PDA

Zobacz pełną wersję : zaległy dziennik łowcy krokodyli



am00
20-02-2007, 19:30
Żal puścić w niepamięć przygodę związaną z budową. To wyzwanie dostarczyło mi wiele emocji. Z jednej strony chciałem jak najszybciej zrealizować swój cel, z drugiej trochę szkoda, że to już finał. Tak jak z życiem. Dorastamy, dojrzewamy w pośpiechu, a później zdziwienie, że tak szybko się skończyło.

Rok 2002

1. Korzenie

Rodzice pochodzili z małej wioski w okolicach Jarocina. Mimo, że po wojnie założyli sobie gniazdko we Wrocławiu, spędzali tam każdy urlop pomagając w żniwach. Przymusowe wakacje na wsi stały się więc również moim udziałem. Wioska składała się z kilku zagród dość odległych od siebie i pewnie to było powodem, że zdobycze cywilizacji docierały tam mocno spóźnione. Elektryczność w 1975, wodociąg 15 lat później, a za kolejne dziesięć lat telefon. Któregoś lata wujek Franek wrócił z zebrania gminnego z nowinką, że na przepływającej nieopodal rzeczce powstanie zapora, a w miejscu gdzie zwykliśmy pasać krowy - zbiornik wodny. Nie ukrywałem swojej radości z tego powodu, bo pływanie zawsze było moją pasją. Niestety przez kolejne 35 lat nic w tym kierunku nie zrobiono. Z czasem wioskę odwiedzałem coraz rzadziej - wybierając na wakacje miejsca, gdzie było dużo wody, a o planach budowy zapory nikt już chyba poza mną nie pamiętał.

W maju 2002 kuzyn Janek syn wujka Franka zaprosił mnie na komunię swojego kolejnego syna i ... .

am00
20-02-2007, 19:31
2. Zalew

Zalew powstawał na takim odludziu, że mieszkańcy pobliskich wiosek nie zdawali sobie z tego sprawy. Był to najwyższy czas żeby pomyśleć o jakimś letnisku.

Jako, że pola moich kuzynów Janka i Czesia od budowanego zalewu odgradzał tylko stumetrowy pas lasu, wymyśliłem sobie, że odkupię od nich parę arów i wybuduję sobie mały domek. Sondując delikatnie temat okazało się, że z budową w tym miejscu będą kłopoty. Brak dostępu do drogi i mediów. Za to w odległości 500m od zalewu leży odłogiem i zarasta lasem brzozowo-sosnowym - 2.5ha działka, której żaden okoliczny rolnik nie chciał, bo była tam kiedyś nielegalna kopalnia piasku. Działka leżała przy drodze gruntowej z wodociągiem i linią energetyczną więc można by pokusić się o pozwolenie na budowę zagrody. Na środku pola chłopcy urządzili sobie boisko do piłki nożnej, z bramkami zbitymi z sosnowych suszek i siatką upleciona ze sznurka od snopowiązałek. Przy drodze rosła kępka pokaźnych dębów i wielka brzoza, niewątpliwie matka brzozowego młodnika rozciągającego się wzdłuż drogi. Południowy bok graniczył z 40-letnim lasem sosnowym. Północno-wschodni narożnik stanowił stary las dębowy i kilkanaście topoli otaczających wyschnięty stawek. Staw wysechł po zdrenowaniu okolicznych pól. Zakochaliśmy się w tym polu. Jankowi powierzyliśmy sprawę zakupu bez rozgłosu. Z końcem 2002 roku staliśmy się „rolnikami”. Jeszcze nie wierzyliśmy, że uda nam się coś wybudować i nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać. Ustaliliśmy, że czas zacząć oszczędzać.

am00
20-02-2007, 19:33
Rok 2003

3. Boiska

Lato 2003 roku spędziliśmy częściowo na wsi z ambitnymi planami zagospodarowania części działki pod boiska. Boisko do piłki nożnej już było o czym wspomniałem wyżej. Na działce było także boisko do siatkówki, tj. dwie żerdki i sznurek, ale jego ułożenie nie było najszczęśliwsze. Trudno było znaleźć dostatecznie duży placyk nie porośnięty sosenkami. Poświęcając kilka drzewek, udało się w końcu wytyczyć boisko do siatkówki plażowej, badmintona, placyk na postawienie jednego kosza i miejsce pod ognisko. Z gromadką okolicznej młodzieży wzięliśmy łopaty i zaczęliśmy od kopania. Robota nie szła nam zbyt składnie i już zacząłem powątpiewać w celowość i sukces całego przedsięwzięcia. Po podwieczorku odwiedził nas najbliższy sąsiad Andrzej. Gdy zorientował się o co chodzi odwrócił się na pięcie i po chwili z jego zagrody wyjechały dwa traktory. Jeden z przyczepą, a drugi z cyklopem, taką maszyną przypominającą koparkę. Za chwilę miałem zdjęty humus ułożony wzdłuż boiska w coś co przypominało małą trybunę dla widzów. Z innego końca działki przywieziono mi 5 przyczep piasku, do którego rozgarniania rzuciła się gromadka dzieci. Traktory odjechały, sąsiad zjawił się z piłą spalinową i propozycją przerzedzenia moich dąbków z przeznaczeniem na słupki do siatki. Zanim słoneczko schowało się za lasem - rozegraliśmy inauguracyjnego seta.. Do czasu żniw, codziennie na działce gościliśmy okoliczną młodzież, czasami kończyło się to ogniskiem i kiełbaską.

am00
20-02-2007, 19:35
5. Pozwolenie i pierwsze kłopoty

Pierwsza wizyta w gminie w czerwcu 2003 – uprzejmy urzędnik, zero problemów. Mieliśmy zrobić mapkę i złożyć tam gdzie trzeba. Umówiliśmy się z geodetą. Geodeta miał jakiś problem z Wydziałem Geodezji i Kartografii w Jarocinie i zaczął przeciągać termin. W lipcu miało wejść nowe prawo budowlane, co mnie trochę zaniepokoiło, ale Urzędnik i Kierbud mnie uspakajali. No i nie mieli racji. Jak przyszło co do czego okazało się, że nowych zapisów w prawie budowlanym nie umieją przeskoczyć. Mogłem liczyć tylko na siebie. Zabrałem się za wnikliwe czytanie prawa, wysłałem parę maili z prośbą o interpretację do wyższych instancji i w końcu znalazłem w przepisach przejściowych coś o co mogłem się zahaczyć. Tutaj już nie popuściłem i tak długo byłem uprzejmie natrętny, aż w końcu z końcem roku otrzymałem upragnione pozwolenie. Wydawało się, że do wiosny uporam się z prądem i wodą i pewnie by tak było gdyby znowu nie zawiódł mnie geodeta.

am00
20-02-2007, 19:36
6. Wycinka

Działka była dziko zarośnięta, a od strony planowanego wjazdu rosła kępa pokaźnych dębów i brzoza matka. Sąsiad zaoferował mi pomoc w zrobieniu dojazdu. Na wycinkę potrzebowałem zgody gminy. Odszukałem odpowiednią osobę od tych spraw, umówiłem się i pojechałem do gminy z odpowiednim pismem. Starszy jegomość przyjął mnie na progu urzędu i zaproponował wizję lokalną. Pojechaliśmy, obejrzeliśmy, trochę marudził, ale się na wszystko zgodził, wziął podanie i 100zł (nie miał wydać reszty) i tyle go widziałem. Wycinka odbyła się w najbliższą sobotę. Chciałem dostać oficjalną zgodę na piśmie, ale nie zdążył napisać – po kilku telefonach do gminy dowiedziałem się, że właśnie odszedł na emeryturę. Brzozę zagospodarowano na opał, a dęby – materiał na schody - wysychały w wałkach czekając na swoją kolej.

am00
20-02-2007, 19:37
Rok 2004

7. Pierwsze zakupy, pierwsza kradzież

Uprzedzając majowe podwyżki cen spowodowane wzrostem VAT, zacząłem rozglądać się za materiałem na budowę z opóźnionym terminem dostawy. I tak udało mi się zrobić przedpłatę na beton komórkowy SOLBET z Solca Kujawskiego. Niestety dalsze zakupy musiały poczekać, bo okazało się, że ktoś ukradł nam nasze ukochane autko. Byliśmy przekonani, że takiego starego, pordzewiałego Fiata nikt nie weźmie, a jednak. Złodziej ma na swoje usprawiedliwienie tylko fakt, że było ciemno i nie widział dobrze co bierze. Wcześniej wiele razy mogliśmy je stracić. Żona chyba na trzeci dzień po odebraniu z salonu, zostawiła je na kilka godzin przed supermarketem, z kluczykami w drzwiczkach i nikt się nie skusił, a tu chwila nieuwagi i padło ofiarą złomiarzy. Drugim zakupem siłą rzeczy musiał być więc samochód. Zabrałem się za przeglądanie ofert. Ustaliłem kryteria: ekonomiczne, cztero- lub pięcio-drzwiowe, z dużym bagażnikiem, w jasnym kolorze. I już po tygodniu (na Walentynki) byliśmy właścicielami kilkunastoletniej sportowej Toyoty, trzy-drzwiowej, w kolorze czarnym, z bagażnikiem zajętym przez jakąś szafę grającą. No cóż coraz częściej dane mi było się przekonywać, że plany i założenia to jedno, a ich realizacja to zupełnie coś innego.

A jeśli chodzi o kradzieże na budowie, to owszem znacznie później zginął mi przedłużacz elektryczny, taki pomarańczowy. Jakoś ciężko mi to było zrozumieć, bo leżał na zewnątrz przez dwa tygodnie. W kradzież też nie wierzyłem, bo na miejscu złodzieja wybrałbym 1000 innych rzeczy. Szukałem, pytałem i nic, jak kamień w wodę. Znalazł się po paru dniach przypadkiem w polu. Był wyniesiony i podziobany, prawdopodobnie przez jastrzębia. W miejscach uszkodzeń pociąłem go na krótsze odcinki. Mam teraz dużo krótkich przedłużaczy.

am00
20-02-2007, 19:38
8. Budowę czas zacząć

Za murarzem rozejrzałem się w licznej, w tamtej okolicy, rodzinie. Padło na blisko mieszkającego Tadeusza. Kuzyn brał tylko takie roboty, do których mógł dojechać na rowerze. Ustaliliśmy, że zaczniemy fundamenty w maju i później latem jeszcze wpadnie dwa razy, gdy będzie miał okienka przy innych robotach, tak by jesienią można było robić dach. Pozostało mi zorganizowanie wody i prądu. Od strony urzędowej nie było problemów. Linia energetyczna i wodociąg były po przeciwnej stronie drogi. Energetyka zrobiła projekt przyłącza do skrzynki przy drodze i zleciła wykonanie mapki, która miała posłużyć uzyskaniu pozwolenia budowlanego na to przyłącze. Z wodą było prościej. Zakład komunalny wydał warunki, tj. zgodę na podłączenie się we własnym zakresie. Jedynie „wrzynkę” miał zrobić ktoś z wodociągów za 80zł, a po podłączeniu miałem w miesiąc dostarczyć mapkę inwentaryzacyjną. Spokojnie sobie czekałem na rozwój wypadków. Do umówionego terminu robienia fundamentów wydawało się, że czasu jest aż nadto.

W międzyczasie zgłosił się wykonawca do położenia wody i oszacował koszty na około 750zł. Na wiosnę 2004 roku zacząłem się niecierpliwić i wydzwaniać do Energetyki. Okazało się, że wąskim gardłem jest geodeta i jego możliwości przerobu. Zdobyłem namiary na gościa chcąc za jednym razem załatwić również wodę. Żeby mu ułatwić pracę podesłałem mu mapki do celów projektowych licząc, że robiąc wspólną mapkę na moich podkładach potraktuje mnie ulgowo. Nic z tych rzeczy, żadnej taryfy ulgowej, nic sobie również nie robił z goniących mnie terminów. W rezultacie pierwsze prace fundamentowe przyszło mi robić bez prądu, a wodę udało mi się doprowadzić dosłownie dzień przed pojawieniem się murarza. Na wszelki wypadek sąsiad przygotował mi już cysternę z wodą.

Wykonawca od wody okazał się również mało solidny. Ciągle coś mu nie pasowało. W końcu przestał odbierać telefony. Zwątpiłem i zacząłem rozglądać się za koparką do wynajęcia, co byłoby pewnie lepszym rozwiązaniem, ale gość się spiął i zrobił co do niego należało. Przy zapłacie wyszło małe nieporozumienie, bo facet informował mnie tylko o kosztach jakie ponosi, a zapomniał powiedzieć, że jego prowizja to 100%. Nie chciałem z nim dyskutować, zapłaciłem przelewem całą sumę z gorącym postanowieniem, że dalej całą hydraulikę, elektrykę i kanalizację wykonam samodzielnie. Wolę poprawiać po sobie, niż tracić kasę i nerwy na fachowców.

