PDA

Zobacz pełną wersję : opowieści magmi



magmi
24-07-2003, 10:24
Podobno każdy Belg rodzi się z cegłą w brzuchu.
Jeśli tak jest, to w naszej rodzinie musi być jakaś utajona domieszka krwi belgijskiej, ponieważ wszystko wskazuje na to, że my też rodzimy się z cegłą w brzuchu. Każde z nas, prędzej czy później, dochodzi do momentu, kiedy najważniejszą rzeczą w życiu, absolutnie nieodzowną i pierwszoplanową, staje się zbudowanie domu. Ulegli tej manii dwukrotnie moi rodzice, uległa siostra, ulegli i ulegają kuzynowie, ciotki i pociotki.
Długo wyglądało na to, że stanowię wyjątek w tej materii, a to na skutek potężnej szczepionki otrzymanej we wczesnej młodości. Była nią obserwacja heroicznych zmagań moich rodziców, zmierzających do wybudowania domu w czasach ciężkiego kryzysu lat osiemdziesiątech. Obiecywałam sobie wtedy solennie, że w żadnym razie, nigdy, przenigdy nie dam się wciągnąć w tak czasochłonną, nerwicogenną i kosztowną zabawę. Do czasu.
Pierwsze symptomy rodzinnej zarazy wystąpiły po urodzeniu córki. Przytłumione nieco na skutek powikłań rodzinnych, z nową siłą obudziły się z drzemki na wieść o mających nastąpić narodzinach drugiego dziecka. Choroba od tego czasu rozwinęła się w postać pełnoobjawową oraz udzieliła się mojemu mężowi (urodzony wprawdzie bez cegły w brzuchu, ale jak się okazuje, można się TYM zarazić).
Pierwsze koty za płoty, jest działka, jest projekt, czekamy na pozwolenie na budowę, a kto chce zobaczyć dokładniej co będziemy budować (i przeczytać dlaczego właśnie TO), tego zapraszam na stronę http://www.magmi.of.pl/ (adres jest też pod rysuneczkiem domku w stopce każdego mojego postu).

http://republika.pl/magmi/kle_front1.jpg
c.d.n.

magmi
24-07-2003, 11:57
Działką, którą nabyliśmy w 2001 roku, była działką nieuzbrojoną.
Byliśmy tego oczywiście świadomi i fakt ten wyzyskaliśmy jak się dało negocjując jej cenę. Niemniej obecnie, bogatsza o doświadczenie, stwierdzam, że brak uzbrojenia jest wyzwaniem rzucanym przez los duchom awanturniczym, natomiast u ludzi spokojnych może stać się powodem nerwowych tików oraz nawracających koszmarów sennych.

Prąd nam się upiekł - jakoś tam, mimochodem, nie wiedzieć kiedy zakład energetyczny postawił na początku ulicy transformator (o ile godzi się nazwać ulicą koryto w glinie wypełnione tłuczniem, zwolna przez sprzęt ciężki rozjeżdżane na bagno), a do listopada tego roku obiecał solennie wykonać podziemną linię kablową tudzież skrzynki.
Ale już z wodą tak łatwo nie poszło. Najbliższy wodociąg kończył się około 600m od naszych działek. Gmina w uprzejmych słowach odmówiła partycypacji w kosztach, tłumacząc się zawile nawałem innych ważnych inwestycji. Jasne było, że jeśli chcemy mieć wodę, to albo należy wykopać sobie własną studnię, albo wraz z sąsiadami wysupłać pieniążki na pół kilometra wodociągu i do tego we własnym zakresie zorganizować jego budowę.
Spotykaliśmy się z sąsiadami przez rok na licznych zebraniach, poznając się dzięki temu całkiem dobrze, a sprawa wodociągu pełzła powoli do przodu.
Najlepszą ofertę wykonania inwestycji złożyło... przedsiębiorstwo wodociągów, które równocześnie wyraziło gorącą chęć przejęcia na własność (oczywiście nieodpłatnie) naszego wodociągu, gdy tylko go za nasze pieniądze wybuduje... Propozycja genialnie bezczelna, ale zgodzilibyśmy sie na to (bo kto jest właścicielem wodociągu, ten odpowiada za jego stan techniczny), gdyby nie fakt, że nie wszystkie działki mają jeszcze swoich właścicieli, a po oddaniu sieci w ręce przedsiębiorstwa szanse na odzyskanie jakichkolwiek pieniędzy od przyszłych dodatkowych użytkowników zmalałyby do zera.
Należało podjąć jakąś decyzję, przy czym oczywiście każdy z sąsiadów miał swoje własne zdanie o tym , jak należy rozwiązać problem. Podtrzymując zatem najlepsze tradycje sejmików szlacheckich, wszyscy ze wszystkimi pokłócili się popisowo w gabinecie dyrektora przedsiębiorstwa wodociągów, gdzie zgromadzili się w celu podpisania umowy - do czego w związku z tym nie doszło. Po czym, przetrawiwszy przez kilka następych dni w zaciszu domowym całą sprawę, oraz doszedłszy do jedynie słusznego wniosku, że woda jednak by się przydała, wszyscy spotkali się po raz kolejny, uzgodnili stanowisko, wyzbyli się uraz i podpisali umowę.
Wodociąg już jest, co napawa mnie głębokim optymizmem i wiarą w ludzi oraz w możliwości znajdywania rozwiązań w sytuacjach konfliktowych.
Niemniej, jestem nieco zestresowana, bo teraz na pierwszy plan wysunął się gaz. Którego też nie ma. Który też trzeba by pociągnąc, bo inaczej przyjdzie nam ostatni grosz wysupłać na ciekły propan. Trzeba to znowu zrobić wespół-wzespół z sąsiadami. I ta perspektywa nieco mnie przeraża.

c.d.n.

magmi
25-07-2003, 08:25
Mój mąż, ogólnie rzecz biorąc, zbliża się do mojego prywatnego ideału mężczyzny niczym hiperbola do własnej asymptoty. Niemniej posiada pewne drobne wady. Na przykład lubi piwo. Lubi też leżeć na kanapie, co, jak powszechnie wiadomo, działa na każdą kobietę niczym płachta na byka (ciekawe dlaczego? to jakiś atawizm musi być: leży, znaczy się nie poluje na mamuty, czyli wkrótce całe plemię zginie z głodu). No i lubi swoją pracę (oficjalna wersja jest inna, ale ja tam wiem swoje). Wcale by mi to nie przeszkadzało (mam znajomą, której mąż bardzo nie lubi pracy - żadnej - i to jest większy problem), gdyby ta praca nie wiązała się z ciągłymi jego wyjazdami. Ba, nawet te wyjazdy by mi nie przeszkadzały, gdybym w ich efekcie nie zostawała sama w środku budowlano-organizacyjnego bajzlu z własną pracą i dwójką dzieci na głowie.
Gdzieś w połowie lipca siedziałam sobie na Ważnym Spotkaniu Służbowym w Całkiem Innym Mieście, gdy zadzwoniła komórka. Mąż (w tym momencie na występach zagranicznych) oznajmił, że właśnie otrzymał cynk od sąsiada, że robią nam studzienki wodomierzowe. Panowie proszą, żeby ktoś przyjechał i pokazał gdzie chcemy tę studzienkę, więc czy mogłabym?... Puściłam promienny uśmiech do moich rozmówców, po czym skuliłam się z komórką pod stołem i wściekłym szeptem odpowiedziałam, że po południu spróbuję. Po pracy popędziałam do domu, odwiozłam dzieci do mamy, tatę wywiozłam na działkę, wymierzyliśmy, opalikowaliśmy (chłopców od wodociągu ni widu ni słychu), po czym naszła mnie myśl - po co, do jasnej cholery, te paliki? Czy oni nie mają projektu? Przecież studzienki są w nim narysowane jak wół! Okazało się, że owszem tak, ale przecież NIE ROBI SIĘ WEDŁUG PROJEKTU, tylko według życzenia...
Minęło kilka dni. Nasz sąsiad (każdemu życzę takich czujnych sąsiadów) zadzwonił znowu. Chłopcy kopią odejście od wodociągu, ale w całkiem innym miejscu niż nasze paliki. Pojechaliśmy. Zobaczyliśmy. Zadzwonilismy. Okazało się, że to nie studzienka - tym razem to hydrant. Zaprotestowaliśmy: nie chcemy mieć hydrantu na środku wjazdu do garażu! Chłopcy prawie się obrazili. Jak chcieli nam zrobić studzienkę według życzenia, to kazaliśmy według projektu, a jak chcieli hydrant według projektu, to każemy przestawiać. Ale przestawili.
My tymczasem zadzwoniliśmy do projektanta. Jakże to tak? Wszak projektował i wodociąg, i zagospodarowanie naszej działki, czy godzi się hydrant ustawiać na podjeździe? Projektant nas uspokoił: to żaden problem. Oczywiście można przestawić, ale ten hydrant praktycznie nie będzie wystawał ponad ziemię. Jednak podtrzymaliśmy swoje żądania - przestawić.
Następnego dnia pojechaliśmy sprawdzić. Stoi. Piękny, ciemnoniebieski hydrant na granicy naszej działki. I rzeczywiście, tak jak uspokajał nas projektant, prawie nie wystaje z ziemi. Może na osiemdziesiąt centymetrów. No góra metr.

c.d.n.

hydrant, który prawie nie wystawał z ziemi (http://republika.pl/magmi/zdjecia/hydrant.jpg)

magmi
29-07-2003, 14:26
Z posiadania krewnych urodzonych z cegłami w brzuchach płyną rozliczne korzyści.
Większość z nich już tę cegłę z siebie wydobyła i wmurowała w charakterze kamienia węgielnego we własny dom. W związku z tym mają wiele do zaoferowania w zakresie doradztwa technicznego, finansowego, prawnego oraz artystycznego. Można czerpać pełną garścią z krynicy ich mądrości. Można podsuwać pod ich doświadczone oczy projekty, oferty, obliczenia a nawet działki oraz próbki materiałów budowlanych z niepłonną nadzieją uzyskania cennej porady (zwłaszcza że odsetek zawodowych budowlanców w naszej rodzinie grubo przekracza średnią krajową).
Tak też robimy. Korzystamy, podsuwamy, wypytujemy i wysłuchujemy. A następnie wyciągamy wnioski.

Jedna z rad, którą otrzymaliśmy, dotyczyła zakładania ogrodu. Mój tata gorąco nas namawiał, żeby przed wykopaniem fundamentów zedrzeć humus nie tylko spod przyszłego domu, jak to powszechnie jest w praktyce, ale z całej działki. Powód? Wokół wznoszonego domu jeżdżą różne ciężkie maszyny, humus zostaje gruntownie wymieszany z gliną która jest pod spodem (czy co tam kto ma pod spodem...) i jest już niewiele wart. Ponadto, jeśli zgarnie się go wcześniej na jedno miejsce, w takiej kupie (przepraszam za wyrażenie) wszystkie chwasty zmieniają się w doskonały nawóz, a tego co wyrośnie na wierzchu jest znacznie mniej - wystarczy później odrobina RoundUp-u i po 2-3 tygodniach można piekną urodzajną ziemię plantować po całym ogrodzie. Natomiast przekopywanie się przez dziki ugór porośnięty chwastami (to czarna wizja na wypadek gdybyśmy nie posłuchali tej rady) jest znacznie trudniejsze.
Po wysłuchaniu z uszanowaniem seniora rodu skonsultowałam się jeszcze w tej sprawie na forum, a to z powodu wrodzonego lenistwa. Wizja usypywania całych hałd ziemi, które za rok lub dwa taczkami i szpadelkami należy z powrotem rozwieźć tam, gdzie pierwotnie leżały, nieco mnie spłoszyła. Ale forumowicze ogrodowo doświadczeni poparli tę radę, a ponadto wspomniałam zakładanie ogrodu u siostry - rzeczywiście tak się to odbywało, a wynik jest fantastyczny.
Zatem w zeszłym tygodniu zamówiliśmy stosowny sprzęt i w ciągu mniej więcej pięciu godzin z soczyście zielonej łąki porośniętej trawą, ostem, pokrzywami, krzakami jeżyn i leszczyną uczyniliśmy płaską, szaro-burą nieckę o głębokości 20cm, ze zwałami czarnej ziemi na końcu i jęzorem grubego żużla na wjeździe. Prawdziwie śląski krajobraz.


tak było jeszcze niedawno (http://republika.pl/magmi/zdjecia/dzialka1.jpg)

współczesny krajobraz śląski (http://republika.pl/magmi/zdjecia/zdarty_humus.jpg)

c.d.n.

magmi
01-08-2003, 15:07
Ciężkie jest życie perfekcjonisty. Perfekcjonista to taka osoba, która nieustannie w pocie czoła tworzy - i próbuje wprowadzać w życie - swoją idealną wizję świata. Zaś świat stawia opór.
Nie należy mylić perfekcjonisty z pedantem - ten drugi nie TWORZY, lecz usiłuje UTRZYMAĆ rzeczy w stanie idealnym. Perfekcjonista zaś z reguły jest bałaganiarzem, bo nie ma czasu na rzeczy które już są - one go tylko irytują i odrywają od radosnej twórczości.
Gdy perfekcjonista zabiera się za budowę, w jego głowie rozwija się i dojrzewa wizja domu idealnego (oczywiście subiektywnie idealnego), wypieszczona, wychuchana, wycyzelowana dłutkiem wyobraźni. Potem perfekcjonista wkracza w fazę realizacji i natychmiast uderza rozmarzonym czółkiem w twardy korpus rzeczywistości.

Właśnie ten bolesny moment nastąpił teraz w moim życiu. Od półtora roku, siedząc w naszym zabałaganionym mieszkanku (patrz definicja perfekcjonisty powyżej), tworzę w swojej głowie i na setkach kartek papieru koncepcję naszego domu doskonałego. Pierwsze przykre kompromisy mam już za sobą - pewne detale (niesłychanie ważne rzecz jasna), poległy na etapie przetwarzania koncepcji w projekt techniczy. Ach, te ograniczenia technicze! To jeden z głównych wrogów perfekcjonistów!
Teraz zaś, kiedy projekt wreszcie gotów, od dwóch miesięcy intensywnie myślę nad koncepcją kolorystyczną naszego domu (mąż zostawił mnie samą z tym problemem - po piewsze nie lubi się kłócić, po drugie jemu aż tak nie zależy na detalach, a po trzecie i najważniejsze, na ogół podoba mu się to co wymyślę). Koncepcja rysuje się coraz wyraźniej, właściwie wszystko mam już przemyślane i teraz nadeszła pora by wkroczyć w świat realny, czyli dobrać konkretne materiały.
Jest ciężko. Najgorszy jest klinkier (na cokół budynku i na kominy, i jeszcze, w bliżej nieokreślonej przyszłości, na ogrodzenie od ulicy). Oglądam próbki takie i owakie, już mi się wydawało że znalazłam to o co mi chodzi , ale ujrzawszy płot wykonany w całości z tej cegły, stwierdziłam z rozczarowaniem, że to zupełnie nie to!
Szukam więc dalej, mądrzejsza o refleksję, że trzeba zobaczyć większy kawał ściany, a nie tylko kawałeczek wystawki - ale to nie takie proste! Jak już zobaczę fajną cegłę na jakimś domu, to nie mam jak się dowiedzieć co to jest - albo jest to budynek użyteczności publicznej (kogo spytać???), albo właścicieli ni widu ni słychu, albo już dawno zapomnieli co murowali...
W pewnej hurtowni kazałam panu z obsługi taszczyć za sobą dachówkę i przykładać do murków wzorcowych z różnych cegieł. Pan mełł w ustach przekleństwa i w końcu nie wytrzymał: "Widzę, że pani nie zależy na jakości, tylko na kolorze!" Bardzo się zirytowałam: "Zależy mi na jednym i drugim, wybieram według koloru, bo zakładam, że bubli nie sprzedajecie." Pan zamknął buzię i nosił dachówkę dalej. Hi hi.
U każdego z dużych producentów klinkieru znalazłam swoją cegłę-faworytkę. I wiecie co? Jak zaczęłam sprawdzać te faworytki pod względem ceny, to okazało się, że trafiony-zatopiony, czyli w każdym przypadku jest to najdroższa - albo prawie - cegła z całej oferty.
To chyba jakiś spisek.

c.d.n.

magmi
08-08-2003, 12:23
Nasze Starsze Dziecko jest już bardzo znudzone rozmowami o budowaniu domu.
Siedzi przy stole i z wysuniętym dla większej precyzji językiem rysuje dom, a konkretnie cegiełki na podmurówce. Ostatnio zarówno jej słownictwo, jak i szczegółowość rysunków na temat domów i budynków bardzo się wzbogaciły. Tymczasem my siedzimy obok i obrabiamy temat zakupu materiałów oraz wyboru wykonawcy stanu surowego (napiszę o tym następnym razem).
Starsze Dziecko mówi z przyganą:
- Ciągle tylko gadacie i gadacie o tym budowaniu domku. Kiedy wreszcie zaczniecie budować, bo już mnie to znudziło.
- Nas też - odpowiadamy zgodnie - ale inaczej się nie da. To skomplikowana sprawa.
Starsze dziecko pogardliwie wydyma wargi. Rysunek prawie skończony, jeszcze tylko szprosy w oknach musi dorobić.
Starsze dziecko bardzo lubi jeździć na działkę. Wspina się po usypanych hałdach ziemi i odwiedza zapoznane niedawno, równie nieletnie przyszłe sąsiadki. Razem biegają między stosami pustaków i pagórkami piasku, wymyślają dziwne zabawy i wrzeszczą wniebogłosy (nasze Starsze Dziecko najgłośniej, bo ma bardzo żywy temperament).
Młodsze Dziecko też lubi naszą działkę, bo jeżdżą tam koparki i inne duże i interesujące brum-brumy, a także dlatego, że może się tam bezkarnie ubłocić. Po zdarciu humusu każda wycieczka na działkę kończy się dokładnym ubłoceniem całej rodziny, przy czym Młodsze Dziecko jest ubłocone od stóp do głów. Wykorzystuje skrzętnie fakt, że jesteśmy zajęci planowaniem i rozważaniem Bardzo Ważnych Spraw i błoci się szybciutko, póki nie patrzymy, zaraz na wstępie. Potem, uszczęśliwiowe i brudne, grzebie w ziemi, piasku i kamyczkach.
Z Młodszym Dzieckiem stale jest problem, ponieważ trafiła nam się odmiana podwórzowo-ogrodowa, a nie pokojowa. Młodsze Dziecko co rano, gdy tylko przetrze zaspane oczka, biegnie do drzwi wyjściowych naszego mieszkania i zapamiętale młóci w nie pięściami. Dwugodzinne spacery nie satysfakcjonują go w nawet najmniejszym stopniu. Najlepiej Młodszemu Dziecku jest u babci, bo babcia ma ogród, a w nim piaskownicę, basenik dmuchany, wózek do ciągnięcia, taczki do pchania, wąż gumowy z wodą i konewki. Oraz kamyczki.
Od kiedy mamy Młodsze Dziecko, nasza motywacja do budowy domu z ogrodem bardzo wzrosła. Prawdę mówiąc, wychowywanie podwórzowo-ogrodowej odmiany dziecka w małym mieszkaniu, w środku miasta, jest równie trudne i równie niehumanitarne, jak trzymanie w takich warunkach setera albo owczarka podhalańskiego.

c.d.n.

magmi
03-09-2003, 09:12
W niedzielę wróciliśmy z wakacji. Przez dwa tygodnie, zgodnie z umową, nie rozmawialiśmy, nia myślelismy i nie przejmowaliśmy się ani pracą, ani budową domu. O dziwo, przyszło nam to bez trudu. Żadnych majaczących w mroku dachówek. Żadnych koszmarnych snów o zalewanych wodą fundamentach. Żadnych nagłych stanów lękowych na tle wysokiego kredytu do zaciągnięcia i spłacenia. Wszystkie nasze troski roztopiły się i wyparowały w gorącym słońcu.
Powrót do rzeczywistości był gwałtowny, ale mało bolesny tym razem: niczym znieczulenie podziałała myśl, że za moment zaczynamy wreszcie budować nasz wymarzony dom! W starostwie czekało na nas pozwolenie na budowę. Podczas wizyty na działce okazało się, że w międzyczasie zakład energetyczny rozpoczął pracę nad linią zasilającą naszą uliczkę - będzie wkrótce prąd! Nawet pieniążki, których oczekiwaliśmy z pewnym niepokojem, spłynęły na konto podczas naszych wakacyjnych szaleństw, podnosząc nas na duchu - będzie dobrze!
Jednak, gdy przyjrzeć się bliżej, to stan naszych przygotowań jest jeszcze ciągle mocno niewystarczający. Brak kierownika budowy. Ekipa wybrana, ale trzeba podpisać umowę. No i pozostała do załatwienia sprawa kluczowa - bank...

Z wyborem ekipy było trochę zabawy. Zebraliśmy informacje o paru sprawdzonych i polecanych wykonawcach, pooglądaliśmy ich dzieła w trakcie realizacji. Spotkalismy się z czterema.
Pierwszy - młody człowiek, wszelkie nasze uwagi i obawy zbywał ironicznym uśmiechem - w końcu on jest budowlańcem, a my tylko inwestorami... Mimo to wrażenie zrobił na nas dość sensowne.
Drugi - zatroskany, zagoniony facet, wysłuchał nas uważnie, przedyskutował z nami projekt i podsunął parę dobrych pomysłów.
Trzeci, starszy pan o nieco śliskiej aparycji, otaksował na wstępie nasz młody (dla niego) wiek, nasze małe mieszkanko, nasze wrzeszczące dzieci, po czym przybrał ton ojcowski i w ciągu dziesięciu minut wirtualnie przerobił cały nasz projekt, sugerując zupełnie inne rozwiązania, a na koniec zaproponował rozliczenie kosztorysem powykonawczym, "bo to jest najzdrowsze rozwiązanie"...
Czwarty pan nie miał dla nas czasu przez trzy tygodnie. W końcu wysłuchał mojego męża niecierpliwie i przekazał naszą sprawę swojemu pracownikowi.
Dostaliśmy cztery oferty.
Ironiczny młody człowiek założył, że będzie kupował dla nas materiały. Podane przez niego ceny jednostkowe materiałów były bardzo atrakcyjne, co nas początkowo mile zaskoczyło. Po szczegółowym przejrzeniu kosztorysu wyszło jednak na jaw, że opiewał on na ilości materiałów na dwa domy - a może i trzy?- toteż kwota końcowa wcale nie była tak zachęcająca.
Zatroskany drugi pan też nieco zawyżył ilości materiałów, ale z góry nas o tym uprzedził i założył, że to my sami będziemy je kupować, więc zawyżenie miało być pewnym buforem bezpieczeństwa. Od razu zastrzegł, że co do ceny robocizny, to jest otwarty na negocjacje.
Trzeci i czwarty pan przedstawili bardzo profesjonalne kosztorysy na zdecydowanie zbyt wysokie kwoty.
Przygotowaliśmy sobie stosowny arkusz kalkulacyjny i porównaliśmy oferty szczegółowo. Potargowaliśmy sie ze wszystkimi wykonawcami i ostatecznie wybraliśmy ofertę pana numer dwa, ku której skłanialiśmy się od początku - była najtańsza (chociaż różnice w ostatecznej cenie nie były wcale takie duże), ale przede wszystkim szef ekipy jako jedyny zdawał się słuchać i przejmować tym, co my sami mamy do powiedzenia na temat budowy naszego domu. Czas pokaże, czy nasz wybór był trafny.

magmi
11-09-2003, 10:46
Jesień idzie, nie ma na to rady. A ja wpadam w depresję. Bardzo chciałabym napisać wreszcie, że ławy wylane, albo chociaż wytyczone, a tu dalej nic! Na naszej działce, zamiast murów fundamentowych, wyrastają nowe pokolenia chwastów, jeden piękny wrześniowy dzień marnuje się za drugim, a my czekamy, czekamy... Na pozwolenie, żeby się uprawomocniło... Na aktualny wpis naszego kierownika do rejestru...
Zaczynam już powątpiewać, czy ta budowa KIEDYKOLWIEK się rozpocznie!
Po raz kolejny nasuwa mi się analogia do ciąży: czuję się jak w jej ostatnim miesiącu, kiedy to przyszła matka ma już serdecznie dość całego świata, a zwłaszcza przeszkadzającego coraz bardziej balastu oraz znajomych pytających życzliwie: "a ty jeszcze nie urodziłaś?"... i przestaje wierzyć że jej dziecko zechce w ogóle kiedyś wyjść na świat. A każdy dzień po terminie wpędza ją w coraz większą depresję.
Przepraszam czytelników płci męskiej oraz tych jeszcze bezdzietnych, którym takie analogie są obce, za tę dygresję, ale doprawdy, mój stan ducha jest obecnie własnie taki.

W dodatku (znów ta sama analogia mi się nasuwa...), równocześnie zaczynam panikować. Nagle wydaje mi się, że jesteśmy kompletnie nieprzygotowani, projekt niedopracowany, a pieniędzy, z kredytem włącznie, nie starczy nawet na stan surowy...
Chodzę z kąta w kąt jak wściekły tygrys i wyżywam się na dzieciach. Na razie werbalnie, ale nie wiem, czy jeśli budowa nie rozpocznie się wkrótce, nie będzie się mną musiała zainteresować jakaś organizacja społeczna zajmująca się obroną dręczonych nieletnich. Szczęśliwie nie ma organizacji broniącej dręczonych mężów, więc chociaż na tym polu mogę się wyżyć bezkarnie.

Małym pokrzepiającym akcentem w tej ponurej egzystencjalnej brei jest fakt, że każda wizyta na naszej działce umacnia moją wiarę w krasnoludki. Bo pomimo, że my wciąż tkwimy w niemocy, za każdym razem znajdujemy tam coś nowego. Najnowszym odkryciem jest ogrodzenie z siatki, które kilka dni temu pojawiło się znikąd pomiędzy nami i sąsiadem, ujawniając przy okazji w pełnej krasie całkiem zacną długość naszej działki. Niestety, jak to w realnym świecie bywa, sąsiad mocno nadwerężył moją wiarę w krasnoludki, zgłaszając się po zwrot części kosztów płotu. Ale odrobina optymizmu mi została.

magmi
24-09-2003, 14:06
Nareszcie zaczyna się coś dziać.

Podpisaliśmy umowę z wykonawcą. Uzbrojeni w kilkustronicowy dokument, w który zostaliśmy zaopatrzeni przez pomocne dłonie z forum, stawiliśmy czoła Szefowi Ekipy, który na spotkanie stawił się również uzbrojony we własną wersję umowy, oczywiście znacznie krótszą i mniej zjadliwą dla wykonawcy. Ponieważ przewaga liczebna była po naszej stronie, przeforsowaliśmy swój dokument.
Szef Ekipy rzucił na niego okiem, po czym najwidoczniej lektura go wciągnęła. Im bardziej się w nią zagłębiał, tym bardziej się pocił. Zabrał tekst umowy do domu. Myślał przez tydzień. W końcu zgłosił parę poprawek oraz ogólny protest, że traktuje się go jak potencjalnego przestępcę. Jednak, pod naszą srogą presją, ostatecznie podpisał cyrograf - i my też. Klamka zapadła.

Natomiast dziś rano na naszą działkę wkroczył Pan Geodeta. Jego wkroczenie poprzedziły zażarte negocjacje cenowe oparte na wnikliwych badaniach rynku (tzn. zasięgnięciu informacji u geodety przypadkowo spotkanego na działce sąsiadów, ile on wziąłby za tę samą robotę). Pan Geodeta z pewnym żalem opuścił cenę o jedną trzecią, po czym zażądał na działce przygotowanych palików. Zgłosiliśmy to Szefowi Ekipy. Ten przyjechał rano i paliki przygotował.
Wkrótce zjawił się Pan Geodeta (starszy dystyngowany pan) ze swoim pomocnikiem i zaczęli czary-mary. Pan Geodeta nas pochwalił - tydzień temu, całkiem po amatorsku i dla zabawy, wytyczyliśmy nasz dom kolorowymi chorągiewkami. Teraz okazało się, że nawet dość dokładnie je wbiliśmy, co jest pewnym osiągnieciem wobec faktu, że nasza działka ma całkowicie nieregularny kształt - każdy bok innej długości i żadnego kąta prostego.
Spytałam Pana Geodetę grzecznie, czy teraz już sobie poradzi bez pomocy Szefa Ekipy - to znaczy czy sam pozbija sobie paliki do kupy? Pan Geodeta uprzejmie odparł, że oczywiście, tylko że nie ma gwoździ....
Szef Ekipy omal się nie zagotował. Już i tak patrzył na Pana Geodetę spode łba, bo uważał, że w dzisiejszych czasach geodeci paliki przywożą sobie sami i w ogóle są samowystarczalni. Ale ten nasz okazał się być geodetą starej daty, któremu wszystko trzeba przygotować. Nie obeszło się niestety bez wzajemnych złośliwości między panami, co nieco mnie stropiło - ładnie się zaczyna! W końcu, po wręczeniu nam pół kilograma gwoździ zdefraudowanych u sąsiada, Szef Ekipy się ulotnił.
Natomiast Pan Geodeta stwierdził, że teraz to już ma wszystko czego mu potrzeba, bo młotek przywieźli własny. Tylko ktoś musi mu pomóc przy wbijaniu palików w ziemię, bo ich jest tylko dwóch, a to za mało... Nawet mnie w tym momencie opadła szczęka. Szczęśliwie był obecny mój Ojciec, który przyjął na siebie funcję naszego nieoficjalnego inspektora nadzoru. Zgodził się zatrudnić czasowo jako drugi pomocnik Pana Geodety, wobec czego odetchnęłam z ulgą i pojechałam do pracy.
Mam nadzieję, że do tej pory już skończyli robotę - popołudniu pojedziemy zobaczyć efekty.

magmi
25-09-2003, 11:25
Przespacerowaliśmy się wczoraj pomiedzy palikami, objaśniając bardzo zainteresowanemu Starszemu Dziecku, gdzie będzie kuchnia, gdzie jadalnia, gdzie taras a gdzie jej własny pokój.
Przy tej okazji wyszło na jaw, że wyobraźnia przestrzenna mojego męża nieco szwankuje. W wielkim uporem, aczkolwiek całkowicie błędnie, wmawiał dziecku, że schody będą z boku wejścia, podczas gdy zgodnie z projektem mają być na wprost. Sprostowałam tę informację, nadwerężając nieco wiarę Starszego Dziecka w nieomylność taty. Mąż spojrzał na mnie z lekką urazą, jednakże zaraz klatka schodowa i jej kontrowersyjna lokalizacja odpłynęły w niebyt, bowiem na jaw wyszedł pewien wcześniej pominięty problem ogrodowo-tarasowy.
Otóż okazało się, że o tej porze roku, późnym popołudniem, cały nasz ogród z tyłu działki wraz z tarasem tonie w głębokim cieniu, zasłonięty od słońca wybudowanym w tym roku domem sąsiadów.
Bardzo mnie to zmartwiło. Uważam, że cień na tarasie jest rzeczą ze wszech miar pożądaną latem, w upały, ale pod koniec września człowiek może mieć ochotę po pracy wygrzać kości na słoneczku.
Myślimy teraz intensywnie, jak ten problem rozwiązać. Mąż wysunął propozycję, żeby przed domem, czyli od zachodu, zaplanować drugi - mniejszy - taras, z wyjściem z jadalni. Do granicy działki mamy z przodu 13 metrów, więc miejsca jest dość. Pociągnęłoby to za sobą istotną zmianę w wyglądzie domu, bo trzeba by zastąpić okno w jadalni drzwiami tarasowymi.
Zaczynam już przywykać do tego pomysłu, nawet dość mi się on podoba - kluje mi się już w głowie rozkoszna wizja małego, brukowanego dziedzińca kuchennego, ulokowanego na poziomie gruntu, połączonego ze ścieżką wiodącą od furtki do drzwi wejściowych, schowanego przed oczami przechodniów za nieco wyższymi krzewami... ale jeszcze mam wątpliwości. Czy nasz dom nie straci na urodzie po tej zmianie? Czy o tej porze roku, popołudniu, tak naprawdę korzysta się z tarasu? Czy dwa tarasy, po dwóch stronach domu, nie przyprawią nas o nieustający dylemat tarasowy?

magmi
30-09-2003, 20:37
Oto ilustracja do naszego dylematu tarasowego:

tak wyglądałaby elewacja frontowa z oknem w jadalni
http://republika.pl/magmi/n_elew_front.html

a tak z drzwiami tarasowymi
http://republika.pl/magmi/n_elew_front_t.html

Taras od frontu staje się coraz bardziej prawdopodobny - bardzo się ten pomysł podoba wszystkim osobom, które zostały przez nas zawleczone na działkę w celu zapoznania się z kwestią oświetleniowo-popołudniową. Można byłoby też z niego podziwiać zachód słońca latem - rzecz na naszym głównym, ogrodowym tarasie niemożliwa. Widzę, że mój mąż bardzo się z tym pomysłem zaprzyjaźnił, więc chyba nie będę go torpedować.

magmi
07-10-2003, 19:22
Teoretycznie zaczęliśmy budowę. Ale tylko teoretycznie, bowiem nasza ekipa budowlana ma bardzo niewielkie odchylenia od polskiej normy. A to znaczy, że:
- szef ma notorycznie wyłączony telefon, albo wyłącza go gdy dzwonimy, a następnie wmawia nam że wcale nie dzwoniliśmy
- powyższa manipulacja telekomunikacyjna związana jest z faktem, że jego ludzie kończą pośpiesznie robotę na innej budowie i nie mogą się pojawić na naszej.

