej dziedzinie zielona, ale pierniczki maja być ładne, dobre być nie muszą, więc się uda), gotowanie zacznę tydzień przed świętami, ozdobię wraz z córkami dom. Czyli będzie zupełnie inaczej niż w tym roku.
No ale, chociaż dom (poza choinką) był nieprzystrojony, chociaż gotowanie zaczęło się w sobotę wieczorem po wyczerpującym rajdzie przez wszystkie hipermarkety Krakowa, to święta nie były złe! Potraw (uczciwie licząc) było 9, a pierogów (skwapliwie policzonych) 735. Wszystko odbyło się jak trzeba. A radość dzieci na widok prezentów w tajemniczy sposób podrzuconych przez aniołka nie miała granic! Warto było w tajemnicy pakować paczki, paczuszki i pakuneczki do drugiej w nocy, żeby to zobaczyć!
Wybyczylismy się, jak należy, a po świętach prawie skończyliśmy malowanie na górze, znaleźliśmy fliziarza (na pierwszy ogień ma iść łazienka dziewczyn - początek 2.01.), usłyszeliśmy obietnicę pana Kołodzieja, że pompa będzie zainstalowana może nawet 2.01. i nadal czekamy na reakcję firmy Inbau. Nie czekamy bezczynnie, bo mamy już innego wykonawcę, który może wejść 8.01. I pewnie wejdzie, bo Inbau milczy jak zaklęty.

Agduś
05-01-2007, 18:23
DRGNĘŁO!
Najpierw musiałam otrząsnąć się z poświątecznego rozleniwienia, potem czasu nie miałam, ale teraz zabieram się za odrabianie zaległości.
Jak już wspomniałam, pracowicie spędziliśmy dni pomiędzy świętami a Nowym Rokiem. Zajmowaliśmy się głównie pracami plastycznymi, a dokładniej malarstwem ściennym. Jako że jedyną dostępną farbą była biała, nasze prace są dziwnie podobne do siebie, trudno wskazać styl i rozpoznać temat. Niemniej jesteśmy na ogłół zadowoleni ze swoich dzieł, chociaż niektóre wymagają poprawek. Zostało nam też jeszcze trochę wolnego miejsca na dalszą twórczość. Zapewne nie zostawilibyśmy ani skrawka, gdyby Andrzej nie został bardzo oficjalnie odwołany z urlopu w celu wyprodukowania nadzwyczaj ważnej tabelki i przybicia kilku niemniej ważnych pieczątek.
Nie ograniczyliśmy sie do jednego rodzaju działalności, o nie! Wybraliśmy i zamówiliśmy w hurtowni wszystkie gniazdka i kontakty (ładne nawet i z rabatem), wybraliśmy i zamówiliśmy fliziarza (nie w hurtowni, tylko w detalu, więc bez rabatu) oraz upewniliśmy się, że linoleumiarz ma zamiar położyć nasze linoleum. Poza tym uzyskaliśmy obietnicę, że w przewidywalnej przyszłości dostaniemy naszą pompę ciepła.
Spotkanie z fliziarzem było bardzo długie i wyczerpujące. Zostaliśmy przesłuchani na okoliczność wszystkich naszych pomysłów łazienkowych i zaopatrzeni w długą listę niezbędnych zakupów. O ile pomysły na górne łazienki zostały zaakceptowane bez zastrzeżeń (mimo szaleństwa w łazience dzieci), o tyle dolna nie wzbudziła zachwytu. Pan był tak dalece zdegustowany naszymi (moimi - przyznajmy to szczerze) pomysłami, że zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy tego zadania nie powierzyć komuś innemu. Nie "podeszły" mu ścianki z luksfer (bo tylko dwa razy takowe budował), osadzenie w nich drzwi do kabiny pod kątem uznał za niemożliwe do wykonania, flizowany brodzik możliwie najniższy i bez progu też nie wzbudził entuzjazmu. W ogóle najlepiej by było, gdybyśmy chcieli mieć tak zrobioną łazienkę, żeby się panu fliziarzowi wygodnie robiło a potem podobało. Ponieważ jednak o górnych mówił sensownie i zaproponował, żebyśmy oglądnęli jego pracę na ekspozycji w tutejszej hurtowni, postanowiliśmy powierzyć mu wykonanie przynajmniej tamtych łazienek.
W ferworze walki zapomnieliśmy o najwazniejszym pytaniu: ILE?
W Sylwestra prace na budowie ograniczyły się do położenia progu w drzwiach wejściowych (okazał się o 4 cm za szeroki - pozdrowienia dla pana L.), bo musieliśmy usmażyć tradycyjny sylwestrowy chrust.
I tak przywitaliśmy Nowy Rok. Nawet dwa razy go witaliśmy. Pierwsze powitanie dla dwuipółlatków odbyło się po dobranocce. Andrzej odpalił połowę zakupionych na tę okazję ładunków wybuchowych, co wywołało mieszane uczucia zachwytu, fascynacji i strachu. Drugie powitanie Nowego Roku odbyło się tradycyjnie o północy i uczestniczyli w nim dorośli i "prawie" dorośli członkowie rodziny.
Chcieliśmy zainicjować rok, zabierając dzieci na ślizgawkę, jak w zeszłym roku, ale obecnej pogody nie wytrzymało nawet sztucznie mrożone lodowisko na Błoniach, więc skończyło się na zabawie w berka w Parku Jordana, dzięki czemu odkryliśmy, że buduja tam świetny plac zabaw. Oczywiście nie obyło sie bez akcentu budowlano - wykończeniowego. Zauważyliśmy ciekawe pokrycie powierzchni ziemi pod urządzeniami do zabaw. Były to jakieś miękkie i przepuszczające wodę płytki. Niedługo powinniśmy wiedzieć o nich więcej.
Drugiego stycznia czekałam w domku na fliziarza. Czas mijał, napiecie rosło. W końcu nie zdzierżyłam (spóźnienie - godzina) i zadzwoniłam. Na szczęście usłyszłam, że pan wybiera się do nas i niedługo będzie.I rzeczywiście był.
Zaczął od wycenienia swojej pracy. W napięciu czekałam na werdykt, a pan, nie spiesząć sie mierzył, liczył, mierzył i liczył... aż w końcu rzekł: 2900 za dwie górne łazienki. Było to trochę więcej, niż się spodziewałam, bo jego poprzednik, zanim zniknął bez śladu, bąknął 3000 za trzy łazienki, no ale cóż miałam robić? Mimo moich podchodów pan nie był skłonny obniżyć ceny. Postanowiłam, że w takim razie będziemy baaardzo wymagający i... przyklepaliśmy cenę. Wręczyłam panu fliziarzowi klucz do domku i oboje wybyliśmy. Ja do domu, a on po resztę ekipy (w sumie trzyosobowej).
W środę, oczywiście, musiałam pojawić się rano w domku, żeby rozwiać wątpliwości co do wyglądu tego czy owego szczegółu. Okazało się, że chyba nas trochę przyćmiło, gdy wyliczaliśmy potrzebne ilości płytek. Jednych mieliśmy o dwie paczki za dużo, drugich wręcz przeciwnie, czyli o tyleż za mało. Na szczęście te kupione w nadmiarze pochodzily z Obi i mieliśmy fakturę, więc nie było problemu z ich oddaniem.
Ciąg dalszy po przerwie, bo skończyła się dobranocka i pora na wieczorny obrządek.
Zaraz zrobię "klik - enter" i tak mi stuknie tysiączek!

Agduś
05-01-2007, 21:23
CO JEST Z GUMY?
Miał być ciąg dalszy, ale właśnie wykonujemy wytężoną pracę umysłową pod hasłem: Co jest z gumy?
Dla dowcipnych - propozycja wykorzystania prezerwatyw w dużej ilości padła, ale została odrzucona.
Z gumy jest opona, ale krzywa.
Takie coś w jakiejś maszynie, co łączy dwa kręcące się elementy i przekazuje drugiemu ruch pierwszego. Tylko z jakiej maszyny to wziąć? Rozbieranie Felusi odpada, zresztą w potrzebnych ilościach to ona tego nie ma.
Może by tak wybrać się do żwirowni i pociąć jakiś taśmociąg?
Myślimy dalej.
Są takie czarne wykładziny na lodowiskach, żeby nie chodzić łyżwami po betonie. Tylko jakoś głupio tak iść na lodowisko z nożem i wycinać...

Agduś
07-01-2007, 01:28
DOBRA PASSA TRWA!
I oby tak dalej!
A na razie środy ciąg dalszy.
Zgodnie z zapowiedzią przesyłka od p. Kołodzieja dotarła w środę tuż po południu. Zaadresowana była na "ul. Piękną nr działki ..." Inaczej na pewno DHL kazałby sobie słono dopłacić za przewiezienie z naszego obecnego lokum do domku.
Lekko zniecierpliwiony pan oczekiwał na mnie w stałym punkcie kontaktowym, czyli koło bramy cmentarza (kto mu bronił zadzwonić wcześniej?). Po dotarciu pod dom, przemówił do mnie w te słowa: "pani mi tu podpisze". "Najpierw muszę zobaczyć" - odparłam nieco rozbawiona (a trzeba wiedzieć, że byłam w nastroju bojowym, w który popadam na samą myśl o kontakcie z przedstawicielem firmy DHL). "Nie może pani oglądać, zanim podpisze" - te słowa podziałały na mnie, jak płachta na byka, ale postanowiłam zabić pana śmiechem, co uczyniłam (no, może nie zabiłam, ale wybiłam z równowagi). Z ironicznym uśmiechem opowiedziałam mu historię zlewozmywaka. O dziwo, pan skapitulował i otworzył klapę samochodu. Wystyrmałam się na pakę i przystąpiłam do niespiesznych oględzin. Wiedziałam, że mają to być dwie palety, ale nie wiedziałam, ile paczek miało się znajdować na drugiej (na pierwszej był zbiornik). Spokojnie zadzwoniłam do Andrzeja z pytaniem, czy wie, gotowa w razie czego poprosić go o numer p. Kołodzieja i zadzwonić też do niego. Andrzej wiedział. Ilość pakunków zgadzała się. Zaczęłam więc sprawdzanie ich stanu. Spokojnie obejrzałam każdą paczkę, sprawdzając, czy aby nie jest wgnieciona albo nie ma śladów otwierania. Ponieważ pan znosił to bez słowa, aczkolwiek też i bez uśmiechu (czułam jak napięcie rośnie), zrezygnowałam z rozpakowywania każdej i pozwoliłam rozładować. Po takim wstępie do znajomości nie mogłam liczyć na zawodową uprzejmość, więc nie zdziwiłam się, gdy oba pokaźne pakunki wylądowały na drodze przed domem (pan odmówił nawet wjechania na podjazd). Niestety zdawałam sobie sprawę z tego, że w regulaminie przewozów jest zapis "nie obejmuje wniesienia do domu". Mogłam spokojnie zakpić sobie z uprzejmości pana kierowcy, który zostawia mnie - słabą białogłowę na drodze z przesyłką ważącą w sumie prawie 300 kg, bo wiedziałam, że za plecami mam w domku uprzejmych panów fliziarzy, których niewątpliwie poproszę za chwilę o pomoc. Oczywiście nie omieszkałam uraczyć go krótkim zdaniem ociekającym zjadliwą ironią. Podpisałam, co miałam podpisać i pożegnałam się grzecznie z panem kierowcą, który chyba nawet nie zdobył się na "do widzenia". Pewnie bał się, że mu nie przejdzie przez gardło. Dobrze, że był tak nieuprzejmy, bo jak bym mogła dokuczać miłemu kierowcy, nawet, gdy firmy nie lubię?
Oczywiście panowie fliziarze nie odmówili, chociaż ciężar trochę ich przestraszył. Następnego dnia dostali zgrzewkę Lecha (bo to sześciopak był specjalnie kupiony, żeby się nie pobili we trzech nad czwórpakiem innego piwka - kto by nam wtedy łazienki skończył?).
Kolejnym przedsięwzięciem tego ciekawego i urozmaiconego dnia był wyjazd do Krakowa. Ze straceńczą odwagą zdecydowałam się dojechać do Castoramy na Pilotów, w której kupiliśmy płytki w nadmiarze. Wprawdzie przed rondem, gdy nie mogłam się wepchnąć na lewy pas, z którego miałam skręcać, znów na dłuższy czas zapomniałam o oddychaniu, jednak ktoś się zlitował (nie wiem, czy nade mną, czy nad tymi, którzy stali za mną i czekali aż im zjadę) i mnie wpuścił.
Oczywiście nadmiar płytek oddaliśmy bez problemów (pewnie urażę uczucia tych, którzy podczas całego budowania nie skalali się zakupami w marketach i głośno się tym chwalą na różnych wątkach), ale po te, których nam brakowało, musieliśmy jechać do OBI (znów market). Przy okazji nabyliśmy czapeczkę na komin, coby nam do niego nie padało. Zobaczymy, czy pasuje, jeżeli nie - oddamy.
Czwartek miał być taki całkiem normalny, odprowadzić dzieci, zrobić zakupy, odkopać dom... Zapowiedzią tego, co mnie czeka, było niespodziewane zakończenie żywota tak pożytecznego wózka spacerowego Małgosi. Otóż przy wyjeżdżaniu z domu złamał sobie biedaczek kółko. Nieuleczalnie. Szkoda, bo był taki wygodny! W pośpiechu wyszarpnęłam z garażu stary wózek, który jeszcze Weronikę woził, a potem Magdzie służył wiernie (i widać to po nim bardzo).
To było preludium. Potem najstarsze dziecię oświadczyło mi pod samą szkołą, że właśnie tego dnia ma koncert i zapomniało fletu. "Mamo - przynieś". Zgrzytnęłam zębami, ale cóż mogłam zrobić? Chwilę później dowiedziałam się, że muszę iść na budowę, sprawdzić, czy w paczce jest jakiś kabelek.
Przedszkole, dom (tu dłuższa walka z oporną materią płytek i piwka, które za nic nie chciały się zmieścić pod wrakiem wózka), budowa, szkoła, sklep i do domu. Obiad zredukowałam do jednego dania, żeby zdążyć nakarmić trzódkę przed wyjściem na angielski Weroniki i do przedszkola po Magdę.
Andrzej przywiózł zakupy, oczywiście budowlane, i podrzucił je do domku, odbierając po dordze Weronikę.
W piątek nie miałam złudzeń, wiedziałam, że to będzie "typowy" dzień budowlany. Tym razem miałam jednak samochód. Najpierw jednak zaprowadziłam dzieci tam, gdzie trzeba na piechotę, zgodnie z moją zasadą, że, jeżeli nie muszę jechać, to idę.
Po drodze z targu odebrałam telefon. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam na wyświetlaczu hasło "Kierbud". Okazało się, że chcą wreszcie zabrać swój blaszak, taczkę i resztki rusztowań i "dobrze by było, gdybym tam wpadła koło 10.00". Na szczęście nie musiałam w"wpadać", bo fliziarze walczyli z naszymi koncepcjami od samego rana. Bardzo mnie to ucieszyło!
Kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności uwolnił mnie od konieczności wydzwaniania do samego głównego fliziarza, żeby go uprzedzić o przybyciu "ludzi Kierbuda". Wprawdzie spece od łazienek nie wyglądają bardzo groźnie, ale może wystąpiliby w obronie naszej domniemanej własności i wybuchłaby bitwa o taczki? Siły byłyby wyrównane - 3:3.
Oczywiście okazało się kolejny raz, że pan pała przemożną chęcią porozmawiania ze mną na tematy łazienkowe, ale zapowiedziałam się na okolice godziny 11.00 i ruszyłam do dom.
W okolicach tejże godziny miała się pojawić ekipa p. Kuraszyka. Nie czekając na wezwanie pojechałam na budowę i wpadłam w objęcia (nie no, dobra, bez przesady!) w strumień pytań dotyczących łazienek. Nigdy nie myślałam, że aż tyle decyzji w tak szybkim tempie trzeba podjąć w trakcie urządzania łazienek! Dobrze, że już mam to trochę przećwiczone.
Wciąż odpowiadałam na pytania biegając z łazienki do łazienki i spowrotem (ależ wprawy nabyłam w chodzeniu po drabinie!), kiedy pojawili się, znani z wcześniejszych odcinków, specjaliści od pomp ciepła. Wysiedli i z marszu zabrali się do roboty. Najpierw rozładowali samochód, rozbili obóz w salonie (byli przygotowani na wszystko) i zaczęli działać.
Przez moment doznałam rozdwojenia jaźni, bo musiałam jednocześnie odpowiedać na pytania z dwóch różnych dziedzin, ale w końcu wszystko się uspokoiło.
Ponieważ niezbędne były listwy do naszej łazienki, a w składzie remanent, udałam sie tam z szefem fliziarzy, który ma tam wstęp o każdej porze dnia i nocy bez względu na remanenty (chyba). Upiekło mi się, bo początkowo wyglądało na to, że pojedziemy razem Felusią (jego auto było zastawione). Facet nie wyglądał, jakby się specjalnie palił do tego pomysłu. Może intuicyjnie wyczuwa moje umiejętności a raczej ich brak? W końcu dwoma samochodami dojechaliśmy, wybrałam fugi na ściany (białą) i na podłogę (piękną granatową), kupiliśmy listwy i byłam wolna. Z rozpędu podjechałam uprzejmie zapytać pana L. czy "już" udało mu się "zdobyć" zamki do naszych drzwi (od lata "zdobywa"). Akurat przekonywał do siebie z zawodowym uśmiechem potencjalnych klientów, więc chyba mu niespecjalnie zależało, żebym wyłuszczyła przy nich moją nieco nieświeżą już sprawę. Ledwie weszłam, usłyszałam obietnicę, że w poniedziałek będą zamontowane. Oby.
Po południu Andrzej westchnął ciężko i pojechał na budowę, żeby spędzić tam kolejny w tym tygodniu upojny wieczór. Pocieszałam go, że będzie miał przynajmniej z kim pogadać. Wrócił zadziwiająco wcześnie. Okazało się, że panowie wyraźnie przygotowywali się do wieczornego odpoczynku i nie chciał im dłużej przeszkadzać odgłosami cięcia blachy kątówką. Chyba nie mieli jak sobie pogadać..., kto słyszał, jakie odgłosy powstają przy tym zajęciu, ten wie. Zastanawiałam się, co by było, gdyby zima była taka jak zeszłoroczna. Przy tej temperaturze samo palenie w kominku zapewnia komfort przynajmniej w domku. No ale w końcu chyba wiedzieli, że jeżeli jadą montowac ogrzewanie, to dom nie jest nieogrzewany...
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że na zwykłej pokojowej antenie można tam oglądać TVN - tutaj nie.
Chyba wystarczy na dzisiaj. Oczekujących na wiadomości o pompie potrzymam jeszcze trochę w niepewności. No popatrzcie na godzinę wysłania! Chyba mi wybaczycie?
Siedzę tak długo solidaryzując się z Andrzejem, który jest teraz na budowie i coś działa. Chyba zadzwonię i pogonię go do domu. Bez przesady!
A jutro może będą zdjęcia!

Agduś
07-01-2007, 21:53
ZAMIAST CIĄGU DALSZEGO
Rozsądek nakazuje iść dzisiaj spać o jakiejś ludzkiej godzinie, więc poprzestanę na umieszczeniu kilku zdjęć.
Fotosik się zbiesił, więc poproszę ImageShack o pomoc.

http://img443.imageshack.us/img443/2423/haschodynastrychkx1.jpg
Schody na strych istnieją juz od jakiegoś czasu, ale chyba jeszcze nie pozowały do zdjęcia.

Eeee :x , idzie jak po grudzie. Poddaję się. Czy trzeba koniecznie wejśc w konszachty z "tepsą", żeby mieć przyzwoity dostęp do internetu? Przecież teraz 1/3 czasu spędzonego w internecie to jest czekanie, aż sie strona otworzy (albo i nie otworzy). Chyba przeprowadzką będzie jednoczesnie pożegnaniem z aktualnymi dostawcami sygnału. tylko, czy te wszystkie urządzenia, które od nich musieliśmy kupić, będą sie nadawały do odbierania sygnału od kogoś innego?

Agduś
08-01-2007, 09:31
OBIECANE WCZORAJ ZDJĘCIA
Może rano pójdzie prędzej. Komputery wyspane, wypoczęte...

http://images11.fotosik.pl/16/fb3dcc63d50e9b18.jpg (www.fotosik.pl)
Nasza wanna "się osadza".

http://images13.fotosik.pl/10/e3bc4060b5766990.jpg (www.fotosik.pl)
Obudowa się obudowuje (też nasza).

http://images14.fotosik.pl/7/a4a0ee422eb84244.jpg (www.fotosik.pl)
A tutaj wanna dzieci. Czy nie wygląda, jakby zapraszała do kąpieli?

http://images12.fotosik.pl/10/f42284524137c551.jpg (www.fotosik.pl)
Zabudowa u dzieci.

http://images14.fotosik.pl/7/ef5e1f634fc3fd37.jpg (www.fotosik.pl)
Kawałek pleców zbiornika i wielce skomplikowanie wyglądające sterowniki i inne takie.

http://images4.fotosik.pl/283/dd2a54b80e975131.jpg (www.fotosik.pl)
Plecy zbiornika.

http://images14.fotosik.pl/7/0b9b31ef6a625ae3.jpg (www.fotosik.pl)
Zbiornik od frontu. I znowu mnóstwo do kręcenia, wciskania, podgądania...

http://images14.fotosik.pl/7/8bd3ed09ea16ffcc.jpg (www.fotosik.pl)
Twórczy nieład. Najbardziej spodobał mi się ten stosik różnych kolanek, rurek itp. Tak wesoło wyglądały...

http://images11.fotosik.pl/16/3213d1f9c2de3244.jpg (www.fotosik.pl)
Przygotowani na wszystko.

Agduś
09-01-2007, 11:41
NORMA...
Po zaskakującym początku roku, wszystko wróciło do normy. Druga firma układająca linoleum miała zacząć pracę w poniedziałek. Nie zaczęła. Nie zadzwonili. Andrzej zadzwonił. Szef firmy jest w szpitalu (wiedzieliśmy o tym). Miał wyjść w piątek i zapowiadał, że w poniedziałek zacznie pracę. Zatrzymali go, ale jego wspólnik i tak by zaczął, ale nie dowieźli mu masy. Do uprzedzenia nas się nie poczuwał (kto by się tam przejmował?). Podobno zaczną jutro.
Zadzwoniłam do fliziarzy, że mogą jeszcze przez dwa dni pracować. Wczoraj byli już zajęci, ale dzisiaj mieli przyjść. Nie sprawdzałam, czy są. Do tej pory byli w porządku i to oni wołali, że chcą kończyć bez przerw na układnie linoleum.
Wczoraj zawiozłam do domku stertę kartonów i porozkładalam je na posprzątanej podłodze, żeby jej fliziarze nie zabłocili.
Może wreszcie znajdziemy dzisiaj chwilkę, zeby usiaść i rozrysowac w skali mój pomysł na podejście i podjazd. Pójdę z tym do tutejszych "układaczy" i zapytam z czego, kiedy i za ile.
Jestem jeszcze Wam winna relację z drugiego dnia podłączania ogrzewania, zwłaszcza, że to była sobota i siedzieliśmy na budowie prawie cały dzień. No i pierwsze wrażenia z pracy pc! To może wieczorem mi się uda...

Agduś
09-01-2007, 23:14
ODRABIAM ZALEGŁOŚCI
Sobota - drugi dzień montażu pompy.
Jako się rzekło w piątek wieczorem Andrzej wrócił z budowy około godz. 21.00 (czyli nadzwyczaj wcześnie), bo panowie wyraźnie przygotowywali się do spoczynku. Stwierdzili, że wszystko gotowe.
Jednak, gdy dotarłam z przychówkiem do domku w późny sobotni ranek, zakupiwszy po drodze nakrętki w znajomym już sklepiku z żelastwem (pani bez pytania mnie o personalia drukuje mi faktury), zobaczyłam, że praca wre. I to na kilku frontach! Andrzej zabrał się za spawanie pociętej dzień wcześniej płyty, ale akurat przerwał, żeby w towarzystwie p. Kuraszyka pooglądać tablicę błyskającą kolorowymi diodami. Fliziarze szaleli w łazienkach. Ekipa od pompy i solarów była wszędzie: na dachu, na parterze, przy pompie, przy zbiorniku, na górze w naszej łazience, na strychu. Biorąc pod uwagę, że panów było tylko czterech, wymagało to nie lada zdolności.
Wpisując się w poetykę, natychmiast naciągnęłam robocze ubranko, dzieci, też odpowiednio ubrane, wygoniłam z psem na pole, żeby się nie plątały pod nogami i zabrałam się do malowania na górze. Przez moment trochę poprzeszkadzałam, kończąc pierwsze malowanie naszej sypialni na trasie fliziarzy kursujących pomiędzy łazienkami i "pompiarzy" odwiedzających w tejże łazience tablicę rozdzielczą podłogówki. Szybko przeniosłam się do pokoju Małgosi, żeby położyć drugą warstwę farby.
Uprzedzając fakty napiszę, że efekt po tym malowaniu jest całkiem zadowalający! Można było malować już kolorem.
Co jakiś czas sprawdzałam, czy słychać dzieci. Jakoś dziwnie łatwo mogłam sobie wyobrazić, jak wyglądają po chwili zabawy w otaczającym domek gliniastym błocie i stojących tam kałużach.
Właśnie skończyłam sufit, skos i półtorej ściany, kiedy zostałam zawołana na dół na krótki kurs obsługi pompy, zbiornika i sterowników. Andrzej uzbroił się w notes i długopis i zaczęło się! Ogólnie rzecz biorąc, to dla pana Kuraszyka obsługa pompy jest rzeczą prostą jak drut. Nawet dziwił się, że chcemy to zapisywać, bo przecież to takie oczywiste! Jednak cały czas podkreślał, że jakby co, to mamy dzwonić, pytać, wołać o pomoc. Nie wątpiłam ani przez chwilę, że skorzystamy z tej propozycji. Tymczasem słuchaliśmy, Andrzej notował i wszystko wydawało się zrozumiałe, ale tak jakby nie do końca. No bo niby jasne jak słońce, ale byłam dziwnie pewna, że przestanie być takie, gdy tylko samochód ekipy zniknie za cmentarzem. Pocieszające było to, że musimy dotrwać pozostawieni sami sobie tylko do środy, kiedy to przyjadą jeszcze raz, tym razem, by zamontować kolektory na dachu (wszystkie doprowadzenia i stelaż już są).
W roli łyżki dziegciu wystąpiły wahania napięcia, które spowodowały wyłączenie się sprężarki. Podobno za daleko mamy do transformatora. No tak, w końcu "nasz" transformator nie zaistniał w rzeczywistości, pozostając jedynie w sferze planów.
Panowie jeszcze nadali ostatni szlif, zgarnęli swój biwak i pożegnawszy się w biegu z Andrzejem (wobec jego obecności mnie zignorowali całkowicie) pojechali w siną dal. No, nie taką siną, bo akurat była całkiem ładna pogoda - dosyć silny wiatr przeganiał szybko chmury i nawet zobaczyłam za Pogórzem Wielickim jakieś ośnieżone góry!
Fliziarze też wcześniej zakończyli pracę i odjechali. Zostaliśmy sami na placu boju. Andrzej mógł wreszcie wrócić do porzuconych czynności. Przypominał sobie nabyte jeszcze w technikum umiejętności spawania. Ja pełniłam rolę obciążnika, gdy trzeba było kątownik docisnąć do blachy.
Dzieci, doskonale zamaskowane, były coraz mniej widoczne na tle błota. Psuka, o dziwo, była znacznie czystsza.
Kiedy odważnik nie był już potrzebny, poszłam na górę i zaczęłam sprzątać. Zamiatając myślałam o tym, jak to niedawno w dzikim pośpiechu sprzątałam tam i odkurzałam, żeby przygotować front robót pierwszym linoleumiarzom. Z każdym machnięciem miotły rosła moja wściekłość na nich. Czy uwierzycie, że oni się do tej pory nie odezwali??? Piii...
Wypróbowaną, z konieczności, metodą pozostaliśmy na budowie tak długo, jak dzieci pozwoliły. Lekko marudzące towarzystwo zagoniliśmy do samochodu, starając się upchnąć je i możliwie najmniej ubrudzić przy tym siebie i wnętrze Felusi. Oczywiście stos NA koszu na pranie znacząco się powiększył.
Po obiedzie Andrzej wrócił do domku. Miał tylko pospawać do końca, ale wobec jego przedłużającej się nieobecności podejrzewałam, że na tym nie poprzestał. I rzeczywiście. Panieważ w poniedziałek spodziewaliśmy się linoleumiarzy nr 2, a w domku nie było juz śladu po moim szaleńczym sprzątaniu sprzed miesiąca, planowałam, że w niedzielę, niestety, posprzątamy. Po 3 w nocy Andrzej wrócił i z dumą stwierdził, że jest wysprzątane!
W poniedziałek nikt się nie pojawił. Nikt się nie skontaktował. Norma. Polska norma...
Dzisiaj fliziarze zasuwali od rana do wieczora. Chętnie popracowaliby też jutro, ale nie wiemy, czy wreszcie linoleumiarze się nie pojawią. Dodzwonić się do nich nie udało wieczorem. Fliziarze czekają rano na wiadomość.
Czy ja jestem przewrażliwiona? Bo mnie się wydaje, że to jest chore! A może to jednak norma?

Agduś
10-01-2007, 09:37
DO TRZECH RAZY SZTUKA
Właśnie podjęliśmy decyzję o rezygnacji z usług drugiej firmy układającej linoleum! :evil:
Rano mieli do nas zadzwonić i poinformować, o której będą. Oczywiście nie zadzwonili. Andrzej zadzwonił. Dowiedział się, że za godzinę pan będzie wiedział, czy mu dowiozą masę. Po godzinie pan nie zadzwonił :evil: . Nie odebrał też telefonu :evil: :evil: :evil:
Baaardzo proszę, jeżeli ktos potrafi mi to wyjaśnić, to niech to zrobi. Najlepiej powoli i dużymi literami, bo ja chyba jakaś tępa i ograniczona jestem. Nie potrafię pojąć, po co zawracać komuś głowę obietnicami, jeżeli się wie, że się nie da rady wykonac usługi. Ręce opadają!!!
Kolejna firma obiecała, że w sobotę zrobi wylewkę, a od poniedziałku zacznie układanie.

Agduś
10-01-2007, 10:06
DO JK69
Po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że to, w jakiej porze roku zakończymy budowanie (czytaj - będziemy mieć podłogi) zupełnie nie zależy od nas ani nawet wykonawców, tylko od matki natury, która wyraźnie cierpi na poważną sklerozę. Zapomniała o zimie i zaraz po przydługiej jesieni ogłosiła wiosnę. Trzy dni temu była jesień, a przedwczoraj nadeszła wiosna! Skonstatowałam to ze zdziwieniem, gdy po rozstaniu z Weroniką, która skręciła w stronę szkoły, mogłam zwolnić biegu i już spokojnie udawałam się na targ. Pachniało wyraźnie wiosną!!! Kiełkującą trawą, pęczniejącymi pąkami na drzewach, mokrą ziemią i tym czymś jeszcze, czego nie umiem zidentyfikować.
Nieodmiennie od lat te zapachy wywołują we mnie jakieś dziwne uczucia. Przede wszystkim mam nieodpartą ochotę rzucić wszystko, pakować plecak i ruszać w góry. W dodatku, wracając już z przedszkola, spojrzałam za nasz dom i zobaczyłam majaczące na horyzoncie górki. Tymczasem jeszcze nie pora! Jeszcze dzień za krótki!
Idąc odruchowo wyglądałam w ogródkach kiełków wiosennych kwiatków! Brakowało mi łat topniejącego śniegu. Zamiast tego wszystkiego widziałam świątecznie ubrane choinki. Abstrakcja!
Reasumując, jeżeli matka natura przypomni sobie o zimie, mamy szanse skończyc zimą, a jeżeli nie, to przeprowadzimy się dopiero wiosną. No chyba, że wróci jesień.
Póki co, wiosna trwa.

Agduś
12-01-2007, 21:09
O INTERNECIE, POMPIE, SOLARACH I ŁAZIENKACH ORAZ TRZECIEJ FIRMIE OD LINOLEUM

Zachowałam się wczoraj jak firma układająca linoleum! :oops: Obiecałam, że napiszę o tym wszystkim i nie napisałam. :oops: Wstyyyyd :oops:
Na to konto pojechałam dzisiaj do naszej internetodajnej firmy z awanturą i zapowiedzią rychłego rozstania. Wygarnęłam od proga, że sobie nie życzę i w ogóle, że internet chodzi jak na korbkę, że otwieranie każdej strony trwa od minuty do pięciu, jeżeli w ogóle się otworzy (wczoraj wieczorem nie), że wysłanie listu z załącznikiem trwa kilknaście minut i udaje się za piątym razem albo i nie, że... A pan mi na to, że od wczorajszego wieczoru mają awarię, że naprawiają, że powinnam ich zawiadamiać od razu o każdej niedogodności... Musiałabym codziennie ich odwiedzać!
Jak tak dalej pójdzie, to się z tepsą przeprosimy (błe!).
Pompa ciepła działa od tygodnia. Mruczy czasem, świeci różnokoorowymi diodami, pokazuje temperaturę. Na razie podchodzimy do niej z respektem. Niby wiemy, co oznaczają te światełka, ale wszelkie manewry (nieliczne) wykonujemy po długim namyśle. Na szczęście Pan Kuraszyk zawsze odbiera telefon i odpowiada cierpliwie na nasze pytania.
Wygląda na to, że rzeczywiście do czasu budowy obiecanego transformatora będziemy mieć problemy wynikające z różnicy napięcia w fazach (cokolwiek to nie znaczy :roll: ). Już dwa razy przyłapaliśmy pompę nie nieróbstwie. Pierwszy raz chyba dzień czy dwa po jej włączeniu, drugi raz dzisiaj. Ona ma jakiś bezpiecznik, który ją wyłącza w chwili wystąpienia wyżej opisanego zjawiska. Kiedy to się stanie, trzeba po prostu wcisnąć mały czarny guziczek i pompa powinna zaskoczyć, pod warunkiem, że już nie ma tej różnicy napięć.
Zapisaliśmy dwa razy stan licznika. P. Kuraszyk nam kazał, bo chce nam doradzać, co robić, żeby było lepiej czyli oszczędniej, a my grzecznie zapisujemy od czasu do czasu. Najlepiej by było mieć podlicznik, bo nie potrafimy określić, ile prądu zużywają fliziarze.
Sobota - montaż i uruchomienie pc. Najpierw pc miała nagrzać wodę w zbiorniku, dopiero potem mieliśmy włączyć grzanie podłogówki. Tak się stało. Niedziela - Rano temperatura w domu wynosiła 18 st. przy zadanej temp. podłogówki 25 st. Temperatura zadana w zbiorniku 25 st., rzeczywista na górze zbiornika - 60 st, na dole 20. Wieczorem wszystko wystygło.
Poniedziałek rano - nie pamiętam ile w domu, ale chłodniej, woda też chłodniejsza (jakieś 15 st.). Wykorzystaliśmy pierwsze koło ratunkowe - telefon do przyjaciela. P. Kuraszyk wypytał o stan światełek, ustawień itd. Kazał to i owo zmienić i wcisnąć czarny guzik.
Wtorek - wszystko ok. Wieczorem zapisaliśmy listę pytań do speców, którzy mieli pojawić się w środę i zamontować solary.
Środa - rano wizyta na budowie. Znowu "100 pytań do..." czyli spotkanie z fliziarzami i jakieś zakupy w składzie. Obiecałam, że koło 11.00 będę, bo mają przyjechać panowie z solarami. Tymczasem cisza. W końcu zadzwoniłam do p. Kuraszyka z pytaniem, czy przyjadą i dowiedziałam się, że już od godziny są i pewnie już kończą! A instrukcja?!?!? :o Wpakowałam Małgo do auta i pognałam do domku. Oczywiście natychmiast zostałam zasypana pytaniami o wygląd wymarzonych łazienek. Tymczasem panowie skończyli montaż solarów i przystąpili do szkolenia z zakresu ich obsługi. Jako dobrze przygotowana uczennica miałam notesik i długopis i pilnie zapisywałam każde słowo. Pan instruktor patrzył mi przez ramię, czy dobrze piszę. Oczywiście w tym momencie wszystko wydawało się proste jak budowa cepa. Zobaczymy, co będzie dalej! Obsługa solarów jest chyba jednak prostsza niż pc. Mają po prostu grzać i już. Nie wolno ich wyłączać. Wiem, co należy sprawdzać i kiedy korzystać z koła ratunkowego.
Akurat tego dnia słoneczko świeciło, więc solary miały okazję się wykazać. Od momentu montażu do chwili udzielania instruktażu podniosły temperaturę w zbiorniku o 5 st.
Przez moment zastanawiałm się, czy P. Kuraszyk tak instruując wszystkich użytkowników zamontowanych przez siebie pc, ma jeszcze czas na robienie czegokolwiek innego niż odbieranie telefonów. Jednak podczas jego obecności u nas, nie udzielał bez przerwy porad, więc chyba po jakimś czasie ludzie opanowują tę sztukę i radzą sobie sami.
Po wysłuchaniu instrukcji zasypałam panów pytaniami, pilnie notując odpowiedzi. Na koniec, w nagrodę opowiedziałm im, jak układaliśmy kolektory. Chyba ich ubawiła ta historia, ale pochwalili, że wszystko zrobiliśmy "jak w książce" i dlatego tak nam hula (oczywiście wcześniej poprosiłam o sprawdzenie, czy wszystko jest ok - było).
Czwartek - wszystko ok.
Piątek - Rano w domku było chłodniej (jakieś 16 st z hakiem). Fliziarze zadali mi amerykańskie pytanie, jak odłączyć ciepłą wodę, bo chcą zamontować baterie. Jak??? Nie wiem!!! Koło ratunkowe - telefon do przyjaciela. Dowiedziałam się, jak tego dokonać, a przy okazji zgodnie z instruktażem włączyłam pc, którą pewnie znowu "wybiło" to opisane wcześniej zjawisko.
I to by było na tyle.
A teraz o łazienkach. Pamiętam, że Główny Fliziarz zapowiadał, że dwie górne łazienki zrobi w tydzień. Fakt, że zabrał się też i za dolną, ale już kończy się drugi tydzień, a koniec robót majaczy gdzieś w odległej przyszłości. Panowie już narzekają, że im linoleumiarze wytną jeden dzień, robiąc wylewkę. Trzeba jednak przyznać, że robią dokładnie i porządnie, więc nie narzekam.
W środę po poludniu kolejna lista życzeń od fliziarzy wygnała mnie do Krakowa. Ponieważ Andrzej znalazł gdzieś przy zakopiance poszukiwane gumy, umówiliśmy się koło centrum handlowego. Oczywiście najpierw musiałam się poważnie zastanowić, jak tam dojadę. Kategorycznie odmówiłam jazdy przez Kraków, uznając, że jedyną możliwą do pokonania przeze mnie drogą jest obwodnica. Żeby zilustrować moją znajomość Krakowa należałoby z mapy powycinać plamy i nakleić je na białą kartkę. Jak się dostać od jednej do drugiej? Tego z reguły nie wiem.
Na skutek drobnego, aczkolwiek brzemiennego w skutki, nieporozumienia pomyliłam zjazdy i już chwilę po rozstaniu się z obwodnicą skonstatowałam z przerażeniem, że podążam w kierunku Zakopanego. Ciemność, tłum pędzących samochodów, a wśród tego wszystkiego ja - czerwony kapturek z obłędem w oku! Starając się opanować ogarniającą mnie panikę, zjechałam w pierwszą boczną uliczkę, stanęłam tam i zaczęłam rozmyślać. Powstrzymałam się przed zrobieniem tego, na co miałam największa ochotę - zadzwonieniem do Andrzeja, żeby złapał stopa i przyjechał nas uratować przed tym dzikim tłumem pędzących po zakopiance samochodów. Pewnie zrobiłby to, ale raczej bez zachwytu! No i nie zdążylibyśmy pozałatwiać wszystkiego.
Jedynym racjonalnym wyjściem z tej sytuacji było ZAWRÓCENIE. Wiedziałam, że jest to do zrobienia, ale mogę przy okazji osiwieć.
Osoby o słabszych nerwach proszę, o pominięcie mrożących krew w żyłach opisów moich przeżyć.
Zacisnęłam zęby, poczekałam i wjechałam na środkowy pas. Poczekałam i włączyłam się do ruchu. W tym momencie poczułam się, jakby porwał mnie wodospad. Byłam na lewym pasie, więc wszyscy mieli prawo oczekiwać, że będę się po nim poruszała z jakąś potworną prędkością. Oczywiście nie byłam skłonna spełnić ich oczekiwań, co budziło zrozumiałą wściekłość, wyrażoną, na szczęście tylko przez trąbienie (no, może nie tylko, ale inwektyw nie słyszałam). Tymczasem ja marzyłam tylko o jednym - o niedostępnym prawym pasie. Rozpędzałam się coraz bardziej, żeby uniknąć linczu, ale zjechac nie mogłam. Andrzej twierdzi, że to jest kwestia wprawy. Ja uważam, że to ułomność, która wyklucza mnie z grona kierowców - nie potrafię ocenić tego, co widzę w lusterku po ciemku. Kompletnie! Nie wiem, czy to coś, co jedzie za mną, jest blisko czy daleko, czy się zbliża i z jaką prędkościa. No po prostu mogłabym tego lusterka nie miec w ogóle. A teraz wyobraźcie sobie zmienianie pasa bez lusterka!
Skoro piszę, to żyję, wiec łatwo się domyślić, że w końcu zjechałam na ten prawy pas i dotarłam do CH "Zakopianka".
Kupiliśmy te tak poszukiwane gumy i zareklamowaliśmy ideę pompy ciepła. Dokonaliśmy następnie większości zakupów według listy podyktowanej przez Głównego Fliziarza. Między innymi wybraliśmy i kupiliśmy luksfery do dolnej łazienki. Wybór nie był łatwy. Luksfery są tak piękne, że najchętniej miałabym połowę ścian w domu z nich. Następnego dnia rano dokupiłam brakujące rzeczy w naszym składzie i zawiozłam na budowę z nadzieją, że to już ostatni transport (poza kątownikiem do osadzenia drzwi).
Dzisiaj zauważyłam, że już w łazience dziewczyn robią fugi, więc koniec bliżej niż dalej. W naszej nawet nie byłam, bo czas mnie gonił. Dolna rano była w fazie bardzo wstępnej. Ostatnio w takim pośpiechu wpadałam na budowę i wypadałam z niej, że nie robiłam zdjęć, mimo że aparat mam ciągle w plecaczku. Może jutro się poprawię.
O dniu dzisiejszym i firmie układającej linoleum napiszę następnym razem, bo dłuższe zajmowanie kompa może się dla mnie źle skończyć.

Agduś
13-01-2007, 22:36
DLA NIECIERPLIWYCH - FOTOSTORY
Zanim zacznę opisywac kolejne przygody z budowaniem, kilka aktualnych zdjęć dla niecierpliwych (żeby Dominika mogła iść spać).

http://images14.fotosik.pl/26/e98fcceddf85f9da.jpg (www.fotosik.pl)
Wreszcie zrobiłam zdjęcie naszych solarów. Tutaj w pełnym słońcu pracują pełną parą.

http://images11.fotosik.pl/21/e8e3d17451d26cc5.jpg (www.fotosik.pl)

http://images11.fotosik.pl/21/e40b163550ee79a6.jpg (www.fotosik.pl)

http://images11.fotosik.pl/21/2f1eeabaa7034ede.jpg (www.fotosik.pl)
Łazienka dzieci już gotowa. Podłoga czeka na decyzję - robimy po mojemu, czyli baaardzo drogo, (ale za to jaki efekt będzie!) czy też "normalnie, czyli w płytkach.

http://images4.fotosik.pl/288/8ee4ad7fcfb0542f.jpg (www.fotosik.pl)
Nasza łazienka. Jeszcze nie w pełnej okazałości, bo trzeba wyszlifować to, co trzeba wyszlifować i pomalować to, co trzeba pomalować.

http://images14.fotosik.pl/26/a872de5c4ab8b9e2.jpg (www.fotosik.pl)
Łatwo się domyślić, że tutaj zostanie wklejone lustro.

http://images14.fotosik.pl/26/fe6a5786799f540c.jpg (www.fotosik.pl)
Dolna łazienka jest tak mała, że trudno ją sfotografowac w całej okazałości. To, oczywiście początek prac w niej. Ta ścianka z luksfer oddziela zaczątek kabiny prysznicowej od łazienki.