Licznik zużycia wody umieściliśmy na razie w gołym wykopie. Parę tygodni później Andrzej przywiózł mi 3 kręgi betonowe i pokrywę z włazem, a wykonawca wyprowadził obok studzienki rurkę i zakończył ją kranem.

am00
20-02-2007, 19:38
9. Fundamenty

Tadeusz nie chciał czekać na prąd, bo spieszył się na inne budowy. Zorganizował sobie kilka kabli i w planowanym wcześniej terminie zgłosił się z pomocnikiem do roboty. Lekki domek, idealne warunki gruntowe sprawiły, że przy fundamentach mogłem pokusić się o pierwsze oszczędności. Przestudiowałem w Muratorze wszystkie sposoby na „oszczędnościowe fundamenty”. Za namową murarza wyszło, że najtaniej będzie zrobić fundament w ziemi z betonu z dodatkiem kamieni polnych, a część wystającą z dużych głazów, o w miarę równym licu. Ten pomysł spodobał się bardzo mojej żonie. Ja byłem bardziej sceptyczny, bo świadomie pchaliśmy się w kłopoty z izolacją tego mostka cieplnego.

Zbierane z okolicznych pól kamienie od jesieni trafiały na mój plac budowy. Sąsiad cyklopem wykopał mi parę przyczep żwiru i z okolicznych kupek kamieni wybraliśmy większe sztuki na cokół. W pobliskim SKR zamówiłem dostawę cementu. Na placu budowy rozbiłem nasz stary trzy-osobowy namiot-domek, z którym przez 6 lat jeździliśmy nad ciepłe morze do Włoch lub Chorwacji. Teraz miał pełnić rolę magazynu i chronić cement przed deszczem.

Fundament był gotowy w niecały tydzień. Czekaliśmy na wakacje by ciągnąć dalej.

am00
20-02-2007, 19:39
10. Przyłącze elektryczne

Geodeta w końcu zrobił mapkę dla Energetyki i dla przyłącza wodnego. Przy okazji przekopywania drogi pod wodociąg wykonawca umieścił tam dodatkową rurę na przeciągnięcie kabla. Dogadał się chyba jakoś z elektrykami, bo chętnie z tej rury skorzystali, ale mnie to już nie interesowało. W wyznaczonym terminie pojawili się elektrycy, postawili skrzynkę i podpięli mój wcześniej zakopany kabel YKY 5x10mm2. Drugi koniec tego kabla ułożyłem w zwoje i podpiąłem do prowizorycznej skrzynki, w której umieściłem różnicówkę 30mA/25A i trzy bezpieczniki nadprądowe 10A. Dodatkowo zamontowałem tam gniazdo trójfazowe do betoniarki i trzy gniazda jednofazowe. Na czas budowy, by nie płacić wysokiej opłaty stałej, podpisałem umowę tylko na połowę mocy tj. 7kW. Trochę mało, trzeba było żonglować fazami, żeby równocześnie włączyć czajnik i kuchenkę. Skrzynkę umieściłem na drewnianym słupku, obok kranu z wodą, Od strony drogi, na tym samym słupku powiesiłem tablicę informacyjną z danymi o inwestycji.

am00
20-02-2007, 19:40
11. Rozładunek

Bałem się swoich możliwości rozładunkowych (Inka i Filip lat 12), a nie chciałem za bardzo wykorzystywać uprzejmości sąsiada, więc umówiłem do rozładunku bloczków Solbetu i elementów Terivy okolicznych młodzieńców-osiłków. Najpierw przyjechał strop. Młodzieńców jeszcze nie było, więc musieliśmy sobie poradzić we trójkę plus kierowca. Nie zdążył odjechać samochód od stropu, a tu już ustawił się przy wjeździe TIR z przyczepą z betonem komórkowym. Tym razem kierowca nie palił się do pracy. Bloczki były jeszcze ciepłe i nie dało się ich rozładowywać gołymi rękami. Całe szczęście, że pomyślałem o tym wcześniej i zrobiłem zapas rękawic. Ilość trochę nas przeraziła, zwłaszcza, że byliśmy już zmęczeni tym stropem. Z umówionych chłopaków-osiłków przyszedł tylko jeden. Powiedział, że skoczy po drugiego i zaraz przyjadą. Nie zdążyli. W międzyczasie drogą jechał traktorem Czesiek z córkami i żoną i jak zobaczył co jest grane, to wszyscy pospieszyli nam z pomocą. Uwinęliśmy się migiem. Chłopy czyli ja z Czechem podawaliśmy z samochodu, a dziewczęta i kobiety bohatersko brały od nas te gorące bloczki na piersi i odnosiły na kupki. Jak przyszli chłopcy zostały już tylko resztki i ... gorące piersi.

Murarz miał przyjść dopiero za 1,5 miesiąca, ale już następnego dnia nie wytrzymałem i ustawiłem narożniki na wysokość pierwszej kondygnacji. Na razie bez kleju. Dalsi sąsiedzi myśleli, że to już mury pną się do góry.

Było jak na początek maja bardzo ciepło, do Andrzeja i Ani przyjechało sporo dzieci i chciały pójść nad wodę. Brakowało im opiekuna. Chętnie się zgodziłem. Poszukaliśmy płycizny i dzieci zaczęły się chlapać. Przy okazji i ja zostałem ochlapany. Jak już byłem cały mokry wskoczyłem do wody i popłynąłem w spodniach na drugą stronę. Wodę w zalewie napuszczono późną jesienią, więc byłem chyba pierwszym pływakiem, który tu się kąpał.

am00
20-02-2007, 19:41
12. Bijemy rekord świata i okolic

Filipowi zaczęły się wakacje. Inka pojechała z młodzieżą ze swojej szkoły na występy na Cypr, a ja wziąłem urlop. Rozbiliśmy z Filipem namiot do spania i wykorzystując nieobecność murarza zakładaliśmy rury kanalizacyjne. W poniedziałek przyszedł Tadeusz i zaczęło się. Chciałem być tylko w odwodzie i znalazłem mu pomocnika, ale już po paru godzinach go zwolniłem, bo chłopak słabo się orientował, a Tadeuszowi, który jest milczkiem, nie chciało się tłumaczyć, wolał sam zrobić. Musiałem z roli inwestora przedzierżgnąć się w rolę chłopca „przynieś – podaj – pozamiataj”. Wczułem się w tę rolę i podkręcaliśmy tempo. Podawałem bloczki, rozrabiałem klej, przestawiałem rusztowania, kombinowałem szalunki pod nadproża z „byle czego” itp. Tadeusz przyjeżdżał przed siódmą i pracował po dwanaście godzin z krótkimi przerwami na posiłki. Ledwo mogłem nadążyć. Dobrze, ze odpadła mi sprawa posiłków, na które zapraszała nas po sąsiedzku Ania. W namiocie jak na początek lipca było zimno. Szczególnie nad ranem. Nie pomogły dodatkowe kołdry, więc budząc się z zimna o 4 rano, przekładałem swoją kołdrę na śpiącego Filipa i zabierałem się do noszenia bloczków przygotowując Tadeuszowi front robót. Dzięki temu byłem przed obiadem do przodu i mogłem nawet czasami podjechać na jakieś zakupy do składu budowlanego.

W środę pojawił się na budowie Zygmunt. To mój najstarszy kuzyn. Jest po wylewie, odebrało mu mowę i ma sprawną tylko lewą rękę. Prawa działa jak imadło, jak coś chwyci to musi drugą ręką sobie pomagać, żeby zwolnić uchwyt. Czasami dochodziło do śmiesznych sytuacji jak się z kimś witał. Zygmunt bardzo chciał być przydatnym, a ponieważ znał się trochę na murarce, więc chętnie przyjąłem jego pomoc. Przyszedł czas na nadproża i trzeba było uruchomić starą betoniarkę. Coś tam nie grało, zerwał się pasek klinowy, coś się zatarło. Zabraliśmy się w warsztacie Andrzeja do naprawy. Zygmunt znał się na tym i próbował nam po swojemu podpowiadać. Udało się. Od tej pory obsługując betoniarkę zawsze patrzyłem, czy Zygmunt nie protestuje.

W piątek Tadeusz wymurował komin do stropu i zaczęliśmy ustawiać belki pod Terivę. Z kominem był mały kłopot. Miał być typowy 14x27cm co dawało się łatwo murować z 5 cegieł w warstwie. Dopiero od pewnej wysokości miał być przyklejony do niego kanał wentylacyjny z gotowych pustaków wentylacyjnych. Zgodnie z zaleceniem pewnego kominkarza, komin w miejscu podłączenia czopucha miał być wykonany z cegły szamotowej. Cegła szamotowa miała inne wymiary – była mniejsza. Ten odcinek wyszedł brzydko i wyglądał jakby ktoś spaprał robotę. Tadeusz, chociaż nie był estetą, szybko zatynkował ten odcinek, żeby nie ranił oczu.

Na sobotę umówiliśmy się z Andrzejem i jeszcze dwoma młodzieńcami do pomocy przy stropie. Z rana dokończyliśmy układać pustaki stropowe. Andrzej przyjechał ze swoim cyklopem. Pożyczyliśmy od Janka platformę na taczkę i przy pomocy tego „dźwigu” podawaliśmy beton na górę. Andrzej obsługiwał „dźwig”, na górze Mariusz (najpotężniejszy) odbierał taczki i wysypywał beton, a Tadeusz to rozgarniał i ręcznie wibrował. Na dole przy betoniarce uwijaliśmy się we trójkę. Zygmunt był od wody i proporcji. A młody człowiek, którego imienia już nie pamiętam szuflował ze mną piasek i sypał cement. W niecałe 4 godziny było po robocie (około 60m2). Andrzej zawiesił wieniec – przy okazji poszły dwie półlitrówki. Trochę już na rauszu zrobiliśmy jeszcze chudziak w pomieszczeniu gospodarczym, którego nie obejmował strop i był jeszcze bez ścian. Zrobiłem wszystkim wypłatę i wysłałem SMS do Inki. Nie mogła uwierzyć, że tak szybko poszło. Tadeusz obiecał, że przyjdzie za miesiąc i podciągnie górę. Pozostało polewanie stropu i po tygodniu ciężkiej harówy wyluzowanie.

am00
20-02-2007, 19:57
13. Namiot

Szkoda mi było urlopu, więc zabrałem się do domu. Filip został i spał w namiocie z o dwa lata starszym Kubą. Spanie w namiocie na pustkowiu w lesie wymaga nieco odwagi, o czym przekonała się wkrótce moja Teściowa.

Inka wróciła z Cypru i zaprosiliśmy Teściów niedowiarków, żeby pokazać im naszą budowę. Oczywiście proponując spanie w namiocie. Przystali na to chętnie, ale jak przyszło co do czego, to zaczęły się strachy. Pech chciał, że okoliczni chłopi walczyli w tym czasie z plagą dzików. Strzelali w nocy z petard, a ujadaniu psów wydawało się, że nie będzie końca. Plaga żab, które po ciemku skakały po tropiku dopełniały reszty. Piesek sąsiadów, który przyplątał się z wyraźnym zamiarem nocowania przy namiocie powitany był więc jak wybawca - ochroniarz. Rano okazało się, że piesek nie był bezinteresowny. Po przywiezionym przez Teściową placku zostały tylko okruszki.

am00
20-02-2007, 19:58
14. Podkopy

Wprawdzie zostawiłem przepusty w fundamencie, ale okazało się, że miejsce przeznaczone na biologiczną oczyszczalnię ścieków wypada w terenie gliniastym, który nie nadaje się na poletko rozsączające. Trzeba było zmienić koncepcję i przerzucić wyjście kanalizacji na inną ścianę. Wiercenie w moim fundamencie odrzuciłem, więc zostało mi tylko podkopanie się pod nim. Trochę mnie zmartwiła perspektywa tak głębokiego osadzania zbiornika gnilnego, ale co tam. Wykopałem głęboki na metr i długi na 6m rowek i ułożyłem w nim rurę kanalizacyjną fi=110mm z niewielkim spadkiem. Przy okazji wyszło, że podpięcie do głównej rury trzech innych wymaga trochę miejsca w pionie, więc przydał się tak głęboki wykop. Korzystając z przestoju w murarce podciągnąłem we wspólnym wykopie od studzienki wodomierzowej wodę i kabel energetyczny. Jako osłonę przy przejsciu przez fundament kupiłem kawałek niebieskiej rury wodnej z tworzywa o większej średnicy, którą mogłem wygiąć w łagodny łuk. Wodę i kabel wyprowadziłem pod planowanymi schodami, po zewnętrznej stronie łazienki. Wykop zasypałem dla ocieplenia keramzytem. Keramzyt kupiłem razem ze stropem. Było tego pół kubika w dwóch dużych workach. Z reszty, po dodaniu cementu, urobiłem beton i wylałem fundamencik pod kominek. W kopaniu pomagało mi dwóch młodzieńców, którzy chcieli sobie dorobić na wakacjach. Nie szło im to zbyt dobrze, bo piaszczysta ziemia się osuwała. Raz nawet jednego przysypało po pas i musieliśmy go odkopywać bo sam nie był w stanie się wykaraskać. Wkroczyliśmy też na tereny os ziemnych i nie obyło się bez ukąszeń.

am00
20-02-2007, 19:59
15. Pięterko

Na początku sierpnia przyszedł Tadeusz żeby zrobić ściany kolankowe i szczytowe oraz działowe, komin i ściany w przyległym do domu pomieszczeniu gospodarczym. Uwinął się w tydzień. Musieliśmy bloczki podawać wyżej wspomagając się rusztowaniem. Jeszcze raz przekonałem się do betonu komórkowego. Bloczki były na tyle lekkie, że Inka dawała sobie również z nimi radę. Miała co prawda przykry wypadek. Zaprószyła sobie oko i potrzebna była wizyta u okulisty. Telefon do kuzynki pracującej w szpitalu (dobrze mieć tylu krewnych wokół), umówiona wizyta i po kłopocie. Przy okazji zakupy w mieście. Z Filipa był mniejszy pożytek. Nie wciągnął się w to, co robiliśmy. Żył w swoim zabawowym świecie i nigdy nie wiedział czego od niego chcemy. Raz chciałem - by przyniósł mi z namiotu piłkę, mając na myśli ręczną piłę do cięcia bloczków. Zrobił parę kroków i zawrócił z pytaniem: czy do kosza, czy do siatkówki?

