PDA

Zobacz pełną wersję : Dziennik Alicjanki



Alicjanka
12-03-2002, 12:43
Wciąż obecny stan to surowy-otwarty D23.
Aby nadgonić to co w tym roku juz się obyło:

GRUDZIEŃ'01: Musi zapaść szybka decyzja dotycząca okien. Chcemy odliczyć sobie okna, czyli potrzebny nam rachunek jeszcze w 2001 roku. Zbieram oferty, jeżdżę autobusami po wystawkach. Bardzo podoba mi się Gebauer (meranti w lazurze), ale od jednego z byłych współpracowników z Bartyckiej słyszę same negatywy:
- owszem okna bardzo ładne ale tylko na wystawce. na budowę przyjeżdżają nieporównywalnie gorsze.
- bardzo trudno załatwić reklamację, kłopoty ciągną się miesiącami, dlatego też nikt nie chce z Gebauerem współpracować.
Znajduję przedstawiciela w Komorowie. Współprcuje z firmą od roku i nie miał żadnych kłopotów.
Jestem skłonna zaryzykować, ale muszę mieć zabezpieczenie. Negocjujemy, że zapłacimy 85% ceny i dostaniemy rachunek na całość kwoty. Pozostałe 15% dopłacimy gdy okna przyjadą i je sprawdzimy (czyli w Marcu). Dodatkowo jeśli kupimy w tej samej firmie drzwi wejściowe dostaniemy na nie dodatkowy upust
500zł. Dla mnie super, bo wykonanie drzwi Gebauera które czekają na jakiegoś klienta są bez zarzutu a cena umiarkowana.
Razem okna 22000zł. Drzwi wejściowe około 3000zł. Do tego dojdzie robocizna.

STYCZEŃ: zastanawiamy się jak rozłożyć prace w tym roku, aby wprowadzić się w Sierpniu. To jest mój twardy warunek, bo starsze dziecko od września idzie do szkoły, więc trzeba się zmobilizować, aby szkoły zmieniać nie musiało. Mój mąż twardo obstawia że jest fizyczną niemożliwością wykończyć dom w siedem miesięcy. Trudno przekonywac "laika". Jak dojrzeje i skruszeje :wink: to przyzna mi rację. Na mój rozum w marcu robimy instalacje wodne i ogrzewania ( w części podłogowego, w częsci grzejniki)i wylewki tak żeby nie było już mrozów, kwiecień na elektrykę, maj na tynki wewnętrzne (płyta GK) i sufit z ociepleniem stropu drewnianego. Lipiec to podłogi, kafelki, łazienki itp, a sierpień tynki zew., podbitki i cokolwiek jeszcze zostanie. Na pewno coś mi się omskło, z tego co ma być wykonane, ale wciąż mi się wydaje, że jakby jest luźno z tym czasem.

LUTY część optymistyczna:
Trzeba zabrać się za załatwianie formalności i obliczyć kosztorys. Zasiadam do rozmów z fachowcami, bo nie wiem ile mam liczyć na tynki czy sufit np. Ze zgrubsza obliczonego kosztorysu wynika mi, że potrzebujemy jeszcze 180 000zł, nie uwzględniając dużej łazienki i robót ziemnych dookoła domu. Coś dużo, cholera, a trzeba uwzględnić rezerwę! Szacuję że będziemy musieli wziąć 200000zł kredytu zanim nie sprzedamy mieszkania (a z tym może być krucho). Po sprzedaży mieszkania zostałoby nam jakieś 120 000zł kredytu, to jest miesięczna rata 1200zł (biorąc kredyt w Euro). Wszystko wydaje się relane, nawet moje wymarzone deski afrykańskie do sypialni wydają się zmieścić w planach. Świat jest piękny, a życie jest cudowne!

LUTY część pesymistyczna:
Marek ma ataki bólu. Drugi raz w życiu widzę go płaczącego. Pierwsza diagnoza kamienie nerkowe. OK od kamieni się nie umiera, "zdaje się że teraz na ciebie przyszła pora rodzić" - żartuję. Jakoś żaden kamień się nie urodził, a bóle stają się coraz silniejsze. Druga diagnoza: wyrostek przewlekły. Badania krwi nie potwierdzają, garstrolog też nie. Podejrzenia padają na kręgosłup. Trzeba coś zrobić. Zapisuję go na rezonans magnetyczny. Wynik: ucisk dysku miękkiego na rdzeń kręgowy, potrzebna operacja. Co za tym idzie - rehabilitacja - to leżenie przez dwa miesiące i oszczędzanie się przez resztę życia. Wynik bardziej bezpośredni dla tego dziennika, to strata Marka pracy. Pracodawcy w zeszłym roku zastanawiali się nad zamknięciem Marka działu, ale wybronił się dobrą sprzedażą. W tym roku też by się wybronił... gdyby sprzedawał. Ale będzie leżał, więc trzeba się liczyć z najbardziej prawdopodobnym wynikiem tych okoliczności. Cóż zdrowie najważniejsze. Zatem najpierw decyzja czy budujemy dalej czy się zatrzymujemy. Ja jako entuzjastka wolę mieszkać na betonie w swoim domu niż na parkiecie w bloku. Poza tym odkładając budowę tracimy zainwestowane w nią pieniądze. W przyszłości na ewentualnej jednej pensji nigdy nie dokończymy budowy. A pracy szuka się długo. Nasz znajomy, profesjonalista, w Warszawie szukał osiem miesięcy.
Decyzja zapada na tak: w tym roku jeszcze są dwie pensje. Trzeba ograniczyć wydatki, zrezygnować z wykańczania jednej z łazienek (10m2!), deski afrykańskie idą w odstawkę. Meble kuchenne wezmę te co mam. Szukam tanich parkietów. Zrezygnujemy z terakoty za 70zł, na rzecz tej za 36zł/m2 i jakoś skończymy. Przeliczam ponownie kosztorys. Odejmuję powyższe pozycje, odejmuję studnię za 10 tys, w zamian za którą doprowadzimy wodociąg za ok. 3tys. Wychodzi mi 150 tys. zł. Jaki kredyt mogę unieść sama? Maksymalnie 100 tys.zł wg, mnie (optymistka), maksymalnie 80tys wg. Marka (realista). Powinniśmy już zacząć ogłaszać mieszkanie. O okresie rekonwalescencji na razie nie myślę. Termin operacji ustalony na 16 kwietnia. Do tego czasu trzeba załatwić jak najwięcej formalności (gaz z butli, wodociąg, wyciąg z księgi wieczystej do kredytu, zaświadczenia z ZUSu, urz. skarbowego, doprowadzenienie prądu, umówić fachowców, którzy jeśli dobrzy, to mają długie terminy itp.)i zrobić to co jest już umówione czyli instalacje.

MARZEC: Wchodzi hydraulik. Coś się ruszyło!
cdn



<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: alicjanka dnia 2002-07-22 09:50 ]</font>

Alicjanka
13-03-2002, 14:39
MARZEC (instalacje):
Hydraulika znalazłam z polecenia. Wysłałam mu rzut poziomy domu, z wielkościami pomieszczeń i z zaznaczeniem które pomieszczenia mają być czym ogrzewane, a także obliczenia z projektu dotyczące zapotrzebowania cieplnego, przewidywaną wysokość pomieszczeń, technologię postawienia ścian. W grę wchodziły dwa warianty: ogrzewanie podłogowe - wodne w całym domu (oczywiście bez pomieszczenia gosp, spiżarni i garażu), lub też system mieszany, tzn grzejniki w sypialniach , gabinecie i małej łazience, a podłogowe w reszcie pomieszczeń plus mała łazienka. Z tą małą łazienką jest tak, że samo ogrzewanie podłogowe nie wystarczy, bo ono może ogrzać efektywnie pomieszczenia powyżej 10m2. To samo więc dotyczy wiatrołapu, ale tam dopuszczalna jest temperatura 16-17o C, natomiast łazienka musi być dogrzana. Hydraulik – jak ja go nazywam, a naprawdę instalator, przedstawił nam ofertę na oba warianty. Co prawda jego ceny nie należą do najniższych, ale z oferty wynikało, że wykonanie ogrzewania podłogowego wszędzie ( z ewentualnymi grzejnikami podłączonymi do podłogówki) byłoby nieco tańsze, niż ogrzewanie mieszane. A to z powodu potrzeby zamotowania dodatkowych urządzeń mieszających w tym drugim wariancie.
I tak zgodnie z ofertą wykonanie instalacji ogrzewania podłogowego dla całego domu miało kosztować (145,5m2 x 40zl/m2) 5820 zł + Vat (którego mam nadzieję nie będę płacić) + szacunkowy koszt materiałów 6000zł = 11 820 zł (bez VATu za robociznę).
W czasie gdy ogrzewanie mieszane miałoby kosztować 12 512zł (bez VATu za robociznę).
Do tego dochodzą koszty urządzeń grzewczych (piec jednofunkcyjny z zasobnikiem Viessman) tj ok. 6000 zł, oraz wykonanie i ustawienie kotłowni – 1800zł (znów bez Vatu). Ogrzewanie powinno się więc zamknąć w kwocie około 20 tys. zł. Instalacja ciepłej i zimnej wody miała kosztować 100zł za punkt x 22 =2200, plus około 3000zł za materiał. Również kanalizacja wymagała pewnych poprawek (wyprowadzenie odpowietrzenia dla każdego pionu, przesunięcia wyjść itp.) za to ustaliliśmy kwotę 60zł za punkt. Z wyżej wymienionych cen hydraulik nieco zszedł, bo akurat miał przestój, a ludziom płacił.

Na początku zdecydowana byłam na pierwszy wariant ogrzewania. Wynikł jednak problem podłogi w sypialniach, bo co tam położyć na to ogrzewanie? Niby są specjalne panele, ale nie ma siły żeby ogrzewanie drewna nie odbiło się na kosztach. Znowu płytki w sypialniach to za dużo rozkoszy. Tak więc zgodziłam się na system mieszany, ale pod warunkiem, że w pomieszczeniach „grzejnikowych”, będą porządne, grube dechy (z drzewa afrykańskiego najepiej), żeby nam z dziewczynkami nogi nie marzły.