Ech, tak sobie pomyślałam, że właściwie całkiem niedawno wklejałam zdjęcia powstających ścian, a tu już przeprowadzka tuż tuż!

Agduś
14-01-2007, 00:04
ODCINEK BARDZO DOMOWY
Zanim nastąpi obiecany ciąg dalszy przygód z linoleum, pochwalę się dzisiejszym pobytem w domku.
A w domku zrobiło się już bardzo domowo!
Ponieważ zapowiedziano pogodę pod zdechłym Azorkiem, a 2/3 dzieci coś się rozkaszlało (zdyscyplinowane dzieci nauczycielskie chorują tylko w ferie i w wakacje, nawet, gdy mama nie pracuje - ot tak, żeby nie wyjść z wprawy), postanowiliśmy zapewnić im rozrywki wewnątrz domu. Zabraliśmy mały telewizorek, magnetowid, kilka kaset, co atrakcyjniejsze zabawki, wałówkę i ... dwa fotele. Po drodze odebralismy na poczcie paczkę z wymarzonym prezentem urodzinowym Weroniki (klocki Geomag), który zapewnił zabawę na czas dłuższy.
Zaczęło się od śniadania:
http://images4.fotosik.pl/288/7e44d2fe0a188f95.jpg (www.fotosik.pl)

Potem dzieci zajęły się rozrywkami, a my ... też rozrywkami. Tak się rozrywaliśmy do wieczora. Już niejedną sobotę spędziliśmy podobnie, ale ten pobyt w domku był zuuuupełnie inny! Można było (po pokonaniu drabiny) skorzystać z najważniejszych zdobyczy cywilizacji i spuścić wodę! Nawet deski już są! Można było umyć ręce w ciepłej wodzie (zapomnieliśmy zabrać mydła :oops: ) i nie była to woda z wiadra postawionego na kominku! Było ciepło, przytulnie i domowo! Na obiad wprawdzie jeszcze tradycyjna budowlana pizza na telefon, ale, czyż taki szczegół może rzutowac na ogólne wrażenie domowości?
Wróciliśmy tu po dobranocce, pierwszy raz obejrzanej w nowym domu!

Przed południem fliziarze dokończyli robić w górnych łazienkach to, co mieli tam zrobić. Dla nas zostało szlifowanie ścian i malowanie ich. Trochę się im to przeciągnęło, bo planowali skończyc w 5 dni, a pracowali dwa razy dłużej. Nie mam im tego za złe. W końcu faceci tak mają - zawsze podany przez nich czas wykonania jakiejś czynności trzeba pomnożyć co najmniej przez dwa, a w niektórych szczególnych wypadkach należy przyjąć jednostke o rząd większą (dobrze, że Andrzej tego nie czyta, bo by zaraz coś marudził o damskich szowinistkach!) Pod tym względem można facetów dzielić na dwie grupy - tych, którzy przyznają, że tak właśnie jest i tych, którzy idą w zaparte, choćby się im udowadniało to na każdym kroku. Jeżeli jest jeszcze trzecia grupa - tych, którzy potrafią dokładnie określić czas wykonywania jakiejś czynności, to proszę o informacje - ja takich nie spotkałam, muszą to być rzadko występujące egzemplarze.
Na koniec tych damsko - szowinistycznych dywagacji dodam z podziwem, że Andrzej (nie wiem, jak inni) w zadziwiający sposób potrafi przewidzieć czas dojazdu w jakieś miejsce z dokładnością do jednej minuty. Jeżeli nie zajdą na drodze nieprzewidziane okoliczności, nie myli się.
Jak już wspomniałam, nie żałuję fliziarzom tych dodatkowych dni, bo linoleum i tak nie miał kto w tym czasie kłaść, a trzeba przyznać, że swoje zrobili nad wyraz starannie i porządnie. Poza jednym konikiem morskim na wannnie dziewczyn, który to, nie wiedzieć dlaczego, pływa ogonkiem do góry, właściwie wszystko inne jest w porządku. Kilka rzeczy bym zmieniła, ale to też nasze niedopatrzenia (np. maszt żaglówki powinien być bardziej z przodu, żeby żagle miały lepsze proporcje - teraz fok jest prawie równy powierzchnią grotowi, poza tym płytka na maszt powinna zostać pocięta tak, żeby słoje się układały pionowo, a nie poziomo). Płytki "oceanu" można było na ścianie podciągnąć wyżej - do górnej krawędzi wanny, bo teraz rufa wisi w powietrzu. Może to tak na fali się uniosła?
Nie zaznaczyliśmy tego, więc nie możemy mieć pretensji. Panowie wszystko robili pod dyktando, ale o to akurat nie zapytali.

Po odkryciu w pokoju Małgosi, że druga warstwa farby dała już całkiem ładną powierzchnię, postanowiliśmy zamówić w składzie farbę w docelowym kolorze. W większości pomieszczeń będzie to kolor kremowy, później wzbogacony jakimiś dodatkami. Ponieważ biała farba się kończy, nie bedziemy na drugie malowanie zamawiać już białej. Na razie nie wybraliśmy jeszcze kolorów do hollu i korytarza na górze. Wiem, jakie chciałabym tam mieć, ale jeszcze nie wiem, który na której ścianie. Potrzebny mi na gwałt dobry program do projektowania wnętrz! Nie mówcie, że nikt z Was z żadnego nie korzystał! Nie bądźcie tacy! Podzielcie się wiedzą!

Specjalnie dla Dominiki:
Pc hula, jak powinna. Dzisiaj solary nie miały okazji się wykazać. Muszę jeszcze zadać P. Kuraszykowi krótką serię pytań o ich działanie, ale może dam mu spokój do poniedziałku.
Z tą podłogówką, to są rzeczywiście jakieś czary! Zawsze Andrzej twierdził, że jestem zmarzluchem (jego zdaniem każdy, kto nie potrafi wleźć zimą do śpiwora w namiocie w samych, za przeproszeniem, gaciach i zasnąć, jest zmarzluchem). W bloku nasz termometr zawsze pokazywał 20 st., bez względu na to, czy marzłam w swetrze, czy chodziłam latem w T-shircie. Byłam przekonana, że to jakiś szwindel z tym termometrem jest! Oczywiście zimą było mi ciągle za zimno.
Nasze aktualne lokum zeszłej zimy przeprowadziło nam niezły trening, bo piecyk Mini-Term hucząc całą mocą doprowadzał wnętrze domku do tropikalnej temperatury 15 - 16 st. Rachunki za gaz były nieadekwatne do tego szaleńczego upału - 550 zł miesięcznie za ogrzanie 60 m2 to mało zadowalający wynik! W efekcie tegoroczna temperatura, osiągana przy minimalnym grzaniu, wahająca się pomiędzy 18 a 19 st., całkowicie mnie zadowala. Tymczasem w domku przy nastawieniu temp. wody kotłowej na 25 st i takichż wymaganiach dla podłogówki mamy pomiędzy 17 a 18 st (przy czym tej górnej liczby nie osiąga, jeżeli nie dogrzewa przez okna słoneczko). Pracując w tych warunkach można sie zgrzać! Dzisiaj podczas malowania ścian wystarczał mi krótki rękaw. Kiedy siadałam, ubierałam sweter i było mi prawie za ciepło.

Na zakończenie obiecany wczoraj temat linoleum (i nie tylko).
Umówiłam się w domku z przedstawicielem firmy nr 3 o bardzo wygodnej dla mnie godzinie 8.30. Był punktulany (nawet chwilę przed czasem zadzwonił, że juz jest koło cmentarza). Pooglądał wylewki, upewnił się co do sposobu badania stopnia ich wilgotności (cechą charakterystyczną okazało się to długie upiornie głośne telepanie zbiorniczkiem z próbką) i zapowiedział, że to, co mnie najbardziej interesuje, czyli cenę i datę, poda telefonicznie po przyjeździe do firmy.
Pogadaliśmy sobie potem o budowaniu (pan planuje), a następnie zostałam zaatakowana pytaniami przez Głównego Fliziarza. Odpowiadałam popatrując na zegarek, bo już miałam odbierać z busa ciocię, która przyjechała reprezentować swoja siostrę, a moją mamę na przedstawieniu z okazji Dnia Babci w madziowym przedszkolu. Na szczęście ciocia jest osobą nadzwyczaj wyrozumiałą, więc wiedziałam, że mogę ja zaprosić co samochodu, mimo że stan czystości jego wnętrza pozostawia wiele do życzenia. Myślę, że w przeciętnej wywrotce (na pace) nie jest brudniej. Doraźnie działania podejmowane w chwilach rozpaczy, nie na wiele pomagają, ponieważ naszemu budowlanemu autku neleży się generalne sprzątanie.
Wydarłam na przystanek, zabrałam ciocię i nawet na kilka minut podjechałyśmy do domu. Odwiozłam ją potem do przedszkola i wraz z Małgo, która koniecznie jeszcze raz chciała zobaczyć jasełka z siostrą w roli anielicy zostawiłam tam. A potem przez trzy kwadranse oddawałam się psychoterapii plotkując z koleżanką w jej domu. Gdy wybiegałam kurcgalopkiem do przedszkola po sms-ie od cioci, ustaliłyśmy, że koniecznie musimy częściej urządzać takie sesje terapeutyczne.
Małgo tym razem nie wystąpiła z pytaniami o wielkie gluty, za to śpiewała kolędy z przedszkolakami i o mało nie włączyła się do tańca.
Telefon od przedstawiciela firmy nr 3 odebrałam juz w domu. Cena, którą podał, zaskoczyła mnie bardzo niemile - 45 zł za m2 wylewki i układania! Wcześniej mówili o 38 zł! Pewnie, zdając sobie sprawę z tego, że zależy nam na czasie (musiało wyjść podczas ustalania terminu rozpoczęcia robót) wiedzieli, że nie będziemy wybrzydzać. Ustaliliśmy, że ekipa pojawi się o 9.30. Na koniec, jak podczas każdej naszej rozmowy, usłyszałam, że oni są porządną firmą, zawsze robią to, co obiecają i zawsze odbierają telefony. Ustaliliśmy także, że niekoniecznie chcemy (my) wzbogacać nielubianych, więc pewne dokumenty nie muszą powstawać.
Wśród zadań popołudniowych miałam tylko poodbieranie wyedukowanych dzieci, urządzenie awantury w firmie od internetu i wywiadówkę w szkole, więc ten dzień można uznać za spokojny.
I tak zaczęły się ferie!

Agduś
16-01-2007, 23:58
ROBIĄ PODŁOGI!!!
Zaczęli! W poniedziałek, wprawdzie z dużą obsuwą czasową, ale zaczęli! Za to przywieźli umowę, w której jest podany termin zakończenia prac. To daje nadzieję, ze skończą w terminie.
Dzisiaj (o, popatrzyłam na zegarek - to było wczoraj) zobaczyliśmy tę sławetną bardzo drogą wylewkę. Wygląda ładnie - jest taka jasnoszara, gładka jakby ciut elastyczna w dotyku.
Rano okna były zalane wodą, bo wentylacji nie mamy żadnej. Globaltech ponownie molestowany telefonicznie obiecał, że na początku przyszłego tygodnia będziemy mieli już centralę. Oby!
A my poprzykręcaliśmy płyty gk na strychu. Nie wszystkie, ale większość już jest na ścianach. Pokłułam się przy tym trochę wełną. Poupychaliśmy resztki styropianu nad wełną pomiędzy jętkami. Bardziej, żeby się go pozbyć niż dla jakiegoś efektu ocieplenia poddasza.
A nasze najstarsze dziecię wczoraj skończyło 10 lat! Ale to zleciało!!! Jakoś tylko nie chce mi się wierzyć, że jestem w związku z tym starsza o 10 lat niż 10 lat temu! Że bredzę? Fakt, ale późno juz i pora spać. Przemyślę to jeszcze.

Agduś
19-01-2007, 22:28
W OCZEKIWANIU NA PODŁOGI
Ten post został napisany wczoraj (i szczęśliwie zapisany!), ale nie udało mi się go wysłać ani upiększyć zdjęciami. Zapewne była to wina wiatru, który dmuchnął solidniej i porwał fale radiowe niosące nasze połączenie z internetem. Żeby było śmieszniej, w nocy przyszła normalna wiosenna burza!
W poniedziałek, by nie przeszkadzać, pojechaliśmy do Krakowa to i owo kupić lub zwrócić, jeżeli wystąpiło w nadmiarze. Zostało nam np. mnóstwo jakichś dziwnych kawałków aluminium. Kupował to Kierbud do przykręcania płyt gk, ale faktura była wystawiona na nas. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że oddano nam za to ponad stówkę.
Jak to w takich wypadkach bywa, czas mijał zaskakująco szybko, dzieci głodniały, więc wykonaliśmy wypróbowany manewr, czyli niespodziewany najazd na ciocię, zaopatrzywszy się uprzednio w różne pierogi itp. wyroby. Pozostawiwszy pałaszujące te pyszności dzieci pod opieką cioci, wyruszyliśmy na dalsze zakupy. Wciąż bezskutecznie poszukujemy profilu aluminiowego o przekroju trójkąta równobocznego i długości boku 7 – 8 cm. Wiemy, że takowe istnieją, są produkowane w Kętach, ale w Krakowie jakoś nikt nie chce nimi handlować.
Co można robić, czekając na podłogi, zwłaszcza, gdy w umowie z firmą, która ma je układać jest wyraźnie napisane, że mamy się powstrzymać od prac mogących zapylić wylewkę?
Można wyjść przed dom lub na strych, co właśnie uczyniliśmy.
We wtorek mogliśmy już podziwiać tę niezwykłą wylewkę. Widać różnicę pomiędzy „starą” i nową. Nowa jest jaśniejsza i gładsza.
Niestety, widzę, że nie uda mi się dzisiaj wzbogacić tego odcinka w zdjęcia. Nie jestem nawet pewna, czy uda mi sie go wysłać przy obecnym stanie połączenia z internetem. Pozostaje mi tylko obiecać, ze wkleję przygotowane już zdjęcia, gdy tylko będzie to możliwe. Tymczasem napiszę tylko:
ZDJĘCIE NR 1
Rano pojawił się fliziarz, rzucił okiem na wylewkę i zastanawiał się, czy nie zabierać się do kończenia dolnej łazienki. Został ostrzeżony przez Andrzeja, że owszem może zaczynać pracę, jeżeli bardzo chce, ale, gdyby uszkodził tę drogocenną warstwę, to ona kosztowała jedyne 20 tys. zł. Chyba nabrał respektu, bo zrezygnował z pracy i obiecał poczekać na ułożenie linoleum. Zaskoczył go widok śladów małych stópek w miejscu, gdzie tak starannie przygotował podłoże do flizowania. Nietrudno będzie ustalić winowajczynię. Na pewno nie jest to Weronika, której śladów nikt nie nazwałby „śladami małych stópek” z racji szokująco wielkiego rozmiaru obuwia.
ZDJĘCIE NR 2
Na strychu poprzykręcaliśmy do ścian płyty gk. Nie wystarczyło ich na całe ściany, ale chodziło bardziej o usunięcie ich z podłogi niż o efekt artystyczny.
Dokładnie rzecz biorąc, to przykręcał Andrzej, a my z Weroniką występowałyśmy w roli Atlasów. Wprawdzie nie dźwigałyśmy na barkach całego sklepienia niebieskiego a jedynie przykręcaną właśnie płytę, ale najwygodniej nam było robić to w znanej z architektury pozycji.
Kolejnym zajęciem było przykręcanie płyt OSB na podłodze. Na zdjęciu nie widać tego etapu, ale teraz już prawie cała podłoga jest gotowa. Zostały jeszcze tylko małe kawałki, które trzeba docinać dokładnie, bo w tych miejscach przechodzą rury wentylacji.
Jak widać, na strychu wylądowały już pierwsze przeprowadzone worki z rzeczami.
ZDJĘCIE NR 3
Przed domem oddłubywaliśmy glinę naniesioną na naszą pięknie utwardzoną drogę. Gruba warstwa tego paskudztwa mocno wbita w kamienie przejawiała dziwne właściwości. Otóż, gdy ktokolwiek przeszedł po niej, zostawała w dużych ilościach na butach z zamiarem przemieszczenia się do domku. Oczywiście nie miała najmniejszej ochoty pozostać na prowizorycznej, z założenia bardzo skutecznej, wycieraczce, zbitej przez Andrzeja z deseczek. Za to natychmiast po dostaniu się do domku, rozstawała się z butami i zalegała radośnie na podłodze. Od podłoża też odklejała się niechętnie, więc skuwaliśmy ją szpadlem i wyrzucaliśmy w pole łopatą.
Podejście do domku jest na razie równie prowizoryczne jak wycieraczka. Andrzej wykorzystał kamienie, które pozostały nam z innych etapów budowy, i wysypał nimi "chodniczek" od nieistniejącej furtki do istniejących drzwi.

Przy okazji wyjazdów do domku ładujemy w Felusię ile wlezie. Na razie prawie opróżniliśmy strych i zabraliśmy małe co nieco z garażu. Nareszcie przestanę częstować gości kawą w dwóch posiadanych „na dole” filiżanek (każda jest inna), podczas gdy trzy ich komplety leżą spokojnie w którymś pudle na strychu. Weronika nie będzie musiała wypożyczać lektur z biblioteki, bo większość książek nudzi się w jakimś pudle w garażu. Swoją drogą, jeżeli przeżyliśmy dwa lata bez tych wszystkich rzeczy, których nie rozpakowaliśmy, to zapewne nie są to rzeczy niezbędne. Czyli są to niepotrzebne graty, w które obrośliśmy. Za to ile przyjemności sprawi mi rozpakowywanie ich!
Jak widać w przedsionku czeka już na rozpakowanie część książek. Jeszcze poczekają, bo półek nie ma, a w pierwszej kolejności powstaną szafy ubraniowe u dzieci, ale i książki się doczekają!
ZDJĘCIE NR 4
Madzia dostała od nas różyczkę w doniczce i od razu zawiozła ją do swojego pokoju. Andrzej znalazł nawet dla niej odpowiednią osłonkę doniczki. Oto pierwszy kwiatek w naszym domku!
ZDJĘCIE NR 5

Agduś
20-01-2007, 19:41
WCZORAJSZE ZDJĘCIA

Zdjęcie nr 1
http://images4.fotosik.pl/294/e9db538ee9c7915e.jpg (www.fotosik.pl)

Zdjęcie nr 2
http://images14.fotosik.pl/49/193b02dd4ec3df6c.jpg (www.fotosik.pl)

Zdjęcie nr 3
http://images14.fotosik.pl/49/6bf228b6da1a310f.jpg (www.fotosik.pl)

Zdjęcie nr 4
http://images12.fotosik.pl/20/2b20baeb0f343815.jpg (www.fotosik.pl)

Zdjęcie nr 5
http://images11.fotosik.pl/27/194386c28258b382.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
20-01-2007, 19:53
DLA NIECIERPLIWYCH - NA RAZIE BEZ KOMENTARZA

Nie mam dzisiaj natchnienia do pisania, ale pochwalę sie naszymi podłogami. Zdjęcia sa wczorajsze, więc linoleum jest na nich jeszcze niepospawane. To panowie zrobili dzisiaj.

http://images4.fotosik.pl/294/2a395d4aa6e54bff.jpg (www.fotosik.pl)
Korytarz na górze, holl i rękaw pana układającego.

http://images14.fotosik.pl/49/83ac29454301fc0e.jpg (www.fotosik.pl)
Pokój komputerowy.

http://images11.fotosik.pl/27/50e25f3f4973768f.jpg (www.fotosik.pl)
http://images4.fotosik.pl/294/664bb0c4295f381d.jpg (www.fotosik.pl)
Różyczkowy pokój Madzi.

http://images14.fotosik.pl/49/239fc1bf5023d35a.jpg (www.fotosik.pl)
http://images13.fotosik.pl/20/728d74199a35ab7f.jpg (www.fotosik.pl)
Pokój Małgosi.

http://images12.fotosik.pl/20/5d7b44017f2a09c0.jpg (www.fotosik.pl)
http://images14.fotosik.pl/49/a7b511f4e52289c9.jpg (www.fotosik.pl)
Pokój Weroniki w tym samym kolorze, co Małgosi.

Wczoraj jeszcze w jadalni nie było ułożone, więc nie ma zdjęcia czwartego koloru linoleum na podłodze. Uzupełnię braki, może jutro...
Czekam na opinie. Szczere!

Agduś
22-01-2007, 22:10
JAK SIĘ PODŁOGA W LINOLEUM OBLEKAŁA (i nie tylko o tym oczywiście)
Może to i musztarda po obiedzie, bo nie mogąc wytrzymać, wkleiłam zdjęcia naszych podłóg, ale jako osoba uzależniona od pisania na forum, nie mogę odmówić sobie przyjemności opowiedzenia o wydarzeniach minionego piątku i soboty.
Jak już wspomniałam, panowie pojawili się w piątek z dużym opóźnieniem, ale za to od razu zabrali się do pracy.
Po południu wpadliśmy tam, oczywiście, wracając z Krakowa. Ponieważ dyżur przy wnukach objęła kolejny raz babcia, mogliśmy zapewnić im odrobinę rozrywki. Andrzej oddał wszystkie trzy dziewczyny pod opiekuńcze skrzydła babci, zakupiwszy im uprzednio bilety do kina. Tymczasem ja przemieściłam się do grodu Kraka busem. Czekając na Andrzeja oglądnęłam interesujące przeceny w Jysku – między innymi drewniany stół słusznych rozmiarów+ 4 krzesła za jedyne 500 zł (bez złotówki, oczywiście). Usiłowałam też znaleźć jakieś sensowne lampy, ale bez skutku. :(
Mieliśmy załatwić duuużo spraw. Załatwiliśmy mniej, oczywiście. Najpierw zawitaliśmy w MPO, coby rozwiązać umowę na wywóz śmieci stąd, a zawiązać na wywóz stamtąd oraz zakupić kilka wielkich worków na pozostałości po naszych budowlańcach. Kiedy dowiedzieliśmy się, ile kosztuje worek na gruz, miny nam zrzedły :-? . Postanowiliśmy go nie kupować zanim nie rozkopiemy tej pokaźnej sterty i nie dowiemy się, ile w niej jest gruzu. Na razie kupiliśmy 5 worków na „ śmieci bytowe”. Okazało się, że ISO skomplikowało życie klientom MPO, bo teraz trzeba mieć akt własności, żeby zawrzeć jakąkolwiek umowę z nimi, podczas gdy dwa lata temu Andrzej nawet bez zameldowania to załatwił. Miły pan na szczęście zaproponował załatwienie sprawy za pomocą maila! Jaka nowoczesna instytucja!
Wędrując długim korytarzem obserwowałam wesołe życie urzędników. Jakiś pan roznosił po pokojach ciasteczka z kremem i kawusię, wszyscy byli uśmiechnięci, wyluzowani i jedyne, co by mi przeszkadzało, to swąd papierosów tu i ówdzie się unoszący.
Podziwiałam, jak pani w kasie fachowo sprzedała nam pięć worków, korzystając przy tym z komputera i wypełniając szybciutko kilka druczków. Na koniec nieekologicznie, wbrew naszym protestom, zapakowała je w reklamówkę i nie bez trudu przecisnęła przez okienko.
Kolejnym punktem programu była wizyta w sklepie z akcesoriami meblowymi. Ależ mi się tam spodobało od wejścia! Ja powinnam się teraz takimi rzeczami zajmować. Wiecie ile tam było różnych uchwytów do szafek?!!! :o No normalnie mnie wcięło i nie mogłam się oderwać. Chociaż wiedziałam, że przyjechaliśmy po coś zupełnie innego, stałam przed nimi i wybierałam: te do łazienki dzieci, te do naszej, tamte motylki do szafy Małgosi, a te malutkie porcelanowe z różyczkami oczywiście do Madzi, do kuchni może te plastikowe przeźroczyste w czystych kolorkach albo tamte w kształcie sztućców i filiżanek, chociaż porcelanowe też są piękne, ale nie pasują do stylu naszej kuchni (w końcu zdecydowałam, że w naszym domku w górach, który zbudujemy na emeryturę, będziemy mieli kuchnię w stylu babuni z takimi właśnie uchwytami).
Oczywiście rzuciłam się też do oglądania blatów. Najpierw zobaczyłam taki cudnej urody bordowy i już, już zaczęłam żałować, że nie mamy bordowego linoleum w kuchni, kiedy Andrzej wyciągnął pomarańczowe o takim samym wzorze! Nastąpiło to, co lubię najbardziej – to jest TO! Bez wątpienia! :D :D :D
Natomiast bardzo zawiodły mnie pantografy, po które właśnie przyjechaliśmy. Opornie toto chodzi i grozi wystrzeleniem zawartości szafy w kosmos. :o Ostatecznie postanowiłam, że zainstalujemy sobie takie w naszej szafie, a dzieciom chyba damy spokój, chociaż to u nich właśnie byłoby najpotrzebniejsze rozwiązanie. Przemyślę to jeszcze.
Po powrocie (na raty, bo Felusia jest uparta i nie chce się rozciągnąć) i szybkim obiadku (ostatnio takie jemy najczęściej) natychmiast ruszyliśmy do domku gnani ciekawością. Tym razem nie musiałam pokonywać żadnych oporów ciała ani ducha, bo nie protestowały. Zgodnie zanurzyły się w ciemności i podążyły do domku.
Główny Układacz przywitał nas z dziwną miną :-? i stwierdził z miejsca, że te kolorki to nawet ładne są, ale ten czerwony to... Nie bez lekkich obaw pokonałam drabinę i rzuciwszy przelotnie okiem na kremowożółtą podłogę u Weroniki, pomknęłam do pokoju Madzi. Stanęłam w progu i stwierdziłam, że nie rozumiem wątpliwości Głównego Układacza. Wyglądało pięknie! :D Pomyślałam od razu, ze Małgo znowu będzie zazdrościła siostrze. Już spokojnie obeszłam wszystkie pokoje po kolei, kontemplując ich odmieniony wygląd. Jedyne, co mnie zaskoczyło to to, że pomarańczowa wykładzina wydawała się znacznie ciemniejsza niż na próbce. A może to wina braku oświetlenia w akurat tych pomieszczeniach?
Przez chwilę byłam odcięta od świata, bo panowie zabrali mi drabinę, żeby położyć linoleum w hollu, ale, gdy tylko było to możliwe, rzuciłam się na dół po aparat. Obfotografowałam dokładnie wszystkie pokoje, przestraszyłam jednego z panów, który myślał, że to znowu burza błyska aż wreszcie usatysfakcjonowana wspięłam się na strych, gdzie kończyliśmy układanie płyt OSB na podłodze. Już został tylko mały fragment za kominem. Rekuperator można spokojnie montować.
W sobotę rano odstawiłam najstarsze dziecię na obóz sportowy do szkoły i poszłam do domku, gdzie Andrzej już od rana walczył ze śmieciami. Udało mu się zapakować pierwszy worek. Przyłączyłam się do rozkopywania hałdy i segregowania śmieci. Po tym treningu mogę śmiało szukać pracy na wysypisku, jeżeli nie uda mi się znaleźć jakiejś bardziej zgodnej z wykształceniem.
Nie zważając na deszcz kopaliśmy, segregowaliśmy i napełnialiśmy worki. Jakoś coraz mniej ciepło myślałam o budowlańcach, którzy nam ten cały bajzel zostawili, wzbogacając asortyment śmieci typowo budowlanych o kilka par butów, spodni i inne części garderoby.
Dzięki segregacji większość śmieci zmieściliśmy w tych pięciu workach. Gruzu właściwie nie było. Poznaliśmy przy okazji budowlane preferencje w zakresie napojów wyskokowych (trzeba przyznać, że nie było tych butelek znowu aż tak dużo).
Tymczasem panowie kończyli układanie ostatniego kawałka linoleum i zgrzewanie wszystkiego. Koło południa odmeldowali się, po uprzednim załatwieniu formalności. Ich szef przez telefon jeszcze raz przepraszał za spóźnienie pierwszego dnia pracy. Andrzej zapewnił go, że wybaczyliśmy im to. W dodatku obiecał, że będziemy wszem i wobec głosili wieści o ich rzetelności i poważnym traktowaniu nawet tak śmiesznie małego zlecenia jak domek jednorodzinny. Pan bardzo się ucieszył, szkoda tylko, że nie zaproponował jakiegoś udziału w zyskach od klientów powołujących się na nas :wink: . No ale trzeba im przyznać, że byli w mierzeniu powierzchni uczciwi, bo wyszło im mniej niż Andrzejowi, co nas bardzo ucieszyło, jak łatwo się domyślić. Że też nie trafiliśmy na nich od razu, tylko zaczęliśmy pechowo od ... Inbau’a!
W domku pachnie teraz olejem lnianym , co podobno jest normalne i minie po kilku dniach.
I tak to było z tym linoleum.
A potem szybko wyprodukowaliśmy obiadek, tort i odbyła się imprezka rodzinna z okazji dziesiątych urodzin Weroniki.
:D

Agduś
22-01-2007, 23:23
ZOSTANĘ MĘŻCZYZNĄ! JUTRO!
Jutro czeka mnie odbycie poważnej męskiej rozmowy z wykonawcą. Andrzej oczywiście pracuje, więc sama zostałam na placu boju. Brrr!
A tak dobrze sie dzisiaj zaczęło!
Rano zawiozłam starsze dziewczyny do szkoły. Tym razem nie na obóz sportowy (Weronika zrobiła sobie dzień przerwy) tylko na wyjazd do kina. Już przed szkołą zadzwonił do mnie Schodziarz, więc pognałam szybciutko do domku.
Samochód był oczywiście załadowany różnymi paczkami, pudełkami i półkami z Ivara.
Otworzyłam dom, panowie zaczęli rozładowywać swój samochód a ja swój. Nosząc paczki ciekawie rzucałam okiem na wnoszone do domu kawałki naszych schodów. Podobały mi się!
Skończyliśmy prawie jednocześnie. Ja poszłam jeszcze po Małgosię, która do tego czasu siedziała w aucie słuchając nowej bajki z kasety. Odnalazła się ta bajka podczas pakowania i wyraźnie ją fascynuje. Wcześniej woziliśmy w samochodzie dwie kasety, które wszyscy znamy już na pamięć. Małgoś często mówi i śpiewa razem z aktorami. Tej nowej dopiero się uczy :) .
Przystąpiliśmy do omawiania zadań dodatkowych, które postawiliśmy przed panami. Rozmowa była krótka i konkretna. Wymiana dachówki na taką z kominkiem do odpowietrzenia kanalizacji i przegląd komina w celu stwierdzenia pochodzenia tej nadal tajemniczej plamy zostały skwitowane krótko "nie ma sprawy". Chwile zajęło nam ustalenie, co (klej i olej), jakie (powiedzą w sklepie), ile (j.w.) i gdzie należy kupić, byśmy mogli niedługo cieszyć się piękna drewnianą podłogą tu i ówdzie. Najpierw dowiedziałam się, gdzie to mamy kupić korzystając z fachowego doradztwa sprzedawców i dużego rabatu, który dostaniemy powołując się na naszego Parkieciarza (to wciąż ta sama osoba). Gdy dowiedziałam się, że sklep jest czynny tylko do 16.00, zrobiłam minę pt. "kłopot". Szybko znalazło się rozwiązanie - przecież panowie moga jutro tamtędy jechac do nas i po drodze kupić, co trzeba.
Tymczasem pozostali dwaj panowie przymierzali już te deski, na których opierają się schody, do ściany. Że też nic mnie nie tknęło juz wtedy! Byłam zaślepiona radością, że już nigdy nie będę musiała wspinać się na górę po obrzydłej drabinie.
Deska plasowała sie niewygodnie blisko regulatora temperatury. Jej przykręcenie do ściany uniemożliwiłoby otwieranie takiej jakiejś klapki w nim. Pnowie nie zgłaszali problemu, więc nie wnikałam. Rzuciłam jeszcze okiem z zachwytem na stopnie i balaski, zabrałam Małgo i poszłam, żeby nie przeszkadzać w pracy.
Korzystając z ostatniego dnia słonecznej jesieni poszłam po dziewczyny na piechotę, żeby nie grzeszyć jeżdżeniem wszędzie samochodem. Zdążyłam nawet nakarmic towarzystwo zanim zostałam wydzwoniona przez Kominkarza (o tej rozmowie napiszę jutro).
Właśnie wykonywałam przećwiczone wielokrotnie manewry, mające na celu skompletowanie trzech zestawów złożonych z córki, butów, kurtki, szalika, czapki i rękawiczek (najlepiej pary), kiedy pod dom podjechali schodziarze, żeby zostawic mi klucze. Usłyszawszy, że jutro zamierzają przyjechac koło 7 - 8 rano, czym prędzej oddalam im klucz do domku.
Kiedy weszłam do domku w pierwszej chwili miałam wrażenie, ż coś tam przeszkadza. Przyzwyczaiłam sie do tego dużego pustego holu, a tu schody znacznie zmniejszyłyjego pwierzchnię.
Kontemplowanie schodów zostawiłam sobie na później i skupiłam się na omawianiu szczeółów wyglądu naszego przyszłego kominka. Trwało to czas jakiś, potem jeszcze przez chwilę wynosiłam z samochodu kolejne paczki książek i wielki wiklinowy kosz pełen różnorakich gier i puzzli. Aż wreszcie przystąpiłam do oględzin schodów. Pochodziłam po nich w te i we wte. Byłam pozytywnie zaskoczona tym, że chociaż zabiegowe, są nad wyraz wygodne! Żadnego stopnia o szerokości zero! Nawet tuż przy wewnętrznej poręczy (na razie niezamontowanej) można spokojnie postawic stopę! Już juz miałam dokonać inauguracyjnego zjazdu na tylnej części ciała, kiedy zauważyłam coś, co odebrało mi całą radość. Pomijam już dziwny secesyjny kształt poręczy (nie wiedzieć czemu zostaliśmy nimi uszczęśliwieni, bo niczego takiego nie ustalałam), ale te schody mają wadę, która czyni je całkowicie nieprzydatnymi!
Otóż od początku mówiliśmy, że pod wyższym spocznikiem (gdy jeszcze miały to być schody trzybiegowe bez zabiegu) musi się dać przejść, bo tamtędy prowadzi robocze wejście do kuchni. Jeden z wcześniejszych projektów domku został odrzucony właśnie ze względu na brak takowego! Nie ma mowy, żeby nie było możliwości wejścia do kuchni z pominięciem salonu!
Tymczasem pod tymi schodami nie da się przejść bez schylania głowy. Ja nie mogę przejść, a co dopiero Andrzej! Przecież nie będziemy chodzić po własnym domu pozginani w ósmy paragraf!
Andrzej wcześniej przeliczał kilka razy, jak to zrobić, żeby było dobrze i wygodnie, jednak jego projekty zostały odrzucone, jako niewygodne lub niemożliwe do realizacji. Cały czas podkreślaliśmy, że tam musi być przejście.
I co teraz?
Stopni nie oddam, bo są doskonałe. Tych schodów nie da się poprawić. Przynajmniej ja nie potrafię sobie tego wyobrazić. Wprowadzamy się w sobotę nieodwołalnie! Musimy mieć schody! Nowe do soboty na pewno nie powstaną!
To były problemy. A teraz mój pomysł, który jutro muszę przeforsować:
Schody na razie zostają. Panowie jutro montują pozostałe poręcze. Nie płacimy. Czekamy na wymianę tych zębatych, na których się opierają stopnie. Muszą być wyższe. Stopnie zostają, bo nie zmienia się ich kształt ani ilość. Po prostu muszą być trochę wyższe. Ostatni wypadnie równo z podłogą na piętrze, tworząc jej przedłużenie (tak planował Andrzej). Po wymianie płacimy.
Trzeba być twardym, nie miętkim, jak słusznie ktoś tu już napisał, więc do spania, żeby zregenerować siły, a jutro do boju!
Przy okazji rezygnujemy z tych dziwnych wygięć, które ni z gruszki, ni z pietruszki, "ozdabiają" schody. Niczego takiego nie widziałam w albumie, który mi pan prezentował, kiedy obstalowałam nasze. Dopiero na zdjęciach zauważyłam, że te wygięcia nijak się do siebie mają. Zresztą zobaczcie sami:

Agduś
22-01-2007, 23:34
http://images4.fotosik.pl/296/eba50130faeed54a.jpg (www.fotosik.pl)

http://images14.fotosik.pl/57/a7453a00bbaa65b0.jpg (www.fotosik.pl)

http://images4.fotosik.pl/296/1c9d77479b5b2b6e.jpg (www.fotosik.pl)

http://images4.fotosik.pl/296/bbc7f846b0bc6ff9.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
22-01-2007, 23:37
http://images4.fotosik.pl/296/eba50130faeed54a.jpg (www.fotosik.pl)

http://images14.fotosik.pl/57/a7453a00bbaa65b0.jpg (www.fotosik.pl)

http://images4.fotosik.pl/296/1c9d77479b5b2b6e.jpg (www.fotosik.pl)

http://images4.fotosik.pl/296/bbc7f846b0bc6ff9.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
22-01-2007, 23:53
Widzę, widzę, że się zdublowalo, ale nie mam odwagi usuwać, bo przed chwilą próbowałam i cały dziennik zniknął mi z listy tematów. Już myślałam, że zginął bezpowrotnie, ale, gdy otworzyłam jeszcze raz forum, pojawił się z powrotem.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi ten brak odwagi.

Agduś
23-01-2007, 09:45
CISZA PRZED BURZĄ
Jak zwykle jem sobie śniadanko przy klawiaturze.
Zwarta i gotowa podjechałam pod domek zaraz po odstawieniu Weroniki do szkoły. Wbrew wczorajszym, mrożącym krew w żyłach zapowiedziom, że zaczną o 7 - 8 rano, panów po 9 jeszcze nie było. Tzn. samochodu przed domem nie było, ale chyba na piechotę z Węglówki nie przyszli.
Podjechałam na targ, żeby zrobić zakupy i na rozgrzewkę obtańcować Pana Od Okien. To trudne zadanie, bo on zaczyna się giąć w ukłonach i kajać, gdy tylko przekraczam próg. Zdążyłam wyrzucić ze dwa ostre zdania, cały czas za podkład muzyczny mając jego zapewnienia, że w tym tygodniu to już na pewno, na 100%, na 1000% zamontuje te zamki!!! Jak łatwo się domyślić, wina leży nie po jego stronie - zawala Gerda. Ciekawostka, bo dwa tygodnie temu twierdził, że zamki już (JUŻ!!!) ma. Oczywiście, nie zmieniając tonu, wyraziłam mój zdecydowany brak wiary w te zapewnienia, ale Pan L. nie zmieniał piosenki. W ramach przeprosin chyba wręczył Małgosi maskotkę Oknoplastu - granatowego smoka. Zapowiedziałam, że to jest ostateczny termin. Potem chyba zapytamy Gerdę, czy to prawda, że przez pół roku nie mogli dostarczyć Panu L. dwóch zamków do kupionych i zamontowanych juz dawno drzwi.
Nie omieszkałam zgłosić reklamacji dwóch okien, które podczas okropnej ulewy nam przeciekły. Fakt, że lało i wiało wyjątkowo, zacinając własnie w te okna, ale to nie usprawiedliwia faktu, że pod nimi było mokro. Pan L. był oczywiście zdziwiony niepomiernie i obiecał sprawę zbadać na miejscu.
Po zakupach podjechalam jeszcze raz pod dom, ale sytuacja nie uległa zmianie. Czekam jeszcze na telefon z Globaltechu, bo mają dzisiaj zacząć montować centralę, anemostaty i inne takie.
Wieczorem postaram się zdać relację z tego, jak stałam się facetem.