am00
20-02-2007, 20:01
16. Instalacja elektryczna

Instalację miałem przemyślaną teoretycznie. Skrzynkę z zewnątrz przeniosłem do środka, gdzie miałem już w ścianie łazienkowej przygotowaną specjalną wnękę. Zrezygnowałem z robienia czegokolwiek na zapas ograniczając się do absolutnego minimum. Kupiłem w Castoramie w promocji dwa zwoje po 100mb kabla trójżyłowego. Jeden o przekroju 2.5mm2 do gniazdek i 1.5mm2 do oświetlenia i tyle mi z grubsza wystarczyło. Na dole zrobiłem trzy obwody + zasilanie podłogówki, na górze też trzy, w tym jeden osobno na oświetlenie. Na dole oświetlenie poprowadziłem z gniazdek, instalując nad nimi wyłączniki. Takie rozwiązanie dawało mi optymalne zużycie kabli. Razem miałem więc 7 obwodów, które na razie wpiąłem po dwa lub trzy do jednego zabezpieczenia. Razem z bloczkami Solbetu kupiłem specjalne wiertło łopatkowe do puszek i ręczny rylec do żłobienia bruzd. Robota nie szła tak szybko jak się spodziewałem. Dzisiaj żałuję, że bruzdy robiłem tylko w łazienkach, bo na gładkiej ścianie widać miejsca gdzie przebiegają kable pod cienką warstwą tynku. Na izolacji kondensuje para wodna i miejsca te ciemnieją. Ale jak zwykle towarzyszył mi pośpiech i często rezygnowałem na jego rzecz z dokładności.

am00
20-02-2007, 20:02
17. Więźba

Początkowo miałem kupić drewno na więźbę w lesie. Andrzej pracował przy wyrębie i znał się na tym, więc miałbym gwarancję jakości. Sprawy się przeciągały, a ja nie byłem w stanie wszystkiego doglądnąć osobiście. Znalazłem przez internet namiary na kilka tartaków w okolicy. Dogadałem się z właścicielem jednego z nich, który najszybciej zareagował i odpowiadał na maile. Posiłkując się informacjami z forum i dostępnej literatury, zaprojektowałem i zamówiłem krokwie 8x16cm o długości 6m w odstępach 110cm. Do tego murłaty 14x14cm, jętki 5x12cm, łaty 4x6cm i kontrłaty 2,5x6cm i parę belek 12x12cm pod balkon.

Więźbę miał stawiać kuzyn Szymon, który z zawodu był stolarzem, a obecnie pracował w lesie przy wycince. Ze swoim młodszym kolegą Michałem, postawili mi więźbę pod moją nieobecność, przypinając najtańszą jaką udało mi się kupić folię wysoko-paroprzepuszczalną.

am00
20-02-2007, 20:03
18. Dach

Pozostało kupić blachodachówkę. I znów gorączkowe szukanie w necie najtańszej oferty. Padło na Blachotrapez z Rabki. Niestety nie udało się jej obejrzeć przed zakupem, bo najbliższy dystrybutor był w Kaliszu. Inka chciała jasny brąz, a mieszkająca po sąsiedzku ciocia czerwony. Wybrany kolor RAL 8004 klasyfikowano jako odmianę brązu, choć potocznie nazywano ten kolor ceglanym.

Umówiłem dostawę na sobotę, bo szkoda mi było urlopu, a chciałem być przy rozładunku. Przyjechał transport z blachą w kolorze wiśniowym. Inka miała już oczy we łzach i była bliska zrobienia mi awantury. Ja zachowałem na razie zimną krew i zacząłem sprawdzać kwity. Okazało się, że nasza blacha leży pod spodem, a tym transportem jechała jeszcze inna na inną budowę. Miałem szczęście, bo kolor przypadł Ince do gustu i podobał się mojej cioci. Opinia innych mnie specjalnie nie interesowała. To i tak był kompromis, bo ja preferowałem kolor stalowy.

Szymon nie kładł jeszcze nigdy blachodachówki, więc próbowałem się podszkolić teoretycznie. Kontrłaty były już przybite. Teraz należało przybić łaty stosując się do instrukcji. Ku mojemu zaskoczeniu zalecało się blachę kłaść „od końca”. To znaczy najpierw tę z wierzchu, a sąsiednią dawało się później pod spód. Gdy położyliśmy tak drugi arkusz wyszło dlaczego. Gdybyśmy kładli wierzchnią na koniec zsuwałaby się i trudno byłoby ją przymocować, a tak fale miały się o co zaczepić. Ułożyliśmy jedną połać i umówiliśmy się za tydzień w sobotę na dalszą robotę. Wydawało nam się, że teraz gdy wiemy o co chodzi pójdzie jak po maśle. Przy pierwszym skrajnym arkuszu blacha wysunęła się Szymonowi z rąk, a ja jej nie zdołałem utrzymać, bo się skręciła i poleciała na dół. Całe szczęście, że Michał zdążył odskoczyć, bo by mu chyba odcięło głowę. Blacha zgięta w pół leży na dole i co tu robić? Zabraliśmy się za prostowanie. W miejscu zgięcia trochę się „wyprostowały” fale. Operując młotkiem gumowym usiłowaliśmy nadać im pierwotne kształty. Udało się. Teraz już byliśmy ostrożniejsi.

W ogóle z blachą obchodziliśmy się jak z jajkiem. Przykręcaliśmy z drabiny, a pod drabinę były podłożone dwa worki z sianem, żeby broń Boże nie porysować. Drabinę sznurkami przez kalenicę przymocowywaliśmy do łat z przeciwległej połaci, a gdy ta była już pokryta, do betoniarki. Miało się obyć bez cięć, ale coś chyba źle wyliczyłem i skrajne arkusze wystawały nam po kilkanaście cm poza obrys krokwi i łat. Trzeba było obciąć taki pasek. Szymon pożyczył sobie elektryczne nożyce, ale nie mogliśmy nimi przebrnąć przez fale. Wbrew zasadom, pod groźbą utraty gwarancji, wzięliśmy gumówkę z cienką tarczą. Osłoniliśmy resztę blachy kartonem, a uciętą krawędź zaklepaliśmy gumowym młotkiem i pomalowaliśmy farbą w sprayu.

Komin był niezmiennikiem mojego projektu. Wziąłem sobie do serca uwagę zasłyszaną od kolegi, który miał brata architekta, że sztuką jest zrobić dom z jednym kominem. Dlatego projekt zaczynałem od komina. Komin dymowy od kominka z dodatkowym kanałem wentylacyjnym zlokalizowałem w środku domu, tak by wychodził w kalenicy. Ułatwiało nam to montaż blacho-dachówki. Gorzej było z kominem od wentylacji łazienki i odpowietrzeniem kanalizacji. Jakoś tak wychodziły w połowie połaci dachu. Zacząłem rozglądać się za gotowymi końcówkami z specjalnymi kołnierzami, ale te które znalazłem były bardzo drogie. Szymon też nie bardzo kwapił się do robienia dziur w dachu. Koniec w końcu postanowiliśmy zrobić dodatkowe kominki w kalenicy i połączyć je rurą spiro z wentylacją w łazience. Odpowietrzenie kanalizacji zostawiłem sobie na później.

Był początek października i mieliśmy dom zadaszony w stanie surowym.

am00
21-02-2007, 16:40
19. Tynki wewnętrzne, impregnacja więźby

Tadeusz miał trochę czasu i dał się namówić na tynki wewnętrzne. Nie miałem już urlopu. Do pomocy miał tylko Zygmunta. Krótki dzień i kiepska pogoda sprawiły, że tynki i wylewki zajęły mu prawie trzy tygodnie. Będąc na budowie w soboty i niedziele kończyłem robić instalację elektryczną. Roboty się ślimaczyły. Byliśmy już lekko zadłużeni i zalegaliśmy Tadeuszowi z wypłatami. Musieliśmy ostudzić swoje zapały inwestycyjne i poczekać do wiosny, aż uda się coś odłożyć.

Do tynkowania się nie wtrącałem. Przy sobotnio-niedzielnych wizytach malowałem brązowym drewnochronem zewnętrzne części więźby. Kupiłem do tego celu jakąś farbę Nobilesa. Malowało się nią fatalnie. Farba pryskała tak, że miałem pełno kropeczek na blachodachówce mimo, że malowałem krokwie znajdujące się pod nią. W następnym tygodniu przywiozłem niepryskającą „barierę”. Ta się sprawdziła. Nim zdążyłem uporać się z najwyższymi elementami więźby, Tadeusz zabrał rusztowanie i musiałem radzić sobie w inny sposób. Nie wszystko mogłem dosięgnąć z drabiny. Od strony południowej nie było tak źle. Miałem balkon, i mogłem oprzeć deskę na dwóch zewnętrznych jętkach. Od północy było gorzej. Tylko jedna jętka i okna. Wystawiłem drabinę przez okno. Podwiązałem w połowie do jętki i próbowałem wyjść po niej na zewnątrz. Huśtało się dopóki nie posadziłem na drugim końcu siostry z zakazem podnoszenia się dopóki nie skończę. Siostra dzielnie siedziała tyłem do okna. Bała się, że jak siądzie przodem to zrobi jej się niedobrze na widok moich ekwilibrystycznych wyczynów.

am00
21-02-2007, 16:41
20. Instalacja wodna

Parę zimowych wizyt wykorzystałem na zrobienie wewnętrznej kanalizacji i hydrauliki. Nie było tego dużo, więc postanowiłem obyć się bez fachowca. Podszkoliłem się teoretycznie z lutowania miedzią. Spędzałem dużo czasu w Castoramie, żeby pewne rozwiązania przestrzennie sobie rozłożyć. Zdarzało się, że w trakcie tych rozważań zmieniałem koncepcję. Przynosiłem wtedy do zwrotu zakupione wcześniej kolanka i złączki, a później zdarzało się, że kupowałem ponownie to samo. Obsługujące zwroty Panie były bardzo wyrozumiałe i nawet się nie krzywiły, gdy zwracałem drobnicę wartości kilku złotych. Zrobiłem się cholernie oszczędny i wyrachowany.

Podczas jednej wizyty na budowie polutowałem rurki w dolnej łazience, za tydzień w górnej. Z reguły byłem sam i trochę mi brakowało trzeciej ręki. Czasem zjawiał się Kuba (gimnazjalista). Kuba chętnie pomagał, a właściwie po chwili było odwrotnie, to ja pomagałem Kubie. Miał wyraźne zdolności przywódcze. Może będzie prezydentem? Zauważyłem, że rurki można dotykać gołą ręką już w odległości kilkunastu centymetrów od płomienia palnika. Nieopatrznie, któregoś razu zanurzyłem gorący koniec rurki do wody i boleśnie się poparzyłem. Rozgrzany do 200 stopni koniec spowodował gwałtowne powstanie pary, która natychmiast wypełniła rurkę. Cienkie ścianki dawały niewielki opór cieplny, tak mogłem sobie to wytłumaczyć. Wcześniej, choć jestem fizykiem, nie widziałem różnicy między zanurzaniem w wodzie gorącej końcówki rurki i pręta. Ot człowiek uczy się całe życie. Pod koniec grudnia dostałem długo oczekiwaną premię i mogłem na Nowy Rok rozliczyć wszystkich wierzycieli.

am00
21-02-2007, 16:42
21. Projekt zamienny

Pierwszy geodeta, który robił mapkę do celów projektowych naniósł mi na brudno miejsce posadowienia domu. Później jakaś pani architekt przerysowała mi z planu zagospodarowania przestrzennego, który właśnie tracił ważność, linię obszaru przeznaczonego pod zalesienie. Linia przechodziła przez środek domu i musiałem się przesunąć o kilkanaście metrów na północ, a po wizji lokalnej również na wschód. Zadzwoniłem do swojego Kierbuda, który robił plan zagospodarowania przestrzennego, żeby mi to przesunął, ale któryś z nas coś pokręcił, w rezultacie na planie domek figurował przesunięty o 7m na zachód. Oczywiście wszyscy kierowali się moimi palikami, a do planów nikt nigdy nie zaglądał. Może powinien to zauważyć geodeta wytyczający budynek, ale w drodze oszczędności załatwiłem wpis do dziennika budowy korespondencyjnie z ojcem szwagra. Sprawę zauważyłem dopiero gdy mi się nie zgadzała długość przyłączy i położenie studzienki względem domu. Dom już stał i nie bardzo wiedzieliśmy, co z tym zrobić. Postanowiliśmy z Kierbudem, że z końcem roku złożymy projekt zamienny, a dziennik budowy wypełnimy z rocznym opóźnieniem. I tak, też zrobiliśmy. Wszystkie zmiany, a było ich wcale nie tak mało: powiększenie przybudówki, zmiana kąta nachylenia dachu, usytuowanie okien i drzwi itp. mogłem nanieść z natury łudząc się, że już więcej zmian nie będzie. To, że nikt specjalnie się w projekt nie wczytuje byłem pewien po tym jak mój Kierbud przygotowując dokumenty skopiował w części opisowej tekst o kaplicy cmentarnej. Dla urzędników liczyła się tylko liczba załączników.