Tak więc tą część mieliśmy ustaloną, i mieliśmy fachowca do położenia płytek. Ale pomiędzy tymi dwiema sprawami ktoś jeszcze powinien zrobić wylewkę. Hydraulik nie chicał, bo twierdził, że ten od kafelek będzie na pewno marudził. Fachwiec od kafelek znowu stwierdził, że to do niego nie należy, a poza tym musiałby zatrudniać pomocnika, a nikogo takiego nie ma. No to jesteśmy w szachu. Co tu robić? Porozmawialiśmy z murarzem z sąsiedztwa, czy by to zrobił i ile bierze za metr. Jego odpowiedź, że cytuję „nigdy się nad tym nie zastanawiał” (bo on zawsze bierze od całości) niemożliwie mnie zaskoczyła. Ale wreszcie policzył sobie, że może wziąłby ze 25zł za metr, za zrobienie wylewki. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom – 25zł za metr? To znaczy że w każdą warstwę podłogi wkładać będziemy co najmniej te 25zł za metr, czyli w efekcie chodzić będziemy po żywych pieniądzach, do tego ułożonych na sztorc. Wróciliśmy do hydraulika i przycisnęliśmy go. Jak nie zrobi nam także wylewki, to nie bierzemy go wcale! Zgłupieć można, żeby szukać jeszcze jednej ekipy, która dodatkowo może zepsuć efekty pracy tej co przed i tej co po. Hydraulik się zgodził. I ile ma wziąć? 12zł za m2! I to jest to. Tylko, gdy mu wspomniałam, że tam trzeba będzie zrobić różnicę poziomów pomiędzy pomieszczeniami, bo kafelki z klejem to ok. 1,5cm, a deski mają około 2cm, to on mi na to: „ Proszę Pani. Na studiach (tak! On po studiach!) profesor nam mówił: drodzy studenci, pamiętajcie, że na budowie dokładność jest na grubość końskiego paznokcia...”
cdn

Alicjanka
19-03-2002, 09:19
MARZEC (projekt kuchni)
Spotkaliśmy się z Hydraulikiem w „punkcie zero”, jak mawia Max Kolonko. Chciał zobaczyć gdzie ma pracować i ustalić szczegóły. Pierwszym etapem jego działań miałaby być hydraulika, wraz z poprawkami wyprowadzeń kanalizacyjnych, które –wykonywane na etapie stanu zerowego (czyli bez ścian nośnych) skończyły się tym, że np. kuchenne wyprowadzenie kanalizacji po postawieniu ścian okazało się znajdować w przyległej do kuchni spiżarni.

W celu przygotowania się na wejście hydraulika a później elektryka postanowiłam zrobić projekt kuchni. Rozejrzałam się w okolicy, czyli odwiedziłam dwa „studia” kuchenne. Jedno- bardziej nowoczesne, chciało trzysta złotych za projekt. Niestety nie przyszło mi wtedy do głowy zapytać się o formę, czy format dostarczonego mi projektu, bo z góry założyłam, że będzie to wykonane komputerowo.
Po drugiej stronie ulicy znajdowało się inne „studio” kuchenne – z oferty meblowej wnioskując –skierowane dla bardziej ubogiego i nie wymagającego klienta. Oni chcieli 100zł, za projekt. Wyszłam z założenia, że sztuka projektowania polega na wyobraźni przestrzennej i nie zależy od jakości sprzętu. Dlatego wybrałam tańszą wersję. Miałam swoje wyobrażenia dotyczące ustawienia mebli w kuchni, ale myślałam, że może „specjaliści” (ha, ha, ha...to jest objaw czarnego humoru) podsuną mi coś nowego i nieoczekiwanego. Dodatkowo motywowała mnie również wątpliwość dotycząca decyzji skrócenia ścianki w kuchni, która ma kształt litery C (tu trzeba zajrzeć do rzutu parteru w moim domu na stronie http://www.projekty.murator.pl/rzuty.htm?IdProjektu=76 ), na korzyść szerszej przestrzeni przy kominku, która bez tego posunięcia byłaby na tyle wąska, że nie można byłoby rozsunąć stołu w jadalni dla większej liczby osób, tylko trzeba by go przestawiać do salonu. Takie zabiegi uważam jednak za niepotrzebny kłopot, bo po to jest jadalnia, żeby można było z niej swobodnie korzystać. Dlatego postanowiłam skrócić ściankę w której miały mieścić się meble kuchenne o 30cm, ale móc w miarę swobodnie korzystać z jadalni. „Specjaliści” mieli mi podpowiedzieć czy po takim skróceniu uda mi się w pozostałej przestrzeni ustawić to na czym mi zależało, czyli: lodówkę, płytę grzewczą (gazową) i piekarnik na poziomie oczu, w miarę funkcjonalnie, czyli nie tuż obok siebie.
Specjaliści przyjechali na budowę, wymierzyli stan istniejący (jeszcze przed skróceniem ściany) i zostali poproszeni o przedstawienie dwóch wariantów projektu: ze ścianą dłuższą i krótszą, oba warianty z wymaganym przeze mnie programem użytkowym opisanym wyżej. Przy następnym spotkaniu już w „studio” okazało się, że ponieważ inna osoba mierzyła kuchnię, a inna rozmawiała ze mną o moich oczekiwaniach i ta druga osoba miała właśnie przygotować projekt, stan istniejący uznała za już skrócony i dodatkowo przygotowała projekt na ścianę dłuższą niż miała tam kiedykolwiek istnieć. Wówczas jej projekty były rozrysowane ołówkiem na papierze w kratkę. Po skorygowaniu wymiarów i ustaleniu szczegółów które mi odpowiadają i zapłaceniu 100zł, umówiłam się na następny dzień (spieszyło mi się bo hydraulik tuż, tuż a ja musiałam znać miejsce wykonania przyłączy pod zlew i zmywarkę) po odbiór projektu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy projekt odebrałam wykonany na takiej samej kartce papieru w kratkę, tylko nieco mocniej narysowany ołówkiem! Strony otwierania drzwiczek i ewentualne rozwiązanie wnętrz szafek, zostało narysowane tak subtelnie i enigmatycznie, że obawiam się , że za pół roku nie będę już umiała tego z „projektu” rozszyfrować.
Gdyby przyszło mi wcześniej do głowy, że taki jest poziom profesjonalizmu wśród specjalistów z „salonów” kuchennych, to chyba jednak pozostałabym przy swoich pomysłach. Z reguły nie rozrzewniam się zbytnio nad kwotą stu złotych, w tym przypadku jednak, mam kaca moralnego najgorzej wydanych stu złotych w dotychczasowej budowie.

CDN


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-03-19 10:20 ]</font>

Alicjanka
20-03-2002, 08:05
MARZEC (instalacje)
Po wykonaniu projektu kuchni, a przed wejściem hydraulika do domu pozostało nam jeszcze ustalić jakie będą wnętrza łazienek. W mniejszej nie ma za wiele miejsca na eksperymenty, ale na pewno trzeba było zmienić zaprojektowane miejsce ustawienia ubikacji. W projekcie bowiem stała ona na wprost drzwi i to nie twarzą osoby siedzącej do drzwi, ale bokiem. Hydraulik zaproponował zamianę miejsc zaprojektowanej umywalki z ubikacją, a dodatkowo wymyślił, że zarówno ubikacja jak i umywalka mogły by być ustawione po rogach małej łazienki. Na pewno dało by to ciekawy efekt, ale ponieważ nasze ściany są postawione z 8cm betonu komórkowego, potrzebne byłyby stelaże. I stelaż ustawiony w rogu łazienki zasłaniałby częściowo okno, na co hydraulik zaproponował przesunięcie okna bliżej ganku. Niestety nie mogłam zaakceptować takiego rozwiązania, bo wtedy okno od łazienki byłoby ZBYT blisko ganku i straciłby na tym wygląd domu. A przecież nie o to chodzi. Tak więc po ustaleniach z Markiem stanęło na tym, że tylko zamieniamy miejscami dwa strategiczne urządzenia w małej łazience, bez dodatkowego cudowania.
Duża łazienka pozostała w takiej formie jak była zaprojektowana, ponieważ oboje z Markiem lubimy się w wannie położyć, co wyklucza nam montaż wanny okrągłej, czy narożnej. Faktem jest, że te nowoczesne wanny bardzo dobrze wyglądają w łazience, ale pod względem funkcjonalności ustępują tym prostokątnym. Wszystkie nasze decyzje budowalano-urządzeniowe, mają za priorytet aby nasz dom był przede wszystkim funkcjonalny i wygodny.

Ustaliliśmy również z naszym hydraulikiem, że chcemy w sypialniach kaloryfery płytowe o jak najmniejszej ilości załamań i zagłębień do zbierania kurzu (bo to on będzie te kaloryfery kupował). W naszym przypadku, gdy młodsze dziecko jest dość mocno uczulone, ogrzewanie konwekcyjne nie byłoby dobrym rozwiązaniem, bo krążenie powietrza sprzyja krążeniu kurzu i pyłków. Drugim wymogiem tej sytuacji jest konieczność utrzymania kaloryferów w bezwględnej czystości.
W tym momencie byliśmy przekonani, że wszystko mamy ustalone i wszedł do naszego domu hydraulik.

Dzień ten był dla mnie ważny, bo po zimowej przerwie, coś się ruszyło, a każda wykonana praca zbliża nas do celu!
Hydraulikowi (i jego ekipie) jeden dzień zajęło wykonanie instalacji ciepłej ( z cyrkulacją) i zimnej wody i poprawienie kanalizacji, a także wykonanie podejść pod kaloryfery. W międzyczasie jednak dwa razy do mnie dzwonił z pytaniami typu:
- Jaką chce Pani baterię, nawannową czy naścienną?
- Na której ścianie mam zamontować baterię w brodziku?
- Gdzie mam umieścić podejście do grzejnika w łazienkach?
To nie były naprawdę przemyślane decyzje z mojej strony. Robiłam bowiem krótką burzę mózgów z koleżankami w pracy, jakie kto ma baterie w domu, zalety, wady i zapadała decyzja (naścienna bateria, bo łatwiej utrzymać ją w czystości).
Kiedy jednak pojechałam na miejsce obejrzeć gotową intalację, byłam wzruszona. W mojej oto łazience, do tej pory bezosobowej, jest już przygotowane miejsce na wszystkie urządzenia. Miło mi się zrobiło, gdy zobaczyłam, że pracownicy do wyprowadzonych ujęć ciepłej i zimnej wody (do dwóch umywalek w dużej łazience), dorysowali na ścianie noski i uśmiechnięte buzie. Moja instalacja się do mnie usmiechnęła!
cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-03-20 09:08 ]</font>

Alicjanka
21-03-2002, 10:21
MARZEC (część mokra)
Tego dnia zobaczyłam, że do But-Hali rzucili gumiaczki. Wreszcie doczekałam się czegoś w moim rozmiarze! Pamiętając obraz 40-to latka na budowie Dworca Centralnego uznałam, że takowych potrzebuję aby uznać siebie za profesjonalnego budowniczego (kask sobie odpuściłam). Po pracy pojechaliśmy na budowę, bo jak wiadomo „pańskie oko...”. I tu okazało się, że kupienie gumiaczków było dowodem istnienia kobiecej intuicji, bowiem naszym oczom ukazała się...Wenecja!
Mój mąż, który gumiaczki (gumiaczyszka raczej - patrząc na rozmiar) miał już wcześniej, ale zostawione w blaszaku na działce, nie był w stanie do niego dotrzeć bez mojej pomocy. Nawet nie mógł otworzyć bramy! Dom bowiem wznosił się dumnie otoczony ze wszech stron wodą. Wylewała się ona nawet częściowo na ulicę, stąd trudności z otwarciem bramy.