Agduś
23-01-2007, 22:12
JAK TO JEDNAK PŁCI NIE ZMIENIŁAM :wink:
Właśnie skończyłam pisać powyższe i śniadać, kiedy zadzwonił telefon. Pan z Globaltechu dzwonił siedząc w samochodzie zaparkowanym przed naszym domem. Konwersowaliśmy więc sobie przez chwilę widząc się przez okno. Zapowiedziałam, że podjadę do domku, gdy tylko uda mi się ubrać dzieci.
Na miejscu zastałam już pracujących schodziarzo - parkieciarzy, którzy kilka miesięcy temu byli cieślo - dekarzami.
Wzięłam głęboki oddech i wkroczyłam. Obawiałam się, że usłyszę coś w rodzaju "nic państwo nie mówiliście o przejściu do kuchni, ja zrobiłem tak, żeby było dobrze, nic mnie nie obchodzi, schody są, więc chcę kasę za nie, nie da się tego poprawić... itp.". No i wtedy musiałabym przeprowadzić męską rozmowę.
Tymczasem nic z tego. Pełny profesjonalizm. Oczywiście, gdy wyłuszczyłam sprawę, panowie w euforię nie wpadli, ale moje rewelacje przyjęli spokojnie. Przez dłuższy czas stali z zafrasowanymi minami i kombinowali, co z tym fantem zrobić. Zmierzyli wysokość tej bocznej deski w przejściu i wtedy padła propozycja: zetną trochę tę deskę. Uznałam, że to mnie nie satysfakcjonuje. Wprawdzie mogłabym tylko lekko pochylić głowę przechodząc środkiem lub z podniesioną głową przecisnąć się bokiem, ale twardo stanęłam okoniem. Ten niższy schodek zajmuje jakieś 2/3 szerokości przejścia, więc Andrzej musiałby baaardzo uważać, żeby sobie o niego głowy nie rozbijać. Przecież nie będzie chodził po domu w hełmie!
Nastąpiła kolejna dłuuuga chwila ciszy i wytężonego myślenia. W końcu zaproponowali, że dorobią jeszcze jeden stopień z przodu i podniosą wszystko. Zgodziłam się, bo wprawdzie schody zajmą więcej miejsca w holu, niż gdybym się uparła przy wymianie tych bocznych i podwyższeniu każdego stopnia, ale za to nadal będą wygodne.
Teraz poruszyłam kolejny temat, tym razem była to kwestia natury estetycznej. Chodziło oczywiście o te nieszczęsne wygibasy od Sasa do Lasa. Oświadczyłam, że ja sobie niczego takiego nie życzyłam, nie zamawiałam i w ogóle nie przypuszczałam, że zostanę tym uraczona, nie podoba mi się, nie chcę i już! A w ogóle to dlaczego one są takie dziwne - jedno wklęsłe, drugie wypukłe? To jakiś obowiązek jest takie robić?
Dowiedziałam się, że te różnice wynikają z faktu, że są to schody zabiegowe, a tak w ogóle, to im łatwiej jest robić proste niż takie pofalowane :o :o :o !!! To po jakiego grzyba się tak wysilali??? Nie doceniłam ich poświęcenia. A na pewno nie było to takie całkiem łatwe, bo wygibasy nie są po prostu wycięte z jednego kawałka dechy, tylko klejone z takich powyginanych pasm!
Mam nadzieję, że po tej rozmowie moje stwierdzenie "nie chcę takich powyginanych" panowie zrozumieli jako zachętę do wyprostowania tych secesyjnych fal. Na wszelki wypadek jutro się upewnię.
Oczywiście nie omieszkałam pochwalić schodów. Podkreślałam kilka razy jak bardzo zaskoczyły mnie tym, że są tak wygodne, że stopnie takie szerokie nawet przy wewnętrznej stronie zakrętu, a chwaliłam szczerze.
I tak obyło się bez szukania winnego, męskich rozmów i stawiania sprawy na ostrzu noża. :lol:

W międzyczasie i potem konferowałam też z ekipą Globaltechu. Niby sprawa była prosta - wstawiają wymiennik, podłączają, zakładają anemostaty. Ale, czy w budowaniu domu coś może być tak całkiem proste? :roll:
Zacznijmy od tego, że wciąż nie możemy dojść do ładu z kablami i puszkami. (Ja jestem przekonana, że co najmniej jedna puszka jest nadal ukryta gdzieś w ścianie. O ile pamiętam, wykazaliśmy się pomysłowością i powinniśmy mieć możliwość zapalania i gaszenia światła w korytarzu zarówno obok pokoi starszych dzieci, jak i spomiędzy naszego i Małgosi. Ale jeszcze nie odkryliśmy miejsca pobytu tego drugiego wyłącznika.) Niedawno odkryliśmy wreszcie kabel, z którego mamy mieć światło w korytarzu - był pomiędzy sufitem podwieszonym a ocieplonymi jętkami. Obawiałam się (i nadal obawiam), że w czeluściach tej mrocznej przestrzeni nadal mogą tkwić jakieś kable i kabelki nieznanego przeznaczenia. :o
Układając podłogę na strychu co rusz natykaliśmy się na coś tajemniczego. Niektóre były opisane na końcach (chwała naszym elektrykom) a niektóre nie.
Jedna tajemnica się wyjaśniła przy okazji montażu centrali reku - nieopisany kabelek okazał się częścią tej instalacji. Niestety los jego drugiego końca pozostał długo nieznany (dziękujemy panowie tynkarze!). Panowie z Globaltechu byli pewni, że kabelek ów był ciągnięty w ścianie prosto w dół i powinien kończyć się w puszce "o, gdzieś tu". A puszki ani śladu. Ostrzegłam, że pukać w ścianę, to sobie mogą do upojenia i niczego nie znajdą, bo nasz "pięciomilimetrowy" tynk doskonale tłumi odgłosy. Jednak jakimś cudem pod wieczór trafili na ukryty w ścianie kabel. Podejrzewali, że prowadzi on do regulatora od pc, jednak po ustaleniach kierunku przebiegu kabli upewniłam się, że to musi być ten właściwy, bo pamiętałam, że kabelek do regulatora szedł poziomo, a pan zarzekał się, że "ich" kabelek docierał pionowo. W ten sposób pojawiła się nadzieja, że jednak regulator rekuperatora nie będzie na strychu tylko w domu.
Drugi problem był też związany z kablami. Otóż w pobliżu miejsca przeznaczonego na centralę istniała tajemnicza pętla dosyć grubego kabla. Wychodziła spod sufitu podwieszanego i pod nim niknęła z powrotem. Tymczasem w łazience dzieci, w miejscu, gdzie powinny być dwa gniazdka, sterczały trzy kable. Podejrzewałam, że jeden z nich jest końcem tej dziwnej pętli, ale nie dało się go w żaden sposób ruszyć. Tym razem był to efekt pomysłowości panów podwieszających sufit.
Zaproponowałam więc, żeby go przecięli i w ten sposób doprowadzili prąd na strych. Okazało się jednak, że w tym kabelku nie ma prądu! :roll: Dlaczego? Ta zagadka pozostała nierozwiązana i czeka na przybycie elektryków, którzy maja się podobno z nią uporać.
Miotając się wzdłuż kabelków pomiędzy piętrami zauważyłam, że ktoś (niewidzialna ręka) zrobił porządki w naszej sypialni, która na czas układania linoleum w pozostałych pomieszczeniach została mianowana składem dóbr wszelakich. Schodziarze zawiesili na razie prace przy schodach pewnie do czasu przywiezienia brakującego stopnia i zmienili się w parkieciarzy. Kiedy zauważyłam ten fakt, podłoga była już pozamiatana i zagruntowana.
Po wysłuchaniu krótkiej i prostej, na szczęście, instrukcji obsługi rekuperatora wreszcie mogłam zobaczyć, co porabiają na dole pozostawione samopas dzieci. Kiedy zeszłam i ujrzałam je, szybko doszłam do wniosku, że wcale tego widzieć nie chciałam. Małgoś potraktowała worek z jakąś zaprawą albo innym cementem jako podręczną pokojową piaskownicę! :o :o :o
Proszę o wysilenie wyobraźni. Czy muszę opisywać, jak wyglądały jej granatowe jeszcze niedawno spodenki? Rączki zanurzane najwyraźniej po łokcie w intrygującym proszku? Obsypane nim czerwone butki?
O dziwo, Magda nie przyłączyła się tym razem do zabawy poprzestając na obserwacji.
Otrzepałam winowajczynię, wznosząc kłęby kurzu i przystąpiłam do pomocy w porządkowaniu pokoju gościnnego, który pełnił na dole tę samą funkcję, co nasza sypialnia na górze. Szybko i sprawnie zagraciliśmy łazienkę. Patrząc, jak przybywa w niej rzeczy pomyślałam, że chyba nie ma co żałować, że dzisiaj fliziarz nie przyszedł jej kończyć. :)
Zanim się ewakuowałam do domu, zdążyłam jeszcze zauważyć, że na podłodze naszej sypialni w oparach gryzącego smrodu jakiegoś kleju pojawiły się pierwsze kawałki mozaiki. Teraz przyszło mi do głowy, że powinnam była upewnić się, czy ten śmierdzący klej jest kompatybilny z podłogówką. Niby nasz parkieciarz to fachura pełną gębą, ale strzeżonego pan Bóg strzeże. Jutro zapytam, albo lepiej poczytam na opakowaniu. Brrr, aż się boję myśleć, co by było, gdyby...
A kysz, czarne myśli!
Po powrocie miałam jeszcze całe dwie godzinki do wyjazdu po Weronikę. W tym czasie zdążyła się zmienić pora roku – jesień ustąpiła zimie. Pojechałam w śnieżnej zadymce.
Popołudnie minęło już spokojnie. Tylko raz musiałam wyjechać, żeby zamknąć domek za wyjeżdżającą ekipą Globaltechu. Ustaliliśmy, że panowie wrócą z brakującymi elementami może nawet jeszcze w tym tygodniu. Byłam tak zakręcona, że nawet nie sprawdziłam, jak wygląda podłoga w sypialni!!! Możecie uwierzyć?
Ponieważ zima zaskoczyła mnie, w Felusi nie było kropli płynu do spryskiwaczy. Wcale nie ułatwiło to jazdy samochodem, który stał pod chmurką i został dokładnie zasypany. Przez zamarzniętą tylną szybę nie było nic widać, a ja, jak pamiętacie być może, nie umiem jechać posługując się wyłącznie lusterkami. Skończyło się to tak, jak musiało się skończyć – zjechałam z drogi i, gdyby nie pomoc jadącej za mną ekipy, pewnie tkwiłabym tam jeszcze długo. Jeden z panów wyręczył mnie i wycofał na ostatnim odcinku. Na pewno bardziej mu się to opłacało niż wypychanie mnie na drogę jeszcze kilka razy. Następnym razem, nie zważając na śnieg, mróz i wiatr będę posługiwała się wypróbowaną w podobnej sytuacji techniką – nawigacją przez otwarte okno.
A jutro tylko parkieciarze lub schodziarze i fliziarz. Spoko!

Agduś
24-01-2007, 20:00
PADA, PADA ŚNIEG
Ale ładnie się zrobiło! Aż żal, że na nartach w tym roku nie poszalejemy!
Dzisiaj ze zdumieniem zauważyłam, że drogą do naszego domku przejechalo cos z pługiem śnieżnym! Nieutwardzoną drogą, przy której stoi jeden niezamieszkany jeszcze dom i drugi w stanie surowym zamkniętym!
Nie miałam samochodu, więc z ogromnym trudem brnęłam rano w stronę rynku. Niepołomice to takie miasteczko, w którym mniej więcej co drugi właściciel posesji czuje się w obowiązku odśnieżyć chodnik, a tzw Straż Miejska "nie ma czasu, żeby zdążyć dotrzeć do każdego i upomnieć, że należy uprzątnąć śnieg" - to oficjalne usprawiedliwienie. W zeszlym roku też nie zdążyli dotrzeć, w końcu zima była tak krótka... Nie dotarli nawet do właścicieli posesji położonych 50 metrów od ich siedziby...
Nie miałam szans zmarznąć pchając wózek w głębokim śniegu.
Właściwie wybrałam się do domku głównie po to, żeby wymienić wózek na sanki, które były tam w garażu i, oczywiście, zobaczyć schody. Już można bez schylania głowy przejść do kuchni, jest tam 185 cm wysokości, więc i Andrzej przejdzie. Dziewczyny, mam nadzieję, wyższe nie urosną. Zięciowie albo będą też najwyżej tego wzrostu, albo będą się nam kłaniali wchodząc do kuchni.
O klej do parkietu nie pytałam, bo Andrzej mówił, że już o tym przypominał.
Po południu wybrałam się na jeszcze jeden spacer z dziećmi i sankami i, kiedy byłam niedaleko domku, odebrałam telefon od parkieciarza. Okazało się, że krawędź linoleum, ta, która ma się łączyć z parkietem, nie jest równoległa do ścian. Trochę w tym naszej winy, bo określiliśmy tylko, że mają się łączyć na wysokości dylatacji, nie dodając, że to musi być równolegle do ścian (wydawało nam się to oczywiste). Żeby uniknąć przycinania klepek, trzeba było przyciąć linoleum. Na szczęście wszystko będzie łączyło się w okolicach zabudowy kominka.
Chcąc, niechcąc musiałam jeszcze raz podejść tam i podjąć tę decyzję.
Fliziarz, wbrew zapowiedziom, nie pojawił się dzisiaj. Gdyby nie było go już do końca tygodnia, miałabym troche luzu, ale z drugiej strony nieźle by było, gdyby jednak jak najszybciej skończył tę dolną łazienkę.

Agduś
25-01-2007, 21:07
SZPAGAT
Chodzi o taką figurę gimnastyczną, a nie o sznurek. W dzisiejszych czasach przeprowadza się przy użyciu dużych ilości szerokiej taśmy klejącej zamiast szpagatu.
Wszystkie ksiażki (chyba) są tam, część zabawek, alkohole i kieliszki, programy i gry komputerowe, kasety i płyty, moje koty, wszelkie badziewie z półek i koperty. Właśnie wczoraj chcieliśmy wysłać list, ale okazało się, że trzeba kupić kopertę.
Pakowanie, przewożenie, bałagan... skąd ja to znam? Powtórka sprzed dwóch lat. No nie, wtedy było gorzej. Teraz możemy tu zostawić część rzeczy, których niezdążymy zapakować i zabrać je za dzień czy dwa. Wtedy tak się nie dało.
Andrzej właśnie zawiózł kolejny ładunek i pewnie robi porządek w pokoju Małgosi. Ja się oderwałam od pakowania. Mam na dzisiaj dosyć.
Byłam otworzyć domek fliziarzowi. Skoro już tam byłam, to trochę posprzątałam. Andrzej zabrał dziewczyny, a ja skończyłam zamiatanie i jakoś tak nie mogłam stamtąd wyjść. Stawałam to tu, to tam i patrzyłam. W wyobraźni już widziałam meble, kolory ścian, lampy zamiast gołych żarówek...

Agduś
01-03-2007, 20:56
POWRÓT
Na początku był chaos...
Potem też był chaos...
Nadal chaos, no, może ciut mniejszy...
Wykluwa się coś na kształt załążka ładu...
Nadal się wykluwa...
Wykluło się...

Wyobrażcie sobie przeprowadzkę:
Już na kilka dni przed planowana godziną zero wszystko starannie popakowane w dokładnie opisane kartony i worki czeka we wzorowym porządku. Każdy kącik został dokładnie sprawdzony i wysprzątany.
Ostatniego dnia wieczorem, gdy dzieci już słodko śpią, spokojnie pakujemy do podręcznych toreb rzeczy, ktore były potrzebne do ostatniej chwili. W kuchni czekają tylko produkty niezbędne do przygotowania ostatniego śniadanka na strarych śmieciach.
Wstajemy sobie spokojnie i w doskonałych nastrojach spożywamy przygotowane śniadanko. Kiedy nadjeżdża meblowóz wiozący ekipę miłych, ostrożnych i uczynnych panów, wszystko jest gotowe. Panowie po kolei wynoszą meble i pakunki. Nawet nie trzeba ich pilnować, żeby delikatnie traktowali te opisane jako "szkło" - robią to sami. Szybciutko i sprawnie ładują wszystko na samochód, który jakimś cudem mieści cały nasz dobytek.
Wciąż uśmiechnięci i zrelaksowani pilotujemy meblowóz do nowego miejsca zamieszkania. Tam panowie z tymi samymi uśmiechami na twarzach wynoszą wszystko prosto do domu. Bez śladu zniecierpliwienia czekają na decyzję, gdzie mają postawić niesiony właśnie mebel. Kiedy samochód jest pusty, pytają, czy jeszcze mogą w czymś pomóc. Gdy słyszą, że już nie, z wdzięcznością przyjmuja ustaloną wcześniej niewygórowaną zapłatę i odjeżdżają.
W domu wszystko było gotowe na nasz przyjazd. W kuchni starannie ustawione nowe meble czekają tylko, by poukładać w nich garnki i naczynia. Ściany pomalowane i wyschnięte cieszą oczy, gdy stoją przy nich właściwe meble. Panowie, kierując się opisami na paczkach i workach, wnieśli je do właściwych pokoi, więc pozostało mi tylko poukładanie ubrań w szafach a książek i zabawek na półkach. To zrobię w najbliższych dniach. Na razie szybki obiadek ugotowany w nowej kuchni i zasłużony odpoczynek.
Nadchodzi wieczór. Zaciągamy zasłonki i rolety w oknach. Myjemy dzieci w nowych łazienkach i kładziemy je spać. Można napalić w kominku i uczcić przeprowadzkę romantycznym wieczorem...

Agduś
02-03-2007, 10:45
A TERAZ,, JAK BYŁO NAPRAWDĘ
Przeprowadzka jak marzenie, nieprawdaż? Niestety jakże to dalekie od rzeczywistości...
A było tak:
Najpierw Andrzej przeprowadził rozeznanie wśród firm przeprowadzkowych. Pierwsza - miły pan, który stwierdził, że na skutek wejścia Polski do Unii może nam zaproponować jedynie samochód i siebie jako kierowcę. Pracownicy, którzy jeszcze niedawno uzupełniali jego ofertę o przenoszenie dóbr doczesnych, sami zmienili miejsce zamieszkania i pracy. Kolejne firmy nie postradały wszystkich pracowników.Zamiast ich eksportować, zaimportowały ceny - dla nas zaporowe.
Na szczęście już wcześniej zgłosiło się na ochotnika dwóch pomocników. No, nie całkiem sami się zgłosili - jednego oddelegowała żona (dziękujemy Yolando!). Dzięki nim mogliśmy zamówić usługi pozbawionego pracowników kierowcy.
Ostatnie dni przez przeprowadzką spędzaliśmy w poczuciu, że nie jesteśmy tam, gdzie być powinniśmy. Kiedy przygotowywaliśmy nowy dom do zamieszkania, męczyła nas świadomość, ze trzeba się pakować. Kiedy pakowaliśmy wieczorami, po głowach snuły się niepokojące myśli o tym, co jeszcze trzeba zrobić w nowym domu zanim tam zamieszkamy.
Ostatnią noc spędziliśmy na gorączkowym pakowaniu wszystkiego. Na opisywanie pudeł i worków czasu już nie było. W końcu padliśmy z przekonaniem, że jakoś to będzie.
Bladym switem przystapiliśmy do coraz bardziej niezorganizowanego pakowania, polegającego na wrzucaniu do worków tego, co wpadło w rękę. Zatrudniliśmy do tego także pomocników. Ostatecznie postanowiliśmy powyrzucać wszystko z mebli, żeby móc je przewieźć samochodem, a po drobiazgi wrócić potem już naszą Felusią.
Niebywałe, ile bałaganu generuje taka przerowadzka!
Kiedy podjechał meblowóz, panowie zaczęli ładować do niego co większe graty, upychając je ciasno, a ja wciąż pakowałam, pakowałam, pakowałam... brodząc w śmieciach. Z ogromną satysfakcją i radością wystawiałam za dom kolejne worki śmieci - o tyle mniej do przewiezienia!
W końcu zamknęliśmy drzwi i ... odjazd!

Agduś
05-03-2007, 18:44
WPROWADZKA
Było o wyprowadzce, a teraz będzie o wprowadzce.
Ponieważ nasz pan kierowca nie znał drogi, przypadła mi w udziale przyjemność przejażdżki dużym autem. Lubię jeździć ciężarówkami, bo tak dużo widać z szoferki.
Przed wjazdem na polna drogę prowadzącą do naszego domku dałam panu wybór: jedzie na wstecznym albo zawraca na "skrzyżowaniu". Pan wybrał to drugie wyjście, chociaż powątpiewałam, czy uda mu się zawrócić (pod dom musiał podjechac tyłem). Nie tylko nie zawrócił, ale jeszcze w połowie pierwszej prostej zakopał się w śniegu na tyle skutecznie, że musiałam iść do domku i wezwać na pomoc całą ekipę tragarzy. Zastanawiałam się poważnie, z jakiej odległości przyjdzie nam nosić dobytek.
Kiedy w końcu jakoś nasze rzeczy dotarły pod dom, zabraliśmy się do ich wynoszenia. Tym razem nie miałam nic pilnego do roboty, więc w miarę swoich skromnych możliwości zabrałam się do targania worków, kartonów i mebli. O ile do tego momentu pan kierowca nie wychodził ze swojej roli (wyłącznie kierowcy) o tyle na widok kobiety szarpiącej się z szafką nie zdzierżył i ruszył do pomocy wyrywając mi z rąk co cięższe przedmioty. Szybciutko wyładowaliśmy wszystko. Część rzeczy stała malowniczo rozsypana w śniegu na drodze, część wylądowała w domu skutecznie zagracając wszystkie pomieszczenia. W pewnym momencie przestraszyłam się, że nie pomieścimy wszystkiego w domu.
Jak to się dzieje? Po przeprowadzce z małego dwupokojowego mieszkanka z mikroskopijną piwnicą, spokojnie zajęliśmy cały trzypokojowy domek, garaż i strych. Dwa lata później, przenosząc się do siedmiopokojowego domu z garażem i strychem też zapchaliśmy go w całości! Zaiste zastanawiające, zwłaszcza biorąc pod uwagę te wory ze śmieciami, pozostawiane za każdym razem w starym lokum. Nasze umiejętności upychania gratów po kątach są imponujące i przerażające! Następna przeprowadzka na Wawel, bo w mniejszym metrażu się nie pomieścimy!
Mimo problemów z dojazdem wywołanych opadami śniegu, które akurat wtedy nas nawiedziły, szybko doceniłam zalety tej aury. Po pierwsze, zostawiliśmy w śniegu zawartość zamrażalnika i zamrażarki (szybko zostały przysypane) i nie musieliśmy się stresować koniecznością szybkiego uruchamiania tych sprzętów. Po drugie, meble postawione w śniegu nie ubłociły się. Po trzecie, było ładnie.
Kiedy wszystkie sprzęty znalazły się pod dachem, pożegnaliśmy naszych pomocników, obiecując, przynajmniej jednemu z nich, rewanż za jakiś czas.
I co teraz robić? Usiąść i napawać się pobytem u siebie? Rzucić się do roboty? Nakarmić dzieci?
Nakarmić dzieci i do roboty!
Do wieczora musieliśmy odgruzować dom na tyle, żeby dało się iść spać. I udało się! W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku położyliśmy dzieci spać, nakazując im, żeby zapamiętały sny. Ja spałam jak kamień i ze snu zapamiętałam tylko jakąś scenę - stałam pod okapem drewnianego domu w górach. To był chyba nasz dom. Czyżby więc jednak jeszcze jedna przeprowadzka nas czekała? Chciałabym w to wierzyć!
Niedziela (opisane wcześniej wydarzenia miały miejsce w sobotę) upłynęła nam bardzo pracowicie na prowizorycznym urządzaniu się. Już od soboty poczynając najczęściej słyszana fraza brzmiała: "czy nie wiesz, gdzie jest...?" Rzutem na taśmę wysprzątaliśmy naszą sypialnię (na razie wprosiliśmy się do pokoju Małgosi), bo w poniedziałek miał się pojawić nasz cieślo-dekarzo-schodziarzo-parkieciarz, żeby skończyć schody (ostatni szlif) i zacząć podłogi. W końcu zamieszkaliśmy na budowie.

Agduś
09-03-2007, 12:04
W SIECI
Czego nie mieliśmy?
- większości pstryczków i gniazdek
- blatu w kuchni
- zlewozmywaka
- podłączonej kuchenki
- podłączonej zmywarki
- łazienki na dole
- podłączonej pralki
- podłogi w salonie, gościnnym i naszej sypialni
- drzwi wewnętrznych
- pomalowanych ścian
- żadnych szaf (a te mają być podstawą umeblowania domku)
- lamp (w ich miejsce tu i ówdzie wisiały gołe żarówki)
- czasu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
W poniedziałek pojawili się panowie schodziarzo - parkieciarze. Nadali ostatni szlif schodom i zabrali się za podłogi. W pewnym momencie zaskoczył mnie ostry smrodek nijak nie przypominający zapachu oleju, którym miały zostać potraktowane nasze podłogi. Okazało się, że najpierw należy zrobić szpachlę i zapchać nią szpary pomiędzy lamelkami. Szpachlę robi się właśnie z lakieru wymieszanego z pyłem pozostałym po cyklinowaniu. Potem podłoga była jeszcze raz szlifowana, żeby usunąć z niej lakier i dopiero olejowana. Zupełnie nie spodziewałam się takich atrakcji! Zrezygnowałam chwilowo z porządkowania domu, upewniłam się, że panowie nie zamierzaja przed wieczorem nas opuścić i pognałam do starego domu, żeby tam sprzątać i pakować resztki dobytku.
Wieczorem włączyliśmy rekuperator na trzeci bieg, żeby się nie uwędzić w resztkach smrodku lakieru. Pomogło.
Tak minął też wtorek.
Dzięki temu, że uciekałam przed smrodem lakieru, zrobiłam porządki w starym domu. Inaczej pewnie nie oderwałabym się od urządzania się w nowym. Ostatniego dnia stycznia Andrzej zabrał stamtąd ostatnie rzeczy, wymontował nasze baterie i przewiózł rowery. Oddaliśmy klucze!
Jednocześnie trwały prace w naszej dolnej łazience, dzieki czemu od środy mogłam już też na dole korzystać z dobrodziejstw cywilizacji w postaci wody płynącej z kranu.
W srodę odetchnęłam - już nikt obcy nie kręcił się po domu. Już nie mieszkaliśmy na budowie!
Początkowe braki w wyposażeniu kuchni były dosyć kłopotliwe. Jako że na dole w łazience jeszcze nie było umywalki, z każdą łyżeczką do mycia biegałam na górę. Garnki zbierałam do miednicy i myłam w wannie (nie wspomnę, co o tym myślał mój kręgosłup!). Podłączenie zmywarki było niemożliwe, dopóki nie będzie zlewu. Zlewu nie mogło być bez blatu. Blatu nie było, o czym później.
W sobotę, zaraz po przeprowadzce, Andrzej pojechał do starego domu z garnkiem. Po drodze kupił gotowe pierogi, tam je ugotował i przywiózł ciepłe.
W niedzielę daliśmy się zaprosić na obiad do cioci, przy okazji kupując to i owo z rzeczy niezbędnych. W poniedziałek wybrałam się sprzątać w starym domu i tam zebrałam dzieci w celu nakarmienia ich znów wyrobami gotowymi. We wtorek odgrzałam w mikrofalówce gotowe naleśniki (pyszne na szczęście). W środę w przypływie rozpaczy (jak długo można jeść pierogi i naleśniki z mikrofalówki?) kupiłam gotową płynną zupę w torebce, coby podgrzać ją w mikrofalówce. Na drugie były jakieś pulpety ze słoika. Wbrew zapewnieniom na opakowaniach, ale za to zgodnie z moimi przewidywaniami, produkty te nie wzbudziły zachwytu publiczności. Powiedzmy szczerze: były prawie, prawie niejadalne. Tylko umiejętny szantaż zmusił dzieci do przełknięcia tych podejrzanie wyglądających i woniejących szkolną stołówką specyfików.
Ten obiad chyba przekonał Andrzeja, że uruchomienie płyty grzejnej jest zadaniem priorytetowym. Usiłował to zrobić już wcześniej, ale niezmiennie próby te kończyły się wybiciem bezpieczników. Czasem wyłączało się wszystko, czasem tylko jakieś fazy. W dodatku wyłączały się w skrzynce na zewnątrz, a kontrolki w domowej skrzynce świeciły, jakby nigdy nic. Kuchenka działała, gotowałam więc sobie spokojnie, nie wiedząc, że grzeje tylko na jednej fazie, bo pozostałe wybiło. W efekcie pompa ciepła nie grzała, więc podejrzewaliśmy ją o najgorsze i wydzwanialiśmy do pana Kuraszyka, który usiłował telefonicznie naprawiać domniemaną usterkę. Na szczęście wszystko się wyjaśniło. Wezwany na pomoc znawca kuchenek - amator też początkowo nie wiedział, o co biega. Dopiero po dłuższych rozważaniach zauważyli obydwaj z Andrzejem jakieś tajemnicze mostki, które umożliwiały kuchence pracę na jednej fazie i powodowały wywalanie bezpieczników pozostałych faz. Po usunięciu tychże mostków już wszystko grało.
Pierwszy tydzień upłynął nam w sieci przedłużaczy. Mieliśmy na dole i na górze chyba po jednym sprawnym czyli podłączonym gniazdku. Wprawdzie panowie elektrycy zaproponowali nam zakładanie gniazdek i pstryczków, ale policzyli sobie po 5 zł od sztuki, co może nie jest wielką kwotą, ale pomnożone przez ilość punktów daję już konkretną sumkę.
Policzywszy kolejny raz, ile czego nam potrzeba,wybrałam się kiedyś na spacer do hurtowni (tamta, w której już wcześniej składaliśmy zamówienie, zapomniała o nas) i nabyłam większą ilość ramek, gniazdek i pstryczków, wybierając takie w cenie raczej umiarkowanej. Do tego zamówiłam do niektórych pomieszczeń takie bardziej wyszukane i nieco droższe. Za pierwszą partię zapłaciłam około 500 zł.
Ponieważ już pierwszego dnia należało popodłączać prąd tu i ówdzie, wykorzystaliśmy nasze bogate zasoby przedłużaczy. Nawet nie wiedziałam, że dorobiliśmy się tak imponującej ich ilości. Dosyć napisać, że bez trudu podłączyliśmy z jednego gniazdka (ze względów bezpieczeństwa bezpiecznik od gniazdek na górze był wyłączony) wszystkie niezbędne odbiorniki prądu w całym domu!
Już w niedzielę Andrzej zabrał się do podłączania gniazdek. Montując kolejne podliczał, ile kasy zaoszczędził. Po włączeniu bezpiecznika okazało się, że - niespodzianka - w większości gniazdek nie ma prądu!
Zagajeni o to telefonicznie elektrycy wyjaśnili, że to nie jest tak, jakby się laikowi wydawało - sterczy kabelek, to i prąd w nim płynie. O nie! Instalując gniazdka, trzeba jakoś oś tam łączyć, a wtedy w kolejnym gniazdku pojawi się prąd. Andrzej, w przeciwieństwie do mnie, na szczęście pojmuje, o co w tym wszystkim chodzi (oj, trzeba było uważać na fizyce w liceum, a nie gazety czytać!), więc po kolei zaczął te kabelki łączyć, spędzając na tym wszystkie popołudnia i wieczory. I tak do niektórych gniazdek nie dopływa prąd, co budzi nasze uzasadnione obawy, że gdzieś tam pod tynkiem drzemią sobi enieodkryte gniazdka. Już i tak za pomocą wiertarki Andrzej dokonał kilku odkryć. Jednak nadal podejrzewmy, że gdzieś powiniem być jeszcze jeden pstryczek.
Nadzwyczajna czujność wyłącznika różnicowoprądowego powodowała, że z monotonną regularnością co jakiś czas dom pogrążał się w egipskich ciemnościach. Co ciekawe, wyłącznik pozbawiał nas światła, mimo że odpowiednie bezpieczniki zawsze były wyłączone i w gniazdkach nie było w tym momencie prądu! Za mądre to dla mnie!
Powoli przbywało czynnych gniazdek i ubywało kabli leżących na podłogach. I tak upłynął nam pierwszy tydzień mieszkania w nowym domku.
Wykorzystując stare szafki kuchenne i łazienkowe, które przyjechały z nami jeszcze z Opola, poukładałam dzieciom ubrania i zlikwidowałam prawie wszystkie worki. Tylko nasze ubrania zostały nierozpakowane i czekały na pierwszą szafę, która miała powstać właśnie w naszym pokoju.

Agduś
10-03-2007, 23:14
WZLOTY I UPADKI
Z powodu braku czasu ciągle ląduję na drugiej stronie!
Właśnie skończyłam sprzątanie po malowaniu naszego pokoju i jednej ściany pomieszczenia, w którym teraz siedzę i te słowa wklepuję.
Andrzej z obrzydzeniem kończy montowanie ościeżnicy kolejnych drzwi. Z obrzydzeniem, bo robi to za pomocą pianki montażowej, która ma przedziwną zdolność klejenia się do rąk i wszystkiego w swoim otoczeniu. Jest okropna! Wiem, bo się nią ulepiłam, kiedy osadzałam prowizorycznie skrzynkę na listy w słupku.
Jutro wreszcie przeniesiemy nasze łoże małżeńskie (conieco zdekompletowane jeszcze) do NASZEJ sypialni. Małgo już się nie może doczekać. Wieczorem nieprzytomnie śpiąca marudziła, żebyśmy jeszcze dzisiaj się wynieśli. Biedna, nie miała dotychczas miejsca na rozłożenie wszystkich torów i uliczek.
Łoże na razie pozostanie w formie obecnej, czyli beznożnej. Zażyczyłam sobie wykonania nowego wezgłowia i do kompletu tego w nogach. Całe łoże jest dziełem Andrzeja i powstało z desek, które w Opolu pełniły funkcję półek na książki u dzieci. Jednak teraz, stojąc na dotychczasowych nogach pod skosem, byłoby zbyt wysokie, żeby wygodnie na nim usiąść, oprzeć się i poczytać.
Sypialnia jest ŻÓŁTA. Niestety bez wątpienia jest to kolor zółty, a nie kremowy. Nigdy więcej wybierania kolorów farb z próbnika!!! Nigdy!!! Zamówiliśmy trzy wiadra farby, która wydawała nam sie kremowa. Dostaliśmy trzy wiadra intensywnie żółtej! Teraz Andrzej miesza ją z białą pół na pół, a potem dodaje odliczany kroplami brązowy pigment. Dzięki temu nasze ściany nie są wściekle żółte, ale też i ecru to nie jest. Jakoś chyba przeżyję to, co zresztą własnoręcznie nanosiłam wałkiem na ściany. To w końcu tylko kilka lat. Potem znowu malowanie. Kupimy sobie BIAŁĄ farbę i pigmenty!
Póżno już, więc jeszcze krótko o tytułowych wzlotach i upadkach:
Tuż po wprowadzce z lekkim niedowierzaniem spoglądałam na otaczające mnie ściany. Jak to? To nasze? (No, może jeden bank miałby nieco inne zdanie na ten temat.) Tu będziemy mieszkać? Tyle miejsca???
Potem wpadłam w lekką euforię, która znakomicie pomogła mi w doprowadzaniu domu do stanu pozwalającego w nim mieszkać.
Kolejnym etapem był zawód, że zmiany nie postępują tak szybko, jak bym chciała. Minął już tydzień, a tu wciąż nie ma podłączonej pralki i zmywarki, szafy wciąż w sferze planów na przyszłość, o malowaniu nie ma co marzyć, większość dobytku popakowana i niedostępna (najbardziej mi to przeszkadza, gdy wiem, że mam jakąś książkę, która by się w tym momencie bardzo przydała Weronice do szkoły, a nie moge się do niej dokopać), ba, nawet wszystkie kontakty jeszcze nie założone... W dodatku w tych biwakowych warunkach codzienne czynności zajmowały znacznie więcej cennego czasu niz powinny, co powiększało moją frustrację. Brak pralki połączony ze zwiększoną zużywalnością czystych ubrań, spowodował, że góra prania najpierw przerosła mnie, potem wyszła z kosza na podłogę, która następnie skolonizowała do tego stopnia, ze poruszanie się po łazience dzieci było nimożliwe bez deptania po ciuchach. Już prawie dojrzewałam do samobójczej decyzji o wypraniu tego w rękach, gdy wreszcie udało się podłączyć pralkę! To szczęśliwe wydarzenie (te słowa nigdy chyba nie przestaną mi się kojarzyć z tematem mojej pracy magisterskiej :lol: ) znacznie podniosło mnie na duchu! Przestałam zrzędzić i marudzić (prawie) i pogodziłam się z koniecznością pomieszkania przez jakiś czas w takich warunkach. Tym bardziej, że trochę później przyjechał mój brat i wspólnie z Andrzejem zrobili pierwszą szafę - w wiatrołapie (na razie nie ma drzwi, ale swoją podstawową funkcję pełni znakomicie!). Zamocowali też zlewozmywak i uruchomili zmywarkę! Hip Hip Hurra!
CZy chwaliłam się już, że po odwołaniu napisanym fachowo przez Andrzeja DHL oddał nam pieniądze za rozbity zlew? Naprawdę oddali! A my wtedy... posklejaliśmy ten rozwalony zamiast kupować nowy. No, widać po nim, że jest klejony, ale na razie musi nam posłużyć. Jest tyle innych sposobów wydania tych pieniędzy... A kiedyś kupimy sobie nowy!
Zamówiłam próbki tkanin od producentów rolet, którzy ogłaszają się na Allegro. Do łazienek kupimu takie zaciągane od dołu, co pozwoli kontemplowac widoki za oknem...
Był u nas tez pan, który chętnie wykona nasz podjazd i chodniczek według mojego pomysłu. Wycena całości prac i materiału ździebko nas zaskoczyła i nie była to przyjemna niespodzianka. Chcemy popytać o to inne firmy, ale juz jakoś sie nie łudzimy, że podadzą cenę o połowę niższą :(
Mam zamiar za to wytargować, żeby przy okazji i to w ramach podanej kwoty rozplantowali nam ziemię w ogródku. Koniecznie musimy kupić kilka wywrotek ziemi, bo na naszej glinie pewnie nic nie będzie chciało rosnąć, poza chwastami, oczywiście. Zaczęłam rozwozić po działce piasek, który nam po czymś tam został i szybko zrozumiałam, że gdybym chciała ta metodą rozwieźć i rozplantowac ziemię, to ogródek będzie w najlepszym razie za jakieś parę lat. Planuję też powiększyć i ukształtować usypaną na końcu działki górkę, która ma się stać ekstraordynaryjnej urody skalniakiem. To także lepiej zrobiłaby koparka!
I tym optymistycznym akcentem kończę na dziś (ups, "na wczoraj" raczej).
Dobranoc! :D

Agduś
10-03-2007, 23:18
DLACZEGO DZISIAJ NIEWIELE ZROBIŁAM W DOMU...
Jak to się stało, że mi się poprzedni post trzy razy opublikował :o ? Nie mam pojęcia. Jeden usunęłam, drugi zmieniam i będzie dobrze.
Dzisiaj miałam zamier wykonać baaardzo dużo pożytecznych prac, zbliżających nas o mały kroczek do szczęśliwego finału urządzania się. Jednak w drogę weszła mi (dosłownie) pewna suczka z wyglądu podobna do collie. Przypałętała się, gdy dochodziłyśmy do przedszkola. Jakoś tak samotnie wyglądała. Na skutek dłuższych manewrów, które musiały przypominać postronnemu obserwatorowi poczynania osoby dotkniętej ciężkimi zanikami pamięci, weszłam w posiadanie tejże suni ku jej ogromnej radości chyba (mojej mniejszej, bo przyćmionej świadomością, że ABSOLUTNIE drugiego psa mieć nie możemy).
1. Poszłam do ludzi, u których na podwórku widywałam psa rasy collie. Właścicielka oświadczyła, że pies zginął półtorej miesiąca temu i obiecała, że uda się na poszukiwania we wskazanym przeze mnie kierunku.
2. Wyszłam od nich w lewo. Spojrzałam w tył i zobaczyłam psa podążającego w stronę sklepu.
3. Zrobiłam w tył zwrot, coby wskazać domniemanej właścicielce nowy kierunek poszukiwań.
4. Weszłam do sklepu, żeby zobaczyć, czy nie a tam kogoś, z kim pies przyszedł.
5. Wyszłam ze sklepu.
6. Spotkałam poszukującą psa domniemaną właścicielkę i wskazałam kierunek.
7. Ruszyłam w lewo.
8. Zobaczyłam psa, więc zawróciłam za sklep.
9. Dogoniłam psa (cały czas dreptała ze mną Małgosia) i próbowałam prowadzić za obrożę, ale pies odmówił współpracy i położył się na chodniku.
10. Za pomoca rozpuszczalnej gumy do żucia zwabiłam psa na podwórko domniemanych właściciel, którzy stwierdzili, że to nie ich pies i odmówili przechowania go choćby na podwórku do czasu znalezienia właśiciela :x . Za to pożyczyli mi smycz.
11. Prowadziłam psa w stronę posterunku straży miejskiej, dręczona wyrzutami sumienia, ze wyląduje w schronisku na poniewierkę i zmarnowanie.
12. Wykonałam w tył zwrot i poszłam do koleżanki. Okazało się, że też nie może psa przechować, bo jej podwórko jest ogrodzone tylko pozornie.
13. Natchnięta genialną myślą odholowałam psuczkę (już to sprawdziłam) do sąsiadów (tych od pożyczania prądu i przechowywania agregatu). Zgodzili się wpuścić ją na podwórko przy budowanym domu.
14. Wpadłam do domu, napisałam ogłoszenia i pobiegłam je rozwiesić. Przy okazji znalazłam ewentualnie chętną na wzięcie psuczki, gdyby się właściciel nie znalazł. Pani pracuje w sklepie mięsnym, co wróży suczce całkiem nieźle.
15. Wieczorem objeździłam okolicę. Okazało sie, że psina biega już od dłuższego czasu. Nawet ktoś ją do lecznicy odprowadził, ale stamtąd została z powrotem wypuszczona na ulicę :evil: .
Niewiele zrobiłam w domu :( .
Czy ktoś z Was nie ma ochoty na wejście w posiadanie tej ślicznej, młodej, grzecznej suni? Pani z mięsnego nawet ją oglądała, ale musi namówić męża. Ciekawe, czy ma dar przekonywania?
Wieczorkiem Andrzej skończył wstawianie drzwi na górze. Jeszcze "tylko" trzeba pociąć najmniej okropne, jakie były w sklepie, plastikowe "bezpieczne" szyby, wstawić je w drzwi, zaolejować drewno i zawiesić na zawiasach. To nibyszkło wynika z moich wspomnień:
Wspomnienie pierwsze - szyba w drzwiach mojego brata dwukrotnie rozbita, na szczęście bez większych uszkodzeń ciała chyba, bo bym pewnie zapamiętała mrożące krew w żyłach sceny, gdyby do takowych doszło.
Wspomnienie drugie - opowieść mojej koleżanki, która musiała swojego młodszego brata holować na pogotowie, gdy wszedł w bliższy kontakt z szybą w drzwiach pod nieobecność rodziców. Właśnie wtedy dowiedziała się, że program nauczania PO w LO nie przystaje do nowych zasad udzielania pierwszej pomocy, gdy została obtańcowana przez lekarza za opaskę uciskową powyżej rany.
Postanowiłam namówić moje poczucie estetyki na kompromis. Zgodziło się pod warunkiem, że, gdy tylko dzieci wydorośleją, natychmiast zmienimy plastiki na matowe szkło. Jednak na dole będą szyby - tu sprawę postawiło twardo i musiałam ustąpić.
Nabyliśmy wczoraj również okap do kuchni i ... naklejki na ściany z Kubusiem Puchatkiem. Tutaj też poczucie wysublimowanego piękna zaprotestowało, ale to przecież w końcu pokoik Małgosi i ona wybiera to, co jej się podoba!
Jeżeli chodzi o okap, to musiał być biały, co znacznie ograniczyło wybór. Zalety wentylatorka były nam doskonale obojętne, ponieważ i tak zostanie wymontowany, żeby nie przeszkadzał naszej wentylacji. W efekcie kupiliśmy (chcąc, nie chcąc) najtańszy okap (w tym droższym nie dało się wymontować wentylatorka).
Wreszcie udało nam się przeprowadzić do naszego pokoju! Gdy Andrzej walczył z drzwiami, dokończyłam to i owo i uznałam, że czas najwyższy iść na swoje. Obiecałam Małgosi, że jutro wreszcie rozłożymy wszystkie tory i uliczki!

Agduś
12-03-2007, 22:55
DLA WZROKOWCÓW
Niestety, zdjęcia nie są najbardziej aktualne, ale coś na nich widać.
Obiecuję obfotografować postępy i wkleić w najbliższym czasie.

http://images21.fotosik.pl/73/d227247ad112afb7.jpg (www.fotosik.pl)
http://images21.fotosik.pl/73/366a312c4d69ca5c.jpg (www.fotosik.pl)
Tak wyglądała nasza dolna łazienka, zanim została zagracona po przeprowadzce. No, teraz jeszcze jest bogatsza o umywalkę, baterie i muszelkę. Muszę jutro pokazać baterię umywalkową, bo w brodziku na razie jest skład materiałów i narzędzi.
Te puste zielone miejsca staną się kiedyś największa ozdobą tej łazienki, gdy uda nam się kupić dekorki "suszki" lub wykonać własnoręcznie ich podróbki, jeżeli nie da się kupić oryginałów.

http://images20.fotosik.pl/123/13b6f0f5a5d859b2.jpg (www.fotosik.pl)
Próbowałam znaleźć zdjecie, które najlepiej oddawałoby rzeczywisty kolor podłogi w naszej sypialni po olejowaniu. Nie ma takiego.

http://images22.fotosik.pl/46/8e1155b1835f9c1e.jpg (www.fotosik.pl)
http://images20.fotosik.pl/123/88c878ab3b643cf9.jpg (www.fotosik.pl)
Jeszcze raz schody, ale tym razem już po dodaniu jednego stopnia, dzięki któremu można przejść wygodnie do kuchni. Na zdjęciu z góry widać, że wbrew moim obawom są wygodne.
Na razie zostały im te nieszczęsne łuki i zaokrąglenia. Okazalo się, że niektóre (te po zewnętrznej) są konieczne. Pozostałe mamy zamiar wyprostować sami, żeby były dokładnie takie, jak chcemy.

http://images21.fotosik.pl/73/80ff1e2aae32cd80.jpg (www.fotosik.pl)
Tak wyglądało madejowe łoże Madzi. Nie polubiła go. Teraz ma już materac, który stanie sie częścią jej łóżka, gdy znajdzie się na jego wykonanie CZAS.

http://images22.fotosik.pl/46/4993a61f38e50d00.jpg (www.fotosik.pl)
Brutalna prawda o przeprowadzce, czyli wielkie worki...
Już ich tam nie ma!

http://images22.fotosik.pl/46/f9962d4b7cdaa974.jpg (www.fotosik.pl)
Zszokowana przeprowadzką Kiczorka znalazła sobie na początku miejsce, z którego wszystko najlepiej widziała i miała nas pod kontrolą.

http://images21.fotosik.pl/73/681787abec9d8783.jpg (www.fotosik.pl)
Oczekiwana pierwsza kąpiel pod żaglami.

http://images20.fotosik.pl/123/bbcea302e42c4888.jpg (www.fotosik.pl)
Piękna klamka - nieprawdaż?
A to było tak:
Na życzenie dzieci Andrzej wstawił skrzydło drzwi w jedyną zamontowaną ościeżnicę. Jeszcze nie kupiliśmy klamek, więc drzwi nie należało zatrzaskiwać. Oczywiście wiadomo, że MUSIAŁY zostać zatrzaśnięte. Na szczęście w środku znalazły się Weronika i Magda, a ja zostałam na zewnątrz. Winowajczynią była Małgosia.
Pierwsze próby otwarcia drzwi za pomocą standartowych narzędzi (trzonki różnych sztućców, śrubokręty i inne narzędzia) nie powiodły się. Znalazłam jednak pozostawiony przez nadwyraz uprzejmych panów parkieciarzy patyczek (kawałek lamelki) przycięty dokładnie na wymiar otworu w drzwiach. Niestety próba obrócenia go palcami nie powiodła się, więc znalazłam przypadkiem leżącego na wierzchu dziadka do orzechów. I tak powstała ta urocza klamka, która zresztą służyła jeszcze przez kilka dni.

http://images21.fotosik.pl/73/215be711550c0828.jpg (www.fotosik.pl)
Jak widać Małgo wydatnie przyczyniła się do powstania naszej szafy. Tło pominę milczeniem.

http://images20.fotosik.pl/123/43f257692ad2c75b.jpg (www.fotosik.pl)
Widok z okna o poranku.

http://images21.fotosik.pl/73/e32eec5974ae6952.jpg (www.fotosik.pl)
http://images20.fotosik.pl/123/36af46bed1bf562a.jpg (www.fotosik.pl)
Wracamy do normalności.