Tak sprawy miały się przez dwa dni, po czym Szef Ekipy z prawdziwą maestrią wytrawnego psychologa wyczuł, że dłużej tego nie zdzierżymy i zrobimy nieludzką chryję - wobec czego przerzucił swoich ludzi do nas. Podejrzewam, że teraz nie odbiera telefonów od kogoś innego.

Dzisiaj rano zatem trzej sympatyczni panowie w kaloszach zawitali na naszą działkę i w ciągu dwóch godzin zbili z desek tzw. budę.
Poprzednio ci sami panowie budowali dom sąsiada i nasza buda wygląda dosłownie jak klon budy na sąsiedniej działce, wywołując swojskie skojarzenie z postsocjalistycznym nadmorskim ośrodkiem wypoczynkowym z tekturowych domków kempingowych.
Panowie przeciągnęli kabel zasilający, wysypali wapnem obrys ścian fundamentowych na ziemi i spoczęli na laurach w oczekiwaniu na koparkę. Niestety koparka zasłabła przy wjeździe na naszą uliczkę i do wieczora nie udało jej się reanimować (mam nadzieję że jutro ożyje). Panowie w kaloszach spędzili w związku z tym upojny dzień na naszej działce, grzejąc się przy ognisku wznieconym z ogryzków desek pozostałych po postawieniu budy - ponieważ pogoda bynajmniej ich nie rozpieszczała. Początki, jak widać, są trudne.

magmi
09-10-2003, 10:43
Przedwczoraj wybraliśmy się z mężem i dziećmi na rytualny zakup kaloszy. Teraz czuję się już inwestorem pełną gebą.
Po czym mój małżonek swoim zwyczajem wybył na trzy dni. Są duże szanse, że po powrocie zastanie gotowe ławy fundamentowe, bo muszę przyznać naszej ekipie, że jak już wzięli się do roboty, to idzie im to bardzo sprawnie.
Wczoraj zreanimowana koparka wykopała rowy. Przyjechałam na oględziny i serce we mnie urosło. Dlaczego? Otóż wczesną wiosną, gdy budowę rozpoczynali nasi mili sąsiedzi, w ich wykopach woda stała równo z poziomem ław. Wypompowywanie, zalewanie i ogólnie problemy. Był to główny powód (obok możliwości wczesniejszego rozpoczęcia i zakończenia robót budowlanych w przyszłym roku), dla którego zdecydowaliśmy się robić fundamenty jesienią - wieść gminna niesie, że o tej porze roku jest najniższy poziom wód gruntowych.
I rzeczywiście. Nasze wykopy są suchuteńkie, jeśli nie liczyć siąpiącego na nie dokuczliwego deszczyku, który nasza ekipa dzielnie ignoruje. Wczoraj chłopcy zaczęli szalowanie ław, a zbrojenie i wylewanie betonu zapowiedzieli na dzisiaj. Przed kwadransem odbyłam rozmowę z naszym kierownikiem budowy - już był na budowie, wszystko oglądał i stwierdził że jest OK. Prawdopodobnie dzisiaj popołudniu ławy będą wylane!

Ciągle nie mogę pozbyć się uczucie lekkiego zdumienia, że to się naprawdę dzieje - nasz dom zaczął powstawać! To chyba typowa refleksja każdego inwestora - tak przynajmniej wynika z lektury innych dzienników na forum...

magmi
10-10-2003, 09:09
Uroczyście ogłaszam, że ławy zostały wylane. To brzmi jak "kości zostały rzucone" i ma dokładnie taki wydźwięk - teraz już nie ma odwrotu. Zresztą, kto by się tam chciał odwracać!

Nasze ławy zostały wykonane w wersji de lux - ze względu na okresowo wysoki poziom wód gruntowych i gliniaste podłoże zatrzymujące wodę.
Na spód chłopcy dali chudy beton w nieznanej mi dotąd wersji - wysypali dno rowów piaskiem zmieszanym z cementem. Ponieważ na tą podsypkę cały wczorajszy dzień z małymi przerwami padał sobie deszczyk, z każdą chwilą dno wykopu stawało się coraz twardsze. Boki oszalowali deskami, a całość została wyłożona folią. Ułozyli przepiękne zbrojenia - mój Ojciec był autentycznie zdumiony tempem ich pracy, zająło im to dwie godziny - po czym przyjechała pompa i zaczęło się zalewanie. Poszło prawie 20 kubików betonu... Po wylaniu chłopcy czule opatulili ławy folią - jest od razu izolacja pozioma .
No i teraz przerwa na kilka dni, żeby beton porządnie związał pod foliową kołderką. Pytałam naiwnie kierownika, czy nie trzeba będzie podlewać - rozbawiony pokazał mi padający deszcz, wilgoć dosłowanie wiszącą w powietrzu i folię na mokrych ławach. "Nawet ryski nie będzie" - zapewnił. No, mam nadzieję.

magmi
23-10-2003, 11:26
Nasze ławy pewnie do tej pory związały, że hej!
Wprawdzie już na początku zeszłego tygodnia nasz Kierownik Budowy zachęcał ekipę do stawiana ścian z bloczków, ale Szef Ekipy troskliwie odżegnywał się od przedwczesnego, jego zdaniem, obciążania niedojrzałego betonu. Mamy uzasadnione podejrzenia, że jego troskliwość wywołana była jak zwykle brakami kadrowymi (inna budowa na ukończeniu). Ale postanowiliśmy filozoficznie przeczekać, bo w tym roku nam się jeszcze nie śpieszy.
Murowanie ścian fundamentowych mieli więc chłopcy zacząć w poniedziałek, ale zawalił dostawca bloczków.
Dzisiaj rano bloczki powinny były wreszcie przyjechać. Tymczasem pogoda zrobiła się szpetna, temperatura oscyluje koło zera. No cóż. Żal mi murarzy, ale nie ukrywam, że moim głównym zmartwieniem było to, czy aby takie warunki przy murowaniu nie zaszkodzą naszym fundamentom? Szef Ekipy i Kierownik upewnili mnie jednak, każdy z osobna, że nie ma problemu - dodają do zaprawy plastyfikator i po sprawie, do -5 stopni można murować.
Jadę popołudniu zobaczyć postępy.

magmi
23-10-2003, 14:01
Wiadomość z ostatniej chwili: zadzwoniła pani z banku z informacją, że dostaliśmy kredyt. Będą kochane pieniążki!
Bardzo się do pewnego momentu stresowaliśmy kwestią kredytu (a zwłaszcza jego wysokością), ale wczoraj nalaliśmy sobie hojną ręką wina i po krótkiej dyskusji doszliśmy do konkluzji, że kończymy się martwić gdy dostaniemy kredyt. Potem niech się martwi bank...

magmi
28-10-2003, 12:17
W sobotę spędziliśmy ponad godzinę na budowie marznąc na lodowatym wietrze i dyskutując z Kierownikiem i Szefem Ekipy o wyższości ścian rapowanych przed malowaniem dysperbitem nad nierapowanymi (bądź odwrotnie).
Szef Ekipy namiętnie sprzeciwiał się tynkowaniu ścian przed położenien izolacji przeciwwilgociowej, twierdząc że tynk pod ziemią z czasem popęka i izolacja nie będzie spełniać swego zadania. Kierownik uważał, że lepiej obrapować, ale ostatecznie można tego nie robić, jeśli ściana będzie równa, a spoiny zatarte na gładko. W końcu sinymi z zimna ustami podjęliśmy taką właśnie decyzję.
Toteż wielkie było moje zdumienie, gdy w poniedziałek zastałam murarzy z pacami w dłoniach, rapujących aż miło (nadal mowa o tynku). Po moim delikatnym zagajeniu Główny Murarz najpierw zaklął szpetnie, a następnie grzecznie przeprosił i wyjaśnił, że bloczki są tak nierówne, że nie da się porządnie zatrzeć spoin i rapówka być musi. Ponieważ bloczki zamawiał Szef Ekipy, a nie my, mogłam z czystym sumieniem wysłuchać pomstowania murarzy i wyrazić swoje szczere ubolewanie nad ich dodatkową, niepotrzebną (ich zdaniem) robotą.

Wewnętrzna warstwa naszych fundamentów jest już prawie gotowa. Wygląda toto w tej chwili jak zagrzebany w ziemi, bardzo rozrośnięty jeż, bo na wszystkie strony sterczą stalowe kotwy mające połączyć betonowo-styropianowo-betonową kanapkę w całość.
Niestety, dzisiaj nasz Kierownik Budowy wstrzymał dalsze prace. Zrobiło się tak sakramencko zimno, że nawet plastyfikator nie pomoże - trzeba przeczekać. Na szczęście prognozy pogody są optymistyczne, wkrótce powinno być lepiej. A mnie osobiście cieszy, że Kierownik czuwa.

magmi
06-11-2003, 13:01
Nasze fundamenty przestały już przypominać jeża.
Murarze nabili na kotwy płyty styropianowe i wymurowali zewnętrzną, dociskową warstwę bloczków. W poniedziałek zastałam ich przy zasmarowywaniu ściany jakimś czarnym paskudztwem. Ponieważ nazwa Icopal nic mi nie mówiła (później okazało się, że to nowa nazwa handlowa dysperbitu), zaczęłam wypytywać murarzy, ile warstw tej mazi zamierzają położyć. Panowie popatrzyli po sobie i oznajmili, że szef kazał jedną. Hmm... Wróciwszy do domu zadzwoniłam do Szefa Ekipy, a on wyjaśnił mi szczerze, że kazał nałożyć jedną wartswę, "bo jak powiem że dwie, to nałożą jedną grubą albo dwie od razu, zanim wyschnie, a tak to za dwa dni powiem żeby położyli drugą". A nie mówiłam, że z niego niezły psycholog?
Ściany wyglądają teraz baaardzo solidnie, a cały fundament robi zaskakująco rozległe wrażenie, co nas nieco przeraża.
Jeszcze tylko kanalizacja do położenia i będziemy zasypywać. Niewiele już roboty na ten rok zostało, natomiast na zimę zaplanowane mamy szczegółowe badania rynku okien i drzwi, systemów centralnego ogrzewania oraz wykończeniówki. Chyba nie będziemy się nudzić...

magmi
07-11-2003, 08:34
Czy wspominałam już, że nasza ekipa szybko pracuje? Otóż czasem ZBYT szybko.
Wczoraj po pracy pojechałam na budowę (jak nakazuje zwyczaj) i ze zdumieniem stwierdziłam, że fundamenty są w dwóch trzecich zasypane piaskiem. Nieubitym.
Zazgrzytałam zębami.
Po dłuższej chwili od strony drogi nadeszli nasi trzej murarze - minęli po drodze mój samochód i zawrócili, "bo może pani chce o coś zapytać". Bardzo sympatyczni są i uprzejmi, co nie zmienia faktu że odwalili straszną fuszerkę. Najbardziej wygadany tłumaczył mi z wielką pewnością siebie, że "jak się zostawia na zimę bez wylewki, to nie trzeba ubijać bo się samo ubije".
Wymamrotałam, że we wszystkich znanych mi źródłach zaleca się dokładne ubicie piasku warstwami niezależnie od terminu robienia wylewki. "Ze mnie tylko teoretyk, panowie" - rzekłam im - "więc skonsultuję się w tej sprawie z Kierownikiem Budowy..."
Panowie posmutnieli i markotnie pokiwali głowami.

Wróciłam do domu. Wyłuszczyłam sprawę mężowi, który niezwłocznie złapał za telefon i zadzwonił do Szefa Ekipy. Ten był równie zaskoczony jak my. "Chłopcy się pośpieszyli" - wyznał. Okazało się, że ubijarka jest zamówiona dopiero na dzisiaj. Ale "chłopcy" szybko uporali się z położeniem kanalizacji, bednarką i rurami odprowadzającymi deszczówkę i doszli widocznie do wniosku, że nie będą siedzieć i się nudzić - samochód przywiózł piasek, no to go wrzucili do środka... Ech.
Dzisiaj będą go wyrzucać z powrotem. I ubijać warstwami.

Najlepsze jest to, że od początku wiedziałam, że ubijanie podłoża będzie momentem newralgicznym - polscy budowlańcy jakoś dziwnie nie lubią tej czynności. Umówiłam się więc z moim Ojcem, że dniu przewidzianym na zasypywanie fundamentów będzie na budowie i przypilnuje, żeby wszystko było zrobione jak należy. A tu taki pasztet...

magmi
13-11-2003, 11:59
Stopa do ubijania piasku dotarła na naszą budowę dopiero w poniedziałak. Ponieważ oboje mieliśmy dzień wolny, zabraliśmy dzieci i pojechaliśmy poprzyglądać się ubijaniu (w domyśle: przypilnować czy robią to jak Pan Bóg przykazał).
Staliśmy dwie godziny z fioletowymi nosami na świszczącym wietrze (bo budujemy nasz dom na prawdziwym wichrowym wzgórzu) i z pełną fascynacją przyglądaliśmy się, jak samochód-wywrotka wysypuje kolejne tony piasku, a koparka przesypuje go do środka i rozgarnia łyżką. To się chyba nigdy człowiekowi nie znudzi (zwłaszcza gdy człowiek jest właścicielem zasypywanych fundamentów, a nie na przykład operatorem koparki). Oczywiście nasze Młodsze Dziecko było w amoku - najpierw stało z rozdziawioną buzią i sopelkami wiszącymi u noska, a później ocknęło się i rzuciło pomagać panom w kaloszach - to znaczy przesypywało pracowicie zieloną łopatką piasek z najbliższej górki do wnętrza fundamentów. Starsze Dziecko bardziej fascynowała stopa do ubijania. Musieliśmy pilnować, zeby nie zostało ubite razem z piachem.

Możemy więc teraz z całkowicie czystym sumieniem powiedzieć sobie, że DOPILNOWALIŚMY. Ubijanie każdej warstwy piasku obejrzelismy na własne oczy i usłyszeliśmy na własne uszy...

magmi
17-11-2003, 08:54
Nasza budowa zapadła już w sen zimowy. Fundamenty opatulone folią i obsypane ziemią, pozaślepiane końcówki rur kanalizacyjnych, buda zamknięta na kłódkę.
Jeździmy co kilka dni sprawdzić, czy wszystko w porządku. Trochę na zapas, bo co niby mogłoby się stać na tym etapie? Ale od czego człowiek ma wyobraźnię - pozdzierana folia i zamoknięte ściany, zamrożone nocą... Złoczyńcy kradnący piasek albo co innego... (co na przykład? hmmm...) W każdym razie jeździmy.

Poza tym, ponieważ wyższy VAT wisi nad nami i wciąż nie wiadomo, kiedy spadnie, pilnie liczymy materiały budowlane na ściany, stropy i dach - bardzo prawdopodobne, że kupimy je w grudniu i zostawimy w depozycie w hurtowni do kwietnia.
Przy tym liczeniu materiałów nagle powstał nowy problem. Nasz Szef Ekipy wniósł postulat, żeby "przeliczyć ściany do modułu Porothermu". Chodzi o to żeby możliwie wszystkie odcinki ścian miały długość podzielną przez 12,5cm, żeby ograniczyć do minimum cięcie bloczków (moim zdaniem z lenistwa, zdaniem mojego męża z oszczędności i w trosce o mostki termiczne). Szef Ekipy proponuje poprzesuwać po kilka centymetrów otwory drzwiowe i okienne, a nawet zmienić nieznacznie długości ścian. Co do otworów w ścianach, nie ma sprawy, jeśli tylko nie wywróci mi do całej elewacji i wnętrza do góry nogami, niech przesuwają. Ale zmieniać długości ścian?!! Teraz, kiedy fundamenty już stoją?? Nie mógł o tym, do cholery, pomyśleć wcześniej? Już się pokłóciliśmy na ten temat z mężem, a temat dopiero się rozwija. Będzie gorąco...

Po ostatnich dyskusjach panelowych w gronie rodzinnym mamy też zamiar zakupić jakieś kafelki - z baaardzo dużym wyprzedzeniem wprawdzie, do kafelkowania nam naprawdę daleko. Ale chcemy załapać się na ulgę remontową, a trudno odliczyć na mieszkanie bloczki betonowe albo strop ceramiczny.

magmi
01-12-2003, 13:40
Ostatnio prowadzimy intensywne badania rynku. Oto wyniki:

Materiały na stan surowy
Kupujemy w najbliższych dniach Porotherm na wszystkie ściany oraz belki i pustaki stropowe. Co prawda tak jak wszyscy mamy nadzieję, że VAT wejdzie od maja, ale to co się da (czytaj: na ile nam starczy...) wolimy na wszelki wypadek kupić przed styczniem. Zwłaszcza, że od nowego roku ma wejść nowy - wyższy - cennik na Porotherm. Mam nadzieję, że hurtownia, w której materiały będą leżeć w depozycie do wiosny, nie splajtuje przez ten czas.

CO
Zostawiłam sprawy wszystkich instalacji mojemu mężowi. W związku z tym ostatnio zainteresował się piecami z zamkniętą komorą spalania oraz kondensacyjnymi. Zasięgnął opinii na ten temat, rozeznał ceny i zdaje się, że już mu przeszło.

Okna
Po pierwszych wycenach kompletu okien w wersji drewnianej musieliśmy się trzymać krzeseł, żeby z nich nie pospadać. Czekamy na wyceny w wersji PCV. Prawdopodobnie wyjdą na akceptowalnym dla nas (czyli zgodnym z założonym kosztorysem) poziomie, więc szykuje się poważny dylemat.
Albo okna w wersji przewidzianej w projekcie - w większości dwudzielne i ze szprosami - ale białe, w wersji PCV.
Albo drewniane, ale wtedy trzeba będzie zrezygnować ze szprosów i zmienić okna na pojedyńcze, a to ze względów zarówno finansowych jak i estetycznych - po wykonaniu serii rysunków (kilka wersji każdej elewacji...) widać wyraźnie, że okna dwudzielne, ale bez szprosów, wyglądają na naszym domu nieciekawie - gdzieś traci się jego charakter.
Wersja z oknami niedzielonymi jest oczywiście bardziej współczesna, ale wygląda nieźle. Tylko że ja tak lubię szprosy i oboje już się przywiązaliśmy do wizji wiejskiego domu z wiejskimi oknami...

Kafelki
Jak juz pisałam, ze względu na uciekającą ulgę remontową oraz rozbieżne wśród fachowców interpretacje przepisów postanowiliśmy kupić coś, co można będzie w tym roku odliczyć na remont mieszkania.
Zwiedziliśmy kilka dużych hurtowni kafelek, kilka sklepów i wszystkie markety budowlane w okolicy.
Wykrystalizowała nam się koncepcja i ostatecznie, jak to często bywa, wróciliśmy do gresu podłogowego, który rzucił nam się w oczy niemal na samym początku.
Mój mąż jest nim wprost zauroczony. Moje uczucia są nieco mieszane. Płytki w stylu postarzanym są dla mnie OK, ale te wyglądają jakby je odłupano, w ramach odzysku, z jakiegoś bardzo starego domu, przypuszczalnie na południu Francji albo Włoch. Wytarte. Przybrudzone. Obtłuczone. Z czarnymi wżerami. Moi rodzice jakoś niewiele mieli do powiedzenia, gdy im przywiozłam jedną płytkę w celu demonstracji. Po dłuższej ciszy dyplomatycznie orzekli, że trzeba by to zobaczyć na większej powierzchni... Hi hi. Kupimy je w tym tygodniu w ilości ok. 50m2 (tyle potrzebujemy do holu, wiatrołapu, kuchni i jadalni) i zwalimy im do garażu. Dobrze jest mieć rodzinę.
Przy okazji poszukiwań gresu mnie z kolei wpadły w oko - nie, to mało powiedziane, to była prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia - kafelki na ścianę do kuchni. Okazało się, że to jakaś końcówka serii, wzór już wycofany z produkcji. Nie poddaję się. Rozpoczynam dziś akcję poszukiwawczą na wielką skalę.

magmi
08-12-2003, 11:29
Kupiliśmy materiały na ściany i strop. Tym sposobem nasze fundusze na rok 2003 właściwie się skończyły.
W czwartek zamówiliśmy też ten wyszczerbiony gres na podłogi. Transport przyjechał w sobotę - ponieważ pan sprzedawca uprzedził nas, że będzie tego tona, nieco spłoszeni na wszelki wypadek ściągnęliśmy posiłki w postaci znajomych. Okazało się, że na zapas - tona kafelek do rozładowania to nic strasznego, paczki ciężkie ale za to niedużo. Mąż z kolegą rozładowali gres do garażu rodziców w ciągu piętnastu minut - a jaka przyjemna sobotnia impreza wokół tego rozładunku się zorganizowała...
Udało mi się również bez większego trudu odnaleźć owe kafelki ścienne do kuchni, mój mroczny przedmiot pożądania. Firma, całkiem popularna wśród forumowiczów z Mazowsza (Azulejera Alcorense), na południu Polski jest niemal nieobecna - jedyny sklep, który sprzedaje te płytki na Śląsku to ten gdzie je zobaczyłam (i gdzie ostatnia partia wzoru, który tak mi się spodobał, była przyklejona do wystawki). Zadzwoniłam do siedziby polskiego przedstawicielstwa, do Kozerek pod Grodziskiem Mazowieckim - gdzie mogę to jeszcze kupić? Może jakiś sklep w Krakowie? Nie ma. Wrocław i Dolny Śląsk? Nie ma. Ale za to poinformono mnie, że chociaż "mój" wzór kafelek jest już faktycznie "na wykończeniu" (wchodzą nowe wzory, stare są wycofywane), to mają u siebie trochę, a resztę mogą jeszcze sprowadzić z Hiszpanii - tylko musimy to sobie u nich odebrać. Tu można sobie obejrzeć te moje odnalezione skarby: seria Mallorca (http://www.alcorense.com.pl/pl/revestim/15x15/mallorca.htm).
Ponieważ mój mąż jeździ do Warszawy z dużą częstotliwością, obiecał mi przywieźć pod choinkę kafelki z Grodziska.
W związku z tym w ciągu trzech kolejnych wieczorów projektowałam kuchnię. Rozrysowałam w kilku wersjach szafki, sprzęty kuchenne i kafelki na ścianach, podliczyłam ilości, wysłałam zamówienie i czekam...
Pewnie w tym momencie niektórzy kreślą sobie palcem kółeczka na czole. Przyznaję, że rozrysowywanie szafek kuchennych i kafelek na ścianie, która jeszcze nie istnieje, jest może pewnym dziwactwem. Ale lubię mieć wszystko zaplanowane i zorganizowane z pewnym wyprzedzeniem - życie i tak przynosi dość niespodzianek, zwłaszcza na budowie, a przynajmniej w odpowiednim momencie nie będziemy się miotać i na gwałt wymyślać, gdzie zlew, a gdzie lodówka, gdzie kontakt, a gdzie rurka z wodą. No i jakież to przyjemne zajęcie na zimowe wieczory, gdy do wiosny - i do następnych prac budowlanych - tak daleko!

magmi
12-12-2003, 22:39
Ponieważ w końcu wywołałam film i zrobiłam odbitki, dziś zamiast tekstu parę zdjęć z jesiennego sezonu budowlanego:
ławy fundamentowe od frontu... (http://republika.pl/magmi/zdjecia/lawy_front.jpg)
...i od strony przyszłego ogrodu (http://republika.pl/magmi/zdjecia/lawy_ogrod.jpg)

Teraz powinny nastąpić zdjęcia z murowania ścian fundamentowych i ich izolowania, ale gdy te ważkie wydarzenia miały miejsce, ani razu nie udało nam się przypomnieć sobie w porę o zabraniu ze sobą na budowę aparatu fotograficznego. W związku z tym następna odsłona to już
kanalizacja... (http://republika.pl/magmi/zdjecia/kanaliza.jpg)
zasypywanie... (http://republika.pl/magmi/zdjecia/zasypywanie.jpg)
...z ofiarną pomocą Młodszego Dziecka... (http://republika.pl/magmi/zdjecia/krzys_zasypuje.jpg)
...i gotowe fundamenty (http://republika.pl/magmi/zdjecia/fund_zasypane.jpg)

magmi
20-12-2003, 22:14
Święta coraz bliżej. Po cichutku marzy mi się, że następne już w domu... Choć bardziej prawdopodobne jest, że dopiero te za dwa lata.
Tu muszę się przyznać, że wizja przeprowadzki budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony wiadomo, nie mogę się doczekać, a z drugiej... Nie, nie dręczą mnie obawy o dojazd, o adaptację członków rodziny do nowego miejsca ani o sprawy organizacyjne. Tylko troszkę mi żal. Sentymentalna jestem i tyle - i przywiazuję się do miejsc. Zwłaszcza tych dobrych miejsc, a na pewno takim jest - i pozostanie dla mnie na zawsze - nasze obecne, ciasne i zagracone, ale bardzo kochane mieszkanko.
Podłoga z desek sosnowych, na której nasz synek stawiał pierwsze kroki. Balkon, na którym z córką co roku na wiosnę sadzimy werbenę i lobelie. Kawki i wrony na śniegu za oknem, i za tym samym oknem stara jabłoń i dwie wiśnie, oszałamiające nas co roku powodzią różowych i białych kwiatów. Będę za nimi tęsknić...
A tymczasem, mimo przestoju zimowego, sprawy budowy powoli toczą się naprzód. Mój nieoceniony mąż przywiózł mi na Gwiazdkę, zgodnie z obietnicą, kafelki do kuchni. Zmęczony po całym dniu pracy i podróży uwalił się na kanapie i pobłażliwie przygladał się, jak układam kafelki na stole, a następnie wydaję okrzyki zachwytu, głaszczę je czule po dekorach i odstawiam wokół nich taniec radości (zakazany w Adwencie). Ach, mówię Wam, są śliczne! Spałabym z nimi w łóżeczku, gdyby nie były takie twarde, zimne i kanciaste.
Swoją koleją toczą się również sprawy okienne. Dostaliśmy wyceny od czterech producentów okien drewnianych (PCV jakoś wciąż spychamy na koniec kolejki). Wrażenia:
Sokółka - ceny przeciętne, okna też (tzn. w porządku, ale bez specjalnych zachwytów)
Igies&Igies - jak wyżej, trochę drożej
Quercus - ceny na tym samym poziomie co Sokółka, ale jakość - cudo! Estetycznie te okna biją wszystkie pozostałe na głowę.
Gebauer - ceny z księżyca (drożej od pozostałych o ok. 10% nawet po upuście), jakość OK, ale Quercus pozostaje poza konkurencją.
Chcemy sprawdzić jeszcze Stolbud Włoszczową, bo po podliczeniu samodzielnym wg cennika z Internetu wydają się najtańsi - ale to do weryfikacji, no i trzeba by te okna zobaczyć.
Chyba zdecydujemy się na koncepcję bez szprosów i z oknami pojedyńczymi, czyli chata wiejska unowocześniona. Układ okien przez to trochę odbiega od oryginalnego. Narysowałam już kilkanaście wersji wszystkich elewacji - zmiana jednej powoduje zmianę drugiej, bo musi pasować - pamiętacie może, że mam ciągoty do perfekcjonizmu - no i zamiast piec ciasteczka i pucować dom na swięta, rysuję, rysuję , rysuję... Jak się wykluje wersja ostateczna, dam Wam znać.

Wesołych Świąt!

magmi
07-01-2004, 14:55
Budowę przysypało grubą warstwą śniegu, a tymczasem swoją koleją toczą się sprawy, nazwijmy to, infrastruktury, o których wcześniej nie było czasu napisać (a teraz akurat jest). Sytuacja wygląda następująco.

Gaz
Gazownia przez dłuuugi czas na wszelkie wnioski o wydanie warunków przyłączenia odpowiadała odmownie, tłumacząc się nieopłacalnością inwestycji (do wybudowania jest ok.pół kilometra gazociągu oraz stacja redukcyjna) dla kilku tylko odbiorców. Na argumenty, że tych odbiorców przybywa z miesiąca na miesiąc, bo działki w naszym sąsiedztwie sprzedają się obecnie jak świeże bułeczki, była całkowicie nieczuła.
Dopiero deklaracja z naszej – tzn. przyszłych odbiorców gazu – strony, że gotowi jesteśmy własnym sumptem położyc ów brakujący odcinek sieci gazowej (a co! ma się ten gest!) posunął sprawy do przodu. Koszt gazociagu jest niestety porównywalny z kosztem wodociągu, który też swego czasu sami sobie zafundowaliśmy - o czym pisałam kilka miesięcy temu. Na szczęście, od tego czasu przybyło nam wielu sąsiadów i o ile wodociąg budowaliśmy w ósemkę, to do gazociągu jest obecnie dwudziestu kilku inwestorów. A zatem koszty rozłożą się zupełnie inaczej, i chwała Bogu za to. Projekt gazociągu jest już gotowy. Obecnie projektant - a zarazem jeden z inwetorów - jest w trakcie załatwiania pozwolenia na budowę - mamy nadzieję, że na wiosnę dojdzie do realizacji.

Prąd
Zakład energetyczny ma bardzo dużą bezwładność i kiedyś tam by nas na pewno przyłączył z własnej inicjatywy, ale kiedy, tego nie wie nikt.
Doradzono nam zatem, żeby sprawę przyspieszyć wykonując we własnym zakresie projekt przyłącza i występując o pozwolenie na budową przyłącza razem z pozwoleniem na budowę domu. Tak też zrobiliśmy, a koszt wykonania projektu został odliczony przez ZE od ogólnego kosztu przyłączenia przy podpisywaniu umowy. Potem mieliśmy tylko scedować pozwolenie, w zakresie dotyczącym budowy przyłącza, na ZE i w do końca listopada prąd miał być. Ale niestety nie ma. W międzyczasie zmieniły się przepisy i nie można obecnie scedować części pozwolenia, tylko całość. A całość obejmuje budowę domu i przyłącza razem.
Komentarz, który nam się nasunął gdy się o tym dowiedzieliśmy, nie nadaje się do przytoczenia na forum, więc nie przytoczę.
Wyjście z sytuacji, owszem, jest. Jakie - zgaduj-zgadula? Ależ tak, dobrze się domyślacie, musimy wykonać przyłącze we własnym zakresie... ZE o tyle okazał się łaskwszy od wodociągów i gazowni, że zróci nam za to pieniążki.

Kanalizacja
Tu sprawy wyglądają najgorzej. Kanał, szambo itd.– wszystkie związane z tematem słowa, również te mniej cenzuralne, które się nasuwają, można śmiało użyć do opisania sytuacji. Warunki techniczne do podłączenia są. Ale warunków politycznych nie ma, bo gmina (na terenie której znajduje się oczyszczalnia ścieków, tudzież nasza kolonia domków) nie może dojść do porozumienia z miastem, które jest właścielem rzeczonej oczyszczalni. Bez komentarza.

Telefon
Nastąpiło interesujące odwrócenie sytuyacji - ten element infrastuktury, który jeszcze niedawno, bo zaledwie dziesięć lat temu, był chyba najtrudniej osiągalny (o telefon żebrało się w telekomunikacji i czekało na niego latami), teraz jest osiągalny najłatwiej – firma wykonująca dla TP nowe odcinki sieci telefonicznej sama się nami zainteresowała, wszystko załatwia we własnym zakresie i zgłasza się tylko po nasze podpisy. Na koniec zgłosi się jeszcze po pieniążki, rzecz jasna, ale i tak telefon kosztuje najmniej ze wszytskich mediów - o jedno zero mniej od reszty...

Internet
A tu to już w ogóle nie ma problemów - sąsiad ma zamiar zostać tzw. providerem (prowajderem?)...

Reasumując, jest tak:
Wodę mamy, bo sobie zrobiliśmy na własny koszt.
Gaz będziemy mieli, jak sobie zrobimy na własny koszt.
Prąd będziemy mieli, jak sobie zrobimy (na szczęście już nie całkiem na nasz koszt), bo inaczej czekalibyśmy nie wiadomo jak długo.
Kanalizacji póki co nie będziemy mieli, bo nie.
Za to telefon i internet – teraz, zaraz i beż żadnego problemu.
Oto polska rzeczywistość budowlana A.D. 2004 ( u wrót Europy).

magmi
29-01-2004, 11:40
Ostatnio wyżywałam się na forum na temat uzbrojenia i po raz kolejny sprawdziła się dziwna a ponura prawda, że jak się porządne ponarzeka, powiesza psy na kim się da i najlepiej jeszcze zaklnie soczyście (co czyniliśmy bynajmniej nie raz wraz z moim miłym w zaciszu domowym), to pomaga. I wcale nie chodzi mi o to, że pomaga na umęczoną psychikę narzekacza, tylko o to, że naprawdę coś się zmienia.
Chyba będzie kanalizacja. Miasto z gminą doszło wreszcie do jakiegoś porozumienia i przedsiębiorstwo wod-kan obiecało udzielić swego łaskawego zezwolenia na przyłączenie naszego rosnącego w oczach osiedla do sieci. Oczywiście, oczywiście... nie muszę nawet dodawać, pod warunkiem, że "podciągniemy się" do głównej rury na własny koszt... Ale ponieważ odpadają wtedy szamba (które też kosztują), a eksploatacja jest o niebo tańsza, nie ma co narzekać. Kanalizacja ma być robiona jesienią, co nas akurat bardzo urządza.
Jest też szansa, że nasz gazociąg (którego jeszcze nie ma, a ma powstać w okolicach kwietnia) zostanie odkupiony od nas przez gazownię. Oby się udało.
No i na koniec, pojawił się nowy sąsiad, który chciałby mieć wodę. Z naszego wodociągu. Zwrot części kosztów mile widziany.