am00
21-02-2007, 16:43
Rok 2005

22. Ocieplanie poddasza

Zima to okres gdy materiały ociepleniowe tanieją, by od wiosny do jesieni drożeć. Wymyśliłem więc, że trzeba o odpowiedniej porze kupić wełnę i styropian. Plan na rok 2005 zakładał przygotowanie do lata jednego pokoju na górze, łazienki na dole i może dla gości pokoiku w przybudówce, którą połączyliśmy z salonem. Skoro teraz mieściłem się z narzędziami i materiałami budowlanymi w małym namiocie to marnotrawstwem byłoby oddawać mi na narzędzia 17m2. W ten sposób zwiększyliśmy sobie liczbę sypialni o dodatkowy pokój na parterze z antresolą nad zmniejszonym do 8m2 pomieszczeniem gospodarczym. Z kasą w dalszym ciągu nie było najlepiej i o mały włos przegapiłbym ten moment, w którym styropian i wełna są najtańsze. Dzięki Allegro złapałem kontakt i mimo, że była to niedziela udało się kupić wełnę przed zapowiadaną podwyżką. Przy transakcji obowiązywało minimum kubików, więc kupiłem trochę na zapas. Wymyśliłem sobie, że pomiędzy krokwie dam wełnę 15cm, a jako drugą warstwę zamiast wełny dam styropian. W ten sposób będę miał jakoś wykończony sufit i przez lato da się tu mieszkać. Tak też zrobiłem. Wełnę zakładałem trochę z pomocą Kuby, trochę Inki, najczęściej jednak sam. Nie było to zbyt wygodne, ze względu na duże odległości między krokwiami wełna nie chciała się sama trzymać. Do chwilowego zaklinowania używałem rozpórek z gałązek brzozowych i próbowałem osznurkować, przy pomocy zszywacza tapicerskiego i sznurka od snopowiązałek. Trochę się tej wełny nałykałem.. Miałem wprawdzie maseczkę ochronną na twarz, ale zwykle w ferworze o niej zapominałem.

Mieć kurzącą się wełnę nad głową, to niezbyt przyjemna perspektywa na czas letnich wakacji. Wymyśliłem więc, trochę wbrew opiniom na Forum, że jako drugą warstwę dam 5cm styropianu z felcem, a dopiero na to w późniejszym czasie panele drewnopodobne lub płyty GK. Styropian nawet łatwo dało się przybić do krokwi gwoździami. Pod łebki dawaliśmy szerokie blaszane podkładki. Nawet ładnie wyszły te styropianowe sufity.

am00
21-02-2007, 16:44
23. Wylewki

W ramach zajęć zimowych ułożyliśmy z Inką kable grzewcze w obu łazienkach i kuchni. Początkowo miały być tylko w łazienkach i pewnie by tak było, gdyby nie wyjazd na narty do Bukówki. Zimna podłoga w niezamieszkałej na stałe willi, dała się dziewczynom we znaki. Zanim posadzka w kuchni była na tyle ciepła, że można było zamienić buty na kapcie, skończył nam się urlop. Potraktowaliśmy to jako cenne doświadczenie i zdecydowaliśmy się położyć jeszcze kabelek w kuchni. Ale wracając do początku. Kabelek miał być na razie tylko w dolnej łazience i dla niej zamówiłem matę 3m2. Przysłali mi przez pomyłkę mniejszą 2m2. Jak dotarło do mnie, na czym polega różnica pomiędzy matą i tańszym o połowę kablem, to zamiast odsyłać matę przeznaczyłem ją do górnej łazienki, a do dolnej łazienki i kuchni zamówiłem kable.

Układanie kabla na macie nie poszło wcale tak łatwo jak myślałem. Mieliśmy niewprawne palce i niewygodną klęczącą pozycję. Trochę czasu minęło, zanim wypracowaliśmy wygodniejszą (siedzącą) metodę nanizania kabla na matę.

am00
21-02-2007, 16:47
24. Okna i drzwi

Sprawdzając ceny w Internecie zauważyłem, że najtańsze i najpopularniejsze profile okienne ma Aluplast i Veka. Poszukałem przedstawicieli w rejonie i po kilku nieudanych próbach udało mi się namierzyć dość tanią firmę, która przystała na moje warunki. Czyli najtańsze okucia, najtańsze profile, tam gdzie można okna typu fix, bez montażu, ale z mniejszym podatkiem na fakturze. Za 14 sztuk różnych okien wyszło 4 tys. zł. Firmie nie opłacało się specjalnie dla mnie ściągać tańszych profili i okuć, więc dostałem w tej cenie standard. W miarę tanie drzwi udało mi się znaleźć na Śląsku, do odebrania w Kaliszu. Musieliśmy trochę nadłożyć drogi jadąc z Wrocławia. Wymyśliłem też, że w ścianach działowych dam trochę szersze metalowe ościeżnice, tak żeby zajmowały całą grubość ściany. Znalazłem telefon do jakiegoś producenta przy ulicy Portowej. Umknęło mi tylko, że to nie Wrocław, ale Oława. No trudno - „ślepy w karty nie gra”. Na swój dachowy bagażnik 6 sztuk bym na raz nie włożył, więc poprosiłem szwagra, który miał dostęp do firmowej bagażówki. Przewieźliśmy do garażu, a stamtąd przez kolejne 3 tygodnie woziłem te blachy na dachu, po dwie sztuki. Nie był to udany zakup o czym miałem się później przekonać. Gdyby miał być „następny raz”, to wziąłbym regulowane, pomimo, że są 3 razy droższe.

Na kolejną sobotę umówiłem Tadeusza i dostawę okien. Tadeusz jak zwykle przyjechał na swoim rowerze punktualnie. Drzwi wejściowe wymagały zamurowania części otworu przygotowanego pod 90-tki, bo zdecydowałem się ostatecznie na węższe 80-tki. W końcu wszystkie wewnętrzne mają szerokość 80cm, więc po co mi szersze. W razie czego mogę większe rzeczy wnosić przez taras, a tam mam dwuskrzydłowe.

Tadeusz wprawił drzwi wejściowe i już się zaczynał nudzić. Bałem się, że nie zdążymy wprawić wszystkich okien. Przywieźli je dopiero o 12-tej. Przepraszali za spóźnienie. Stłukły im się gdzieś w magazynie dwie szyby. Obiecali, że przyjadą za tydzień i je wymienią. Robota paliła się Tadeuszowi w rękach. Przy niewielkiej mojej pomocy uporał się z wszystkim do wieczora.

W następnym tygodniu budowę wizytowała teściowa. Zakwestionowała mi rozmiar okna w górnej łazience ze względów estetycznych. Rzeczywiście 60-tki po uwzględnieniu ram wydawały się zdecydowanie za wąskie. Byłem cholernie zły, ale nie mogłem nie przyznać jej racji. Na dodatek okno w dolnej łazience było krótsze, tylko uchylne i miało uchwyt u góry. Bez taboretu nie dało się go otworzyć. Po całonocnych przemyśleniach postanowiłem dokupić szersze okno do górnej łazienki. To z górnej łazienki przenieść do dolnej. A to najmniejsze z dolnej łazienki wstawić obok takiego samego przy klatce schodowej. Był to dobry pomysł. Tadeusz śmiał się, że za tę samą robotę bierze dwa razy kasę. Płaciłem mu za godziny i pomimo, że godzina wydawała się droga, to uwzględniając jego szybkość było to i tak kilka razy taniej niż przez montażystów z firmy. Wycięcie otworu pod nowe okno, powiększenie dwóch innych i przesunięcie tego z klatki schodowej pod wieniec stropowy, to bułka z masłem przy ścianie z betonu komórkowego. Jeszcze raz mogłem się przekonać do zalet tego materiału.

am00
21-02-2007, 16:49
25. Bicepsy

Nabawiłem się poważnej kontuzji prawej ręki. Zerwał mi się naramienny przyczep bicepsa i ten opadł w okolice łokcia. Zdaniem Inki nie wyglądało to apetycznie, chociaż w otoczeniu chudszego teraz ramienia mięsień prezentował się jak u kulturysty. Pojechałem po paru dniach do lekarza. Oczywiście na pogotowie, bo zarejestrować się w rejonie do chirurga mogłem, ale dopiero za dwa miesiące. Dyżurny lekarz odesłał mnie do specjalisty, wcześniej po skierowanie do lekarza rodzinnego. Pan Chirurg zgodził się łaskawie obejrzeć moje bicepsy. Wszyscy, łącznie z pielęgniarkami macali moje muskuły. Chirurg stwierdził, że może mógłby mi to zoperować, ale czeka mnie dwumiesięczna rehabilitacja w gipsie i nie wie czy mu się to uda ładnie naprawić. W każdym razie zagrożenia życia nie stwierdza. Na tak długą rehabilitację nie mogłem sobie pozwolić, więc dałem sobie spokój. Funkcjonalność ręki wprawdzie się pogorszyła, ale nie na tyle bym nie mógł utrzymać łopaty. Pozostał problem z ruchami skrętnymi, ale tu z pomocą przyszła mi wkrętarka akumulatorowa. Rewelacyjne urządzenie.

Zapomniałem napisać, że tej kontuzji nie nabawiłem się na budowie, ale podczas ... tańca.

am00
21-02-2007, 16:50
26. Trak przewoźny

Dęby na schody leżały sobie w wałkach i czekały na pocięcie na deski. Zacząłem rozglądać się za trakiem przewoźnym. Żeby interes się opłacał musiałem jeszcze zorganizować trochę drewna do pocięcia. Miałem do wycięcia stare topole z mojego lasku z przeznaczeniem na podbitkę i antresolę, ale i to było mało. Sąsiad nosił się z zamiarem budowy szopy i dołożył się jeszcze z kilkoma sosnami. Z formalnym załatwieniem wycinki nie było problemu. Ku mojemu zdziwieniu nie potrzebne były nawet żadne opłaty, pomimo, ze Pani Leśnik musiała nas dwa razy odwiedzić - przed i po wycince. Andrzej ściął drzewa i przywlókł te zdrowe na placyk przy drodze. Chore zostały w lesie i czekają na porąbanie. Nie wiem czy się doczekają, bo pracy na budowie nie ubywa i nie ma czasu, żeby się nimi zająć.

Przyjazd traku się opóźnił o miesiąc. W międzyczasie kalkulowałem różne sposoby optymalnego pocięcia drewna. Niezła łamigłówka. Mam wrażenie, że kupno desek na wymiar pod konkretny projekt jest bardziej opłacalne. W końcu zjawił się trak. Zamiast jednej soboty, zabawił u nas trzy dni. Ciągle się coś w nim psuło. Gdyby nie warsztat Andrzeja pewnie nic by nie zdziałali. Szkoda mi było tracić urlop, więc ich zostawiłem. W następną sobotę przyjechałem z Teściem poukładać deski i zabezpieczyć przed deszczem.

am00
21-02-2007, 16:51
27. Łazienka i kuchnia

Do normalnego funkcjonowania w lecie potrzebna nam była łazienka i kuchnia. Kafle kupiliśmy we Wrocławiu. Inka zgodziła się na zwykły kibelek, ale jak przyszło co do czego kupiliśmy w Leroyu wcale nie taki tani. Nie lubię tego sklepu, bo z Karłowic trzeba przejechać przez cały Wrocław. Znalazłem tam też w promocji bojler 50l z grzałką 2kW. Znajomy chciał mi podarować 100 litrowy, ale odmówiłem ze względu na długi czas nagrzewania. Nasza młodzież na pewno wychlapałaby całą wodę nawet gdyby to było 500 litrów i trzeba by czekać ze dwie-trzy godziny na ponowne nagrzanie. Według moich obliczeń 50 litrów powinno wystarczyć na oszczędną kąpiel dla trzech osób, a jak już ktoś by wychlapał ponad normę, to czas oczekiwania powinien wynieść około 50 minut. Początkowo bojler miał być powieszony w dolnej łazience. Doszedłem jednak do wniosku, że zmieści mi się pod schodami, obok skrzynki z prądem i obok wszystkich zaworów i nie będzie psuł estetyki tego bądź co bądź reprezentacyjnego pomieszczenia. Z zamontowaniem bojlera miałem mały problem. Nie zabrałem z Wrocławia instrukcji montażu i próbowałem na siłę zamontować zawór bezpieczeństwa na wylocie ciepłej wody. Nic mi nie pasowało, a jak mimo to podłączyłem, to miałem bardzo słabe ciśnienie. Dopiero w domu przyjrzałem się instrukcji i mnie oświeciło. Zawór miał być na wlocie zimnej wody. Przy następnej wizycie po raz kolejny spuściłem wodę ze zbiornika i przełożyłem zawór. Bojler się sprawdził. Jest źródłem ciepłej wody w obu łazienkach i kuchni, Obawiałem się, czy bez cyrkulacji nie trzeba będzie spuszczać dużo wody. Według moich obliczeń pojemność najdłuższej rury do kuchni wynosi 3 szklanki. Okazało się, że poprowadzone w warstwie styropianu rury dobrze trzymają ciepło i czekanie, aż zacznie lecieć ciepła woda jest prawie niezauważalne.