Agduś
20-03-2007, 10:20
TAK SOBIE DŁUBIEMY POMAŁU...
Właściwie to tytuł wystarczyłby za całą treść tego wpisu, gdyby nie fakt niezaprzeczalny, że na widok klawiatury dostaję slowotoku.
Już nie te czasy, gdy z dnia na dzień przybywało coś dużego - jakiś kawałek ściany, czy instalacji. To były czasy...
Teraz pomalutku dłubiemy to i owo. Efekty cieszą, choć przybywa pomału. Już się nawet pogodziłam z tym tempem. Tylko w dzienniku nie ma o czym pisać, bo kogóż może zainteresować fakt, że dziury w ścianach wokół kontaktów już zagipsowane, że pokój gościnny zagruntowany (gdy gruntowaliśmy cały dom, tam była budowlana graciarnia, więc go pominęliśmy), że już wszystkie parapety wewnętrzne osadzone? A to wszystko zabiera nadspodziewanie dużo czasu.
Ostatnio Andrzej zajął się osadzaniem szybek w drzwiach. Pociął je na odpowiednie kawałki i powsadzał, co zajęło nawet przyzwoitą ilość czasu. Niestety, dwie płyty trzeba będzie dokupić. Jedną, bo się pomyliliśmy chyba w liczeniu i kkupiliśmy za mało. Drugą, bo mamy psa. Nasza psica dosłownie przeszła przez jedną płytę na wylot. Jak ona na to wpadła? Nie mam pojęcia. Harrego Pottera nie oglądała, bo jest za młoda i jej nie pozwoliliśmy (na pewno już spała). Czytać też nie umie, zresztą te książki jeszcze są spakowane. Dlaczego więc wpadła na pomysł, że umie przenikać przez plastikowe szyby? Właściwie to miała rację - przeniknęła.
Tak czy inaczej, już się wydawało, że przynajmniej pięcioro drzwi będzie oszklonych, czy też "oplasticzonych", w sobotę, kiedy Andrzej zabrał się za przyklejanie listewek mocujących szybki. I tu się zaczęły schody. Otóż listwy są, owszem, załączone do kompletu, ale w stanie niepociętym na wymiar! :evil: Oznacza to konieczność wymierzenia ich i pocięcia pod odpowiednim kątem. Żeby nie wydawało się to tak banalnie proste, listwy są wypukłe, więc nie można ich ciąć ot, tak sobie, prosto. Trzeba odpowiednio wyprofilować. Podejrzewam, że w fabryce robi to maszyna, bo jakoś nie wyobrażam sobie pana tnącego precyzyjnie wyrzynarką każdej listewki. Oczywiście można by było dołączyć pocięte listewki gotowe do wklejenia, ale po co? Tyle pożytku z takich niepociętych! Po pierwsze - kupujący może nie umieć tego zrobić, więc zapłaci fachowcowi. Po drugie - może umieć, ale nie mieć sprzętu, więc go kupi. Po trzecie, może być nerwusem lub nieudacznikiem, więc zniszczy drzwi (odpowiednio ze złości lub niechcący) i kupi nowe. Iluż ludzi może zarobić dzięki prostemu pomysłowi sprzedawania niepociętych listewek! To na kilometr śmierdzi jakąś zmową! Komu by to zgłosić?
Tak czy siak, część listewek czeka na pocięcie i wklejenie.
Na drodze (tym dłuższym prostym odcinku) pojawiły się pomarańczowe paliki, dzięki którym zaświtała nam nadzieja, że będzie do nas można dotrzeć nawet po deszczu bez użycia gumofilców. Wyobrażam sobie radość właścicieli dalej położonych działek, którzy uzyskają dojazd do swoich posiadłości i możliwość budowania! Pamiętam swoje wzruszenie na widok koszmarnych kamieni wielkich jak głowy kapusty leżących na naszej drodze!
Kolejną przyszłą sąsiadkę poznałam już "forumowo". Pozdrawiam!

Agduś
21-03-2007, 20:58
EFEKTY DŁUBANIA (NIEAKTUALNE)
Znowu kilka zdjęć. Nie ma na nich najnowszych osiągnięć w postaci "oplasticzonych" drzwi, czy kilku ułożonych na półkach książek. To będzie w następnym odcinku.

http://images21.fotosik.pl/102/2e3e2769a1478c28.jpg (www.fotosik.pl)
To tutaj oddaję się swojemu nałogowi.

http://images21.fotosik.pl/102/8a1c5c32f17263c5.jpg (www.fotosik.pl)
Te meble zaczęliśmy kupować ponad 10 lat temu. Przez jakieś dwa kolejne lata zestaw rósł, a od tego czasu służy nam wiernie, co juz po nim widać, niestety. Na razie jednak sobie jeszcze trochę postoi w komputerowni zanim odejdzie na zasłużoną emeryturę.
Tutaj, jak widać, zaraz po złożeniu. Teraz już jest częściowo załadowany książkami.

http://images22.fotosik.pl/61/c2f14321fd0bdad1.jpg (www.fotosik.pl)
Nasza pierwsza szafa tuż po zrobieniu i załadowaniu. Nadal nie ma drzwi. Wprawdzie częściowo już istnieją, ale są pilniejsze prace niż ich wykańczanie i zakładanie. Najważniejsze, że było gdzie powiesić ubrania!

http://images20.fotosik.pl/151/dfc7389a73d15634.jpg (www.fotosik.pl)
Beżowy pstryczek na, niestety, ewidentnie żółtej ścienie naszej sypialni. Tak wygląda większość naszych pstryczków i gniazdek - to ta tańsza seria.

http://images21.fotosik.pl/102/8032e3b9c8ec8303.jpg (www.fotosik.pl)
http://images22.fotosik.pl/61/cdf998a79124e10b.jpg (www.fotosik.pl)
A to już bardziej wyrafinowane pstryczki i gniazdka (znacznie też droższe, ale jak szaleć, to szaleć!). Takie mamy w kuchni i jadalni (żółte) oraz korytarzach (pomarańczowe). Miałam zamier kupić do Madzi bordowe, ale katalogowe bordo w rzeczywistości okazało się smętnym brązem. Madzia ma więc też beżowe gniazdka, dzięki czemu siostry nie musiały być zazdrosne.

http://images20.fotosik.pl/151/485ee71b99b4c33e.jpg (www.fotosik.pl)
Lampy to dla nas trudny temat. Owszem, bywają ładne lampy, ale, nie wiedzieć czemu, należą do tych najdroższych.W dodatku są koniecznie halogenowe. Nie rozumiem, czemu musimy mieć w tym wypadku aż tak wysublimowane gusta, skoro w większości innych dziedzin są one całkiem pospolite (by nie powiedziec - prostackie).
Po długich i coraz bardziej nerwowych (denerwujące gołe żarówki i chroniczny brak czasu na łażenie po sklepach) poszukiwaniach doznałam olśnienia! Przecież możemy kupić tanie papierowe kule, które nie rażą naszego ordynaryjnego poczucia estetyki. Ich zaletą jest to, że nie są zbyt trwałe. Mam nadzieję, że zanim w naturalny sposób zakończą żywot znajdziemy coś, co nas powali na kolana urodą, a nie ceną.
Radośnie wybraliśmy się do IKEi po kule i tam zobaczyliśmy to cudo - kula z koralikami! Zakupiliśmy dwie takie: dla Weroniki i Madzi (Małgo ma inną lampę "dziecinną" przywiezioną jeszcze z Opola). Oczywiście dziewczyny były zachwycone! W naszej sypialni zawisła klasyczna kula bez koralików.

http://images21.fotosik.pl/102/caa9237b72c60e70.jpg (www.fotosik.pl)
Tę lampę przywieźliśmy z Opola. Świeciła tam w naszej żółto - niebieskiej kuchni. Teraz pasuje do żółto - białej jadalni.

http://images21.fotosik.pl/102/aa599e06bf020a35.jpg (www.fotosik.pl)
Dowód na to, że worków z ciuchami nie ma już koło łóżeczka Małgosi.
Fotel nie jest ofiarą pazurków Kiczorki - dostaliśmy go już w tym opłakanym stanie. Na pewno jakoś trzebą będzie zmienić jego wygląd i dopasować go do pokoju w kolorze "kubusiowym". Teraz jest jedynym siedziskiem w tym pokoju, dopóki łóżeczko Małgosi ma szczebelki.

http://images21.fotosik.pl/102/7f3596d2276e1694.jpg (www.fotosik.pl)
Obiecane tory i uliczki w miejscu, gdzie przez jakiś czas stało nasze łoże.

http://images21.fotosik.pl/102/e355b074bf9363a0.jpg (www.fotosik.pl)
Pokoik Małgosi wieczorkiem. Przy tym świetle ściany wyglądają jak "kubusiowe".

Agduś
22-03-2007, 23:12
BORÓWKOWO PRZY BORÓWKOWEJ
Pokój gościnny miał być lawendowy. Nad kolorem ścian zastanawiałam się długo: czy malując je na kremowo samymi tylko dodatkami (zasłony, firanki, narzuta na wersalkę, serweta na stoliku, obicie krzeseł) nadam mu wystarczająco lawendowy charakter? W końcu zdecydowaliśmy, że ściany będą lawendowe, a dodatki kremowe lub lawendowe, ale wtedy nadzwyczaj starannie dobrane do koloru ścian.
Z premedytacją nadużywam tu słowa "lawendowy", żeby nikomu na myśl nie przyszły inne odcienie fioletu!
Dziś nadszedł ten dzień. Z białej farby za pomocą pigmentu, który nazywa się "fiołkowy" zamiast "lawendowy" wyprodukowaliśmy delikatnie zabarwioną farbę do malowania sufitu. Pokoik niewielki, więc położenie dwóch warstw nie zajęło zbyt wiele czasu.
Następnie przystąpiliśmy do mieszania mocniejszego koloru na ściany. Najpierw starannie odliczyliśmy ilość pigmentu, który upodobnił zawartość wiadra do koloru sufitu. Jednostką miary były centymetry, ponieważ pigment miał konsystencję pasty. Następnie dodaliśmy jeszcze pięć centymetrów. Kolor nie zmienił się. Kolejne pięć - bez zmian. Dziesięć - lekko ciemniejszy. Następna dycha i następna... Wreszcie jest odpowiedni. Jeszcze tylko próbka na ścianie wysuszona błyskawicznie suszarką i malujemy.
Choć ze wszystkich sił starałam się myśleć lawendowo, zawartość wiadra nieodparcie kojarzyła mi się z koktailem borówkowym. W końcu skapitulowałam i uznałam, że przy Borówkowej będziemy borówkowo przyjmować gości.
Chociaz z lawendowości nie rezygnuję - na pewno będzie tu stał bukiecik suszonej lawendy! Widziałam też materiał zasłonowy, kremowy z bukiecikami lawendy. I zobaczymy, z czym się ten kolor będzie kojarzył!

PS. Dla niewtajemniczonych: chodzi tu o borówkę czernicę w niektórych regionach kraju zwaną, nie wiedzieć czemu "czarną jagodą" zamiast po prostu "borówką". :wink:

Agduś
24-03-2007, 22:47
ZAKUPY
Od czasu przeprowadzki zakupy są tematem drażliwym. I nie chodzi tu bynajmniej o związane z nimi pozbywanie się środków finansowych, ale o CZAS. Czas stał się naszym bogiem, wrogiem, towarem deficytowym, despotycznym władcą... można by mnożyć określenia, ale i tak wiecie, o co chodzi.
Wyrwanie Andrzeja na zakupy jest zadaniem trudnym. Choć zdaje sobie sprawę z faktu, że czasem coś trzeba kupić, każda chwila spędzona na czymś innym niż dłubanie w domu jest dla niego chwilą zmarnowaną. Takie podejście do sprawy jest ze wszech miar godne pochwały. Ja też cieszę się, gdy w domu przybywa coś nowego, ale... no babą jestem, nie da się ukryć, a jako taka lubię czasem w nagrodę za pracowicie spędzony tydzień coś sobie kupić! (Tu poproszę o słowa wsparcia od czytelniczek!) A to szczotki do muszelek sedesowych, to znów uchwyty na papier szczęścia, pełna rozpusta - doniczki na kwiaty i same kwiatki (!!!) albo konieczne klamki do drzwi czy kinkiety. I tak sobie powoli to i owo zwoziliśmy do domku.
Pierwsze zakupy odbyły się zaraz po przeprowadzce (jak to dobrze, że pan G. jeszcze nie zdołał pozamykać marketów budowlanych w niedziele!) i przeżyliśmy podczas nich szok! Na liście znalazł się bowiem osprzęt do łazienek. Kiedy zobaczyłam ceny przedmiotów tak prozaicznych jak uchwyty na papier toaletowy, szczęka opadła mi na podłogę. Dlaczego kawałek wygiętego drutu czasem nawet bez osłonki (zresztą takie podobały mi się najbardziej) kosztuje minimum 60 zł?? Cena minimalistycznego kompletu pomnożona przez 3 łazienki dawała kwotę astronomiczną. Na szczęście natchnęło nas, żeby spróbować w IKEA i tam znaleźliśmy łudząco podobne ustrojstwa za 9,99 zł. Uznawszy, że ten wielce skomplikowany przedmiot domowego użytku nie będzie miał większego wpływu na jakość i bezpieczeństwo naszego życia, postanowiliśmy zaryzykować i kupić te podejrzanie tanie przedmioty.
(Rzuciłam własnie okiem w lewo i wiecie, co zobaczyłam? Drążek do szafy z gościnnego, którego szukaliśmy bezskutecznie!)
Po dwóch niedzielach z konieczności spędzonych pod hasłem urządzania domu, postanowiliśmy, że skoro najbardziej palące potrzeby zostały zaspokojone, możemy wreszcie ogłaszać weekend w sobotę o godzinie 19.00. Dzięki temu postanowieniu Małgosia poznała rozkosze białego szaleństwa na resztkach śniegu w Sieprawiu (o jej starszych siostrach nie wspomnę, bo już w zeszłym roku miałam poważne problemy z doganianiem ich na stoku, spowodowane przerażającym brakiem kondycji), potaplaliśmy się w basenie, czy wypróbowaliśmy nowy plac zabaw w Parku Jordana. W drodze powrotnej z Krakowa skracaliśmy listę zakupów domowych wpadając do jakiegoś marketu budowlanego.
Był to wspaniały kompromis pomiędzy andrzejowym unikaniem wyrzutów sumienia, że nic nie robi w domu a moim chciejstwem kupowania czegoś nowego do domku. Dzięki temu mogliśmy spokojnie wybierać kinkiety do hollu i kuchni nie spoglądając nerwowo na zegarki. Przed dłuższą chwilę kontemplowałam wystawkę tychże i zastanawiałm się poważnie, dlaczego egzemplarze tak niewiele różniące się wyglądem, tak bardzo różnią się cenami. Tym bardziej, że zanim spojrzałam na ceny (znacie ten system - numerek przy lampce, cena na drugim końcu regału), wytypowałam kilka spośród tych nie najdroższych.
Kompletnym szaleństwem było kupowanie kwiatków - towaru nieniezbędnego. Przyjęłam wypróbowaną taktykę - malutkie kwiatki łatwiej się aklimatyzują, a odpowiednio dopieszczone wyrosną szybko dając satysfakcję w nagrodę.
W zeszłym tygodniu stało się coś okropnego: okoliczności zmusiły nas do wyjazdu na zakupy w sobotę (Madzia była zaproszona na urodziny kolegi i musieliśmy kupić prezent). Na szczęście wyjazd był krótki i owocny, więc jakoś to znieśliśmy.
Wczoraj, pracując do wieczora, doprowadziliśmy pokój gościnny do stanu prawie, prawie wykończonego. Na tyle wykończonego, że mogłam pomyśleć o umyciu okien, gdy pogoda pozwoli!
Po pomalowniu ścian drugą warstwą lawendowej farby o barwie koktailu borówkowego :wink: zmontowaliśmy szafę. Był to czwarty w jej karierze montaż i wygląda na to, że ostatni - więcej nie zniesie. Ta szafa to nasz drugi wspólny zakup po wprowadzeniu się do pracowni na 11 piętrze (pierwszym było oczywiście spanie). Jak to się dzieje, że takie naprawdę stare meble budzą jakiś sentyment ("ta szafa stała jeszcze u mojej babci i przekażę ją na pewno dzieciom"), a te nowsze jakoś nie? Ja nie ronię łez na myśl, że nasza szafa kiedyś się rozleci, chociaż teraz ją lubię.
Andrzej powiesił karnisz, wnieśliśmy wersalkę (nie lubię wersalek, ale co innego mogliśmy miec w bloku?), okrągły stolik i dwa foteliki. Niestety okazało się, że te trzy ostatnie meble jednak tam nie zostaną - foteliki są za duże do tego pokoju. Co z nimi zrobimy? Jeszcze nie wiem. Na razie zastanawiamy się, co tam postawić.
Stanęłam w drzwiach, popatrzyłam i zapałałam gorącym pragnieniem powieszenia firanek i zasłonek oraz przykrycia wersalki pasującą kolorystycznie narzutą. Niestety, to pragnienie można było zrealizować tylko jadąc w sobotę na zakupy, bo hurtownia tkanin jest w niedziele nieczynna.
Udało mi się przekonać Andrzeja o konieczności dokonania rekonesansu w hurtowni (tym łatwiej było, że Madzia ma tańczyć góralskiego i koniecznie trzeba było kupić jej "prawdziwe" kierpce od prawdziwej Góralki w przejściu podziemnym koło dworca).
Druga sobota pod rząd!
Wizyta w hurtowni zaowocowała zapiskami w notesie (budowlany notes już symbolicznie wyrzuciłam i mam nowy - wykończeniowy) i mętlikiem w głowie. Z próbką koloru ścian w ręce wybieraliśmy różne ewentualności. Trudno będzie dobrać firanki, zasłony i narzutę w jednej tonacji, więc któraś z tych tkanin będzie wprowadzała dodatkowy kolor do pokoju (zastanawiam się, czy miętowozielony czy kremowy). Kusi mnie uszycie patchworka na wersalkę (dwa już popełniłam z pomocą Andrzeja), ale to strasznie czasochłonne zajęcie.
Drugim i ostatnim punktem programu była wizyta w IKEA, gdzie są teraz przeceny tkanin. Niestety, o ile kiedyś własnie tam były bardzo ładne materiały, o tyle od jakiegoś czasu trudno znaleźć coś ciekawego. Kupiliśmy duże ilości jakiegoś wścieklepomarańczowego zwiewnego cuda z zamiarem zamotania tego malowniczo w okolicach okna salonu i całe mnóstwo cieszących drobiazgów. Z trudem powstrzymałam się od skomponowania dekoracji na stolik pokoju gościnnego, ale i na to przyjdzie czas.
A na koniec bomba - Andrzej znalazł stół idealny! Jasny, o IDEALNYCH do naszej jadalni wymiarach, rozkładany (znaczy wydłużany) i w interesującej cenie!
Dzięki temu wyrzuty sumienia go chyba nie zjadły. Zresztą w ramach rekompensaty nie zaczęliśmy weekendu o 19.00.
I jeszcze jedno! Męska intuicja wskazala Andrzejowi, gdzie szukać ostatniego z zaginionych gniazdek! Chyba już mamy wszystkie! Niestety trzy trzeba było przenosić w inne miejsca - jedno wypadło pod szafą, dwa pod poręczą schodów. W tym momencie okazało się, że budowanie z betonu komórkowego ma swoje zalety - zamiast wydłubać nowe otwory łyżeczką do herbaty, musiał je mozolnie wywiercać i wykuwać w silikacie.
A jutro (ups, dzisiaj) ma być wreszcie ładna pogoda. I teraz to mnie będzie sumienie żarło. Kiedy będę siedziała i dłubała w domu: że powinnam dziecka wietrzyć na placu zabaw. Kiedy będę ganiała po placu zabaw asekurując Małgo: że nie robię nic w domu. Czas się zabrać za ogród, co pozwoli łączyć przyjemne z pożytecznym, a właściwie dwa pożyteczne i przyjemne zarazem.

Agduś
27-03-2007, 09:57
ZAKUPY - ILUSTRACJE
Teraz ilustracje do poprzedniego rozdziału (i nie tylko, bo niektóre uwiecznione tu zakupy pochodzą jeszcze sprzed wprowadzki):

http://images20.fotosik.pl/170/4b385955fd65f52d.jpg (www.fotosik.pl)
Oto nasza najbardziej bajerancka bateria (w łazience gościnnej na dole). Jak widać ściana za nią jeszcze niewykończona. Łazienki, niestety, muszą poczekać na swoją kolej. Grunt, że nadają się do użytku, a ich wartość estetyczną podniesiemy później.
Baterię kupilismy juz dawno na Allegro i od dawna jest zamontowana, tylko jakoś ciągle zapominałam o zrobieniu jej portretu.

http://images21.fotosik.pl/120/8a880984e73c9df0.jpg (www.fotosik.pl)
Jak widać jednak w miarę możliwości staram się choćby skromnymi środkami o tę wartość zadbać. Tu, niestety, wrażenie wciąż psuje brak dekorków.
Na dolenj półce widać torebkę z pachnącymi suszkami, które docelowo mają tam się znaleźć w szklanym kanciastym pojemniku. Chiałabym kupić taki prostokątny, szerszy niż wyższy, ale na razie nie znalazłam odpowiedniego.

http://images20.fotosik.pl/170/fe2d8d4db5488f83.jpg (www.fotosik.pl)
Nasz blat kuchenny, który już czeka przycięty na zamontowanie.

http://images20.fotosik.pl/170/24a1ceaf71176927.jpg (www.fotosik.pl)
Tym razem pozują do zdjęcia plastikowe "szybki" i klamka. Kolory wyszły jakieś dziwne bez lampy.

http://images20.fotosik.pl/170/e9e01dbd4cb4d28f.jpg (www.fotosik.pl)
Pokój gościnny w piątek wieczorem. Spróbujcie na podstawie tego zdjęcia i następnych wyobrazić sobie kolor lawendowy na ścianach. Na każdym zdjeciu wygląda inaczej w zależności od tego, czy zdjęcie było robione z lampą, bez niej, czy przy świetle dziennym.
Żeby nie było wątpliwości, na parapecie stoi bukiecik suchej lawendy (ździebko już zakurzony).

http://images20.fotosik.pl/170/4360eb351bbc41ad.jpg (www.fotosik.pl)
http://images21.fotosik.pl/120/318892135216d47f.jpg (www.fotosik.pl)
Oto stolik i problematycznie duże foteliki. Musimy zdecydować, gdzie w końcu znajdą miejsce, bo od tego zależy, jakim materiałem zostaną obite.
Lawenda, jak widać, zmieniła miejsce pobytu.

http://images20.fotosik.pl/170/9f2a05a1455fdd52.jpg (www.fotosik.pl)
Nasza zabytkowa szafa.

http://images20.fotosik.pl/170/18e763a486db00ae.jpg (www.fotosik.pl)
Kwiatka o lawendowych liściach nie udało mi się znaleźć, ale wczoraj zauważyłam lawendę doniczkową w reklamówce OBI! Coś czuję, że się tam niedługo udamy!

http://images20.fotosik.pl/170/3db927b3ec956df9.jpg (www.fotosik.pl)
Najbardziej nierozsądne zakupy. Zupełnie nieniezbędne!
W Opolu miałam dużo dużych kwiatków (bluszcz pokrywający pół sufitu, bujne paprotki, wielki skrzydłokwiat, girlanda z raphidophory i wiele innych). Pierwszą przeprowadzkę przeżyły nieliczne, potem nie służył im pobyt w "starym domu". Ostatniego Mohikanina wykończyła druga przeprowadzka - połamany zmienił się w sadzonki.
Na szczęście można kupić malutkie kwiatki po parę złotych i za tyleż plastikowe doniczki!

http://images22.fotosik.pl/70/75338c191ef38644.jpg (www.fotosik.pl)
Kiepskie zdjęcie idealnego stołu. Na nim obrotowa deska na torty kupiona z okazji zbliżającej się wiosennej serii imprez rodzinnych.

Agduś
31-03-2007, 22:45
KURZOGEOLOGIA
W miejscach, do których na razie nie udaje mi się dotzreć z miotłą czy ścierką powstaje zapisamna w kurzu historia naszego urządzania się.
Kolejno układają się warstwy kurzu zawierającego różne składniki. Pył drewniany (brzoza) - to pierwsze dni po wprowadzce, kiedy cyklinowano "bezpyłowo" parkiet. Zwykły kurz domowy - układanie wszystkiego. Pył gipsowy - poprawki. Pył drewniany (sosna) - wyrób mebli. Pył z farb akrylowych (szlifowanie ścian). I tak dalej, warstwa za warstwą...
Aż jestem ciekawa, czy rozpoznam kolejen epoki kurzogeologiczne, gdy wreszcie dotrę do podłogi za kartonami z książkami, które wciąż leżą pod schodami (część wtargałam na górę i rozpakowałam, ale jakoś mało ubyło).
We wtorek odwiedzili nas elektrycy. W ramach "gwarancji" przyjechali, by rozwikłać zagadki gniezdek, do których nie dociera prąd i kabli, które nie wiadomo po co sterczą ze ścian. Przy okazji odkryliśmy jeszcze jedno gniazdko, co załatwiło sprawę braku prądu w innym, ujawnionym już dawno.
Winy za brak prądu w kolejnych dwóch nie udało się zrzucić na jakieś inne zamaskowane w scianie przez naszych kochanych tynkarzy, na których ponarzekaliśmy zwyczajowo. Okazało się, że coś się odłączyło w tablicy, czy też pod nią. Podniosło nas to na duchu, bo nie prosiliśmy panów o przyjazd całkiem bezpodstawnie. Wieczorkiem prąd radośnie docierał wszędzie, gdzie powinien, nie docierał tam, gdzie nie powinien, wszystkie kable zostały zdemaskowane, kawka wypita, tynkarze oplotkowani i w pełnej zgodzie rozstaliśmy się z panami elektrykami. Przy tej okazji umyłam dokładnie liczne puszki z różnymi dobrami zgromadzone tymczasowo na zamrażarce, które trzeba było zdjąć, by umożliwić prace. Puszki wórciły na tymczasowe miejsce. Dzisiaj wyglądały dokładnie tak samo, jak przed tym myciem.
Mam tylko cichą nadzieję, że, gdy kiedyś zakończą się prace przy urządzaniu domu, kurz będzie się gromadził nieco wolniej. Na razie każde miejsce, które nie było odkurzane godzinę temu wygląda jak fragment bardzo rzadko odwiedzanego strychu (opis w każdym staromodnym horrorze lub tradycyjnym kryminale z nieboszczykiem na strychu). O zamiataniu nie wspomnę, bo dzisiaj robiłam to około 5 razy, a efektów w tej chwili wolę nie oglądać.
W czwartek kolejny raz zjawiła sie nasza ekipa dopieszczająco - meblująca. Babcia dopieszczała wnuczki ku obopólnej radości, a mój brachol z Andrzejem tworzyli naszą szafospiżarkę. Twór ten okazał się, oczywiście, znacznie bardziej czasochłonny niż się spodziewali, więc zaistniał tylko w zarysie. Jednak już przed wyjazdem ekipy można było trochę rzeczy upchnąć na półkach, a teraz Andrzej, działając z rozpędu, przykręca kolejne półki. Jeszcze tylko przytwierdzenie kartongipsów do stelaża, co zapewne wykonamy niebawem, i szafospiżarka pokaże swe oblicze. Wtedy będzie można stwierdzić, czy jest bardziej szafą, czy też spiżarką. Może nawet nastąpi to jutro, gdyż usłyszałam gdzieś, że niedziela palmowa jest dniem roboczym i wolno "nawet" myć okna nie siejąc zgorszenia wśród sąsiadów. (A'propos okien, to muszę je wreszcie umyć!)
Ostatni szlif zostanie szafie lub spiżarce nadany, gdy zamkną ją przesuwne drzwi. A wtedy juz "tylko" malowanie, karnisze, półki na książki w salonie, ..., ..., ... i można będzie urządzić obiecaną parapetówkę!
Póki co, przyjmujemy nieoficjalnie - na budowie.

Agduś
01-04-2007, 21:30
ŚWIĄTECZNE PORZĄDKI???
Wobec tytułu i treści poprzedniej relacji z placu budowy dzisiejszy brzmi jak kpina. No bo jak można mówić o świątecznych porządkach, studiując zapisane w warstwach kurzu dzieje wykańczania domku?
Zastanawiam się, czy święta zastaną nas z wiszącymi smętnie w oknach parteru foliami malarskimi, czy też zdążymy powiesić jakieś tymczasowe zasłonki. Docelowo zasłonek tam nie będzie, ale na razie nie mamy rolet, więc czymś trzeba się zasłonić przed wzrokiem ciekawskich sarenek, bażantów, zajęcy a nawet bociana, który przedwczoraj łaził nam pod oknami.
Pana z firmy robiącej podjazdy gdzieś wrąbało - od tygodnia nie odbiera telefonów. Drugi zapomniał o nas i nie przedstawił obiecanej wyceny. Czas poszukać trzeciego! Mam nadzieję, że posiadanie chodniczka zmniejszy ilość ziemi wnoszonej na butach, butkach, łapach i łapkach do domu!

Agduś
11-04-2007, 23:31
POŚWIĄTECZNY BAŁAGAN
Już po świętach i świątecznych porządkach... Własciwie nie wiem, czego bardziej żałuję.
Świąteczne porzadki ograniczyły się do mycia okien. Zabrałam się do tego z ogromnym zapałem. Właściwie, to lubię myć okna, pod warunkiem, że nie mam w jednym pokoju 24 szyb osadzonych w starych drewnianych ramach obłażących z farby (miałam tak w moim panieńskim pokoju) ani okna, które raz otwarte wymaga potężnej siły, którą nie dysponuję, by je zamknąć (to doświadczenie z bloku).
Po umyciu pierwszego stwierdziłam, że zajęło mi to marne półtorej godzinki. W dodatku moja prawa dłoń wyglądała jak kadr z koszmaru sennego manicurzystki. Okazało się bowiem, że całe ramy okna i szyby są usiane drobniutkimi kropeczkami tynku. Szmatą nijak tego zmyć nie można było, więc z zapałem przystąpiłam do zdrapywania uroczego rzuciku pazurami. Oczywiście dosyć szybko uświadomiłam sobie, że powinnam przerwać i poszukac odpowiedniejszego narzędzia, ale mój zapał do pracy nie pozwolił na żadne przerwy. Pokonałam tak trzy okna 150 na 150, komplet balkonowy (okno i drzwi), dwa okna łazienkowe i... poległam na placu boju. Jako że pogoda nie zachęcała do kolejnych wysiłków za oknem, w naszym pokoju i w salonie umyłam tylko szyby, żeby było świat przez nie widać. Uznałam, że świąteczne porządki zaliczyłam.
W przedświąteczną środę usiłowaliśmy zrobić jakieś zakupy świąteczno - zajączkowo - budowlane, ale i na tym polu osiągnięcia były mizerne. Podróżując po Krakowie samochodem, wpadałam w skrajne nastroje - od czarnej jak smoła rozpaczy, że stoimy w idiotycznym korku, który właściwie jest tylko jeden, ale za to obejmuje całe miasto, po euforyczną radość, że nie mieszkamy w Krakowie i te korki dotyczną nas tylko czasami.
Andrzej wziął urlop od czwartku do wtorku, dzieci dopieszczała kolejna babcia, więc mogliśmy trochę popracować w domku przed świętami i po nich.
Znowu była to mozolna dłubanina, której efektów nie widać. Jedno, co można było zauważyć, to przykręcenie szerszej płyty oddzielającej spiżarkę od kuchni.
Za to w poświąteczny wtorek zaczęliśmy z dawna oczekiwane przedsięwzięcie: malowanie kuchni i jadalni. Pół dnia zajęło nam przygotowanie ścian i pomieszczeń do malowania: odstawianie mebli i przykrywanie folią, gipsowanie wszystkich ubytków i nierówności, przykręcenie drugiej gruntowanie obu płyt.
Kiedy wreszcie chwyciliśmy pędzle, zaniepokoiła mnie cisza. Powinnam słyszeć rzężenia i zgrzyty towarzyszące procesowi prania w naszej pralce. Krótkie oględziny tego zabytkowego sprzętu potwierdziły obawy. Najwyraźniej wysiadł programator.
Kiedy panowie pocąc się, sapiąc i stękając srodze wnosili ją po schodach, przypomniałam sobie, że naszym znajomym, tuz po przeprowadzce, odmówiły dalszej współpracy pralka i lodówka. Zastanawiałm się więc wtedy głośno, czy warto pralkę wnosić na górę w pocie czoła, skoro pewnie zakończy żywot juz niedługo. Andrzej wtedy stwierdził, że w takim wypadku z satysfakcją zrzuci ją z balkonu. Byłam bardzo ciekawa tego widoku. Toż to prawie jak wyrzutnia fortepianu w "Przystanku Alaska", jeżeli by tylko nadać temu zdarzeniu odpowiednią oprawę artystyczną!
Andrzej, wysłany do naprawiacza pralek wrócił porozumiawszy się tylko z jego żoną, która podał mu cenę nowego programatora - 180 zł.
Na pytanie: "czy warto ładować pewnie ze 2 stówki (lekko licząc) w naprawę dziesięcioletniej przerdzewiałej pralki?", odpowiedzieliśmy, nie bez żalu "nie". Pralka marki Polar służyła nam wiernie i dzielnie, biorąc pod uwagę zdolności naszych dzieci w dziedzinie zapewniania jej pracy. Trzeba tu dodać, ze pierwsze nasze dziecię było owijane w pieluszki tetrowe, poza czasem spacerów. Drugie już spacerowało i sypiało w pampersach, dopiero przy trzecim świadomość ekologiczna przegrała z wygodnictwem i tetra była używana bardzo rzadko i krótko. Osobom bezdzietnym, które nie potrafią sobie wyobrazić, jak to wyglądało w praktyce wyjaśnię, że pralka w sumie przez jakieś dwa lata pracowała raz dziennie lub częściej, przez resztę życia około 5 razy na tydzień.
Około godziny 19.00 w pośpiechu kończyłam malowanie sufitu w salonie, żeby zdążyć do jakiegoś sklepu po pralkę. W pierwszym przytłoczył nas nadmiar: było mnóstwo pralek w podobnej cenie. Szybko ustaliliśmy górną granice i priorytety: 1299 zł, minimum 5 kg wsadu, raczej płytsza, wirowanie 1000 obrotów, energo i wodooszczędna, opóźniony start, uroda, ewentualnie inne bajery. Ustaliwszy, ze spełniających nasze wymagania jest kilka, pognaliśmy dalej. I w kolejnym sklepie znaleźliśmy beznadziejną pralkę, niespełniającą trzech spośród powyższych warunków, za to kosztującą jedyne 875 zł. Przeżuliśmy problem, z bólem serca zrezygnowałam z płytkiej i ślicznej i kupiliśmy ją. Na pocieszenie zażądałam natychmiastowego kupna metalowego czajnika, bo woda z naszego śmierdzi plastikiem. Obiecałam też sobie nowy odkurzacz - a co se bede żałować?
A przy okazji poszukiwań pralki kupiliśmy krzesła do jadalni (po 50 zł za sztukę! drewniane!), stoliki do salonu i mnóstwo innych pożytecznych a nieplanowanych na ten wyjazd rzeczy. Po drodze wymyśliłam tez ciekawe rozwiązanie do kuchni nad ławę! Tyle pożytków z jednego wyjazdu!
Dzisiaj rano weszłam do salonu, by podziwiać nasz śliczny, biały sufit. Popatrzyłam w górę krytycznym okiem i... zobaczyłam jakieś plamki, potem w innym miejscu też i jeszcze trochę dalej.
Czyżby coś przebijało? Co mogło przebijać? Biała farba spod białej? Nalałam białej farby do korytka i nuże wałkować te miejsca z rozsądnym zamiarem poprawienia tylko w wybranych punktach. Po chwili doznałam szoku - kolor się nie zgadza, wyraźnie inny odcień!!! Jaki inny odcień? Ta sama farba z tego samego wiaderka, tym samym wałkiem z tej samej rynienki!!! Wpadłam w panikę, ale postanowiłam wałkować przebarwienia i czekac aż ta "inna" farba wyschnie. Tu, i jeszcze tu troszkę i tam... Chodziłam po pokoju ze wzrokiem wbitym w sufit i tropiłam każdą najmniejszą plamkę, zarysowanie, nierówność tynku i nad każdą bolałam. Aż mi kark zdrętwiał od tego gapienia się w górę! Któż będzie tak chodził i tropił plamki?! Przecież ja sama za tydzień o nich zapomnę. Nikt nie chodzi po domu wpatrzony obsesyjnie w sufit!!!
Oczywiście głos rozsądku (to ten zielony) przegrał i po chwili malowałam już cały sufit pokrywając go trzecią warstwą białej farby. W efekcie nie zrobiłam tego, co zrobić miałam, bo nie mogłam oklejac taśmą świeżo pomalowanego sufitu. Chlapnęłam więc szybko wszystkie ściany na żółto, zostawiając pasek pod sufitem na później.
Po powrocie Andrzeja pomalowaliśmy współnie ściany w kuchni i jadalni drugą warstwą żółtej farby (to ta, która miała być kremowa) i tak udało nam się skończyc pierwsze z trzech wiader wściekłej żółci. Drugie spróbujemy przerobić na sławetny krem do salonu i dwa odcienie zieleni do hollu.
Na razie pomalowane pomieszczenia nie nadają się do pozowania, więc zdjęcia będą później.

Agduś
17-04-2007, 23:57
W WIOSENNYM NASTROJU
Tak mi wiosennie, że aż tytuł musiał być na zielono!
Wyszłam ci ja sobie niedawno na wieczorny spacerek z psuką, a tu wszystko pachnie, bydleta napinają (to określenie porannego, co prawda, śpiewu ptasząt ukuł jeden z kolegów z kursu instruktorskiego, kiedy po ciężkiej nocy bladym świtem obudziły go świrgolenia ptactwa), jakby im kto płacił, słonko zachodzi za drzewa... No po prostu jak na wakacjach!!!
Tymczasem w domu, po tym, jak nam ściany w kuchni i jadalni zżółkły, nie widać postępu. Cały czas się coś dzieje, ale mało spektakularne to wyczyny. Mieliśmy zamiar pomalować wreszcie salon, ale... przyjrzałam się ścianie, tej najbardziej reprezentacyjnej, w świetle kinkietu (tzn gołej żarówki, która go na razie reprezentuje). Wystarczył jeden rzut oka, żeby stwierdzić, że w bocznym oświetleniu na ścianie kładą się podejrzane cienie. Nie widać ich, gdzy światło pada z kilku stron, ale, gdy pali się jedna żarówka, niestety widać - ściana jest haniebnie nierówna. Kolejny raz pomyślałam ciepło o naszych tynkarzach :evil:
Staram się nie patrzyć w górę, bo i na suficie widnieją dziwne bąble - błędy i wypaczenia naszej ukochanej ekipy!
Niedawno sąsiad prosił o namiar na tynkarzy. Stanowczo odmówiłam podawania telefonu naszych, bo czasem przechodzę pod jego domem. jeszcze by mi jakaś dachówka na głowę spadła z jego pokrytego blachą dachu...
Z zazdrością podglądam piękne tynki w dzienniku jk69, więc ją poprosiłam o telefon do ich wykonawców.
Tymczasem Andrzej zaczął szlifowanie ściany.
Poza tym polakierowaliśmy nasze nowe krzesełka. Planowaliśmy początkowo zrobienie ławy wzdłuż jednego boku stołu, ale dzieciom tak bardzo spodobało się siedzenie na krzesłach, ze na ławie żadna nie chce usiąść. Ogłosiliśmy referendum w sprawie "ława czy krzesła" i ława przegrała. Trudno, niech będą krzesła, tym bardziej, że są tanie.
Czeka nas podjecie trudnej decyzji i musimy zrobić to niedługo. Otóż zaprojektowałam piękny (prosze nie poddawać tego w wątpliwość!) podjazd i chodniczek przed domem. Starannie dobrałam kolory kostki i jej fakturę, przemyślałam koncepcję i poprosiłam o wycenę. Kwota była niemała - 11 tys (za wszystko). Tymczasem "pamiętając o ogrodach" podczytywałam sobie wątek o podjazdach i podpowiedziawszy komuś użycie kamienia sjeneńskiego, sama zaczęłam sie łamać. Kiedyś rozważałam taką możliwość, ale wtedy nie było MOJEGO PROJEKTU. Niestety, użycie kamienia sjeneńskiego, lekko licząc, pozwoliłoby nam na zaoszczędzenie połowy kwoty przeznaczonej na wykonanie podjazdu i chodniczka. Niemało! A z drugiej strony, porzucić moją dopieszczoną wizję??? Boli!
Gdybyśmy urządzili referendum, wizja wygra z kamieniem sjeneńskim. Po wizji można jeździć na rolkach i na hulajnodze. Można rysować kredą prace wielkoformatowe. A po kamieniu nie.
Wizja, czy kamień - oto jest pytanie!
Dobranoc!