Jest wreszcie ostateczna wersja okien w naszym domu. Gdy już odżałowałam szprosy (do wizji których byłam bardzo przywiązana), ta nowa wersja zaczęła mi się naprawdę podobać - właściwie z dnia na dzień podoba mi się coraz bardziej.
Pozostał tylko problem wyboru materiału i producenta.
Nie mam nic przeciw oknom PCV. Zawsze bardzo podobały mi się okna białe, zwłaszcza w tradycyjnym zestawieniu z czerwoną dachówką i tynkiem w jakimś miłym ocieniu żółci lub zieleni. Ponieważ jednak człowiek jest istotą skomplikowaną, a człowiek płci żeńskiej jest istotą skomplikowaną do kwadratu, z bliżej nieokreślonych przyczyn nasz dom będzie w całkiem innych kolorach - i okna białe odpadają. Od środka też odpadają, bo skoro kupiliśmy już postarzany gres podłogowy i kafelki ścienne w zdecydowanie rustykalnym stylu, to białe plastikowe okna byłyby w tym towarzystwie zgrzytem. Pozostają okleiny.
Wczoraj do poduszki obłożyłam się więc cennikami okien PCV w okleinach drewnopodobnych i zrobiłam wyliczenie - wyszły taniej, nie da się ukryć. Okna drewniane ze Stolbudu Włoszczowa, które zapowiadały się tak obiecująco, okazały się być tanie, ale tylko z powierzchnią łączoną mikrowczepami. W wersji z warstwą zewnętrzną z litego drewna kosztują mniej więcej tyle co u innych producentów.
Sprawa jest więc jasna: albo PCV z obustronnym kolorem lub drewno na miniwczepy w podobnej, niższej cenie, albo okna z litego drewna w cenie sporo wyższej. Wąż w kieszeni syczy (taki jego obowiązek, bo budżet rzecz święta), ale pokusa jest wielka. Dajemy sobie tydzień na deczję, bo już czeka w kolejce instalacja CO.
Dni są coraz dłuższe i sezon budowlany zbliża się wielkimi krokami. Znowu zaczynam się robić niecierpliwa...

magmi
05-02-2004, 19:47
Okna będą jednak drewniane - ostatnia oferta z Quercusa okazała się być na akceptowalnym poziomie. Budżet na okna co prawda został lekko przekroczony - o cenę montażu - ale trudno, raz się żyje.

Rozglądamy się za teraz za więźbą. Na temat więźby w naszym projekcie przetoczyła się ożywiona dyskusja w wątku klementynkowym (http://murator.com.pl/forum/viewtopic.php?t=5415), więc napiszę tylko krótko, że zaniepokoiło nas zastosowanie w projekcie konstrukcji krokwiowo-jętkowej, wspartej jedynie na wieńcu, dla tak wielkiego dachu. Szukaliśmy informacji na ten temat, konsultowaliśmy się ze specjalistami - nasze obawy rosły, dla dachu o tak dużej rozpiętości (13 metrów) i jednocześne tak małym kącie nachylenia połaci (30 stopni) nie jest to rozwiązanie poprawne. Projekt przewiduje wprawdzie ogromne, grubaśne krokwie oraz podwójne jętki, mające zapewnić nośność konstrukcji, ale po przeliczeniu dachu niezależnie przez dwóch konstruktorów nadal wniosek był smutny - dach jest zaprojektowany nienajlepiej (mówiąc oględnie).
Na szczęście, przy tak prostym kształcie dachu, poprawki nie były skomplikowane - polegały na dołożeniu płatwi nad jętkami (czyli zmiana więźby na płatwiowo-kleszczową) oraz słupów podpierających płatwie, które szczęśliwie udało się ukryć w ścianach działowych poddasza. W rezultacie można było lekko odchudzić same krokwie.
Po tych wszystkich zmianach nasz Szef Ekipy przygotował nam zestawienie wszystkich elementów więźby, łącznie z doprojektowanymi płatwiami i słupami. Mój mąż przekazał je dwóm dostawcom do wyceny - czekamy.

Równocześnie rozmawiamy z pierwszą ekipą od CO. Mamy w planach ogrzewanie mieszane, wodne podłogowe w części domu, a w reszcie grzejnikowe. Trochę to komplikuje sprawy sterowania i automatyki, ale ponieważ jest to dość często teraz spotykane połączenie, myślę że są już dobre rozwiązania na rynku. I że cena nie zwali nas z nóg.

Jeszcze parę słów o motywacji do budowy. Ogólnie nam jej nie brakuje, ale ostatnio mamy dodatkowe bodźce. Mnie osobiście do szału doprowadza stan otoczenia naszego obecnego miejsca zamieszkania po stopnieniu śniegu - wszędzie śmieci, psie kupy, trudno dojść od drzwi domu do samochodu, żeby nie wdepnąć jakieś świństwo. Ot, środek miasta.
A mojego miłego męża ze stanu właściwej mu równowagi psychicznej wytrąciła seria kradzieży w naszym samochodzie, zaparkowanym nocą przy spokojnej skądinąd i sympatycznej uliczce. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy postradaliśmy tym sposobem kołpaki, reflektory przeciwmgielne oraz lusterko boczne, a w ramach bonusu zaliczyliśmy próbę włamania przez złodzieja-kretyna. Usiłował dostać się do środka przez PRZEDNIĄ SZYBĘ, którą oczywiście zniszczył, wyrwał uszczelkę, wgiął śrubokrętem blachę w kilku miejscach - i to by było na tyle osiągnięć, jeszcze się pokaleczył. Czekamy z utęsknieniem na garaż.

magmi
25-02-2004, 22:07
Widać, że wiosna idzie, bo na forum z dnia na dzień przybywają nowe dzienniki. Za pióro chwytają głównie kobiety - ciekawe, czy powodem jest przyrodzone podobno (jak twierdzą złośliwi) naszej płci gadulstwo ?...
Ha. Ja też mam ochotę sobie pogadać.
Przede wszystkim, denerwują mnie długofalowe prognozy pogody, które codziennie oglądam w Internecie. Śnieg i śnieg. Zimno i zimno. Chcielibyśmy zacząć sezon budowlany w marcu, ale nasza ekipa nie budowała kolei transsyberyjskiej i brak jej doświadczenia w warunkach polarnych.
Jakiś tydzień temu oglądaliśmy we czwórkę bajeczkę na dobranoc ze starych zasobów telewizji, o Misiu Uszatku urządzającym wraz z przyjaciółmi ślizgawkę na podwórku. Dwa dni później odwiedziliśmy naszą działkę i przeżyliśmy deja vu. Skromne zaczątki naszego domu stały się wyspą pośrodku jeziora skutego lodem. Zdaje się, że po nawiezieniu ziemi do ogrodu przez naszych sąsiadów (przy równoczesnym zdarciu humusu przez nas) nasza działka stała się najniżej położonym punktem w okolicy. Dobrze, że obsypaliśmy ściany fundamentowe piachem do samej góry i jezioro kończy się metr od nich.
Poślizgaliśmy się wszyscy na lodzie wzorem Misia Uszatka, ale mimo tych atrakcji postanowiliśmy także nawieźć w tym roku ziemi... O ile zdążymy, oczywiście.

Więźba zamówiona. Impregnowana zanurzeniowo, dostawcę zarekomendował nam nasz Szef Ekipy - po rozeznaniu cen okazało się, że są na bardzo wyrównanym poziomie, więc nie kombinowaliśmy więcej.
Dzisiaj targowaliśmy się u producenta okien i drzwi zewnętrznych. Jutro podpisujemy umowę. Dostawa i montaż dopiero w sierpniu, ale VAT nas pogania - chcemy teraz mieć fakturę. Zaliczka w wysokości 50% ceny do zapłacenia do końca kwietnia. Poprosiłam o przygotowanie próbek kilku kolorów lakieru - będę przykładać do cegieł, dachówek, rolet i czego się da, zanim ostatecznie wybierzemy...
Dostaliśmy pierwszą wycenę instalacji CO. Czekamy na następne. Napiszę o nich parę słów następnym razem.

magmi
08-03-2004, 13:08
Dostaliśmy oferty na instalację CO i wod-kan.
Zdecydowalismy się na ogrzewanie mieszane - podłogówkę w kuchni, jadalni, holu i wszystkich łazienkach, natomiast w pokojach ogrzewanie grzejnikowe.
Dlaczego chcemy mieć podłogówkę? Może dlatego, że teraz mamy strrrrasznie zimną podłogę, a bardzo lubimy chodzić boso (nie mówiąc już o naszych dzieciach). A także dlatego, że w łazienkach ciepła podłoga to sama przyjemność (a do tego szybko schnie...). W kuchni z kolei dlatego, że nie ma gdzie dać grzejników (ściany zabudowane szafkami). Ogólnie, podłogówka ma być wszędzie tam, gdzie będzie gres na podłodze (poza kotłownią i pralnią). Wodna - bo moi rodzice zrobili u siebie elektryczną i po pierwszym sezonie przestali jej używać - koszty eksploatacji ich przeraziły.
A dlaczego w pokojach grzejniki? Z kilku powodów. Po pierwsze, chcemy mieć drewniane podłogi. Po drugie, pokoje sypialne na poddaszu nie będą zbyt duże, a będzie w nich sporo mebli - w takim wypadku podłogówka mogłaby "nie wyrabiać" (mała powierzchnia grzejna).
No i jeszcze dlatego, że mamy w projekcie kominek z DGP. Podłogówka ma dużą bezwładność i obawialiśmy się, że gdybyśmy zrobili ją wszędzie, to po odpaleniu kominka w pokoju dziennym oraz w pokojach, do których doprowadzimy gorące powietrze, robiłoby się zbyt ciepło. Natomiast grzejniki przestają grzać praktycznie natychmiast, gdy głowice termostatyczne je wyłączą, a potem - po wygaśnięciu kominka - równie szybko się nagrzewają.

Jedyny problem, który nas martwił, to sterowanie automatyczne takim systemem - jak to zrobić, żeby podłogówka działała sobie, a grzejniki sobie?
Na szczęście, okazuje się, że ta część ludzkości, która para się instalacjami centralnego ogrzewania, już dawno rozwiązała nasz problem.
Wszyscy instalatorzy, od których dostaliśmy oferty, zaproponowali praktycznie taki sam system: sterowanie pogodowe podłogówką, plus pokojowy czujnik temperatury sterujący obiegiem w grzejnikach, umiesczony w najbardziej newralgicznym punkcie (czyli w najzimniejszym pokoju), plus głowice termostatyczne na pozostałych grzejnikach.
Na tym, jednakże, zgodność oferentów się kończy, a zaczynają się nasze problemy.
Jakiej mocy piec? (24 kW czy wystarczy 20kW)
Jakiej pojemności zasobnik CWU? (120l czy 160l)
Czy potrzebne jest sprzęgło hydrauliczne, czy nie? (2 X TAK, 1 X NIE)
Czy robic dodatkowo sterowanie obiegami podłogówki dla poszczególnych pomieszczeń?
Z jakiego materiału instalacja CO? (miedź miękka, miedź twarda, polietylen)
Z jakiego materiału podłogówka? (2 X polietylen sieciowany, 1 X Alu-pex)

AAAAAAA! Na co się zdecydować????
Za każdym rozwiązaniem padają oczywiście argumenty, każdy wytyka (i, zapewne, wyolbrzymia) ewentualne problemy związane z konkurencyjną opcją... Jak zwykle, jak zwykle. Mój mąż analizuje wszystko szczegółowo, studiuje schematy, wypytuje, porównuje. Natomiast ja przyznaję się bez bicia, że z ulgą przyjęłam jego zaangażowanie, stanowczo odmówiłam zapoznania się szczegółowo z zasadą działania sprzęgła hydraulicznego i zostawiłam go samego na polu walki. Co za dużo, to niezdrowo.

Ciekawe, że mimo tych różnic w kwestiach technicznych, rozrzut cenowy nie jest zbyt wielki. Bardzo pociesza nas, że wszystkie oferty mieszczą sie z pewnym luzem w kosztorysie, który założyliśmy dla instalacji CO (po przekopaniu forum i wypytaniu znajomych inwestorów).
Wkraczamy obecnie w fazę negocjacji, na koniec zaklepiemy wykonawcę na czerwiec i staniemy przed dylematem: kupować piec i grzejniki przed majem, czy nie? Instalowane będą, w odróżnieniu od tych wszystkich rurek, dopiero gdzieś na koniec roku (jak dobrze pójdzie). A co z gwarancją?
Ale 15% różnicy... Ech.

Dachówkę muszę wybrać ostatecznie w tym tygodniu. Dwie stoją w sypialni, patrzę na nie rano i wieczorem i im dłużej patrzę, tym bardziej nie mogę się zdecydować. Chyba rzucę w końcu kapciem. W którą trafię, ta na dach.

magmi
12-03-2004, 11:17
Dachówka zamówiona - kapeć trafił w antracytową Robena.
Razem z nią rynny (Wavin), folia dachowa (Gullfiber) i okna połaciowe (Velux).
Okna były najpilniejsze, bo drożeją od poniedziałku. Musimy za nie w związku z tym zapłacić teraz (za resztę w połowie kwietnia). Ostatnie pracowicie przez nas uścibolone przez zimę pieniążki na to pójdą, a potem - nie ma rady: "Uprzejmie prosimy o wypłacenie drugiej transzy kredytu..."
Tegoroczna zima dała wszystkim w kość, ale przy okazji dostarczyła nam nieco materiału do przemyśleń odnośnie dachu (jednak muszą być płotki śniegowe przynjamniej nad wejściem do domu), kominka (trzeba kupować drewno na wiosnę i z pewnym zapasem, bo uzupełnianie tego zapasu w środku zimy jest samobójstwem finansowym) oraz wentylacji (tu temat trochę rozwinę).

Na forum przetaczają się raz po raz dyskusje na temat wentylacji, czy mechaniczna z odzyskiem ciepła, czy grawitacyjna, a jeśli ta ostatnia, to jak rozwiązana. W rozmowach z różnymi znajomymi i członkami rodziny najbardziej popularny okazuje się być pogląd, że nawieniki to fanaberia, rozszczelnianie czy mikrowentylacja nie ma większego sensu, a najlepszą drogą zapewniena sobie świeżej atmosfery w domu/mieszkaniu jest porządne wietrzenie raz czy dwa razu dziennie - poprzez tradycyjne otwarcie okien.
Niestety, mamy smutne doświadczenia przeczące tej teorii. Trzy lata temu, remontując mieszkanie, wymieniliśmy okna. Nowe (PCV, ale to bez większego znaczenia) były oczywiście absolutnie szczelne. Wietrzyliśmy i zamykaliśmy, zgodnie z zaleceniami rodziny, i już po pierwszym zimowym miesiącu wychodowaliśmy sobie na wszystkich nadprożach, a także w kilku narożnikach ścian dorodną pleśń, z którą bohatersko - i na szczęście z powodzeniem - walczyliśmy przez wiosnę i lato.
Drugi sezon zimowy zatem powitaliśmy już nieco mądrzejsi i zaczęliśmy okresowo rozszczelniać okna. Odkryliśmy też wtedy, klasyczną metodą świeczki, że gdy okna są zamknięte, w kominach wentylacyjnych odwraca się ciąg i wdmuchują nam do środka zimne powietrze z zewnątrz. Co wyjaśniło nam natychmiast sprawę naszej nieustannie lodowatej łazienki. Znowu podchodowaliśmy pleśń, mniej wszakże okazałą niż w pierwszym sezonie.
Pozbywszy się jej znowu wiosną, w desperacji postanowiliśmy spróbować ostatniej możliwości i kończąca się właśnie zima zastała nas z definitywnie i na stałe rozszczelnionymi oknami. Co pozwoliło nam wreszcie pożegnać się ostatecznie z pleśnią, nawróciło nasze kominy wentylacyjne na jedynie słuszny kierunek na zewnątrz i nieco poprawiło sytuację w łazience.
No i teraz już WIEMY, że do prawidłowo działającej wentylacji grawitacyjnej potrzebny jest STAŁY dopływ powietrza z zewnątrz.
Niestety, rozszczelnianie ma swoje wady. Po pierwsze, nie da się go regulować. Po drugie, powietrze dostaje się do środka prawie całym obwodem okna i niemiło od niego ciągnie, gdy stanie się lub siądzie w pobliżu. Po trzecie, rozszczelnienie następuje w pozycji pośredniej między otwarciem a uchyłem i z czasem okucia nam się nieco... hmm, jak to powiedzieć - rozklekotały i trudno trafić w prawidłowe położenie (trochę to przypomina wbijanie biegów w starym maluchu).
No i tu wracam do naszych baranów, czyli budowanego właśnie nowego domu. Po tych przykrych doświadczeniach zamierzamy zamontować nawiewniki na parterze. Na poddaszu zdecydowaliśmy się na mikrowentylacją przez Veluxy - są przez to trochę droższe, ale działa to bardzo dobrze (przetestowane w rodzinie). Mam nadzieję, że to rozwiązanie zda egzamin.

magmi
24-03-2004, 20:19
Dzisiaj wreszcie rozpoczęliśmy sezon budowlany.
Z samego rana znienacka zadzwonił nasz Szef Ekipy ze zwięzłą informacją, że jest ze swoimi ludźmi na naszej budowie i oczekują przyjazdu gruszki z betonem i pompy. W zeszłym roku, jak może pamiętacie, zakończyliśmy roboty na ubiciu piachu pod wylewkę zerową, ale samo wylewanie zostawiliśmy na wiosnę.
Nie była to taka zupełna niespodziewanka, bo od jakiegoś tygodnia (to znaczy od kiedy po krótkim ale intensywnym ataku upałów spłynęły wreszcie z naszej budowy ostatnie śniegi) trwały ożywione dyskusje telefoniczne na temat terminu rozpoczęcia robót. Wszyscy nas pytają, kiedy zaczynamy? Ano, jak tylko nasza działka przestanie wyglądać jak jezioro z wyspą na środku.
Na razie niestety się na to nie zanosi. W zeszłym tygodniu, gdzieś około piątku, popełniłam ten błąd że chciałam wejść na nasze fundamenty. Ku własnemu całkowitemu osłupieniu zapadłam się - pół metr od domu, tam gdzie fundamenty są obsypane ziemią - PO KOLANA w błoto. Przez chwilę bałam się, czy z tego błota wylezę, a w każdym razie czy w obu butach - ale udało się. Przespacerowałam się dumnie po naszych włościach (kuchnia, jadalnia, pokój...), spodnie po kolana w szarej mazi, buty z zewnątrz trudno rozpoznać, a w środku jakoś ślisko, po czym z rezygnacją weszłam z powrotem w błoto (znowu po kolana) i wróciłam do domu. Przy następnej wizycie zorganizowaliśmy sobie kładkę z desek...

Na razie warunki są więc trudne.
Wylewkę dało się zrobić, bo droga jest utwardzona grubym tłuczniem i pompa z gruchą mogły dojechać.
Gorzej z murowaniem - gdzie postawić palety z bloczkami? W tym chlupocie? Chyba w środku domu, na tym betonie świeżo wylanym... Tak czy inaczej teraz przerwa na kilka dni, żeby betonik dobrze związał.

W zeszłym tygodniu rozpoczęliśmy działalność ogrodniczą - no, może to określenie nieco na wyrost... W każdym razie posadziliśmy z dziesięć różnych krzaków na tyłach działki. Ciekawe, czy się przyjmą, bo wyglądały jak ogryzki. Ale moja siostra mówi, że spoko, zawsze tak wyglądają (te z supermarketów), a przyjmują się bez problemu. Zobaczymy.

magmi
01-04-2004, 09:13
Nasze mury zaczęły się piąć do góry.
Dokładnie od wczoraj, od godziny 14.30, kiedy to dowieziono na budowę bloczki z hurtowni. Poprzedniego dnia nasi panowie murarze ułożyli na ścianach fundamentowych szeroki pas papy termozgrzewalnej. Wylewka na gruncie jest zrobiona dokładnie na tym samym poziomie, więc później, przy izolacji podłogi, będzie można połączyć ją w całość z izolacją ścian bez żadnych załamań. Dwie pierwsze warstwy bloczków murarze kładą z Porothermu 38 - wraz z kawałkiem ściany fundamentowej będzie to cokół, oklejony w przyszłości płytkami klinkierowymi. Od trzeciej warstwy zaczną kłaść Pth 44.
Mogłabym tam siedzieć non-stop i patrzeć, jak układają bloczek po bloczku. Serce we mnie śpiewa na ten widok, słowo daję. Zarys drzwi tarasowych wyłonił się z niebytu od razu przy pierwszej warstwie , a okna pojawią się przy piątej - już nie mogę się doczekać tego widoku. Główny Murarz twierdzi, ze uporają się ze ścianami parteru do świąt wielkanocnych. Zobaczymy.

Nowe wiadomości z frontu uzbrojenia:
Wczoraj również nastąpiło z dawna wyczekiwane wydarzenie - firma spokrewniona z Zakładem Energetycznym wykonała nam wreszcie skrzynkę i przyłącze do prądu. Rozliczą się bezpośrednio z ZE, więc dla nas to już chyba pożegnanie z prądową epopeją.
A w wątku gazowym nagły zwrot akcji - wieczorem zadzwonił Sąsiad z niespodziewaną informacją, że budowa naszego multi-sąsiedzkiego gazociągu może nie dojść do skutku, bo gazownia nagle zmieniła zdanie i pragnie położyć ów gazociąg własnoręcznie, za własne gazowe pieniążki, kasując nas jedynie za opłatę przyłączeniową. No, to by było coś! Ale nie mówmy hop. Niepokoi nas taka wizja, że my tu zaniechamy działań własnych, a gazownia się rozmyśli (albo odsunie inwestycję w bliżej nieokreśloną przyszłość) i do jesieni gazu nie będzie. To by było bardzo przykre, bo z wizją butli z propanem już jakiś czas temu pożegnalismy się bez żalu...

magmi
05-04-2004, 12:15
Panowie murarze murują, aż furczy. Ściany zewnętrzne parteru powinny stać w całości (ale bez nadproży, o czym za chwilę) najdalej do jutra. Wydawałoby się, że na tym prostym etapie nie powinno być żadnych problemów, ale gdzie tam! Problemy muszą być, bo inwestor by się rozleniwił.

Po kolei zatem.

Pierwszy niepokój zasiały w moim sercu nasze drzwi tarasowe (te od frontu, bo są jeszcze te od ogrodu właściwego).
Jakoś dziwnie wąskie mi się wydały. I oto w środku nocy z czwartku na piątek, nie mogąc i tak spać z powodu niespodziewanej bezsenności mojego dwuletniego synka (u którego w tym czasie rozwijało się właśnie ostre zapalenie gardła, w następstwie którego jedzie obecnie na antybiotykach), doznałam oświecenia: oto podałam naszemu Szefowi Ekipy nieprawidłową szerokość owych nieszczęsnych drzwi! Dlaczego? Nie mam pojęcia. Zaćmienie umysłu.
W każdym razie, w piątek z samego rana z wielkim pośpiechem udałam się na budowę i poprosiłam panów murarzy, żeby naprawili mój błąd, o ile jeszcze się da. Jeszcze się dało, bo panowie byli na etapie piątej warstwy i uprzejmie urąbali kawałej ściany na moją prośbę.

Drugi cień niepokoju padł na nasze błogie dusze za sprawą mojego Ojca, który, wypytując o postępy na budowie, zapytał znienacka, czy murarze zostawiają strzępia na konstrukcyjne ściany wewnętrzne.
Nie zostawiali - wkładali na tę okoliczność kotwy w ścianę. Tata zaczął kręcić nosem: powinny być strzępia, lepiej usztywniają konstrukcję...
Lekko spanikowana, uruchomiłam więc pogotowie ratunkowe na forum (kotwy są OK) oraz naszego Kierownika Budowy, który pojechał pooglądać działalność panów murarzy (kotwy są OK po raz drugi).

Kolejne perturbacje wywołała kwestia RKS-ów (dla niewtajemniczonych - są to styropianowe skrzynki podtynkowe na rolety zewnętrzne, montowane na etapie murowania ścian i wykonywania nadproży).
Szef Ekipy zamówił je u naszego stałego dostawcy. Ale wydało mi się, że skrzynki które wybrał są za niskie dla największych rolet tarasowych (25cm, a powinno być 30cm - właśnie jakiś tydzień temu robiłam wywiad w temacie rolet, stąd wiedziałam). Na to Szef Ekipy odpowiedział, że jemu się wydaje że jest OK, ale na wszelki wypadek odwoła to zamówienie i żebym sama pojechała do składu budowlanego i wybrała co trzeba.
Pojechałam w piątek. Pan w hurtowni, zazwyczaj bardzo miły i uprzejmy, spojrzał na mnie spode łba i przyznał się, że gdy po półgodzinnym wprowadzaniu naszego zamówienia otrzymał telefon, że ma je odwołać, potargał w złości specyfikację na kawałki (zdaje się, że ma ostatnio urwanie głowy z zamówieniami). Trochę się speszyłam. Niemniej, okazało się że miałam rację - skrzynki powinny być wyższe. Uzgodniliśmy więc zamówienie, pan się w końcu trochę rozchmurzył, a ja opuściłam hurtownię zadowolona. Do czasu.
W sobotę rano zadzwonił Szef Ekipy, że te skrzynki wysokie na 30 cm utrudnią im układanie wieńca, bo pustaki mają 25cm i leipiej byłoby, żeby RKS-y też były na 25cm... Oczywiście te przy drzwiach tarasowych muszą zostać 30cm, ale na tych ścianach akurat nie opierają się belki stropowe, więc nie ma probelu. Ale pozostałe - może by tak zmienić zamówienie? Drżącym głosem odparłam: niech zmienia, ale sam. Ja się boję...

No i na koniec - odkryliśmy błąd, który popełniliśmy przy zamurowywaniu rury mającej doprowadzać powietrze do kominka. Kolejne zaćmienie umysłowe. Rura została umieszczone w wylewce na gruncie i wszystko byłoby OK, gdyby znajdowała się w innym miejscu ściany zewnętrznej - jej wylot znajdował by się wtedy tuż nad poziomem gruntu. Ale ona wychodzi z domu na TARASIE. I teraz mamy trzy możliwości właściwie:
1. Obniżyć taras do poziomu gruntu - można by, ale schodziłoby się na niego po dwóch schodkach z domu - błeee...
2. Albo przeciągnąć ją pod całą powierzchnią tarasu i wypuścić na wolność na jego obrzeżu, ale wtedy wylot będzie poza obrysem dachu i obawiamy się, że w zimie może znaleźć się pod śniegiem - niedobrze.
3. Albo zaślepić ową rurę i potraktować ją jako nieistniejącą (zostawiając ją w wylewce w charakterze pomnika naszej głupoty) i wmurować nową nad poziomem podłogi...

magmi
06-04-2004, 19:25
Zapomniałam ostatnio napisać, że w międzyczasie podpisaliśmy umowę na instalację CO i wod-kan (w czerwcu). Zdecydowaliśmy się na wykonawcę, który kilka lat temu robił nam instalację w mieszkaniu, a potem w domu moich rodziców i - z rozpędu - jeszcze u kilku ich sąsiadów. Będzie piec jednofunkcyjny Vaillanta z zasobnikiem (zasobnik Termetu, bo o połowę tańszy, a - jak doszliśmy wspólnie z panem isntalatorem do wniosku - takie to proste urządzenie, że metka na obudowie nie ma znaczenia). Podłogówka Kan-Therm. Rurki CO do grzejników - ostatecznie polietylen. Piec Vaillanta rzutem na taśmę zamówiliśmy w ostatnim tygodniu przed podwyżką cen...
Teraz przyszła kolej na instalację elektryczną. Dzisiaj spotkaliśmy się z pierwszym kandydatem na naszego nadwornego elektryka.
Przed majem chyba kupimy jeszcze parę rzeczy - wełnę na ocieplenie dachu i może płyty G-K - i zostawimy znowu w depozycie w hurtowni, bo sprawdza nam się na razie to rozwiązanie.
W niedzielę po wizycie w Castoramie jesteśmy też bogatsi o drewniane przęsła do płotu, który chcemy postawić z jednego boku, od strony dzikich pól, które dzikimi polami prawdopodobnie zostaną jeszcze przez długi czas (z pozostałych stron mamy - albo mamy mieć - sąsiadów). Ponieważ płot mają wykonać wspólnie mój mąż i mój tata, obecnie trwają ożywione dyskusje nad projektem technicznym owego ogrodzenia. Myślę, że ja też wezmę udział w produkcji płotu- lubię malować...

magmi
15-04-2004, 09:07
Przed Wielkanocą nasi panowie murarze postawili ściany konstrukcyjne parteru i część działowych - zgodnie z obietnicą. Wczoraj domurowywali resztę ścian działowych i tym sposobem wyłonił się z niebytu kształt pomieszczeń na parterze.
Chodzimy sobie teraz dookoła przy każdej (codziennej...) wizycie i przyglądamy się naszemu domowi. Jak będzie wyglądał od ogrodu? A od frontu? A z boku? Jaki będzie widok od drzwi? A z okna kuchennego? A z tarasu? Bardzo przyjemne zajęcie. Co prawda, o ile widoki z okien raczej się nie zmienią, to wygląd samego domu - i owszem. Ale co to szkodzi. Pooglądać przecież można.
Wystosowaliśmy ogłoszenie o sprzedaży mieszkania i zaczynam się stresować, czy - w razie gdyby do tej sprzedaży doszło w tym roku - zdążymy ze wszystkim, żeby wprowadzić się do domu w listopadzie albo grudniu? Plany są, żeby do tego czasu wykończyć na gotowo parter, a poddasze robić już mieszkając, w przyszłym roku. Liczę na paluszkach, liczę i liczę jeszcze raz i ciagle mi wychodzi, że czasu jest na styk. A to jest zawsze ryzykowne...
Najbardziej mnie martwi odległość czasowa, która z konieczności oddziela robienie wylewek od kładzenia podłóg - opinia powszechna jest, że trzy miesiące to minimum. Więc, żeby się wprowadzić w terminie, trzeba położyć podłogi na początku listopada, a to oznacza, że wylewki w lipcu najdalej, a to oznacza, że do tego czasu instalacja CO, a przed nią - czyli w czerwcu - instalacja elektryczna i tynki... A dach ma być na koniec maja. Tylko bez poślizgów, panowie!
W hurtowniach podobno ceny galopują - nie odczuwamy tego za bardzo, bo zdecydowaną większość materiałów kupiliśmy w zimie po cenach zimowych i z zimowymi rabatami (które i tak w tym roku, ze względu na sytuację, były niższe niż zazwyczaj). Tylko stal nam dała popalić, tak jak wszystkim, ale na to już nie ma rady...

magmi
20-04-2004, 22:02
W ostatnich dniach mamy taką karuzelę okołobudowlaną (i nie tylko), że koniec każdego dnia zastaje mnie z obłędem w oku, bełkotem w ustach i niemocą we wszystkich członkach.
Montaż rolokaset przez naszą ekipę przyprawił mnie o kilkudniowy nerwowy tik w oku - chyba chłopcy robili to pierwszy raz w życiu i prawidłowo udało im się zamontować te nieszczęsne RKS-y dopiero za trzecim podejściem. Przy murowaniu komina wlot do pionu dymowego zrobili nie z tej strony co trzeba - też poprawka. Na mój widok wzdragają się już nerwowo i nie zdziwiłabym się wcale, gdybym zobaczyła jak któryś spluwa przez lewe ramię.
Ale postępy w budowie są. Aktualnie układają belki i pustaki stropowe - w połowie domu już wyrósł las stempli, jutro pewnie wyrośnie w pokoju dziennym. Zaczynam nerwowo wyczekiwać wylewania stropu - to chyba jeden z bardziej stresujących momentów w trakcie budowy. Jak mówi mój Ojciec, przy stropie zawsze jest pewne ryzyko...
Jutro kupujemy wkład kominkowy - ostatecznie zrezygnowaliśmy z Hajduka i będzie Tarnawa z obłą szybą. Rozprowadzenie ciepełka zrobimy sami, bo pan kominkarz po zapoznaniu się z naszą koncepcją DGP stwierdził że jest OK, a do tego tak prosta do wykonania, że szkoda naszych pieniędzy na jego fachową pomoc (zacny człek) - my zrobimy, a on sprawdzi i zatwierdzi.
Udałam się dzisiaj do składu budowlanego w celu rozeznania kwestii klinkieru na kominy, a tu bęc - pan powiedział, że klinkier jest obecnie towarem reglametowanym. Niedługo wprowadzą na niego kartki, a na razie pan prowadzi zapisy - aktualnie na drugą połowę maja. Wyszłam stamtąd podtrzymując aż do samochodu opadniętą szczękę. Czymś jednak te kominy będziemy musieli obmurować, więc jutro czeka nas rajd po innych hurtowniach.
W wyniku ogłoszenia w zeszłym tygodniu chęci sprzedaży naszego lokum, nie służy ono obecnie do mieszkania, tylko do pokazywania. Coś tej Unii Europejskiej jednak będziemy chyba zawdzięczać (poza wyższym VAT-em) - rynek mieszkaniowy przypomina obecnie mrowisko po wetknięciu w nie kija. Ceny wyraźnie poszły w górę i oglądający niemal mijają się w drzwiach...

magmi
25-04-2004, 20:13
Jutro wylewamy strop.
A mieszkanie sprzedane - wczoraj podpisaliśmy umowę wstępną.
Ale stres.

magmi
26-04-2004, 12:57
Strop wylany.
Uff. Wszystko poszło gładko.