Polecony przez Janka fachowiec od układania kafli trochę się zasłaniał brakiem czasu. Przekonał go fakt, że może pracować w niedzielę bez narażania się sąsiadom, bo dom jest na bezludziu. Fachowiec był bardzo szybki. Wystarczyły mu 4 wizyty i kafelki były ładnie położone i zafugowane, oraz zainstalowany brodzik pod natrysk. Z kibelkiem, umywalką i armaturą poradziłem sobie sam. Z kabiną też, chociaż były problemy. Kabinę kupiłem przez Internet. Po rozpakowaniu okazało się, że półokrągły profil górny jest za bardzo rozgięty. Już dzwoniłem do producenta i mieli w ramach gwarancji przysłać inny. Ale oczywiście nie chciałem czekać bezczynnie i jakoś udało mi się go dogiąć. Armaturę kupiłem najtańszą, jaka tylko była w sklepie. Najtańsza bateria to nie kilkadziesiąt zł, jak by się komuś zdawało, ale złotych kilkanaście. Trochę się na tym przewiozłem. Sama bateria nie jest wcale badziewiem. Służy mi do dzisiaj. Miała tylko jeden słaby element, dorzucony do kompletu – przejściówki mimośrodowe. Pech chciał, że kafelkarz mi je zakleił i jak zaczęło ciec, to musiałem wycinać kafle gumówką i wydłubywać je po kawałku, bo się kruszyły przy wykręcaniu. W miejscach gdzie wychodziły rury wstawiłem dwie małe łatki w innym odcieniu. Wyglądają jak świadomie i z premedytacją umieszczone tam dekory.
Pozostało pomalować sufit, przymocować lustro, kinkiet i wstawić drzwi. Okazało się, że mąż kuzynki Zdzichu jest z zawodu szklarzem i może mi przyciąć lustro. Zdzichu pracował w firmie zajmującej się wnętrzami i w paru sprawach mi pomógł. Poradził mi, żeby wyrównać sufit przyklejając doń płyty GK, co było dobrym pomysłem. Odległość od górnej krawędzi kafli do sufitu była dokładnie na grubość płyty, więc nie było z tym problemu. Trochę się barbrałem z wykończeniem łączenia między płytami, ale przyszedł Zdzichu i poprawił.
W kuchni zainstalowałem prowizorycznie zlewozmywak i parę niezbędnych szafek z odzysku od szwagra i starą lodówkę siostry. Wymalowaliśmy byle jak najmniejszy pokoik na górze i wreszcie mogliśmy zamieszkać na swoim, a nawet przyjmować gości.

am00
22-02-2007, 19:50
28. Biologiczna oczyszczalnia ścieków

Zebrałem trochę materiałów reklamowych na temat oczyszczalni, odwiedziłem targi budowlane i zamiast wybrać któreś z rozwiązań rynkowych postanowiłem wykonać ją samodzielnie za cenę kilkukrotnie niższą. Dodatkowo w przekonaniu tym utwierdziła mnie wizyta w nowym domu Roberta, któremu „amerykanie”, tak mawiał na przybyszów zza wschodniej granicy, wybudowali oczyszczalnię zamiast szamba. Zrobiłem rysunek betonowego zbiornika gnilnego z drenażem rozsączającym i przy okazji projektu zamiennego dołączyłem do wniosku o pozwolenie jako rozwiązanie alternatywne. Nikt tego nie zakwestionował, więc mogłem zabrać się do roboty. Kupiłem paletę bloczków betonowych na ścianki. Niezawodny Andrzej wykopał mi cyklopem dziurę. Nie obyło się bez problemów. Wykop musiał być głęboki na ponad 2m, bo metr pod ziemią miałem rurę kanalizacyjną. Po zebraniu wierzchniej warstwy okazało się, że teren jest gliniasty. Ze względu na głębokość cyklop nie dawał już rady, więc musiałem użyć łopaty i wody dla rozmiękczenia gliny.

Umówiłem się z Tadeuszem. Wymurowanie zbiornika to dla Tadzia pestka i nie wiem czy by mu się chciało przychodzić, gdybym mu nie zorganizował szerszego frontu robót.. Czekało na niego wykonanie fundamentu i posadzki z kamienia pod ganek, oraz wymurowanie cokołu pod taras z dużych głazów. Uporaliśmy się ze wszystkim w dwa dni. Zbiornik wyszedł nam ukośnie w stosunku do domu, bo z dna wykopu nie widzieliśmy otoczenia. Prostokątne okienko rewizyjne w stropie ustawiłem już równolegle do ścian domu. Od środka wymalowałem dysperbitem, a z zewnątrz obłożyłem gliną. Po dwóch tygodniach rozszalowałem strop w zbiorniku i zmajstrowałem betonową klapę do okienka rewizyjnego. Rurę wylotową 110mm zakończyłem od strony zbiornika trójnikiem 160mm/110mm, by odseparować się od powierzchniowych brudów, a z drugiej strony zrobiłem studzienką chłonną z rurą napowietrzającą. Całą 12-to metrową rurę ponacinałem gumówką - im dalej od zbiornika - tym gęściej i skierowałem w stronę części piaszczystej działki. Działa! - minęło 1.5 roku i do zbiornika jeszcze nie zajrzałem.

Cała kanalizacja powinna mieć odpowietrzenie i wywiewkę na dachu. Problem ten nie był jeszcze rozwiązany. Dachu nie chciałem dziurawić i wymyśliłem, że w okolicy syfonu od umywalki przekłuję się na zewnątrz i dalej prostopadle po murze płaskim przewodem do dachu, następnie pod okapem poza jego obrys i prostopadle ponad okap. Wentylacyjne przewody płaskie nie były dobrym pomysłem. W miejscach połączeń trudno było je uszczelnić. Tolerowałem przez jakiś czas kapanie skraplającej się pary, ale przed robieniem ocieplenia poprawiłem spadki i miejsca połączeń uszczelniłem silikonem. Mam nadzieję, że skutecznie, bo pod ociepleniem nic nie widać.

am00
22-02-2007, 19:51
29. Taras

Wprawdzie w domu było mnóstwo rzeczy do roboty, ale brak tarasu nam bardzo doskwierał ze względu na tony piachu, które się wnosiły przy każdym wejściu. Na betonowy taras z gresowymi płytkami nas na razie nie było stać, ale o płytki chodnikowe na piasku można było się pokusić. Andrzej w tym temacie był na bieżąco i miał kontakt z niedrogim producentem. Inka wybrała płytki w kółeczka, w kolorze czerwono-podobnym. Złożyliśmy zamówienie i po miesiącu zameldowała się na działce trzy-osobowa ekipa z zagęszczarką na przyczepce. Wcześniej cokół wypełniłem piaskiem i wypoziomowałem, jak umiałem najlepiej, a Andrzej przywiózł traktorem płytki. Szef ekipy stwierdził, że jak mam tak wszystko ładnie przygotowane, to on tu za bardzo nie ma co do roboty. Uwinęli się w trzy godziny. Byłoby krócej, ale przelotne opady trochę dezorganizowały im pracę.

am00
22-02-2007, 19:53
30. Pokój z antresolą

Z salonu zrobiliśmy wejście do przybudówki, która początkowo miała być tylko dużym pomieszczeniem gospodarczym. Właściwe pomieszczenie gospodarcze ograniczyliśmy do 8m2, a nad nim wyszła nam dodatkowo antresola. Drewno topolowe przewidziane na budowę antresoli było jeszcze mokre i kłaczyło się przy heblowaniu. Do heblowania używałem „dymy” wielkiej maszyny stolarskiej z silnikiem trójfazowym. Maszynę pożyczyłem od Wojtka - kolegi z pracy. Przy okazji, gdy szwagier miał do dyspozycji furgonetkę, podrzuciliśmy ją na działkę. Obsługa maszyny wymagała dwóch osób czyli mnie i ... trafiło na Teścia. Dużo zachodu było z tymi deskami. Chyba lepiej było kupić parę metrów gotowej podłogówki. Budowa antresoli i obłożenie skosów na suficie boazerią panelową zajęło mi resztę lipcowego urlopu. Z doskoku, w którąś sobotę położyłem jeszcze swoje pierwsze panele na podłodze.

Spartaczyłem wykończenie listwami. Inka mi nie odebrała tej roboty. Na razie tak zostało, ale ustaliliśmy, że przy najbliższej okazji wezwiemy lepszego ode mnie fachmana i to poprawi. Skopałem też montaż drzwi z regulowaną ościeżnicą. Powiesiłem je za wysoko. Próbowałem ratować swoje dzieło wstawiając gruby i szeroki próg. Dopiero po roku przyszli stolarze i przy okazji innych prac to poprawili, a próg stał się zbędny.

Wygospodarowaliśmy w ten sposób fajny pokoik dla gości. Rodzice mogli spać na dole, a dzieci na antresoli. Wejście na antresolę umożliwiała wąska drabina wyszperana u Teścia w garażu. Drabina była chybotliwa i przez to niebezpieczna, o czym uczciwie mnie ostrzegał Teść. Ale co tam, miałem zamiar ją przytwierdzić na stałe do antresoli. Drabina nie przypadła Ince do gustu, bo była niewygodna. Cienkie szczebelki uniemożliwiały wchodzenie na boso. Została potraktowana jako rozwiązanie bardzo tymczasowe i przez to jej nie przymocowałem, co jak się później okazało miało tragiczne następstwa.

am00
22-02-2007, 19:54
31. Gładzie

Tynki z słabo przesianego piasku nie wyglądały najlepiej. Myśleliśmy wprawdzie o strukturze, ale takiej bardziej szlachetnej, czyli drogiej. Zdzichu zadeklarował się, że może nam tanio zrobić gładzie i położyć kafle w salonie. Przystaliśmy na to. Kupiliśmy kafle, gips i farby i wyjechaliśmy do Wrocławia, żeby mu nie przeszkadzać. Od czasu zakupu działki braliśmy do Wrocławia dzieci ze wsi, żeby się trochę odwdzięczyć naszym sąsiadom za pomoc w budowie. Program „kolonii” przewidywał zwiedzanie miasta i naukę pływania, a właściwie naukę pływania i inne atrakcje. Jak już wcześniej pisałem Zdzichu pracował w firmie wykańczającej mieszkania, a nasz domek miał wykańczać na fajrancie. Chyba się trochę przeliczył z możliwościami czasowymi, bo tego fajrantu miał bardzo mało i przez to wykańczanie ciągnęło się tygodniami. W końcu znalazł zastępców, którzy mieszkali bliżej i przyspieszyli trochę tempo prac. Co do jakości nie mieliśmy zastrzeżeń, przekraczała nawet nasze wymagania. Problem był w materiale. Do tej pory nie miałem kłopotów z obliczeniami ilości potrzebnego materiału. Nawet gwoździe przeliczałem na sztuki i to była moja recepta na oszczędne budowanie. Ale Panowie pracowali z rozmachem. Rozrabiali za dużo farby, gips im się rozsypywał, fuga zastygała w wiaderku. Któregoś razu zmiotłem im trochę tego gipsu z powrotem do worka. Dostałem żółtą kartkę, a worek czerwoną. No cóż, widocznie takie są zwyczaje na profesjonalnych budowach. Któregoś razu zobaczyłem pozostawione na rusztowaniu ledwo-co zaczęte piwko. Tak się na pewno nie robi Panowie – piwko nawarzone trzeba wypić.

am00
22-02-2007, 19:56
32. Ganek

Tym razem wybrałem się na wieś z siostrą i jej przyjacielem. Siostra bardzo chętnie pomagała mi w budowie, a Tadeusz siłą rzeczy też musiał się w to bawić. Pamiętając zaspy śniegowe z ubiegłego roku pod drzwiami, chciałem przed zimą zrobić jeszcze ganek. Znalazłem dwa najprostsze stemple i parę topolowych desek. Zrobiłem ramę, przytwierdziłem z jednej strony do ściany, a drugiej oparłem na stęplach. Na tym wykonałem klasyczną małą więźbę krokwiowo- jętkową i usztywniłem łatami. Siostra z przyjacielem malowali elementy drewnochronem, a później pomagali mi to wszystko zamontować już przy świetle lampy. Następnego dnia odwiedził mnie Janek. Dość krytycznie popatrzył na te sękate stęple i powiedział, że może mi dać kantówki. Wymieniłem więc na kantówki, nawet je troszkę oheblowałem. Jak się później okazało kantówki też nie były docelowe, ale o tym innym razem.