Agduś
18-04-2007, 21:17
WŚRÓD PIĘKNYCH OKOLICZNOŚCI PRZYRODY...
nasz domek wciąż stoi samotnie. Spodziewałam się, że wiosną ruszą wokół budowy, powoli i nieubłaganie zasłaniając nam niektóre fragmenty widoków z okien. A tu nic. Cisza i spokój zakłócane jedynie wrzaskami bażantów, które tak nam spowszedniały, że nikt już nie zwraca na nie uwagi (nawet piesynka ich nie goni). Tylko w weekendy robi się ludniej. Po sąsiednich działkach snują się powolnym krokiem większe lub mniejsze grupki ludzi (jak u Mickiewicza w opisie grzybobrania wyglądają). Zatrzymują się od czasu do czasu, kreślą rękami w powietrzu jakieś kształty, pokazują miejsca na ziemi. W ich wyobraźni stoją tam już domy, domki i domiszcza.
Jak dobrze pamiętam te nasze spacery dokądkolwiek, które niezmiennie kończyły się na działce!
Właściwie, to się wcale nie dziwię. Pogadałam właśnie z sąsiadami - tematem była głównie radość, że zdążyliśmy w zeszłym sezonie budowlanym.
Przy okazji dowiedziałam się, że naszych bliższych sąsiadów (naprzeciwko i w lewo) ma budować ta sama, pożal się Boże, ekipa, która budowała dom sąsiadów nr 1. Pozwiedzałam ich dom (w stanie surowym zamkniętym) i... podziwiam odwagę lub desperację kolejnych klientów. Widzieliście kiedyś, żeby z jednego pokoju widać było światło w drugim na wylot przez komin :o ? Bo ja widziałam! O krzywych ścianach nie warto się rozwodzić, ale pustaki max ułożone w ścianie zewnętrznej otworkami nie w pionie, ale w poziomie i to tak, że można przez nie wyglądać, widziałam pierwszy raz! No ale chyba w ogóle mało jeszcze w życiu widziałam.
Wciąż się nie mogę zabrać za wywiezienie reszty piasku sprzed domu i rozgarnięcie go po działce. Czekałam aż wyschnie i będzie lżejszy. Już był, ale zajęły mnie prace wewnątrz, a tu dzisiaj deszcz go znów zamoczył!
Chyba odprawię rytuał zaklinania deszczu, którego wykonanie poradziłam właśnie jk69 zmagającej się z problemem budowania przy niesprzyjającej aurze.
Gdyby ktoś zdesperowany chciał spróbować, przedstawię przebieg ceremonii:
Należy zerwać mały żółty kwiatuszek, następnie obejść jakiś zbiornik wodny (wtedy był to niewielki zalew na Wiśle) w składzie trzyosobowym + pies. Stroje dowolne. Pierwsza osoba ma nieść kwiatuszek jak największą świetość, co kilka kroków powinna się zatrzymać, odwrócić w stronę wody i złożyć głęboki pokłon. Druga osoba ma trzymać nad głową pierwszej wielki liść jako baldachim. Trzecia osoba powinna biczować się smyczą i wyć ponuro (doskonale służył do tego refren któregoś z utworów TSA - nie pamiętam już, którego). Pies powinien szczekać. Wszystkie osoby muszą koniecznie przez cały czas intensywnie zaklinać deszcz w kwiatuszek (wyobrażać sobie, ze deszcz prosto z nieba wędruje do kwiatuszka). Na koniec należy kwiatuszek z deszczem wrzucić do płynącej wody, żeby spłynął z nią do morza. Tak odprawiony rytuał niezawodnie odpędzał deszcz na długo. Szczerze polecam!
Jeszcze były sposoby na krótkotrwałe rozpędzenie deszczu (tak, żeby zdążyć dojść do schroniska) odprawiane na szlaku w wypadku braku płynącej wody w pobliżu. Też działały.
Myśmy naprawdę to robili! I zupełnie nie przeszkadzały nam zdumione spojrzenia przypadkowych widzów.
Muszę wreszcie kupić baterie do aparatu, żeby pochwalić sie niektórymi wykonanymi drobiazgami (zdjęć zagipsowanym dziurom robiła nie będę). Dzięki temu dziennik nabierze znów charakteru nieco bardziej budowlanego, bo coś ostatnio piszę nie na temat (poza uzewnętrznianiem moich gorących uczuć do tynkarzy). O właśnie, muszę pokazać te bulwy na suficie. Mam nadzieję, że to nic złego i, że cały tynk nie spadnie nam na głowy pewnego pięknego dnia.
Tymczasem oddawałam sie dzisiaj obserwacjom astronomicznym (gołym okiem). A było co obserwować! Nów księżyca na zachodzie - taki wąziutki sierpik. Na tle jeszcze trochę jaśniejszego nieba rozsmarowane chmurki oświetlone od dołu na ciemnoróżowo. Do tego jakieś coś świecące baaardzo jasno właśnie na zachodzie dosyć wysoko nad horyzontem. Za jasne na gwiazdę, wiec pewnie jakaś planeta. Jaka?
Hej, jest tam kto? Czy ktoś to czyta? A może wie, co to świeci? Proszę o odpowiedź, bo nie mam kwietniowego numeru "Wiedzy i Życia" z mapką nieba.
Tak sobie szłam, kontemplowałam i przypomniała mi się historia opowiedziana przez mojego ojca.
Otóż pewnego zimowego poranka wyszedł ze schroniska. Zapowiadała się piękna pogoda. Słońce było jeszcze nisko, śnieg skrzył się w jego promieniach i skrzypiał pod nogami. Drzewa pokrywała gruba warstwa szadzi, więc wyglądały jak misterna koronka. Ojciec wyszedł na stok narciarski i podziwiał widoki roztaczające się wokół. Wracając, zauważył zbliżającego się człowieka. Pamiętał, że widzieli się wieczorem w jadalni schroniska, zamienili kilka słów na tematy narciarskie, wypadało się więc odezwać do niego. Zaczął się gorączkowo zastanawiać, jak podsumować całe to piękno wokół, żeby nie wypadło to banalnie lub patetycznie. Ponieważ nie zdążył wymyślić nic, co by go zadowoliło, facet wyprzedził go i zanim wymienili powitanie zagaił: "Q...a, jak pięknie!"
No właśnie: ... jak pięknie!
Czego i Wam życzę kończąc kolejnego małobudowlanego posta.

Agduś
18-04-2007, 21:33
PS. Proszę o jakieś głosy doradcze na temat wizji i kamienia sjeneńskiego.

Agduś
23-04-2007, 09:56
BLAT I DIETETYCZNE RACUCHY
Po kilku dniach mozolnej dłubaniny nadszedł wreszcie czas na większe przedsięwzięcia.
W czwartek przyjechała babcia. Najmłodsze dziecię natychmiast zorganizowało jej czas, a ja zniknęłam w pomieszczeniu gospodarczym, które znów zaczęło wyglądać jak zaniedbana składnica surowców wtórnych. Posegregowałam wszystkie do odpowiednich worków i wystawiłam przed dom. Dzień później panowie z MPO zabrali WSZYSTKO, co nadaje się do recyklingu, łącznie z koszmarnymi kłębami grubej folii, zza których nie było widać naszego domu. Od razu zrobiło się mniej budowlanie.
Pomieszczenie gospodarcze nagle zrobiło się takie przestronne! Po południu zażyczyłam sobie zainstalowania tam światła (kinkiet już czekał kupiony jakiś czas temu). Musimy kiedyś wreszcie zająć się odtworzeniem tam wylewki i izolacji.
Obiecywaliśmy sobie, że przyjazd babci wykorzystamy na wieczorne wyjście do teatru lub kina, ale oczywiście znów zaskrzeczała rzeczywistość i pojechaliśmy w piątek na zakupy.
W IKEA dokupiliśmy dwa krzesła do kuchni (zamierzamy jeszcze kupić kilka składanych drewnianych na wypadek większej imprezy), a potem zachorowałam ciężko! Chcę powiesić w jadalni jakiś obrazek w kolorach tam obowiązujących (biel i żółć). Oglądałam sobie różne zdjęcia czy też plakaty (jak to nazwać?) aż tu nagle zobaczyłam TO! Komplet trzech zdjęć na płótnie, kwiaty w kolorach biało - żółtych. IDEALNE!!! Miały tylko jedną wadę, za to poważną, wręcz dyskwalifikującą - cenę.
Kolejny raz zrobiliśmy przegląd w hurtowni tkanin i znów tam niczego nie kupiliśmy. Następnym razem pojedziemy tam z niewzruszonym zamiarem dokonania jakiegokolwiek zakupu, bo chyba już pamiętaja nas tam jako oglądaczy. Za to później w Leroi znalazłam IDEALNĄ do kuchni zasłonkę!!! Białą, bo na razie w jadalni przeważa żółty, w białe margerytki z żółtymi środkami. Chwilę później zauważyłam zasłonkę do pokoju Weroniki: czarno -beżowa zebra (czyli brudna zebra) i dobrałam do niej beżową firankę.
Kolejny raz potkwiliśmy sobie w krakowskich korkach. Gdybyśmy mieszkali w Krakowie chyba żadna siła nie zmusiłaby nas do jazdy po mieście samochodem! No, mnie to na pewno żadna :wink:, Andrzeja tylko stan wyższej konieczności.
W sobotę wprawdzie miała się odbyć pierwsza podwójna impreza rundy wiosennej, ale zasugerowałam, że miło by było mieć już normalny blat w kuchni. Przy tych żółciastych ścianach coraz bardziej drażnił mnie tymczasowy blat sklecony z naszego starego granatowego blatu kuchennego i starej sklejki. Zabraliśmy się do pracy i przed imprezą na szafkach (jedną z nich trzeba było rozebrać i skrócić, bo panowie - stolarze machnęli się trochę licząc długość blatu) leżał już cały blat bez wyciętych otworów na zlew i płytę kuchenki. Wyglądał tak pięknie, że żal nam było wycinać w nim te wielkie otwory. I tak zostało do niedzieli, bo przecież impreza odbyć się musiała.
Odwiedziła nas też SYLWKA, która ostatnio regularnie nawiedza Niepołomice w celu "pielęgnowania betonu" (zawsze podobało mi się to określenie :lol: ). Oczywiście pogadaliśmy o -... tak, zgadliście! - o budowaniu.
W niedzielę nie było wyjścia - musieliśmy dokończyć prace, bo brak zlewu i zmywarki (bardziej zmywarki) dawał się we znaki. Kuchnia, salon i holl wyglądały jak pobojowisko, kiedy wreszcie odpowiednio poprzycinany blat umożliwił zamontowanie obu urządzeń.
Natychmiast przystąpiliśmy do gorączkowych porządków i przygotowywania racuchów na baaardzo spóźniony obiad. Porządki trwały, ciasto rosło i wtedy właśnie okazało sie, że płyta grzejna nie działa! No po prostu nie działa i już!
Andrzej wpadł na pomysł smażenia racuchów w piekarniku! Nie były tak pyszne, jak zwykle, ale za to na pewno bardziej dietetyczne, bo wcale nie zasiąknięte tłuszczeM.
Popołudnie i wieczór spędziliśmy w miłym forumowym towarzystwie jk69, rozmawiając, jak przystało forumowiczom, głównie na tematy budowlane.
Zaraz chwytam aparat i ruszam po materiał ilustracyjny. Może będzie wieczorem.
I jeszcze pytanie: czy widział ktoś ŁADNE dozowniki mydła? Chodzi mi o takie na ścianę lub wpuszczane w blat. Potrzebuję do kuchni podwójnego (lub dwóch) i do łazienek. Znalazłam kilka na allegro, ale nie wiem, czy to już kres możliwości estetycznych tego sprzętu.

Agduś
25-04-2007, 18:42
ZAPROSZENIE
Niniejszym mamy zaszczyt zaprosić wszystkich zainteresowanych, naszych wiernych kibiców, znanych osobiście i wirtualnie na PARAPETÓWĘ.
Która to impreza odbędzie się dnia 5 maja w Niepołomicach, oczywiście, przy ulicy Borówkowej 8. Początek o godzinie 17.00.
Niech przybędzie każdy, komu niestraszne pobudowlane pustkowie wokół domu oraz fakt, że prawie nikt w Niepołomicach nie wie, gdzie jest Borówkowa :wink: .

KOMENTARZ:
Parapetówka, jak sama nazwa wskazuje, powinna się odbyć na gołych parapetach. Takie właśnie wyjaśnienie znaczenia nazwy tej imprezy ośmieliło nas do wystosowania powyższego zaproszenia. Wprawdzie coś poza gołymi parapetami mamy, ale do zamierzonej świetności naszej siedzibie daleko. Postanowiliśmy jednak dłużej nie czekać, bo głupio ogłaszać parapetówkę rok po przeprowadzce.

PS. Łazienka dolna, czyli gościnna, nadal nie ma drzwi :wink:

Agduś
28-04-2007, 21:23
ŻÓŁTO - BIAŁY AMOK, PAN Z KONIEM I MAJÓWKA
Po ostatnich zakupach, które przebiegały pod hasłem poszukiwania biało - żółtego materiału na okna w jadalni i biało - żółtego obrazka na ścianę, wpadłam w biało - żółty amok. Jego objawy to natychmiastowe wyostrzenie koncentracji na widok czegoś biało - żółtego. W ułamku sekundy rejestruję to zestawienie kolorów, a potem zastanawiam się, na grzyb mi porcelanowa figurka biało - żółtej damy ekstraordynaryjnej urody, zestaw białych i żóltych mydełek albo coś równie absurdalnego.
Ostatni tydzień minął nam na zbieraniu się do kafelkowania kuchni. NIe jest tego dużo, więc mieliśmy zamiar położyć te płytki któregoś popołudnia. Niestety, codziennie coś innego nas zajmowało.
Między innymi pojawili się wreszcie panowie z Globaltechu, by zakończyć swoją misję u nas. Ponieważ instalacja działała, a my nie zapłaciliśmy jeszcze za ostatni etap inwestycji, jako że nie został zakończony, dziwiło nas, że tak długo zwlekają. Zostało im bowiem tylko osadzenie dwóch kratek w elewacji (czerpnia i wyrzutnia powietrza) oraz podrzucenie dwóch anemostatów. Mogliśmy bez tego żyć, więc się nie upominaliśmy, tym bardziej, że kwota, która na razie pozostawała na naszym koncie (i procentowała :wink: ) nie była bagatelna. No ale panowie w końcu przyjechali, migiem postawili rusztowanie, założyli kratki i ... "pękli" przywieziony anemostat, więc nadal są nam go winni. Tym razem jednak zapłaciliśmy im, bo, jak wspomniał szef ekipy, od tego zależała ich wypłata. Zlitowaliśmy sie nad nimi, ale zapowiedzieliśmy, że w razie czego (nieprzywiezienia anemostatu) obsmarujemy firmę na forum. A co?
Na razie aż mnie palce świerzbią, żeby obsmarować firmę Migasdoor, ale jeszcze troszkę sie powstrzymam. Jeżeli zaraz po długim weekendzie się nie odezwą, będę okrutna! Wygarnę wszystko, bo mnie ostatnio wkurzyli nie tylko "służbowo", ale też i osobiście!
Wracając do żółci, to właśnie dzisiaj Andrzej położył większość płytek w kuchni. Nie wszystkie, bo jeszcze rano zmieniliśmy ździebko koncepcję i kilka trzeba będzie dokupić. Nawet nieźle mu to wyszło! Miałam ochotę też się pobawić, ale, niestety, nad blatem jest za ciasno, żeby praca dwóch osób jednocześnie miała sens. Zamiast tego powoziłam trochę piasku taczką, żeby zrobić miejsce dla ciężarówki, która ma nam, może nawet w przyszłym tygodniu, zacząć wozić ziemię. Podobno bardzo dobrą i trzeba się spieszyć, bo może zabraknąć. To i się spieszymy. Woził będzie nasz znajomy pan od wożenia piasku i kamieni. Nawet nie pytałam innych o ceny, bo do tej pory był bezkonkurencyjny pod tym względem. Zamówiliśmy od razu u niego koparkę, która ma nam trochę wyrównać czołgowisko i rozrzucić tę ziemię. Porzucenie planu rozwożenia kilku ciężarówek ziemi taczką daje nam niejakie szanse na posianie trawy jeszcze w tym roku. Zastanawiam się tylko, czy cokolwiek wykiełkuje, bo susza wokół niemożebna. A to dopiero kwiecień!
Pan Od Konia pojawił się w tej opowieści całkiem niedawno. Zniesmaczona marazmem wokół ogrodu, poszłam szukac kogoś, kto mógłby rozpocząć jakieś działania, zmierzające do zamienienia naszego suchego czołgowiska w bujny ogród. Po pierwsze należy to wyrównać zanim nawiezie się ziemi - tak mi się wydawało. Wykoncypowałam, że z traktorem to się nie ma co tu pchać, więc poszukam faceta, który orze tu i ówdzie koniem. Koniec języka za przewodnika i trafiłam do niego, zaatakowawszy uprzednio bogu ducha winnego sąsiada w jego własnym domu (na szczęście niczym mnie nie poszczuł, a i wideł nie miał na podorędziu).
Pan Od Konia siedział przed domem i cieszył się słońcem. Po chwili mógł się też cieszyć moim towarzystwem i interesującą rozmową. Dłuższy czas zajęło nam ustalenie, gdzież to dokładnie ten nasz dom stoi. Kiedy już byłam pewna, że Pan od konia wie DOKŁADNIE i przejdziemy wreszcie do meritum sprawy, okazało się, że jednak ten temat nie został zamknięty i należy ustalić to jeszcze dokładniej. W końcu udało mi się zaspokoić jego ciekawośc w tej kwestii i po ustaleniu byłych i aktualnych właścicieli wszystkich działek w okolicy (godziłam się na wszystko), dotarliśmy do sedna sprawy.
Moja znajomość ludzkich charakterów podpowiedziała mi, że POK wie wszystko. Przecież on od wiek wieków uprawiał ziemię, a ja - beznadziejny mieszczuch - co najwyżej kwiatki w doniczkach. Przybrałam więc pozę naturalnej blondynki (przepraszam wszystkie naturalne blondynki za to niefeministyczne uleganie szowinistycznym męskicm stereotypom, ale jakoś tak mi się napisało...) i zagaiłam, o co mi chodzi. Dokonanie jakichkolwiek ustaleń było baaardzo trudne. Wręcz niemożliwe. POK dysponowal najwyraźniej nieskończoną ilością wolnego czasu, który zamierzał spożytkować na interesującą pogawędkę. Już zaczynałam się obawiać, że nigdy nie uda mi się wyjść z tego podwórka, kiedy pojawił się jakiś samochód podjeżdżający pod dom i wybawił mnie z opresji.
Ustaliliśmy, że POK podjedzie do nas na rowerze i zobaczy "to" w naturze.
Podjechał, zobaczył. Stwierdził, że szkoda naszych pieniędzy na oranie przed nawiezieniem ziemi ( :o ). Że nie da rady zaorać pod brzozami i tam mamy sobie "po prostu" zasypać ziemią te trawska. Nie przyjął do wiadomości, że to najwyższe miejsca w naszym ogrodzie i trzeba by nadsypać z pół metra, żeby je przykryć. Zresztą nam nie chodzi o przykrycie tego, tylko o wyrównanie! Ustaliliśmy, że POK pojawi się dopiero po nawiezieniu ziemi, żeby zabronować, "wywłóczyć" i coś tam jeszcze zrobić. Rozmowa z nami - ignorantami - sprawiała mu najwyraźniej ogromną przyjemność, ale perspektywa konieczności powrotu do domu na rowerze w końcu go zniechęciła do kontynuowania ustaleń.
Co z tymi trawskami zrobić? Przecież nawet wytrucie ich nie zwolni nas z konieczności przekopania zwartej darni na twardej, suchej ziemi.
Tymczasem w dniach 1 - 3 maja na zamku ma się odbyć, jak zwykle w tych dniach, kiermasz roślin. Pewnie nie uda mi się powstrzymać tym razem przed zakupami!
Widziałam gdzieś na forum, ale nie wiem, gdzie, informację o jakiejś wspaniałej odmianie brzoskwini nad wyraz odpornej na przemarzanie (szczepiona na korzeniu jakiejś syberyjskiej czy innej takiej śliwy). I, oczywiście, nie mogę tego wątku znaleźć! Jak się to cudo nazywa? Czy ktoś wie?
Inne plany "majówkowe" na razie zapowiadają się skromniej niż się spodziewaliśmy, bo na nasze zaproszenie odpowiedziały na razie tylko dwa forumowe "komplety". ZAPROSZENIE NADAL AKTUALNE - odzywajcie się wszyscy, którzy nie wyjeżdżacie. Czyżby przestraszył Was brak drzwi w gościnnej łazience? :oops: :wink:
Tak czy inaczej nasze dziewczyny są szczęśliwe, bo impreza zapowiada się wybitnie "dzieciato"!

Agduś
30-04-2007, 08:10
KILKA ZDJĘĆ
Przeglądnęłam wyładowane wczoraj z aparatu zdjęcia i okazało się, ze niewiele tam materiału ilustracyjnego do dziennika budowy. Wybrałam jednak kilka i wklejam. Nie ma na nich jeszcze wreszcie wklejonych w łazienkach luster, nie ma blatu ani płytek nad nim (jeszcze nie zafugowanych)... Obiecuję się poprawić.

http://images21.fotosik.pl/227/8ad296d3e7aa1037.jpg (www.fotosik.pl)
To taka mała antyreklama calgonu. Oto bęben pralki, która przez 7 lat intensywnie pracowała w Opolu. Nie muszę chyba dodawać, że woda w Opolu (kamieniołomy wapienia wszędzie wokół) jest tak twarda, że można ją kroić tylko bardzo ostrym nożem. Następne 3 lata prała w Niepołomicach, gdzie woda też wcale nie jest miękka. Calgonu używaliśmy może przez pół roku na początku, kiedy ulegliśmy reklamom. A może nawet nie tak długo?
Pamietacie te reklamy, w których pan naprawiacz wyjmuje z zatroskaną miną grzałkę lub bęben pralki i demonstruje go przerażonej i zawstydzonej klientce, która nie używała Calgonu, a następnie informuje ją, że musi zabrać pralkę do zakładu? Otóż wymontowanie bębna jest ostatnią rzeczą, która można zrobić po całkowitym rozebraniu pralki na czynniki pierwsze! Potem można już tylko włożyć nowy bęben i spróbować ułożyć te puzzle z powrotem do kupy. Jeżeli nic nie zostanie na podłodze, jest szansa, że będzie działało. :wink: Andrzejowi ta demolka zabrała dosyć dużo czasu, a trzeba zaznaczyć, że wcale nie starał się być delikatny.


http://images20.fotosik.pl/282/a0f5dc5545527e77.jpg (www.fotosik.pl)
http://images21.fotosik.pl/228/9a110d9019179e4b.jpg (www.fotosik.pl)
Kinkiet w kuchni - jak widać biało - żółty! :)

http://images21.fotosik.pl/228/10f7170b67fc06fa.jpg (www.fotosik.pl)
Nareszcie jasno w pomieszczeniu gospodarczym!

http://images21.fotosik.pl/228/ecabc51749cede3f.jpg (www.fotosik.pl)
Światło awaryjne naprzeciwko skrzynki z bezpiecznikami.

http://images21.fotosik.pl/228/a2e6e11090575429.jpg (www.fotosik.pl)
O takie kratki wzbogaciły się nasze elewacje po wizycie panów z Globaltechu. Tu akurat czerpnia powietrza po południowej stronie domu.

Agduś
03-05-2007, 21:20
PŁYTKI JESZCZE BEZ FUGI
http://images21.fotosik.pl/244/c9d16b11c66fb23f.jpg (www.fotosik.pl)
http://images21.fotosik.pl/245/d96bea665311b137.jpg (www.fotosik.pl)
Zdjęcia były robione w trakcie układania płytek, a właściwie podczas przerwy wymuszonej brakiem jednej listwy brzegowej. Teraz już wszystko ułożone do końca i zafugowane. Nie zrobiłam zdjęć stanu aktualnego z bardzo prozaicznej przyczyny - cały dzień walczyłam z szufladami, a właściwie z ich zawartością. Ponieważ szafki wreszcie stoją tak, jak powinny i nie będą przestawiane (mam nadzieję), zabrałam się za układanie. Wymagało to poważnych przemyśleń! W każdym bądź razie to, co kłębiło się na blatach, zdecydowanie nie nadawało się do pokazywania. Jutro obiecuję sfotografować stan aktualny.

Agduś
03-05-2007, 22:07
KU OGRODOWI
Długi weekend poświęciliśmy, jak na razie, głównie próbom zamienienia naszego czołgowiska w piękny ogród. Natchnęło mnie w poniedziałek, kiedy to Andrzej pracował w pracy, a ja zabrałam dziewczyny na wycieczkę do Krakowa. Musiałyśmy odwiedzić dawno niewidzianego "Zielonego Wawela" czyli Smoka Wawelskiego. A potem poszłyśmy spojrzeć na niego z góry i wreszcie, po kilku sesjach ziania opłaconych przez licznie zgromadzonych turystów SMSami, mogłyśmy podziwiać wiosenne kwiaty na Wawelu. Oto, co zobaczyłyśmy:
http://images21.fotosik.pl/245/1c6f0355118f0fef.jpg (www.fotosik.pl)
http://images20.fotosik.pl/300/b161a6e29342b38b.jpg (www.fotosik.pl)
Uwielbiam irysy - wszystkie! Z Opola jeździliśmy specjalnie do ogrodu botanicznego we Wrocławiu w porze ich kwitnienia.
http://images21.fotosik.pl/245/e0048b5e8327bbde.jpg (www.fotosik.pl)
http://images21.fotosik.pl/245/85dec5aee06a1fa5.jpg (www.fotosik.pl)
http://images20.fotosik.pl/300/ead76763fb3d6a44.jpg (www.fotosik.pl)
Zdjęcia w większości autorstwa Weroniki.
Tymczasem pod naszym domem pojawiło się to:
http://images21.fotosik.pl/245/4497e852fde61628.jpg (www.fotosik.pl)
czyli zamówiona wczesniej ziemia. Wprawdzie pan miał duże opory przed przywożeniem i zrzucaniem jej pod naszą nieobecność, ale wyraźna instrukcja przez telefon wystarczyła. To jest na razie jedna wywrotka z zamówionych pięciu. Zobaczymy, ile naprawdę będzie trzeba...
Wtorek i środa minęły pod hasłem wytężonej pracy fizycznej (nawet zakwasów potem nie miałam, o dziwo!). Trzeba było wreszcie poukładać przerzucane wciąż z miejsca na miejsce drewno. Po prawie całym dniu pracy stworzyłam z niego pokaźny stos pod domem, w miejscu, gdzie nie trzeba będzie narzucać ziemi ogrodowej (na taką bowiem awansuje zwykła ziemia z pól uprawnych po przejechaniu paru kilometrów). W tym czasie Andrzej kończył układać i fugował płytki w kuchni. oczywiście mogliśmy sie zamienić, ale ja czułam potrzebę wykonywania jakichś większych wysiłków fizycznych i fugowanie zupełnie mnie nie satysfakcjonowało.
W środę już wspólnie zaatakowaliśmy ogród, co zaowocowało nareszcie względnym porządkiem przed domem, wyszlifowanym i częściowo zaimpregnowanym na zielono placem zabaw dla dzieci i conieco zniwelowanymi wybojami na działce. Weronika z radością szalała ze szlifierką w ręce, szczęśliwa, że tata dał jej swoją zabawkę (zdjęcie, niestety, jeszcze w aparacie). Andrzej szlifował wiertarką. Ja, wciąż spragniona wysiłku fizycznego machałam radośnie łopatą niwelując teren pod przyszły kompostownik i podnosząc górkę, która w przyszłym roku stanie się przecudnej urody skalniakiem. Młodsze dzieci smutrały się wesoło, a na obiad była kiełbasa z ogniska, co dało nam namiastkę wypoczynku za miastem.
Dzisiaj, niestety, zajęliśmy się pracami wewnątrz domu. Andrzej wygładził wreszcie haniebnie nierówną ścianę w salonie, a ja zagospodarowywałam szafki i szuflady w kuchni.
A jutro ma przyjechac reszta ziemi i wielka kopara, która ją rozwiezie po ogrodzie.

Agduś
06-05-2007, 00:12
8) BYŁA PARAPETÓWKA! 8)
Zdjęć dzisiaj nie będzie, za to krótka relacja z parapetówki.
Impreza zaczęła się, podzieliła na dwie mniejsze, trwała i skończyła, niestety...
Nie wypada mi oceniać, ale my bawiliśmy się świetnie w towarzystwie znakomitych gości 8) (dziękuję! :D )
Licznie zgromadzonym dzieciom oddaliśmy we władanie wyższy poziom, sami zadowalając się niższym. Towarzystwo z wyżyn bawiło się chyba nieźle, bo przez większosć czasu nawet nie angażowało zbytnio rodziców. Najmłodszy uczestnik imprezy doskonalił umiejętność chodzenia po schodach, pozostali eksplorowali zasoby zabawek z takim zapałem, że przegapili dobranockę. Dopiero w późnych godzinach wieczornych po kolei zaczęli przejawiać oznaki zmęczenia, co objawiało się częstszymi wizytami na nizinach. Nie wszyscy jednak, bo naszych dziewczyn nie mogłam zapędzić do łóżek jeszcze długo po wyjeździe gości. Najtrudniej było z Małgosią, która niedawno odkryła uroki korzystania z komputera i raz do niego przyklejona nie daje się oderwać w żaden cichy sposób. Dopiero połączone siły mamy i różowego konia, który stał pod domem czekając, by móc wskoczyć do jej snu, przyniosły sukces w postaci czyściutkiej dziewczynki słodko śpiącej w łóżeczku.
Tymczasem na nizinach trwały długie Polaków rozmowy, o dziwo niezdominowane przez tematy budowlane. Chyba obecność niemuratorowej części towarzystwa tak złagodziła obyczaje.
Właściwie, to nie wiem, czy salon jest koniecznym w domu pomieszczeniem, ponieważ zasiadłszy raz przy stole w jadalni, goście konsekwentnie odrzucali propozycje przeniesienia się do salonu, twierdząc, że w kuchni siedzi się najlepiej. I coś w tym jest!
A po imprezie, gdy współpracowałam z różowym koniem i czytałam o Reksiu, Andrzej ... poszedł wyrównać grabiami wczoraj nawiezioną ziemię (ale o dniu wczorajszym napiszę już jutro).

Agduś
13-05-2007, 23:51
GLEBA
No sami widzicie, jak ja na nic nie mam czasu. Czegokolwiek bym nie robiła, zawsze powinnam w tym samym czasie robić też coś innego albo dwa cosie, albo i trzy... A już na pewno nie powinnam w tej chwili pisać do dziennika, bo to kompletnie nieracjonalne...
Szybko zrelacjonuję inne niż parapetówka wydarzenia zeszłego weekendu.
Zgodnie z zapowiedzią w piątek pojawił się nasz Pan Wywrotkowy i dostarczył nam jeszcze pięć wywrotek ziemi. Wyrzucił ją na działce sąsiada (jak dobrze być pionierem!!!)
Następnie Pan Wywrotkowy przekształcił się w Pana Koparkowego i zaczął tęż ziemię przerzucać przez płot i rozwozić po działce. Nawet calkiem ładnie ją wyrównał. Na tyle ładnie, że Pan Od Konia, ku rozpaczy dzieci, nie będzie musiał jej bronować.
Tymczasem my złapaliśmy za łopatę (Andrzej) i szpadel (ja) oraz grabie (na zmianę) i nuże kopać i grabić!
Zanim koparka wjechała na działkę, wyrównaliśmy największe góry i doliny. Potem ja ładowałam a Andrzej ładował i rozwoził taczką ziemię sprzed domu tam, gdzie koparka nie mogła swobodnie manewrować. Podobno tej ziemi było 15 ton i do tego jeszcze ponad tona piasku. Na koniec zostało nam wyrównanie tej rozwiezionej ziemi grabiami.
W krótkich przerwach, gdy Pan Koparkowy wyłączał silnik, żeby usłyszeć odpowiedź na pytania o sposób rozłożenia ziemi na ziemi, udzielaliśmy także pośpiesznych wyjaśnień na temat pompy ciepła, która bardzo pana zainteresowała.
Na koniec usłyszałam komplement: "no, ale pani pracowała dzisiaj, jakby była ze wsi, a przecież pani chyba z miasta jest?" Potraktowałam to jako autentyczny komplement! W końcu przecież dorobiłam się ostatnio uczciwych odcisków na dłoniach (mimo używania, gdy nie zapomniałam, rękawiczek). Jak za starych dobrych czasów, kiedy to bywałam często w stajni i, zgodnie z teorią naszego św. pamięci instruktora pana Janusza, wyrażałam swoją miłość do koni machając z zapałem widłami przy obrządku.
I nawet zakwasów nie miałam!

Agduś
14-05-2007, 23:18
ZASIALI NA DZIAŁCE TRAWKĘ, TRAWKĘ, OD KOŃCA DO KOŃCA TRAWKĘ, TRAWKĘ..
Mam nadzieję, że ten tytuł nie ześle na nas jakiejś kontroli speców od narkotyków :roll:
Sobota minęła parapetowo, niedziela niedzielnie i nadszedł poniedziałek. Przez dwa poprzednie dni tęsknym wzrokiem spoglądałam na naszą glebę. Pałałam żądzą siania!
W poniedziałek nic już nie mogło nas powstrzymać.
Rano chwyciłam szpadel i taczkę, żeby rozrzucić i rozwieźć jeszcze dwie górki pozostawione przez Pana Koparkowego. Jedna leżała nad gwc, po którym zabroniliśmy jeździc koparką, druga przy płocie. Rozrzucałam, rozwoziłam i równałam grabiami. Uporałam się z tym przed południem.
Przy grabieniu nabrałam podejrzeń co do jakości nawiezionej ziemi. Z pozoru sypka i ładna, pozbijała się w grudy, które wychynęły z niej dopiero pod grabiami. Zbieranie ich i wyrzucanie spowodowałoby pozbycie się znaczącej części nawiezionej ziemi, wyrzucałam więc tylko największe.
Przy okazji zauważyłam, że w miejscach, po których jeździła koparka albo cześciej chodziliśmy, sypka jeszcze niedawno ziemia stała się twarda jak beton. Chwyciłam więc grabie, żeby ją przygotowac do zasiania trawy, ale czułam się, jakbym drapała po asfalcie. Zasiane wcześniej przy grabieniu ziarno niepewności wykiełkowało i rosło jak baobab.
Zgłębianie wiedzy teoretycznej na temat zakałdania trawników zaowocowało pewnością że nowy trawnik należy zwałować lub jakoś inaczej ubić. Postanowiliśmy skorzystać z doświadczenia znajomego Andrzeja, który w tym celu posłużył się zagęszczarką. Tym bardziej, że liczyliśmy na porozbijanie chociaż części grud. Andrzej pojechał wypożyczyć sprzęt, a ja skrobałam beton, żeby mógł przyjąć ziarenka.
Zaszczyt bycia siewcą przypadł Andrzejowi. Ja popadłam w czarnowidztwo na skutek walki z betonem za pomocą grabi Gdyby nie zbliżające się czarne chmury, które miały nam podlać zasiany trawnik, pewnie odwołałabym calą akcję, kazała nawieźć jeszcze czegoś (piasku? trocin? ziemi odrodowej? :o ) i przeorać to razem i dopiero siać.
Nie było jednak czasu na zastanawianie się. Andrzej siał, a ja lekko zagrabiałam za nim i oddawałam się dekadenckim rozmyślaniom nad sensem naszych poczynań. Musiałam się spieszyć, bo już mnie Andrzej gonił z zagęszczarką, pchając ją, żeby szybciej się przesuwała po ziemi i nie ubijała jej zbyt mocno.
Fakt, że część grud uległa rozbiciu, pozostałe się wbiły w grunt i powierzchnia naszego przyszłego trawnika jest mniej więcej równa.
Minął tydzień od tej akcji. Tu i ówdzie widać pojedyncze zielone listki. Co z tego będzie? Zobaczymy.

Agduś
23-05-2007, 22:33
FOTOSTORY

http://images20.fotosik.pl/381/88e07ccf04a05dcf.jpg (www.fotosik.pl)
To, oczywiście, Weronika z zabawką taty. Szlifuje elementy placu zabaw, które, mimo impregnowania, jakoś zszarzały.

http://images20.fotosik.pl/381/4225f3e0b6f5cd5b.jpg (www.fotosik.pl)
Daleki sąsiad spod puszczy pasa swój kierdel na razie na niezabudowanych działkach (Rosanno, na Twojej też :D ). Owieczki poruszają się cichutko, nie beczą, podkradają się pod sam płot ku zachwytowi dzieci i konsternacji psicy.

http://images21.fotosik.pl/326/b24b24059671de57.jpg (www.fotosik.pl)
Trawka, jak widać wykiełkowała i rośnie aż szumi. Aura jej sprzyja i wyręcza nas w podlewaniu ogródka.

http://images21.fotosik.pl/326/6403349fe3a0105c.jpg (www.fotosik.pl)
Albo za mało miejsca przeznaczyłam na warzywniak, albo za dużo nasion kupiłam. Raczej to pierwsze. A właściwie, to za małą działkę mamy po prostu!
Coś już tam nawet zaczęło kiełkować. A spróbowałoby nie! Siałam naukowo, z wydrukowaną tabelką - "dobre i złe sąsiedztwo roślin". Wszystkie mają dobre sąsiedztwo. :wink:
Na pierwszym planie krzaczek - zaczątek "dzikiego" czyli mieszanego żywopłotu, który odgrodzi warzywniak od części reprezentacyjnej ogrodu. Będą tam przede wszystkim krzewy owocowe i nawet jakieś drzewka, które za duże nie urosną.

http://images20.fotosik.pl/381/20819b3bc456f8d1.jpg (www.fotosik.pl)
Pojechaliśmy do polecanej na forum szkółki roślin na rekonesans. Ja, oczywiście, wiedziałam, ze na oglądaniu się nie skończy. Nie mogłam się oprzeć kolorowym żarnowcom. W planach jest jeszcze dziki - żółty, ale tego pozyskam inaczej.
Andrzej bez entuzjazmu podszedł do tych zakupów (cztery krzaczki). Za to przy kolejnych już nie zgłaszał zastrzeżeń. Sam je posadził zresztą. I nawet torfu im nie żałował:


http://images21.fotosik.pl/326/fe26df9efadda821.jpg (www.fotosik.pl)
To, oczywiście borówki amerykańskie w sile sześciu krzaczków. Pewnie na tym sie nie skończy :wink: . Siedzą sobie na wprost wyjścia z salonu, bo przecież to całkiem dekoracyjne roślinki są.


http://images21.fotosik.pl/326/17c65a70d1f336a3.jpg (www.fotosik.pl)
Powoli zaludnia sie ogródek kwiatowy. Już od wczoraj wygląda znacznie lepiej niż na tym zdjęciu, bo pojawiły się nowe kwiatki.
Te "gotowe" kupiłam w większości na targu lub dostałam. Uwielbiam irysy, więc to one na razie tu królują. Niestety, wiatr je bardzo zniszczył, bo przez kilka kolejnych dni po ich posadzeniu okropnie wiało. I dlatego pojawiły się te panele przywiązane do płotu. Moze dekoracyjne ani trwałe nie są, ale spełniają swoją rolę. Popracują, mam nadzieję, do czasu, gdy wyższe krzaki zasłonią ogródek od wiatru.
Poza irysami jest jedna piwonia, jakieś dzwonki, margerytki i inne kwiatki. Lubię też piwonie i chcę mieć ich więcej, ale dopiero w sierpniu będzie je można przesadzać. Mam już obiecane u pani, która sprzedała mi wszystkie irysy.
Te badyle wrotyczu nie sa oryginalną ozdobą. Ich zadaniem jest wskazywanie, gdzie coś posiałam. Siałam na raty, więc musiałam to zaznaczać, żeby nie posiać w jednym miejscu różnych roślin.

http://images21.fotosik.pl/326/5edf20ca5434e4c4.jpg (www.fotosik.pl)
Jak widać, niektóre już kiełkują. Inne wyrastają z cebulek lub kłączy. Dzieje się!

http://images21.fotosik.pl/326/17519488b768977f.jpg (www.fotosik.pl)
A to jedna ze zdobyczy z sąsiedniego ugoru.

Agduś
06-06-2007, 23:04
NIEZASŁUŻONY (?) SPOCZYNEK NA LAURACH
Co prawda dużo jeszcze u nas do zrobienia, ale jakoś straciliśmy napęd. Chyba mielismy dosyć zasuwania od rana do nocy i teraz zwyczajnie nam się nie chce zabierać po południu za malowanie itp. Nadal wisi nam nad głowami jak miecz Damoklesa wizja robienia gładzi na sufitach podwieszanych na górze. Jakoś przed wprowadzką przegapiliśmy fakt, że to będzie konieczna i bardzo brudząca czynność. Bez tego nie zaczniemy malować ścian przy schodach, w sypialniach i w pracowni. A wciąż nie możemy się zdecydować na rozpoczęcie tego koszmaru. Niby coś było zrobione, ale na chybcika i po oglądnięciu efektów już tak na spokojnie widać, że są nie do przyjęcia. Poważnie zastanawiam się nad tapetą do malowania na suficie, ale, kiedy staję przed stojakiem z takimi tapetami w markecie i uruchamiam wyobraźnię, to mnie odrzuca. Wracam do domu i wyobrażam sobie gładzenie ścian i... też mnie odrzuca. Trwam więc sobie w tym stanie, rzucana od czasu do czasu jak epileptyczka.
Na razie możemy pomalować ściany w salonie, ale... zawsze coś ważniejszego wypadnie. Ostatnio zdecydowanie brakuje nam weekendów. Już od dwóch miesięcy co najmniej mamy je zaplanowane z dużym wyprzedzeniem.
Na razie więc konstruktywne zmiany zachodzą jedynie w ogródku. Głównie za sprawą pewnej pani, która dwa razy w tygodzniu przywozi na targ wykopane z własnego ogrodu (chyba ma kilka hektarów :o ) kwiaty. Ponieważ są to głównie irysy, nie moge sie oprzeć pokusie i dokupuje wciąż nowe egzemplarze. Jako stała klientka mogę zadać pani pytanie, czy ja już to mam, a ona zawsze wie. Ponieważ ostatnio ma juz kwitnące irysy, a ja nie mogę się po zakupach owocowych z nimi zabrać, to przywozi mi je wracając z targu pod dom.
Zdjęcie już nieaktualne po ostatnich dwóch dniach targowych:
http://images22.fotosik.pl/136/1575333cdd166c0e.jpg (www.fotosik.pl)

Tymczasem zjadamy pierwsze rzodkiewki z własnej grządki. Za to fasolkami szparagowymi uraczył sie ktoś inny i zeżarł mi dopiero co wykiełkowane roślinki. Już wiem, że to niejaka śmietka. Mam nadzieję, że potraktowane czosnkowym śmierdzidłem dosiane fasolki już jej nie będą odpowiadały.
Borówki amerykańskie będą miały już w tym roku odrobinkę owocków, a na krzaczkach pomidorów pojawiły się pierwsze zielone kulki. Pomna doświadczeń sprzed dwóch lat ucieszę się, gdy zerwę dojrzałe pomidorki (wtedy je trafiło zanim zdążyły dojrzeć).

Dzisiaj wreszcie skosiłam trawę. Zajęło mi to dwie godzinki. Dawno trzeba było ja skosić, ale od kiedy dorosła do kośby, wciąż padało. Teraz, jeżeli pogoda pozwoli, kosimy co tydzień, zeby zgęstniała. Mam nadzieję, że większości chwastów nie bedzie to odpowiadało, bo jakoś nie mem ochoty na pielenie całego trawnika. Jeżeli będzie jednak trzeba, to podejdę do tego filozoficznie.
kosząc spotkałam chrabąszcza majowego. Wiem, ze podpadł i gdzieś tam nawet go skupują. W dodatku nie z przeznaczeniem na cele spożywcze (choć zapewne marna to pociecha dla biednych winniczków, że zadowolą wyrafinowane podniebienia Francuzów) ale w celu eksterminacji. Zastanawiałam się, czy jako reprezentująca proekologiczne podejście do przyrody powinnam go zgładzić, by ratowac rośliny, czy też pozwolić mu odejśc wolno. Jako że czuję niechęć do pozbawiania życia jakichkolwiek istot, zostawiłam go własnemu losowi. Zaniepokoiłam się lekko dopiero na widok trzeciego z kolei chrabąszcza, ale tego też konsekwentnie pozostawiłam przy życiu.
No i tak właśnie spokojnie w porównaniu z zeszłym rokiem, mija nam czas.
"Spokojnie" to rzecz dyskusyjna biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich dni, ale to forum budowlane, więc nie będę zanudzała opowieściami o wyczynach trzyletniej pasjonatki karate...
Dobranoc.

Agduś
12-06-2007, 12:33
SĄSIEDZI
Za płotem od zachodu mamy sąsiadów. Już zamieszkali.
Od dłuższego czasu obserwowałam, że, gdy tylko zbliżę sie do płotu w jednym miejscu, z gęstych chaszczy po drugiej stronie wybiega sarna. Zastanawiałam się, co jej się tam tak spodobało i starałam się jej nie płoszyć. Aż przedwczoraj, gdy sarna wybiegła, usłyszałam ciche popiskiwanie. Wzbudziło to moje podejrzenia, więc, nie podchodząc bliżej, usiłowałam coś wypatrzyć wśród małych brzózek samosiejek, wrotyczu i wysokich traw. Trwałam w bezruchu, aż wreszcie zobaczyłam maleńkie uszko należące najwyraźniej do małej sarenki. Przyprowadziłam tam resztę rodziny. Przyszliśmy "szeptem", ale tylko Andrzej wypatrzył maleństwo. Dzieciom się nie udało. Juz mieliśmy wracać, zeby nie denerwować sarniej rodzinki, kiedy zauważyłam przedzierającą się przez wysokie trawy maleńką sarenkę. Stanęła i przyglądała się nam przez chwilę, a potem ruszyła dalej. To chyba nie była ta sama. Mam nadzieję, że nie zabłądziła i mama ja znalazła.
A bardziej na temat: przed doem, tam, gdzie na razie sadzę wszystkie kwiaty kupione i dostane, nie ma już miejsca! Właśnie wczoraj koleżanka ogołociła swój ogródek, a u mnie zrobiło się gesto. Kiedy zrobimy taras, część kwiatów przesadzę, żeby rosły wokół niego. Na razie czekają przed domem.