Objawy wzrastającego poziomu wody były na działce już wcześniej i objawiały się występowaniem basenów w miejscu dołu wykopanego pod szambo i pod hydrofornię podziemną. Również sąsiad zaznał wodnych uroków wylewając w marcu fundamenty swojego domu, wprost w rowy pełne wody. Nasze fundamenty były kopane w porze wyjątkowo suchej i ciepłej jesieni, ale jak się właśnie przekonaliśmy, to była tylko anomalia pogodowa.

Brodząc w wodzie do pół łydki wokół domu czułam jak mój duch się kurczy w zastraszającym tempie. Jak bowiem wybrnąć z sytuacji, gdy poziom wody przekracza poziom gruntu o jakieś 20cm? Nie pomogły mi zdrowo-rozsądkowe argumenty męża, że przecież wszystkie działki dookoła podniosły poziom terenu o 30cm i tylko my zostaliśmy najniżej. Nawet droga, która styka się z naszą działką została utwardzona, podniesiona i (przypadkiem?) pochylona w naszą stronę. Zbieramy więc opady z wszystkich stron. Dusza mi łkała, a ciało to wyrażało jękami. Tak więc mój mąż nie bacząc na stan swojego grzbietu, zabrał się za rozwiązywanie problemu. Przekopał rowek przez drogę w najnizszym jej punkcie (która jest ślepa i kończy się za naszą działką), kierujący strumień wody zgodnie ze spadkiem terenu wzdłuż działki sąsiada do dużego rowu melioracyjnego, który biegnie za jego działką. Mały rowek wystarczył, aby utworzył się rwący strumień, który w ciągu jednej doby osuszył teren naszej działki do stanu przyjemnego błotka - znacznie suchszego jednak niż wcześniejsze bajorko. I tu narodziła nam się nowa idea aby wymyślić system odwodnienia naszych działek, odprowadzający nadmiar wody do rowu melioracyjnego (na odległość 100m). System rowów był bowiem przewidziany w planach, ale przy podziałach pola na dzisiejsze działki budowlane, bliższa nam część została zasypana przez nowych właścicieli, bo rozumiecie – komary, i takie tam przykre sprawy. Tak więc teraz studiuję meliorację...:grin:
cdn

Alicjanka
22-03-2002, 09:13
MARZEC ‘21 (wylewki)
Wczoraj byliśmy na działce zobaczyć jak murarze dokończyli ostatnie przeróbki ścian (ta skrócona w kuchni m.in.).
Przyjemne błotko wciąż aktualne, ale czuję do niego sympatię bo w końcu nie sięga do pół łydki... A poza tym po „Wenecji” zostały przyjemne kładeczki z nieheblowanych desek, prowadzące oficjalną i jedyną drogą do wnętrza domu, zgrabnie przy tym omijając pełny basen pod szambo. (Mijając basen miałam nawet wrażenie, że zarasta już algami, ale okazało się że to tylko rozpuszczająca się trawa...)
Uczucia w środku domu miałam mieszane, bo po raz pierwszy zobaczyłam hall w pełnym kształcie. Do tej pory garderoba była z jednej strony nie zabudowana i brakowało ściany. Teraz jest wszystko i okazuje się, że jest to naprawdę duże pomieszczenie. Jeśli by je jednak zmniejszyć, zostałby labirynt korytarzy.

Patrząc na nowo wybudowane skrzydło ściany w kuchni, moja wizja pozostawienia niezatynkowanej ściany z cegieł od strony pokoju dziennego wydała ostatnie tchnienie. Idea urodziła się na tyle późno, że ściana była już postawiona. Pozostawienie niezatynkowanej ściany w takim stanie, budziłoby wątpliwości, czy chcemy eksponować cegłę, czy też może zaprawę (miejscami fantazyjnie zwisającą). Rozważaliśmy więc rozebranie całej ściany i pozstawienie nowej w sposób estetyczny. Kasa jednak przeważyła decyzję na nie, a szczytna idea nieco się skurczyła.

W pewnym czasopismie niemieckim zobaczyłam jednak mieszkanie, w którym ściany z cegieł pomalowano specjalną farbą na kolor kremowy, jednak faktura cegły pozostała widoczna. Na tej ścianie w magazynie wisiało mnóstwo różnych pięknie oprawionych grafik, map itp., co pokrywało się z moimi upodobaniami. Tak więc ożywiona nowym pomysłem obmyślałam już sobie jak by to wyglądało w moim domu (oczywiście „zwisy” trzeba by przyciąć a zaprawę przeszlifować). Przed wejściem robotników zapomniałam jednak wyartykułować prośbę o bardziej estetyczne potraktowanie ściany i to co zastałam wczoraj zabiło bezpowrotnie wszelkie idee odbiegającye od płyty G-K! Panowie bowiem wiedzeni wrodzoną oszczędnością rozebrali starą ścianę (metody nie znam) i używając tej samej cegły postawili nową. Wszelkie nierówności i ubytki cegły zatarli cementem, tak więc nawet struktura cegły się nie ostała. I jak tu być artystą w takich warunkach?!

Druga kwestia – kluczowa obecnie w moim domu – to etapy wylewania podłogi. Ja byłam zdania, aby wszystko jedną ekipą opędzić i mieć ten etap z głowy. Moja słabsza połowa jest jednak zdania, że należy wylać tylko środek domu (bez garażu), a taras, wejście i garaż pozostawić na bliżej nieokreśloną przyszłość („bo tam trzeba popracować nad spadkami, a to woli sam doglądać&#8221:wink:. Na tej ważnej dyskusji spędziliśmy pół wieczoru, wykazując wzajemny brak logiki, a kończąc na akcentowaniu swoich zasług dla tej budowy i pomniejszaniu tych należących do drugiej połowy. Sprawę zaogniła jeszcze kwestia desek z drzewa Kempas, które są właśnie na promocji i nie odbiegają wiele ceną od parkietu dębowego. Nie odbiegają wiele, czyli na całości byłaby to kwota jakichś 4-5tys, ale co to jest za zrealizowanie marzenia (zdanie moje). Pięć tysięcy tu, pięć tysięcy tam i zrobi się sto, a sytuacja finansowa jest wiadoma (zdanie Marka). Położylismy się więc spać wrogami. Zawsze jednak po nocy wstaje dzień, a my dążymy do kompromisu. Tak więc wylewki będą etapami, a Marek DOPUSZCZA myśl o deskach. Będzie zatem dobrze!
cdn

Alicjanka
25-03-2002, 11:21
MARZEC (problem z więźbą)
Będąc przedostatni raz na budowie zobaczyliśmy, że nasza suszona i czterostronnie strugana więźba dachowa, (dodatkowo zaimpregnowana preparatami solnymi), pochodząca z dobrego domu (fabryka więźb dachowych) zachowuje się po zimie w sposób znacznie odbiegający od swojej klasy! Otóż w miejscach zbliżonych do drzwi wejściowych, które nie były zasłonięte na zimę folią, oraz w miejscu zadaszonego tarasu, „złapała” od strony zewnętrznej czarnych kropek.
Więźba była stawiana we wrześniu zeszłego roku. Nasz dach nie ułomek (306m2), z gotowych elementów trzech przeszkolonych gości stawiało go przez ponad tydzień. Przez ten czas porządny deszcz polał kilka razy i zmył nie tylko impregnację, ale i suchość. A że przekroje niewielkie, za to wiązarów mnóstwo, drewno widać szybko nasiąkło i teraz dostało zarazy. A przecież pas dolny będzie wypełniony wełną min. 18cm, która na pewno nie jest tam zaprojektowana aby stanowić hodowle grzybów!
Mądre głowy radzą żeby teraz „zainfekowane” elementy przeszlifować, całość starać się wysuszyć np. instalując dmuchawę w zamkniętym (oknami i drzwiami) domu, całość zaimpregnować ponownie i dopiero wtedy myśleć o ociepleniu. Mam do tego pewne uwagi, bo:
1. Plesń - jak wiadomo – grzyb, egzystencję opiera na grzybni. Czy grzybnia boi się szlifierki?
2. Ile dmuchaw ogrzeje wnętrze, które od góry nie jest zamknięte sufitem a z boków podbitką, (więc jakby jest od góry ciągle otwarte) do takiego stopnia, żeby wysuszyć drewno? To ciepłe powietrze ucieknie nad ścianami a więźbę zaledwie liźnie po podeszwach. Beznadziejna sprawa!

Wymyśliliśmy z Markiem, że owszem przeszlifujemy co trzeba, ale potem poczekamy do Czerwca, przed którym, jak doświadczenie uczy, następuje bardzo gorący Kwiecień i wiosenny Maj. Najlepiej jakby pod wpływem słońca nasza ciemna dachówka się porządnie nagrzała i urządziła więźbie saunę. Natomiast takie czekanie przesuwa nam wszystkie prace w kierunku lata i zaczynam się bać, że potem nie zdążymy. Nie mówiąc nawet o przypadku skrajnym, gdy np. przez ten czas będzie ciągle padać!!!
Trudno, trzeba czas wykorzystać i nadrobić towarzysko przy pomocy grilla, zerkając przy tym na więźbę czy kruszeje... Niech znajomi nie mówią, że jak człowiek dom buduje to już kolegów nie poznaje :wink:
cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-03-25 12:22 ]</font>

Alicjanka
25-03-2002, 15:58
MARZEC (ile kosztują parkiety?)
Tak sobie siedzę i myślę, bo Mężunio zażyczył sobie przedstawienia gotowego wyliczenia w celu podjęcia decyzji (dyrektorskie maniery... ) A sprawa musi być rozstrzygnięta pilnie, bo różne są grubości rozważanych podłóg, a wylewki się wyleją w przyszłym tygodniu! Będę zatem myśleć głośno – może się to komuś przyda.

Wariant 1: parkiet dębowy o możliwie największych deszczułkach I klasa: (21x70x500mm) 102zł za metr (Drewex, Radzymin)
Robocizna: 45zł za metr ( w tym ułożenie, szlifowanie, 1x lakier podkładowy, 3x lakier normalny, przykręcenie listew)
Materiały dodatkowe: grunt do betonu i klej 35zł/m2. (biorę średnią z podanego zakresu 30-40zł), lakier podkładowy 2zł/m2. (taką cenę podał mi parkieciarz ), lakier (śmierdzący) ostateczny 8zł/m2.
RAZEM WARIANT 1: 192zł/m2 (bez kosztu listew) x 52m2 = 9984zł.

Wariant 2: parkiet dębowy II klasy (od czasu do czasu ma sęk, lekkie przebarwienia itp.) z tego samego źródła (21x70x500mm) 80zł/m , reszta to samo
RAZEM WARIANT II: 170zł/m2 (bez kosztu listew) x 52m2 = 8840zł.

Wariant 3: Deski Kempas (DLH, 18x90x600/750/900/1200mm do pomieszania, lub wybrania jednej długości) zgodnie z obecną promocją kosztują 98zł/m2 (16% TANIEJ!), listwy 12zł/m.b.
Robocizna: 55zł/m2. (zakres jak w wariancie 1) – parkieciarz polecony przez DLH
Materiały dodatkowe: grunt do betonu i klej – 35zł/m2; lakier podkładowy i lakier końcowy (Bona Traffic –poliuretanowo-wodny) 25zł/m2;
RAZEM WARIANT III: 213zł/m2 (bez kosztu listew) x 52m2 = 11076zł.