Miałem problem z blachą. Poprzednio blachę zamawiałem w Kaliszu. Teraz tak małego zamówienia (3 arkusze po 2m) nie chcieli mi zrealizować ze względu na nieopłacalny transport. Pojechaliśmy więc po blachę do Kalisza naszym samochodzikiem. Wymyśliłem sposób zamontowania jej na dachu. Okazało się, że blacha działa jak skrzydło samolotu. Przy większych prędkościach unosiło ją niebezpiecznie do góry. Musieliśmy ograniczyć prędkość do 60km na godzinę i dodatkowo zwalniać gdy mijaliśmy się z tirami. Skończyłem montować gąsior już przy świetle elektrycznym. Wyszły drobne niedokładności, mam na myśli parę centymetrów. Nie zamierzam ich poprawiać, znikną pod styropianem i obróbką blacharską.

am00
22-02-2007, 19:57
33. Drabinka

Zostaliśmy zaproszeni na wesele do pobliskiej wsi. Fajnie się składało, bo mogliśmy przenocować przed i po imprezie u siebie w domku. Wróciliśmy nad ranem. Po krótkiej drzemce wstałem i poszedłem coś poprawić na antresoli. Inka zawołała mnie na śniadanie i typowym dla siebie sposobem chciałem zejść po drabinie. Typowy dla mnie sposób, to ręce zajęte znoszonymi przedmiotami i schodzenie tyłem do drabiny. Tak wiele razy dziennie pokonywałem drogę z poddasza na parter, ale po innej stabilniejszej drabinie. Drabinka zachwiała się przy pierwszym postawieniu stopy i zanim się spostrzegłem odjechała po śliskich panelach, pozostawiając mnie w powietrzu poza antresolą. Ocknąłem się na ziemi w dziwnie pokurczonej pozycji, nie mogąc ruszyć żadną częścią ciała. No ładnie – w wyobraźni widziałem już wózek inwalidzki. Powoli wracało czucie w zdrętwiałych i nienaturalnie powykręcanych palcach. Zwabiona hałasem przybiegła Inka. Koniecznie chciała mnie przytrzymać na podłodze, a ja przeciwnie, chciałem jak najszybciej przekonać się, czy ten wózek to moja najbliższa przyszłość i za wszelką cenę chciałem to sprawdzić próbując wstać. W końcu Inka zrezygnowała i pomogła mi się podnieść. Miałem problemy z równowagą, ale jakoś dotarłem do stołu. Wszystko wydawało się, że wraca do normy, do momentu, aż wypiłem łyk gorącej kawy. Wtedy świat mi znowu odjechał i już o własnych siłach do kanapy nie doszedłem. Inka wpadła w panikę. Przybiegł Andrzej. Zadzwonili po pogotowie i pilnowali mnie żebym nie wstał. Nie czułem już strachu, ale na wszelki wypadek poddałem się tym zabiegom. W starej karetce strasznie trzęsło. Zero amortyzacji, czułem każdą dziurę w jezdni, a to dobrze prognozowało. Prześwietlenie głowy nic nie wykazało. Żeby było przyjemniej prześwietlała mnie kuzynka, której nie widziałem od lat 40. Chociaż chyba mylę ją z jej starszą siostrą. W każdym razie rysy przyjemnie znajome. Na pozostanie w szpitalu oczywiście się nie zgodziłem. Wróciliśmy do domu i przy gorącym rosole znowu odjechałem. Acha, nie mogę pić gorącego. Po powrocie do domu prześwietliłem sobie klatę i okazało się, że mam złamane żeberko. Dostałem trzy tygodnie wolnego i szansę na podgonienie budowy.

am00
22-02-2007, 20:01
34. Szopka

Spokoju nie dawało mi suszące się drewno na schody i podbitkę. Było słabo zabezpieczone przed deszczem i proces wysychania się opóźniał. Postanowiłem osłonić je daszkiem. Zamówiłem w SKR-rze 10 płyt onduliny i 5 gąsiorów. Wybrałem miejsce i zacząłem je karczować. Przyszedł Szymon, poradził mi je przesunąć. Przyszedł Marych doradził mi inne ustawienie i zwiększenie powierzchni, na koniec przyszedł Andrzej i stwierdził, że szopka ma być w zupełnie innym miejscu. Tak dzień mi zleciał, i przy latarce kończyłem betonować uchwyty pod słupki. Następnego dnia zabrałem się do roboty z miarką i poziomicą. Przyszedł Marych z Andrzejem, żeby zobaczyć jak mi idzie. Szło mi kiepsko. Niby mi pomagali, a tak naprawdę to ja byłem chłopcem od podawania gwoździ. Konstrukcja stała. Pozostało ją pokryć onduliną i obić deskami. Obie te czynności wykonywałem po nocy. Stukając młotkiem robiłem dużo hałasu, co denerwowało Inkę, bo było już po 23:00. Miała jakieś obawy, że echo niesie po wsi. Pierwszy arkusz przybiłem gwoździami. Wymierzyłem dobrze, ale gdzieś mi się lekko obsunął przy tym przybijaniu po ciemku i wyszedł lekko skrzywiony. Gwoździe były praktycznie niewyciągalne, więc tak już zostało. Myślałem, że naciągnę coś przy następnych arkuszach, ale szpara przy kalenicy robiła się z każdym arkuszem większa. Następną połać przykręciłem już równo wkrętami przy pomocy wkrętaki akumulatorowej. Więcej zrobić nie zdążyłem. Przez cały tydzień martwiłem się, czy gąsior mi zakryje tę wielką szparę w kalenicy. Zakrył. Krótki dzień znowu zmuszał mnie do pracy przy lampach. W najwyżej zawieszonej na tyczce, pękła żarówka, gdy spadły na nią płatki śniegu. Obiłem newralgiczne ściany: zachodnią pionowo, a północną w poprzek i zająłem się układaniem desek. Dębowe były bardzo ciężkie i z trudem nosiłem po sztuce. Jakoś nie wpadłem na to, że można posłużyć się taczką. Zostało mi jeszcze sporo i już myślałem, że nie zdążę przed wyjazdem. Nieoczekiwanie przyszła pomoc. Przyjechał Józef z Genią i co miał chłop robić jak widział, że się sam męczę.

Z czasem szopkę pomalowałem na brązowo „barierą”. Obiłem od tyłu, czyli od wschodu, a w północnej reprezentacyjnej ściance wstawiłem drzwi wylicytowane na Allegro za 3,50zł. Były to drzwi pokojowe z szybą. Przy jesiennej wichurze drzwi się otworzyły, wiatr wyrwał je z zawiasów i szyba się potłukła. Szybę zastąpiła folia.

am00
22-02-2007, 20:02
Rok 2006

35. Schody

Jako domownicy byliśmy przyzwyczajeni do drabiny, ale wiele osób bało się wchodzić po niej na piętro. Zwłaszcza, że na górze nie było barierki. Chcąc zaprosić gości na górę musieliśmy mieć bezpieczne schody. Przesiedziałem przy komputerze wiele godzin próbując zaprojektować schody wygodne i wykonalne przez nieprofesjonalistów, czyli Szymona i mnie. Początkowo miały być to schody zabiegowe. Narysowałem wiele wariantów tych zabiegów, w końcu wymyśliłem schody z dwoma spocznikami. Projekt prosty, ale Szymon się wycofał, trochę z braku czasu, trochę z braku narzędzi. Solidnego fachowca naraił mi Józef. Stolarz miał chyba ze 2 metry wzrostu i zatrudniał w swoim warsztacie kilku znających się na rzeczy emerytów. Mówił, że to jego byli nauczyciele. Stolarze zrobili schody pod moją nieobecność. Było im zimno, wywalały im ciągle korki, bo nie wiedzieli, jak dobrać się na raz do różnych faz. Schody wyszły piękne i bardzo wygodne. Coś mi jednak w nich nie pasowało. Sprawdziłem z projektem i wyszło, że zwęzili mi pierwszy bieg o kilka cm, żeby wyjść z poręczą przed słupkiem. Myślałem o łamanej poręczy, ale tego szczegółu im nie wrysowałem, więc trudno mieć pretensje. Resztę prac stolarskich, podbitkę i parapety odłożyliśmy na cieplejsze dni.

am00
22-02-2007, 21:17
36. Gipso-kartony

Powszechność stosowania zabudowy gipso-kartonowej była dla mnie na tyle myląca, że przystąpiłem do roboty bez przygotowania teoretycznego. Zrobiłem parę lat wcześniej w swoim mieszkaniu oświetlenie halogenowe w przytwierdzonej do sufitu konstrukcji z płyt GK i wydawało mi się, że sobie łatwo poradzę. A wystarczyło zajrzeć w Internecie na stronę producenta i trochę poczytać, a uniknąłbym wielu błędów. Kupiłem do łazienki płyty zielone, a do pokojów zwykłe szare i zabrałem się za robienie stelaży. Chyba powinienem napisać jak powinno być, a nie jak zrobiłem, żeby ktoś nie wyrwał sobie anty-instrukcji z kontekstu. No więc po kolei. Stelaż na sufitach i skosach montuje się co 40cm przy układaniu płyt wzdłuż lub maksymalnie co 50cm, przy bardziej zalecanym ułożeniu w poprzek. Ja zasugerowałem się oczywiście oznaczeniami na płytach i walnąłem co 60cm. Zacząłem w łazience od skosu i tam wychodziły mi dwie płyty. Dokładnie w centrum łazienki miałem przy środkowym profilu wieszak i bezmyślnie zagiąłem jego końce do środka przykręcając blacho-wkrętem z góry do profilu, zamiast z boków. Zorientowałem się wprawdzie, że coś mi to za bardzo odstaje, i inne wieszaki przykręcałem już poprawnie, ale tego nie zdążyłem poprawić, bo przyszedł Kuba z Marychem. Nie mogłem przecież zmarnować takiej pomocy, więc szybko przykręciliśmy płyty. Oczywiście w miejscu tego wystającego wkrętu płyta lekko pękła. Przez pół roku się martwiłem czy uda mi się to bez śladu później zagipsować.

W łazience poza skosami sufitu było niewiele. Wyszło mi tam parę mniejszych łatek z którymi sobie poradziłem sam. Nie upilnowałem jednak poziomów i sufit mi trochę odjechał jedną stroną do góry.

W pokojach wychodziło mi coraz lepiej. Stelarz zrobiłem samodzielnie, a do pomocy przy kładzeniu płyt zamówiłem sobie Józefa. Dobrze, że przyszedł z synem, bo moglibyśmy mieć kłopoty. Pod płyty wcisnąłem jeszcze 5cm wełny. Tutaj więc miałem 10cm wełny pomiędzy jętkami, 5cm styropianu, 5cm wełny i płytę g-k. Na skosy w pokojach miała przyjść boazeria panelowa.

am00
23-02-2007, 16:59
37. Ocieplenie i podbitka

W projekcie miałem wprawdzie 12cm styropianu na ocieplenie, ale ze względu na koszty, chciałem przez kilka sezonów domu nie ocieplać. W końcu nie wiadomo, kiedy się tu przeprowadzimy na stałe. Ale mieć wieczny bałaganu wokół domu, to nie najlepsza perspektywa. Tym bardziej, że Inka chciała na serio zająć się roślinkami ozdobnymi wokół domu. Ustaliliśmy więc, że elewację wykończyć trzeba!

Przeliczyłem jeszcze raz straty ciepła na poszczególnych przegrodach i doszedłem do wniosku, że nie ma co przesadzać, 8cm styropianu powinno wystarczyć. Optymistyczny współczynnik przenikalności cieplnej U (liczony według danych producenta, a nie normy) dla ściany powinien wynieść około 0,24W/m2K, dla dachu odpowiednio 0,21, dla podłogi 0,33, a dla okien i drzwi 1,1. Tylko od północy dam 10cm, żeby ukryć i dobrze ocieplić puszczony po zewnętrznej ścianie prostokątny przewód odpowietrzający kanalizację. Według moich obliczeń (tj. mnożąc te współczynniki przez odpowiadające im powierzchnie przegród) miałem domek stu-watowy. Potrzebowałem tylko 100W, żeby utrzymać stałą temperaturę przy jednostopniowej różnicy między wnętrzem i zewnętrzem. Przy max różnicy 40° dawałoby to 4kW plus oczywiście straty na wentylację, pewnie drugie tyle. Udział poszczególnych przegród wynosiłby: ściany 40% i po 20% dach, podłoga i okna. Tyle wynika z oporu cieplnego poszczególnych przegród, co fałszuje trochę ich udział w bilansie cieplnym, bo przecież różnice temperatur będą dla każdej z nich inne.

Próbowałem zgrać robienie podbitki z ociepleniem, żeby wykorzystać rusztowanie. Szymon znowu się wykręcił. Wyglądało, że robienie podbitki spadnie w całości na mnie. Podobnie jak w roku poprzednim z końcem stycznia, w dołku cenowym martwego sezonu, zamówiłem materiały na ocieplenie – styropian, kleje, siatkę, tynk i farbę silikatową. Stolarz przywiózł mi moją topolową boazerię, więc zabraliśmy się do jej malowania. Obiecał mi jakiegoś pracownika do pomocy. Ustaliłem z Tadeuszem, że jak tylko pogoda się ustabilizuje, to zaczynamy. Zima jakoś jednak nie chciała ustąpić. Tadeusz miał parę zleceń i tak doczekaliśmy do kwietnia. Wziąłem tydzień urlopu. W poniedziałek Tadeusz przywiózł rusztowanie, a ja w pośpiechu kończyłem malować deski na podbitkę. Zaczęliśmy od wtorku. Majster przywiózł swojego stolarza-emeryta. Jednego z tych, którzy robili mi schody. Miałem trochę inną koncepcję. Oczywiście chciałem iść na skróty, przybić deski i po zawodach. Stolarz, stwierdził jednak, że krokwie są krzywe i tu trzeba zestrugać, a tam dosztukować. Jak trzeba to trzeba, szybko zrozumiałem, że moja rola ograniczy się tu tylko do podawania. No jeszcze pozwalał mi coś przyciąć. Od młotka trzymałem się z daleka. Stolarz nie miał we mnie dobrego towarzysza, bo musiałem też pomagać Tadeuszowi. Tadeusz rzadko prosił o pomoc. Wolał sam zleźć z najwyższego rusztowania po duperelkę niż wołać kogoś by mu coś podał. Musiałem się domyślać, kiedy jestem mu potrzebny. Za to emeryt przeciwnie. Potrafił mnie złajać, za bałagan, który sam zrobił, pod pretekstem, że jak po nim nie posprzątam, to on będzie miał burę od majstra. Ale się porobiło. Posłusznie posprzątałem i wolałem nie wyprowadzać go z błędu, że to ja jestem tutaj od rządzenia, bo przecież to moja budowa i ja za wszystko płacę. Stolarz bał się trochę pracować na rusztowaniu. Co jest zrozumiałe, bo nosił okulary, a wtedy ma się problemy z równowagą. Przekonał więc majstra, żeby przysłał nam jeszcze jednego fachowca. Drugi stolarz był jeszcze starszy chyba po 70-tce i miał jeszcze grubsze soczewki. Oczywiście każdemu brakowało jakiegoś palca. Znak charakterystyczny stolarzy. Pomimo wieku i tuszy nie bał się wysokości i to on operował teraz młotkiem. Stałem się zbędny i mogłem skuteczniej pomagać Taduszowi. W międzyczasie skakałem po rusztowaniach i kołkowałem styropian. Stolarze nie rozstawali się ze sznurkiem i poziomicą. Nie mieli takiego tempa jak Tadeusz, ale piękne rzeczy wychodziły im spod ręki. To był mebel, a nie podbitka.