Agduś
26-06-2007, 20:41
DŻUNGLA
Ciepło i wilgotno, chwilami mokro. Klimat jak w dżungli nad Amazonką. I właśnie jak w amazońskiej dżungli wszystko rośnie jak szalone. Najlepiej, oczywiście, chwasty i gdzieniegdzie trawka.
Nie bedę się użalała nad sobą, ileż to czasu zajmuje mi wyplewienie warzywniaka i kwietnika i jak szybko chwasty odrastają, bo, szczerze mówiąc, lubię tę czynność. Pod pewnymi warunkami: muszę być w ogródku sama. Taaak, samotność to coś czegop mi bardzo czasami brakuje. Ponieważ chętnych do pomocy jakoś nie ma (chociaż nie, tu bym obraziła Małgosię, która z ogrooomnym zapałem pomaga mi we wszystkim, ale niestety ma kłopoty z odróżnieniem chwastów od innych roślin), o samotność w trakcie plewienia ogródka łatwo.
Drugi warunek łatwo spełnić - chwasty muszą być takie już ciut większe. Nie lubię wyskubywania tych maleńkich, które trzeba chwytać pensetką.
Trawnik obsiany tą samą mieszanką nasion, przypomina wojskowy wzór moro - gdzieniegdzie jest wysoki już dzień po skoszeniu i soczyście zielony, gdzieniegdzie niziutki nawet w dniu koszenia, łysawy i jakiś taki anemicznie blady. Z czego to wynika? Nie mam pojęcia!
Koszenie odstawiam (też z przyjemnością) raz w tygodniu, chociaż mam wrażenie, że w niektórych miejscach nie od rzeczy byłoby robić to częściej, w innych i ten raz na tydzień wydaje się przesadą.
W zeszłym tygodniu dosiałam innej mieszanki nasion w tych łysawych miejscach. Pewnie jest to niezgodne ze sztuką i trawnika w stylu angielskim improwizując w ten sposób zapewne nie osiągnę, ale nic to - trawnik dla ludzi, nie ludzie dla trawnika! Może tym innym trawkom spodobają się akurat te łyse miejsca.
Właśnie dzisiaj powinnam kosić, ale po przedpołudniowej ulewie utopiłabym się razem z kosiarką w błocie. Ciekawe, czy kiedykolwiek mocno rozrośnięta darń będzie w stanie spowodować, że po deszczu nie będziemy mieli kąpieli błotnych we własnym ogródku. Na razie jest okropnie!
Zastanawiam się, z czym wymieszać tę koszmarną ziemię, która miała być tak wspaniała, żeby
- przestać tonąć w błocie po każdym deszczu,
- cokolwiek chciało rosnąć na niej
- po kilku suchych dniach można było jednak wbić łopatkę w ziemię bez używania materiałów wybuchowych.
Planuję warzywniak i kwietnik jesienią obsiać łubinem, przekopać, gdy urośnie mieszając z piaskiem, torfem, obornikiem, jakąś normalną ziemią i czym tam jeszcze popadnie. Nie wiem, czy to coś da, bo pod spodem mamy glinę wykopaną spod właściwej ziemi podczas budowy i zakopywania kolektora.
Na szczęście roślinki planowane też dobrze czują się w klimacie tropikalnych lasów deszczowych. Pomidory wyrosły na bujne krzaczory i nawet zielonych na razie kulek jest niemało wśród liści. Fasolka kwitnie. Ogórki też. Słoneczniki rosną na wyścigi. Pierwszą rzodkiewkę już kończymy, ale druga rośnie. Marchewka jakoś długo nie mogła wystartować, ale wreszcie się zdecydowała i rośnie sobie pomalutku. Spróbowaliśmy już pierwszych borówek amerykańskich. Kwiatki za to wcale się nie starają. Mam nadzieję, że jesienna zmiana gleby im dobrze zrobi i w przyszłym roku wezmą się do roboty.

Agduś
10-07-2007, 22:51
WYRZUTY SUMIENIA
Wróciłam z tygodniowych wywczasów w Opolu i wpadłam po uszy w ... wyrzuty sumienia. W domu roboty od metra i końca nie widać. Ogród zarósł przez ten tydzień niemożebnie. Mała fuszka, która ciągnę już od dawna, też leżała jakiś czas odłogiem. O zaległościach forumowych nie wspomnę, bo to rozrywka, a nie obowiazek.
I tak miotam się od zajęcia do zajęcia dręczona wyrzutami sumienia, że czegoś innego w tej chwili nie robię. Kiedy sprzątałam po andrzejowym urządzaniu spiżarki (za dużo czasu na to nie miał, ale zrobił brakujące półki i pomalował wszystkie, co wymagało wywalenia poukładanych tam już prowizorycznie dóbr wszelakich na podłogę, blat i stół w kuchni), gryzło mnie, że ogród zachwaszczony, dzieci puszczone samopas bawią się w pokojach zamiast rozwijać swoje wrodzone zdolności w umiejętnie przeprowadzonych przez mamę zabawach edukacyjnych, a pranie przywiezione i zastane czeka na zmiłowanie. Kiedy wieczorem siadłam, żeby chociaż zaprzyjaźnione dzienniki poczytać, sumienie żarło jak rój komarów, że za robotę się nie biorę (fucha). Siadłam do fuchy, a tu pranie już wysuszone czeka na składanie i prasowanie (jakoś latem tego prasowania więcej, zimą prawie wcale, na szczęście). A Andrzej napomina co chwilę nie bez racji, że trzeba podróż nad morze i poczynania na jego półtorej tygodnia urlopu, które spędzimy na urządzaniu domku, zaplanować.

Kiedy ja znajdę chwilkę, żeby napisać coś porządnie i na temat w dzienniku???

Pochwalę się tylko, że dostaliśmy rachunek za prąd - oby tak dalej! 1200 zł z groszami od grudnia do czerwca za wszystko (grzanie, cwu, gotowanie, spawanie, cyklinowanie, wiercenie, szlifowanie i normalne "życiowe" używanie prądu).

Agduś
16-07-2007, 22:57
URLOP
W czwartek Andrzej zaczął urlop, czego efekty już widać. Oczywiście zaplanowaliśmy, optymistycznie, całe mnóstwo prac, których nie zdążymy wykonać przed wyjazdem. Samo dopieszczanie surowych sosnowych desek, do stanu, który zadowolił wysokie wymagania mojego małża, zajęło prawie cały dzień. Ale za to półki na książki u Weroniki są gładziutkie jak ze sklepu meblowego. Dzisiaj zostały zamontowane i pomalowane drugi raz, a jutro będzie można poukładać na nich książki. Na to konto dzisiaj przez cały dzień targałam kartony książek na górę i z powrotem na dół (niezbyt mądrze to zabrzmiało, ale po przeglądnięciu kartonu z książkami dla dzieci, znajdowałam na dnie czasem kilka książek, które mają być w salonie i musiałam je tam odnieść). Odczuwam to tu i ówdzie, ale wreszcie pod schodami nie ma ani jednego kartonu!!!
Zaczęłam trochę od końca, bo przecież pierwszym przedsięwzięciem urlopowym było zmontowanie placu zabaw. Na razie jest to tylko zjeżdżalnia i huśtawka przeniesione ze starego domu. Tu zostały wyszlifowane (Weronika ze szlifierką została tu już uwieczniona), następnie kilkakrotnie zaimpregnowane (lubię malować) i wreszcie zmontowane. Tym razem wszystkie nogi (sztuk 8 ) zostały zacementowane w ziemi. Ale zanim je zacementowaliśmy, musieliśmy jechać na zakupy. Poprzednio huśtawki wisiały na hakach i metalowych kółkach. Podczas huśtania kółka i haki ścierały się, czego świadomość bardzo mi przeszkadzała. Miałam ochotę raz na miesiąc sprawdzać ich stan, a to wymagałoby użycia drabiny, bo huśtawka niska nie jest. Zażądałam użycia jakiegoś bardziej profesjonalnego sposobu zawieszenia. Marzyło mi się coś z łożyskami. W dwóch marketach nie mieli nic do zaoferowania. W końcu Andrzej wpadł na pomysł wykorzystania kółeczek do wózków. Musiał wyrzeźbić w ślicznych nowiutkich oponkach rowki, co uczynił z bólem serca. Jednak pomysł okazał się wyśmienity i kółeczka zamontowane do góry nogami (czy one mają nogi???) znakomicie spełniają swoją funkcję. Dzisiaj zakończyliśmy dopieszczanie placu zabaw. Pomalowałam starą drewnianą huśtawkę dla Małgosi (taką z barierkami) na jej ulubiony kolor - różowy, który uzyskaliśmy z resztki białej farby i czerwonego pigmentu. Kolorek zachwycił Małgo (mnie nie, ale to nieistotne). Planujemy rozbudowę, ale to w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Nie pochwaliłam się, że powiększyliśmy nasz stan posiadania. Dokupiliśmy maleńki kawałeczek ziemi przylegający do naszej działki. Początkowo nie mieliśmy zamiaru tego robić, bo ogrodzenie już gotowe i dla 16 m2 ziemi nie warto go przestawiać. Jednak właściciel tego kawałka tak uparcie nas nachodził i obniżał cenę, ze w końcu zdecydowaliśmy się na zakup. Tym bardziej, że to od zachodu, więc można będzie zasadzić tam coś wyższego, zeby trochę osłaniało nas od wiatru, nie zmniejszając przedogródka.
Niestety sama transakcja miała taki pzrebieg, że wspominam ją z niesmakiem. Otóż właściciel tego skrawka ziemi zapewniał nas obniżając cenę, że on poniesie koszty notarialne. Wspominał coś o notariuszu, który bierze tylko 100 zł. Wydawało nam się to mało prawdopodobne, ale w końcu to jego sprawa. Tymczasem podczas podpisywania umowy okazało się, że pan właściciel mówiąc o kosztach notarialnych miał na myśli koszt wyciągnięcia potrzebnych dokumentów i dojazdów po nie. Oczywiście nie zgodziłam się na taką interpretację i sytuacja stała siępatowa. Po telefonicznych konsultacjach z Andrzejem (w pracy), po prostu wyszłam, grzecznie się żegnając z wkurzonym, aczkolwiek usiłującym zachować profesjonalny spokój, notariuszem. Juz w poczekalni złapał mnie sprzedający (żeby było weselej, właśnie Madzia rąbnęła Małgo w nosek, co spowodowało krwotok) i zaproponował podział kosztów 3:1 (on daje 3/4). Usiłując uspokoić Małgo, wytrzeć jej nosek i powstrzymać krwotok, a przy tym ochronić jak najwięcej ubrań od poplamienia krwią, po cichu, ale dobitnie wyrazić swoją złość na Magdę, jednocześnie zdecydowałam, że mogę na to pójść. Sekretarka zajęła się Małgosią, notariusz, wciąż oburzony, z ulgą przystąpił do kontynuowania swoich czynności.
I tak nabyłam drogą kupna 16 m2 ziemi. Szkoda tylko, że już nie mam ochoty na kontynuowanie znajomości z jej byłym właścicielem, bo facet ma konie i w związku z tym też koński nawóz. Poszukam innego. Obiecywał wprawdzie, że możemy z dziećmi przyjść na kucyki, ale już wcześniej okazał się niezłym bajarzem, więc do tej obietnicy wagi nie przywiązywałam. Proponował nam między innymi zakup 20 arów ziemi przeznaczonej w planie pod cmentarz, zarzekając się, że ma wiadomości z pierwszej ręki, jakoby plan rozszerzenia cmentarza w tę stronę upadł. Życzył sobie 5 tys za ar. Ponieważ też mamy 14 arów ziemi z tym samym przeznaczneniem (to pasek długości 140 metrów ciągnący się od naszej działki do obecnego cmentarza), po połącznieu ich powstałaby ładna działka. Roztaczał przed nami wizję kucyków i koników, które nam oczywiście tanio sprzeda, pasących się na tym kawałku ziemi. Niezłe, ale okazało się, że plan wcale nie został zmieniony! Czy cmentarz powstanie, to zupełnie inna bajka, bo nikt nie chce sprzedawać ziemi pod niego. Tym bardziej, że ponoć (to kolejna rewelacja naszego bajarza), mają zamiar płacić po 1 tys za ar, podczas gdy działki w okolicy dochodzą do 25 tys za ar.
A w końcu okazało się, ze jego ziemia nie przylega do naszej!
Tymczasem możemy z okna obserwować budowę innej forumowiczki. Właśnie dzisiaj budowlańcy ruszyli z kopyta, bo do tej pory raczej się obijali. Fajnie tak bez emocji patrzyć, jak domek rośnie! DZisiaj właśnie, po dłuższej wymianie prywatnych wiadomości na sąsiedzkie tematy, zaczęliśmy się integrować przy wyśmienitym cieście przywiezionym przez Rosannę.
Jutro może porobię zdjęcia. Tylko najpierw poukładam książki u Weroniki.

Agduś
18-07-2007, 00:34
KSIĄŻKI NA WOLNOŚCI
Zdjęć nie ma, bo poza poranną wyprawą na targ, pocztę i do urzędu (znowu pokój nr 2, w którym mnie już doskonale znają po częstych w nim wizytach), nie wyściubiłam nosa z domu. Wprawdzie rano wydawało mi się, że w domu jest gorąco, ale po wyjściu i powrocie do cudownie chłodnego w porównianiu z polem wnętrza, szybko zmieniłam zdanie.
Dzieci taplały się cały dzień w ustawionym w cieniu basenie, a ja układałam książki.
Już czekały posegregowane wczoraj na weronikowe, madziowe, małgosiowe, salonowe i pracowniane. Układałam tylko weronikowe, bo tylko te mają już meldunek na docelowym miejscu.
Jak przyjemnie było je rozkładać, dzielić segregować, zastanawiać się nad kluczem ich ułożenia i wyborem miejsca na półkach! Alfabetycznie według autorów? Tematycznie? Seriami? Zastosowałam wszystkie te metody. Najpierw wybrałam serie, potem resztę podzieliłam tematami i poukładałam "dłuższe tematy" alfabetycznie. Zabrało mi to więcej czasu niż powinno, bo nie umiałam się powstrzymać od podczytywania coniektórych książek. Najchętniej większość przeczytałabym jeszcze kolejny raz, ale czasu na to nie mam... :(
Okazało się, co mnie nie zdziwiło, że wiele książek mam zdublowanych lub potrojonych. Dostałam od mamy książki swojego dzieciństwa, od cioci książki, z których dawno wyrósł mój kuzyn, poza tym moja mama kupowała całą serię wydawaną niedawno, nie pomijając książek, o których wiedziała, że je mamy, żeby seria była pełna. No i pojawił się problem: którą książkę oddać do biblioteki? Tę starą, na szarym papierze, którą czytałam jako dziecko? Nie, bo ją lubię. Tę nową kolorową? Nie, bo ładniejsza i dzieci, rozbestwione kolorowym dobrobytem, chętniej po nią sięgną. Tę z serii? Na pewno nie! Tę byle jak wydaną jako dodatek do gazety? Nie, bo to lektura, więc bez żalu ją dam dziecku do szkoły na lekcję, tym bardziej, że lekka i cienka.
A wieczorkiem rozpakowałam, na razie na podłogę, książki "salonowe", czyli "dorosłe". Z przyjemnością wyciągałam je z pudeł. Niektórych nie widziałam już ponad trzy lata! Jakkolwiek egzaltowanie to by nie zabrzmiało, napiszę: z przyjemnością się z nimi przywitałam.
A podręczników do piątej klasy, o których wiem, że powinny gdzieś być, nie znalazłam. I skąd mam wiedzieć, które trzeba kupić, a który mamy?
Jeszcze pudła w pracowni zostały do przeglądnięcia. Mam nadzieję, że się w nich znajdą. Podręczniki i większa część serii dla młodzieży. Nowiutkiej! Aż się boję myśleć, co się z nimi mogło stać! No bo w końcu zgubić kartony z książkami nie jest tak łatwo.

Agduś
19-07-2007, 20:42
ZDJĘCIA
Zgodnie z zamówieniem i obietnicą kilka zdjęć opatrzonych komentarzami:

http://images29.fotosik.pl/32/2ddb2b133044b376.jpg (www.fotosik.pl)
http://images30.fotosik.pl/31/c038e10c56535e76.jpg (www.fotosik.pl)
No wiem, wiem... Niewiele ich jeszcze. Na szczęście dzisiaj znalazło się jeszcze kilka kartonów z książkami dla dzieci. W tym zaginiona reszta tej kolorowej serii.
Wyniosłam dzisiaj kilka książek do biblioteki. Jeszcze pewnie po odnalezieniu tych nowych znajdę kilka do wydania.
Na górnych półkach wylądują na razie rzadziej używane książki naukowe. Niektóre służyły mi w czasach licealnych, kiedy to zapowiadało się, że obiorą zupełnie inny kierunek kształcenia. Niestety, moja pani profesor od biologii skutecznie obrzydziła mi ten przedmiot, który tak uwielbiałam w podstawówce.

http://images28.fotosik.pl/31/9ad7d2522e26828e.jpg (www.fotosik.pl)
Nie chciało mi się już wychodzić z domu, więc zdjęcie placu zabaw zrobiłam wieczorkiem z okna.

http://images23.fotosik.pl/31/d6b40f8d5fadf89e.jpg (www.fotosik.pl)
Zdjęcie warzywniaka zrobiłam, jak widać, o zachodzie słońca. Dlatego wydaje się, jakby było pochmurno.
Chciałam pochwalić się, że jednak coś mi tam wyrosło. Tylko co z tego, jeżeli pomidory właśnie zaczęły dojrzewać (dzisiaj zerwałam pierwszego), fasolka też zaczyna nadawać się do zbioru (zebrałam dzisiaj już ze dwa kilogramy, czyli jeden obiadek), kilka ogórków już zjedliśmy, ale reszta jest jeszcze maleńka. Tymczasem jutro wielkie pakowanie i sprzątanie. Zostawiamy na trzy tygodnie nasz ogródek. Całe szczęście, że przez ten czas będzie tu rodzinka, która dostała prikaz raczenia się dobrami wszelkimi, które dojrzeją podczas ich bytności.
Pakowanie miało być dzisiaj, ale jakoś nie wyszło. Jak ja nie lubię tego robić!!! Ratunku!!! Dawno, dawno temu nie mogłam zrozumieć, dlaczego moja mama tak narzeka na pakowanie. Ja, kieyd miałam sama wyjechać w góry, pakowałam się w 15 minut. Doskonale wiedziałam, co mam zabrać, nie męczyły mnie też dylematy "ta bluzka, czytamta?", bo ciuchów miałam niewiele i wiedziałam, które się nadają na łazęgi górskie. Teraz muszę zapakować rzeczy dla dziewczynek na każdą pogodę i okazję (no, balu nie planuję), zabawki, rozrywki, kosmetyki, ..., zresztą, co ja będę pisała - znacie to. Kiedyś, gdybym czegoś nie zabrała, to jakoś musiałabym sobie poradzić. Sama. A teraz...
Zaraz idę prasować to, co zamierzamy zabrać, a wyprasować trzeba koniecznie. Reszta poczeka.
I tak od warzywniaka do prasowania... Luźne dygresje. A miało być o budowaniu. Dobrze, że w dzienniku wolno tak sobie pozwalać, bo mnie wena ponosi.


http://images28.fotosik.pl/32/701961173f3f456c.jpg (www.fotosik.pl)
Z tyłu to, co w przyszłym roku ma się zmienić w przepiękny skalniak ze strumyczkiem w dodatku. Na razie wygląda żałośnie zarośnięty chwastami po pas.
Za skalniakiem ma być kompostownik, ale też nie mamy czasu na zrobienie go. Ponieważ chwasty mają trafić do kompostownika, a tegoż wciąż nie ma, to sobie rosną spokojnie. Zresztą może tak górce jest lepiej niż na łyso?
Dopiero na zdjęciu widać, ajk okropnie wygląda nasz trawnik. W tym roku dam mu już chyba spokój. Wiosną zacznę intensywnie zabiegać o jego lepszą prezencję.
Pozdrawiam i do poczytania za trzy tygodnie.

Agduś
24-08-2007, 13:25
URLOP Z DOMKIEM W TLE
Ukradłam trochę czasu (komu???) i szybko zabieram się do opowiedzenia o naszym urlopie. Targana wątpliwościami, czy tak można (no bo to w końcu dziennik BUDOWY miał być), wybiorę to, co najbardziej z budową związane.
Zaczęliśy od pobytu nad morzem. Noclegi w Barzowicach, czyli jakieś 7 kilometrów od plaży wybraliśmy ze względu n cenę i spokój. Z Ogrodu widzieliśmy morze. Pogoda była, jaka była, co zmusiło nas do wysiłków intelektualnych, by zapewnić dzieciom rozrywkę, ponieważ, jak powszechnie wiadomo, w czasie deszczu dzieci się ndzą. Nasze nie miały czasu się nudzić. Zwiedziliśmy okoliczne, w większości już nam znane, miejscowości nadmorskie, kąpaliśmy się, gdy tylko temperatra powietrza przekraczała 18 stopni (woda miewała od 14 do 18 stopni), spacerowalismy po plaży, włazilismy na latarnie... Norma.
Podczas tego pobytu zdewirtualizowaliśmy jedną forumową znajomość. Zgodnie z przewidywaniami okazało się to znakomitym pomysłem i spędziliśmy przemiły i pogodny dzień na Dzikim Zachodzie w towarzystwie Brazy i jej Rodzinki. Dziewczynki były zachwycone króliczkami, malymi kotkami, strusiami i inną żywizną. O jeździe na koniach i wielbłądzie nie muszę się rozpisywać, bo to już był szczyt szczęścia. Nawet mnie się udało na pół godzinki posadzić pewną część ciała w siodle. Okazało się ze tego się nie zapomina, jak jazdy na rowerze, ale braki kondycyjne dały o sobie znać.
Wobec faktu, że wszystkim zdewirtualizowanie znajomości się spodobało, musialo dość do drugiego spotkania. Tym razem postnowiliśmy zwiedzić Kołobrzeg, nie zważając na pogodę, która, delikatnie mówiąc, nie sprzyjała spacerom. Szczęśliwie uniknąwszy zwiania z molo i ukręcenia głów na latarni przez wiatr, wróciliśmy w gościnne progi Brazy i Szanownego Pana. Pewnie gdyby nie my, spędziliby ten dzień jak należy w domowych pieleszach, wychodząc jedynie na obowiązkowe spacerki z psuką...
Nasze córki zaprzyjaźniły się natychmiast. Wero wymieniła już adresy internetowe i pewnie zaraz po powrocie z obozu zacznie okupować komputer, a Małgo nie zaśnie, jeżeli najpierw nie "zadzwoni" ze swojego telefon do Karrrrli i nie opowie jej, co dzisiaj robiła.
Nie zapomnieliśmy o wykańczaniu domku, a zwłascza łazienki dzewczyn która ma być "morska". Przywieźliśmy "żagowiec" na półeczkę, malutką latarnię morską do dekoracji, 15 litrów morskiego piasku i reklamówkę muszelek, piórek, morszczynu, płaskich kamyków, grubego piasku, patyczków i pewnie czegoś jeszcze.
Skorzystaliśmy z okazji, że mamy do Szczecina tak "blisko" (zaledwie jakieś 200 km) i pojechaliśmy pooglądać żaglowce. Wbrew naszym obawom, dzieci były zafascynowane oglądaniem żaglowców (na niektóre nawet udalo się nam wejść, chociaż po poludnu już zrezygnowaliśmy ze stania w kolejkach do trapów, tymbardizje, że wbrew zapowiedziom, tylko kilka żaglowców przyjmowalo gosci, więc kolejki się skomasowały przy nich i osiągnęły niebotyczne rozmiary. W ogóle tłum przewalający się po nabrzeżach i mostach był wręcz przerażający. No ale , co się dziwić, my sami też należeliśmy do tego tlumu. Podziawiałam tylko odwagę opiekunów jakiejś wycieczki, którzy zaganiali swą trzódkę nerwowo licząc dzieci co chwilę. Oczywiście pobyt ten zaowocował, oprócz natłoku wrażeń, także jakąś ogromną ilością zdjęć. Jedyny niedosyt pozostał po zamiarach posłuchania szant. Ze sceny dobiegała potwornie głośna muzyka, której słuchanie nie sprawiło mi żadnej przyjemności. No ale przecież jest w Krakowie odpowiedni festiwal, więc, gdy dzieci podrosną... Nasza cierpliwość i wytrwałość w zbieraniu stempli zostały nagrodzone koszulkami "Żagli".
Drga część wakacji przy innaj okazji, a teraz zdjęcia i do roboty...

http://images28.fotosik.pl/68/af25dac9454ab936.jpg (www.fotosik.pl)
http://images24.fotosik.pl/68/dd6a4975cdc69ddb.jpg (www.fotosik.pl)
http://images28.fotosik.pl/68/c7629c043dc44acc.jpg (www.fotosik.pl)
Tego chyba nie trzeba komentować...

http://images29.fotosik.pl/68/f794057931222cae.jpg (www.fotosik.pl)
A to ja na Brazylii. Tak! Braza odstąpiła mi swoją ulubienicę na jazdę! To się nazywa gościność!!!

http://images30.fotosik.pl/68/bda17b582431122a.jpg (www.fotosik.pl)
W taką wspaniałą, spacerową pogodę wyciągnęliśmy Brazę i jej Rodzinkę na zwiedzanie Kołobrzegu. Mam nadzieję, że nam to kiedyś wybaczą...

http://images25.fotosik.pl/68/153df0ea452ac7b1.jpg (www.fotosik.pl)
Podziwianie widoków z latarni w Kołobrzegu.

http://images21.fotosik.pl/380/d0c71cb5f46e0895.jpg (www.fotosik.pl)
Podłoga w łazience dziewczyn będzie przypominała plażę... No może nie aż tak realistycznie, ale... Zobaczymy, co nam wyjdzie.

Agduś
27-08-2007, 01:16
URLOP Z DOMKIEM W TLE cz. II
Po przyjeździe do Swornychgaci tego "domku w tle" już jakoś jakby mniej było. Wprawdzie opowiadaliśmy naszym gospodarzom-znajomym o domku, ale już niczego nie kupowaliśmy, nie zbieraliśmy... Miałam apetyt na sieci rybackie stanowiące wystrój domku "grillowego", które wyśmienicie wzbogaciłyby łazienkę dziewczyn, ale nie posunęłam sie do kradzieży.
No, z tym niekupowaniem to nie do końca prawda, bo trafiliśmy przypadkiem do likwidowanej "Hypernovej", w której nabyliśmy wieżę do naszej sypialni. Była przeceniona o ponad połowę, ma wszystko, co trzeba, plus MP3 i DVD, co znacznie ułatwi nam życie. Mamy (wstyd przyznać, bo to takie niemodne) telewizor w sypialni. Ponieważ w te rzadkie wieczory, kiedy to możemy sobie coś na leniucha pooglądać, liczenie, że nasza wspaniała abonamentowa tv zapewni nam godziwą rozrywkę jest naiwnością graniczącą z głupotą, pogodziliśmy się z koniecznością przenoszenia sprzętów typu magnetowid i DVD z dołu do sypialni (wobec dysproporcji pomiędzy zaplanowanymi wydatkami na urządzenie domku a środkami pozostałymi z kredytu, nie planowaliśmy zdublowania tych sprzętów, natomiast wieżę zamierzaliśmy nabyć). Po powrocie do Sworów pozachwycaliśmy się naszymi nabytkami (nie tylko wieża była przeceniona) i doszliśmy do wniosku, że należało nabyć dwie wieże (i nie chodzi tu o tytuł książki). Po kilku dniach przyszło nam znowu udać się do miasta po owocki i buty, więc przy okazji kupiliśmy drugą - malutką wieżyczkę dla Małgo. I w ten sposób staliśmy sie planowo wysokouwieżowieni - mają ten sprzęt już wszystkie córki, mamy my w sypialni i w salonie (na razie teoretycznie, bo jeszcze nie zainstalowane). Nadal polujemy na telewizor do salonu. Jakbyście słyszeli coś o jakichś wyprzedażach, to proszę o cynk.
To nie koniec związanych z budowaniem (choć tym razem nie naszym) wydarzeń. Kolejnym była wizyta w domu, stojącym na kominie i dachu. Pewnie już słyszeliście o nim. Stoi na kominie w Szymbarku (koło Wieżycy). Koło fabryki Danmar (domy drewniane) znajduje się coś w rodzaju skansenu. Taki szwarc, mydło i powidło. Jeżeli chcecie zobaczyć najdłuższą deskę świata i przeczytać niesamowitą historię jej powstawania, po chwili wzruszyć się w autentycznym domu Polaków wypędzonych na Syberię (przeniesiony!), w baraku z syberyjskiego obozu, w pociągu (lokomotywa i 4 wagony), którym byli wywożeni (wszystko opatrzone tablicami ze zdjęciami, historią, opowieściami o dramatycznych przeżyciach dzieci i dorosłych autentycznie wzruszającymi), potem przeżyć ciężkie walki i nalot w replice bunkra organizacji Gryf Pomorski z czasów II Wojny Światowej (ciemny bunkier i odgosy walki - baaardzo głośne!), zobaczyć kościółek, w którego ściany wbudowano autentyczne stare belki różnych kaszubskich budowli i kamienny krąg "jak prawdziwy", "przy okazji" zapoznać się z ofertą firmy Danmar i wejść do domu, stojącego na głowie, to koniecznie musicie tam pojechać! My nie żałujemy tej wycieczki, chociaż zestawienie atrakcji i ich natłok są... jakieś takie amerykańskie. Oczywiście najważniejszy był dom stojący na głowie. Najpierw nie uwierzyłam w opowieści, że sam fakt postawienia domu na dachu i to pod skosem powoduje u ludzi zaburzenia równowagi. Obserwując zwiedzających, gdy staliśmy w kolejce, byłam przekonana, że się wygłupiają. Po wejściu i zrobieniu kilku kroków, chwyciłam się futryny! Łaziliśmy jak pijani, trzymając się ścian! To działa!
A domy z firmy Danmar jakoś mnie nie przekonały do siebie.
Cięęężko było wyjechać ze Sworów, oj, ciężko! Zawsze sie nam stamtąd ciężko wyjeżdża!
Droga powrotna (od wyjazdu ze Sworów do powrotu do domu) trwała ... 22 godziny!!! Nie, nie jechaliśmy przez Bieszczady. Problem polegał na tym, że po drodze musieliśmy wsadzić naszą najstarszą latorośl do pociągu, który wieczorem wyruszyl z Krakowa i zmierzał do Kołobrzegu. Po rozważeniu wszystkich możliwości, zdecydowaliśmy się na Kutno.
Najpierw zrobiliśmy przerwę w Zamościu. Nie TYM Zamościu, tylko małej wiosce niedaleko Bydgoszczy, gdzie zdewirtualizowaliśmy kolejną znajomość forumową z Agą żoną Facia, oczywiście Faciem i ich synkiem. Zaczęło się na budowie, a skończyło w ich gościnnym mieszkaniu, gdzie spędziliśmy czas chrupiąc znakomite zapiekanki do 23.00, by ruszyć na spotkanie z pociągiem. Wszystko poszło zgodnie z planem, dziecię pojechało nad morze na obóz sportowy, a my do... Koniecpola, dokąd dotarliśmy przed 6 rano, by zostawić drugą córkę u babci. Pokrzepieni drzemką (ja w samochodzie, żeby nie budzić najmłodszej, która słodko spała w foteliku), wyruszyliśmy w ostatni etap podróży do domu.
A w domu...!!! Pranie zrobiła bratowa, okna (wszystkie!) umyła mi mama! Pierwszy chyba raz wracałam do domu i nie musiałam zaczynać od sprzątania bałaganu powstałego przy pakowaiu (zostawiając dom gościom samoobsługowym, musieliśmy zadbać o porządek). Co nie znaczy, że nie miałam co robić. Pranie! Ogród!...
Ale o tym w następnym odcinku...

Agduś
27-08-2007, 19:22
ZDJĄTEK KILKA

http://images26.fotosik.pl/69/012138d355d9cdae.jpg (www.fotosik.pl)
Największy z żaglowców, które zobaczyliśmy w Szczecinie.

http://images21.fotosik.pl/386/28373cf70978b84a.jpg (www.fotosik.pl)
W Sworach wybraliśmy się, oczywiście, na spacerek po Brdzie. Różnie bywało "oczywistością" takiej wyprawy. Były i baaaardzo długie w czasach bezdzietnych (wtedy także po Zbrzycy, gdzie z kajaka zbieraliśmy grzyby), były lata posuchy, z małym którymś dziecięciem, były i krótsze wycieczki z większą liczbą dłuższych przystanków, gdy najmłodsze w danym momencie dziecię dorastało do tego, było i tak, że Andrzej zabrał dziewczyny, a ja zostałam z wózeczkiem na brzegu... W końcu wybraliśmy się w komplecie, ale wyrośliśmy już z kajaka, więc wypożyczyliśmy kanadyjkę. Niestety, trafiliśmy na felerny egzemplarz. Było toto potwornie chybotliwe, najmniejszy ruch któregoś dziecka powodował solidne przechyły, ławeczki dla wiosłujących były wysoko, co jeszcze zmniejszało stabilność. Zdecydowałam, że przed przyszłym sezonem muszę ostro potrenować i weźmiemy dwa kajaki (jeden - składak nawet mamy, tylko trzeba go wyremontować).
W dodatku pogodam nam nie sprzyjała. Zostawiliśmy tę przyjemność do ostatniego dnia, bo pogoda miał byc z dnia na dzień lepsza. Tymczasem wypływaliśmy w mżawce, która przeszła w regularny deszcz. Na szczęście później przestało siąpić.

http://images30.fotosik.pl/70/a0d99b62f38b9c06.jpg (www.fotosik.pl)
Łabędzi w tym roku było wyjątkowo dużo, ale niewiele z nich prowadziło młode.

http://images27.fotosik.pl/70/da8f876a861b7a3d.jpg (www.fotosik.pl)
Dużo takich było.

http://images13.fotosik.pl/54/3984aa01019b04b1.jpg (www.fotosik.pl)
Stół - pozostałości po wycięciu najdłuższej deski, która wisi obok na ścianie. Na koncu siedzą dziewczynki, ale pewnie nie będzie widać przy tym rozmiarze zdjęcia.

http://images27.fotosik.pl/70/c143b31054bd5c98.jpg (www.fotosik.pl)
Dom Sybiraka, czyli atrakcja nr 9.

http://images21.fotosik.pl/386/7270561fe44edd59.jpg (www.fotosik.pl)
Dom na głowie (nr 13).

http://images29.fotosik.pl/70/6758760ae7cff67d.jpg (www.fotosik.pl)
I gdzie tu pion???

http://images21.fotosik.pl/386/5698232b8f35f3fe.jpg (www.fotosik.pl)
Takie ślicznotki mieszkają na malinach w Koniecpolu. Cudne! Prawda?

Agduś
31-08-2007, 19:49
KOSZENIE EKSTREMALNE I INNE WIEŚCI Z OGRODU
Po kilku dniach walki z praniem, składaniem, prasowaniem, urozmaicanej wyjściami z jedynaczką na basen i normalnymi czynnościami domowymi, nadszedł dzień "K". Już nie można było dłużej zwlekać, tłumacząc się a to upałem, a to praniem czy prasowaniem, a to koniecznym wyjazdem do Krakowa. Należało stanąć twarzą w twarz z problemem! Odważnie! Po męsku!
Otóż pod naszą nieobecność trawa za domem przestała przypominać nawet bardzo zaniedbany trawnik. Powoli upodabniała się do łąki. Wprawdzie wędrując po ogródku już wcześniej wyrywałam co większe chwasty, ale to w niewielkim stopniu wpłynęło na wygląd "trawnika".
Z obrzydzeniem spojrzałam przez okno. Trawa była sucha, nie zanosiło się na deszcz. Nie miałam wymówki.
Poszłam do garażu, żeby wywlec z niego kosiarkę. Z dużą niechęcią tam poszłam. Nikt nie lubi chodzić do garażu. A to dlatego, że mamy tam jakąś trefną świetlówkę, która rozpala się dwie minuty a może i dłużej nawet. Andrzej też nie pała do niej miłością (eufemizm to był), ale zawsze jest coś pilniejszego do zrobienia.
Od razu zrezygnowałam z pojemnika na trawę, bo przy tej ilości zielska do skoszenia, odczepianie go, wynoszenie trawy i ponowne mocowanie zajęłoby mi więcej czasu niż grabienie trawy.
Gwoli wyjaśnienia dodam, że nasza kosiareczka to biedactwo kupione tanio w markecie budowlanym. Malutkie, słabiutkie, ot taka sierotka. Radzi sobie z trawką koszoną raz na tydzień całkiem dobrze, ale ta dżungla przerosła (dosłownie i w przenośni) jej siły. Krztusila się i zacinała ledwie wjechała w bujniejszą trawę, a co dopiero przy koszeniu chaszczowiska pod samym domem! Opracowałam jednak kilka sztuczek, dzięki którym przestałam mściwie rozmyślać, jak bardzo należy uszkodzić kosiarkę, żeby już nie opłacało się jej naprawiać. Wprawdzie skoszenie każdego fragmentu trawnika zajmowalo mi trzy - cztery razy więcej czasu niż zwykle, ale nie musiałam co chwilkę przewracać kosiarki, żeby odblokować zapchany trawą nóż. Dwa popołudnia trwała ta nierówna walka, zanim trawa nie została pokonana i wrzucona do prowizorycznego kompostownika! Już jest zresztą gotowa do koszenia!
Melduję, że z ogórków nie będzie pociechy, bo jakieś dziwne wyrosły. Najpierw (normalną koleją rzeczy) były malutkie i w takim stanie je zostawiliśmy. Po powrocie okazało się, że ogórki urosły... połowicznie. Przy ogonkach zostały małe, a na końcach napęczniały jak baloniki. Zjeść się dało, ale za dużo ich nie było.
Pomidorki za to obrodziły na pociechę.
Słoneczniki też, ale coś je je. Nie ptaki, które, o dziwo, w ogóle się nimi nie interesują, tylko robale. W każdym siedzi jedna albo i kilka dorodnych tłustych gąsieniczek, które raźno uciekają, gdy sie je wyeksmituje. Teraz robimy gąsieniczkom konkutrencję starając się zjeść słoneczniki, zanim one to zrobią. Problem w tym, że to czasochłonne zajęcie, a czasu wciąż mało.
Niektóre kwiatki kwitną, niektóre już przekwitły. Czekam na nasionka czarnuszki, które są doskonałe do chlebka (trzeba upiec chleb z czarnuszką - rewelacja!). Mieczyki jakieś marniutkie miałam - pewnie im ziemia nie odpowiada. Dziwaczki wcale nie chcą mieć różnokolorowych kwiatków na jednym krzaczku! Mam cztery krzaczki - biały, biało-żółty i dwa żółte.
Pochwalę się jeszcze, że mamy wreszcie szuflady na buty w wiatrołapie. Andrzej je zrobił popołudniami i prześlicznie mu wyszły! (Muszę im zrobić zdjęcie.) Nareszcie buty nie wysypują się ze zbyt małych szufladek-koszyczków! Oczywiście po załadowaniu butów do szuflad wyszło szydło z worka - ja mam ich najwięcej! Ale to wszystko dlatego, że tak trudno mi znaleźć wygodne buty, które mnie nie będą obcierały. Kupienie takich, które mogłabym nosić bez skarpetek (nie znoszę skarpetek latem!!!) graniczy z cudem. W efekcie mam mnóstwo butów, takich "skarpetkowych", które muszę sukcesywnie "znaszać".
Mamy też nareszcie lampkę nad drzwiami na zewnątrz! Nareszcie coś będzie rozjaśniało egipskie ciemności przed naszym samotnym domkiem. Tak nam się to spodobało, że pojechaliśmy po drugą taką samą lampkę do Praktikera (sterczy nam kabelek nad drzwiami balkonowymi, to niech już coś tam na nim będzie). Lampkę znaleźliśmy, ale pry okazji Madzia niechcący rozbiła jakąś paskudną stojącą lampkę stolikową. Na domiar złego okazało się, że to paskudztwo (została metalowa okrągła podstawka, prosta rurka i obsadka na żarówkę) kosztowało ... 179 zł! Obok stały o wiele bardziej skomplikowane wytwory ludzkiej wyobraźni w cenach do 99 zł, a toto kosztowało majątek!!! Płacząc zapałciliśmy... cóż było robić?

Agduś
24-09-2007, 23:02
BŁĄDZENIE DOMOROSŁEGO MALARZA POKOJOWEGO
Po zainstalowaniu butów w naszych nowych, ślicznych szufladach, Andrzej przystąpił do robienia półek na książki do salonu. Ponieważ deski klejone są drogie, a zwykłe dechy tanie, kupił te drugie i mozolnie przerobił na pierwsze. Po sklejeniu, wyszlifowaniu niezliczoną ilość razy i polakierowaniu wyglądają całkiem, całkiem. Kiedy już były gotowe, podczas kolejnego omawiania ostatecznego wyglądu półek nieśmiało zaoponowałam przeciwko podpieraniu ich na słupkach. Uznałam, że o wiele, wiele ładniej i lżej wyglądałyby na ładnych drewnianych podpórkach z IKEI. Oczywiście Andrzej stwierdził, że bez trudu takie podpórki wykona i jak powiedział, tak zrobił.
Skoro półki już są gotowe do powieszenia, należy przygotować dla nich miejsce, czyli pomalować ścianę za nimi. Mój szalony plan (pamiętacie te trzy plastikowe kubeczki z IKEI, które mnie natchnęły pomysłem na kolorystykę hollu?) przewiduje pomalowanie belki i słupa tym samym ciemnozielonym kolorem, który ma uwydatnić urodę naszych schodów stanowiąc ich tło. To ma być BARDZO ciemny butelkowozielony kolor. Wydumałam jeszcze, że taki ciemny kolor bardzo ładnie będzie wyglądał jako tło dla półek (sosna) i książek.
Zaopatrzywszy się w ciemnozielony pigment w odcieniu zbliżonym do idelanego i kilka innych, które miały pomóc ten ideał osiągnąć, przystąpiłam do mieszania. Szybko się okazało, że należy zaopatrzyć się w większą ilość pigmentu. A potem, że w jeszcze większą... Wymieszawszy starannie ową jeszcze większą ilość pigmentu skonstatowałam, że to nie jest jeszcze to, o co chodziło. Dzień był piękny i słoneczny - wymarzony na malowanie. Dwukrotnie dokupowany pigment swą ceną dorównał cenie farby :x . Oczywiście doskonale zdawałam sobie sprawę z popełnionego błędu - tym razem bezwzględnie należało kupić farbę w wybranym kolorze (a są takie we wzornikach) z mieszalnika. Nawet przed pierwszym dokupieniem pigmentu o tym myślałam, ale żal mi było tej już nieco zazielenionej farby, z którą nie miałbym co zrobić.
Cóż było robić? Zaczęłam malowanie. Zajęło mi to całe przedpołudnie, bo właściwie powierzchnia malowana składała się głównie z krawędzi, do których trzeba było podchodzić z należytą ostrożnością (wiem, jak trudno jaśniejszą farbą zamalować ciemniejszą) Efekt był.... co tu dużo mówić - OKROPNY! Sam kolor jest nawet ładny, ale zupełnie NIE PASUJE do koncepcji! Z kacem morlanym podjęłam decyzję - trzeba to zamalować. Jutro jadę zrobić to, co należało na samym początku PRZED wydaniem kasy na pigmenty: zabieram wiaderko i jadę do pobliskiego mieszalnika, gdzie obiecali spróbować (bez gwarancji o czywiście) osiągnąć pożądany kolor. Na szczęście chodzi o przyciemnienie tego, co jest, a nie radykalną zmianę koloru, więc szansa na sukces istnieje.
Za to beż wyszedł całkiem, całkiem (też mieszałam sama), co mnie nieco pocieszyło.
Pomalowałam więc to, co ma być beżowe, a Andrzej zawiesił wreszcie kinkiety i przymocował gniazdka. Nie mogliśmy potem wyjść z salonu - tak inaczej i bardziej po ludzku wygląda! Tylko widok tej zieleni...

A na początku października powiniśmy mieć podjazd! Moją wizję!
Piszę "powinniśmy", choć panom z firmy brukarskiej dobrze z oczu patrzyło, bo nauczona poprzednimi doświadczeniami z niektórymi ekipami, nie mam odwagi pochwalić się: "będziemy mieć".
Wybraliśmy kostkę - "tegula" (Kto wymyśla te nazwy??? I ile mu za to płacą??? Bo jakby co, to ja też umiem!) z Brukbetu. Opaska z kamienia sieneńskiego.