Różnica między wariantem najtańszym i preferowanym przeze mnie wynosi 2236zł. Ciekawe co na to powie moja bogatsza połowa?
cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-06-24 16:49 ]</font>

Alicjanka
27-03-2002, 20:07
MARZEC’27 (instalacje)
Na budowę wszedł hydraulik kończyć ogrzewanie podłogowe, a po świętach wylewki. Jutro pojadę sprawdzić, bo podobno ogrzewanie będzie już rozłożone.
Rozmawiamy z elektrykiem. Trzeba zrobić plan elektryki, który ewentualnie można będzie weryfikować telefonicznie, bo jak elektryk będzie działał, mój mąż będzie w szpitalu, a ja w charakterze Matki Teresy kszątać się będę obok niego.
Ja rozumuję tak, że trzeba sobie wyobrazić ustawienie mebli, użytkowanie kuchni i sposób jego oświetlenia itp. Zaczynam więc opowiadać elektrykowi swoje wizje. On jednak jako człowiek pracujący, który się głupotami nie zajmuje, z pobłażaniem godnym człowieka z wiedzą dla mnie tajemną, posłuchał przez chwilę co miałam do powiedzenia po czym rzekł: - Kochana, czy jedna czy dwie żarówki to mało ważne. Dla mnie istotne jest na której ścianie mam zostawić kabel i na ile razy chcesz mieć włączane światło (znaczy się dwoma osobnymi pstrykami, czy też jednym itp.) Tłumaczył też, jako że my elektrycznie upośledzeni, że nie można w pokojach zostawiać gołej ściany, bo nam się wydaje że wiemy gdzie będą stać meble. A jak zostaną przestawione to nagle zostaniemy uzależnieni od przedłużaczy, gustownie porozkładanych po kątach. Na to Marek wyciągnął projekt mówiąc jednocześnie z zadowoleniem, że nas ten problem nie dotyczy, bo spójrz tylko, szefie, w salonie jest tylko jedno miejsce gdzie może stać kątownik...

Jak już się przestaliśmy śmiać, to skończyła się rozmowa poważna, bo panowie zaczęli rozważać możliwości oszczędzania (po co światło w garażu, przecież jak będziesz wjeżdżał to zaświecisz sobie światłami, a jak wyjeżdżał to wstecznym...). Jedyne co się dowiedziałam, to że mamy kupić 400m. kabla i tyle na nasz dom powinno wystarczyć. Poza tym ustaliliśmy, że elektyk położy nam też sieć komputerową między gabinetem i sypialniami córek, a także sieć telefoniczną i domofonową. Zaproponował nam też żeby od razu robić podświetlenie okapów dachowych halogenkami, co u kogoś wcześniej widzieliśmy nocną porą i wygląda to bardzo ładnie. Ja chciałam jeszcze żeby rozłożyć kable do głośników od HiFi, ale obawiam się, że z tych moich ambitnych planów nici, bo brakuje na wszystko czasu.

Ustaliliśmy, że o kredyt występujemy po Marka operacji, ponieważ teraz miłościwie rodzice pożyczą nam 20 tys, a i zwrot podatków zapowiada się przyjemny w związku z zeszłoroczną budową. W tygodniu po świętach mamy jeszcze wybrać spośród firm robiących alarmy, rozpocząć działania z Shellem (zbiornik gazowy) i zamówić beton na wylewki, zadzwonić do gościa od dachówek po kratki zamykające dla gryzoni dachówki wentylacyjne. Trzeba też wreszcie zakończyć sprawę PITu, do którego jakoś nikt się nie zabiera, bo trzeba dokładnie policzyć wszystkie faktury z uwzględnieniem korekt itp., a to oznacza DUUUŻO pracy.

Czuję się czasem jakbym się poruszała w smole, nie mogąc oderwać nóg, ponieważ w pracy też urwanie głowy i każdy dziwnie patrzy jak ja dzwonię i się pytam parkieciarza, czy innego fachowca przez 15 min o szczegóły jego pracy. Mózg mam w rozdwojeniu, sama nie wiem o czym myśleć, w nocy się budzę bo mi się przypomina, że miałam coś klientce z pracy wysłać do 1kwietnia, a potem nie mogę zasnąć myśląc gdzie podziałam ofertę od Shella. W tygodniu przez to chodzę nie wyspana, a w sobotę budzę się o 6,00 jak skowronek, który zdycha jednak już koło 12.00. W niedzielę, gdy obudziałam się o 5,30 z poczuciem niepokoju, jakbym o czymś zapomniała, zaczęłam się już poważnie zastanawiać, czy nie potrzeba tu psychiatry. Przyznam, że przemknął mi przez myśl „PSYCHOLOG dyżur 24h” na Forum, ale przypomniałam sobie, że to żaden specjalista, tylko przecież samopomoc budujących, czyli ślepy - głuchego leczy...:wink:

Alicjanka
02-04-2002, 10:01
MARZEC (ogrzewanie podłogowe)
Ponieważ w każdej opowieści powinny być zwroty akcji, oto następuje właśnie takowy zakręt. U nas w życiu jak w betoniarce – raz na wierzchu, raz pod spodem. Decyzje się zmieniają, a co za tym idzie sytuacja również. Piszę tu jako inny człowiek, o snach jak marzenie, i pozytywnym spojrzeniu na świat. A wystraczyło parę dni odpoczynku...
Ale wróćmy do betoniarki. W przedświąteczny czwartek udaliśmy się na inspekcję rozłożonego ogrzewania podłogowego. Hydraulik już na nas czekał, rozpromieniony, chętny do pokazania jak ładnie zrobiono.
W domu faktycznie jak na obrazku: rozłożono dwie warstwy folii, 3cm styropianu 20stki normalnej, na to 2cm styropianu 20stki normalnej w której zostały schowane rury ciepłej i zimnej wody w osłonkach (peszlach) i rury biegnące do grzejników w sypialniach i gabinecie, a na wierzch 5cm styropianu Kissan z naklejoną folią z rozrysowanymi kratkami. Tam gdzie nie będzie ogrzewania podłogowego wszystek styropian jest „normalny”, przykryty na wierzchu folią izolacyjną jeszcze raz. Przy ścianach i w ustalonych wcześniej miejscach jest zrobiona dylatacja ze specjalnej taśmy. Miejsce na kominek wymierzyliśmy wcześniej i z 15cm zapasem zostało ono odgrodzone taśmą dylatacyjną i deskami od strony kominka. Nie włożono tam styropianu, tylko zostało pozostawione do dlaszego uzbrojenia i wylania, po stężeniu wylewek w salonie, co pozwoli wyjąć deski. Zerówka nie została wokół kominka nadcięta, z powodu stwierdzonej (fizycznie) jej dużej wytrzymałości a także z powodu wiary w słowa i obliczenia Forumowiczów.
Na styropianie porozkładane są rury Kissanowskie z tworzywa, poprzypinane klipsami, oczywiście odległości między rurami różnią się w zależnosci od pomieszczenia. Jedyny błąd mojego hydraulika to założenie, że w hallu będą stały tajemnicze szafy w załomie stworzonym przez ścianę garderoby i salonu, tak więc tam rury nie zostały rozłożone. A tymczasem ja tam chciałam owszem coś wstawić, ale nie szafę gdańską, tylko coś delikatnego pod ścianą. Mają więc tam poprzesuwać trochę rury w stronę pusto postawionego miejsca.
Wszystko wygląda doskonale, zrobione jest z atencją i dokładnością, a jak zauważylismy „chłopcy” naszego hydraulika w szale porządkowania domu pod rozłożenie folii pozamiatali nawet garaż, który jeszcze nie miał być ruszany. Za tą część prac mamy zapłacić 9900zł. Dzisiaj (2 kwietnia) ekipa hydraulika ma wchodzić w celu wylewania wylewek po 12zł/m2.

Tu będzie dygresja dotycząca zdrowia mojego najmilszego, bo oto zdecydowaliśmy się „egzekucję” odsunąć przynajmniej o trzy miesiące. Kolejny specjalista, którego odwiedziliśmy w czasie świąt stwierdził, że patrząc na zdjęcie rezonansu Marek nie powinień chodzić, a tymczasem objawy fizyczne powoli ustępują. Bóle przeszły i nawet przykurcze się cofają. Jest zatem taka możliwość, że w wyniku oszczędniejszego trybu życia, lub też zdrowotnego, życiodajnego promieniowania żony ( :grin: ), następuje powoli proces swoistego zdrowienia. Jako, że takie procesy trochę zajmują, doradzono nam aby zaczekać kilka miesięcy i powtórzyć rezonans. Po kilku miesiącach powinno już być wiadomo co tak naprawdę się tam w środku dzieje i co dalej z tym robić.
Widząc na przykładzie tych kilku świątecznych dni jak potrzebny jest nam odpoczynek, planujemy już majowy wyjazd „rehabilitacyjny” nad ciepłe morze i ta myśl dodaje mi skrzydeł... których posiadania wszystkim budującym życzę!
cdn

Alicjanka
03-04-2002, 08:11
3 Kwietnia (zalewanie podłóg)

Skrzydła mam nieco przyszronione jako, że wciąż trzymają te nocne przymrozki. Telewizja jeszcze w święta piała, że będzie 21 stopni ciepła i ja się tak cieszyłam, że akurat w taką pogodę robimy wylewki. A tu, kurna, nagle zmiana w odwrotną stronę i ma byc do -7 stopni z czwartku na piątek! Wczoraj spanikowani dzwonimy do hydraulika, żeby przełożyć wylewanie. A on nam na to z wiadomością, że już nawodnił instalację podłogówki (bo żeby zalewać wylewkę na podłogówce rury muszą być wypełnione wodą). Teraz się już zatem martwię nie tylko o wylewki ale i o nawodnione rury. No i dzisiaj nieodwołalnie przyjeżdża gruszka zalewać. A my po pracy jedziemy zabezpieczać teren przed mrozem tzn. zasłonić pozostałe niezasłonione otwory (drzwi wejściowe, drzwi między garażem a środkiem domu i drzwi balkonowe) i poobkładać je z zewnątrz styropianem. mamy przy tym nadzieję, że jeśli to zrobimy to te -7 na dworze nie przekroczy magicznych -5 w środku domu!!!!
Wczoraj też pojechaliśmy na Bartycką oglądać parkiet z różowego dębu, jako alternatywę desek Kempas. Parkiet kosztuje tyle samo co zwykły dąb, ale w trzech sklepach które odwiedziliśmy jest 10% rozbieżność cen na ten sam wymiar (6cm x 30cm). Nam najbardziej się podobał najdłuższy wymiar czyli 6cm x 42cm (20mm grubości) po 101,65zł brutto za m2. A podłoga z tego wygląda tak, jakby na drewnie o mlecznym kolorze wyrysowane były "żyłki" w jaśniejszym do ciemniejszego różowego koloru. Wygląda zatem nietypowo, a jednak to dąb. Nie wiem tylko czy będzie pasował do drzwi, okien itp, czyli z decyzją znowu trzeba poczekać. Zdecydowaliśmy się natomiast na gres na ogrzewanie podłogowe, firmy Polcolorit z serii Pietra Cynober i Pietra Beige, dlatego że jest wybór wielkości płytek w kilku rozmiarach, są do tego także dekory tłoczone w tym samym kolorze i listwy przypodłogowe a także ze względu na cenę - 30x30cm kosztują 35zł/m2! Wzięliśmy wczoraj po jednej płytce obu kolorów do domu i testowliśmy wylewając nań sok z czarnej porzeczki, sprawdzając czy nie będą przyjmowac plam jak to gres podobno potrafi, czy mimo nierówności powierzni płytek będą się dobrze zmywać i czy po zmywaniu nie będą śliskie. Egzamin zdały bardzo pozytywnie. Leżą sobie teraz te dwie płytki obok siebie przy drzwiach balkonowych mojego mieszkania, (bo testuję ich kolor przy różnych światłach)a ja patrzę na nie z czułością jak na własne dzieci. W końcu są to dwa fizyczne kawałeczki z mojego metafizycznego do niedawna marzenia o domu...