Schody też wylane przy tej okazji. A propos schodów - w piątek dobre czterdzieści minut spędziłam w towarzystwie naszego Szefa Ekipy i najbystrzejszego z naszych Panów Murarzy (to jest komplement, a nie ironia - oni wszyscy są myślący) na obliczaniu wysokości stopni. Oczywiście nie są to aż tak skomplikowane wyliczenia, ale Szef Ekipy jakoś tego dnia zaciął się intelektualnie - może to piątkowe zmęczenie? I liczył źle. Grubość ostatniej stopnicy z uporem doliczał podwójnie, co w pocie czoła wspólnymi siłami usiłowaliśmy mu wyperswadować (Pan Murarz i ja). W końcu, wykonawszy serię rysunków poglądowych, zostawiłam ich we dwóch na placu boju - musiałam wrócić do pracy. Mam nadzieję, że schody są OK...

Jak już napisałam wczoraj, mieszkania własciwie udało się nam już pozbyć. Ech, łza się w oku kręci... Ale nie mamy zbyt dużo czasu na sentymenty, bo w związku z pisemną obietnicą wyprowadzki do końca listopada, tempo naszego budowania się podkręca - nie, żebyśmy się nudzili do tej pory...

magmi
27-04-2004, 19:58
Weszłam dzisiaj sobie po schodach na poddasze - to znaczy przyszłe poddasze, bo na razie podniebie (nie mylić z podniebieniem). Ładnie tam, przestronnie i widoczki na okoliczne pola i gaje bardzo urocze.
Schody wyszły wygodne - nie za strome, stopnie odpowiednio głębokie, w połowie spocznik - powinno się dobrze chodzić.

Wczoraj jeden z naszych murarzy na widok mojego samochodu rzucił się w krzaki - nim zrobiłam zakręt w naszą osiedlową tak zwaną uliczkę i dojechałam do naszej działki, na stropie tkwiła już wiecha. Oni są naprawdę szybcy...
Więc strop został uczczony i oblany, a dziś chłopcy zabrali się z ferworem do dalszej roboty. Oblepili cokół styropianem i klejem na siatce (na to w przyszłości nakleimy płytki klinkierowe), zrobili fundament pod wejście do domu i zabrali się za murowanie ścian szczytowych...
Dom rośnie po prostu w oczach. A klinkier na kominy dalej nie kupiony - z braku czasu. Najwyższa pora się tym zająć...

magmi
07-05-2004, 09:51
Kończymy właśnie tygodniową przerwę technologiczną na wiązanie stropu.
Jak zwykle jest to wykręt naszego sympatycznego Szefa Ekipy, który swoje moce przerobowe przerzucił do sąsiada w celu wykonania wylewek. Grzebiemy niecierpliwie kopytkami w ziemi, ale cóż robić - czekamy do poniedziałku. Przewidziany umową termin wykonania dachu mija ostatniego maja - myślę, że chłopaki się zmieszczą w czasie.

Tymczasem zakupiliśmy kafelki do dolnej łazienki (gładkie białe na ściany i żółte maziugowate na podłogę). Po zbadaniu rynku mebli łazienkowych chyba zdecydujemy się na te z Ikei - w naszym odczuciu mają najlepszy stosunek ceny do jakości (meble z Koła, które mi się podobają, mają ceny po prostu księżycowe).
Kabiny prysznicowe obecnie pilnie oglądamy, otwieramy i zamykamy. Mój mąż mówi stanowcze nie jakimkolwiek chyboczącym się drzwiom, więc połowa kabin odpada w przedbiegach.
Po krótkiej dyskusji w sprawie armatur ustaliliśmy, że kupimy coś w rodzaju Nobili albo Oras - naprawdę dobra armatura kosztuje dwa albo i trzy razy tyle co umywalka, a na takie ekstrawagancje nas w tej chwili nie stać. Jak już finansowo dojdziemy do siebie po budowie (za jakieś 10 lat?), to sobie kupimy te dziwadełka Grohe, które tak nam się podobają...

Poza zajęciami łazienkowymi prowadzimy jeszcze zajęcia ogrodowe. Zatrudniliśmy ogrodnika - kopacza (jak zwykle jest to pracownik przechodni którego dzielimy z kilkoma sąsiadami). Ogrodnik dokonał oprysku naszych bujnych chwastów i nawet udało mu się ominąć wszystkie moje krzaczki. Aczkolwiek sam przyznał, że derenie omijał mniej troskliwie, "bo to zaraza jest, zobaczy pani, będzie to pani za dwa lata sama wykopywać". Za jakiś miesiąc wjedzie koparka i rozplantuje wstępnie nasze hałdy humusu po całym ogrodzie, a ogrodnik-kopacz przygotuje teren pod trawnik.
Ja tymczasem przygotowuję sobie plan nasadzeń.
Podczytując dziennik Joasi Jasia i jeszcze kilka innych początkowo nabrałam ochoty na jakieś grządki jadalne (Joasia tak smakowicie opisuje przyszłe pożytki z takich grządek, że aż ślinka cieknie), ale przemyślawszy sprawę, zrezygnowałam. Co robiłabym z tonami agrestu, porzeczek albo wiśni? Moje dzieci piją głównie wodę, a z napojów owocowych ewentualnie soki - kompotu nie tykają. Przetwory? Kiedy miałabym to robić? I tak czasu ciągle brak, a wraz z domem i ogrodem zajęć jeszcze przybędzie... Więc może warzywa do codziennego użytku? To jeszcze by miało sens, warzyw zjadamy dużo, ale ogródek warzywny to masa pracy. Może kiedyś.
Na razie podjęłam decyzję (ku wielkiej uldze mojego męża), że ogród będzie bezproduktywny. Z tyłu piaskownica dla dzieci i jakieś huśtawki, i duży trawnik do grania w piłkę i w bamintona. Z przodu brukowany dziedziniec z oczkami zieleni i też trochę trawnika. Żywopłot nieformowany z kilku pięter różnych krzewów wokół całego ogrodu (liściastych głównie, bo takie lubię), a po ścianach domu kratownice na pnące róże, powojniki i inne pnącza. Kilka większych drzew (już są i rosną), a pod drzewami różaneczniki i hortensje. I już.
Z każdego spaceru teraz wracam z nowym łupem, bo jakoś zawsze skręcę w stronę najbliższego ogrodnictwa... Nasz balkon zastawiony doniczkami, jabłoń ozdobna (jedna jest już na działce, posadzona w rogu ogrodu), jaśminowiec, weigelia, berberys, wierzba pstra i druga, taka pokręcona. Teraz pora na kaliny.
Jak pomyślę, ile jeszcze muszę kupić tych krzaczków, i ile na nie wydać, to mi na przemian i wesoło, i słabo.
Tymczasem w zalążkowym ogrodzie na działce moja tawuła (wyhodowana z ogryzka z supermarketu i posadzona w marcu) ku mojemu rozczuleniu wypuściła pierwsze białe kwiatki. I porzeczka krwista - też z ogryzka i też zakwitła. Ale fajnie.

magmi
07-05-2004, 21:22
Wreszcie mam jakieś zdjęcia. Po kolei zatem.

Początek sezonu budowlanego: kraina tysiąca jezior (http://republika.pl/magmi/maj2004/jeziora.jpg)
Tegoroczny start, czyli wylewka na gruncie (http://republika.pl/magmi/maj2004/wylewka_zero.jpg).
No i wreszcie mury pną się do góry: pierwsza warstwa bloczków (http://republika.pl/magmi/maj2004/pierwsza_warstwa.jpg).
Kwiecień: parter stoi, jak widać od frontu (http://republika.pl/magmi/maj2004/front.jpg) oraz od ogrodu (http://republika.pl/magmi/maj2004/taras.jpg).
W salonie wyrósł las stempli (http://republika.pl/magmi/maj2004/las_stempli.jpg). A tu widok na górę: układanie stropu (http://republika.pl/magmi/maj2004/uklad_stropu.jpg).
Mamy już schody: widok z dołu (http://republika.pl/magmi/maj2004/schody1.jpg) i widok z góry (http://republika.pl/magmi/maj2004/schody2.jpg).
No i jesteśmy w teraźniejszości: widok na dziś (http://republika.pl/magmi/maj2004/stan01maj.jpg).

magmi
20-05-2004, 12:12
Przez prawie dwa tygodnie trwała przerwa, bo nasza ekipa udała się w sobie tylko wiadomym kierunku wypełniać inne zobowiązania budowlane. Krew zalewała nas codziennie rano i wieczorem, ale jakoś przetrwaliśmy.

Dziś rano przywieźli nam więźbę. Jeszcze jej nie widziałam.
A pod moją nieobecność w naszych progach stawił się skruszony Szef Ekipy, żeby zabrać zakupione przez nas mazidła do więźby. (Mój mąż onegdaj postraszył go, że żonie ma się nie pokazywać na oczy - zdaje się, że skutecznie, bo Szef Ekipy miał być wczoraj, ale został uprzedzony, że stanie samotnie oko w oko z rozjuszoną inwestorką - i stchórzył.)
Mazidła testowałam ofiarnie na balkonie, na drewnianych deszczułkach, w różnych konfiguracjach kolorystycznych podkładowo-wierzchnich. Ostateczna wersja to drewnochron teak jako baza (jedna wartswa) i lazur Xylodhone XP kolor złoty dąb (dwie warstwy). Zasmarujemy tym widoczne elementy więźby, podbitkę i oblicówkę. Na samą myśl o koszcie tej operacji włosy mi siwieją.

Szefowi Ekipy dużymi literami powiedzieliśmy, że nie chcemy żadnych ludowych wyciosów na końcach krokwi - jego cieśle to górale i z upodobaniem oraz z wielką wprawą takie rzeźbienia wykonują. Ale nam one nie pasują do przyjętej stylistyki, więc daliśmy zdecydowany odpór góralskim sugestiom, że nierzeźbione krokwie to jakieś takie nie bardzo są...

Jedziemy po południu sadzić kolejne krzaczki. Trochę muszę miejsca na balkonie odzyskać, bo prania nie mamy już gdzie suszyć, a poza tym na pewno lepiej im będzie w ziemi, ze słoneczkiem w górze, nawozem Osmocote pod korzonkami i mnóstwem przestrzeni nad i pod ziemią do rozrastania się.

magmi
21-05-2004, 10:39
Murłaty już leżą na swoim miejscu, a reszta więźby na razie na ziemi. Wreszcie coś się dzieje. Przywóz dachówki Szef Ekipy zarządził na przyszły tydzień, więc mam nadzieję że się chłopaki sprężą.

Tymczasem na froncie uzbrojeniowym trwa wymiana dokumentów między projektantem naszej współsąsiedzkiej kanalizacji i gazociągu a rozlicznymi urzędami.
Niestety, obie inwestycje leżą częściowo na terenie miasta, a częściowo na terenie gminy i wszystkie uzgodnienia musza być robione podwójnie. Zdawało mi się, że przy pozwoleniu na budowę domu jest dużo papierologii i biurokracji, ale to było NIC. Obecnie regularnie chodzę na pocztę i odbieram kolejne listy polecone z kolejnymi wnioskami, informacjami o wszczęciu postepowania, decyzjami, odwołaniami od decyzji itd. i coraz mniej rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi...
Niestety, równocześnie coraz bardziej męczy nas przeczucie, że do jesieni ani z kanalizacją, ani z gazociągiem nie zdążymy. Trzeba będzie zrobić szambo, a co gorsza, oswoić się powtórnie z wizją butli z propanem - przynajmniej na pierwszy rok. Jakie to przykre.

Jeszcze w temacie moich ogrodowych zakupów. Niedawno, będąc w parku chorzowskim na plenerowym spotkaniu towarzyskim odkryłam, że właśnie odbywa się tam wystawa ogrodnicza.
Zostawiłam Męża z Młodszym Dzieckiem w towarzystwie znajomych, a sama ze Starszym udałam się na łowy. Nabyłam klon Flamingo oraz wierzbę płaczącą zaszczepioną - ku mojej radości - na baaardzo długim pniu. Z tego entuzjazmu jakoś zapomniałam, że przybyliśmy do parku samochodem osobowym i w pełnym składzie.
Gdy mój mąż zobaczył mnie z doniczką w czułych objęciach i dwumetrowym kijem zwieńczonym kłębowiskiem zielonych witek nad głową, kolana się pod nim ugięły (na co zapewne w pewnym stopniu wpłynęło tych kilka butelek piwa, które zaliczył w międzyczasie).
Nie powiem, do samochodu nie było łatwo wsiąść. Klon - kurdupel, ale ta wierzba!
Podróż... Ja za kierownicą - więc luzik. Mąż, lekko znieczulony piwem, filozoficznie zniósł donicę między kolanami i pień na ramieniu. Najgorzej miały dzieci (jak zawsze! - jak powiedziało z pretensją Starsze Dziecko) - jechały całkowicie zaplątane w zielonej dżungli. Młodsze Dziecko, mimo moich mrożących krew żyłach wrzasków protestu, przez całą drogę do domu pracowicie wyłamywało wszystkie gałązki, które niebacznie weszły mu pod paluszki. Ale dojechaliśmy.
Wierzba będzie przy tarasie. Czekam niecierpliwie, żeby ją tam zasadzić...

magmi
27-05-2004, 10:42
Jednak do ukończenia stanu surowego zostało więcej, niż mi się w moim niepoprawnym optymizmie wydawało. Ściany szczytowe do dokończenia, kominy do obmurowania klinkierem, ściany wewnętrzne poddasza, ściana zamykająca schody na parterze... No i oczywiście cały dach.
Trochę tego jest. Myślę, że realnym terminem zakonczenia całości jest 10 czerwca - przed kolejnym dłuuugim weekendem (wybieramy się na te parę dni na Hel, dla ukojenia nerwów).

Więźba jest obecnie na ukończeniu - co dzień przybywa nowy element. Sobota - krokwie nad garażem. Poniedziałek - krokwie pod główny dach. Wtorek - płatwie. Środa - podwójne jętki, zwane kleszczami. Brak jeszcze słupów. Z dołu nie wygląda to wszystko nazbyt pancernie, ale gdy się wejdzie na poddasze i spojrzy z bliska, rozmiary i przekroje elementów zapierają dech.
Widać już dobrze kszałt dachu i nasz dom zaczyna wreszcie wyglądać .... jak dom, zwłaszcza że wczoraj przyjechał brakujący Porotherm 44 i murarze domurowują obecnie brakujące szczyty. W poniedziałek ma przyjechać klinkier na kominy, a potem już folia i dachówka... No i okna dachowe. I rynny.

Czekamy ciągle na wyceny tynków i ocieplenia dachu. Właściwie są to ostatnie kawałki, które brakują nam do ułożenia do końca naszych puzzli, bo mamy już podpisane umowy na instalację CO i wod-kan oraz na okna i drzwi zewnętrzne, z panem Ele-pstrykiem jesteśmy umówieni na czerwiec, instalacja alarmowa też jest już wyceniona, a ceny wykończeniówki niestety znamy...
Ta dziura informacyjna bardzo mnie stresuje. Przed zaśnięciem nękają mnie myśli, że zapomniałam na amen o czymś niezwykle ważnym i bardzo kosztownym zarazem, co rozbije w puch cały kosztorys i nasz napięty plan finansowy.

Rodzina i znajomi dowcipkują sobie radośnie na temat naszej domniemane przeprowadzki w listopadzie - padły nawet sugestie, żebyśmy znaleźli sobie zawczasu jakiś zaciszny most...

magmi
28-05-2004, 21:59
No i może z tym mostem to nie jest taki głupi pomysł.

Dzisiaj zadzwonił pan z naszej ulubionej hurtowni materiałów budowlanych, żeby nas z żalem powiadomić, że naszej dachówki, którą miał dostarczyć w przyszłym tygodniu... ach, jak mu przykro... nie ma...
Mój mąż, na co dzień zawodowo mający do czynienia z podobnymi sytuacjami (niestety...), zachował zimną krew i zażądał wyjaśnień.
Jak to, znaczy, nie ma? Skoro zamówiliśmy dachówkę ponad dwa miesiące temu, a miesiąc temu za nią zapłaciliśmy? Przecież właśnie kazali płacić całość, mimo naszego oporu, bo rzekomo hurtownia musiała kupić wtedy te materiały i dla nas trzymać! A teraz NIE MA ??!
Rozmowa trwała, zdaje się, dość długo, ale nic produktywnego z niej wyniknąć nie mogło, bo z próżnego i Salomon nie naleje. Do poniedziałku pan z hurtowni przysiągł szukać naszej dachówki we wszystkich dostępnych sobie źródłach zaopatrzenia, a jeśli jej nie dostanie, ma podobno dla nas jakąś awaryjną propozycję...
Tajemniczy Don Pedro się znalazł. Z góry znam tę jego propozycję: będzie nam chciał sprzedać dachówkę Rupp Ceramiki zamiast Robena. Ta hurtownia sprzedaje głównie Ruppa, Roben to dla nich marginalny rynek. Nie mamy nic przeciwko Ruppowi, a cena naszego dachu, po negocjacjach, wyszła niemal identyznie dla obu dachówek. Tyle tylko, że wybraliśmy Robena, bo bardziej nam się podobał i średnio mamy ochotę tę decyzję teraz zmieniać.
A poza tym, kto lubi, gdy się go robi w balona?
Wrrr.

magmi
04-06-2004, 17:29
Zapoznaliśmy pana z hurtowni bardzo szczegółowo z naszymi poglądami na temat nieuczciwych, oszukujących i lawirujących dostawców. Pan przyjął nasze poglądy do wiadomości i zaproponował, tak jak przewidywaliśmy, dachówkę Rupp Ceramiki w cenie Robena. Raczej nie mamy wyboru, bo na dachówkę, którą zamawialiśmy, czekalibyśmy do drugiej połowy lipca...

Początek tygodnia był koszmarny. Mój mąż wyjechał na trzy dni. Nasi panowie budowlańcy snuli się po budowie w osłabiający sposób, ale trudno było ich nawet pogonić, bo każdą robotę, za którą się wzięli, rychło przerywał brak jakiegoś materiału. Tymczasem Szef Ekipy, odpowiedzialny za organizację dostaw, całkowicie zniknął z zasięgu - zarówno mojego, jak i jego własnych pracowników. W związku z tym przekonałam się osobiście, ile czasu można obecnie spędzić, tudzież ile kilometrów wyjeździć, żeby kupić 20 litrów drewnochronu w potrzebnym kolorze. Porothermu 25 brak w hurtowni. Porothermu 11 brak w ogóle na rynku. Siąść i płakać. Zaczynam rozumieć, dlaczego moim rodzicom budowa domu w realiach PRL-u zajęła 8 lat.
W samym środku psychicznej depresji (gdzieś około środy) dotarła do mnie przykra prawda, że moje kochane dzieci zgodnie i donośnie kaszlą. Gdy w końcu udałam się z nimi do lekarza, okazało się, że oboje mają zapalenie oskrzeli...

Na szczęście, pod koniec tygodnia horyzont zaczął się przejaśniać. Najpierw wrócił marnotrawny mąż. Zaraz po nim zmaterializował się na naszej budowie Szef Ekipy i poustawiał kolejność robót. Doczekaliśmy się nawet długo oczekiwanego kosztorysu na tynki i wylewki. I nawet nie zbił nas z nóg, choć do negocjacji kwalifikuje się zdecydowanie.

Nasz dom obrósł w międzyczasie podbitką - a właściwie nadbitką, bo jest nabijana od góry na krokwie, które z dołu będą widoczne. Na tarasie jest trochę zabawy, bo tam podbitka częściowo ma iść poziomo i udawać kawałek stropu, no i jakoś ładnie się to wszystko musi zejść.
Na tymże tarasie mamy obecnie małe kuriozum: dwa masywne drewniane słupy, które mają podpierać konstrukcję dachu, na razie na niej wiszą - kończą się około metra nad ziemią. Dolne części owych słupów mają być wymurowane z cegły, ale czekamy na cement bezsolny do zaprawy do klinkieru...
Z tego samego powodu na obmurowanie wciąż czekają nasze kominy z przygotowanymi już betonowymi "kołnierzami" pod klinkier. Cement ma być podobno w poniedziałek.

Dzisiaj przyjechała dachówka. Rupp Ceramika, wrr... Nie żeby aż tak mi się nie podobała, ale co o niej pomyślę, znowu ogarnia mnie złość.
Oraz rynny - grafitowe, ale za to dodano nam do nich w hurtowni brązowe kolanka i uchwyty. Chyba ktoś tam jest daltonistą.

Jutro narada taktyczna na budowie z udziałem Szefa Ekipy oraz pana Elektryka. Elektryk chciałby już wkroczyć na naszą budowę i rozsnuwać po ścianach swoje kabelki - chyba go wpuścimy za tydzień. Będzie tylko musiał uważać żeby któryś z dekarzy nie spuścił mu na głowę dachówki...

magmi
15-06-2004, 09:32
Wyjechaliśmy sobie na długi weekend do Jastarni, w celu odstresowania się. Poleżelismy brzuchami do góry, pogapiliśmy się na morze, popływaliśmy na desce (jeszcze mnie wszystko boli - braki kondycyjne wychodzą - niby człowiek w ciągłym ruchu jest, ale moja aktywnośc ruchowa polega w tej chwili głównie na wsiadaniu i wysiadaniu z samochodu...). Nawet w kinie byliśmy, a nie pamiętam już kiedy ostatnio nam się to zdarzyło! Dzieci się wybiegały, wywrzeszczały, wymoczyły... I jesteśmy z powrotem.

Kominy już stoją. Bardzo porządnie zostały wymurowane. Mieliśmy pewne obawy co do zaprawy do klinkieru robionej na budowie - Szef Ekipy nas namówił, bo gotowa zaprawa jest droga. Zapewniał nas, że potrafią zrobić równie dobrą i znacznie taniej. I jesteśmy zadowoleni - żadnych zacieków na cegłach nie ma i kolor zaprawy jest taki jak chcieliśmy - a oszczędność duża...
Rynny założone, na dachu folia. Dzisiaj zaczynają rozkładać dachówkę.

A na parter wprowadził się Pan Elektryk i od razu zaczął nękać mnie kłopotliwymi pytaniami (na przykład: gdzie będzie telefon?). Niby wszystkie gniazdka mu rozrysowaliśmy, ale okazało się, że jednak o paru drobiazgach nam się zapomniało. W związku z tym jadę za chwilę na budowę, bo chłopaki już tam ściany kują...

magmi
17-06-2004, 11:47
Na naszej budowie zrobiło się wesoło: dwaj chłopcy od Pana Elektryka przywieźli ze sobą radio i dla polepszenia atmosfery pracy puszczają bardzo głośno skoczną muzyczkę. Ale robota idzie im piorunem, a przy tym sami podpowiadają nam różne drobiazgi. Nie robią też problemów z dodatkowymi punktami wymyślanymi przez nas na poczekaniu albo z przesuwaniem już gotowych o pół metra...

Na górze dekarze kładą dachówkę.
Ile razy mijałam palety Rupp Ceramiki porozkładane na poddaszu, miałam ochotę je kopnąć. Wciąż na nowo brała mnie złość na tę niechcianą podmianę.
Ale gdy wczoraj zobaczyłam nasz dach, niemal już gotowy od strony ogrodu, w końcu mi przeszło. Wygląda pieknie. Kolor, kształt, faktura - bez zastrzeżeń (a moje wymagania co do wyglądu dachu były bardzo konkretne...). Pamiętając dyskusje na forum na temat jakości dachówek Ruppa, dopytywałam się u dekarzy, czy nie mają z nimi problemów. Ale nie narzekali, wręcz przeciwnie.
Przy okazji ustalania ostatecznego umiejscowienia okien dachowych okazało się, że coś tu źle wymierzyliśmy na etapie projektu. Przy takim ich położeniu, jakie było planowane, górna krawędź wychodziła całkowicie poza moim zasięgiem... Obniżyliśmy ile się dało - limituje nas wysokość ściany kolankowej nad tarasem - a i tak będę je otwierać na paluszkach... Trzeba było wziąć Fakro z klamką na dole. Nic to, będę się naciągać.
Natomiast zawrót głowy i lekkie przerażenie ogarnia mnie na samą myśl o oknie nad schodami. Wprawdzie mąż zadeklarował, że będzie je mył osobiście z drabiny ustawionej na spoczniku, ale i tak po dokładnym wymierzeniu wyszło, że musiałby się z tej drabiny nieźle wychylić, zeby je w ogóle otworzyć. Szybciutko wymieniliśmy okno na krótsze o 40 cm...

magmi
21-06-2004, 13:19
Dzisiaj Panowie Dekarze ostatecznie kończą dach - mam nadzieję.
Poziom niżej, na poddaszu, pojawili się wreszcie Panowie Murarze i stawiają ściany działowe.
A jeszcze niżej Pan Instalator rzeźbi w ścianach piony kanalizacyjne.

To się nazywa front robót.

Przez weekend mój mąż wytrzaskał półtorej rolki filmu na instalację elektryczną na parterze, bo od jutra Panowie Tynkarze będą ją już sukcesywnie zakrywać. W ostatniej chwili, ulegając sugestiom rodziny, postanowiliśmy dorobić jeszcze przewód do centralnego oświetlenia w pokoju dziennym - chociaż oboje preferujemy zdecydowanie oświetlenia punktowe i ta lampa pewnie używana będzie rzadko. No, ale czasem igłę trzeba znaleźć wieczorem na podłodze... Albo coś podobnego...
Zdecydowaliśmy się na tynk cementowo-wapienny bez gładzi gipsowych, z ostatnią warstwą filcowaną pod malowanie. Jakoś żadne z nas nie czuło wewnętrznej potrzeby posiadania idealnie gładkich ścian, w której to sytuacji wywalenie kolejnych 5 tysięcy zł na gładzie wydało nam się bezsensem. A poza tym, mnie osobiście zaczęły się ostatnio podobać farby strukturalne. Tylko jeszcze męża muszę do nich przekonać...

Z chwastami walczyłam w sobotę jak lew, ze Starszym Dzieckiem niczym wiernym giermkiem u boku. Gdyby były jakieś konkursy dla hodowców perzu, to myślę że miałabym szansę na naprawdę dobre miejsce. Chyba się poddam i poproszę o pomoc pana Round-Upa.

magmi
22-06-2004, 23:02
Ośmiu chłopa pracuje aktualnie w pocie czoła na naszej budowie (trzej murarze, trzej dekarze i dwaj elektrycy). I wszyscy, jak jeden mąż, zamierają obecnie na mój widok bez ruchu z lekkim wytrzeszczem oczu i grymasem cierpienia na twarzy.

Osiągnęłam ten efekt po trzech kolejnych wizytach na budowie, w przeciągu niecałej doby.

Przy pierwszej wizycie podejrzanie krótka wydała mi się murowana w tym momencie przez Pana Murarza ściana naszej przyszłej łazienki. Okazało się, że Pan Murarz nie uwzgędnił jednej z ręcznie na plan naniesionych poprawek. Jako że znamy się nie od dziś - to on w kwietniu trzykrotnie montował i demontował rolokasety nad naszymi oknami na parterze - Pan Murarz nawet nie dyskutował, tylko z miejsca zaczął ścianę rozbierać. "Dobrze, że pani przyjechała teraz" - zauważył ponuro, fachowym kopnięciem odsuwając na bok ostatni bloczek. Fakt. Był dopiero przy trzeciej warstwie.

Przy drugiej wizycie z przykrością zauważyłam, że choć w łazience Panowie Dekarze zamontowali zgodnie z planem okno dachowe GGU, przeznaczone do pomieszczeń mokrych, to w pralni umieścili zwykłe okno sosnowe. Co oznaczało, że drugie zakupione przez nas okno GGU pozostało im do zamontowania w naszej sypialni, w której widocznie dopatrzyli się pomieszczenia o podwyższonej wilgotności. No nie powiem, może się zdarzyć, że się ten poziom podniesie, ale raczej chwilowo. Panowie byli naprawdę smutni, gdy dowiedzieli się że mają zdemontować okno które właśnie skończyli montować - jest z tym trochę zabawy, rzeczywiście.

Przy trzeciej wizycie przyszła kolej na Panów Elektryków. Nagryzmolili sobie na karteczce gdzie co mają dołożyć, co przesunąć i o czym zapomnieli. Weseli z nich chłopcy, ale nawet im udało mi się popsuć humory...

W miarę jak nasi wykonawcy lubią mnie coraz mniej, nasz dom coraz bardziej przypomina dom. Dach jest gotowy (zdjęcia wkrótce). Poddasze zostało rozparcelowane na pokoje i dopiero po tej operacji widać, jakie jest wielkie - cztery sypialnie (w tym jedna z WC i garderobą), pralnia i łazienka - i nie ma wśród nich żadnej małej klitki...
Dzieci wreszcie mogą zwiedzać "swoje pokoje". Pełny zachwyt. Starsze Dziecko już się wirtualnie mebluje...

magmi
24-06-2004, 11:42
Dobijamy wreszcie, z trzytygodniowym opóźnieniem, do zakończenia stanu surowego. Ponieważ jednak w międzyczasie udało nam się uporać z połową instalacji elektrycznej i pionami wodnymi i kanalizacyjnymi, myślę że nie ma co narzekać.

Na poddaszu przybyła nam garderoba i wucecik przy sypialni, który to kompleks sypialno-sanitarno-magazynowy bardzo się podoba i nam, i innym wizytatorom naszej budowy.
Wczoraj Panowie Murarze domurowywali ostatnie ścianki "pseudokolankowe", ocinające nieużytkową część poddasza od użytkowej (nasz dach opiera się bezpośrednio na wieńcu i schodzi się przy ścianach bocznych ze stropem). W tych odciętych "kieszeniach" poddasza strop jest już ocieplony styropianem, tak jak i same ścianki.

Pożegnalismy się już z Panami Murarzami, bo pozostały do wymurowania schowek pod schodami stawia od rana wszechstronnie utalentowany Pan Staszek (główny cieśla-główny dekarz-doskonały murarz takoż).
Kilka brakujących fragmentów ścian, które mają być wymurowane z cegły klinkierowej, stanie dopiero po tynkowaniu i wylewkach.

Panowie Elektrycy też dzisiaj kończą pierwszy etap (czyli parter) - dzisiaj rano wypuszczali jeszcze kabelki do oświetlenia na tarasie i na ganku, po czym zabrali się za kopania przepustu od skrzynki elektryczniej do garażu. W poniedziałek na parterze powitamy, mam nadzieję (z kilkudniowym poślizgiem), Panów Tynkarzy... A Panowie Elektrycy przeniosą się piętro wyżej.

Po ostatnim tłoku na budowie, teraz wydaje się niemal opustoszała.
Wszyscy wyciągnęli do nas zgodnie łapki po pieniążki, więc i my w konsekwencji musimy wyciągnąć nasze - do banku.

magmi
02-07-2004, 11:57
Instalacja elektryczna skończona. Dom opleciony kabelkami od podłogi po dach - no, może trochę przesadzam... Ale jest tego sporo.
A naszych Panów Tynkarzy ani widu, ani słychu. Pojechali na sianokosy i ponoć lada dzień mają wrócic - ale póki co, nie ma ich. Siedzimy jak na szpilkach i molestujemy telefonicznie Szefa Ekipy. On sam zrobił się już nerwowy, bo umowę z nami podpisał na konkretny termin i odsetki karne mu wiszą nad głową... Chyba w poniedziałek się wreszcie pojawią? Ile można siano kosić?

W przyszły czwartek jesteśmy umówieni na obmiar okien - a raczej dziur na okna. Muszę jeszcze rozeznać sprawę rolet - prowadnice montuje się, jak podają źródła internetowe, razem z oknami - ale co to znaczy razem? Przed? Po? Skręcić to wszystko do kupy i zamontować jednocześnie? Nie mam pojęcia. Chłopcy-roletowcy też chyba powinni sobie pomierzyć nasze dziury, trzeba będzie się z nimi umówić.

Jutro deponujemy dzieci u dziadków i spróbujemy zakupić wyposażenie dolnej łazienki, to znaczy kabinę prysznicową, kibelek i stelaż do niego. Oraz, jeśli się uda, baterie. Umywalkę już mamy - ikeowską, zakupioną razem z szafką.

O zdjęcia dachu jestem nagabywana z kilku stron (pozdrawiam nagabywaczy serdecznie) - będą lada moment, muszę tylko znaleźć chwilkę na zeskanowanie i umieszczenie w sieci.
Co do dachu, to z powodu przymusowej podmiany dachówki powstał jeszcze jeden problem.
Pan Sprzedawca w hurtowni zobowiązał się swego czasu, że różnicę w koszcie dachówki bierze na siebie (Rupp jest trochę droższy od Robena). Problem w tym, że dachówki obu producentów różnią się rozmiarami. Ilość dachówek, potrzebna na nasz dach, w obu wersjach została przez tegoż Pana Sprzedawcę wyliczona na podstawie projektu - i tę wyliczoną ilość nam dostarczono.
Ale dachówki zabrakło. No i powstało pytanie: kto ma pokryć koszt dodatkowych 200 sztuk? W depozycie zapłacony był Roben (mniejsza ilość, bo pojedyncza dachówka większa), dostalismy Ruppa, kto wie, może tego Robena też by zabrakło?
Po wysłuchania wykładu mojego męża na temat pożądanego trybu załatwiania reklamacji oraz metod wskrzeszania zarżniętych relacji z klientem, Pan Sprzedawca uniósł się honorem i wziął koszty na siebie. W związku z czym czuję się obowiązku oczyścić go z zarzutów i stwierdzić, że wprawdzie zawalili z dostawą, ale naprawdę zrobili co mogli, żeby nam szkody moralne wynagrodzić.

magmi
03-07-2004, 22:11
W kwestii zakupów łazienkowych pełny sukces - udało nam się dzisiaj załatwić całość. Kabina z brodzikiem Ravak, stelaż pod klopik Grohe, sam klopik Cersanit Edera, armatura Kludi (po okazyjnej cenie). Całość niestety znacznie odciążyła nam kieszenie...