Agduś
25-09-2007, 21:16
ZMIANY
Primo po pierwsze udało się! Udało się zrobić całkiem ładną zieleń z tego czegoś, co wyzdajałam domowym sposobem.
Zawiozłam wiaderko do mieszalni i zostawiłam, znalazłszy uprzednio pożądany kolor we wzorniku. Oczywiście efekt wzięłam na własną odpowiedzialność. Przy okazji zamówiłam tynk na cokół - nareszcie! Trzeba go (cokół znaczy się) otynkować koniecznie przed zrobieniem podjazdu, chodniczka i opaski. Wybrałam ze wzornika jeden, ale kazałam połowę czarnych kamyków zastąpić szarymi. Nawet ładnie wyszło.
Kiedy przyjechałam odbierać farbę i tynk, pani zaznaczyła na wstępie, że niczego więcej nie udało się uzyskać. Trochę mnie tym przestraszyła, ale kolorek okazał się całkiem, całkiem... Potem długo opowiadała, jak to się z szefową głowiły nad wyborem odpowiednich pigmentów. Zdolne są, bo im się udało.
Oczywiście po południu nie mogłam się powstrzymać i pomalowaliśmy to, co trzeba, na zielono. Andrzej zaczął od narożników, ja wałkiem malnęłam resztę i po chwili objawił się rezultat naszych wysiłków. Kiedy Andrzej określił tę zieleń jako "głęboką" poczułam się w pełni usatysfakcjonowana. Nie używałam tego określenia, ale taki właśnie miał być efekt!
Nie pokażę zdjęcia samej ściany, bo Andrzej właśnie przykręca półki. Na razie te wiszące - blat pod telewizor i albumy a pod nim szuflady na kasety i płyty oraz półki na sprzęty powstaną później. Cieszę się, że wreszcie poukładam tam ksiażki!
Kiedy kończyłam malowanie, Andrzej obszywał zasłonki i firanki. Jeszcze trochę i... ładnie będzie!
Wybraliśmy wreszcie rolety, tylko musimy je zamówić. Ponieważ te w kasetach uniemożliwiłyby otwieranie okien (otwory są za wąskie), zdecydowaliśmy się na takie śmieszne - harmonijkowe. Trochę wyglądają jak żaluzje, bo materiał pozwijany jest w harmonijkę, ale za to nie mają wcale kasety i można je odsuwać zarówno z dołu jak i z góry, tworząc zazdroskę. W łazienkach na pewno się to przyda, a czy gdzie indziej też? Nie wiem - okaże się w praniu. Niestety ta firma nie pokazuje na swojej stronie żadnych próbek materiałów, więc trzeba będzie się umówić na jakieś spotkanie.
Gorsza wiadomość - nie będzie "teguli"! Jestem zła i zawiedziona! Bardzo! Zadzwonił pan brukarz i powiedział, że w Brukbecie nie mają tej kostki, bo nikt jej nie zamawia. Może znalazłaby się jeszcze czerwona, ale szarej, grafitowej i żółtej nie ma. A kół to już w ogóle. To po kiego grzyba umieszczają to w katalogu i na wystawce??? Żeby mi smaka narobić? Ale jestem zła!
Zdecydowałam od raz, żeby zamawiał "stare miasto", bo ta kostka była u nas na drugim miejcu. W dodatku jest najtańsza spośród tych, które braliśmy pod uwagę. Widocznie los chciał, żebyśmy trochę zaoszczędzili. A ja i tak wolę "tegulę", chociaż się tak głupio nazywa!
Idę pooglądać półki! Chyba położę na nich chociaż kilka książek!

Agduś
29-09-2007, 21:11
DAWNO OBIECANE...
... zdjęcia, oczywiście. Nareszcie je powklejam. Gwoli usprawiedliwienia dodam, że od wczoraj nie mogłam się dobić do prawie żadnej strony. Udawało mi się np. otworzyć forum (po dłuuugim oczekiwaniu), czasem nawet poczytać niektóre wątki, ale już o pisaniu mowy nie było. Bardziej skomplikowane strony jak Fotosik, czy nawet poczta, w ogóle się nie otwierały. Zaczynam się coraz poważniej zastanawiać, czego bardziej nie lubię - naszej radiówki, czy tepsy...
Ale do rzeczy!

http://images27.fotosik.pl/91/6fdf26f75c3a1096.jpg (www.fotosik.pl)
To, oczywiście, szuflady na buty w wiatrołapie. Widzicie? Tak się spieszyłam, żeby zrobić to zdjęcie i jak najszybciej je pokazać, że nawet nie pozamiatałam wszechobecnego piasku z podłogi. Mam nadzieję, że po zrobieniu chodniczka, będę mogła rzadziej zamiatać tę podłogę. Chociaż, biorąc pod uwagę, ile piachu obsypuje się z naszej psuni i to w dodatku stopniowo, w miarę wysychania sierści, to obawiam się, że to płonna nadzieja.
Prawda, że szuflady wyszły artystycznie? Aż szkoda, że nie będzie ich widać, bo znajdą się za przesuwnymi drzwiami, które kiedyś powstaną...

http://images27.fotosik.pl/91/2bc03929bf5606b2.jpg (www.fotosik.pl)
Specjalnie zrobiłam to zdjęcie, żeby pokazać podpórki a'la IKEA. Może trochę bardziej masywne są, ale takie miały być, w końcu książki swoje ważą (oj, wiemy coś na ten temat po przeprowadzkach i późniejszym przenoszeniu ich z miejsca na miejsce). Te ksiażki na półce to ciężarki, które mają przypilnować, żeby półka przykleiła się do bocznych wsporników (do środkowego jest przykręcona).
Kolor ściany, jak to na zdjęciu z lampą, nie prezentuje się tu zbyt atrakcyjnie.

http://images28.fotosik.pl/91/af5f30bcf1294d7b.jpg (www.fotosik.pl)
http://images23.fotosik.pl/91/0e2a9e1c723528b0.jpg (www.fotosik.pl)
Na pierwszym zdjęciu książki zaraz po ułożeniu. Zdziwiłam się, że jest ich tak mało! Fakt, że każda dziewczyna ma swoją biblioteczkę w pokoju, że wszystkie naukowe i do pracy leżą w pracowni, ale myślałam, że beletrystyki i poezji będzie więcej.
Tam, gdzie teraz stoi ten piękny bukiet, będzie jeszcze blat pod telewizor i albumy. Kiedy powstanie, albumy z najwyższej półki zejdą na niziny (mam nadzieję, że im to nie zaszkodzi...), książki powędrują w górę, powstanie jeszcze jadna wąska półeczka na te śmieszne małe książeczki, które stoją teraz w drugim rzędzie na dolnej półce, a wazon z kwiatami (musimy często zapraszać gości :wink: ) będzie stał pomiędzy telewizorem a albumami.
Pod blatem będą półki na sprzęty i szflady na kasety i inne takie (ale o tym już chyba pisałam?).
Bukiet, który dostałam w czwartek od gości, doskonale pasuje do przyszłej kolorystyki salonu. Widoczna w tle dekoracja okna, to nasze stare zasłonki, jeszcze z Opola i jakaś dziwna wąska firanka, którą dostaliśmy od kogoś, a Andrzej artystycznie upiął na oknie. Docelowo będzie tam namotana na karniszu pomarańczowa organza (tak to nazwały panie w sklepie, więc pewnie naprawdę tak się zwie) i harmonijkowa roleta w kolorze beżowym.
Kolor ścian prawie tak wygląda w rzeczywistości. Wydaje mi się, że to był dobry pomysł z tym ciemnym tłem dla książek.

http://images27.fotosik.pl/91/2b90116f51a80c85.jpg (www.fotosik.pl)
Salon w wytwornym subtelnym beżu własnej produkcji...
Lampki w sklepie wisiały odwrotnie, ale okazało się, że trochę za wysoko zaplanowaliśmy kable i wyglądało to jakoś nie tak. Poza tym "normalnie" powieszone więcej światła dawały na sufit niż na sofę. Szybko zdecydowaliśmy o obrocie o 180 st. i wyszło całkiem, całkiem... Nieprawdaż?
Oczywiście narzuty to też "resztki",których na pewno w przyszłości tam nie będzie. Zastanawiam się tylko, jak sprawić, by jasna sofa (kiedy juz wywabimy plamy, które na niej zdążyły powstać dziwnym sposobem, acz bez jakiejkolwiek pomocy kogokolwiek) pozostała jasna na dłuższy czas, jednocześnie nie przykrywając jej niczym.

http://images12.fotosik.pl/115/de50444f073d556f.jpg (www.fotosik.pl)
A to nasza nowa współlokatorka. Niestety, jest tak ruchliwa, że więcej nie udało się uwiecznić :wink: . Prawda, że śliczna?

Agduś
29-09-2007, 22:12
O COKOLE, PIWONIACH, DZIWNYM SPOTKANIU I RATUNKU
Rozpieszczam Was dzisiaj, pisząc drugi pościk, nieprawdaż? Nazbierało się trochę, a że tematycznie nie pasowało do pierwszego, to powstaje drugi.
Od wczoraj Andrzej dzielnie walczy, by nasz domek był znów trochę piękniejszy. Zaczął od odgruzowania zaplecza. Jak sobie pomyślę, ile razy już przerzucaliśmy to drewno w różnych kierunkach, jak to ładowaliśmy je do Felusi, żeby przeprowadzić je do nowego domku, jak przerzucaliśmy je przez tymczasowy płot i układaliśmy pierwszy raz, ile razy sama osobiście układałam cały ten stos lub jego część, kiedy trzeba się było dostać do jakiegoś kawałka zawalonej nim przestrzeni, ile razy robił to Andrzej... to nie rozumiem, jak możemy narzekać (z różnym natężeniem) na ciężar książek! A drewno, choć kominkowe, to schnie, to znów moknie i oblepia się błotem. Na szczęście już niedługo zostanie ostatni raz przed spaleniem ułożone, tym razem już nie w błocie, tylko na płytkach chodnikowych. Może nawet powstanie dach drewutni (jak to dumnie brzmi!).
Tymczasem zaległo pod brzózkami i czeka.
Andrzej wyrównał półmetrowy (z zapasem) pasek wokół domu, na którym ułożymy kamień sieneński. Kupi nam go ze swoim rabatem (podobnie jak płytki na drewutnię) i przywiezie gratis z resztą materiału firma brukarska. Mam nawet zamiar naciągnąc panów na gratisik w postaci ubicia ziemi wokół domu albo, co najmniej, wypożyczenie zagęszczarki (wprawdzie można ją wypożyczyć niedaleko, ale raz, że trzeba za to zapłacić, dwa, że zagęszczarkę musieliśmy sami wyładować z bagażnika i ponownie ją tam wsadzić, co nie sprawiło mi żadnej frajdy).
Późnym popołudniem zaczął, a już po ciemku, przy świetle lampki skończył ciapanie styropianu na cokole klejem, przyklejanie siatki i wyrównywanie znów klejem. Wyszło mu to profesjonalnie.
Pewnie w tygodniu zagruntuję to, a potem będziemy tynkować. Może się odważę spróbować.
Przed układaniem kostki musimy jeszcze podjąć decyzję, co zrobić z odwodnieniem. Można kupić skrzynki po napojach, zakopać je okładając geowłókniną i pozwolić deszczówce wsiąkać w ziemię. Bardziej ekologiczna opcja to zakopanie zbiorników. "Profesjonalny" zbiornik na deszczówkę kosztuje tyle, co szambo, czyli dużo. ZAstanawiamy się nad takimi plastikowymi zbiornikami po 1000 litrów na paletach i w klatkach (wiecie jakie). Ile takich? Po jednym w każdym rogu domu? Tylko dwa pośrodku krótszych ścian i do tego takie rynienki z kratkami jak do odwodnień podjazdów, żeby w razie czego woda nie stała w rynnach, tylko zalewała ogród? Jak wykończyć otwory tych zbiorników, żeby to jakoś wyglądało, a jednocześnie, żeby łatwo było wrzucać do nich pompę nurnikową?
Jakieś sugestie?
Mało czasu na decyzję mamy.

Tymczasem ja zajęłam się wreszcie piwoniami, które juz od kilku dni czekały na posadzenie. Pani, która mi je sprzedała (ta sama, od której na targu kupiłam większość chyba roślinek do ogródka), poinformowała mnie wyczerpująco o wysokich wymaganiach piwonii. Właściwie wyglądało to tak, jakby sprzedawała mi ukochane szczeniaczki lub kocięta i upewniała się, że będę im mogła zapewnić właściwe warunki. Obiecałam, że dołożę wszelkich starań, by szczeniaczki, tfu!, piwonie, czuły się dobrze.
Postanowiłam, że pięć okazów w różnych kolorach, utworzy jedną kępę. Wykopałam pokaźny dół. Wypełniłam go piaskiem (pracowicie pozbieranym z miejsc składowania tego materiału, bo nowego piasku nie mamy na stanie chwilowo), wymieszanym z wykopaną wcześniej ziemią (tą lepszą z wierzchu), ziemią ogrodową i... kurzym g... o zapachu wanilii. Wlazło mi tam z 70 litrów ziemi ogrodowej. Układałam to warstwami mieszając szpadlem każde trzy różne warstwy. Do ostatniej mieszanki dodałam tego kurzego złota. Następnie starannie posadziłam wszystkie piwonie, pilnując, żeby nie wsadzić ich za głęboko. Mam nadzieję, że to spełni ich ekstraordynaryjne wymagania.
Jeżeli w przyszłym roku nie odwdzięczą mi się za te wysiłki pięknymi kwiatami, to będę na nie ciężko obrażona!

Już trzeci raz zdarzyło mi się w tym samym miejscu dziwne spotkanie. Tym miejscem jest parking przed składem budowlanym ostatniej szansy (czyli tym drogim w Niepołomicach). Dwa razy zaczepił mnie tam jakiś facet (nawet nie pamiętam, czy to ten sam!) i zagail o coś, jakbyśmy przed godziną skończyli rozmowę na jakiś budowlany temat. Z pytań wynikało, że doskonale się znamy i często konferujemy o naszej budowie, bo facet doskonale się orientował w problemach! Problem w tym, że ja go kompletnie nie kojarzyłam!!!
Faktem jest, że moja pamięć do twarzy jest dosyć specyficzna - doskonale zapamiętuję twarze, poznaję ludzi na ulicach i nie tylko. Jedyny, acz nader poważny, problem polega na tym, że nie mam poęcia, skąd daną twarz znam! Nie wiem, czy to ktoś, kto jechał ze mną busem i poza tym go nie znam, czy ktoś, z kim rozmawiałam długo o czymś (i o czym???), czy pani z urzedu, którą lubię, bo jest miła i kompetentna, czy wręcz przeciwnie, a może ekspedientka? Koszmar! Żeby nie wyjść na buraka, kłaniam się licznym nieznanym mi bliżej kobietom i odkłaniam się mężczyznom, starając się sensownie odpowiadać na ewentualne pytania. (Imion nie zapamiętuję wcale, co stanowi pewien problem, biorąc pod uwagę, że jestem nauczycielką!)
Tak też i było w tamtych wypadkach. Skoro pytał o konkretne rzeczy, to pewnie miał prawo o nich wiedzieć, więc odpowiadałam konkretnie, starając się nie przedłużać rozmowy (to nietypowe dla mnie zachwanie :wink: ), by rozmówca nie zorientował się, że nie mam zielonego pojęcia, z kim rozmawiam i dlaczego.
TYm razem, nieznanemu mi mężczyźnie obiecałam, że na czas wykonywania ogrodzenia jego działki przechowamy na podwórku jego betoniarkę. Obietnicę złożyłam w obecności Andrzeja, z którym przyjechaliśmy po siatkę i klej do siatki na cokół. Był conieco zdziwiony, że nie wiem, komu to obiecałam. Za to uzgodnił już, że skorzystamy z okazji i zrobimy w betoniarce beton do zalania słupka od furtki. Tyle dobrze, że, kiedy facet zacznie ogradzać działkę, dowiem się, kto zacz. Znam nazwiska właścicieli sąsiednich działek! Zresztą, przyznam, że drogą dedukcji, doszłam już, kim jest najprawdopodobniej tajemniczy nieznajomy. Nie na darmo czytywało się Conan Doyle'a!

Ratunkiem okazało się odkrycie dokonane w którymś markecie budowlanym (Castoramie chyba - mylą mi się tak samo, jak twarze ludzi). Otóż, jak zapewne pamiętacie, przerażeniem napawała mnie myśl o robieniu gładzi na suficie podwieszonym na górze, zwłaszcza nad schodami. Ostatecznie pokój można opróżnić, drzwi zakleić taśmą i w ten sposób ograniczyć zasięg bałaganu, a właściwie kurzu, powstającego podczas tych prac. Korytarza i schodów nie da się odciąć od reszty domu, więc sprzątanie, czekające mnie po tej operacji, wydawało mi się, niewątpliwie słusznie, jakimś koszmarem sennym. W efekcie zwlekałam z decyzją o rozpoczęciu tych prac, chociaż bez tego nie można było pomalowac sufitu i ścian w korytarzu i na schodach. Oglądałam już tapety do malowania, ale ich okropne, choć różne, faktury odstręczały mnie bardziej, niż sprzątanie kurzu. Tymczasem pewnego pięknego dnia, zobaczyliśmy w tym cudownym sklepie tapetę z włókna szklanego, która nie miała ŻADNEJ faktury. Była gładka! Nieśmaiło zaczęłam myśleć, ze to może jest właśnie to, czego nam trzeba do szczęścia. Przemiła, wspaniała, urocza... pani przechodząca obok nas, potwierdziła moje nadzieje! Musimy tylko policzyć ilość metrów kwadratowych (ja bym najchętniej położyła to na skosach i sufitach w pokojach, ale Andrzej pewnie zaprotestuje po przeliczeniu metrów na złotówki, zastosuję chyba znów jakąś babską metodę perswazji...) i kupić to cudo.

Agduś
06-10-2007, 22:22
COKÓŁ I INNE SOBOTNIE ROZRYWKI

Korzystając z przyzwoitej pogody, zabraliśmy się rano za tynkowanie cokołu. Przyjemna ta praca zajęła nam większosć dnia, ale efekty były tego warte!
Tynk wymieszany w wymyślonych przeze mnie proporcjach z grafitowych, szarych i białych ziarenek czekał już w dwóch wiadrach od dawna. Opracowaliśmy podział zadań, a potem poszło już gładko.

http://images23.fotosik.pl/97/eb89daf28ccae5f1.jpg (www.fotosik.pl)
Takiego szlachetnego wyglądu nabrał wreszcie nasz domek. Prawda, że widać różnicę? Jeszcze niedawno był tu goły zielonkawy styropian i wywinięta folia kubełkowa, a wszystko zasłonięte tu i ówdzie bujnymi chwastami. Z obcięcia folii na pewno nie ucieszyła się pewna zwinka, która pod nią mieszkała i wyłaziła pogrzać się na słoneczku, gdy nikt się nie kręcil w pobliżu. A może już wcześniej się wyprowadziła w poszukiwaniu lepszego miejsca na przezimowanie?

http://images29.fotosik.pl/97/8dc49d556f67dc5c.jpg (www.fotosik.pl)
Zbliżenie...

http://images25.fotosik.pl/97/7c2a4c7324b13351.jpg (www.fotosik.pl)
... i profil (cienie słoneczników). W tle czekają kostki, dzięki którym mam nadzieję, że nie będę już musiała zamiatać wiatrołapu 20 razy dziennie. Może 10 razy wystarczy...?
Bardzo się cieszyłam przy tynkowaniu, że dom ocieplaliśmy styropianem a nie wełną. Nie lubię kucać, siedzenie na mokrej glinie też mnie jakoś nie pociągało, więc znalazłam kawałek grubego styropianu i pracowałam w warunkach luksusowych. A na wełnie bym sobie nie posiedziała! :wink:

Dzisiaj ujawnił się sąsiad robiący ogrodzenie - ten, o którym myślałam. Zna mnie od czasu, kiedy zbierałam podpisy pod petycją o utwardzenie drogi. On sam nie będzie tu mieszkał, ale na wiosnę zaczynają budowę jego syn z żoną i córeczką. Przyszła sąsiadka podeszła do nas i dziewczynki (jej córeczka jest ciut młodsza od Małgosi) pobawiły się na placu zabaw. Zapowiada się miłe sąsiedztwo. Nie wiem tylko, na której działce będą budować, bo mają do wyboru aż trzy. Kiedy ogrodzili taki kawał ziemi, nie mogłam powstrzymać się od marzeń, co też ja bym sobie na taaakiej działce posadziła i urządziła! Na pewno nie ogród z fontanną w stylu późniego rokoko, jak nasz nieco dalszy sąsiad!
Po dopieszczeniu cokołu, zabraliśmy się za osadzenie słupka, w którym będzie zamek furtki. Trzeba było go wkopać i zabetonować. Okazało się, że dzień wybraliśmy idealnie, bo zamiast mozolnie kopać dołek, Andrzej pożyczył od sąsiadów taki świderek i wykręcił zgrabny otworek. Potem poszedł kupić taczkę betonu (wprawdzie cement mamy, ale pospółki nam zabrakło). Zapłacił "watykańską walutą", czyli "Bóg zapłać".

http://images24.fotosik.pl/97/c26910337f330d98.jpg (www.fotosik.pl)
Tym razem pozwoliła sie sfotografować w całości.
Właśnie kocia była kolejnym moim zadaniem w tym pięknym dniu. Otóż okazało się, że w futerku naszej Carmen o arystokratycznych manierach odziedziczonych po rasowych przodkach, kwitnie bogate niearystokratyczne życie wewnętrzne. Ponieważ zakupiony środek w kropelkach okazał się nieodpowiedni (kocia nie waży jeszcze 2,5 kg), wysłałam Wero po szampon pchłobójczy. Tuż przed tym pogłaskałam psicę, która wiernie towarzyszyła nam podczas tynkowania. Poczułam w jej sierści coś podejrzanego, moje palce przybrały dziwnie zielony kolor i szybko pobiegłam myć ręce. Otóż sunia uperfumowała się kupą, najprawdopodobniej owczą lub sarnią (nie badałam, zresztą nie wiem po czym odróżnić rozmazaną w psiej sierści kupę), takoż szampon potrzebny był także suni.
Pierwszy raz przydał się nasz murowany brodzik prysznicowy.
Kąpiel kota, wbrew zapowiedziom pierwszych właścicieli, którzy twierdzili, że koty regularnie piorą, nie była przyjemnością. Obyło się jednak bez strat w ludaziach. Najspokojniej przyjęły ją pchły, którym szampon nie zaszkodził.

A na koniec coś dla przyjemności:

http://images28.fotosik.pl/97/3ab83f3d49cced57.jpg (www.fotosik.pl)

http://images30.fotosik.pl/97/dd2c5d5e56f5b6f9.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
09-10-2007, 10:10
PODJAZD SIĘ ROBI!!!
Najpierw pojawiły się, jak już pisałam, kostki i inne takie. Wczoraj rano, kiedy wracałam z przedszkola, zaskoczył mnie widok wielkiej ciężarówki, która rozjechawszy znowu nasz zakręt, właśnie odjeżdżała spod domu. Zastanawiałam się, czy pytać kierowcę, co tu robi, ale zauważyłam przed domem kupę czegoś czarnego i domyśliłam się, że to podbudowa pod kostkę. Później przyjechało trzech panów, z których dwóch juz znałam, bo to z nimi właśnie omawiałam całą inwestycję. Zauważyłam, że "szefowie" biorą się do roboty przy rozładunku sprzętu wraz z pracownikiem. Zapewne z tego wynika niska cena usługi. Rosanna, kiedy usłyszała, ile kosztuje m2 robocizny z podsypkami itp. (bez kostki), była szczerze zdziwiona i wyraziła zainteresowanie usługami naszych wykonawców, bo jej ekipa zaśpiewała dokładnie dwa razy więcej, a ponoć to wcale nie była wygórowana cena. No ale miejscowa firma, którą przesłuchiwaliśmy na okoliczność wykonania podjazdu ma biuro, w nim dwie panie, pana w garniturze od pomiarów, szefa z liczną rodziną...
Po południu jeszcze raz pojawiła się cieżarówka z większą ilością grubszego żużla i jeszcze dokładniej rozjeździła nieszczęsny zakręt (jakoś pan się nie mógł tyłem "na raz" wyrobić, a inni umieli).
Dziś od rana pod domem szaleje bobcat i dwóch panów z łopatami.
Ale fajnie! Zamiast piasku zarzuconego kamieniami, będzie normalny chodnik! Zamiast samego piasku, będzie podjazd!

Agduś
11-10-2007, 18:44
JEST PODJAZD!
Jest podjazd, chodniczek i wszystko inne, co miało być wybrukowane. Zdjęcia i opowiadanie po weekendzie.

Agduś
16-10-2007, 09:44
PODJAZD I KONIEC FAJERWERKÓW
Nie zdążyłam wczoraj powklejać zdjęć, bo komputer był wykorzystywany do prowadzenia konferencji na wysokim szczeblu pomiędzy Niepołomicami a Kołobrzegiem. W rozmowie brały czynny udział cztery osoby w zróżnicowanym wieku, jeden pies (właściwie suka) marki niesprecyzowanej i jedna kocica rasy pampers.
Dzisiaj nadrabiam zaległości:

http://images29.fotosik.pl/103/228f61226dc6c5ec.jpg (www.fotosik.pl)

http://images22.fotosik.pl/190/fea171a62eb459f1.jpg (www.fotosik.pl)

http://images30.fotosik.pl/103/08ccd0218591dfe9.jpg (www.fotosik.pl)

Komentarz:
Koło, które zaczyna się na chodniczku, a poza nim jest już tylko okręgiem z grafitowej kostki, zostanie wypełnione szarym żwirkiem w kolorze możliwie zbliżonym do koloru szarej kostki. W pozostałą część tego, co pomiędzy pozdjazdem a chodniczkiem, dosypiemy ziemi. Aktualnie obowiązująca koncepcja wypełnienia tego miejsca to wrzosowisko, może z domieszką wrzośców i/lub lawendy, żeby nie tyko jesienią było tu ładnie. Bliżej furtki posadzę klon palmolistny, koniecznie o zielonych liściach przebarwiających się jesienią.
Na podjeździe jest jeszcze jedno duże koło (miało być mniejsze, ale wyszło takie samo, jak to na chodniczku) i kawałek mniejszego (tam, gdzie stoi Weronika). Niestety nie widać spod piasku. Chodniczek zmiotłam, żeby nie wnosić piasku do domu, ale musze i tak przemiatać paisek po nim, żeby wypełniać wyłażące ciągle szpary.
Uprzejmie informuję, że mogę z czystym sumieniem polecać brukarzy. Pracę wykonali szybko, sprawnie i w umówionym terminie (najważniejsze!). Najbliższe wolne terminy mają w przyszłym roku.

Ogłaszam koniec fajerwerków!
Wprawdzie przydałoby się jeszcze kilka (kominek, taras z zadaszeniem, telewizor w salonie, balustrada balkonu, ogrodzenie z przodu...), ale nasz skarbiec, w którym już od jakiegoś czasu prześwitywało dno, teraz świeci pustkami.
Nie znaczy to, że już nic się nie będzie działo. Nabyliśmy trochę różnych różności, które teraz możemy po kolei wykorzystywać, robiąc to i owo w domu. Oczywiście, będę się chwaliła efektami, gdy będą tego godne. obecnie najpielniejszym zadaniem jest uporządkowanie faktur i odzyskanie jakiejś kasy z VATu. Może na coś jeszcze wystarczy.

A teraz idę wykorzystać ładną pogodę i posadzić resztę wyszabrowanych w Opolu roślinek. Bagażnik był pełen patyków i zielska wszelakiego. Część posadziłam wczoraj, ale nie zdążyłam wszystkiego, bo w poniedziałki mam zajecia dodatkowe: dwie młodsze dziewczyny trzeba zaprowadzić na karate.
Heeej, szpadle w dłoń!

Agduś
22-10-2007, 12:12
NASZ WSZECHSTRONNIE UŻYTECZNY IVAR

Właśnie zrobiłam sobie chwilę przerwy w pracy zarobkowej, na zieloną herbatkę i chwilkę rozrywki:

Roślinki zdążyłam posadzić prawie wszystkie. Niektóre czekają zadołowane. Może tak będą musiały przetrwać zimę, a może zdążę je posadzić, bo zapowiadają jeszcze kilka cieplejszych dni pod koniec tygodnia. Zależy jak mi pójdzie praca.

W sobotę poustawialiśmy resztki IVARA u Madzi. Pisałam już, że ten wszechstronny mebel towarzyszy nam prawie od początku naszego wspólnego mieszkania. Jest baaardzo ustawny i pasuje wszędzie. Już myślałam, ze się z nim rozstaniemy, ale jednak stoi za moimi plecami w pracowni (to już było na zdjęciach). Zostało nam jeszcze kilka drabinek i półek różnorakich, a Madzia nie miała biurka ani półek na książki. Stwierdziliśmy, że zanim zaczniemy (Andrzej zacznie, ja co najwyżej pomogę) tworzyć jej docelowe meble, postawimy biurko mojego pomysłu wyzdajane z IVARa. POnieważ ten zestaw daje możliwość dowolnego ustawienia wysokości blatu w bardzo prosty sposób, jest to idealne wyjście dla rosnącego dziecka. Wymagało to wprawdzie przecięcia jednej drabinki na pół, ale poświęciliśmy ją bez żalu. Andrzej miał bardzo tajemniczą minę, kiedy zaczynał montować biurko. Wpadł na pomysł wykonania tymczasowo większego zestawu. Ponieważ ja miałam podobny pomysł, zabraliśmy się do montażu razem. Wprawdzie wymagało to małej rewolucji w pracowni, ale warto było. I teraz Madzia ma swoje idealnie dopasowane do wzrostu biureczko, które będzie rosło wraz z nią, wysoką półkę na książki i niższą przyłóżkową. Po skleceniu wszystkiego do kupy, stwierdziliśmy, że razem tworzy to całkiem udany zestaw mebli. Kto wie, czy po drobnej przeróbce (wycięcie niepotrzebnej części szerokiej drabinki), nie zostanie na dłużej. Przynajmniej do czasu, kiedy Madzi będzie można zrobić już biurko docelowej wysokości. No bo po co kombinować, jak wyzdajać biurko z regulacją wysokości blatu, skoro już takie ma?
Poustawiałam na półkach ksiażki, które do niedawna leżały na stosie koło drzwi. Ale tam teraz ładnie! Jak ja lubię ustawiać książki!
Ten IVAR to był świetny pomysł! Sprzed trzynastu lat!
Oczywiście zdjęcia będą. Później.
Już tylko małgosiowe książki leżą na podłodze. Za to zapewne zabierzemy się za jej szafę i półki, kiedy tylko będzie na to czas. Taka rekompensata.

Teraz trzeba posprzątać w garażu, żeby wreszcie dało się tam wjechać samochodem. No i tych z Migasa pogonić z naprawą bramy. Na razie tyle im się udało, że można ją normalnie zamknąć ręcznie. Elektryki nie da się podłączyć. A może to wina bramy?

Podjazd już właściwie wychynął spod piasku i można mu zrobić zdjęcie.

Dobra herbatka była, a teraz spadam do roboty.
Pa!

Agduś
22-10-2007, 12:17
PS.
Będą jeszcze fajerwerki! Andrzej w uznaniu zasług dostał nagrodę za sumienną pracę i kupimy sobie jeszcze rolety! Tylko trzeba się wyrwać do tej firmy od rolet harmonijkowych, żeby wybrać materiały.

Agduś
29-10-2007, 21:15
PATYKI
Jakoś nie mam natchnienia, więc szczegóły będą później. Teraz z kronikarskiego obowiązku odnotuję tylko, że pojawiły się patyki powtykane w ziemię tu i ówdzie.
Najpierw dwa orzechy włoskie - poszukiwany Leopold i Resovia (strasznie łakomi na orzechy jesteśmy). Ten pierwszy to prezent.
Potem wiśnia Łutówka, dwie renklody (Ulena i Brzoskwiniowa), dwie czereśnie (Burłat i .. zapomniałam, ale sprawdzę) z czego jedna duża a jedna na podkładce skarlającej (Bladoróżowej chyba nie da się tu kupić), brzoskwinia Inka, dwie porzeczki czerwone, dwie białe, po jednym agreście czerwonym i białym (Triumfy oba), dwie jeżyny bezkolcowe (Orkan) i to chyba na razie tyle. Jeszcze będzie Szklanka, ale to później, bo na razie nie było.
Poza tym mamy maliny (czekają na skopanie kawałka ziemi im przeznaczonego), orzechy laskowe (dwa już są na swoich miejscach, dla pozostałych wiosną ogrodzimy jeszcze kawałek naszego "pola", bo się już nie zmieszczą), jedną jeżynę bezkolcową nieznanej nam odmiany, ale na pewno "rasową" bo od ogrodnika-pasjonata otrzymaną i kilka sadzonek winogron-niespodzianek, którym musimy wreszcie znaleźć miejsce.

Agduś
15-11-2007, 09:32
BĘDĄ... NIE BĘDĄ... CZYLI O WYCENIE ROLET

Zapowiedziałam jakiś czas temu, że jeszcze się na coś może szarpniemy. Na rolety mianowicie. Jako że nie przewidzieliśmy tego wcześniej (dużo wcześniej) wnęki okenne są za małe, żebyśmy mogli kupić sobie normalne rolety w kasetach z prowadnicami. Po prostu okna się nie da otworzyć, jeżeli będzie do niego przyczepiona roleta.
Rozważaliśmy różne możliwości: rolety rzymskie (owszem, ale tylko tam, gdzie nic innego na oknach nie będzie, a ja chcę mieć w salonie i jadalni coś namotanego na karniszach, bo to, w przeciwieństwie do rolet, można małym kosztem zmieniać), rolety wiszące nad wnęką okienną, a nie na oknie (odpadły z wielu powodów praktycznych i estetycznych), aż wreszcie trafiliśmy na rolety plisowane. Miła acz niekompetentna pani w punkcie usytuowanym w centrum handlowym nie miała wzorów materiałów i nie potrafiła niczego konkretnego powiedzieć o cenach tych rolet, poza tym, że są "trochę" droższe niż tradycyjne w kasetach, ale po wybraniu materiałów z 1 lub 2 grupy wcale nie musza być droższe niż te tradycyjne z droższych materiałów. Ponieważ nie mieliśmy lepszych pomysłów, umówiłam się na pomiar (bezpłatny w razie podpisania umowy, 30 zł, jeżeli umowy nie podpiszemy).
Rolety tradycyjne na 13 okien (znaczy skrzydeł okiennych) wyceniano nam na około 800 zł. Niech te kosztują 1200, 1500 zł - przeżyjemy.
Przyjechał pan, zrobił pomiary, wybralam materiały i usłyszałam wycenę. No zgadnijcie!
Szczęka opadła mi z hukiem, zadzwoniłam do Andrzeja, zapłaciłam za pomiar...
3188 zł!!!
Nieco inaczej rozumiem słowo "trochę" niż owa pani.
I znaleźlismy się w punkcie wyjścia.
Wieczorkiem siadłam do komputera, weszłam na allegro, wpisałam w wyszukiwarkę słowo "plis" i wyrzuciło mi... spódnicę sztk raz. Zrezygnowana zaczęłam przeglądać wszystkie rolety, ale były głównie te w kasetach lub bez, takie najbardziej badziewiaste. Aż na samym końcu (prawo Murphy'ego: Rzecz, której szukasz, znajduje się w ostatnim z miejsc, w które zajrzysz") widnieje jak byk "roleta plis". Ależ to allegro ma beznadziejną wyszukiwarkę!
Poprosiłam o wycenę według pomiaru dokonanego przez fachowca i wyszło jakieś 1500 zł. "Trochę" taniej.
No to może jednak będziemy mieli rolety.
POza tym zaczęłam się zastanawiać, co bym chciała mieć zrobione przed swietami i... to se ne da :(
Andrzej zaczął walczyć z magazynem dóbr wszelakich w garażu, żeby wreszcie można było wstawiać tam samochód. Ciężka sprawa!

Agduś
28-11-2007, 13:10
NIEPROSZENI SUBLOKATORZY

Jako że zostałam zrugana za zaniedbywanie dziennika, piszę, choć waga informacji jest... mysia. Miałam nadzieję, że wyprowadzka z koszmarnej rudery, którą wynajmowaliśmy jest pożegnaniem z myszami. Tymczasem dzika wersja tych miłych w kreskówkach i klatkach gryzoni znów zamieszkała z nami. Oczywiście tym razem nie weszły przez niedające się opanować dziury w zbutwiałej podłodze, tylko przez szparę pod drzwiami między domem a garażem. Szpary już nie ma, bo Andrzej przykleił próg, ale myszki skorzystały z okazji wcześniej i objawiły się niedawno. Że są w garażu wiedziałam. Musiały wejść jesienią, kiedy podczas różnych prac ogrodowych i nie tylko zostawialiśmy barmę otwartą. Pierwszą myszkę w domu zauważył wczesnym rankiem Andrzej. Jako że nie nadużył dnia poprzedniego, nie miał wątpliwości, że to stworzonko istnieje w rzeczywistości, a nie jedynie w wyobraźni. KOlejnym dowodem były pogryzione paczki z budyniami, przprawami itp. Francusie nie mogły, oczywiście, nadgryźć jednej paczki i skonsumować zawartości, robiły dziurkę, kosztowały i sprawdzały, czy w innej paczce nie ma czegoś lepszego.
Niestety dwie mysie zakończyły żywot, a ich śmierć była nagła...
TYmczasem nasze kotki (sztuk dwie - przypominam):

http://images31.fotosik.pl/62/86af880b10110693.jpg (www.fotosik.pl)
... wypoczywały na fotelu...

http://images32.fotosik.pl/61/59a128ece94f29b5.jpg (www.fotosik.pl)
... trenowały niewinne spojrzenia...


http://images33.fotosik.pl/61/546ed3f5d82d3cf3.jpg (www.fotosik.pl)
... zajmowały się botaniką...

http://images34.fotosik.pl/61/159cfdccf2099988.jpg (www.fotosik.pl)
... i oddawały ćwiczeniom fizycznym.
Znalazłszy truchełko mysie w łapce, nawet się nim zainteresowały. Mała wyciągnęła komplet (mysz + pułapka) na środek kuchni, a duża porwała to po schodach na górę. Była wielce oburzona, że zabieramy jej tak świetną zabawkę!
Chyba więcej dzikiej zwierzyny w domu nie mamy, bo pułapki stoją gotowe i nic się do nich nie dobiera.

Donoszę, że autko już stoi w garażu, a ja powoli dojrzewam do decyzji, że czas najwyższy do tegoż garażu nauczyć się wjeżdżać. Przodem! Oczywiście.

A poza tym przeżyłam wczoraj chwilę zimnej grozy. Użyczyliśmy sąsiadom (przyszłym) prądu do tynkowania. Sprawa rozbija się wciąż o ten nieistniejący, bo oprotestowany przez naszego wspólnego Ukochanego Sąsiada Potentata Finansowego i Ziemskiego, transformator. Protesty już dotarły na sam szczyt, i po raz ostatni zostały odrzucone, więc transformator ma jednak powstać. Tymczasem sąsiedzi chcieli się otynkować. Wszystko przebiegło miło i sprawnie, tylko po zakończeniu prac pan wymontowujący swoje bezpieczniki z naszej tablicy niechcący odłączył jakiś kabelek. Ten fakt zauważyłam wieczorem, kiedy w domu zapanował chłód. PC nie działała. Na szczęście, wobec braku innych pomysłów, Andrzej rozebrał tablicę, zauważył odczepiony kabelek i go przyczepił tam, gdzie trzeba. I stała się ciepłość.

No sami widzicie, że nic ciekawego się u nas nie dzieje.

Agduś
30-11-2007, 19:16
TELEGRAFICZNIE
Rolety zamówione. Prawie.
Ludzie! Ja umiem napisać krótko i na temat!

Agduś
26-12-2007, 10:50
FOTOREPORTAŻ Z PRZYGOTOWAŃ DO ŚWIĄT

Przed świętami, jak już się chwaliłam w komentarzach, mieliśmy wielkie plany dotyczące upiększenia i ozdobienia naszego domku. Kiedy kolejne czynności, zbyt optymistycznie oceniane, okazywały się bardziej czasochłonne, niż sądziliśmy, plany kurczyły się i kurczyły, a my wpadaliśmy w coraz większy obłęd, bo daty w kalendarzu zmieniały się w zawrotnym tempie... W efekcie udało nam się okleić tapetą z włókna szklanego sufity i skosy w pokojach dwóch córek, w pracowni, korytarzu i nad schodami. Zostały jeszcze dwa pokoje.
Te naklejone tapety są już zagruntowane, ale i tak chłoną farbę jak gąbka, więc sufity malowaliśmy nawet i trzema warstwami farby (pokój Małgosi, pracownia, korytarz). Po każdej kolejnej warstwie wpadałam w czarną rozpacz i głęboką frustrację, bo efekt był wciąż daleki od moich oczekiwań. Chwytałam więc wałek, kolejny raz rozkładałam folię i z wściekłością, która dodawała mi sił machałam kolejną warstwę.
W pokoju Madzi na razie są dwie warstwy farby. Na szczęście zabrakło farby, Andrzej kupił w promocji jakąś lepszą, która, być może, zadowoli moje wygórowane chyba wymagania już po dwóch - trzech warstwach.
W efekcie nie zdążyliśmy pomalować ścian w pokojach dzieci i w pracowni na kolorowo.
Zanim pokażę, co zdążyliśmy zrobić, zdjęcie z odwiedzin w naszym ogrodzie:

http://images27.fotosik.pl/130/e63b6ea3219197e0.jpg (www.fotosik.pl)

A resztę zdjęć wkleję po południu, bo wyjrzało słoneczko i czas, pokonując świąteczne lenistwo, ruszyć kuper na jakiś spacerek. Najpierw jednak trzeba będzie pokonać opór materii żywej, która zdecydowanie odmawia tej rozrywki w towarzystwie rodziców. Nawet obietnica zobaczenia szopki na zamku nie pomogła.

Agduś
26-12-2007, 17:28
CIĄG DALSZY PO SPACERZE

Odnieśliśmy częściowy sukces (2/3 córek poszło na spacer). Szopka całkiem ładna w tym roku. A potem popatrzyliśmy sobie na... budowy, bo NIepołomice się rozbudowują na potęgę.

Wracam do zapowiedzianego fotoreportażu.