cdn

<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-04-04 08:34 ]</font>

Alicjanka
04-04-2002, 07:56
Byłam wczoraj na placu boju. Uczucia mam mieszane, bo z jednej strony cieszę się, że pewien etap się kończy. Niedługo będziemy mogli wstawić okna, na co czekam z drżeniem serca, bo okaże się dopiero wtedy, czy nasz wybór jednoprzestrzennego okna bez podziałów w wykuszu był dobrą decyzją, czy też nie. Z drugiej strony wydawało mi się, że zobaczę równą przestrzeń, tymczasem w wylewkach są 2cm rowki w miejscach gdzie była metalowa rurka w celu trzymania poziomu. Dopiero dzisiaj mają dolewać w miejscach w których zabrakło i zacierać te rowki. Jutro też mają być wylewane 6cm wylewki w sypialniach i gabinecie.

Wylewki wydają mi się bardzo wysokie (oglądaliśmy je z poziomu zerówki w garażu i na tarasie), tymczasem nasz nieoceniony hydraulik już się rwał aby mi udowodnić, że to jest dokładnie 7cm. Musiałam go siłą przytrzymać, bo po co ma nakłuwać moją cenną wylewkę? Po drugie wydawało mi się, że na pewno za niskie będą drzwi. Aż poleciałam do sąsiadki, która ma gotowy dom, sprawdzać jakiej wysokości drzwi są u niej. Okazuje się, że jest wszystko w porządku. Cały czas mam jednak nieodparte wrażenie, że za niskie będą pomieszczenia w naszym domu (z obliczeń wychodzi, że będzie 2,65m). W sobotę z elektrykiem będziemy oznaczać w domu planowaną instalację elektryczną i alarmową a okna będą montowane po 15 kwietnia.
Zgodnie również z radami nieocenionej Forumowiczki wylałam na wiadomy gres olej, trzymając go tam przez trzy godziny. Plamy nie było. Od wczoraj wieczór moczę też jedną płytkę w brodziku, żeby sprawdzić czy nie puchnie. Mam tylko nadzieję, że jeśli płytka spuchnie to będę w stanie to zauważyć...
cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-06-24 16:53 ]</font>

Alicjanka
09-04-2002, 15:30
07 Kwiecień (dygresje + drzwi)

W niedzielę jak zwykle wycieczka krajoznawczo-turystyczna do dawnego uzdrowiska słynącego ze swoich dębów - czyli Grodziska Maz. Na naszej działce moje dzieci mają wszystkie krajobrazy: góry ziemi zebranej spod domu porośnięte trawą i czasami ozdobione skwarkiem głazu narzutowego. Jeziora niedoszłej hydroforni - a przyszłego oczka wodnego (teraz akurat w stanie przyschnięcia) i niedoszłego szamba, w którym tego dnia o mały włos nie wykąpał się mały sąsiad. I wreszcie sahary różnej maści w postaci kup sypkiego piasku i żwiru, które małe stopy roznoszą po działce z przedziwną sprawnością.

Zadziwia mnie jak prawdziwe jest trzecie prawo termodynamiki, gdy patrzę przy każdej wizycie jak pogłębia się chaos na mojej działce. Jeśli bowiem wyzbieram resztki styropianu i wyrzucę resztki folii, a deski poukładam, to przy następnej wizycie GWARANTOWANE jest, że przynajmniej te drobniejsze części zastanę rozwleczone po całej działce prawdopodobnie przez lisy, które mieszkają na sąsiedniej działce (które podgięły ogrodzenie i zrobiły sobie na moją działkę przekop). Ostatnio zostawiły nawet zwłoki jakiegoś rozszarpanego ptaszora maści białej na środku mojego ulubionego salonu.
Dodatkowo na mojej działce znajduję zupełnie nie moje rury plastikowe, lub nieplastikowe wszelkiej maści, które chyba u mnie rosną, lub też jak przysłowiowe "miąsko" - wypełzają spod ziemi.
Dochodząc do sedna sprawy ostatnie wylewki wylewane były w piątek. Potem były te cholerne mrozy, więc byliśmy zestrachani czy nam beton nie przemarzł. Nie wiem jak wygląda przemarznięty beton, ale miejscami były bardzo białe plamy, które łatwo było palcem zdeformować. Miajster do którego natychmiast zadzwoniłam z rewelacją, powiedział morderczym głosem sączonym przez zęby, żebyśmy dali jeszcze wylewce czas na stwardnienie, a potem będziemy się martwić. I już nie nazwał mnie "swoją ulubioną chlebodawczynią" jak to zwykle robi. Być może dlatego że chętnie by się jej wtedy pozbył na zawsze...
Druga sprawa która wyszła gdy oglądalismy wylewki to drzwi. Otóż każdy z otworów włącznie z wejściowymi ma 2001mm wysokości. Wejściowe od góry mają 8cm framugi, tak więc drzwi w swoim świetle mają szansę mieć 194cm wysokości. ALE PLAMA, jak to w telewizji mówią. Mój mąż ma bowiem 188cm, jeśli dodamy podeszwy to okaże się, że czapkę mu drzwi same zdejmą. A jakby przyczepić od góry grzebyczek, to jeszcze uczeszą. Dodam jeszcze, że owe drzwi gotowe czekają już na wstawienie, więc nie wchodzi w rachubę powiększenie otworu. Natomiast pozostałe otwory drzwiowe wewnątrz domu należałoby moim zdaniem powiększyć.

Trochę mi wstyd za taki błąd, bo ewidentnie same drzwi powinny mieć co najmniej 200cm wysokości. Marek mnie pocieszał, że statystycznie mało jest ludzi wyższych niż 190cm i faktycznie ja takich obecnie nie znam. Ale przyszłe pokolenie rośnie, więc moje drzwi będą automatycznie eliminować część absztyfikantów przychodzących do moich córek...

cdn
PS Zastanawiamy się nad rozebraniem skracanej ostatnio ściany od kuchni i postawieniem jej jeszcze raz w porządny sposób z ładnej cegły...
PS2 Marek pograł przez chwilę z sąsiadami w piłkę i teraz czuje się bardzo źle.


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-04-10 09:00 ]</font>

Alicjanka
19-04-2002, 09:33
KWIECIEŃ (przyroda wchodzi do domu)

Jak zwykle chętnie jedziemy zobaczyć hacjendę. Nawet co dnia po pracy. W poniedziałek mają wejść montować okna, bo coś im się omsknęło o tydzień. Trzeba zatem było "odbić" okna zasłonięte na zimę folią i zabite deskami. Patrząc na siebie nawzajem z moją słabszą połową, stwierdziliśmy, że panowie okienni sami sobie te okna odsłonią, bo my jakby nie w stanie. Ale za chwilę patrzę, a mężunio dzielnie zakłada rękawice. Co robisz? -pytam, bo przecież nie wolno mu robić gwałtownych, wysiłkowych ruchów.
-Nie chcę, żeby mi ścianę wykruszyli - odpowiedział i zabrał się do roboty.
To się nazywa osobiste podejście inwestora do inwestycji! Te ściany, te podłogi, "moje instalacje", człowiek budujący traktuje z czułością, jak nie przymierzając własne dziecko. Każdy objaw niechlujności wykonawców odbieram niemal osobiście. Tysiące razy oglądamy te same ściany i odkrywamy nowe rzeczy, typu: Patrz ten parapet to jest na tyle nisko, ze wygodnie będzie na nim przysiąść (o wykuszach). Patrząc na taras już widzimy te wieczory przy kominku.
A poza tym obiektywnie ujmując bardzo dobrze się tam czuję. Mogę tam jechać każdego dnia po pracy, w korku, żeby tylko poczuć to powietrze (te okoliczne dęby!), posłuchać ptaków. Czasami to niemal trzeba głowę schylać będąc w ogrodzie (jeśli można tak nazwać ten zbiór różności budowlanych, hałd i wykopów) żeby ci coś pikującego nie zaparkowało w czapce.
Wczoraj odkryliśmy, że ptaki założyły sobie gniazdo na naszej więźbie w samym wschodnim rogu domu. I to muszą być spore ptaki, bo gniazdo jest okazałe. Oczywiście sąsiad zaczął się z nas obśmiewać ("co - orły wam się zalęgły?... ), ale nam się miło zrobiło, że nie tylko my się tam dobrze czujemy. Trzeba jednak będzie to gniazdo stamtąd wyrzucić. Lepiej teraz zanim pojawiły się pisklęta, bo przecież w Czerwcu wejdą tam majstry od sufitów.
A Marek znowu w boleściach. Ale przecież ochrona ścian jest ważniejsza od własnego kręgosłupa!
cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-06-24 16:55 ]</font>

Alicjanka
19-04-2002, 14:09
Zdjęcia

Jest mozliwość obejrzenia zdjęć mojego domu w internecie:
http://www.foto.onet.pl/albumy/ W polu szukaj należy wpisać "mój dom" i zaznaczyć kwadracik "w tytułach". Wkrótce zdjęcia z oknami!

cdn

Alicjanka
22-04-2002, 11:16
KWIECIEŃ '22gi (okna)

Weszli panowie fachowcy wstawiać okna. Od razu pojawił się problem, bo podobno: "wylewka została zbyt wysoko wylana". Na szczęście nadproża zostały wykonane z kształtek "U" (z gazobetonu) w środku których jest wykonane zbrojenie i wylane właściwe nadproże. Grubość podstawy kształtki "U" ma 6cm i to stanowi zapas bezpieczeństwa w razie takich właśnie wpadek.
Natomiast o 2cm za wysokie drzwi balkonowe wzięły się stąd, że w czasie ich robienia poprosiłam o zmianę ich wysokości, bo zdecydowaliśmy się zwiększyć grubość ocieplenia podłogi z wcześniej planowanych 8cm do 10cm styropianu. Fabryka jednak jak widać tej informacji nie przyjęła i drzwi wykonała wg pierwotnego wymiaru.
Drugi problem to pionowe pęknięcie wylewki przy wejściu do garażu. Zupełnie nie wiem jak to się mogło stać, że 7mio centymetrowa wylewka pękła na całej wysokości i ta odwarstwiona końcówka betonu się odchyla gdy się na niej stanie. A w tym właśnie miejscu mają być montowane drzwi p/pożarowe między garażem a pom. gosp. Dzisiaj ma podjechać wykonawca wylewek i zdecydować co z tym robić.