Na budowie Szef Ekipy postanowił nie marnować czasu w oczekiwaniu na tynkarzy i zarządził układanie izolacji podłogi na gruncie z papy termozgrzewalnej. Raczej nie ma obaw, żeby się uszkodziła przy tynkowaniu, bo gruba jest jak skóra nosorożca. Co do samych tynków, to napięcie rośnie: zaczną w poniedziałek, czy nie?

Tymczasem trochę zdjęć.
Na pierwszy ogień nasza więźba i kominy (systemowe, nad dachem obmurowane klinkierem) (http://republika.pl/magmi/zdjecia/kominy.jpg).
Dalej widać układanie dachówki na garażu (http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach2.jpg), a następnie na dachu głównym (http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach1.jpg).
Chcę jeszcze pokazać parę detali:
jeden z dwóch słupów tarasowych (http://republika.pl/magmi/zdjecia/slup_taras.jpg)
nasz przyszły taras (http://republika.pl/magmi/zdjecia/taras.jpg)
podbitka nad wejściem do domu (http://republika.pl/magmi/zdjecia/podbitka1.jpg).
I gotowy dach:
od ogrodu (http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach_gotowy1.jpg)
od ogrodu z innego boczku (http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach_gotowy2.jpg)
od frontu (http://republika.pl/magmi/zdjecia/dach_gotowy3.jpg)

Przyjmuję wszystkie uwagi, i te z zachwytami (podtrzymują na duchu...) i te krytyczne (zawsze można coś poprawić...).

magmi
08-07-2004, 11:05
Sianokosy szczęśliwie zakończone i nasze poddasze od poniedziałku zdążyło się już otynkować.

Tak jak wcześniej pisałam, zrezygnowaliśmy z gładzi gipsowych na rzecz tynków cementowo-wapiennych wykończonych "na gotowo" za pomocą bardzo drobnego piasku. Jakiś czas temu byliśmy z wizytą u znajomych - mieszkanie po generalnym remoncie, ale na gładzie zabrakło - i stwierdziliśmy oboje, że takie chropowate ściany mają swój urok. A do tego są tańsze. I decyzja była właściwie podjęta, bez zbędnych dylematów.
A wczoraj spacerowałam sobie po naszych świeżo otynkowanych sypialniach. Przez ostatnich kilka lat mieszkaliśmy w ścianach gładkich, gipsowanych. I nagle, przyglądając się przyjemnej strukturze piasku na ścianie, oraz dobrze widocznym (mimo bardzo starannego wykonanie) łukom pozostałym po zacieraniu tynku pacą, poczułam się tak, jakbym wróciła po latach do domu mojego dzieciństwa.
Tak się zastanawiam, czy to nie pragnienie takiego powrotu do przeszłości było podświadomym powodem naszej rezygnacji z idealnie gładkich ścian?

Wynikł problem ze schodami.
Nasi murarze, zgodnie z projektem, wykonali schody z tzw. duszą, czyli 15-centymentrowym odstępem pomiędzy górnym i dolnym biegiem. A ponieważ postanowilismy pod schodami zrobić schowek (nigdy dosyć schowków w domu), problem pojawił się wraz ze ścianą pomiedzy biegami. Gdyby nie było duszy, ściana weszłaby pod górny bieg. Ale teraz trzeba ją było jakoś zakończyć. Na jakiej wysokości? W jaki sposób?
Po rozważeniu kilku możliwości wybraliśmy bardzo niemodne rozwiązanie: murowaną balustradę. Trochę mieliśmy obawy, czy schody nie wyjdą przez to zbyt ciężkie i masywne. Rzeczywiście takie wyszły, ale - wberw naszym obawom - zaskakująco dobrze to wygląda. Chociaż zupełnie nie "trendy", w dobie lekkich, ażurowych konstrukcji.

Teraz musimy wybrać cegłę klinkierową na ścianę między kuchnią i pokojem oraz na obudowę kominka i komina w kuchni. Miał być klinkier gładki, ale jest problem - gładkie cegły są gładkie tylko z jednej strony, a ściana będzie widoczna z obu... Więc przyglądamy się obecnie cegłom ręcznie formowanym, takim nierównym i sypiącym się w rękach . Przynajmniej z obu stron sypią się tak samo.

Coś dziwnego się dzieje, od kiedy zajęliśmy się sprawami wykończenia. Z każdą naszą decyzją, podejmowaną przecież zawsze z racjonalnych powodów, jakoś zupełnie bez świadomej intencji i mimo naszej woli, nasz dom stylistycznie skręca w stronę przeszłości.

magmi
09-07-2004, 11:10
Nowe wieści z frontu uzbrojenia.
Ostatni raz pisałam na ten temat w nastroju całkowitego zwątpienia, a tu okazuje się, że niesłusznie, niesłusznie! Wprawdzie korespondecja pomiedzy wszystkimi zainteresowanymi stronami zajęła prawie pół roku i można ją już liczyć na kilogramy, a nie na sztuki, ale sukces jest coraz bliżej! W ciągu miesiąca powinniśmny dostać pozwolenie na budowę i gazociągu, i kanalizacji.
Kanalizację musimy położyć własnym, niemałym zresztą, kosztem. Zbiórka trwa, oby nikt się nie wyłamał.
Natomiast sprawa gazu jeszcze się waży, ale coraz bliżej do szczęśliwego zakończenia.
Gazownia zadeklarowała chęć wybudowania gazociągu własnym sumptem (po scedowaniu na nią przez nasz komitet pozwolenia budowę), pod warunkiem wszakże, że 28 inwestorów podpisze umowy odbioru gazu. Tymczasem ilość domów na naszym osiedlu, stojących już na ziemi, a nie tylko w marzeniach swoich właścicieli, nie przekracza połowy tej liczby. Mieliśmy więc poważne obawy, czy się uda zebrać tylu chętnych, bo podpisanie cyrografu z gazownią zobowiązuje do rozpoczęcia odbioru gazu w ciągu dwóch lat. Ale okazało się, że optymistów nie brakuje - jeszcze tylko kilka deklaracji i będzie komplet.
Realizacja obu inwestycji planowana jest na wrzesień. I wtedy szambo, do widzenia! Zbiorniku na propan, żegnaj! Oby się udało...

Sąsiedzi, którzy już mieszkają, chcieli się zameldować.
Uliczka nie miała do tej pory nazwy i trzeba było wystąpić z wnioskiem o jej nadanie. Wystąpiliśmy. A gmina na to, że prywatnym drogom nazw się nie nadaje, albo oddamy drogę gminie na własność, albo będziemy mieć uliczkę bez nazwy i adresy przy równoległej ulicy gminnej. Co za głupota! Czy naprawdę są takie przepisy, ktoś może wie?
My akurat nie mamy nic przeciwko przekazaniu drogi gminie (niech ją utrzymuje), ale sąsiedzi nie chcą. I będziemy chyba musieli tłumaczyć wszystkim, począwszy od listonosza a skończywszy na znajomych, że wprawdzie adres przy takiej ulicy, ale dom przy całkiem innej...

magmi
16-07-2004, 09:46
Dzisiaj ostatni dzień tynkowania. Właściwie został do skończenia tylko garaż.
Na poddaszu ściany zrobiły się już białe, parter na razie w kolorze cementu, ale też schnie intensywnie. Nasi tynkarze twierdzą, że przy szalejących po naszym domu przeciagach, spowodowanych brakiem okien, zarówno tynki, jak i wylewki wyschną na wiór, zanim się obejrzymy . Byłoby miło, ale...
Ostatnio zbieramy najprzeróżniejsze opinie na temat czasu schnięcia wylewek do stanu gotowości pod drewnianą podłogę. Na forum najczęsciej słychać, że około 3 miesięcy, albo że centymetr wylewki na tydzień, co wychodzi z grubsza na to samo. Natomiast firma handlująca parkietami znokautowała nas informacją, że centymentr wylewki schnie nie tydzień, ale miesiąc i że kładzenie parkietu wcześniej niż po połowie roku to wyrzucanie pieniędzy w błoto.
W związku z czym mamy teraz dylemat: kupować parkiet i liczyć, że wylewka wyschnie dostatecznie do listopada, czy też położyć na pół roku jakąś najtańszą z najtańszych wykładzinę i poczekać z drewnem do wiosny? Szkoda byłoby, żeby parkiet się zniszczył, a z drugiej strony nawet najtańsza wykładzina to dodatkowy koszt, w dodatku z góry spisany na straty...

Tak czy owak, trzeba wylewki zrobić jak najszybciej. Nasz harmonogram zakładał wykonanie ich w lipcu i bardzo nam zależy, żeby się to udało, o czym przypominamy nieustannie wszystkim naszym wykonawcom.

Bez zbędnych przestojów zatem dzisiaj pojawił się na naszej budowie Pan Instalator od wod-kan i CO, wraz ze swoimi pracownikami. Ledwo świt blady wstał, rozdzwonił się telefon. Gdzie ostatecznie ma być grzejnik w łazience? Czy aby na pewno chcemy upchnąć obok siebie na jednej ścianie umywalkę, bidet i WC, bo będzie trochę ciasno? Czy WC będzie na stelażu? A umywalka też?

Ufff! W ciągu pół godziny podjęłam więcej decyzji niż Napoleon przed bitwą pod Austerlitz. Nie było łatwo, bo uporczywe dociekania Pana Instalatra dotyczyły naszej głównej łazienki zlokalizaowanej na poddaszu, której urządzenie z przyczyn czasowo-finansowych odłożylismy do przyszłego roku (jeśli dobrze pójdzie), kontentując się na razie mniejszą łazienką na parterze.
Improwizując zatem co nieco, zdecydowałam:
a) zrezygnować z bidetu na rzecz baterii bidetta, tudzież większej umywalki i możliwości umieszczenia szafki obok,
b) umieścić grzejnik drabinkowy pomiędzy przyszłym prysznicem a przyszłą wanną,
c) zawiesić przyszłe WC na stelażu,
d) a przyszłą umywalkę zamontować na przyszłej szafce.
Chyba będzie dobrze?...

Jutro obmiary dziur pod okna i rolety. Wyjaśniła się sprawa kolejności montażu: Roletowcy przywiozą Okniarzom prowadnice, które ci z kolei przykręcą do okien i zamontują całość za jednym zamachem. Obie firmy, lokalni potentaci, znają się doskonale, więc zapewniono nas, że z koordynacją działań nie będzie żadnych problemów.

Przez ostatni tydzień zmuszeni byliśmy skoncentrować się na sprawach wyboru bramy garażowej, drzwi przeciwpożarowych oraz dodatkowych, gospodarczych drzwi zewnętrznych w garażu. Co za nuda! Na samo przypomnienie nachodzi mnie atak ziewania, ale już prawie przez to przebrnęliśmy. Bramę (brązową, uchylną ocieplaną Normstahla) i drzwi zewnętrzne (brązowe, stalowe z przetłoczeniami) zamawiamy jutro...

magmi
21-07-2004, 12:51
Całą ostatnią sobotę wykorzystaliśmy na popychanie spraw budowlanych. Zamówiliśmy bramę garażową - montaż w ten piątek. Kupiliśmy zewnętrzne drzwi gospodarcze - Szef Ekipy ma je przywieźć i zamontować, ciekawe tylko kiedy. Z Panem Okniarzem uzgodniliśmy szczegóły dotyczące okien. Z Panem Roletowcem - szczegóły dotyczące rolet (czekamy na wycenę prowadnic, mechanizmu i płaszczy). Zakupiliśmy stelaż poddtynkowy do drugiej łazienki i drewnochron na płot.
A popołudniu przeprowadzilismy akcję "chwasty won". Na tyłach naszego domu leżą usypane wielkie góry humusu, zarośnięte łopianem, ostami, nawłocią i jeżynami. Na wiosnę całe to zielsko zostało spryskane herbicydem, ale ponieważ rozplantowanie przesunęło się nam w czasie, nowe pokolenie chwastów wyrosło jeszcze bujniej na szczątkach swoich poprzedników.
Podczas gdy mąż, zaopatrzony w fachową maskę i bukłak z rozpylaczem, szerzył zniszczenie na nizinach, my z teściem ruszyliśmy do boju w teren górzysty. Skoncentrowaliśmy swoje wysiłki na nawłoci, która wyrosła nam najliczniej, a przy tym, mimo imponujących rozmiarów nadziemnych, ukorzenia się płytko i dość łatwo ją wyrwać. Po pierwszej godzinie pot zalewał nam oczy. Po drugiej rozbolał mnie kręgosłup. A po trzeciej nasze hałdy były ogołocone, a nawłoć pokonana leżała w stertach na sąsiednim ugorze. Zaczym mąż mógł dokonać chlubnego dzieła, spryskując resztę Round-upem.
W niedzielę nie mogłam rączki podnieść...

Tymczasem po podłodze naszego domu rozpełzły się węże. Niebieskie i czerwone, no i te szare grubasy. Instalacja wod-kan gotowa, dzisiaj i jutro Panowie Instalatorzy układają rurki do grzejników. Na deser zostanie podłogówka. Ciekawe czy zdążą do końca tygodnia?

Ruszyliśmy też sprawę ogrzewania kominkowego. Nasz Szef Ekipy osobiście, tymi ręcami, wykuł w stosownych miejscach dziury i rozprowadził nam srebrzyste przewody izolowane od kominka do pokoi na poddaszu.
Kominka oczywiście jeszcze ma. Wkład stoi sobie w magazynie u Pana Kominkarza, który ostatnio z zadumą napomknął, że to już ostatni z kwietniowego szaleństwa przed-vatowego, który mu pozostał na składzie...

magmi
25-07-2004, 12:08
Kierownik Budowy zwizytował nasz dom na okoliczność instalacji i tynków i wyraził nam swoje pozytywne zaskoczenie jakością tych ostatnich.
Nam, amatorom bez żadnego doświadczenia, oczywiście też się nasze tynki podobają - choćby dlatego, że są NASZE.
Ale opinia profesjonalisty to co innego, a ponieważ wcześniej tynki podziwiali już moi Rodzice (a oboje również fachowe posiadają oko) oraz nasz Pan Główny Instalator (który po różnych budowach nieustannie się włóczy), najwidoczniej Panowie Tynkarze rzeczywiście zasługują na ową entuzjastyczną reklamę, którą im Szef Ekipy robi.
Natomiast - co uczciwie odnotować należy, również w celu przypomnienia, że róży bez kolców jednak nie ma - bajzel wokół siebie czynią wprost nieziemski (w czym biją na głowę wszystkich innych fachowców bywałych na naszej budowie do tej pory), a język ich plugawy jest nad podziw...

Obecnie Panowie Tynkarze przedzierzgnęli się w Panów Wylewkarzy - wylewki w toku.
Właściwie nie mam pojęcia, dlaczego to się nazywa "wylewki". To nie są żadne wylewki, tylko wysypki.
Nasze podłogi są już wysypane i zatarte mniej więcej w połowie, tzn. wszędzie tam gdzie podłogówka nie sięga. Z podłogówką Panowie Instalatorzy się do soboty nie wyrobili, będą ją układać jutro.
I tak jesteśmy pełni podziwu dla zgodnej współpracy czterech Panów Instalatorów i trzech Panów Tynkarzy-Wylewkarzy, którzy niemal potykając się o siebie nawzajem, misternie przeplatają kolejne warstwy naszej podłogi w jedną całość.

Przy okazji instalacji wod-kan i CO po raz kolejny okazało się, że nawet przy bardzo dokładnym planowaniu, ustalaniu spraw z dużym wyprzedzeniem i spisywaniu umów na piśmie, improwizacji na budowie nie da się uniknąć.
Nasz Pan Instalator zaklina się na wszystkie świętości, że o grzałkach elektrycznyc przy grzejnikach drabinkowych nie było mowy. Zapomniał też całkowicie o istnieniu pralni w naszym domu, a do jednej łazienki zamówił za długi grzejnik, co zmusiło jego pracowików do postawienia szarych komórek w tryb pracy awaryjnej na dobre pół godziny.

Jutro próba ciśnieniowa. Trzymajcie w kciuki...

magmi
29-07-2004, 09:13
Wylewki zakończone przed terminem.
Osiągnęliśmy tym samym kolejny etap, na którym właściwie nie ma co ukraść na budowie (wszystkie instalacje zakryte, gołe ściany i podłogi), i znowu na chwilę odetchnęliśmy z ulgą.
W połowie sierpnia wybieramy się na zasłużone wakacje - jeszcze nie mam pojęcia gdzie, nie ma czasu o tym pomyśleć. Dajemy pięć tygodni naszym tynkom i wylewkom (zwłaszcza wylewkom!) na radosne i nieskrępowane schnięcie w letnich przeciągach, a na 1 września zamówiliśmy montaż okien. To już własciwie za miesiąc, nie do wiary!

Od jutra nasza ekipa przenosi się na zewnątrz. Zamówiona koparka ma rozwieźć nasze góry humusu po całym przyszłym ogrodzie, a ponadto do zrobienia jest zbiornik na deszczówkę, instalacja odgromowa oraz ogrodzenie. Bez frontowego, bo to zostawiamy na bliżej nieokreśloną świetlaną przyszłość, w której nasze finanse wyjdą z budowlanej zapaści.

Mamy już pierwsze zamknięte pomieszczenie.
Zamontowano nam w garażu bramę uchylną oraz dwoje drzwi - zewnętrzne gospodarcze oraz przeciwpożarowe miedzy garażem i kotłownią. Dostaliśmy w związku z tym pierwszy, całkiem pokaźny pęk kluczy.
Co za ulga! Mamy gdzie spać od listopada, most już niepotrzebny...

magmi
05-08-2004, 09:47
Na polach żniwa. Słoneczko wreszcie sobie o nas przypomniało i w jego błogosławionym blasku złote zboża znikają, łan po łanie, w paszczach żarłocznych kombajnów, które to dziwo z nabożeństwem komtempluje nasze Młodsze Dziecko, jak zawsze zafascynowane każdą poruszającą się maszynerią. Starsze Dziecko ominęły atrakcje agrokulturalne, bo wysłalismy je tymczasem na kolonie nad morzem.

A na naszej posesji rewolucja. Z dnia na dzień zniknęły wielkie góry ziemi, z których widokiem zżyliśmy się już do tego stopnia, że aż trudno się do nagłej płaskości naszej działki przyzwyczaić.
A było to tak.
Po oprysku wykonanym dwa tygodnie temu, w piątek kikuty chwastów zostały skoszone tuż przy ziemi.
W sobotę zaś nadeszła pora na generalne porządki. Teren wprawdzie był już z grubsza sprzątnięty przez naszę Ekipę, ale wyniki nas nie zadowoliły - to znaczy ilość zapełnionych przez nich worków ze śmieciami była imponująca, ale stan działki nadal pozostawiał sporo do życzenia. No cóż. Nie można wymagać od człowieka działań przeciw jego naturze, a w naturze budowlańca leży bałaganienie, a nie sprzątanie.
Przez dwie godziny zbieraliśmy więc kawałki styropianu, worki plastikowe, słoiki, puszki, kawałki metalowej siatki zbrojeniowej i papiery wszelakiej maści. Uzbieralismy jeszcze osiem worków...
Po czym palikami i sznurkiem wytyczyliśmy taras.

A w poniedziałek wjechała na tyły naszego domu ogromna kopara. Miała być mała, ale mała była zajęta... Więc przysłali monstrum bardziej do budowy autostrad stworzone, niż do operowania w przydomowym ogrodzie. Miałam obawy, czy operator nie utrąci nam kawałka dachu, ale wnet okazało się, że z artystą mieliśmy do czynienia. Nie tylko dachu nie utrącił, nie tylko rozparcelował przepięknie w równiutkie czarne kopczyki, jeden przy drugim, cały nasz humus, ale przy tym udało mu się nie uszkodzić żadnego z moich, nieco przedwczesnie posadzonych i ledwo ponad powierzchnię ziemi wystających, krzaczków ozdobnych...

Odsłonięta w ten sposób pzred moimi oczami powierzchnia przyszłego ogrodu i zakres czekających nas prac nieco mnie spłoszyły. Ale tylko na chwilę. Pomoc już nadciągała.
Wczoraj na nasz teren wkroczył Pan Ogrodnik, nieco zbyt skromnie zwany przeze mnie Panem Kopaczem. Niemłody, chudy, żylasty człowiek o pomarszczonej twarzy opalonej na ciemny brąz. I wziął się do roboty. W ciągu jedengo dnia całkiem spory kawał ogrodu przekopał, wywlekając przy tym resztki chwastów, przegrabił i wyrównał do sznureczka. Sądzę, że w tym tempie całość zajmie mu najwyżej dwa tygodnie...
Ach, jak się cieszę! Mój mąż jeszcze o tym nie wie (dowie się, gdy wróci z kolejnej trzydniowej podróży służbowej), ale sobota zapowiada nam się pracowicie. Będziemy sadzić, zgodnie z wysmażonym przeze mnie w długie zimowe wieczory planem ogrodu, kolejne krzewy. A gdy Pan Ogrodnik upora się już ze wszystkimi czarnymi kopczykami, przyjdzie pora na trawnik. Już kupiłam nasiona.

magmi
09-08-2004, 12:52
Z wielkim trudem poruszam dziś kończynami. Całą sobotę i całą niedzielę od rana do wieczora spędziliśmy na przyspieszonym, praktyczym kursie ogrodnictwa.
W piątek w ramach czynności przygotowawczych zakupiliśmu: geowłókninę (120 mb szerokość 1,60), wąż ogrodowy (Tricotline, 50m - zgodnie z rozkazami doświadczonych rodzinnych ogrodników szerokim łukiem ominęliśmy kusząco tanie zielone węże, zezując na nie jednak z pewnym żalem płynącym ze sknerstwa) oraz całą baterię szybkozłączek.
Zahaczyliśmy też o szkółkę krzewów ozdobnych, gdzie nabyliśmy głóg dwuszyjkowy przepięknie upędzony na drzewko oraz dwa krzaki jaśminu. Jak zwykle był pewien problem z upchnięciem zielska do samochodu, ale ponieważ chwilowo mamy o jedno dziecko mniej niż zwykle, jakoś się udało.
W sobotę wywieźliśmy w kilku ratach na działkę wszystkie krzewy tłoczące się w donicach na naszym balkonie, jak również przygotowane dla nas rozsady z ogrodu moich rodziców.
Przytaszczyliśmy na teren działań taczki, szpadle, grabie i motykę oraz podłączony po krótkich zmaganiach wąż - nasze Młodsze Dziecko obserwowało te przygotowania z rosnącym zachwytem.
Po czym przywlekliśmy jeszcze geowłókninę. I rozpoczęliśmy radosną twórczość.
Geowłókninę rozkładaliśmy pasami wzdłuż płotu, przytrzaskując co metr kostkami granitowymi (przynajmniej się na coś przydadzą, bo na ułożenie ich w jakąś całość w najbliższej przyszłości nie ma widoków).
Następnie nacinaliśmy ją na krzyż i wykopywaliśmy dołek szpadlem. Z ziemi z dołka odsiewaliśmy wszelkie pozostałości kłączy perzu i sadziliśmy krzak, a Młodsze Dziecko przez następne kilka minut z wielkim zapałem go podlewało. Stan garderoby oraz stopień namoknięcia Młodszego Dziecka pogarszał się oczywiście z każdą posadzoną rośliną, za to gębulę miało coraz radośniejszą.

I tak do wieczora.

W niedzielę rano zaś odkryliśmy bolesną prawdę, że geowłóknina ma prawą i lewą stronę.

Odrycie to bardzo nas zasmuciło. Przez chwilę nawet mieliśmy pokusę, aby przymknąć na nie oko, ale nie dało się - na niektórych ułożonych przez nas pasach stały oczywiste kałuże wody (podczas gdy przez inne woda ładnie wsiąkła w grunt).
W związku z tym połowę niedzielnego przedpołudnia spędziliśmy na odwracaniu pasów geowłókniny na lewą stronę, co znacząco utrudniał fakt przytrzaśnięcia ich uprzednio granitem oraz obsadzenia krzakami.
Gdy już odwaliliśmy ten kawał solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty, posadzenie reszty krzewów to była czysta poezja...

Niedzielnym wieczorem przywieźliśmy na działkę rodzinę (siostrę i szwagra), licząc na słowa otuchy i zachwytu dla naszej pracy. O, naiwności nasza!
Zamiast podziwiać nasze krzewy, skrytykowali dokumentnie technologię przygotowywania gruntu pod trawnik, którą stosuje nasz Pan Ogrodni-Kopacz. Trudno zlekceważyć porady kogoś, kto na poparcie swoich słów dysponuje własnoręcznie założonym trawnikiem, wywołującym opad szczęki u gości oraz ciężki stres u sąsiadów, ale z drugiej strony technologia zamienna, którą szwagrostwo sugerują, wymagałaby znacznie więcej pracy i czasu, niż w tej chwili możemy na ogród poświęcić. Rodzina więc odjechała, a my się pokłóciliśmy...

Nie mam pojęcia, co z tym trawnikiem będzie. To znaczy wiem. Albo dokończymy to co jest i wyjdzie bardziej pastwisko niż trawnik, albo spędzimy połowę urlopu (jeśli nie cały) na ciężkich robotach.

Budowa domu to sama radość, a ogród to już po prostu sielanka.

magmi
31-08-2004, 09:56
Już po wakacjach...

Starsze Dziecko jutro zaczyna drugi rok edukacji podstawowej w nowej, "wiejskiej" szkole. Decyzja w tej sprawie zapadła po długich rozważaniach, kilku wizytach w owym przybytku oświaty (moich i Starszego Dziecka) oraz przeprowadzeniu potajemnego wywiadu w kuratorium. Trochę wszyscy jesteśmy nerwowi z tego powodu - ale będzie dobrze. Chyba?...

Nasz urlop potraktowaliśmy kompromisowo. Pierwszy tydzień na ciężkich robotach, drugi na leczeniu zakwasów...

Przępiękny płot z desek oraz drewnianych przęseł, czekających na montaż od wiosny, zmontowali w tym pierwszym tygodniu mój Mąż wraz z moim Tatą. Teść malował z moją sporadyczną pomocą - wredna robota, nie dość, że przęsła zbudowane są na zasadzie kratownicy, to jeszcze powierzchnia drewna nie jest gładka, tylko rowkowana, i drewnochron trzeba w nią dosłownie wcierać pędzlem.
Ja sama rzuciłam się w wir prac ogrodowych, w czym od czasu do czasu pomagała mi także moja Mama. Posadziłyśmy wspólnymi siłami coś około 70 różnych krzewów ...

W piątek byliśmy już bardzo tym urlopem zmęczeni.
Spakowaliśmy zatem pośpiesznie wakacyjny ekwipunek, załadowaliśmy rowery na dach i dzieci do środka samochodu oraz sprawdziliśmy w internecie prognozę pogody, po czym - w związku z deszczami zapowiadanymi w prawie całej Polsce - pojechaliśmy na Węgry. Następnie przez cały tydzień byczyliśmy się beztrosko w wynajętym od ręki domku letniskowym nad Balatonem, zajadając się przy tym gulaszem i papryką.

Tu mała dygresja.
Jak powszechnie wiadomo, ulubionym zająciem każdego inwestora na wakacjach jest studiowanie budownictwa jednorodzinnego w miejscu tymczasowego pobytu.
Przyjrzawszy się więc dość dokładnie pod tym kątem miasteczkom i wioskom północnych Węgier, z zazdrością stwierdziliśmy, że jakimś cudem całkowicie ominął ten kraj atak betonowych kostek, który tak bardzo zeszpecił Polskę. Jakoś omijają ich też obecnie ogromne domiszcza z basztami i wieżyczkami oraz domy-potworki powstałe w wyniku krzyżówki projektu architektownicznego z zapędami twórczymi inwestorów.
Aż się chce westchnąć: dlaczego nasze osiedla, także te zupełnie nowe, tak bardzo się od tego różnią?
W uroczych węgierskich miasteczkach nowe domy wtapiają się bezboleśnie i niemal niezauważalnie pomiędzy stare. Jedne i drugie są kolorowe, z reguły niewielkie, proste i skromne, najczęściej parterowe z kopertowym dachem bez żadnych udziwnień i dodatkowych wykuszy. Te starsze tak toną w swoich ogrodach, że ledwo je widać wśród zieleni.
Im dłużej człowiek patrzy, tym wyraźniej świta mu w głowie nieokreślone z początku i niewyraźne spostrzeżenie, które w końcu werbalizuje się w refleksji: tutaj nikt nie buduje domu na pokaz. Na pokaz są pensjonaty i restauracje w atrakcyjnych turystycznych kurortach, natomiast Węgier najwidoczniej zupełnie nie odczuwa potrzeby kłucia w oczy sąsiadów swoim prywatym domem...

No, ale dość filozofii.
Wakacje się skończyły, a do przeprowadzki zostały nam okrągłe trzy miesiące, co uświadomiliśmy sobie ostatnio z lekkim powiewem paniki. Okna się odwlekły o tydzień, za to przyjechała cegła na kominek i ścianę między kuchnią i pokojem. Dach ocieplony i ofoliowany, ale karton gipsy jeszcze stoją w garażu... Słowem, roboty jest pod dostatkiem, a czas ucieka.

magmi
09-09-2004, 08:53
Dzisiaj w nocy mieliśmy włamanie.
Zniknęły elektronarzędzia naszych wykonawców, a nam zostały zdewastowane drzwi zewnętrzne do garażu (których złodziejom nie udało się sforsować) oraz wyłamany zamek w wewnętrznych drzwiach przeciwpożarowych.
Nawet mi się nie chce pisać.

magmi
20-09-2004, 14:56
Ostatnio było ponuro, ale dziś znowu jest optymistycznie.
Forumowy dobry duch przysłał nam pocztą tymczasowy alarm (jeszcze raz wielkie dzieki!) i pzrywrócił nam wiarę w ludzi.
Kilka dni później nasze okna wreszcie zostały zamontowane, a dzień po nich - również właściwa instalacja alarmowa.
Pierwsze źdźbła zaczęły wyłazić z ziemi na naszym, obsianym tydzień temu, trawniku.
A w domu rozpoczął działalność jeden z moich ulubionych fachowców, znany nam doskonale z czasów remontu mieszkania Pan Kafelkarz.
Równocześnie Panowie Murarze w pocie czoła stawiają ściany z ręcznie formowanego klinkieru.
Czyli jest dobrze.

Nie, żeby bez problemów się to wszystko odbywało, rzecz jasna.

Kilkakrotnie odraczana przez producenta dostawa okien zszargała nam kompletnie nerwy.
Ostateczny z ostatecznych termin dostawy zastał na naszej budowie od samego rana prawie wszystkich pracowników naszego Szefa Ekipy - nigdy nie widziałam ich tylu na raz... Plan był taki, żeby szybko i sprawnie zamontować okna, a następnie alarm.
Ale czas płynął, a okien ni widu, ni słychu.
Pierwsza partia zajechała około godziny pierwszej popołudniu.
Druga - a w niej największe okna tarasowe i balkonowe oraz drzwi wejściowe - o siódmej wieczorem, po kilku wizytach mojego męża w siedzibie producenta... Kierowcy samochodu dostawczego, zresztą Bogu ducha winni, ledwo uniknęli linczu przez naszą ekipę. Głodni po całym dniu czekania, chłopcy montowali tę cholerną stolarkę w nocy, w świetle dwóch lamp, które przywieźliśmy pośpiesznie na budowę.
A ponieważ w tych okolicznościach o zakładaniu alarmu nie było już nawet mowy, mój mąż spędził resztę nocy w śpiworze w samochodzie. O siódmej rano przyjechał do domu, wykąpał się, ogolił, przebrał i wyjechał w podróż służbową do Białegostoku...
Okna są piękne i do ich jakości nie mamy zastrzeżeń. Ale, niestety, terminowość i jakość obsługi producenta oceniamy jako skandaliczną.

Zmagamy się obecnie z tematem poprawek tynkarskich, które trzeba wykonać w miejscach rozkucia tynku przy instalacjach wodnych i CO. Trwa wielobój z udziałem naszym, Panów Tynkarzy, Szefa Ekipy oraz Pana Instalatora, kto ma te poprawki wykonać, a także kto i komu ma za nie zapłacić. Śmiechu warte.

Nasza dolna łazienka już w kafelkach. Białe ściany, żółta podłoga, dekorów brak. Wygląda bardzo czysto i wesolutko, nic tylko się kąpać - tylko trzeba jeszcze zamontować prysznic... Teraz pralnia, a po niej kuchnia - tu będzie zabawa, wzór z dekorów do ułożenia co do centymentra, bo musi pasować z przyszłymi szafkami kuchennymi.