Mieliśmy do dyspozycji 40 sztuk rusztowania typu warszawskiego. Za mało, żeby ustawić dookoła domu. Kłopotliwa była zwłaszcza ściana północna. Żeby z rusztowaniem okraczyć ganek, musiałem pożyczyć od Andrzeja dwie długie, grube dechy. Roboty się przeciągnęły na następny tydzień. Głównie z powodu wspólnego rusztowania. Tadeusz musiał się dostosowywać do stolarzy, a nie odwrotnie. Urlop sią skończył i zostawiłem ich na parę dni samych.

Tnąc koszty na poziomie projektu, świadomie zrezygnowałem z rynien. Były zbędne. Okapy wysunięte, wejście na ścianie szczytowej, tylko przy tarasie Inka wywalczyła jedną małą rynienkę. Okap trzeba było jakoś wykończyć. Zaprojektowałem kształt obróbki blacharskiej, tak by osłonić podbitkę i zachować wentylację połaci. Inka mi to załatwiła w Długołęce. Wyszło niedrogo, Szparę wentylacyjną zabezpieczyłem przypinając siatkę na owady, a do pierwszej łaty przykręciłem obróbkę.

Do pomalowania tynku kupiłem farbę silikatową, ponieważ nie wymaga ona sezonowania tynków i jest znacznie tańsza od silikonowej, a niewiele jej ustępuje. Farbę kupiłem u przedstawiciela BOLIX-u we Wrocławiu. Miły pan przyjechał z wzornikami do domu. Inka preferowała zieloną, Filip białą, wyszła kawa z mlekiem. Za jego radą do zrobienia buni przy oknach w jaśniejszym kolorze wykorzystałem farbę bazową, którą mi specjalnie odlał przed wymieszaniem. Opakowania hurtowe były po 20 litrów. Wziąłem dwa. Miałem więc za dużo na jednokrotne malowanie i trochę za mało na podwójne. Z malowaniem poradziliśmy sobie sami z Inką. Tylko przy ścianie północnej pomógł nam Tadeusz, który został do soboty i w międzyczasie zrobił nam gładzie w dwóch pokojach na górze.

Prace wykończeniowe w dwóch większych pokojach na górze – malowanie, boazeria na skosach i panele podłogowe zrobiliśmy z Inką w kilka następnych sobót i niedziel.

am00
23-02-2007, 17:07
38. Ogrodzenie

Pierwsze pytania, jakie słyszałem od wielu osób, z którym rozmawiałem o działce dotyczyły płotu. To zainteresowania nietykalnością mojego gruntu było dla mnie bardzo wkurzające. Mam miedzę i to mi na razie wystarcza. Jakoś się przyjęło, że wszystkich traktuje się jak potencjalnych złodziei i stąd fortunę zbijają fachowcy od ochrony, alarmów, zabezpieczeń, ubezpieczeń, zbrojeń, szczepień, zamków i między innymi płotów. Za kasę wpakowaną w niejeden płot można by chałupkę postawić i wyposażyć. Wszystkie nagabywania o ogrodzenie zbywałem ważniejszymi wydatkami i był to przekonywujący argument, do czasu …, aż dostałem płot w prezencie.

Sąsiadowi nie wypadało odmówić. Był to typowy wiejski płot sztachetowy, którym ogrodzony był do tej pory wybieg dla kur. Kury dostały nowy płot betonowy, a ten Andrzej zrzucił mi w przęsłach na działce. Płot przeleżał tak zimę i wiosnę, bo ciągle miałem deficyt czasowy, aż się doczekał. Teren do ogrodzenia był trochę większy i sztachetek wystarczyło mi tylko na ścianę zachodnią, ale dobry sąsiad i o tym pomyślał, bo postarał mi się o 40 słupków dębowych i naciął trochę desek na przęsła. Nie bawiłem się już w sztachety. Pozostałe przęsła robiłem z trzech równoległych do ziemi desek. Materiału starczyło na ścianę północną i częściowo wschodnią. Od południa planowaliśmy oczko wodne i żywopłot.

Muszę się przyznać, że trochę zmieniłem zdanie dotyczące przydatności płotu. Oprócz walorów typowo estetycznych miał spełniać również funkcję chroniącą nas przed odwiedzinami nieproszonych gości, tj. dzików i danieli. Widok samca daniela w nocy, przed drzwiami, można by niewątpliwie zaliczyć do atrakcji, gdyby miał uczciwe zamiary i pozostawił nasze pieczołowicie pielęgnowane świerczki w spokoju.

am00
23-02-2007, 17:12
39. Drzwi wewnętrzne

Drzwi wewnętrzne kupowaliśmy na raty, sukcesywnie, jak przybywało nam wykończonych pomieszczeń. W sumie mieliśmy mieć 5 sztuk 80-tek i do łazienek dwie 70-tki. Do łazienek zrobiłem otwierane na zewnątrz. Nieprzepisowo, ale w naszym układzie wygodniej. Brakowało nam jeszcze czterech sztuk do pomieszczeń na górze. Z barku środków finansowych, zacząłem rozglądać się za tymczasowym rozwiązaniem. Rzuciłem zapytanie na Forum o zbędne drzwi używane. Doczekałem się nawet pozytywnej reakcji. Szkoda, że odległość uniemożliwiała jej skonsumowanie. Mądrzejszy o problem transportu, przeszukałem oferty na Allegro zwracając uwagę na lokalizację towaru. Trafiłem na licytację dwóch par i po raz pierwszy wygrałem, przebijając ostatnią ofertę kwotą 3 zł i 50gr za sztukę. Drzwi były oszklone. Przy pakowaniu ich na dach samochodu stłukliśmy jedną szybę. Chwila konsternacji. Ku wyraźnej uldze sprzedawcy nie miałem zamiaru wycofywać się z tak udanej transakcji. Na miejscu okazało się, że dopasowanie drzwi do futryny nie jest wcale takie proste. Nie obyło się bez heblowania i przesuwania zawiasów. Zamknęliśmy nimi najmniejszy pokoik, robiący tymczasowo, za magazyn. Z drugą parą dałem sobie spokój. Z czasem kupiliśmy pozostałe drzwi i dla kompletu wymieniłem również te z Allegro.

Jako ostatnie przyszło mi zamontować drzwi pomiędzy salonem a wiatrołapem. Były za długie i wymagały podcięcia. Robiłem to już w przeszłości nie raz. Zmierzyłem prześwit, odmierzyłem na wewnętrznym licu i bez zastanowienia, ciach pilarką tarczową. Ale to nie był ten wymiar. Wewnętrzne lico wcale nie ma wchodzić w prześwit. Drzwi były o 2 cm za krótkie. Obiecałem Ince, że to naprawię i spróbuję dosztukować, ale chwilowo miałem inne zajęcie z kominkiem. Sprawa nie była taka prosta, bo odciąłem dolną belkę konstrukcyjną. Widać producent też oszczędza na czym może, robiąc ramę z tak cieniutkich listewek. Inka radziła, żebym spróbował skleić te części w miejscu cięcia. Niby nie miałem nic przeciwko, ale się nie posłuchałem i obciąłem z drugiej strony. Linie cięcia, na oko - proste, po złożeniu okazały się sinusoidami z przesunięciem fazowym i nie pasowały do siebie. Wyszło kiepsko. Musiałem na to nakleić pasek okleiny drewnopodobnej, by nie było widać szpar.

Generalnie drzwi były moją porażką. Metalowe futryny, przy ograniczonej wentylacji pokryły się ogniskami rdzy i wymagały powtórnego malowania. Skrzydła puchły pod wpływem wilgoci, a ich osadzenie w futrynach wiązało się z większymi lub mniejszymi problemami. Ulubione powiedzonko Tadeusza „tyle razy ucinane i jeszcze za krótkie” zafunkcjonowało boleśnie przy ostatnim skrzydle. Inka krytycznie zaczęła przyglądać się moim poczynaniom i coraz częściej słyszałem o zatrudnieniu fachowców. Czułem, że jeszcze jedna wpadka, a zostanę obdarzony tytułami fajtłapy i ciemięgi.

am00
23-02-2007, 17:16
40. Kominek

Podstawowym źródłem ogrzewania w zimie miał być kominek wspomagany elektrycznymi matami i grzejnikami. Postawiłem na sprawdzoną markę w umiarkowanej cenie czyli Tarnavę 14kW bez popielnika. Zamówiłem przez Internet u Oleklu z Forum i po tygodniu przywieźli mi przez pomyłkę trochę inny, bo z popielnikiem. Szkoda mi było go odsyłać, bo dezorganizowało by mi to harmonogram prac, a że sprzedawca nie domagał się dopłaty ...
Kominek miał stanąć w centrum salonu, wpuszczony między dwa filary z surowej cegły, podtrzymujące belkę stropową. Taką samą cegłę zamówiłem w pobliskiej hurtowni. Przez niedomówienie przywieźli mi podobną kolorystycznie, ale z klinkieru. Szkoda mi było ją odsyłać … i tak zostało. Dzień wcześniej przyszły rury BETRAMS-a i kratka z PARKANEX-u.

Któregoś popołudnia przyszedł Tadeusz, wymurowaliśmy podstawę i ustawiliśmy wkład. Mogłem zająć się podłączeniem do komina. Miałem dwie metrowe rury i kolanko regulowane od 0 do 45 stopni. Pomny świeżych doświadczeń z podcinaniem skrzydła drzwiowego, starannie odmierzyłem poziomą odległość od wewnętrznej ściany komina. Miałem tę odległość pomnożyć przez pierwiastek z dwóch, by uzyskać przekątną i odpowiednio skrócić rurę. Powtarzałem sobie w pamięci wymiar i sam nie wiem, co mnie zaabsorbowało, że zapomniałem o tym pierwiastku. Filip trzymał mi rurę, a ja z największą starannością przycinałem ją gumówką. Coś mi się zaczęło nie zgadzać, bo na ten kawałek mieścił się w półmetrówce. Niestety było już za późno i musiałem dociąć do końca. Zamiana części nie wchodziła w grę ze względu na kielichy. Filip obiecał, że nie powie mamie, ale się wygadał przy pierwszej okazji Kacprowi. Udawałem, że wszystko jest w porządku. Inka, też udawała, że nic nie wie. Jakoś z tego wyszedłem. Rury połączyłem pod mniejszym kątem, pionowy odcinek udało się trochę przechylić na zgrubieniu przejściówki, tak, że miałem parę cm na wmurowanie w ścianę komina.

Pozostało mi obmurować kominek. Liczyłem na pomoc Tadeusza, ale nie miał czasu i nie wykazywał chęci. Inka pojechała z Filipem na obóz harcerski, a ja zacząłem sam kombinować w weekendy. Kominek miał być cały z cegły. Szło mi bardzo opornie, 4 cegły na godzinę. Świadomie zrezygnowałem z izolacji ścian wewnętrznych. Liczyłem na to, że cegły będą akumulowały ciepło i uda się je na dłużej zatrzymać w salonie. Zrezygnowałem też z komory dekompresyjnej, w moim przypadku nie miała ona za bardzo sensu. O ogrzewanie poddasza byłem spokojny. Miałem otwartą na salon klatkę schodową, a dodatkowo zostawiłem w stropie prostokątny kanał, którym rozprowadzałem ciepło do dwóch pokojów na górze i na korytarz. Nie będąc pewien swoich zduńskich umiejętności zostawiłem na frontowej ściance nad kominkiem pokaźne okienko 50x50cm, w którym zamontowałem drzwiczki na zawiasach z surowych dębowych desek. Drzwiczki obłożyłem od środka matą z wełny mineralnej i obkleiłem taśmą aluminiową.