Dostaliśmy oferty na alarm:
Alarm jest mniej więcej taki sam we wszystkich ofertach tj. czujki sejsmiczno-kontaktowe na oknach otwieranych i drzwiach wejściowych, sejsmiczne na stałych (wykusze), kilka czujek ruchowych w domu, nadajnik radiowy, dwa piloty napadowe, dwie klawiatury do włączania systemu, syrena zewnątrzna i wewnętrzna. Dzięki Bogu, że wszystkie okna mamy bez słupków stałych, bo policzyliby nam po dwie czujki na jedno okno!!!

Rozbieżność ofert cenowych powala:
Solid Security wycenił całość na 6500 netto, a prywatna firma o dużej renomie na 12500 netto. Po bezpośredniej rozmowie prywatna firma zeszła na 7000 netto (oczywiście proponując tańszy sprzęt), ale w tym jest 3200 za montaż. Czuję się jak dojna krowa inwestycyjna. Teraz trzeba zdecydować co wybrać.

Elektryk się nam zbiesił, okazało się, że ma za mało wolnego czasu żeby się z naszą chałupką rozprawić. Zostaliśmy trochę na lodzie, bo właśnie dziś miał wchodzić z robotą. Rodzice załatwili więc, że "złota rączka" z Kujaw, który będzie robił tynki (płyty G-K), przyjedzie odpowiednio wcześniej i zrobi też prąd. Weźmie podobno do 30zł za punkt. Jak słyszałam w W-wskim ceny sięgają 45zł za punkt więc chyba powinnam się cieszyć. Ale dojdzie konieczność nocowania kilku ludzi i pewnie wyżywienia? Będziemy z nim rozmawiać w długi weekend.

Umieram z ciekawości, żeby zobaczyć moje okna...

cdn

<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-04-22 12:19 ]</font>

Alicjanka
23-04-2002, 08:03
KWIECIEŃ (pierwsze okna wstawione)

Oczywiście nie wytrzymałam wczoraj i poleciałam po południu obejrzeć pierwsze wstawione okna. Okazało się, że Panowie wstawili drzwi wejściowe, drzwi balkonowe, drzwi p/pożarowe m/garażem a pok. gospodarczym, jeden wykusz i okno w gabinecie. W związku z tym do domu musieliśmy się dostać przez okno, żeby zobaczyć efekt "odśrodkowy". Uznaliśmy, że wybór modelu drzwi zewnętrznych był doskonały (a wyboru dokonałam sama). Drzwi - do połowy przeszklone brązową szybą antywłamaniową pozwalają wyjrzeć na dwór i zobaczyć kto idzie, a takie miały zadanie. Poza tym są ładne. Kolor brązowo-pomarańczowy. Przywlekliśmy na działkę zmaltretowane próbami płytki gresu, żeby zobaczyć czy będą pasować do specyficznego koloru drzwi i okien. Pasują doskonale. Wykusz w postaci jednoszybowej od wewnątrz domu daje efekt zamierzony - ogród optycznie "wchodzi" do środka. Gorzej, że z przeciwnej strony domu, do środka "wchodzi" dom sąsiadów... (pomimo 13,5m odległości naszych domów). Tak więc czuję parcie na szybkie zorganizowanie zieleni "zaporowej" między naszymi domami.
Pozostaje też otwarta kwestia czym wykończyć parapety w wykuszach, żeby nie zdominowały kolorystycznie całości. Jako, że powierzchnia takiego parapetu jest znaczna (90cm x 250cm)i przeznaczona głównie pod kwiaty, drewno odpada. Wchodziły w grę płytki na wylewce samopoziomującej, lub jakiś konglomerat udający marmur/granit. Zupełnie nie mam pojęcia co z tym zrobić.

I na tym mniej więcej kończą się dobre wiadomości. Pozostaje bowiem wciąż czynne nasze nieodparte przeczucie, że coś jest nie w porządku z betonem (w czwartek będzie trzy tygodnie od wylania).
po 1: Panowie montujący okna i drzwi dziwili się, że coś łatwo im się te drzwi mocuje.
po 2: w dwóch miejscach beton pękł z objawami odwarstwienia się. Oba miejsca trzeba będzie skuć i zalać ponownie.
po 3: w miejscach najpóźniej wylewanych (np. spiżarni) podeszwą buta można zeskrobać pył na grubość ok. 1cm.

Oczywiście beton miał być B20 z plastyfikatorem. Wczoraj dzwoniliśmy do jednego specjalisty inżyniera, który powiedział, że to może być właśnie objaw dodania plastyfikatora, ale on nie wie dokładnie czym powinno się takie działanie objawiać. Ja się ZAMARTWIAM z powodu tego, czy przypadkiem beton nie jest zbyt niskiej klasy wytrzymałościowej. Poza tym jak będzie się zachowywał przy ogrzewaniu podłogowym? Czy nie będą z tym pyłem odchodzić płytki i parkiet? Czy są sposoby zbadania wytrzymałości betonu już wylanego?
Sąsiad mnie uspakajał, że z każdego betonu zawsze coś wymieciesz. Ale w tym przypadku tego wymiecenia jest naszym zdaniem zbyt dużo. A jeśli ten beton jest za słaby to co mamy teraz zrobić? Odkuć go? Zalać od nowa? A ogrzewanie podłogowe? ZAWAŁ JUŻ BLISKO!!!!

cdn (tylko jeśli przeżyję)
PS Za wstawienie okien zapłacimy netto: 1894zł; za wstawienie drzwi wejść i p/poż - dodatkowe 520zł.


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-06-24 16:58 ]</font>

Alicjanka
24-04-2002, 11:58
KWIECIEŃ '24 (stan surowy ZAMKNIĘTY)

Słowo się rzekło - stan się zamknął. Czemu tylko w moim domu nie ma klamek? Okna zostały wstawione porządnie, choć w kilku miejscach ramy okienne zostały lekko powgniatane, a potem "zaszpachlowane" na miejscu. Ponieważ klamki do okien (oliwkowo-zielone Roto - mniam, mniam!) jeżdżą u Marka w bagażniku, więc dalej nie wiem czy mam zainstalowaną regulację uchyłu okien. Marek twierdzi, że sprawdzał. Ja wolę sprawdzić sama. Zamawiając je miałam na myśli sytuacje jakie mam u siebie w bloku, gdy czasem (szczególnie w zimie) muszę zamykać okno na noc, bo uchylone wpuszcza za dużo zimna. A ja chcę mieć okno uchylone, tylko nie aż tak. I okazuje się, że na to są już sposoby i mocuje się specjalną zapadkę, która daje kilka możliwości uchyłu okna.

Okazuje się, że "złota rączka" z Kujaw to chce za elektrykę 30zł za punkt BEZ MATERIAŁU. Z materiałem wyjdzie 45zł. Tymczasem sąsiad polecił nam miejscowego elektryka, który jednocześnie ma uprawnienia aby zrobić nam przyłącze elektryczne ze skrzynki w płocie do domu. Bierze 40zł za punkt i nie chce zejść z tej ceny. Ogólnie obliczył, że na elektrykę musimy liczyć co najmniej 7000zł. Na przyłącze z płotu do domu pewnie dodatkowe 2500zł. Zdecydowanie potrzebny mi jakiś spadek! Elektryk ten może wejść do naszego domu najwcześniej 15 Maja.

Teraz beton:
Wczoraj znalazłam w domu placek betonu jaki w moim wyobrażeniu powinien być w całości (na środku gabinetu). Na granicy między sypialnią a korytarzem, gdzie była centymetrowa różnica w poziomie wylewki, część tej krawędzi uległa kompletnemu rozkruszeniu, prawdopodobnie w wyniku nadepnięcia na nią robotnika niosącego okno. Zdecydowanie rozkruszyła się wierzchnia warstwa, tej zacierki która została za późno położona. Reszta pod spodem się w miarę trzyma.

Obejrzeliśmy przekrój przez całą warstwę, na granicy salonu i tarasu. Wygląda stamtąd że pierwsza warstwa (ok 3-4cm) jest twarda jak skała i nic się z niej nie wykrusza. Druga warstwa (następne 3cm) jest bardziej porowata, ale też jest twarda. Natomiast powierzchnia salonu dość mocno się pyli, ale nie aż tak jak w spiżarni i naszej sypialni. W sobotę przyjedzie wykonawca i z nim musimy jeszcze sprawdzić przekroje w innych dostępnych miejscach. Z całej obdukcji wynika mi, że miejscami beton jest bardziej sypki (ściera się) a miejscami twardy. Nie chce mi się wierzyć, że betoniarnia przywiozła jedną gruszką różny beton. Wypytałam sąsiadów - znają tą betoniarnię, nikt się nie skarżył. Logiczny wniosek jest taki, że nastąpiło nierównomierne wymieszanie plastyfikatora. Plastyfikator - jak sama nazwa wskazuje - musi nadawać betonowi większą porowatość, aby był mniej wrażliwy na wahania temperatury. W tym przypadku gdzie było go za dużo, spowodował zbytnią porowatość. Pytanie do specjalistów - CO Z TYM ROBIĆ?
Wersja 1: Skuć wierzchnie 3cm i wylać nową warstwę (KTO ZA TO ZAPŁACI???!!!)
Wersja 2: Miejsca wykruszone wykuć i uzupełnić nowym betonem. Resztę zagruntować solidnie Unigruntem, który wsiąkając w beton, zwiąże wierzchnią pylącą się część.

Poznaliśmy wczoraj niedalekich sąsiadów, którzy też zamierzają się latem wprowadzić. Wytropili szczelne szamba dwukomorowe w Radomiu (tanie) i chcieli znaleźć współ-kupującego, aby koszty dowozu rozłożyły się na dwóch. Dla nas układ idealny, ponieważ my jeszcze szamb nie szukaliśmy, a tak sprawa będzie załatwiona. Zamierzamy szambo wstawiać w czerwcu, jak nasze "oczko wodne" w miejscu gdzie ma być montowane - nieco przyschnie.

Ptasie gniazdo zostało "zdemontowane". Było wykonane po mistrzowsku - nie zauważyłam żadnych błędów budowlanych! Wewnątrz było wręcz komfortowe Dlaczego u nas tak samo instynkt nie działa?
Nie widziałam kto zacz u nas zamieszkał - było ino zielonkawe, samotne jajko. Mam niadzieję, że nie bazyliszka...

cdn



<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-04-24 13:01 ]</font>

Alicjanka
24-04-2002, 13:34
Jest kilka nowych zdjęć: adres
http://www.foto.onet.pl/albumy/ (W polu szukaj należy wpisać "mój dom" i zaznaczyć kwadracik "w tytułach").
JESZCZE CIEPŁE!