Cegła ręcznie formowana naszym Panom Murarzom już się pewnie śni po nocach. Początkowo byli wyraźnie spanikowani, że upaprzą ją zaprawą - jest w kolorze piaskowym, więc każde zbrudzenie widać na pierwszy rzut oka - ale po spędzeniu pierwszego poranka na kolanach, z policzkami przytulonymi do betonowej wylewki (podczas fugowania najniższych wymurowanych warstw), teraz wyprostowali się zarówno fizycznie, jak i duchowo. I nasze ceglane ścianki rosną coraz szybciej.

A do przeprowadzki zostały dwa miesiące z małym haczykiem.

magmi
27-09-2004, 10:33
Ostatnio rzadko bywam na forum. Nie ma kiedy pisać.
Drobiazgi pożerają nasz czas - ten etap budowy, zwany popularnie wykończeniówką, już chyba tak ma.
Kilka dni temu na przykład kilka godzin stracilismy na kratkę wentylacyjną do kuchni. Nie dlatego bynajmniej, że tacy wybredni jesteśmy. Wątłych rozmiarów schiedlowski komin wentylacyjny w kuchni został przez nas obmurowany cegłą klinkierową, a ponieważ przy tym zażyczyłam sobie, żeby przód komina licował się z krawędzią blatu kuchennego, pomiędzy zewnętrzną klinkierową atrapą a kominem właściwym zostało około 20cm przestrzeni. Trzeba więc było kombinować z rurą spiro i przejściem z okrągłej rury na ozdobną kwadratową kratkę zamontowaną w tym "zewnętrznym" kominie...

Masę radości dostarcza nam ten etap budowy. Dom wreszcie nabiera cech mieszkalnych, każde wykafelkowane pomieszczenie czy położony parapet "cywilizuje" go coraz bardziej. Muszę powiedzieć, że nie podzielam ogólnej opinii, że wykończeniówka głównie wykańcza psychicznie inwestora (chociaż z pewnością wykańcza finansowo). Być może dlatego, że nie mieliśmy właściwie żadnych większych dylematów ani scysji związanych z wyborem materiałów, oraz że zakupiliśmy większość z nich z dużym wyprzedzeniem. Teraz tylko wyciągamy kolejne pudła z garażu albo strychu domu moich rodziców i przewozimy na budowę...

Ściany klinkierowe są gotowe, trzeba je jeszcze tylko zaimpregnować.
Nasz murowany kominek wzbudza powszechny aplauz zwiedzających, a nasi wykonawcy przyprowadzają nawet kolegów, żeby go pokazać - ku mojemu szczeremu zaskoczeniu. Nie widuję takich kominków ani na żywo, ani w ofertach obudów u kominkarzy, ani na zdjęciach na forum. Tak naprawdę, to tylko w czasopismach o urządzaniu wnętrz czasem coś w tym stylu się przewija. Z czego wyciągnęłam wniosek, że murowany kominek raczej mało komu się spodoba - i byłam przygotowana na dyplomatyczne milczenie gości w tym temacie... A tu zachwyty. Miła niespodzianka.

Kafelkowanie idzie piorunem, Pan Kafelkarz to prawdziwy skarb. Dokładny, staranny, myślący, słuchający, szybki i niedrogi. Gdyby wszyscy fachowcy byli tacy, budowanie byłoby wyłącznie przyjemnością.

Co jeszcze zostało nam do zrobienia?
Instalacja odgromowa.
Dokończenie kafelkowania.
Dokończenie kominka, czyli izolacja wełną mineralną od środka i dorobienie brakujących kawałków z płyty G-K oraz półek.
Biały montaż w łazience i pralni.
Gniazdka elektryczne.
Drewniane parapety wewnętrzne (mamy już zewnętrzne, klinkierowe).
Dokończenie rolet, tzn. założenie pancerzy, zwijaczy i maskownic.
Położenie podłóg w pokojach (czekamy na pomiar wigotności wylewek, od tego zależy czy będzie od razu parkiet, czy - tymczasowo - jakaś tania wykładzina).
Malowanie ścian.
Drzwi wewnętrzne.
Kuchnia.
I już.

Rodzina zawieziona wczoraj na zwiedzanie naszej budowy w trakcie rodzinnej imprezy, w przerwie między podwieczorkiem i kolacją, zgodnie orzekła, że chyba jednak uda nam się przeprowadzić do końca listopada...

magi
28-09-2004, 18:52
:oops: sorki :-?

magmi
30-09-2004, 12:39
Zapomniałam dodać ostatnio, wyliczając radośnie rzeczy do zrobienia, że ta lista obejmuje jedynie to, co zamierzamy - a raczej musimy - zrobić do przeprowadzki.

Oczywiście jest jeszcze druga lista - nazwijmy ją rezerwową - na przyszły rok, która obejmuje:
Elewację (tynki, oblicówka drewniane, cokół z płytek klinkierowych).
Podłogi drewniane oraz malowanie/tapetowanie na poddaszu.
Kafelkowanie i biały montaż w głównej łazience - też na poddaszu.
Wykończenie schodów drewnem.
Ogrodzenie docelowe od frontu (w tym roku zrobimy tylko tymczasowe, z siatki autostradowej).
Utwardzenie (najchętniej granitem, ale czy konto to wytrzyma?) tarasów, ścieżek i podjazdu.
Zagospodarowanie ogrodu of frontu i obu boków.

Nie będziemy się nudzić...

Tymczasem sprawy się toczą.
W łazienkach (małej dolnej, dużej górnej oraz małym WC przy naszej sypialni) zostały zamontowane oraz obłożone płytą G-K stelaże podtynkowe do podwieszanych klopików.
Trochę czasu zżarły nam płytki klinkierowe do wyłożenia progów w drzwiach tarasowych oraz wejściowych. Początkowo chcieliśmy stopnice z tzw. florentynem, ale cena zwaliła nas z nóg - po szybkich obliczeniach wyszło, że zapłacilibyśmy za nie blisko 700 zł - jakieś szaleństwo! I zdecydowaliśmy się zastąpić je stopnicami z rowkowanym brzegiem, których jednakże, jak na złość, wszędzie w okolicy akurat zabrakło. Dopiero poniedziałkowa wycieczka po pracy do Katowic zaowocowała sukcesem.
Dzieci spędziły z tej okazji kolejne popołudnie i wieczór u babci. Zaczynają się już buntować, żal mi ich, bo ostatnio zdecydowanie za mało mamy dla nich czasu, ale co zrobić? Musimy wszyscy jakoś przeżyć te dwa miesiące, potem będzie trochę oddechu...

Bajzel na budowie mamy obecnie taki, że ciśnienie mi się podnosi ile razy wchodzę do środka. Z utęsknieniem czekam na zakończenie prac przez naszego głównego wykonawcę i wyniesienie się jego ludzi. Po pierwsze, na zakończenie mają po sobie gruntownie posprzątać - i już ja tego dopilnuję! A po drugie, dopóki tyle osób się po domu pałęta, nie możemy zacząc kafelkowania największej powierzchni, czyli holu, korytarza, wiatrołapu, kuchni i jadalni, które mają być wyłożone jednym rodzajem płytek. A bardzo bym chciała wreszcie z tym ruszyć.

Na jutro jestem umówiona z parkieciarzem na pomiary wilgotności wylewek. Jakoś mało mam optymizmu w tej kwestii, już się pogodziłam z wizją podłogi tymczasowej. Ale zobaczymy.

Mój mąż przez ostatnie dwa dni gruntownie zgłębiał temat podłączania wkładu Tarnava do komina Shiedla. Sprawa niby prosta - kawałek rury od dziury do dziury - ale, jak zwykle, teorie wśród fachowców są dwie - jedna nakazuje nakładać rurę na czopuch, a druga wciskać ją do środka. Oczywiście obie teorie wykluczają sie nawzajem, każda ma swoje głębokie uzasadnienie i każda wymaga innego systemu rur.
Mój mąż zirytował się bardzo kolejną prostą rzeczą, którą do granic możliwości komplikują fachowcy ze swoimi jedynie słusznymi teoriami. Rury ostatecznie zakupione, a przy okazji mamy za sobą pierwszy odbiór końcowy - kominiarski.

Wczoraj wieczorem podsumowałam kuchnię. Szafki, blaty drewniane, nogi, listwy maskujące, uchwyty, relingi, zlewzomywak, bateria, płyta ceramiczna...
Komplet made in Ikea (płyta ceramiczna Whirpool, ale też z Ikei). Będzie kosztować niecałe 8 tys.zł. Dużo czy nie? Obiektywnie dużo. Ale przyzwoitych mebli na zamówienie w tej cenie nie kupię (jeszcze z płytą, zlewem i baterią). A kuchnię z Ikei mamy od czterech lat w mieszkaniu i bardzo ją lubię - tak bardzo, że kupimy dokładnie taką samą do domu. To się nazywa wierność!
Ostatnio Starsze Dziecko spytało z lekką obawą w głosie, jaką kuchnię będziemy mieć w nowym domu - bo rozważaliśmy kilka wariantów - i gdy się dowiedziało, że taką samą jak teraz, wydało okrzyk radości, a następnie westchnienie ulgi. Starsze Dziecko zdecydowanie wiele po mnie odziedziczyło...

magmi
30-09-2004, 12:52
Wiadomości z ostatniej chwili.

Wylewki niestety okazały się zbyt mokre dla parkietów, tak jak się obawiałam. Mają 3,5% wilgotności na parterze a 3,2% na poddaszu, podczas gdy górną dopuszczalną granicę parkieciarz określił na 2,5%.
Co oznacza konieczności położenia jakiejś podłogi tymczasowej na parterze oraz ostateczne już przesunięcie podłóg drewnianych na poddaszu na wiosnę.

Wszystko ma swoje dobre strony, a ja specjalizuję się w ich wyszukiwaniu. Już się pocieszyłam po tym rozczarowaniu.
Parkiet na parterze przesuniemy po prostu na koniec kolejki prac wykończeniowych, za przeznaczone na niego pieniążki wykonamy inne rzeczy. A teraz kupimy bardzo tanie panele, które ostatnio widzieliśmy w OBI. Kolorystycznie będą pasować, poleżą ze 3 lata na podłodze do następnego malowania ścian (tyle powinny wytrzymać w przyzwoitym stanie), a wtedy je wymienimy na parkiet - i do kosza.

Dzisiaj Pan Kafelkarz podłączył naszą Tarnavę do komina i rozpalił po raz pierwszy w kominku. I nas przy tym nie było! Skandal!
No, ale mu wybaczam, bo zimno się na budowie zrobiło okropnie. Jak mają mu ręce grabieć i ma krzywo kłaść płytki, to niech już sobie lepiej pali...

magmi
06-10-2004, 12:59
Ręce mam dzisiaj strasznie podrapane, bo wczoraj sadziłam róże w ogrodzie - parkowe i okrywowe.
Pomiędzy ścieżką a trawnikiem mam teraz rabatę z piwoniami krzewiastymi, różami i ostróżkami. Dosadzę jeszcze pięciorniki, bodziszki, kocimiętkę i gipsówkę. No i jakieś niskie krzewy, żeby czymś oddzielić róże od ścieżki - gdyby któreś z dzieci na nie wpadło, to chyba do szycia, takie mają kolce...
Trawnik już prawie dojrzał do pierwszego koszenia, ale chyba jeszcze go przedtem zwałujemy, jak podręczniki wzorowego ogrodnika nakazują.

Mamy piorunochron.
Zbiornik na deszczówkę skończony.
Kotłownia wykafelkowana, kuchnia też (pamiętacie może te kafelki, które mój mąż przywoził mi spod Grodziska Mazowieckiego pod choinkę w zeszłym roku? wyglądają ślicznie!).

Jutro montaż rolet. Ile to może potrwać? Chyba dwa dni najwyżej?

Na podłogi na parterze zakupiłam już panele. Nie wyglądają tak źle, ale jednak widać jakie są tanie... I naprawdę smutno mi się zrobiło, gdy sprzedawca w OBI skomentował, że ten właśnie rodzaj sprzedają w największych ilościach, a na moje zaskoczenie wzruszył ramionami: "Ludzie naprawdę nie mają pieniędzy, proszę pani..." W takich sytuacjach uświadamiam sobie, jakie mamy szczęście, że możemy budować własny dom - choćby i na kredyt.

Kuchnia w Ikei zamówiona. Montaż w połowie listopada.

A nasza główna ekipa ostatecznie się wyniosła (do wiosny...) - i wreszcie mamy jaki-taki porządek na działce. Bo pod koniec wyglądało, jakby bomba wybuchła w naszej budzie i rozniosła po całej okolicy jej szczątki, a z nimi razem worki po cemencie, kawałki bloczków betonowych, styropian, płaty wełny mineralnej, stare buty, folie, taśmy stalowe, pudełka po papierosach, puszki po szprotkach i jeszcze milion innych śmieci...

magmi
11-10-2004, 11:40
Właśnie mija rok od rozpoczęcia naszej budowy - 10 października 2003 wylewaliśmy ławy fundamentowe...
Szybko ten czas zleciał i nudno nam nie było. Ponieważ bardzo obawialiśmy się ciagnącej się latami budowy, wiedząc jak coś takiego pożera czas i nerwy, i jak dezorganizuje życie całej rodziny, przyjęliśmy najszybsze możliwe tempo działania. Bardzo jesteśmy z tego zadowoleni, ale teraz już niecierpliwie czekamy zimowej przerwy, budowa jednak nas zmęczyła...

Ostatnio miałam przyjemność zobaczyć nowy dom, do którego dopiero co wprowadziła się rodzina szkolnej koleżanki naszego Starszego Dziecka. Obie dziewczynki w tej samej sytuacji, tzn. przeniesione do nowej szkoły z okazji bliskiej przeprowadzki, bardzo się zaprzyjaźniły.
Nasza córka odwiedziła więc nową przyjaciółkę po szkole, a ja przy tej okazji zostałam zaproszona przez przemiłą mamę przyjaciółki - do zwiedzania.

Bardzo mi się ten dom podobał, zwłaszcza wewnątrz, oczywiście wzdychałam z zazdrością myśląc, ile my jeszcze mamy do zrobienia... A potem wywiązała się dyskusja na temat lokalizacji.
Nasza działka razem z miejscem, w którym się znajduje, zawsze mi się podobała, ale teraz stwierdziłam z nagłym ukłuciem w sercu, że ten dom i całe osiedle - zresztą w odległości pięciu minut na piechotkę od naszego - jest położone wręcz idealnie. W dolince pod lasem, z rosnącymi na działkach luźno dużymi sosnami i brzozami, z drogą wijącą się łagodnie wzdłuż krawędzi lasu, no po prostu cudo!
Pani domu na moje zachwyty zaczęła wzdychać: że pod tym lasem wilgotno, że w ogrodzie przez te drzewa mało słońca (a wyciąć je żal), że w tej dolince brak jakiejś szerszej panoramy...
A my gdzie się budujemy? Ja na to, że o tam niedaleko na szczycie wzniesienia - najwyższego w okolicy, więc wiatr głowę urywa bez przerwy.
A ona na to z zazdrością: że pewnie dużo słońca w ogrodzie (fakt), że wspaniałe widoki, takie rozległe, na całą okolicę...

Obie się ubawiłyśmy. Nie ma ideałów. Ma swoje zalety (i wady!) Dom Pod Lasem i ma swoje Dom Na Wzgórzu... zawsze warto spojrzeć na to co się ma oczyma innych - i od razu humor się człowiekowi poprawia.

magmi
14-10-2004, 10:42
Wczoraj zupełnie niechcący, przy aktywnym udziale naszych Panów Malarzy, przetestowaliśmy system alarmowy oraz interwencyjny.

Panowie Malarze, przyjechawszy z samego rana na naszą budowę, pokręcili coś z kodem wyłączającym alarm, który zawył w związku z tym wniebogłosy.
Kilka minut później mój mąż został zawiadomiony przez firmę, z którą niedawno podpisaliśmy stosowną umowę, że "grupa interwencyjna" właśnie zatrzymała domniemanych złoczyńców na terenie naszej posesji. Złoczyńcy wprawdzie tłumaczą się gęsto, że oni przyszli malować sufity na biało, i nawet demonstrują jakieś pędzle i drabiny na dowód, że szczerą prawdę mówią, ale przecież wiadomo, że złoczyńcy zawsze kombinują...
Mąż pojechał czym prędzej uwolnić Panów Malarzy.
Panowie Malarze z uznaniem wyrazili się na temat szybkości reakcji "grupy interwencyjnej" na sygnał alarmowy.
Przynajmniej wiemy, że wszystko działa.

Sufity więc się malują, a dzisiaj nadeszła pora na montaż parapetów wewnętrznych.
Pośpieszyłam z rana zobaczyć, jak postępują prace, ale widok naszych po wielokroć znajomych Panów Murarzy, rozkuwających z impetem fragmenty ściany pod oknami i wzniecających przy tym kłęby kurzu, tak mnie zdenerwował, że czym prędzej pojechałam do pracy.
Cholera, znowu demolują! Niby wiadomo, że to konieczne, ale na tym etapie budowy widok odpadającego od ściany tynku po prostu rani mi serce. Ja już naprawdę nie chcę, już proszę nie kuć więcej w moich ścianach...

Podłoga w kuchni, jadalni, holu i schowku pod schodami (tym na niegrzeczne dzieci) - ułożona.
W holu zaszaleliśmy z dekorami ułożonymi w tzw. wzór dywanowy i znienacka mauretański nastrój nam się tu zrobił, ale myślę, że dekory trochę się "schowają", gdy pomalujemy ściany i wstawimy jakieś meble. Docelowo chcielibyśmy w holu właśnie urządzić domową bibliotekę - jest to całkowicie otwarta na salon spora przestrzeń, akurat byłoby dość miejsca na regały z książkami, które przy tym od razu "ustawiłyby" charakter całości - ale nie mam pojęcia, kiedy dojdziemy to tego etapu.

Miałam pewne obawy, czy aby na pewno udało nam się dobrze dobrać kolorystycznie materiały do całej tej parterowej przestrzeni - kafelki do kuchni, gres na podłogę, dekory do holu, cegłę klinkierową... Ale jest OK.
Tylko kolory ścian (ciągle jeszcze nie wybrane) śnią mi się już po nocach. W domu leży cały worek próbników Duluxa wraz z arkuszami brystolu pomalowanymi na wszystkie kolory tęczy...

Z innych prac - rolety ostateczeni skończone. Firmie Mirola, która je dla nas robiła, należą się same pochwały. Bardzo się przyłożyli do rozwiązania problemu z naszymi rolokasetami (z dwóch różnych systemów, jak się okazało, i to różnych od systemu Miroli), wszystko wykonane porządnie i w terminie, bez żadnej konieczności przypomnień z naszej strony - wręcz przeciwnie, sami się odpowiednio wcześniej przypominali... Polecam.

Na koniec dzisiejszego odcinka mały horror.
Naszemu sąsiadowi, który dosłownie za kilkanaście dni musi się wprowadzić do swojego domu, właśnie na całym obwodzie pękł w poprzek jeden z kominów.
Dlaczego? Jest to komin Schiedla z kamionkowym, okrągłym w przekroju przewodem dymowym do kominka w środku. Przy wyjściu ponad dach została na kominie wykonana betonowa płyta, służąca jako podstawa dla cegły klinkierowej, którą ponad dachem jest obmurowany. Błąd wg wstępnej oceny fachowców polegał na tym, że nie wykonano przy tym dylatacji pomiędzy płytą a wkładem kamionkowym Shiedla. Prawdopodobnie ta wewnętrzna rura została przy wylewaniu płyty "przybetonowana" do pustaków i pod wpływem zmian temperatury (kominek!), komin pękł dookoła około 30cm poniżej miejsca styku z płytą. Co za koszmar!

magmi
14-10-2004, 19:54
Komin sąsiadów rozebrany aż do miejsca pęknięcia. Murują od nowa cały górny odcinek.

Ostrzeżenie dla innych zapalonych, początkujących ogrodników: pielenie wilgotnej trawy w temperaturze kilku stopni powyżej zera to nie jest mądry pomysł.
Na takie właśnie zadanie porwaliśmy się z mężem wczoraj i dzisiaj - połowa trawnika dla niego, połowa dla mnie. Efekt - dwa wiadra chwastów, czysty trawnik i dwa komplety odmrożonych palców...

magmi
19-10-2004, 20:01
Dzisiaj pierwsza część sesji zdjęciowej.
Pierwsza część i z poślizgiem, bo połowa odbitek wróciła do reklamacji (wszystko wyszło na zielono). Kto więc ciekaw jest kominka, musi jeszcze uzbroić się w cierpliwość.
A tymczasem...


tak aktualnie wygląda nasz dom z osiedlowej uliczki (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/front1.jpg)

zbliżenie (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/front2.jpg)

drzwi wejściowe (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/drzwi.jpg)

drzwi na taras frontowy (ten do podziwiania zachodów słońca) (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/taras_frontowy.jpg)

tak nas widzi sąsiad (pozdrawiam! :D ) (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/bok.jpg)

a tak obecnie wygląda dom od strony ogrodowej (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/ogrod.jpg)

Teraz kilka zdjęć ze straszliwego bałaganu wewnętrz:

mamy już parapety w pokojach... (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/parapet_pokoj.jpg)

...i w kuchni też (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/parapet_kuchnia.jpg)

widok na kuchnię i jadalnię z pokoju dziennego (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/sciana_klinkier.jpg)

mauretańskie klimaty w holu (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/hol.jpg)

...i na koniec hit odcinka, czyli do czego wykonawcom służy kominek (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/sniadanko.jpg)

magmi
24-10-2004, 19:34
Mam kilka dodatkowych zdjęć dla miłośników klinkieru. Od razu uprzedzam, że też nie są najlepszej jakości, ale postaram się na przyszłość poprawić.

Najpierw
kuchnia widziana z jadalni (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/kuchnia.jpg). Na wprost komin Shiedla z ceglanej atrapie, na prawo ściana oddzielająca kuchnię od salonu. Na tej niższej odnodze będzie barek między jadalnią i kuchnią.
Teraz
kominek (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/kominek.jpg), wciąż w stanie niedokończonym.
I jeszcze raz
kominek, tym razem z boku z widocznymi wnętrznościami (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/kominek_wewn.jpg)...

I jeszcze wspomnienie lata. Swego czasu żywe zainteresowanie wzbudziła zastosowana przez nas agrowłóknina. Wygląda to tak:
agrowłóknina obsadzona krzewami (http://republika.pl/magmi/Galeria_pliki/ogrod_krzewy.jpg)
Niezbyt imponujące, póki co. Na wiosnę zasypiemy to żwirem, żeby czarnego nie było widać. Tymczasem między krzewy sukcesywnie dosadzam byliny, żeby nie było tak łyso, dopóki się nie rozrosną...

magmi
04-11-2004, 10:11
Czas przyśpieszył gwałtownie. Dzień ucieka za dniem, każdy wypełniony po brzegi...
Gdzie się podziały spokojne wieczory z książką i lampką wina? Gdzie się podziały pogaduszki rodzinne przy poobiedniej herbacie? Spacery z dziećmi w poszukiwaniu kasztanów? Odwiedziny u znajomych? Niedzielne wyjazdy w plener?
Nie ma, nie ma czasu na nic! Biegamy z wywieszonymi językami od rana do wieczora...
Ale trzyma mnie przy życiu nadzieja, że to wszystko wróci, gdy wreszcie zamieszkamy w naszym domu. Już listopad, nie do wiary! Mamy trzy tygodnie do przeprowadzki...

Jeśli ktoś jest zainteresowany, czy stresuje mnie zaawansowanie robót w domu, to informuję, że bynajmniej. Z tego punktu widzenia patrząc, moglibyśmy się przeprowadzać i o tydzień wcześniej.
Kominek skończony (tylko półki drewniane trzeba dorobić).
Malowanie - jutro ostatnie poprawki.
Elektrycy finiszują z gniazdkami w sobotę.
Pan Stolarz obiecał nam futryny do drzwi (zakupionych w OBI) w ciągu najdalej dwóch tygodni.
Zostały do ułożenia panele w pokoju dziennym i gabinecie, który na razie (tzn. dopóki nie zrobimy podłóg na poddaszu, którą to inwestycję planujemy na wiosnę) będzie pokojem dzieci. Układanie przewidziane jest w nadchodzące święto państwowe...
Kuchnia zamówiona w Ikei, ale jeszcze nie zapłacona.
Dwa dni temu wybraliśmy się w tym celu do Katowic, dzieci podrzucone do babci, lista dodatkowych zakupów w kieszeni (karnisze, szafka TV, lampa do pokoju itd.), portfele przygotowane na czystkę... Ale zastopowała nas plansza z informacją, że od 5 listopada zaczyna się świąteczna promocja (że niby na gwiazkę - handlowcy widzą ją na horyzoncie nawet z większym wyprzedzeniem niż dzieci oczekujące prezentów).
Z okazji owej promocji montaż kuchni ma kosztować tylko 200zł (zamiast 600zł, które byśmy zapłacili normalnie), dowóz mebli ma być tańszy o 50%, a ponadto można zakup rozłożyć na raty bez żadnych odsetek. Odczuwając więc dziwną mieszaninę irytacji (zmarnowane popołudnie) oraz wesołości (kilkaset zł w kieszeni) zrobiliśmy w tył zwrot. Wracamy tam jutro.

W domu trwa gorączkowe sprzątanie. Wezwaliśmy posiłki z zewnątrz, co zaowocowało umytymi oknami. Jakby jaśniej w środku się zrobiło...
Ja sama spędziłam ostatni weekend z miotłą i odkurzaczem w ręce. W sobotę wieczorem miałam całkowicie siwe włosy (na szczęście zeszło w praniu), zaprawę murarską tudzież gips w nosie i w ogóle WSZĘDZIE, nawet między palcami u nóg, oraz pęcherz na co drugim palcu. Mimo to dzielnie wróciłam na plac boju w niedzielę, w celu uzupełnienia brakujących pęcherzy...

Od kiedy mamy skończony kominek, na poddaszu zrobiło się ciepło. Bardzo dobrze funkcjonuje nam rozprowadzenie gorącego powietrza, tak dobrze, że zakupione przez nas plastikowe kratki wywiewne spłynęły na podłogę przy pierwszym odpaleniu kominka... Musieliśmy zainwestować w kratki metalowe.

Co nas w tej chwili naprawdę stresuje, to kwestia kanalizacji. Dopiero na koniec października uprawomocniło się pozwolenie na budowę kolektora i przyłączy dla naszej ulicy. Wykonawca twierdzi, że skończy budowę i uruchomi kanalizację do końca listopada, ale czy budowlańcom można ufać?

magmi
08-11-2004, 14:44
Rozpoczęłam Wielkie Pakowanie. Nie chciało mi się bardzo, ale musiałam, a to za sprawą mojej siostry.
Piątkowy poranek, wolny od pracy, miałam zamiar wykorzystać na odespanie zaległości (wykorzystując fakt, że wyjątkowo obecny w tym dniu małżonek odwiózł Starsze Dziecko do szkoły). Niestety, o godzinie 7.45 z błogiego półsnu u boku Młodszego Dziecka wyrwał mnie dzwonek telefonu i rześki głos siostry, energicznie oznajmiający, że jego właścicielka właśnie jedzie do nas pomóc mi w pakowaniu. Zabełkotałam coś defensywnie, ale na próżno - kwadrans później, ziewając rozpaczliwie, wytaszczałm już pod jej komendą kartony spod łóżka.
Naprodukowałyśmy wspólnymi siłami coś koło ośmiu dużych pudeł książek i innych klamotów, podobną ilość wielkich worów z odzieżą, pościelą itp. i wywiozłyśmy to wszystko na budowę - ale w mieszkaniu nie widać specjalnie, żeby coś się zmieniło. Czyli będzie ciężko... Jutro pakowania ciąg dalszy.

W domu elektryka zakończona, malowanie zakończone, a bardzo tanie panele z OBI okazały się krzywe przy próbie układania ich na wcisk. Niestety, trzeba zawezwać na pomoc klej i pasy ściągające. Jak sobie przypominam ich cenę, to się nawet nie dziwię.

Dzisiaj na naszej działce ma się pojawić Pan Brukarz i wypowiedzieć się w temacie możliwości wybrukowania nam podjazdu i ścieżki do domu w ciagu najbliższych dwóch tygodni. Część materiału mamy - odkupiliśmy jakiś czas temu trochę kostki granitowej z rozbiórki torowisk tramwajowych. Co prawda, nazwa "kostka" nie oddaje istoty rzeczy. Należałoby raczej używać w tym wypadku terminu "bloki kamienne". Rozmiar: 20X20 cm... Chyba wykorzystamy to na wszystkie krawężniki, a w środek damy prawdziwą KOSTKĘ.

Rano ruszyły prace nad kanalizacją naszej ulicy. Zdążą czy nie? Oto jest pytanie...

magmi
10-11-2004, 11:27
Brukowanie zostało przełożone na grudzień (o ile okoliczności pogodowe pozwolą), ze względu na spodziewane w niedługim czasie prace ziemne przy kanalizacji. Co prawda planowany bruk i trasa kanalizy nie pokrywają się terytorialnie, ale jednak co za dużo (naraz), to niezdrowo.

Układanie paneli na klej, rozpoczęte wczoraj, dzisiaj ma się zakończyć (sukcesem, mam nadzieję). Nawet nieźle to wygląda - lepiej, niż się spodziewałam, chociaż, szczerze mówiąc, dla mnie każde panele wyglądają jak papier z nadrukiem rysunku drewna naklejony na podłogę. Ale nie ma co kręcić nosem i obrzydzać sobie życia.

Duży problem pojawił się wczoraj w związku z listwami.
Rzecz w tym, że fragmenty wylewki przeznaczone pod podłogę drewnianą zostały wylane o centymetr niżej od części przeznaczonej pod kafelki, ponieważ planowaliśmy w pokojach robić parkiet (22mm). Oczywiście panele wraz z płytami podkładowymi nie mają takiej grubości i między podłogą z płytek oraz podłogą z paneli jest teraz kilkumilimetrowy uskok.
Są w sprzedaży specjalne, obłe listwy, niwelujące różnice wysokości posadzki, problem w tym, że najdłuższe, jakie udało nam się znaleźć w sklepach mają niecałe dwa metry długości. A my potrzebujemy dłuższe, które owszem są dostępne, ale czeka się na nie dwa tygodnie.
Całe wczorajsze popołudnie i wieczór zmarnowaliśmy na te idiotyczne listwy, i bez rezultatu - trzeba zamówić i uzbroić się w cierpliwość...

Ponieważ schody i korytarz na poddaszu zostaną wykończone dopiero na wiosnę, a chodzić po nich jakoś trzeba (choćby dlatego, że pralnio-suszarnię mamy na górze), dumalismy nad jakimś tymczasowym rozwiązaniem kwestii podłogowej, bo goły beton strasznie pyli.
I zakupiliśmy jeszcze jeden erzatz (jak to się mówi w naszym rejonie kraju, bo w innych mówi się raczej badziewie): belę "luksusowej" wykładziny podłogowej po zacnej cenie 7zł/m2. Wyłożymy nią - może już w nadchodzący długi weekend ? - użytkowane rejony poddasza oraz schody.

W ogóle plany na Dni Niepodległości mamy rozległe. Sprzątanie, malowanie drzwi wewnętrznych i futryn, wykładzina, pakowanie...
Ciekawe, ile z tego uda się wykonać.

magmi
15-11-2004, 10:28
W sobotę, ku naszemu przerażeniu, w domu pojawił się dym.

Paliśmy intensywnie w kominku od czwartku, bo zimno się zrobiło, a piec gazowy jeszcze nie zainstalowany i CO nieczynne. Przez cały ten czas z instalacji rozprowadzenia ciepłego powietrza unosił się dziwny, wiercący w nosie zapach, ale tłumaczyliśmy to sobie "przepalaniem się" wkładu kominkowego i specjalnie się tym nie niepokoiliśmy.

Jednakże w sobotnie popołudnie w domu zrobiło się po protu siwo, o czym mąż zaraportował mi przez telefon głosem nieco spanikowanym. Ponieważ w kominku paliło się drewno, badanie przyczyn zadymienia z konieczności zostało odłożone o kilka godzin (do czasu wychłodzenia się wkładu do nieco przystępniejszej temperatury).
Mąż wrócił tymczasem do domu na obiad, przy którym snuliśmy mrożące krew w żyłach hipotezy na temat przyczyn pojawienia się dymu.
Oczywiście przyszła nam do głowy awaria komina, analogiczna do tej, która przydarzyła się niedawno Sąsiadowi, a także awaria wkładu kominkowego lub nieszczelność podłączenia rury odprowadzającej dym do komina...
Czy trzeba będzie rozbierać komin, czy kominek? Oto, jakie pytanie sobie zadawaliśmy, i sama nie wiem doprawdy, która z tych ewentualności wydawała mi się gorsza ("i to kusi, i to nęci", jak pisał poeta...). Jednakże ciągle tliła się w nas nadzieja (cóż za niestosowne wyrażenie w tych okolicznościach), że przyczyna zadymienia jest inna, bo smród, jaki się po domu rozchodził, ewidentnie nie był smrodem dymu z drewna, miał w sobie jakieś metaliczne zabarwienie.