Inka naoglądała się folderów z kominkami i miała trochę inne wyobrażenie o obudowie. Nie powiem, że mi te kominki z folderów się nie podobały. Mój był zupełnie inny. Może nie taki piękny, ale tani, prosty i jak się z czasem okazało ciepły i praktyczny. Siadaliśmy sobie przed nim wieczorami i wpatrywaliśmy się w migoczące płomyczki. Tylko drzewo tak szybko ubywało z szopki.

am00
26-02-2007, 19:12
41. Obiór budynku

Głównym motorem moich działań w tym kierunku, była chęć sfinalizowania umowy z Energetyką. Chciałem przejść na taryfę weekendową by zmniejszyć opłaty za prąd i zwiększyć zabezpieczenia przelicznikowe, które na czas budowy ograniczyłem do 10Amper. Przy takim ograniczeniu prądowym jednoczesne korzystanie z większej liczby urządzeń wymagało racjonalnego gospodarowania fazami, czego nie mogłem żądać od innych domowników.

Wpierw załatwiłem sobie wizytę kominiarza. Kominiarz sprawdził ciągi i kazał pokazać sobie projekt domu. Z projektem musiało się zgadzać, bo aktualizowałem go do projektu zamiennego, gdy budynek już stał. Następnego dnia przywiózł protokół i skasował symbolicznie około 50zł.

Z elektrykiem, był mały problem. Miałem kolegę, który mi obiecał podpisać protokół zaocznie, ale w międzyczasie wybył na stałe do Ameryki. Miejscowy „uprawniony”, od którego dostałem parę cennych wskazówek na początku, poważnie się rozchorował i musiałem szukać innego. Trafił mi się w końcu jakiś daleki powinowaty. Długo się nie mógł zdecydować, bo niby ma uprawnienia, ale się tym od dawna nie zajmuje, nie ma firmy i nie wystawia rachunków. W końcu przyjechał w niedzielę, z żoną nad zalew, na ryby i przy okazji do mnie. Kawka, lody, pogaduchy, pomogłem mu wypełnić kwity. Nagabywany o cenę rzucił 150zł. Zmroziło mnie. Nawet nie chciało mi się targować, co robiłem już niemal rutynowo przy każdych zakupach. Pożyczyłem od dziecka, bo miałem tylko stówkę i chłodno go pożegnałem.

Z końcem wakacji miałem wypełniony dziennik budowy i wszystkie niezbędne kwity od kominiarza, elektryka i z zakładu komunalnego (woda). Złożyłem zawiadomienie o zakończeniu inwestycji i otrzymałem potwierdzenie, że zawiadomienie zostało przyjęte. Do gminy zgłosiłem się po numer posesji. Spodziewałem się numeru w stylu 4b lub 6a, choć od 4 dzieli mnie 1,5km, a od 6 - 500m, a tu niespodzianka dostałem, w cale nie po kolei, numerek 10 i do zapłacenia od nowego roku podatek roczny w wysokości 101zł, z czego prawie połowa za przybudówkę, którą nieopatrznie zgłosiłem jako budynek niemieszkalny.

am00
26-02-2007, 19:16
42. Górna Łazienka

Do szczęścia brakowało nam płytek w górnej łazience. Dla naszej wygody, umywalka i podwieszany kibelek służyły już nam od lata. Wszystko miałem już przygotowane, ale za kafelki nie miałem zamiaru się sam zabierać. Tak się złożyło, że mój kuzyn Krzyś (mechanik samochodowy – złota rączka) był chwilowo bez pracy i po namyśle podjął się tego dzieła. Krzyś był flegmatykiem i pedantem. Podstawowym jego sprzętem był przemysłowy odkurzacz z olbrzymim zasobnikiem na śmieci. Niezwykle przydatne urządzenie. Teraz po skończonej robocie bardzo nam go brak. Mam na myśli - odkurzacza. Krzyś wprowadził się na stałe. Nam to nie przeszkadzało, bo wpadaliśmy tylko na weekendy. Po pierwszym tygodniu postęp prac był prawie niezauważalny. Krzyś poprawiał po mnie. Wydłubywał z łebków wkrętów gips, bo był nie taki jak trzeba. Podskrobywał wymurowaną przeze mnie obudowę wanny. Szpachlował połączenia płyt, a najczęściej przemyśliwał przy papierosku. Po drugim tygodniu postęp prac był nie lepszy. W końcu zaczęły pojawiać się pierwsze płytki. Krzyś zabawił u nas prawie miesiąc. Podpadł Ince, bo w pogoni za muchą stłukł jej pamiątkowy wazon. Z roboty byliśmy zadowoleni, z tempa prac mniej, wazon został starannie sklejony. Wreszcie mogliśmy posprzątać na górze i wykończyć najmniejszy pokój, który służył nam do tej pory za podręczny magazyn.

am00
26-02-2007, 19:18
43. Stolarze

Ostanie prace należały do stolarzy. Inka poprosiła ich o wykończenie listwami paneli na sufitach, poprawienie moich niedociągnięć w pokoju z antresolą, zabudowę przestrzeni pod schodami, przesuwane drzwi do szaf wnękowych, cokoliki, ławeczkę przy kominku i parę innych drobiazgów. Ja zamówiłem deski do zbicia podłogi na stryszku i z niepokojem obserwowałem listę zamówień wiedząc, że za wszystko trzeba będzie słono zapłacić. Inka zdała się na gust stolarzy w doborze materiałów i tu się mocno zawiodła. Sosna, sośnie nierówna, a dąb, dębowi. Wybrane przez stolarzy okleiny nie pasowały kolorystycznie. Drzwi przesuwne poszły na półki. W sprawie zabudowy schodów nie zdążyła interweniować. O mało nie skończyło się awanturą. Rozstaliśmy się ze stolarzami. Mają przyjść w przyszłym roku obudować ganek, to może się coś wymyśli. Teraz chyba do wiosny się nie wygrzebiemy z długów.


Rok 2007

am00
26-02-2007, 20:14
Rok 2007

44. Podsumowanie

Domek kosztował nas wiele wyrzeczeń. Zrezygnowaliśmy z drogich wyjazdów na narty i latem nad Adriatyk. Oszczędzaliśmy na czym się dało. Nie wyłączając jedzenia. O dziwo, obyło się bez kredytu. Czasem dla uzyskania płynności finansowej zadłużaliśmy się na chwilę, najczęściej u Filipa. W swoich skrupulatnych wydatkach na budowę naliczyłem prawie tysiąc pozycji na sumę około 110 000zł. Gdyby nie ta rozrzutność pod koniec, to może udało by się zmieścić w założonej setce. Brakuje nam jeszcze docelowych mebli, nie wszędzie są firanki, ale to przyjdzie z czasem. Teraz domek nabiera duszy, głównie za sprawą Inki.

Domek stoi, można w nim przytulnie mieszkać nawet w mroźne dni. Ma 95m2 powierzchni użytkowej, czyli tej, od której naliczają podatek i około 130m2 po podłodze. Na dole salon połączony z kuchnią, wiatrołap i łazienka. Na górze trzy sypialnie i łazienka. Dodatkowo w przybudówce pokoik z antresolą i pomieszczenie gospodarcze. Ogrzewanie elektryczne, w kuchni i łazienkach podłogowe - wspomagane kominkiem.

W tym roku planuję sobie prace poza domkiem. Może oczko wodne, albo wiata garażowa. Z napływem gotówki będziemy uzupełniać nasz meblostan. Zobaczymy co się uda zrobić. Do emerytury mamy jeszcze naście lat. Niby dużo, ale wiemy, że przyjdzie jak dzisiejszy dzień.

am00
01-03-2007, 20:08
Na koniec parę zdjęć hurtem!

DZIAŁKA

http://am00.webpark.pl/a_01.jpg
Za tymi brzózkami jest droga gruntowa czyli najdłuższa ulica we wsi.

http://am00.webpark.pl/a_02.jpg
Boisko do "nogi" - widok z dołu.

http://am00.webpark.pl/a_03.jpg
Boisko do "nogi" - widok z komina.

http://am00.webpark.pl/a_04.jpg
Pozostałe boiska i namiot magazyn. Ma stole maślaki.

http://am00.webpark.pl/a_05.jpg
Część grilowiska pod podgolonymi sosenkami, w dali boisko do kometki

http://am00.webpark.pl/a_06.jpg
Chwila oddechu dla Tadeusza i Szymona.

am00
01-03-2007, 20:16
Szkice do projektu

http://am00.webpark.pl/parter.jpg - rzut parteru http://am00.webpark.pl/pietro.jpg - rzut piętra


BUDOWA

http://am00.webpark.pl/b_01.jpg

http://am00.webpark.pl/b_03.jpg

http://am00.webpark.pl/b_05.jpg

http://am00.webpark.pl/b_06.jpg
Ocieplanie ściany północnej.

am00
01-03-2007, 20:39
ELEWACJE

http://am00.webpark.pl/c_01.jpg
Północno-zachodnia

http://am00.webpark.pl/c_02.jpg
Zachodnio-południowa

http://am00.webpark.pl/c_03.jpg
Południowa

http://am00.webpark.pl/c_04.jpg
Południowo-wschodnia

http://am00.webpark.pl/c_06.jpg
Wschodnio-północna do kompletu

am00
01-03-2007, 20:49
WNĘTRZA

http://am00.webpark.pl/d_01.jpg
Wyjscie na taras.

http://am00.webpark.pl/d_02.jpg
Okna fix-y na wschód.

http://am00.webpark.pl/d_03.jpg
Filip z mamą.

http://am00.webpark.pl/d_04b.jpg
Kominek i schody.

http://am00.webpark.pl/d_05a.jpg
Zajęcia kominkowe?

http://am00.webpark.pl/d_05.jpg
Schody z góry.

http://am00.webpark.pl/d_06.jpg
Antresola i pechowa drabinka.

http://am000.webpark.pl/d_07a.jpg
http://am000.webpark.pl/d_08a.jpg
Łazienka dolna i górna

am00
01-03-2007, 21:00
PŁOT

http://am000.webpark.pl/e_01.jpg
Stary płot od zachodu, nowy od północy.

http://am000.webpark.pl/e_02.jpg
Ten starszy gość, to ja.

http://am000.webpark.pl/e_05.jpg
Kwiaty przy tarasie - a płot już pomalowany.


DREWUTNIA

http://am000.webpark.pl/e_03.jpg
Robimy drewutnię.

http://am000.webpark.pl/e_04.jpg
Drewutnia nie ma ściany południowej, więc drzwi są pro-forma.

am00
01-03-2007, 21:09
INNE ATRAKCJE

http://am000.webpark.pl/f_01.jpg
Bryczka Andrzeja cieszyła się zawsze powodzeniem nie tylko u dzieci.

http://am000.webpark.pl/f_03.jpg
Podobnie jak DOBRANOCKA.

http://am000.webpark.pl/f_02.jpg
Miał być większy.

http://am000.webpark.pl/f_04.jpg
Chwile zadumy nad zalewem.

am00
17-04-2007, 21:38
Wielkanoc 2007

http://am000.webpark.pl/f_05a.jpg
Wielkanocne zwyczaje.

Przed Wielkanocą robiliśmy wystrój świąteczny, czyli firanki i firaneczki, a po ... czas zabrać się za roboty polowe. W międzyczasie dorobłem ostatni fragment płotu i dwie furtki. Są niepowtarzalne (bo i po co powielać błędy). I mają zamknięcia od zewnątrz :oops: .
Narąbałem kilka kubików drewna na następną zimę. Mam nadzieję, że ta już nie wróci, bo starego drewna już nic nie zostało.

am00
18-08-2009, 20:57
Oczko wodne - 2008

Żeby nie wyjść z formy rok 2008 upłynął mi przy budowie oczka wodnego.
Oczko wykopałem łopatą. Ma pojemność około 20m3 i powierzchnię lustra wody około 30m2. Z głównego zbiornika woda przelewa się do strumyka z pięcioma małymi oczkami przelewowymi i wpada do kwadratowej studni. Studnia przedzielona jest na dwie komory. Woda wpada górą do pierwszej mniejszej i dołem przez filtr żwirowy przeciska się do głównej. Stąd wodę przepompowuję do głównego zbiornika. Nie jest to dobre rozwiązanie, bo wymaga stałego nadzoru, ale to osobny problem nie na to forum.
Oczko jest z siatkobetonu. Po przeczytaniu kilku poradników wyśrodkowałem zawarte tam informacje i zrobiłem po swojemu. Dałem trzy warstwy tynku cementowego z Hydrofluxem, każdy na siatce Rabitza i na koniec jeszcze wyrównałem samym tynkiem. Wszystko pomalowane dwukrotnie Ceresitem CR90. Uformowałem brzegi głazami i wsadziłem parę roślinek. Oczko przezimowało bez szkód, co więcej przezimowały również 4 karasie wpuszczone przez sąsiada. Karasie się rozmnożyły i teraz nie jestem w stanie ich policzyć.

http://am00.webpark.pl/mostek.jpg


Garaż - 2009

Garaż ma przepisowe 35m2 w obrysie, jest wykonany z bloczków szarego Solbetu o grubości 18cm murowanego na klej. Okna są z odzysku, drzwi i brama zakupione jak zwykle przez allegro. Blachodachówka i więźba również. Garaż ma trochę nietypowy wieniec, bo zrobiony w szalunku traconym z desek. Brak murłaty. Krokwie są przymocowane paskami z blachy do zbrojenia wieńca. Większość prac wykonałem samodzielnie więc całkowity koszt nie przekroczył 13 tys.zł.

http://am00.webpark.pl/garaz.jpg