Alicjanka
29-04-2002, 13:37
KWIECIEŃ (wylewki, szambo i prąd)

W sobotę mieliśmy wizytację: był następny kandydat na elektryka (zszedł na 38zł za punkt z materiałem), był kandydat do zakładania alarmu (sugerował, że całość wyjdzie ze 4000zł) i był Hydraulik - wylewkarz.
Elektryk wydaje się najbardziej rozsądny z dotychczasowych i pewnie zostanie zaakceptowany.
Alarmiście mam przesłać faksem rzut chałupki (GDZIE JA MAM JEGO NR FAKSU???), to wyśle mi ofertę.
Wykonawca wylewek stanowczo twierdził, że wszystko jest O.K. oprócz kilku błędów w kładzeniu (zbyt późno, bez polewania itp), które ma zamiar nam naprawić. Prosił o klucze, to newralgiczne miejsca skuje i zaleje, a część sporną (mocno pylącą) pokryje Unigruntem, żeby sprawdzić jak będzie się zachowywać.
No cóż... Ja tak czułam, że jest to porządny człowiek, ale jeszcze muszę go zmobilizować, żeby zabrał liczne worki resztek po montażu podłogówki, które miał uprzątnąć, ale mu się jakoś przedłuża.

Dzwoniliśmy też do szamba: dwukomorowe (10 tys litrów) kosztuje około 1300zł, plus za dowóz z montażem 350zł. Ale w tej bajce jest haczyk: szambo wykonywane jest w taki sposób, że na powierzchni ziemi pozostaje widoczna płyta betonu z włazami. Jako że u nas szambo ma być na podjeździe, to ta płyta betonu nam nie pasuje. Motywujemy wykonawcę, żeby wymyślił patent na szambo z "kominem", czyli włazem umieszczonym na betonowej "szyi". Takież właśnie zamontował sobie sąsiad, ale płacił z montażem ok. 4000zł. Tak więc jest o co walczyć. Człowiek od szamb w Radomiu odrzekł, że pomyśli, a my mu obiecaliśmy, że jeśli wymyśli, to znajdziemy mu więcej klientów...

Wyszła również między nami z Markiem (zaskakująca mnie) różnica wyobrażeń, na temat wykończenia przestrzeni między wykuszem okiennym a dachem, która to przestrzeń urodziła się z podniesienia dachu o 30cm w stosunku do oryginału. W projekcie więc pomocy nie znajdziemy, a co z kimś rozmawiamy to inna wersja się wykluwa. Ja byłam za tym żeby zrobić nad wykuszem pionowe przedłużenie okna z płyty G-K ocieplonej styropianem i wykończonej jak ściany (tynk cienkowarstwowy tego samego koloru), bo pod wykuszem przestrzeń zamierzam wypełnić kwitnącym krzaczorem - cud urody.
Marek natomiast chciał to po prostu wykończyć na płasko tam gdzie okno się kończy, otynkować i mieć taką swoistą półeczkę na opady, co uważam za poważnie błędny pomysł. Myślę sobie, że w tak ważnej kwestii należy się zdać na profesjonalistów - architektów, w związku z czym złożyłam dziś pisemne podanie do Muratorowych fachowców w sprawie konsultacji (:wink:). Zobaczymy jak szybko zostanie ono rozpatrzone...

cdn

Alicjanka
06-05-2002, 11:40
MAJ (czas na rozmowę o tynkach)

Rozmawialiśmy ze "Złotą Rączką" z Kujaw, którego firma ma położyć nam wszystkie tynki, a być może i część spraw kafelkowych. Zaproponował nam dwa rodzaje wykończenia sufitu: jeden to standard czyli od dołu płyta G-K, kupa stelaży krzyżujących się gęsto, folia paro-przepuszczalna, 18cm wełny kładzionej w poprzek domu (między wiązarami). Minus to grubość stelaża z płytą (8cm), o którą ubywa nam pomieszczenie mieszkalne. Drugi minus to ewentualne pęknięcia, które wg. mnie prędzej czy później się pojawią. Sposobem na to byłoby położenie tzw. "włókniny" na sufity, która przykryła by takie mankamenty ale dodatkowo kosztuje niemało.
Drugi wariant to odeskowanie całego sufitu od spodu (deski przybite do podstawy wiązarów) a na to siatka i normalny tynk. Podobno dawniej tak właśnie się robiło, kiedy to jeszcze mądrzy ludzie nie wymyślili technologii płyty G-K na stelażach. Wg majstra to nie powinno pękać, a powinno się zachowywać jak normalny tynk (ale deski musiały by być podsuszone i impregnowane). Oczywiście ocieplenie stropu jak w wariancie 1. Zaletą tego rozwiązania jest zyskane 4cm wysokości mieszkania i usztywnienie konstrukcji sufitowej. Koszty należy porównać. Wiem na razie że za wariant 1 robocizna wyniosła by 25zł/m2 a za drugi 18zł/m2.

Majster sprowadził nas do parteru pod względem czasu położenia wszystkich płytek. U niego dwóch ludzi robi jedną łazienkę przez co najmniej dwa tygodnie, a my o wszystkich płytkach / gresach rozmawialiśmy z pojedynczym wykonawcą. Tak więc znowu trzeba przycisnąć fachowca coby się zdeklarował ile osób będzie działać w "kafelkowca" imieniu i jak długo zamierza sobie u nas baraszkować.

Podsumowując wygląda na to, że faktycznie trudno będzie się wprowadzić w zamierzonym czasie. :sad:

Dostałam również odpowiedź (konsultacje Muratora) w sprawie wykończenia wykuszu: mam pociągnąć ścianę do dachu tak jak zamierzałam. Wracając z długiego weekendu zajechaliśmy do Radziejowa, gdzie stoi gotowy nasz projekt. Tam też właściciele podnieśli dach tylko, że metodą podmurowania wyżej ścian. I oni właśnie zrobili sobie taką półeczkę nad wykuszem, czyli zakończyli ją na płasko, ok 30cm poniżej dachu. Nie wygląda to źle, ale jakiekolwiek opady mogą dać się we znaki, jako, że od góry wykusz jest otynkowany, bez obróbki blacharskiej, czy jakiejkolwiek. W naszym przypadku nawiałoby jeszcze liści z lasu, ptaszory by mi się tam chciały gnieździć i byłoby to dla mnie wiecznym utrapieniem.

Jutro umówieni jesteśmy z finalnym elektrykiem na oznaczanie gniazdek na ścianach itp. Dobrze, że w projekcie jest cokolwiek zawarte ta ten temat, bo jakbym to miała od podstaw wymyślać... Brrrr!!!

ciąg dalszy (kiedyś) nastąpi...


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-05-06 12:41 ]</font>

<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-05-06 12:43 ]</font>

Alicjanka
08-05-2002, 09:54
MAJ (elektryka)

Wczoraj po pracy dzikim pędem polecieliśmy na budowę spotkać się z elektrykiem. Miałam się do tej rozmowy przygotować (przemyśleć oświetlenie, gniazdka itp) ale czasu mi na to nie starczyło bo ledwo się z pracy wyrwałam. Dobrze, że od dłuższego czasu mam wykrystalizowaną ogólną wizję tego jak mój dom ma być urządzony -a co za tym idzie - gdzie chcę mieć coś oświetlonego.
Podpierając się dodatkowo projektem elektryczności zawartym w projekcie (trochę zbyt ubogim w gniazdka) i omawiając na miejscu najbardziej prawdopodobne ustawienie mebli zaplanowaliśmy elektryczność w większości pomieszczeń.
Omawiając zamknięte pomieszczenia typu sypialnia, czy łazienka, to nawet elektryka rozumiałam. Nie obyło się bez kłopotliwych pytań typu jakie oświetlenie lustra /luster planujemy w dużej łazience (co będzie w dużej mierze zależeć od oferty rynkowej)? Elektryk jako, że chłop po przejściach z inwestorami (ostatniemu trzy razy wszystko przerabiał, bo się opcje zmieniały), zapobiegawczo pytał się np. czy zamierzamy kiedyś mieć wannę z hydromasażem (na razie nie ale co szkodzi umieścić dodatkowe gniazdko na zapas?) - bardzo tym samym pomagał w decyzjach (oczywiście na korzyść ilości punktów za które ma płacone :smile:).
W momencie kiedy przeszliśmy do przestrzeni otwartych zaczęły się schody! I to dosłownie, ponieważ często używał wyrazu "schodowe" lub "schodkowe". Dążył bowiem do uzyskania oświetlenia sterowanego na tyle ergonomicznie, żeby krążąc po domu móc każdą drogą powłączać i powyłączać światło za sobą, bez konieczności cofania się. Przypominało to zdanie matematyczne z założeniami "jeśli" i tu mój kontakt z elektrykiem zupełnie się urwał. Łapałam się nawet a tym, że rozumiałam go zupełnie opatrznie do tego co on chciał przekazać. Mój Boże! Ciężkie przejście!!
Dodatkowo trochę się zgapiliśmy z ceglaną ścianą w salonie bowiem po wyznaczeniu kilku gniazdek na niej przypomnieliśmy sobie, że przecież TEJ ściany nie będzie tylko będzie inna porządnie zrobiona ceglana (ale jeszcze nie wiemy kiedy). Z tą decyzją też się łamiemy, bo zwykła czerwona cegła nam tam nie pasuje (lepsza byłaby jasna), a taka jaka nam pasuje (CRH - 2,8zł/szt!) jest za droga.
Podsumowując zapomnieliśmy zupełnie o instalacji telewizyjnej, a reszta jest z grubsza zrobiona.
W sobotę o ósmej mam wybierać skrzynkę a w poniedziałek elektryk wchodzi z robotą.

Jeśli chodzi o beton to oprócz tego że pyli nigdzie więcej nie popękał. Mam więc nadzieję, że po zagruntowaniu będzie OK.
W sobotę spotykamy się również z gościem od zbiornika gazowego.

Dostałam kolejną ofertę na alarm. Całość 4600 brutto (w tym robocizna 900zł), ale parę elementów trzeba dodać (np. piloty antywłamaniowe). Człowiek dość sensownie zaproponował, żeby podpiąć do instalacji kilka czujek dymu, które po uaktywnieniu się dzwoniły by pod zadane numery z nagraną wiadomością. Mając drewniany strop o który pewnie całe życie będę się podświadomie trząść - jestem jak najbardziej za tym pomysłem!

cdn

Alicjanka
16-05-2002, 12:33
MAJ (elektryka i gaz)

Wczoraj pojechaliśmy sprawdzić dwudniowe samotne szaleństwo elektryka w chałupce. No i byliśmy mile zaskoczeni ilością wykonanej pracy. Kable rozłożone i puszki wywiercone w 70% domu. Mile zaskoczył mnie też przemyślnym ułożeniem peszli między belkami wiązarów dachowych, w taki sposób że nie będą przeszkadzać w układaniu ocieplenia. Każdy wystający z wiązki kabel jest opisany flamastrem do czego będzie prowadził.