Zaraz po obiedzie zatem mąż wraz z mom ojcem udali się na budowę z misją badawczą, zaopatrzeni w nieodzowne narzędzia (latarkę i lusterko). Po zdemontowaniu kratki nawiewowej nad wkładem i obejrzeniu czeluści kominkowych za pomocą wymienionego powyżej profesjonalnego sprzętu, źródło dymu zostało odnalezione.
Była nią zaginiona swego czasu aluminiowa taśma izolacyjna, o której kradzież niecnie podejrzewał innych obecnych w domu fachowców Pan Kafelkarz...
Przez cały czas taśma leżała na wkładzie (doprawdy nie wiem, jak można jej było tam nie zauważyć) i wypalała się po trochu (a właściwie przepalał się w niej klej i karton, bo samo aluminium tylko się podwędziło), produkując przy tym straszne ilości smrodu, dymu i pyłu w przewodach DGP.
Po wyjęciu z kominka tego, co z taśmy pozostało (dobrze, ze mój mąż ma takie długie ręce) trzeba więc było jeszcze przeprowadzić akcję odkurzania w rurach rozprowadzająych gorące powietrze. Mimo to, po rozpaleniu w kominku nadal unosi się z nich metaliczny pył... Trzeba poczekać, aż cały wyfrunie. Na szczęście z dymem koniec.

W cieniu tych dramatycznych wydarzeń pozostał dokonany przez Pana Stolarza montaż ościeżnic od drzwi wewnętrznych oraz rozpoczęta przeze mnie akcja malowania tychże, jak również działania porządkowe na działce polegające na skoszeniu trawnika, ułożenia stosu drewna i zlikwidowaniu śmietnika przed domem, i nawet powieszenie pierwszych lamp i karniszy....

Ciekawa rzecz: od kiedy rozpoczęliśmy etap wykończeniówki, dom robił się coraz bardziej "gotowy", coraz bardziej mieszkalny - a jednak ciągle była to budowa. I dopiero kilka dni temu, zupełnie nagle, wchodząc do środka zauważyłam, że nie jestem już na budowie. Jestem w domu, gotowym do zamieszkania.
Czemu akurat w tym momencie? I który to był moment?
Nie jestem pewna. Może zdecydowało wykończenie wszystkich podłóg na parterze i zniknięcie betonu z pola widzenia. A może powieszenie lampy na środku pokoju dziennego. A może po prostu był to efekt wielkiego sprzątania, które prawie udało nam się doprowadzić do końca, a po którym wreszcie nie mamy stosów śmieci w domu, a mamy za to mniej więcej czyste okna, mniej więcej czyste kafelki na ścianach i mniej więcej czyste podłogi...

magmi
17-11-2004, 10:00
Chyba mam alergię na karton.
Inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć nieodpartego wstrętu, jaki budzi we mnie myśl o kolejnej turze pakowania.
Rodzina kiwa nade mną głowami, cmoka z dezaprobatą i lamentuje nad moją skandaliczną niefrasobliwością. Bardzo mnie irytują te przejawy troski, sama jakoś nie przewiduję końca świata z okazji z naszej przeprowadzki. Ale jednak sumienie mnie trochę gryzie, więc znalazłam sobie alibi.
Szyję zasłony.
Późnym wieczorem oczywiście, bo popołudnia spędzamy obecnie malując futryny od drzwi wewnętrznych lakierobejcą Dulux w kolorze teak... Trzeba to zrobić przed przeprowadzką, bo śmierdzi to świństwo paskudnie.

Szycie zasłon byłoby zajęciem banalnie prostym i szybkim, gdyby nie uszy. Jakie uszy? Uszy od zasłon, oczywiście.
Początkowo nie miałam ich w planie, bo użytkujemy obecnie model z uszami i wiem, że poślizg na karniszu jest znacznie utrudniony w stosunku do kółek. Ale po szybkim podliczeniu okazało się, że komplet kółek z żabkami do pokoju dziennego, jadalni i kuchni kosztowałby ponad 200zł i na tę wieść wąż w mojej kieszeni zasyczał tak straszliwie, że niezwłocznie zapowiedziałam rodzinie kolejne lata zmagań z uszami. Rodzina przyjęła rzecz filozoficznie - nic nowego w końcu...
No i szyję. Jestem już prawie w połowie. Zasłon potrzenujemy 16, do każdej trzeba przyszyć 9 uszu. Kto ma ochotę, niechaj to sobie przemnoży.

W domu tymczasem ostatni już występy fachowców w tym roku: wczoraj Panowie Instalatorzy zakończyli montaż grzejników oraz pieca CO. Teraz muszą tylko wysterować automatykę (cokolwiek to znaczy).
Dzięki temu nasz kominek mógł z godnością wycofać się z odpowiedzialnej roli jedynego źródła ogrzewania na wdzięczną, a niezobowiązującą pozycję generatora dobrego nastroju i okazjonalnego dogrzewacza.
Coraz przyjemniej się robi, dzieci wieczorem protestują przed powrotem do mieszkania... Mąż śpi już w nowym domu (pilnuje kaloryferów)...
A mnie troszkę gardło się jednak ściska na myśl, że nasze stare i miłe sercu śmieci mamy opuścić.

Jutro montaż kuchni. Będę siedzieć kamieniem i pilnować.
Nie, jednak nie będę. W międzyczasie muszę opatulić na zimę moje róże, hortensje i piwonie krzewiaste, bo na przyszły tydzień zapowiadają jakieś straszne mrozy.

magmi
26-11-2004, 12:05
Jesteśmy wykończeni. Dom z grubsza też.

PRZEPROWADZKA.
To dzisiaj. Popołudniu przewozimy meble.

A mój mąż dzisiaj rano z tej okazji złamał sobie palec przy pomocy wielkiej granitowej kostki.

magmi
02-12-2004, 14:43
Przeprowadzka została przeprowadzona.

W piątek o godzinie 17.00 podjechała pod nasze stare lokum niewielka, ale za to bardzo zdezelowana ciężarówka i trzech wesołych panów zaczęło pakować nasz dobytek na pakę.
Po załadowaniu pierwszej tury wyszło na jaw, że wiekowy pojazd nie dysponuje prawidłowo funkcjonującym rozrusznikiem. Jeden z panów usiadł za kierownicą, a dwóch pozostałych zaczęło pchać załadowanydo granic niemożliwości wehikuł wzdłuż ulicy. Oboje z mężem przyglądaliśmy się tej kuriozalnej sytuacji z niedowierzaniem, ale - o dziwo - po chwili silnik zaskoczył i pierwsza partia pudeł, worków i mebli pożegnała na zawsze tereny zurbanizowane.
Z drugą turą poszło panom gorzej. Nie dość, że byli już nieco zmęczeni, to nieroztropnie na sam koniec zostawili sobie nasze pianino. Kto kiedykolwiek widział, jak wygląda przenoszenie pianina, ten wie o co chodzi. Pod panami uginały się kolana, a ja co chwilę oblewałam się potem w obawie o los mojej najcenniejszego własności. W końcu instrument został załadowany, klapa zamknięta, plandeka spuszczona - i cała niewiarygodna procedura pchania rozpoczęła się od nowa. Tym razem trwało to dłużej...
Rozpakowywanie drugiej i ostatniej tury zakończyło się niedługo przed północą. Po czym panowie odjechali swoim klekoczącym pojazdem, uwożąc w dal nasze 500 zł, a my zostaliśmy wśród stosu kartonów i mebli, zmęczeni, głodni i brudni - bez kanalizacji.

Bo kanalizacji jeszcze nie było...

Pojechaliśmy na kolację do rodziców, dzieci nie dały się zostawić na noc, o godzinie 1.30 w nocy wszyscy razem znaleźliśmy się z powrotem w naszym nowym domu, na naszej nowej rozkładanej kanapie. Spać, spać, spać!

Potem nastąpiły cztery dni rozpakowywania (auuu! mój palec), jeżdżenia na posiłki, montowania (palec, auuu!), rozpakowywania, jeżdżenia na mycie, rozpakowywania, jeżdżenia do WC, montowania, jeżdżenia do chirurga (auuu!), rozpakowywania ...

Mogłabym tutaj rozpisać się szeroko o przeróżnych interesującyh aspektach życia czteroosobowej rodziny w domu bez kanalizacji przez kilka dni, jak również dać sążnisty i krwawy opis stanu palca mojego męża, złamanego i zmiażdżonego między bloczkami w poranek w dniu przeprowadzki.
Ale, mając na uwadze co wrażliwszych czytelników, powstrzymuję swoje pióro (a raczej klawiaturę) i od razu przechodzę do happy endu, czyli informacji, że palec się powoli goi i zrasta, a kanalizacja już jest.

Jest wspaniale: słońce z rana przez wszystkie okna (ładna pogoda się zrobiła), ogień w kominku, coraz porządniej, coraz ładniej, coraz wygodniej, wreszcie we własnym domu i wreszcie tylko w jednym...

Jest strasznie: pył wciąż osiadający na wszystkim, stosy pudeł, w których nigdy nie można znaleźć tego, czego się akurat szuka, wszędzie jakieś śrubki i narzędzia, straszliwy bałagan, palce popękane od kurzu i ciągłego moczenia-suszenia, a przed domem koparka w grząskim błocie kończy zasypywać rów pod kanalizę i zaczyna rozkopywać rów pod gaz ziemny...

Czyli normalizacja życia w toku.

magmi
06-12-2004, 15:14
Minął nam drugi weekend w nowym domu.
Tamten pierwszy, na kartonach i bez kanalizacji, wspominam jako całkowite szaleństwo, ale to już przeszłość. Teraz tak się już u nas domowo zrobiło, że hej. Raptem kilka pudeł zostało do wypakowania i nawet powiesiłamw oknach pierwsze cztery zasłony (te z uszami).

W sobotę, korzystając z pięknej pogody, zabraliśmy się wreszcie za przedzimowe porządki w ogrodzie. Mąż sprzątał i układał pozostałe po budowie drewno, a ja najpierw poprawiałam nieco poprzesuwaną po niedawnej wichurze agrowłókninę (a mówiłam, żeby od razu przytrzasnąć żwirem, a nie dopiero na wiosnę...), a potem zabrałam się za prześwietlenie i przycinanie drzew.
Dzieci znalazły sobie doskonałą zabawę: woziły na wielki stos przed domem upitolone przeze mnie gałęzie. Sankami. Po trawie i piasku, bo śniegu póki co brak...
No i pięknie - tak właśnie wyobrażam sobie przyjemnie, zdrowo i pożytecznie spędzony pogodny listopadowy dzień...

Zgodnie z forumową tradycją, pora na kilka słów refleksji podsumowującej nasze udomowienie.

Nie przeżyliśmy żadnej dramatycznej zmiany w kwestii organizacji życia rodziny, której zapewne doświadczają ci, którzy przeprowadzają się ze środka dużego miasta na odległą wieś. Nasze miasto nie jest wielkie, a dom - choć już na wsi - leży tuż za jego rogatkami i do centrum mamy zaledwie 10 minut jazdy samochodem. Troszkę tylko się nam dojazdy wydłużyły - ale tak naprawdę, to jest to niemal nieodczuwalne.

Natomiast wielką czuję ulgę, że gdy przyjeżdżam do domu, nigdzie już nie muszę jechać i niczego nigdzie wozić. Wszystko jest na miejscu, i my też. Oczywiście pracy jest mnóstwo, ale to już jest praca W DOMU.

Wszyscy błyskawicznie przyzwyczailiśmy się do nowego miejsca i nowych warunków. Nawet nie myślałam, że tak gładko i szybko to pójdzie.

Rano przez wielkie drzwi tarasowe oglądam nasz wprawdzie bardzo młodziutki i nierozwinięty, ale przecież ogród - zieloną połać trawnika i bezlistne już krzewy, a za nimi łąkę, drogę, czerwone dachy sąsiednich domów - ach, miasto, nie dla mnieś ty już! Tutaj jest po prostu pięknie. Nawet w listopadzie.

magmi
07-12-2004, 09:17
Przeczytałam jeszcze raz swój wczorajszy post i się ubawiłam: św.Mikołaj rozdał już prezenty , a w mojej głowie wciąż listopad. Wyraźnie nie nadążam za czasem.
Najpierw miałam zamiar poprawić te pomyłki, ale nie, niech zostaną - jako dowód mojego całkowitego, listopadowo-grudniowo-przeprowadzkowego zakręcenia...

magmi
07-12-2004, 10:12
No dobra, żeby nie było tak idyllicznie, trzeba to powiedzieć głośno i wyraźnie: nadal mieszkamy na budowie.

Poddasze jest niewykończone, o czym nie da się zapomnieć nawet na parterze z powodu schodów, straszących w holu betonem.
Z zewnątrz nasz dom także wykazuje pewne braki w urodzie - goły Porotherm nie jest piękny, nie da się ukryć.
A teren przed naszym domem po ostatnich rozkopach-zakopach kanalizacyjno-gazowych to już całkowita rozpacz.

Myślimy więc nad kolejnością prac.

We czwartek Panowie Brukarze mają się zabrać za podjazd do garażu i ścieżkę do drzwi wejściowych.
Coś musimy pilnie przedsięwziąć (wespół-wzespół z sąsiadami) w sprawie drogi, bo jak przyjdą deszcze, wszyscy utoniemy w glinie.
No i trzeba powoli sprecyzować plany na przyszły rok (który już za pasem, jak by nie patrzeć): czy wybieramy do realizacji pierwszy zestaw zadań, wewnętrzny (schody, podłogi drewniane na poddaszu, główna łazienka tamże), czy zestaw drugi - zewnętrzny (elewacja, ogrodzenie od frontu, tarasy)? Realizacja obu zestawów w jednym roku raczej wykluczona, z powodów oczywistych.

Wiernych czytelników mojego dziennika mogę więc zapewnić z ręką na sercu, że to jeszcze nie koniec...

magmi
15-12-2004, 14:09
Na poddaszu mamy obecnie lakiernię.
Bardzo już chcielibyśmy się pożegnać z wielkim kartonem, który póki co występuje w charakterze drzwi łazienkowych.
Niestety, mnogość innych prac do natychmiastowego wykonania wciąż odrywa mojego męża od papieru ściernego, pędzla i puszki z lakierobecją, w związku z czym przypuszczam, że jeszcze parę dni zejdzie zanim nasze drzwi wewnętrzne osiądą wreszcie na zawiasach.

Postanowiłam nie stresować się ilością rzeczy, które jeszcze są do zrobienia-zamontowania-poskładania-rozpakowania-powieszenia. A tym bardziej ich nie liczyć, bo od tego podupadam na duchu. Tylko po prostu co wieczór COŚ zrobić. Najlepiej dwa-trzy cosie. Gdzieś w okolicach świąt wielkanocnych powinniśmy sytuację opanować...

Mój mąż usilnie walczy z automatyką naszego skomplikowanego układu CO, mając na uwadze zdecydowanie zbyt wysokie zużycie propanu w pierwszym okresie naszego zadomowienia. Są postępy, i to duże, a przy tym - co najciekawsze - zmiany są nieodczuwalne z punktu widzenia komfortu cieplnego. Czyli dobrze, że walczy.
Propan jest u nas jedynie na gościnnych występach, na płocie mamy juz zamontowany licznik gazu ziemnego, który mamy nadzieję, że popłynie jeszcze przed końcem zimy. Ale póki co, oszczędności wysoce wskazane, bo propan cenę ma nieziemską...

Skoro jestesmy przy tematach grzewczych, radośnie przyłączam się do grona miłośników ogrzewania podłogowego.
Ach, jaki to jest piękny wynalazek!
Podłoga wcale nie jest gorąca, ani nawet ciepła (letnio-chłodna raczej), ale w nogi zmarznąć nie ma szans - nareszcie! Widok dzieci biegających bez kapci (jak to wszystkie dzieci świata mają w zwyczaju) nie włącza już w moim mózgu syreny alarmowej. Podłoga wytarta na mokro po minucie jest sucha. W łazience dywanik przed prysznicem, którego w innych okolicznościach nawet bym nie kładła, bo permanentnie mokry byłby przecież, jest stale przyjemnie suchy, ciepły i puchaty. Naprawdę, bardzo jesteśmy z podłogówki zadowoleni.

Inna źródłem mojego nieustającego zachwytu w naszym domu jest PRZESTRZEŃ. Coś, czego mi najbardziej w naszym starym mieszkanku brakowało.
Nikogo z kuchni nie trzeba wyrzucać przy gotowaniu obiadu, nawet gdy sie tam zejdzie cała rodzina. Młodsze Dziecko może swobodnie jeździć swoim traktorem po dużym pokoju. Nie trzeba nic przestawiać, żeby zamieść podłogę. A jaki się nam poprawiła akustyka! Nic, tylko słuchać muzyki teraz!
Mogłaby ta nasza przestrzeń dzienna (kuchnia-jadalnia-salon) być spokojnie o 10m2 mniejsza, i funkcjonalnie spokojnie by wystarczyło, ale jednak bardzo jestem zadowolona, że ma tych metrów więcej. Po poprzedniej ciasnocie mam takie uczucie, jakbym wreszcie, po długim przebywaniu w niewygodnej pozycji, mogła się wyprostować...

Święta coraz bliżej, kilkanaście osób będzie u nas w tym roku na Wigilii. Dzieci już od tygodnia męczą mnie o choinkę i ozdóbki świąteczne, chyba ulegnę w tę sobotę.

magmi
22-12-2004, 10:52
Drzwi wewnętrzne na parterze osiadły wreszcie na zawiasach, co nie tylko wykończyło optycznie nasz hol, ale także zaowocowało natychmiast zmniejszeniem dziennego zużycia propanu (który to fakt polecam szczególnej uwadze przeciwnikom wiatrołapów).

Tak jak wielu forumowiczów, zakupiliśmy swego czasu surowe sosnowe skrzydła drzwiowe w markecie budowlanym (takie trochę droższe, bo bezsęczne), natomiast ościeżnice na wymiar do nich wykonał nam lokalny stolarz. Potem całość trzeba było jeszcze pomalować i osobno dokupić klamki, tuleje wentylacyjne i szyby... Czyli manufaktura.
Ale opłacało się. Całkiem ładnie się te nasze drzwi prezentują (w każdym razie nam się podoba), a co do kosztów - mamy drewniane w cenie lakierowanych z płyty wiórowej.
Myślę, że na poddaszu powtórzymy ten system. Albo zamówimy całość u naszego Pana Stolarza, co wyjdzie niewiele drożej.

Schody, w oczekiwaniu na docelowe wykończenie drewnem, zostały przez nas obłożone wykładziną dywanową, przyklejoną na taśmę dwustronną i zabezpieczoną dodatkowo drewnianymi listwami w narożnikach. Wygląda trochę śmiesznie, ale lepsze to niż beton...

Doczekaliśmy się w końcu tzw. podbudowy pod kostkę brukową przed domem. Wczoraj zagęszczarka pracowała całe przedpołudnie - obecny w tym czasie w domu mąż mówił, że aż ściany wibrowały - i wreszcie można komfortowo wjechać do garażu, a przede wszystkim dojść do drzwi wejściowych nie grzęznąc przy tym w błocie ani nie potykając się o jego zamarznięte grudy.
Sama kostka granitowa będzie układana pewnie dopiero wiosną. Całkiem spora powierzchnia jest do ułożenia od frontu, podjazd i miejsce parkingowe dla drugiego samochodu obok garażu, do tego ścieżka od furtki, która ma 12 metrów długości, no i nasz dodatkowy taras przed jadalnią.
Po różnych przymiarkach rysunkowych wyszło z tego coś w rodzaju przylegającego do domu brukowanego dziedzińca o płynnych, zaokrąglonych liniach, z nieregularnymi wyspami zieleni wewnątrz. Od granicy bruku w stronę płotu będzie trwanik, a przed samym płotem, tak jak w całym ogrodzie, nieformowany żywopłot z różnych krzewów ozdobnych, z przewagą tych liściastych i kwitnących. Taka jest wizja. Czyli plan prac ogrodniczych na przyszły rok mamy właściwie opracowany, tylko szczegółowy szkic nasadzeń muszę jeszcze zrobić. W styczniu przy kominku.

Pierniczki świąteczne upieczone (tradycyjnie u babci, z udziałem wszystkich pięciorga wnucząt). Wykonanie reszty smakołyków zostało sprawiedliwie rozdzielone między uczestników rodzinnej Wigilii, jutro więc maraton kuchenny.
Choinka ustrojona, girlany wiszą, wianek z jedliny na drzwi gotowy - tylko go jeszcze powiesić.
Pierwsze święta w naszym domu!

Kiedyś (dawno to już było!) przeczytałam w Muratorze, że niewiele jest planów życiowych, które po zrealizowaniu dają tyle satysfakcji i tyle radości, w takim stopniu spełniają pokładane w nich nadzieje i tak mało rozczarowują, jak budowa własnego domu. Wiodło mnie to zdanie za rękę przez kilka lat..
Z okazji świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim budowniczym, aby i dla nich - tak jak dla nas - okazało się ono najprawdziwszą prawdą.

magmi
04-01-2005, 12:34
Święta były fantastyczne.
Do pełni szczęścia brakowało chyba tylko odrobiny śniegu, ale nikt się specjanie z tego powodu nie smucił.

Przy okazji Wigilii (13 osób) przetestowaliśmy po raz pierwszy naszą jadalnię przy rozłożonym do pełnych rozmiarów stole i ku naszemu wielkiemu zadowoleniu okazało się, że wszystko jest dobrze. Na co dzień jest przestronnie, od święta w sam raz.

Z jadalni w ogóle jestem bardzo zadowolona. To chyba moje ulubione miejsce w domu (a w każdym razie jedno z ulubionych), tuż przy kuchni i tuż obok salonu, a równocześnie na uboczu - idealne, żeby posiedzieć sobie spokojnie przy stole z kubkiem kawy albo herbaty i pogapić się przez duże tarasowe drzwi na łąki i pola.
Ciekawe, że i nasi goście wyraźnie dzielą się na "kominkowych" - czyli tych, którzy sadowią się na wygodnych kanapach koło kominka, z muzyczką w tle i widokiem na trzaskający ogień, oraz "kuchennych", którzy z upodobaniem obsiadają stół w jadalni z widokiem i nasłuchem na kuchnię...

W przerwie między świętami i Nowym Rokiem udało nam się wreszce dokończyć kominek - we wnękach zamontowaliśmy sosnowe półki "zalakierobejcowane" pod kolor mebli. Poupychałam na nich trochę książek i różnych drobiazgów i obecnie od kilku dni kontempluję efekt. Siadam i podziwiam. Niechaj się śmieje kto chce, nie obrażę się.

Przeanalizowaliśmy nasze potrzeby i możliwości i w rezultacie mamy plan na ten rok.
Położymy podłoghi drewniane na poddaszu, co w praktyce oznacza, że będziemy mogli przenieść tam dzieci do ich docelowych pokoi oraz siebie samych do sypialni.
Nie zrobimy w tym roku górnej łazienki, co z kolei oznacza, że trzeba będzie biegać w celach kąpielowych na parter. Trochę niewygodnie, ale cóż...
Bieganie będzie się odbywać nadal po schodach obłożonych niebieską wykładziną, bo drewniane wykończenie schodów też wyleciało z tegorocznego kosztorysu.
Ze szczególnie ciężkim sercem wykreśliliśmy z niego elewację, co żałobnie przyjęli nasi sąsiedzi (wcale im się nie dziwię, oni nasze niewykończone mury oglądają znacznie częściej, niż my sami). Uznaliśmy jednak, że pilniejszą rzeczą jest wykonanie brakującego ogrodzenia od frontu z bramą i furtką oraz wybrukowanie tarasów, podjazdu i ścieżki.

Kompromisy są bolesne, niestety. I tak, jak to wszystko podliczam, to mnie głowa boli.

magmi
06-01-2005, 11:23
Dzisiaj jest wielki dzień.
Dzień Zwycięstwa, nie bójmy się tego słowa.
Po trzech latach i trzech miesiącach, które upłynęły od dnia zakupienia przez nas kawałka szczerego pola, zakończyliśmy Wielką Wpólnosąsiedzką Kampanię Uzbrojeniową.

Ostatnia twierdza padła dziś rano: gazownia podpisała z nami umowę o dostawę gazu ziemnego. Gazociag jest już pod ciśnieniem i wieczorem nastąpi uroczyste pożegnanie z propanem oraz podpięcie rurki do gazu ziemnego połączone z równie uroczystą zmianą dysz w piecu CO.

Nasz dom tym samym otrzymuje status Domu Medialnie Wypasionego, mamy bowiem:
- wodę z wodociągu
- energię elektryczną
- kanalizację miejską
- gaz ziemny
- telefon stacjonarny
- internet

Pewnie ci z czytelników, którzy nie przeszli (albo jeszcze nie przeszli) drogi przez mękę, jaką jest uzyskanie dostępu do wszystkich wymienionych powyżej dóbr cywilizacji, nie rozumieją, z czego jestem taka dumna i skąd taka radość z rzeczy oczywistych (?).
Wierzcie mi, nie było łatwo. Wiele osób poświęciło dużo czasu i włożyło dużo wysiłku, żeby te rzeczy oczywiste takimi się dla nas stały.

Jeśli idzie o koszty (co pewnie niektórych zainteresuje), na wszystkie media wydaliśmy niecałe 20 tys. zł (jest to koszt doprowadzenia ich do samego domu).
Patrząc na sprawę praktycznie, o tyle więcej kosztowało nas "nieuzbrojenie" naszej działki. Tyle, że uzwględniając różnicę w cenie do działek uzbrojonych w najbliższej okolicy, i tak wyszlismy na tej całej operacji na duży plus...
Tylko siwych włosów jakby więcej.

magmi
10-01-2005, 23:57
Pewnie już zwątpiliście w to, że kiedykolwiek zobaczycie zdjęcia naszego domu od środka.
Ha! W końcu się udało.
Zapraszam do oglądania.

Na pierwszy rzut nasza jedyna, póki co, łazienka (http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/lazienka2.JPG).
I jeszcze raz łazienka, kabina prysznicowa. (http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/lazienka3.JPG).

Teraz będzie kuchnia.
Kuchnia pierwszy raz... (http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia3.JPG)
Kuchnia drugi raz... (http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia5.JPG)
I jeszczeraz kuchnia... (http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia4.JPG)
A co mi szkodzi, dalej kuchnia... (http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia_kafelki.JPG)
I jeszcze widok na kuchnię przez nasz barek. (http://republika.pl/magmi/zdjecia/gru04/kuchnia6.JPG)

Pewnie na razie macie dość oglądania. Mojej kuchni. To jutro będzie jadalnia...

magmi
12-01-2005, 23:24
Nie udało mi się wczoraj dogadać z serwerem, ale dzisiaj ma lepszy humor. Będą więc następne zdjęcia.

Na początek widok z holu na pokój dzienny (http://republika.pl/mszs/zdjecia/hol.JPG).
I zbliżenie: jak widać, pianino stoi od drugiej strony tej kuchennej, ceglanej ściany (http://republika.pl/mszs/zdjecia/pianino1.JPG).

Kominek pokazuję tylko przelotem (http://republika.pl/mszs/zdjecia/kominek1.JPG),
bo na tym zdjęciu wciąż jest wersji niedokończonej, bez ostatnio zamontowanych przez nas półeczek w bocznych wnękach; zrobię mu osobną sesję zdjęciową na gotowo.
Ta niebieska narożna rozkładania kanapa na razie służy nam do spania. gdy przeniesiemy się na górę, powędruje do pokoju gościnnego.

Ponieważ nasz sprzęt grający nie grzeszy ani nowością, ani urodą, ani nawet dopasowaniem kolorystycznym, a telewizorek gra u nas zdecydowanie sporadycznie, zdecydowaliśmy się upchnąć całość do szafy.
I teraz czasem wygląda to tak (http://republika.pl/mszs/zdjecia/tv1.JPG),
a przeważnie wygląda to tak (http://republika.pl/mszs/zdjecia/tv2.JPG).

Oto moje ulubione miesjce, czyli
jadalnia, tu widziana z pokoju dziennego (http://republika.pl/mszs/zdjecia/jadalnia4.JPG)
trochę bliżej (http://republika.pl/mszs/zdjecia/jadalnia1.JPG)
jeszcze raz jadalnia, tym razem widok od kuchni (http://republika.pl/mszs/zdjecia/jadalnia2.JPG).
Jak widać, to nie tylko moje ulubione miejsce (http://republika.pl/mszs/zdjecia/jadalnia5.JPG).

Jeszcze spojrzenie na tymczasowy pokój dzieci (http://republika.pl/mszs/zdjecia/pokoj_dzieci1.JPG) - bałaganik jak zwykle,
i jeszcze raz - inny kawałek (http://republika.pl/mszs/zdjecia/pokoj_dzieci2.JPG).

Na koniec chwilowe wykończenie schodów (http://republika.pl/mszs/zdjecia/schody.JPG) (w oczekiwaniu na przypływ gotówki),
jedne z naszych drzwi wewnętrznych (http://republika.pl/mszs/zdjecia/drzwi.JPG), wykonanych metodą manufaktury,
oraz widok z naszego okna tarasowego bladym, zimowym świtem (http://republika.pl/mszs/zdjecia/zimowy_poranek.JPG)...

magmi
19-01-2005, 12:42
Zimujemy sobie spokojnie, wykonując różne niewielkie, wykończeniowe robótki (poprawki malarskiw przy drzwiach wewnętrznych, lampa w holu, listwy w kuchni itp.) i rozeznajemy w międzyczasie aktualną sytuację na rynku podłóg drewnianych, bo wiosna coraz bliżej.

A tu składa nam wizytę Nowy Sąsiad. Nie całkiem nowy, bo działkę zakupił dobry rok temu, ale dopiero teraz kończy walkę z urzędami i zamierza na wiosnę ruszać z budową. Kolęduje obecnie po wszystkich domach przy uliczce, żeby uzyskać kolektywną zgodę na wcinkę do wodociągu.
Pozytywny aspekt sprawy jest taki, że - chcąc nie chcąc - Nowy Sąsiad musi nam, Starym Sąsiadom, zapłacić za dostęp do owego wodociągu, bo inaczej nie będzie miał wody - wodociag jest, póki co, prywatną własnością ośmiu inwestorów. Nowy Sąsiad już się z tą smutną koniecznością pogodził, a my, Starzy Sąsiedzi, postanowiliśmy po naradzie, że zamiast dzielić ten łup, przeznaczymy go na porządne utwardzenie naszej osiedlowej drogi tłuczniem dolomitowym na wiosnę.

Tymczasem, mając Nowego Sąsiada w swoich progach, zaczęliśmy go wypytywać o plany budowlane.
Niestety, ku naszej grozie, Nowy Sąsiad roztoczył przed nami panoramiczną wizję ciagnącej się przez pięć lat budowy domu, który on sam, osobiście, tymi ręcami, będzie stawiał. W weekendy i urlopy. Aaaaa!

Rozumiemy oczywiście, że ludzie swoje marzenia realizują różnymi drogami i kłód pod nogi Nowemu Sąsiadowi nie zamierzamy rzucać. Życzyliśmy mu więc powodzenia w tym heroicznym przedsięwzięciu i podpisaliśmy się pod jego papierami, ale smętek na duszy nam pozostał.

Przez pięć lat (czy to aby nie nadmiar optymizmu?) po drugiej stronie naszej uliczki, niemal na wprost naszego domu, będziemy oglądać rozgrzebaną budowę, w wolnej chwili zbierać po okolicy fruwające folie budowlane i styropian, a w weekendy słuchać - miast skowronków - turkotu betoniarki...

magmi
11-02-2005, 11:15
Parę słów na temat eksploatacji domu postanowiłam dzisiaj napisać.

Woda.
Woda jest o niebo lepsza, niż w mieście (tam była po prostu okropna, nie dało się wypić herbaty zaparzonej na kranówce), baterie wreszcie nam się nie zakamieniają, co z ulga!
Natomiast mamy inny problem, który regularnie, ale bez rezultatów, zgłaszamy w wodociągach: woda jest niesamowicie napowietrzona. Tak bardzo, że po nalaniu do garnka przez chwilę jest dosłownie biała, potem zaczyna wyglądać jak gazowana mineralka, a dopiero po "odmusowaniu" przypomina normalną wodę z kranu.
Oczywiście nie ma to żadnego znaczenia przy myciu, piciu czy gotowaniu, ale strasznie cierpi na tym pompa cyrkulacyjna od ciepłej wody. Co jakiś czas się zapowietrza i zaczyna przeraźliwie piszczeć. Nie pomaga wtedy spuszczanie wody (rada Pana Instalatora), trzeba ją wyłączyć i włączyć od nowa - a to oznacza grzebanie w programatorze pieca. Nie lubię!
Co gorsza, mamy obawy, ze pompa nie pociągnie długo w tych warunkach.
Zdaje się, że będziemy musieli zainwestować w dodatkowy zawór odpowietrzający. Wcale mi się to nie podoba - znowu płacić... Ale chyba nie mamy wyjścia.