Zanim zaczęliśmy tapetowanie i malowanie, zastanawiałm się, jak tego dokonamy nad schodami. Wprawdzie Andrzej potrafi dosięgnąć wałkiem na kiju do samego rogu, ale w ten sposób nie da się precyzyjnie pomalować narożników, w których będą się spotykały różne kolory ani, tym bardziej, wytapetować sufitu.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam budzącą podziw konstrukcję:

http://images32.fotosik.pl/88/5ec415f0b0a1ae16.jpg (www.fotosik.pl)

Wprawdzie Andrzej, widząc, że robię jej pamiątkowe zdjęcie, skrzywił się, że taka konstrukcja nie jest godna technika konstrukcji stalowych, ale myślę, że Wy ją docenicie tak, jak ja.
Podstawą była nasza wspaniała drabina, którą można łamać i blokować w różnych pozycjach. Na opartej o poręcz drabinie leżały (również na poręczy) różne belki z odzysku, a to wszystko pokryły deski i płyty (oczywiście z odzysku). To wszystko było poprzywiązywane taśmami, w które się wzbogaciliśmy, gdy przywoziłam rynny na dachu, do poręczy zabezpieczonych szmatami (nieprzebrane ich bogactwo zapewniają nam chińskie koszulki).
Zanim wyraziłam podziw, sprawdziłam stabilność konstrukcji, ale wleźć na nią się nie odważyłam.
Andrzej okleił sufit tapetą, zagruntował tam, gdzie ja nie sięgnęłam wałkiem i pomalował go. Potem pomalował też fragmenty ścian, nad schodami, a w końcu zawiesił akwarele i zdemontował konstrukcję.

http://images24.fotosik.pl/131/8f3e90429171c2bd.jpg (www.fotosik.pl)

http://images32.fotosik.pl/88/d591c020a40e766b.jpg (www.fotosik.pl)

http://images34.fotosik.pl/88/e03a9d6ac0d13318.jpg (www.fotosik.pl)

Kolor, jak widać, ten sam, co w salonie za książkami. Wydaje mi się, że osiągnęliśmy efekt, o który mi chodziło - pokazanie naszych ładnych, jasnych schodów na ciemnym tle. Kotom chyba się podobało, bo wdzięcznie pozowały do zdjęć.
Tymczasem Andrzej zajął się montowaniem drzwi między wiatrołapem a holem. Oczywiście nie mogło to być proste. Przede wszystkim wciąż ponosimy konsekwencje inwencji twórczej murarzy, którzy patrząc na prawidłowo wymurowane drzwi wejściowe, nie wiedzieć czemu, postanowili urozmaicić nam zycie i drzwi w ścianach działowych na parterze zrobili z 10 cm. niższe. Dlaczego? Nikt nie wie.
W efekcie wszystkie drzwi wewnętrzne trzeba (czytaj: Andrzej musi) obcinać, żeby dopasować je do tych niskich otworów. W przypadku tych akurat, szerokich i wyeksponowanych drzwi, jest to widoczne.
No ale nic to.
Nagle holl zrobił się znacznie mniejszy. Przedtem, schodząc po schodach, widziało się przed sobą cały wiatrołap, teraz schodzi się wprost na drzwi (nie, żeby tam było za mało miejsca - po prostu jest nagle inaczej).
Zanim Andrzej wstawił szyby, objawił się nam taki widok:

http://images25.fotosik.pl/130/0b43decdd128a788.jpg (www.fotosik.pl)

http://images27.fotosik.pl/130/46f3bf6920a86cc1.jpg (www.fotosik.pl)

Jak ona tam wlazła wiadomo - po otworach na szyby. Ale po co? Tylko kot może odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że odpowiedź brzmiałaby jakoś znajomo: dlatego, że te drzwi są. Tylko, kto to powiedział?

Czas mijał w zawrotnym tempie, a kolejne plany wypadały z kalendarza robót. Z trudem udało mi się namówić Andrzeja na rezygnację z pomysłu pomalowania holu. Bardzo chciałam, żeby był gotowy już na święta, ale nagle okazało się, że to prawie już, a na tzw. "świąteczne porządki" zostało nam absurdalnie mało czasu.
Ciąg dalszy po "Schreku", który właśnie sie zaczyna.

Agduś
26-12-2007, 18:12
CZĘŚĆ III I OSTATNIA, (aczkolwiek widzę, że jeszcze kilka zdjęć zdało by sie zrobić)

Przebieg i zakres "świątecznych porządków" niech zakryje zasłona miłosierdzia.
Przed samymi świętami jeszcze Udało się zamontować rolety:

http://images28.fotosik.pl/131/2fc03097f8e7301d.jpg (www.fotosik.pl)
w jadalni,

http://images25.fotosik.pl/130/c75e8e5ffd31980d.jpg (www.fotosik.pl)
w salonie

http://images34.fotosik.pl/88/93f069dcad3e1520.jpg (www.fotosik.pl)
w naszej łazience (wszystkie łazienkowe można zasuwać od dołu lub od góry, tworząc "zazdroskę")

http://images31.fotosik.pl/88/bc63bec8ab117f7d.jpg (www.fotosik.pl)
w łazience dzieci.

Gdzieś mi zginęło zdjęcie rolety z drzwi balkonowych w pracowni, a rolecie w łazience gościnnej nie zrobiłam go.
Podczas wieszania rolet okazało się, że dwie (okno w pracowni) mają złe wymiary. Okazało się na szczęście, że to nie my machnęliśmy się w pomiarach, a wykonawca zrobił za wąskie. Zaraz po świętach będziem reklamować. Pozostałe są dokładnie takie, jakie miały być.

Jeszcze tylko firanki tu i ówdzie i... stół. Nasz po rozłożeniu pomieści 10 osób, a na wigilii miało być nas 14, wię Andrzej z Łukaszem zrobili z desek, płyty i paneli podłogowych całkiem zgrabny stół dopasowany wymiarami do naszego. Po świętach i odkręceniu nóg będzie on czekał w garażu na kolejną okazję.
Więcej nie udało się zrobić, choć chodziliśmy spać około 2 w nocy.

http://images24.fotosik.pl/131/66d4048319f79e7f.jpg (www.fotosik.pl)
Niestety, to najlepsze zdjęcie naszej choinki z prezentami. A tak ładnie wyglądała...
Ta największa paczka to... klatka z morskim prosiaczkiem.

A teraz do Nowego Roku byczymy się!
No, może tylko lampkę nocną od aniołka zawiesimy Małgosi na ścianie. Bo domek dla świnki już Andrzej zrobił z dziewczynkami, ale to była przyjemność, a nie praca.

Agduś
26-12-2007, 18:18
Znalazłam roletę w pracowni na drzwiach balkonowych.
http://images34.fotosik.pl/88/a041b8b9f011b4c1.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
17-04-2008, 11:03
REAKTYWACJA

Oto dawno obiecane zdjęcia dwóch pokoików "tematycznych":

http://images24.fotosik.pl/197/11daff1fcf12bea0.jpg (www.fotosik.pl)

Pierwsza odsłona pokoju "różyczkowego". Nie będę opisywała tego, co i tak widać, napiszę za to, co się zmieni. Oczywiście Madzia będzie miała normalne łóżko. Na razie jednak nie udało się ustalić, jakie. Są dwie wersje:
1. Dostaniemy (mamy już obiecane) zwykłe drewniane łóżko - prosta rama z sosnowych desek. Wtedy na całej długości ściany kolanowej byłyby drewniane sosnowe półki na ksiażki i zabawki. Może na którymś odcinku miałyby drzwiczki, a może nie - wyjdzie w praniu. Półki byłyby również za łóżkiem, dzięki czemu Madzia miałby pod ręką miejsce na odłożenie książki czy zabawki przed snem. Pewnie tam też stałaby wieża (głośniki rozstawione po pokoju).
Zalety - ładne, bezpretensjonalne, delikatne, nieprzytłaczające pokoju łóżko przykryte różyczkową narzutą dodałoby uroku pokoikowi. Pasowałoby też do ogólnososnowych mebli. Pościeli nie trzeba chować, wystarczy zaścielić łóżko.
Wady - łóżko nie bardzo nadaje się do usadzania na nim zaproszonych gości.
2. Kupimy jakiś mały ładny narożnik (problem tkwi w słowie "mały" - wszystkie narożniki to landary zdolne zagracić największy salon!). Narożnik stałby pod samym skosem, bo robienie za nim półek nie ma większego sensu.
Zalety - można potraktować narożnik jako siedzisko dla gości. Pokój wygląda bardziej "reprezentacyjnie".
Wady - nie ma półek na ścianie kolankowej, spanie stoi bliżej skosu. Trzeba chować pościel codziennie (a tego dzieci nie lubią).
Co wybrać?
Różyczki na ścianie Miały być głównie herbaciane. Trochę się pobawiliśmy produkując farbę w kolorze herbacianym, ale chyba sie udało. Na zdjęciu wypadły trochę blado, ale naprawdę jest ich więcej niż różowych o bordowych.
Fotel albo nabędzie nowego wyglądu, albo wyjedzie z tego pokoju i poszuka sobie nowego domu. Pewnie to drugie, bo go nie lubię - jest ciężki i jakiś taki w ogóle... No chyba, że go Madzia obroni. Wtedy dostanie nowe ubranko - różyczkowe, oczywiście.

http://images26.fotosik.pl/197/1000b213e31eff1a.jpg (www.fotosik.pl)

Firanka jest już kupiona (prezent od babci), jej kształt i sposób upięcia już prawie wybrany (zostały dwie opcje do wyboru - chyba uszyjemy obie, bo babcia się rozpędziła z kupowaniem i materiału wystarczy).
Biurko zrobione z IVARA ma jedną ważną zaletę - można regulować wysokość blatu! Wadą natomiast są jego małe rozmiary. Nieco rekompensuje to podręczna półka (na razie stoi na niej kwiatek, który powędruje do pracowni, kiedy będzie tu blat). Zauważyliście śliczną szkatułkę na biżuterię z lusterkiem? Jest kremowa w herbaciane różyczki!
W miejscu, gdzie teraz są ksiażki, niedługo będą szuflady na różne różności i szafki na książki i zeszyty szkolne. W końcu Madzia od września będzie pierwszoklasistką!. Być może półka po prawej też zostanie zamknięta drzwiczkami.

http://images23.fotosik.pl/196/f559a0a8bc10c4e0.jpg (www.fotosik.pl)

Najmniej reprezentacyjne zdjęcie, bo też i najwięcej się tu zmieni. W miejscu tej żółtej szafy, której kawałeczek widać po prawej stronie, będą półki na ksiażki. Drewniane. Tam jest taki załomek w ścianie, w który się świetnie wpasują.
Te deski przy drzwiach wezmą udział w powstawaniu szafy. Na razie czekają na swoją kolej.
Miejsca, w którym będzie szafa, nie pokazuję, bo na razie niczego ciekawego tam nie ma.

braza
17-04-2008, 11:20
Napracowaliście się, że hej!!!! Ale efekt jest zaczepisty!!!! No mi się podoba w każdym bądź razie, naprawdę mi się podoba!!!! W przypadku zrodzenia się w mojej głowie pomysłu na ścienne malowanki wiem już do kogo uderzać :wink: :D

Ja tam wolę łóżko, ale faktycznie trudno na nim usadzić gości i zachować jako taki porządek i ładny wygląd. A nie myśleliście o wysokim łóżku w stylu takim, jaki ma Karla?? Dałoby się go gdzieś sensownie pewnie ustawić, a wtedy pod nim można zrobić kącik wypoczynkowy a na ścianie powiesić półeczkę na drobiazgi.

No to teraz Kubuś Puchatek, bardzo proszę!!

Agduś
17-04-2008, 11:21
REAKTYWACJI CIĄG DALSZY

A teraz pokoik kubusiowy:

http://images24.fotosik.pl/197/12fea7e71038135d.jpg (www.fotosik.pl)

Pierwsza wersja pokoju Małgosi była w całości kubusiowa, czyli żółta. Zanim jednak zabraliśmy sie za malowanie, gust się zmienił i ukochanym kolorem stał się różowy. Krakowskim targiem powstał taki zestaw kolorów.
Kącik sypialny jest, jak widać, różowy. Na razie nie planujemy tu większych zmian. Kiedyś, w przyszłości, łóżeczko szczebelkowe zmianimy na zwykłe (może to drewniane, gdyby Madzia miała narożnik). Wtedy tam, gdzie teraz stoi fotel, znalazłaby się wysoka do sufitu półka na książki (na węższej ścianie pomiędzy narożnikiem a oknem).
Zastanawiam się nad podkreśleniem "sypialnianości" tego zakątka za pomocą jakiejś "moskitiery" zwisającej z półki na kwiatki.

http://images28.fotosik.pl/197/b06c9c5cdfea0b76.jpg (www.fotosik.pl)

Zdjęcie nie oddaje w pełni urody koloru pomarańczowego (mojej produkcji!). W tym kącie zmieni się dużo! Przede wszystkim znikną te żółte półki na zabawki, za to na całej długości ściany kolankowej powstaną drewniane półki.
Pochwalę się jeszcze, że udało nam się zaprojektować bardzo sensowną szafę na innej ścianie, zakręcającą właśnie w te półki.

http://images33.fotosik.pl/220/b931018c155fe702.jpg (www.fotosik.pl)

Niewiele tu widać, ale chciałam pokazać kubsiową firankę. Niestety, ze względu na wzór nie da się jej skrócić i wisi tak prawie do podłogi.

Agduś
25-09-2008, 08:23
Myślę, że wystarczająco długo trenowałam cierpliwość niektórych osób...
Nareszcie są dawno obiecane zdjęcia podjazdu. Niestety - czasu na doprowadzenie jego okolic do godnego wyglądu nie znalazłam, więc ekshibicjonistycznie pokażę jego opłakany stan obecny. Może ktoś biegły w takich sztuczkach wykona wizualizację podjazdu z wrzosowiskiem dookoła pustego kręgu i szarym żwirkiem wewnątrz? Braza, Ty czujesz, że to do Ciebie?

http://images34.fotosik.pl/368/e6ded5ae52ed5912.jpg (www.fotosik.pl)

Nawet gustownego kubla na śmieci nie schowałam... Znajdzie miejsce w samym rogu, na dokupionym kawałku ziemi. Tylko, kiedy my przesuniemy ogrodzenie?

http://images34.fotosik.pl/368/6a858e4fd1717876.jpg (www.fotosik.pl)

Podjazd do garażu i zapasowe miejsce parkingowe. Pomiędzy nimi już zaczęły rosnąć różyczki.

http://images36.fotosik.pl/14/5902b76921cd55b1.jpg (www.fotosik.pl)

W rogu widać kawałek zakątka iglaczkowego, w którym rosną nie tylko iglaczki.

http://images38.fotosik.pl/14/4861172afce5aa4a.jpg (www.fotosik.pl)

A to najgroźniejsze zwierzę w naszym domu - morderczyni mająca na sumieniu niezliczone rzesze myszy i jaszczurek. Na szczęście na ptaki nie poluje, bo chyba by dostała szlaban!
Tu będzie (kiedy?) taras.

Agduś
25-09-2008, 08:30
Dodam jeszcze, że dolnej łazience już niewiele brakuje do świetności! Ściany wygładzone i pomalowane! Właściwie, to już tylko dekorków brakuje. (Tzn. nie licząc faktu, że trzeba jeszcze domalować od szablonu wzorki na ścianach, posprzatać po malowaniu i zawiesić z powrotem lustro.)
Andrzej spędził kilka godzin na szlifowaniu ścian. Tynkarze znów mieli czkawkę (jeżeli istnieje jakaś sprawiedliwość na tym świecie, to rzucalo ich potężnie!).

Agduś
14-10-2008, 17:15
NAJNOWSZE NOWOŚCI

Pochwaliłam się już dawno, że uszylam firankę do pokoju Madzi. Czas najwyższy ją wreszcie pokazać:

http://images34.fotosik.pl/380/8a90c3806a93aca5.jpg (www.fotosik.pl)

http://images33.fotosik.pl/385/99e1041d2102f6fc.jpg (www.fotosik.pl)

Na pierwszym zdjęciu lepiej widać firankę, za to na drugim jest szafka, którą wykonał Andrzej i komódka, którą kupiliśmy. Nie wiem, co było większym wyczynem :roll: . Szafkę jeszcze raz pokażę, gdy upiększymy wreszcie jej drzwiczki (wraz z drzwiami szafy).

Dolna łazienka, jak już pisałam, jest coraz bliższa doskonałości. Dojrzeliśmy wreszcie do zakupu dekorków, których brak coraz bardziej mnie denerwuje. Na ścianach mają pojawić się kwiatki malowane od szablonu. Takie małe, jakby rysowane ręką dziecka. I tu pojawia się pytanie: czy kwiatki mają być jasnoróżowe (jak jasne płytki i sufit), czy też może ciemnozielone (jak suszki w szklanych naczyniach na półeczce). Obie koncepcje wydają mi się interesujące. Pierwsza może trochę rozjaśni łazienkę (ale ona z założenia miała być ciemna :-? ) i nie narobi bałaganu kolorystycznego. Druga wyniknęła z tego, że bardzo podoba mi się zestawienie kolorków w tych suszkach. Zieleń pojawia się też na półce z butelkami...
Jakieś sugestie?

http://images45.fotosik.pl/20/e1f4809b1512f4fe.jpg (www.fotosik.pl)
Na tym zdjęciu widać kolor zbliżony do prawdziwego (po prawej stronie).

http://images27.fotosik.pl/283/28fb613af5ba3f60.jpg (www.fotosik.pl)
Czy chwaliłam się wstawionymi już drzwiami? Pewnie tak, bo są tam od dawna. Fliziarz wprawdzie twierdził, że to se ne da, ale, gdy coś jest niemożliwe, trzeba znaleźć człowieka, który o tym nie wie. Andrzej widocznie nie uwierzył, bo jednak się dało osadzić drzwi pod kątem.

http://images37.fotosik.pl/20/a0e72bb9c8864728.jpg (www.fotosik.pl)
Widok zza drzwi...

http://images45.fotosik.pl/20/c32584d7865c9f67.jpg (www.fotosik.pl)
... i zza okna.

Łazienka jest tak mała, że trudno w niej zrobić sensowne zdjęcia...

Agduś
14-10-2008, 17:19
Michałki różne mają oblicza...

http://images29.fotosik.pl/284/0535ceaa18b16081.jpg (www.fotosik.pl)

http://images25.fotosik.pl/283/b8c7742a29a4f6c4.jpg (www.fotosik.pl)

http://images27.fotosik.pl/283/6c2ae0dfb773b622.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
14-10-2008, 17:22
Pszczółka.
To własnie podczas szycia tego stroju tak sobie radośnie bzzzyczałam!

http://images26.fotosik.pl/284/9e5b2f9902ef488d.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
14-10-2008, 17:31
To ja jeszcze pozwolę sobie wrzucić jedno zdjęcie łazienki. Nie miałam zamiaru go pokazywać, bo tu właśnie wyje brak dekorków, ale za to na półkach widać (?) te zielenie (suszki i jedna z butelek).

http://images28.fotosik.pl/284/293d885639253c5a.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
14-10-2008, 17:34
A teraz trochę rozrywki: Pieniny.

http://images25.fotosik.pl/283/a901ef715b28d07f.jpg (www.fotosik.pl)

http://images27.fotosik.pl/283/13b144cf37c9b7d6.jpg (www.fotosik.pl)

http://images33.fotosik.pl/385/c7dd941d1004610e.jpg (www.fotosik.pl)

http://images32.fotosik.pl/380/e125d3831455d1e5.jpg (www.fotosik.pl)

http://images25.fotosik.pl/283/240857ca918b00cb.jpg (www.fotosik.pl)

http://images43.fotosik.pl/20/98e52f33ff122566.jpg (www.fotosik.pl)

http://images46.fotosik.pl/20/9e174fe6135cabee.jpg (www.fotosik.pl)

http://images33.fotosik.pl/385/0d945652147f7ce2.jpg (www.fotosik.pl)

http://images32.fotosik.pl/380/4e84463009814ccb.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
29-10-2008, 10:55
WRZOSOWISKO I SWIŃSTWO

Jak w tytule, więc zaczynam od wrzosowiska.
Najpierw wyrównywalam szpadlem ziemię, wydłubując z niej chwasty i co większe kamienie. Andrzej w tym czasie woził piasek i powrotnym kursem zabieral mój urobek.
Na rozsypany i wyrównany piasem rzuciłam zawartość 5 osiemdziesięciolitrowych worków z torfem i wymieszaliśmy to wszystko.
A następnego dnia mogłam posadzić wreszcie wrzosy!

http://images31.fotosik.pl/390/86eef162213f21d5.jpg (www.fotosik.pl)

Widok z góry. Proszę włączyć wyobraźnię i zobaczyć we wnętrzu koła szary żwirek (być może przerośnięty jakimś rozchodnikiem)

http://images35.fotosik.pl/24/da307f952199975e.jpg (www.fotosik.pl)

Bliżej domu. Nie widać, niestety dobrze, ale tam na końcu rosną brusznice, a wcześniej to:

http://images25.fotosik.pl/288/fe7d59451dd26300.jpg (www.fotosik.pl)

... zapomniałam, niestety, jak się to nazywa, ale ładne jest.

http://images34.fotosik.pl/390/988d76835508a8c9.jpg (www.fotosik.pl)

A tutaj część dalej od domu.

I świństwo:
http://images32.fotosik.pl/389/24e499f7c45a07ec.jpg (www.fotosik.pl)

Agduś
26-01-2009, 19:26
JAK SIĘ KOMINEK W KAFLE STROIŁ I KILKA OKOLICZNOŚCIOWYCH REFLEKSJI

Nasz domek obchodzi właśnie drugą rocznicę zadomowienia się domowników czyli momentu, kiedy stał się domem a nie budową, chociaż niektórzy twierdzili, że zamieszkaliśmy na budowie właśnie. Ich opinię pominę jednak milczeniem, bo tylko na to zasługuje.
Dwa lata minęły, a do chwili, kiedy powiemy "skończone" jeszcze pewnie daleko. No bo hol i wiatrołap wciąż niepomalowane (trzeba najpierw ściany i sufit wyrównać - pozdrowienia dla panów tynkarzy). Bo niektóre szafy wciąż drzwi nie mają (chociaż część już zrobiona czeka na lakierowanie i przytwierdzenie). Bo nie ma drzwi do spiżarki, która ekshibicjonistycznie ukazuje wszystkim gościom swoje niezbyt eleganckie wnętrze, tablice pompy ciepła i solarów mrugające porozumiewawczo kolorowymi światełkami i wieszaki na pokrywki (trudno sobie wyobrazić, jak wiele radości sprawiły mi te proste wynalazki rodem z IKEI, dzięki ktorym pokrywki nie tarzają się po szufladzie). Swoją drogą, gdy przesuwne drzwi zasłonią to wszystko, poczuję się chyba dziwnie, nie widząc znajomych światełek informujących, że powinnam się cieszyć z pogody, bo na dachu jest bardzo ciepło i solary działają pełną parą albo, że wprawdzie jest pochmurno, ale nasze solary są tak sprytne, że nawet przy tej nędznej pogodzie coś ze słoneczka wyciągną. Długie oczekiwanie na rzeczone drzwi miało też dobre strony - zmieniła się ich koncepcja. Teraz już nie będą zrobione z pozostałości podbitki (jak drzwi do szafek, których też jeszcze nie ma), ale staną się Domowym Centrum Informacyjnym, czyli wielką tablicą korkową, bez której już teraz trudno funkcjonować (a co dopiero, gdy pójdę - kiedyś przecież pójdę! - do pracy). No właśnie - brak drzwi do szafek kuchennych to już lekka przesada! Jednak wciąż się jakoś tak dziwnie składa, że zawsze pojawia się coś pilniejszego. Każdy, kto do nas przyjdzie, może podziwiać naszą zastawę stołową oraz suszące się talerze, kubeczki, patelnie i garnki.
Zdążyliśmy się przyzwyczaić do tych braków. Niestety. Czasem, patrząc na zdjęcia, widzę nasz dom oczyma "obcego" i wtedy te wszystkie braki, "niewykończenia", niedociągnięcia rażą mnie okropnie.
Dobrze, że nie robimy zdjęć w łazienkach na górze, bo ten temat znalazł się chyba na końcu kolejki do wykończeń. Czasem, pławić się w gorącej wodzie, patrzę krytycznym wzrokiem na zielone płyty kartongipsowe i wyobrażam sobie, jak to będzie pięknie, gdy ściany staną się granatowe, gdy w miejscu kosza z IKEI stanie biała drewniana szafa, gdy wyrzucę plastikowy kosz i tekturowe pudło, w których teraz leżą kosmetyki i zapasy różnych środków myjących...
Żeby jednak w te drugie urodziny naszego domku powiało optymizmem, pochwalę się, że wreszcie mamy wykończoną dolną łazienkę! Brakowało wprawdzie tylko dekorków, ale jakoś nam nigdy nie było o nie po drodze. Wreszcie jednak udało się! Wprawdzie nie są to te upatrzone kiedyś, ale w międzyczasie chyba zmienił nam się gust, bo wybraliśmy inne. Te, których dzisiaj nie pokażę, bo... zapomniałam zrobić im zdjecia! Zaraz pobiegnę na dół i naprawię ten błąd. Zresztą muszę obfotografować dzisiejszy stan kominka.

I tak doszłam do pierwszej części tytułu tego postu. Kominek powstaje. Wreszcie!
Najpierw miał go robić pan, który sprzedal nam wkład. Wyglądał bardzo miło, fachowo i nie rzucił zaporowej ceny. Niestety, wkrótce po przeprowadzce dotarła do nas smutna prawda, że w tym momencie każda cena jest zaporowa. Zasiedlony dom okazał się bliskim krewnym Drakuli. Wprawdzie gustował w innym niż krew pokarmie, ale gotówkę wyssał ekspresowo i do dna. Takoż kominek zaczął czekać na swoją kolej. Wprawdzie pojawiały się w międzyczasie przypływy gotówki pozwalające pomyśleć o zmianie gołego wkładu w coś ładniejszego i zasłaniającego flaki lodówki, które bezlitośnie ukazywały swą brzydotę na każdym zdjęciu z rodzinnych uroczystości odbywających się w salonie, ale zawsze coś nie sprzyjało temu przedsięwzięciu. A to pora roku, a to brak czasu, a to inne pomysły na wydanie kasy...
Wreszcie postanowiliśmy, że druga Wigilia w naszym domu odbędzie się przy pięknym kominku. I właściwie niewiele brakowało, by tak się stało. Kominkarz wpisał nas w swój kalendarz, kafle zamówiliśmy... Gdyby nie mój pomysł, że na trzech kaflach musi znaleźć się coś, co będzie nawiązywało do mojej kolekcji, pewnie kominek stałby już i cieszył nas swoim widokiem w święta. Niestety, pani malująca motywy zwierzęce na kaflach (wąskie specjalizacje mają) gdzieś wyjeżdżała i malowała kolejne propozycje w międzyczasie. Najpierw wysłałam jej szczegółowy opis trzech kotów. Włożyłam w niego cały swój talent pisarski, znajomość psychologii kotów i twórcze wizjonerstwo. Okazało się, że wszystkie te moje wątpliwe zdolności można o kant dupy (wolno napisać!!!) roztrzaść. Pierwsza wersja nie zachwyciła mnie, druga też... Na szczęście mogłam liczyć na Forumowiczów, którzy zasypali mnie pięknymi zdjęciami, linkami do reprodukcji itd. Wybrałam nadesłane przez Piąteczkę (dzięki!) obrazy. Wprawdzie konkurował z nimi do końca pewien plakat, ale uznaliśmy komisyjnie, że kot z plakatu, acz piękny, jest zbyt... wyrazisty i rzucający się w oczy, co po kilku latach codziennego oglądania kominka może przestać być zaletą. Zrezygnowana posłałam link do tych obrazów pani od kafli z poleceniem zrobienia kopii wskazanych kotów. Pani w odpowiedzi przesłała zdjęcia gotowych kafli. Wprawdzie miałam do nich drobne zastrzeżenia, ale okazało się, że to już nie projekty a właśnie całkiem skończone i wypalone kafle. Amen.
W międzyczasie czas mijał... (jakże piękne sformułowanie!)
Wypadliśmy z kalendarza pana kominkarza, czym zapewne komuś sprawiliśmy ogromną przedświąteczną radość. W Wigilię znów trzeba było uważać i robić zdjęcia w stronę okna, by nie załapał się nasz goły wkład, co, oczywiście, nie calkiem się udało.
Po Nowym Roku pan kominkarz odezwał się, przyjechał, zabrał kafle, żeby je czymś tam potraktować i... zamilkł. Z bardzo przyziemnych powodów nie ścigaliśmy go, bo, jak już się chwaliłam, skarbiec kolejny raz wywinął nam głupi numer i pokazał dno.
Wreszcie pan kominkarz zadzwonił i usprawiedliwiał się, że czeka wciąż na jakieś cośtam, którym ma zalać i zespolić nasze kafle. Przyjęłam usprawiedliwienie ze stoickim spokojem.
Nadszedł jednak dzień, kiedy to cośtam już było i nawet zdążyło scalić kafle. Skarbiec nadal świecił pustkami. Gdyby nie oczekiwana "w najbliższym czasie" gotówka, trzeba by kolejny raz wypaść z kalendarza. Licząc jednak na rozsądek pewnej instytucji, która już wielokrotnie z sprawie tej gotówki (to są odsetki od kwoty, którą byli winni Andrzejowi przez ładnych kilka lat i którą wypłacili... zapominając o odsetkach) rozsądkiem nie błysnęła, umówiłam się na zeszły czwartek. Wcześniej musieliśmy drogą kupna za żywą gotówkę nabyć płytki na podłogę przed kominkiem. Weszliśmy do skarbca z miotełką, wymietliśmy z jego zakątków nawet najdrobniejsze monety i złoty pył wbity w szpary podłogi. Usypaliśmy na środku niewielką kupkę, oszacowaliśmy wzrokiem, oceniliśmy zapasy makaronu i innych dóbr jadalnych zgromadzonych w domu (jak dobrze, że mamy zwyczaj kupować niektóre rzeczy w ilościach hurtowych!) i uznaliśmy, że możemy sobie pozwolić na zakup płytek. Ba! Zaszaleliśmy kupując przy okazji dekory do dolnej łazienki i panele na blat w pracowni (już drugi komplet po zmianie koncepcji - zresztą przedwczoraj zostały zwrócone, bo koncepcja zmieniła się jeszcze raz, a właściwie to dwa razy)!
Dwóch panów przyszło rankiem. Wnieśli cztery listwy z naszych kafli i fachowo wyglądające skrzynie (te skrzynie zawsze wyglądają fachowo) z narzędziami.
Zaczęła się kolejna gra decyzyjna, dogadywanie, domierzanie, podejmowanie decyzji. Przypomniały mi się stare dobre czasy, gdy w takich rozmowach uczestniczyłam bardzo często.
Na szczęście w międzyczasie (czytaj: w ostatniej chwili) wspomniana instytucja wykazała się szczątkowym rozsądkiem i przysłała nam oczekiwaną kasę. Nie całą kwotę - co oznacza, że trzeba sie będzie z nimi dalej kopać, ale pokaźną jej część. Wprawdzie była dla mnie niedostępna, bo przez pomyłkę przesłali na konto, do którego nie mam karty, ale mogłam spokojnie oczyścić jedno z dwóch dostępnych do zera bez obaw o późniejsze zagłodzenie dzieci. Radośnie pojechałam więc z panem na zakupy do tutejszego składu budowlanego. Jakże dawno w nim nie byłam!
A wieczorem kominek wyglądal tak:

http://images33.fotosik.pl/450/468075fd31a2e466.jpg (http://www.fotosik.pl)

Niby niewiele, ale już w zarysie było widać, ile miejsca zajmie. Zaskoczyło mnie to pozytywnie, bo obawiałam się, że będzie musiał bardziej wystawać w stronę salonu i hollu.

W piątek kominek wyglądał tak:

http://images34.fotosik.pl/445/0e7bdafa0cda3d6b.jpg (http://www.fotosik.pl)

A z boku tak:

http://images37.fotosik.pl/53/4489beedc9a86876.jpg (http://www.fotosik.pl)

Widać wełnę, która izoluje część zimną (za lodówką) od ciepłej.

Miśka natychmiast domyśliła się, że to, co powstaje, będzie przeznaczone specjalnie dla kotów i wypróbowała półeczkę:

http://images41.fotosik.pl/53/f288cae89b928bc1.jpg (http://www.fotosik.pl)

Konkurencję w postaci czarnego kotka-przygłupka polującego na motylki (jak Carmen) zamiast na myszy, całkowicie zlekceważyła.

http://images40.fotosik.pl/53/5623157e306b1e31.jpg (http://www.fotosik.pl)

W sobotę i niedzielę panował zastój. Dzisiaj za to prace ruszyły z kopyta i kominek wygląda zupełnie inaczej. Ale o tym jutro...
Dobranoc.

Agduś
27-01-2009, 20:31
KOMINKA CIĄG DALSZY

Bez zbędnego gadania:
Wczoraj kominek przybrał taką postać:

http://images24.fotosik.pl/319/e196ebbd1bafcabb.jpg (http://www.fotosik.pl)

Jak widać, na razie był parterowy.
Piętro zaczęło powstawać dzisiaj:

http://images43.fotosik.pl/53/183ddc4d7d23fe8d.jpg (http://www.fotosik.pl)

http://images49.fotosik.pl/54/95478c678215ce0d.jpg (http://www.fotosik.pl)

Nad wkładem zaległa trzykolorowa leniwa kotka (wcale nie miała mieć takich smutnych oczek :( )

http://images49.fotosik.pl/54/aff45b6892439400.jpg (http://www.fotosik.pl)

A z boku siedzi rudzielec-zabijaka:

http://images28.fotosik.pl/318/6e39f6b100644b31.jpg (http://www.fotosik.pl)

Korzystając z okazji pokażę drobne zmiany w wystroju innych pomieszczeń. Andrzej przebywając na zwolnieniach (czyli trzeci albo czwarty raz raz, od kiedy pamiętam) czasem zabiera się za szycie. Przy anginie, 8 lat temu, skończył szycie patchworka, z którym się tak długo męczyłam, że na ostatnich metrach straciłam do niego cierpliwość i rzuciłam go w kąt. Tym razem poprawił zbyt długą firankę Weroniki i przeszył firanki Małgosi wedle mojego projektu (nareszcie coś widać przez jej okno i to bez straty żadnego zwierzaczka!

http://images36.fotosik.pl/54/9eb2afea5a3d9718.jpg (http://www.fotosik.pl)

A tu obiecane dawno dekorki w dolnej łazience. Jeszcze są w planach kwiatki od szablonu na ścianach, ale najpierw poczekamy aż nam się znudzi ten image łazienki:

http://images39.fotosik.pl/54/02f061d5242770b2.jpg (http://www.fotosik.pl)

A na koniec w prezencie moje storczyki - kwiaty, którym udało się rozkwitnąć mimo działalności jakichś paskudnych wełnowców:

http://images34.fotosik.pl/446/8a540a85ade25da7.jpg (http://www.fotosik.pl)

Ciekawe, czy coś będzie widać, bo Fotosik dzisiaj nie czuje się najlepiej...

Agduś
30-01-2009, 19:26
JAK MIŚKA KOMINEK ZMIENIŁA

Chcąc uniknąć ukamienowania wklejam wreszcie zdjęcia z kolejnych etapów budowy kominka:

W środę po południu było już widać znacznie więcej górnej części kominka:

http://images31.fotosik.pl/448/c3d118db1513e8e3.jpg (http://www.fotosik.pl)

Ten etap bardzo spodobał się Miśce:

http://images24.fotosik.pl/320/3aceab10b8dd3988.jpg (http://www.fotosik.pl)

Carmen też wprawdzie po nim łaziła, ale tylko, gdy panowie już sobie poszli. Która kocica usilowala uwiecznić swoją obecność odciskiem łapki w świeżej zapraiwe - nie wiemy. Można było przeprowadzić śledztwo, gdy jeden z panów odkrył te ślady, ale nie chciałam zatrzymywać robót dla zabezpieczenia dowodów.

W czwartek Miśka z upodobaniem od rana łaziła po placu budowy. Uprzejmie odsuwala się, gdy pan miał ułożyć kolejną cegłę i nawet jakimś cudem nie pobrudziła sobie ogona klejem. Pan był zachwycony towarzystwem kota. Zresztą wyraźnie lubi zwierzaki, koty zaczepia i mizia, Emi wita go jak domownika i wpuszcza do domu bez szczekania zza drzwi, a podczas pracy wiernie asystuje.

http://images39.fotosik.pl/55/1a7b1979054a047b.jpg (http://www.fotosik.pl)

Aż mi się żal zrobiło, że, kiedy kominek osiągnie pełną wysokość, koty stracą taką wspaniałą rozrywkę. Pan chyba myślał o tym samym, bo w pewnej chwili zapytał, czy nie chcemy mieć na górze kolejnej półeczki. Niby chodziło o to, żeby odsunąć ciepłą jeszcze na tej wysokości, ale już nie gorącą (komora dekompresyjna) ściankę od schodów. Jednak mówiąc o półce, patrzył na Miśkę. Zresztą od razu dodał, że "kotki mogłyby sobie tu siedzieć...". Podumałam, popatrzylam, zwizualizowałam i... stwierdziłam, że trzeba tak zrobić! Ucieszyliśmy się, że tak sprytnie nam kotek podpowiedział, co będzie dla... komina najlepsze, pan zaesemesował do kolegi, żeby przywiózł ceownik, na którym się wesprze zwężona część kominka i szybciutko półkę dla kotów wykonał. Zastrzegłam, żeby Andrzejowi nie mówił, po co ta półka, ale się wygadał od razu, że to dla kotów. Miśka była więc natchnieniem! Teraz półka powinna nosić jej imię.

http://images39.fotosik.pl/55/964212b98e3adb2c.jpg (http://www.fotosik.pl)

Ta półka, na której leży motek, to "Półka Miśki". Z dołu bedzie raczej niedostępna (mam nadzieję!!!) dla kotów, ale mogą na nią włazić ze schodów.
Na zdjęciu Miśka siedzi w otworze, w którym będzie kratka wyprowadzająca gorące powietrze znad kominka. Zgodnie z prawami fizyki powietrze to powinno się unosić i ogrzewać trochę górę.
Skąd Miśka się tam wzięła? Nie, sama na to nie wpadła. Dziewczyny ją tamtędy wrzuciły do kominka. Wyłaziła to górą, to dołem - nie krzywdowała sobie. Jednak i to mnie natchnęło i poprosiłam panów o DOKŁADNE zabezpieczenie dolnego wlotu powietrza do komory, coby koty nie mogły tam włazić. No bo póki się w kminku nie pali, to kota może sobie tam siedzieć:

http://images50.fotosik.pl/55/29b64bbd1eab9d03.jpg (http://www.fotosik.pl)

... ale kiedy się zapali, to... No wiadomo!

Tymczasem Miśka się zmęczyła byciem naszą muzą, stwierdziła, że już dosyć tego dawania natchnienia ludziom i udała się na zasłużony odpoczynek:

http://images33.fotosik.pl/453/d5dcf3cd83bf6d5e.jpg (http://www.fotosik.pl)

W czwartek, po wykonaniu "Misiowej Półki" i paru innych rzeczy kominek wyglądał tak:

http://images37.fotosik.pl/54/585cea8d348ce833.jpg (http://www.fotosik.pl)

Żeby Carmen nie było przykro, odnotuję, że w czwartek wykazała się szaleńczą odwagą (lub bardziej prozaicznie - głód wygrał) i przemykając pod ścianami zeszła na dół w obecności panów kominkarzy. Jednak pomiziać się nie dawała i zajmowala bezpieczną pozycję obserwacyjną:

http://images43.fotosik.pl/55/73e9b4d6eb0a1623.jpg (http://www.fotosik.pl)

Dzisiaj kominek nabrał już ostatecznych kształtów. Wymaga jeszcze kilku zabiegów kosmetycznych, ale jego ideę widać wyraźnie:

http://images41.fotosik.pl/55/5410bb4908ebd9c6.jpg (http://www.fotosik.pl)

http://images48.fotosik.pl/55/840ff5ea13f9a0d2.jpg (http://www.fotosik.pl)

Agduś
02-02-2009, 21:08
PRZYSZŁOŚĆ KOMINKA W NASZYCH RĘKACH

Uprzejmie informuję, iż w dniu dzisiejszym prace budowlane przy naszym kominku zostały zakończone. Nawet dywersyjne działania kotów, które poodciskały na półce swoje ślady, porysowały czopuch pazurkami i zdarły część siatki poniżej "Miśkowej półki", nie mogły temu przeszkodzić.
Jedyną niezadowoloną z takiego obrotu spraw jest Emi, która straciła z dniem dzisiejszym jednego czochracza rudego łba.

A oto efekty:

http://images41.fotosik.pl/56/2f8abd6843c1fa25.jpg (http://www.fotosik.pl)

Nie wiem, czy widać to na zdjęciach, ale kominek nabrał szlachetnego wyglądu również dzięki lekkiemu nieregularnemu zaokrągleniu krawędzi wszelakich, co miało zasugerować delikatny ukłon w stronę stylu rustykalnego. Kominek stał się więc miękki i przytulny, pozbawiony ostrych krawędzi, nieregularny i asymetryczny, charakterny jak kot.
Przed nami ostateczne decyzje dotyczące faktury i koloru tynku. Na razie w rankingu prowadzi delikatnie zaciągany tynk strukturalny w kolorze ceglanym, ale wszystko może się zmienić. Braza dostała wymiary (doszły?) i ma przedstawić swoje wizje. Jako że Braza osobą niepijącą i nieużywającą dopalaczy (poza papierosami, ale te, bez odpowiednich dodatków są zupełnie bezużyteczne z punktu widzenia tfurczości) jest, wizje mogą być zbyt mało kolorowe, ale... zobaczymy. Może coś w stylu Witkacego nawet na trzeźwo stworzy?

A teraz dowody na to, że rzeczywiście byliśmy na nartach:

http://images33.fotosik.pl/455/ebe18c4ae7cbf70c.jpg (http://www.fotosik.pl)

http://images29.fotosik.pl/320/e00b05d3690f80cf.jpg (http://www.fotosik.pl)

Agduś
15-02-2009, 11:13
Kominek otynkowaliśmy. Najpierw tak:
http://images47.fotosik.pl/64/56218eda88b47835m.jpg (http://www.fotosik.pl/showFullSize.php?id=56218eda88b47835)

(kurczę, fotosik nie pozwala mi zamieszczać zdjęć w pełnym wymiarze!)

... a potem przemalowaliśmy wnęki:

http://images45.fotosik.pl/64/c93ea07dd4b7a9a4m.jpg (http://www.fotosik.pl/showFullSize.php?id=c93ea07dd4b7a9a4)

Teraz zastanawiamy się, czy nie lepiej było zostawić pierwszą wersję...

Agduś
16-05-2009, 18:54
No dobra, tamte "zdjęcia" to była podpucha.
Dłuuugo wybieraliśmy odpowiedni tynk i kolor. Potem eksperymentowaliśmy próbując uzyskać wymyśloną fakturę. Kiedy się udało, przyszedł czas na bejcowanie. Oczywiście kolor, który spodobał nam się w sklepie i został zakupiony, nie pasował do kafli. Na szczęście udało się uratować bejcę dodając do niej kilka kropel pigmentu. Andrzej zrobił na płycie, która wcześniej posłużyła do eksperymentów z fakturą, paletę możliwych do uzyskania barw. Wybraliśmy po długich debatach jedną z nich i... pomalowaliśmy kominek zupełnie inną. Wyglądał nieźle, ale... Trzeba było kupić kolejną puszke bejcy (drrrrogą :evil: ). Przetarliśmy wyschnięty tynk siatką (tumany rudego pyłku wszędzie :evil: ) i w czwartek pomalowaliśmy drugą warstwą bejcy. NO! To wreszcie było to!
Kotów na kominku nie mogłam poustawiać, ponieważ zaolejowane wczoraj wieczorem półki trzeba było jeszcze dzisiaj wyszlifować. Zabrałam się do tego natychmiast, nie bacząc na obecność gości. Najpierw za pomocą szmatki, potem, z niecierpliwości, chwyciłam polerkę samochodową i jej rykiem zagłuszając rozmowy, wyszlifowałam, co mogłam. Andrzej dokończył na wyższych półkach i... zabrałam się za komponowanie dekoracji z kotów. Szybko okazało się, że kominek jest stanowczo za mały i nie tylko wszystkie (tego nie planowałam) ale nawet połowa kotów się na nim nie zmieści. W dodatku musze brać pod uwagę niszczycielskie zdolności naszych żywych kotów, które objawiły się dzisiaj nad ranem pod postacią rozbitej ślicznej osłonki na doniczkę :evil: . Przed widownią złożoną z gości niespiesznie komponowałam wystawę... Niestety, po sesji zdjęciowej, część kotów musiała znaleźć inne miejsca. A co będzie z resztą? No... planujemy półkę za kominkiem zasłaniającą lodówkę i półki na książki w hollu. I jeszcze dwie półeczki z IKEI na najmniejsze kotki.

Kominek, czy wystawa kotów?
Czas na zdjęcia!
Tadam!

http://img341.imageshack.us/img341/4224/10kominek.jpg
By agdus (http://profile.imageshack.us/user/agdus) at 2009-05-16

http://img341.imageshack.us/img341/6881/10kominekzboku.jpg
By agdus (http://profile.imageshack.us/user/agdus) at 2009-05-16


http://img341.imageshack.us/img341/8470/10kominektrzyczwarte.jpg
By agdus (http://profile.imageshack.us/user/agdus) at 2009-05-16

http://img341.imageshack.us/img341/839/10kominekzbliska.jpg
By agdus (http://profile.imageshack.us/user/agdus) at 2009-05-16

http://img341.imageshack.us/img341/3961/10kominekgra.jpg
By agdus (http://profile.imageshack.us/user/agdus) at 2009-05-16