Ogrzewanie.
Od początku roku jedziemy już na gazie ziemnym. Aktualne zużycie dzienne oscyluje w rejonie 10-12m3, co w przeliczeniu na mamonę oznacza ok. 450 zł miesięcznie.
Przemnożywszy tę kwotę przez ilość miesięcy zimnych oraz dodawszy szacunkowe zużycie gazu w miesiącach ciepłych (woda użytkowa), wyszło nam, że ogrzewanie domu będzie nas kosztować 3 - 3,5 tys. zł rocznie. Raczej mniej niż więcej (w tym podanym zakresie), jako że doświadczeni domownicy zgodnie zapewniają, że pierwszy rok ogrzewania jest niereprezentatywny i zawyża szacunki (ściany jeszcze dosychają). Poza tym, w pewnym niewielkim zakresie straty ciepła zmniejszy położenie zewnętrznych tynków i oblicówek drewnianych. Może zdecydujemy się na tynk ciepłochronny? Pomyślimy, na razie temat jest odległy.
Z gazem mamy powtarzający się problem, gdy temperatura spada poniżej minus 10 stopni - zamarza nam reduktor w skrzynce na płocie, gaz przestaje płynąć do domu, piec CO się wyłącza i budzimy się rano z sinymi nosami (bo, rzecz jasna, z reguły takie spadki temperatur zdarzają się w nocy).
To samo dzieje się u wszystkich sąsiadów.
Trzeba iść do tej nieszczęsnej skrzynki w płocie i poruszać pewnym dzyndzlem - rurka się odtyka i jest po problemie, ale tylko chwilowo...
Gazownia twierdzi, że jest to efekt położenia gazociągu późną jesienią, przy mokrej pogodzie (co tam mokrej - lało jak z cebra) - wilgoć dostała się do instalacji i teraz lód co jakiś czas "zarasta" reduktor. Przyjeżdżają, czyszczą, raz nawet wymieniali reduktor... U sąsiadów to samo... Ale niewiele to pomaga.
Panowie Gazownicy pocieszają nas, że problem powinien zniknąć po pierwszym lecie - jak się zobi ciepło, woda odparuje w rurkach i "wyjdzie" z gazem. Mam nadzieję.

Śmieci.
Bardzo porządną mamy gminę. Co drugi tydzień wywożą odpady sortowane (za to się nie płaci, worki puste zostawiają w zamian za pełne), a co drugi - niesortowane z kubłów. Raz na kwartał makulaturę, a dwa razy do roku - "śmieci" wielkogabarytowe typu meble czy lodówki. Terminy wywozów na cały rok ślicznie i na kolorowop rozpisane są w "rozkładzie jazdy", który dostalismy po podpisaniu umowy z gminą.
Przekonaliśmy się już, że w tym systemie, gdy w osobnych worach ląduje plastik, metal i szkło, na pozostałe śmiecie w zupełności wystarcza nam jeden kubeł na dwa tygodnie.
A jak się podniósł poziom świadomości ekologicznej naszych dzieci !! Muszę się teraz gęsto tłumaczyć, gdy córka odkryje puszkę albo kubek po jogurcie w "zwykłym" koszu...

Dojazdy.
Nie jest wcale źle, nawet teraz, gdy mamy u siebie prawdziwą Syberię. Fakt, że w czasie, gdy ulice w mieście są już od kilku dni czarne i suche, nasza lokalna droga wygląda dalej jak aleja wjazdowa do pałacu Królowej Śniegu. Ale nie zdarzyło mi się utknąć w żadnych zaspach nawet w okresie najgorszych opadów, a raz nawet - co za szok! - pług śnieżny przejechał po naszej wewnętrznej, prywatnej drodze.
Naprawdę, ta gmina jest OK.

A w ogóle, to jest fajnie.
Podoba mi się mieszkanie w domu.
Podoba mi się grzebanie pogrzebaczem w kominku i zapach żarzącego się drewna (budzący odległe, ale jakże przyjemne, mazursko-wakacyjne skojarzenia).
Podobają mi się pola pokryte wciąż idealnie białym i iskrzącym się śniegiem, gdy w mieście już od tygodnia zrobiła się z niego szarobura skorupa.
Podobają mi się relacje z sąsiadami, którzy nie są blokowo-anonimowi, tylko coraz bardziej znajomi i chętni do wzajemnej pomocy.
Podoba mi się lokalny, bardzo ożywiony zwyczaj urządzania niedzielnych kuligów dla dzieci - choć osobiście optowałabym za ograniczeniem tej konkurencji do dróg osiedlowych oraz za wyłączeniem z niej traktorów, a niekórym tatusiom, ciagającym dzieci za samochodem, zdecydowanie zaleciłabym zdjęcie nogi z gazu...

magmi
17-02-2005, 09:44
Doszczętnie nas poprzedniej nocy zasypało śniegiem.
Rano wyjrzałam przez okno i zbladłam - uda mi się wyjechać z garażu, czy nie? Mąż tradycyjnie na wyjeździe, na szuflowanie nie ma czasu, Starsze Dziecko lamentuje, że się spóźni do szkoły...
Zapakowałam dzieci do samochodu w garażu i spróbowałam otworzyć bramę. Brama stawiła opór.
Sprężyłam się w sobie i huknęłam w nią barkiem, prawie wylatując na podjazd.
Tu okazało się, że brama uchylna ma tę zaletę (w odróżnieniu od bardziej ekskluzywnych bram roletowych czy segmentowych), że w potrzebie pełni rolę substytutu szufli do śniegu w rejonie wjazdu do garażu. Wyjechałam. Zamknęłam bramę. Wzięłam rozpęd na podjeździe, odmawiając przy tym krótką modlitwę, a nastepnie z tego rozpędu pokonałam naszą osiedlową uliczką pokrytą 30cm warstwą świeżego śniegu - byle się nie zatrzymać, bo już nie ruszę! Dotarłam do drogi asfaltowej, co prawda też pokrytej śniegiem, ale już nieco ubitym, otarłam pot z czoła i radośnie poturlałam się w kierunku cywilizacji.
Po południu jednakże zaczęłam się zastanawiać, czy aby uda mi się również do domu wrócić. Bo przez cały dzień śnieg padał sobie dalej.
Wieczorem więc wjeżdżam na naszą wieś, z dziećmi i duszą na ramieniu (ale dzieci nie na ramieniu, tylko na tylnym siedzeniu oczywiście... o, zrymowało mi się...) a tu tadadam, niespodzianka! Gmina po raz kolejny wysłała nam na ratunek kawalerię, pług odśnieżył rzetelnie całą naszą osiedlową uliczkę!
Poczułam się przez chwilę naprawdę Zadbanym Obywatelem.

Ale tej zimy zaczynam już mieć dość.

Sezon budowlany coraz bliżej, w kwietniu chcielibysmy zabrać się za podłogi na poddaszu.
W planie od początku było położenie tam mozaiki parkietowej, pytanie tylko - jakiej? Po przedyskutowaniu sprawy wyłoniły się kryteria: podłoga ma być jasna, a przy tym nie rzucająca się w oczy, czyli o jednolitym kolorze i bez wyraźnego usłojenia. Co w praktyce oznacza brzozę albo klon. Z tym, że brzoza jest dość miękka - w sypialni by to nie przeszkadzało, ale mamy wątpliwości co do pokoi dzieci.
Czyli klon - decyzja podjęta.
No i stop. Bo mozaikę klonową można, i owszem, pooglądać sobie w przeróżnych punktach sprzedaży na wystawkach, ale nigdzie nie spoób jej kupić. A w każdym razie nam się nie udało.
Pomocy! Czy ktoś z Was nie nie wie czasem, gdzie to można dostać? Nie musi być na Śląsku...

magmi
05-03-2005, 12:58
Nasz kominek doczekał się nareszcie uwiecznienia na zdjęciu. Z tej okazji zebrałam nasze zdjęcia przedbudowlane, budowlane i pobudowlane w nowy album, który można oglądać tutaj:

http://magmi.photosite.com/

Zapraszam!

magmi
24-03-2005, 11:52
Wiosna przyszła nareszcie. Dzisiaj zaczynam porządki w ogrodzie. Krzewy trzeba poprzycinać (te co trzeba), stare liście pozbierać, zeszłoroczne badyle bylin uprzątnąć...

W lutym przeżyliśmy pierwszy kinderbal w nowym domu. Starsze dziecko obchodziło hucznie swoje dziewiąte urodziny. Wobec sporej powierzchni oraz imponującej liczby pomieszczeń w naszym domu, hitem wieczoru okazała się zabawa w "sardynki w puszce". Kto nie zna, temu wyjaśniam, że jest to odmiana gry w chowanego - jedno dziecko się chowa, reszta go szuka, a kto znajdzie, ten cichutko się do schowanego dokleja - tak, że szukających jest coraz mniej. Na koniec wszyscy siedzą w tej samej kryjówce.
Tym sposobem miałam okazję sprawdzić w praktyce, że ośmioro dzieci mieści się (między innymi):
a) za zasłoną naszych drzwi tarasowych
b) pod jednym łóżkiem
c) w jednej szafie dwudrzwiowej.

Końcówka zimy dała nam popalić. Newralgicznym odcinkiem dojazdowym okazał się 20-metrowy odcinek drogi prowadzący od asfaltu do naszej osiedlowej uliczki. Sąsiaduje on z jednej strony z odsłoniętym polem i gdy wieje silniejszy wiatr (a u nas wieje prawie ciągle), jest regularnie zasypywany śniegiem. Na początku marca wiatr usypał takie zaspy, że przez dwa dni wszyscy sąsiedzi wspólnymi siłami przepychali tamtędy swoje pojazdy, gdy ktoś zapragnął wyjechać do miasta lub wrócić do domu...
Właściwie niedużo potrzeba, żeby ten problem rozwiązać. Wystarczyłyby płotki śniegowe wzdłuż drogi. Ale obawiamy się, że nie ma co liczyć na czyjąkolwiek pomoc w tym zakresie - i jeśli na przyszłą zimę chcemy płotki, musimy sami się o nie postarać. Przypuszczam, że nasi panowie zorganizują sobie na tę okoliczność jakieś przyjemne, jesienne, wspólne popołudnie z piłami i młotkami. Już przy tym wypychaniu doskonale się bawili...
Zaoferowalismy na ten publiczny cel drewno - zostało nam trochę stempli i desek po budowie. Tylko gdzie potem przechowywać te płotki przez resztę roku? Chyba każdy sąsiad weźmie po jednym do swojego ogrodu?

W ramach dodatkowych zimowych atrakcji wprowadziły nam się do ogrodu dwa bażanty. Urządziły sobie zaciszną sypialnię pod sosenką, a rano wyłaziły na popas, odgrzebując spod śniegu fragmenty trawnika. Gdy wychodziliśmy z domu po drewno, urażone kuraki z łopotem odlatywały przez płot do sąsiadów, ale po chwili znowu mieliśmy je u siebie. Już się zaczęłam martwić, że założą pod tą sosenką gniazdo i będziemy mieć całą hodowlę w ogrodzie, ale na szczęście z pierwszymi ciepłymi podmuchami wyniosły się na okoliczne pola.

Po świętach nieodwołalnie rozpoczynamy nowy sezon budowlany. Od brukowania. Jeśli tylko się da, bo na razie po znacznym obszarze naszego przeddomowego ogrodu można pływać pontonem.
W ramach oszczędności postanowiliśmy zmodyfikować plany odnośnie ogrodzenia frontowego. Kupimy i zamontujemy bramę przesuwną i furtkę, natomiast zamiast płotu z klinkieru i drewnianych przęseł posadzimy żywopłot. Chyba grabowy, taki jest plan na dzisiaj. Jeśli ktoś uważa, że to głupi pomysł, jeszcze można nas od niego odwieść, tylko proszę o uzasadnienie na piśmie...
Na razie sąsiad podniósł kwestię lokalizacji domofonu. Zaproponował umieszczenie go w dziupli drzewa. Niezły pomysł, tylko że nie mamy dziupli przy furtce. Ani drzewa, jeśli chodzi o ścisłość. Wyhodowanie zajmnie trochę czasu, w związku z czym nie mam pojęcia, do czego póki co przymocujemy domofon, ale coś na pewno wymyślimy.

magmi
19-04-2005, 12:52
Wiosną, moi drodzy, dom jest jedynie dodatkiem do ogrodu.
Przypuszczam, że latem tym bardziej.

Ponieważ więc główny nurt naszego życia domowego wypłynął na zewnątrz, odłożyliśmy na później kwestię podłóg na poddaszu i zajęliśmy się brukami.

Od kilku dni Panowie Brukarze układają przed naszym domem zamaszyste esy-floresy z grubej kostki granitowej - tej, którą na jesieni odkupilismy z rozbiórki torowisk tramwajowych. Gruba kostka występuje w charakterze obramowania, a od jutra ma się rozpocząć wypełnianie konturów kostką drobną. Wszystko układa się faliście i płynnie, ścieżki wędrują leniwie w górę i w dół, drobna kosteczka też ma być ułożona łukami...
...a tymczasem u naszych zaprzyjaźnionych Sąsiadów też brukują, co obserwujemy z zainteresowaniem, bo tam prace zmierzają w zupełnie innym kierunku. Sąsiedzi wybrali kostkę betonową, narzucającą bardziej regularne, geometryczne kształty. Ich ścieżki skręcają karnie pod kątem prostym i każda powierzchnia trzyma solenny poziom, a jeśli już następuje zmiana poziomu, to w postaci rzeczowego schodka.
Tak się zastanawiam, czy to coś o nas i o nich mówi? Pewnie tak...

Jak skończymy brukować, będziemy montować bramę i furtkę. Potem przysypiemy nareszcie agrowłókninę kamyczkami, bo Sąsiad mówi, że przez tę naszą wstrętną folię wstydzi się zapraszać znajomych do domu. (Nie będziemy takim miłym Sąsiadom robić obciachu, w końcu niejedną już butelkę mamy za sobą i nawet w Srabble uprzejmie z nami przegrali...)
No a potem czeka nas zagospodarowanie ogrodu frontowego. Oj, będzie co robić na zewnątrz chyba aż do jesieni...

magmi
21-04-2005, 10:17
Brukowanie trwa.
Bałagan dookoła domu wciąż mamy straszny, ale zaczyna się już z niego wyłaniać Nowy Porządek Rzeczy.

Z tyłu domu zniknęła strasząca od roku dziura częściowo wypełniona gruzem, a w jej miejscu, za szklanymi drzwiami, pojawił się kolisty w kształcie TARAS. Nawierzcnia na razie niespecjalna, tzw. podbudowa, czyli drobny żwir, ale już jutro Panowie Brukarze mają układać kostkę granitową. Trawnik, który dotychczas "wyskakiwał" optycznie do góry za tą zagruzowaną dziurą, robiąc wrażenie pagórka, nagle grzecznie się spłaszczył i położył na poziomie tarasu. Zgodnie z naszymi wyobrażeniami o jak najściślejszym połączeniu domu z ogrodem, już niebawem będziemy mieć podłogę w domu, taras i trawę niemal na jednym poziomie.

Z przodu prace są już posunięte dalej.
Ścieżka od furtki ułożona w tzw. "jaskółki" albo "rybie łuski". Potem kosteczkowe koło (okrzyknięte przez nas rondem) na środku frontowego podwórka, w miejscu gdzie główna ścieżka krzyżuje się z łącznikiem do garażu i wąską ścieżką żwirową prowadzącą na przedni, jadalniany taras. Dalej ganek przy drzwiach wejściowych, ułożony o schodek wyżej w półokręgi. A dzisiaj układają przedni taras (w duże koło i uzupełniające "jaskółki").
Został jeszcze cały podjazd do garażu...

Żwirowa ścieżko-opaska wzdłuż boku domu ma - na nasze życzenie - tylko 80cm szerokości. Trochę mnie męczy, czy nie wyszła za wąska.

Dziasiaj z samego rana miał przyjechać wielki samochód płukanego, okrągłego żwiru, do wysypania na agrowłókninie pomiędzy krzewami w ogrodzie. Zaleciliśmy, żeby wjechał jak najgłębiej do tyłu, żeby nie trzeba było taczkami za daleko jeździć. Przed wyjazdem do pracy zleciliśmy Panom Brukarzom zadbanie o bezpieczństwo naszych drzew przy tej operacji. Mam nadzieję, że przeżyły i że nadal mają korę i gałęzie...

magmi
27-04-2005, 10:58
Brukowanie dobiega końca.
Do skończenia zostały właściwie tylko nawierzchnie, które mają być wysypane tłuczniem granitowym (dodatkowe miejsce parkingowe obok garażu, ścieżka wokół ogrodu, opaska przy domu). Tłucznia chwilowo brak, Panowie Brukarze wykonali więc póki co obramowania z kostki, a dokonczyć robotę mają w przyszłym tygodniu.

Tymczasem na naszej agrowłókninie, pomiędzy krzewami, rozparcelowany został kopczykami żwir rzeczny - czyli okrągłe, kolorowe kamyczki. Na razie trochę dziwnie to wyglada - jakby jakiś monstrualny, kamienny kret buszował w ogrodzie. Ponieważ nasze krzewy są jeszcze małe, na właściwy efekt trzeba będzie poczekać cierpliwie co najmniej dwa lata...
Bo ma być tak: dużo zielonego (szeroki żywopłot nieformowany z różnych krzewów + byliny z przodu), a pomiędzy zielonym widać trochę kamyczków.
A na razie będzie tak: morze kamyczków, a na nim od czasu do czasu trochę zieleniny...
Ogrodnictwo jest zajęciem dla cierpliwych. Albo dla niecierpliwych, którzy cierpliwości chcą się nauczyć.

Bramę i furtkę zamówiliśmy, ale kiedy dojdzie do montażu, trudno powiedzieć, bo producent (Wiśniowski) nie nadąża z realizacją zamówień. Wiosna wszak!
Nie byłoby to żadnym problemem, tylko termin na sadzenie żywopłotu mi uciekł. Teraz to chyba dopiero jesienią...

magmi
06-05-2005, 11:13
Ziemi nam potrzeba, ziemi!
I to ile! Liczyliśmy, liczyliśmy i ciągla nam wychodziło, ze z 10 wywrotek. Niemożliwe, powiadaliśmy sobie - i liczyliśmy od nowa, ale nie chciało wyjść inaczej. W końcu przyjechały trzy wywrotki i niestety okazało się, że liczby nie kłamią. Brakuje jeszcze dwa razy tyle... O ile nie chcemy mieć każdej wiosny stawu przed domem.

Brukowanie zakończone i żałobnie rozliczone, ogród z tyłu domu zaczyna wyglądać jako-tako. Morze kamyczków leży na agrowłókninie, moje bardzo małoletnie krzewy robią co mogą, żeby wyprodukować z siebie jak najwięcej zieleni, a trawnik rośnie w tempie, które nas przeraża. Kosimy co tydzień niziutko, ale właściwie trzeba by dwa razy w tygodniu, bo pod koniec jest już normalna dżungla - a co będzie w lecie? Mój mąż zapowiedział, że jak jeszcze raz posypię to trawsko jakimś nawozem, osobiście mnie udusi.

Z przodu domu dziki bałagan. Obok kopca kamyczków rzecznych leżą góry ziemi podspodniej (te trzy przywiezione wywrotki), które nasz zaprzyjaźniony Pan Ogrodnik taczkami pracowicie rozwozi w terenie. Lada moment musimy też przywieźć porządny humus na wierzch.
Na wyniesienie do Nowobudującego Sąsiada czeka stosik drewna (jakieś resztkowe stemple i szalunki).
Coś trzeba zrobić ze sztapelkiem betonowych bloczków fundamentowych, które nam zostały na pamiątkę.
A na środę umówiona jest ekipa do wylania fundamentów pod bramę przesuwną, która przy tej okazji ma też zlikwidować tymczasowe ogrodzenie i wbetonować w ziemię słupki ze stali ocynkowanej, na których rozciągniemy siatkę autostradową - jak niedawno pisałam, ma to być kręgosłup (w przyszłości niewidoczny) grabowego (chyba?) żywopłotu.

Starsze Dziecko za tydzień świętuje Pierwszą Komunię. Miałam nadzieję, że się do tego czasu wyrobimy z uporządkowaniem naszego podwórka, ale raczej nie ma szans...

magmi
02-08-2005, 10:44
Oj, długo mnie tu nie było.
Z kilku powodów.
Po pierwsze, na skutek utraty płynności finansowej wszelkie prace budowlane zostały wstrzymane i nie było o czym pisać.
Po drugie, nasze życie od wiosny przeniosło się do ogrodu. Do domu wchodzimy spać. Odnotowujemy w naszej rodzinie całkowity, aczkolwiek sezonowy, zanik entuzjazmu dla internetu oraz innych zdobyczy cywilizacji.
Po trzecie, chociaż prace budowlane zostały wstrzymane, to prace ogrodowe bynajmniej - i na stukanie w klawiaturkę brak nie tylko zapału, ale i czasu.

No, ale teraz nastąpił zwrot akcji. Przeprowadziwszy z powodzeniem śmiało zakrojoną akcję porządkowania naszych spraw finansowo-kredytowych, rzucamy się od nowa w wir, nieprawdaż... podejmujemy nowe wyzwania z podniesionym czołem... i tak dalej... z nowym zapasem sił... (ekhmmm... no może trochę przesadziłam...)

Po pierwsze, będą podłogi na poddaszu, malowanie na poddaszu, tapetowanie na poddaszu... I z tego wszytskiego bystry czytelnik już pewnie odgadł, że wreszcie zamieszkamy na poddaszu. Mam nadzieję, że jeszcze przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego.
Koniec ze spaniem na codziennie od nowa rozkładanej kanapie. Uff... Aby taka przeprowadzka była możliwa, czeka nas niestety jeszcze jedna, dodatkowa, inwestycja: rolety wewnętrzne do okien dachowych. O ile nie chcemy ugotować się żywcem zaraz pierwszej nocy.

Po drugie, do końcu sezonu mamy też nadzieję wykonać główne roboty ogrodowe: żywopłot od ulicy, krzewy ozdobne wzdłuż płotu z boku, trawnik przed domem, no i obowiązkowo jakaś ładna, wolno rosnąca choineczka na jego środku - żeby co roku było na czym wieszać wiadome lampki.

I na koniec - tadadam! Już za dwa tygodnie startujemy z ELEWACJĄ.
Jestem niesłychanie szczęśliwa z tego powodu. Widok gołego Porothermu bardzo mi już obrzydł. Chciałabym też, żeby uroda naszego domu stała się w końcu widoczna nawet dla osób całkowicie pozbawionych wyobraźni, a tej naprawdę potrzeba sporo, żeby w obecnym stanie rzeczy ową urodę dostrzec.
Wykończenie elewacji zamknie właściwie całość robót zewnętrznych - o brukach pisałam, od tego czasu przybyła nam także brama i furtka oraz siatka pod żywopłot, a mój mąż pomocą obu ojców zmontował drewniany domek na narzędzie ogrodnicze. Nawet kamienny krąg na ogniska już mamy. Ognisko inauguracyjne z udziałem sąsiadów odbyło się oczywiście w Noc Świętojańską...

Tu jeszcze parę uwag natury obyczajowej, dla tych, którzy takie wątki lubią.
Jednym z milszych aspektów mieszkania na naszej małej uliczce jest międzysąsiedzkie życie towarzyskie.
W naszym ogrodzie stoi na stałe rozwieszona siatka do badmintona. Jest w użytku niemal codziennie, ktoś zawsze ma ochotę przyjść i pograć. Nasz Sąsiad w ramach wkładu w życie lokalnej społeczności zrobił u siebie wędzarnię. Kurczaki już jedliśmy, teraz czekamy na rybki...
Wczoraj zaś, ponieważ wszyscy właśnie wróciliśmy z urlopów, kolejny Sąsiad zwołał wieczorne, tarasowe zebranie wakacyjno-reminiscencyjne. Bardzo udane, mimo poniedziałku - gdyby nie perpsektywa długiego, pracowitego tygodnia, pewnie nie rozeszlibyśmy się już o północy.
I gdy tak sobie siedzieliśmy przy czerwnonym winie, ciepłym letnim wieczorem, gwiazdy w górze, zapach maciejki i cała ta uśpiona zieleń wokół, ktoś westchnął z żalem, że szkoda, że już po wakacjach... A na to nasz Sąsiad: Co ty opowiadasz. Przecież my tu ciągle jesteśmy na wakacjach, trzeba tylko co dzień na parę godzin do pracy wyskoczyć.
I naprawdę - tak właśnie jest.

magmi
03-08-2005, 09:54
Pewna powszechnie szanowana Forumowiczka zadała mi pytanie o koncepcję kolorystyczną elewacji. Ponieważ jest to zagadnienie, które zazwyczaj interesuje wszystkie kobiety (wiem po sobie), chwytam za klawiaturę i odpowadam publicznie.

Założenia są takie: spora część elewacji (tzn. ściany szczytowe na całej wysokości poddasza) będą, zgodnie z projektem, pokryte oblicówką drewnianą w kolorze naszej podbitki i okien - czyli dość ciemnym, rudo-brązowym. Cokół - klinkierowy, ceglastoczerwony, taki jak kominy.

Do zdecydowania pozostała kwestia tynków.
Z technicznego punktu widzenia jest to operacja dwuetapowa.
Najpierw trzeba zrobić normalny tynk cementowo-wapienny (bo ściana jednowarstwowa z Porothemrmu), a na to dopiero tynk cienkowarstwowy, silikonowy, firma jeszcze niesprecyzowana - najbardziej polecają nam Terranovę, ale jest najdroższa, więc może Kreisel albo Kabe.
Co do koloru... Ściągnęłam z biura projektów wzornik kolorów dla naszej Klementynki i poeeksperymentowaliśmy sobie.
No i wyszło na to, co było do przeiwdzenia z góry - że przy tylu ciemnych elementach (dach, okna, oblicówka, cokół) właściwie najlepszy byłby tynk żółtawy albo kremowy, albo beżowo-piaskowy, ale w każdym razie bardzo jasny - prawie biały. I do tego o ton ciemniejsze opaski dookoła okien.
Czyli klasyka.

magmi
09-08-2005, 09:53
Od niedzieli układamy podłogi na poddaszu.

Przez długi czas trzymaliśmy się wersji z mozaiką parkietową. Ale primo po pierwsze, nie znaleźliśmy mozaiki klonowej (a na klon uparłam się jak ten osioł nie przymierzając), a primo po drugie, wizja klejenia-szlifowania-lakierowania nad naszymi głowami z czasem coraz bardziej nas przerażała. Oczyma wyobraźni niemal widziałam już te kłęby pyłu i fale smrodu spływające na niewinne główki naszych dzieci pogrążonych w błogim śnie... i nasze też przy okazji... i tak przez jakieś trzy tygodnie...
I pewnego pięknego dnia spojrzeliśmy sobie w oczy i rzekliśmy zgodnie: będzie deska.

Jaka deska? Barlinecka.

Tu pewnie niektórzy przeżegnają się ze zgrozą - straszliwe i miażdżące opinie na ten temat można wyczytac na forum. Ale ja, jako urodzona optymistka, wyszłam z założenia, że skoro moja kobieca intuicja podpowiada mi to rozwiązanie, to znaczy, że będzie dobrze. I przecież firmy rozwijają swoje produkty... i na ogół starają się poprawiać jakość, więc może i ta deska lepsza jest, niż kiedyś bywała... I tak dalej, umotywować już podjętą decyzję to my umiemy doskonale.

Zakupiliśmy więc 70 metrów kwadratowych podłogi klonowej, po czym zaczęłam wiercić mężowi dziurę w brzuchu.
Że szkoda kasy na układaczy... że może byśmy spróbowali tymi ręcami... a on nie i nie.
Bo materiał drogi, a co jak spartolimy? Bo próbował kiedyś z moim ojcem układać panele plastikowe i porażka (no, ale przy tamtych to nawet wezwani fachowcy naklęli się i napocili zdrowo - takie były krzywe).
W końcu w desperacji przyniosłam sobie jedną paczkę na poddasze (mąż odbywał właśnie sjestę poobiednią, przemknęłam obok na paluszkach) i złożyłam próbnie kilka desek. Proste jak drut. Wezwałam męża. Obejrzał sobie moje dzieło i - układamy.

Przez niedzielne popołudnie oraz wczorajszy wieczór ułożylismy dwa pokoje i zaczęliśmy trzeci. Właściwie główny problem leży w wymierzeniu pomieszczenia i rozplanowaniu desek (nie mogą zostawać przy ścianach końcówki za krótkie ani paski zbyt chude). Samo układanie jest banalnie proste i łatwe. Deski są równiutkie i podłoga wygląda bardzo ładnie - ładniej, niż się spodziewałam nawet. Pozostaje pytanie, jak to się będzie sprawować w dłuższym okresie czasu.

Tymczasem na naszym podwórku pojawiła się kupka drobnego piasku, betoniarka i trochę innego sprzętu - od czwartku rusza tynkowanie elewacji.
Równocześnie usilnie poszukujemy stolarza do wykonania oblicówki na ścianach szczytowych - bo ten, który nam robił podbitkę, jest niestety nieosiągalny. Kolor tynku ozdobnego mamy już wybrany. Ale to będzie dopiero w październiku...

magmi
18-08-2005, 11:49
Podłogi na poddaszu ułożone.
Zaczęliśmy tapetowanie i malowanie. W sumie mamy 70m2 poddasza, więc to coś jakby remont sporego mieszkania... Ale posuwamy się do przodu i myślę, że do września przeniesiemy się do naszych nowych sypialni.

Równolegle trwają prace na zewnątrz. Panowie Tynkarze wczoraj zakończyli kładzenie tynków cementowo-wapiennych, a dzisiaj kleją nam opaski dookoła okien ze styropianu i siatki.
Ich Szef złamał się pod naszym zmasowanym naciskiem (wcześniej stawiał opór, bo sezon ma do końca roku dokładnie obstawiony innymi robotami) i ci sami panowie zrobią nam też drewnianą oblicówkę na ścianach szczytowych, przedzierzgnąwszy się uprzednio w Panów Stolarzy (żadna sztuka dla chłopaków z Nowego Sącza, jak mówią...).
Zabawę z drewnem mają zacząć od poniedziałku.

Muszę powiedzieć, że aż trochę mi żal, że tej ekipy i tego Szefa nie znaliśmy wcześniej, kiedy zaczynalismy budowę. Nie żeby nasi budowlańcy tacy źli byli, swoją robotę robili porządnie i z wyniku jestemy generalnie bardzo zadowoleni.
Ale cośmy się naużerali naszym byłym Szefem Ekipy z powodu różnych opóźnień! Jaki tragiczny bajzel zostawiali po sobie wszyscy niemal kolejni fachowcy!
A tymczasem aktualnie u nas obecni Panowie Tynkarze nie dość, że są zawsze punktualnie na budowie i wygląda na to, że robotę skończą przed umówionym terminem, to jeszcze sprzątają po sobie CODZIENNIE. Wiadomo, ile brudu i bałaganu powstaje przy tradycyjnych tynkach - bardzo się tym stresowaliśmy, bo przecież mamy już położoną kostkę granitową naokoło domu. Tymczasem codziennie popołudniu nasze podwórko wygląda tak, jakby przez cały dzień absolutnie NIC SIĘ NIE DZIAŁO. Przybywa tylko kolejna otynkowana ściana...
Na samym początku podpadłam Panom Tynkarzom, bo - podpuszczona przez mojego Tatę - pytałam, czy nie zamierzają używać listew, żeby ściany były równe. Panowie spojrzeli na mnie z lekceważeniem, po czym za pomocą dwuipółmetrowej łaty wykazali mi - przykładając ją co pół metra - idealną równość wykonanego właśnie tynku. Położyłam więc uszy po sobie i przestałam się czepiać.
Drugą radą mojego Taty natomiast podzieliłam się otwarcie z Panami Tynkarzami. Brzmiała ona tak: "Niech ci sami ludzie robią potem tynk cienkowarstwowy, to będą wiedzieli, że mają sobie zrobić równy podkład, bo inaczej będą kłopoty z zacieraniem". Panowie Tynkarze przytaknęli.
W związku z tym, po skończeniu drewnianej oblicówki będą znowu tynkować. Na silikonowo tym razem.

magmi
19-10-2005, 22:40
I znowu jesień...
Raz jeszcze wydobyłam z archiwum mój dziennik i zdmuchnęłam z niego grubą warstwę wirtualnego kurzu. W międzyczasie tyle nowych, interesujących i barwnie pisanych dzienników budowy pojawiło się na forum, że aż wstyd zawracać głowę starymi historiami - ale ponieważ każda porządna opowieść powinna mieć początek, środek i zakończenie, dziś pora na ostatnią stronę.

Nasz dom jest właściwie gotowy.
Słówko "właściwie" kryje w sobie schody czekające na wykończenie drewnem, brak drzwi wewnętrznych na poddaszu oraz składzik rupieci wszelakich w miejscu, gdzie powinna w przyszłości zaistnieć nasza główna łazienka. Oczywiście wprawni czytelnicy dzienników (że już o budowniczych własnych domów nie wspomnę) doskonale w lot pojmują, że te braki są efektem innych braków, fundamentalnych rzec by można. Których zapełnienia w najbliższej przyszłości się nie spodziewamy.
Ale to już są braki kosmetyczne. Może łazienka najmniej, ale ponieważ mamy jedną kompletną łazienkę na parterze, a do tego wykończony i działający wucecik przy sypialni na poddaszu, nie ma żadnego dramatu. Może to nawet dobrze, że się trochę odwlecze, bo nie mamy jeszcze gotowej koncepcji wykończenia głównej łazienki, a tak... Pooglądamy kafeleczki... zdjęcia... cudze domy... i się koncepcja wykluje. W swoim czasie.

Dziękuję wszystkim, którzy wiernie czytali mój dziennik i trzymali za nas kciuki. A także tym, którzy czytywali go z doskoku. Dziękuję za wszystkie komentarze i słowa otuchy.
Nasz dom z nowymi zdjęciami można zobaczyć i skomentować tutaj:
http://murator.com.pl/forum/viewtopic.php?t=57380