Wcześniej w sobotę wybraliśmy skrzynkę (cała biała z metalową pokrywą za 220zł), która już jest umiejscowiona w przedpokoju.

Alarmista chciał wchodzić do domu w piątek, co zmusiło nas aby wczoraj usiąść nad jego projektem zabezpieczenia i znaleźć parę "luk" dla złodzieja. W związku z tym wysłałam mu dzisiaj schemat wykonany przez najdroższego specjalistę, a który moim zdaniem nie pozostawia luk do obejścia w alarmie. Na tej podstawie mam dostać nową wycenę, która już nie będzie TAK atrakcyjna cenowo jak dotychczasowa, bo przecież na własne życzenie dokładam parę czujek.

W sobotę rozmawialiśmy z bardzo rozsądnym oferentem gazu w płynie. Daje dobrą cenę i chcieliśmy podpisać umowę, ale się okazało, że się zgapiliśmy bo nie złożyliśmy o warunki zagosp. terenu potrzebne do pozwolenia na budowę instalacji. Tak więc w następnym tygodniu to nas czeka.

Dostaliśmy też gotowy projekt instalacji wodociągowej w ulicy na który składa się siedmiu ulicznych inwestorów. W przyszłym tygodniu trzeba będzie złożyć rónież podanie o wykonanie instalacji wodnej do gminy z przekazaniem gminie gotowych dokumentów dotyczących tej inwestycji.

Przeciąga się załatwianie dokumentów do kredytu:
wyciąg z księgi wieczystej działki niedługo straci ważność a ja wciąż czekam na zaświadczenie o niezaleganiu z podatkami z urzędu skarbowego. Wszystko przez te liczne przeprowadzki - każdy urząd w którym się rozliczałam przez ostatnie 5 lat musi dać swój głos! Postanowiliśmy ograniczyć kredyt o jaki będziemy się ubiegać do 50 tys, z powodu niepewnej sytuacji na rynku i naszej z powodu ewentualnej operacji Marka. Z kasą za mieszkanie powinno wystarczyć na stan możliwy do wprowadzenia się, ale o mieszkanie nikt uparcie nie chce się nawet zapytać!!! Słowem kołmyja... :wink:

cdn

Alicjanka
21-05-2002, 10:58
MAJ (Co nowego?)

W sobotę jak zwykle czas na przegląd sytuacji. Przyjechał do nas "Złota Rączka" obejrzeć to cudo które ma niedługo od wewnątrz okładać:
wariant a: płytami G-K;
wariant b: deskami (plus siatka plus tynk);
wariant c: płytami Fermacell (które mają być mocniejsze, stabilniejsze, ale co gorsza DROŻSZE);
W najbliższą sobotę nastąpi kumulacja i losowania MOJEGO SZCZĘŚLIWEGO WARIANTU.

Po głębokich przemyśleniach dochodzę do wniosku, że to co mi najbardziej przeszkadza w budowaniu mojego domu to NIEZDECYDOWANIE. Zaraz obok znajdzie się brak własnego (czyli mojego) samochodu, co powoduje że buduję bazując na informacjach z internetu. A przy wykończeniach się tak nie da bez dotknięcia, pomacania, wypróbowania!

Będąc na budowie Złota Rączka zauważył, że elektryk w każdym pokoju robi kontakty szeregowo, co oznacza, że jak jeden w danym pokoju "siądzie" to w tym pomieszczeniu nie będzie prądu w żadnym innym kontakcie. Prawdę mówiąc do instalacji elektrycznej mam taki sam stosunek jak do pająków - nie zabijam ale wolałabym nie mieć z tym do czynienia. Pozostawiam więc decyzję na ten temat mojej wyższej połowie (nie żeby ewolucyjnie wyższej ... :smile:).

Odebrałam też dziś zaświadczenie o dochodach i o nie zaleganiu z podatkami z urzędu skarbowego (do kredytu). Uważam to za swój osobisty sukces bo udało mi się je odebrać we wtorek, pomimo że wydaje się je tylko w poniedziałki i czwartki! Przy tak dobrej wiadomości to, że w międzyczasie straciło ważność zaświadczenie z ZUSu wydaje się małym kłopotem...
Pozostaje więc zebrać jeszcze jakieś 350 papierków (szybko, szybko, żeby wyciąg z księgi wieczystej nie stracił ważności!!!) i już możemy się dowiedzieć czy dadzą nam pieniądze. Życie inwestora w Polsce jest dalece bardziej pełne wyzwań niż życie cowboya na dzikim zachodzie! Myślę, że możemy to nawet promować w UE jako nasze długo wypracowywane dziedzictwo!

Podpisaliśmy umowę o gaz:
- sami załatwiamy warunki zabudowy i zagospodarowania;
- firma za 1300zł (po negocjacjach) załatwia resztę wraz z ławą fundamentową pod zbiornik (wykopy robimy my) i instalacją zewnętrzną.
- pierwsze tankowanie 0,89zł/l
- kwestię zabezpieczeń stanowi weksel in blanco na kwotę 5tys zł,
- opłata za dzierżawę to 600zł brutto za rok

Złota Rączka nie miał zastrzeżeń do betonu. Powiedział, że to normalne że beton z plastyfikatorem tak pyli. (Pewnie gdyby był polewany pylił by ciut mniej). Był też nasz kafelkarz. Kazał nam się zdecydować na wszystko co ma być w łazienkach (np lustro: nawieszane, naklejane, wmurowane, z łukiem, prostokątne ??????). Aby nie tracić czasu wejdzie na budowę trochę po tynkarzach, którzy na początku otynkują małą łazienkę i on tam sobie będzie dłubał. Tu wyszło, że wnęka na prysznic w małej łazience ma 92cm Jeśli ma być otynkowana płytą G-K (1,25cm grubości) to brodzik 90cm się nie mieści. Trzeba więc coś wykombinować (płyty Fermacell można podobno kłaść bez gruntowania w łazienkach, a jest opcja o grubości 1cm). Wyszła też konieczność przesunięcia grzejnika, ponieważ zasłonka w prysznicu będzie niepraktyczna (będzie się wylewać woda do łazienki, a tam nie ma dodatkowego odpływu kanalizacyjnego w podłodze). Trzeba więc będzie zamontować porządne drzwi prysznicowe, a w obecnym posadowieniu grzejnika, te dwie rzeczy będą o siebie zawadzać. A NIE MÓWIŁAM?! (to do męża, który nie chciał mnie słuchać kiedy planowaliśmy miejsce na grzejnik).

Wczoraj o czwartej rano obudziła mnie myśl o włazie na strych, który ma swoje miejsce w pomieszczeniu gospodarczym. Obudziłam się ponieważ podświadomość mi podpowiedziała, że tam nie wystarczy miejsca na rozłożenie schodów z tej klapy. Marek zaczął drążyć temat i chyba wyjdzie następne losowanie: gdzie będzie nowe miejsce na klapę?

Zastanawiam się czym będę żyć gdy już ten dom wybuduję? Czy w nocy będą mnie budzić pomysły na nowe pnącza w ogrodzie? Czy też zacznę żyć życiem moich dzieci - przytłaczając je żarłoczną ambicją? Jak będę żyć nie będąc już inwestorem? NUUUUDDDNO będzie...!

:smile:
cdn
PS Marek sprawdził studnię i podobno jednak jest drożna. Hurra!!! Mam niezależną wodę jeśli w prowadzę się przed dotarciem do naszego domu wodociagów! A potem do podlewania ogrodu!



<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-05-21 15:08 ]</font>

Alicjanka
24-05-2002, 08:45
MAJ (i znowu elektryk)

Wezwał nas elektryk. Podobno ma pytania, no to pojechaliśmy. Pokazał co zrobił do tej pory (pokoje, łazienki i górne światło w części nocnej). Okazuje się natomiast, że zupełnie zapomniał jak miało wyglądać oświetlenie w salonie i holu. Co więcej, Panowie (elektryk i Marek) w którymś momencie ustalili, że nie będą psuli ładnej (przyszłej) ściany ceglanej włącznikami światła od strony jadalni, skoro można je ukryć po drugiej stronie ściany - czyli w kuchni. Niestety obaj nie wiedzieli, że tam właśnie jest słupek z piekarnikiem. Tak się kończy brak wzajemnego zrozumienia! Przy okazji zastanawiając się jeszcze nad oświetleniem holu, padło pytanie gdzie my właściwie będziemy mieć lustro? Bo przecież przy lustrze przydałoby się oświetlenie. Ustalenie tego szczegółu było plusem tegoż spotkania. Po omówieniu bowiem wnętrza domu (i zapomnianej wcześniej instalacji telewizyjnej), przeszliśmy do omawiania oświetlenia zewnętrznego - o którym wcześniej nie rozmawialiśmy. Otóż chcieliśmy mieć halogeniki umiejscowione pod okapem. Ale niestety nie było mi dane zrozumieć jak one w końcu będą działać, bo... się nie dało. Nie rozumiem nic z tego co elektryk mówił, nie wiem czy to z powodu niskiego ilorazu, czy też... z oczywistego powodu, że elektryk jest z Marsa. Marek twierdzi, że go rozumiał - ale przecież on też jest z Marsa :grin:. Boję się tylko co z tego mojego niezrozumienia wyjdzie, jak sobie panowie poszaleją z ustalaniem. No i znowu zapomniałam powiedzieć o oświetleniu ogrodu od strony lasu (od drogi tą sprawę omówiliśmy).

No, punkty się u nas mnożą jak króliki (z Marsa). Już jestem ciekawa rachunku...

Siedzę teraz wieczorami nad rozrysowaniem wzorów z gresów na cały parter. Niby sprawa jest prosta - trzy wielkości kafelków (30x30, 15x30 i 15x15cm (dekor tłoczony)). Chciałabym aby mając jednolitą kolorystykę rozróżnić pomieszczenia wzorem. No i na tym kończy się prostota sprawy. Zarysowałam już połowę zeszytu A4 w kratkę i zdecydowałam się jak na razie tylko na wiatrołap (3m2)! Medal za zdecydowanie! Będą to kafelki 15x30cm ułożone w jodełkę - jak parkiet. Widziałam gdzieś takie rozwiązanie i bardzo mi się podobało. Poza tym to pomieszczenie jest na tyle małe, że wykluczam tam użycie większych płytek.
Trochę przeszkadza mi wcześniejsza kategoryczna decyzja Kafelkarza, że robimy w karo (czyli kafelki idą po skosach), bo kładąc kafelki równolegle do ścian przy tak dużych otwartych płaszczyznach, wyjdą na jaw wszelkie ich ewentualne niedokładności. Ale łączenie wzorów robionych w karo między pomieszczeniami (np w drzwiach) i w miejscach dylatacji, będzie wymagało cięcia mnóstwa płytek! Siedzę i siedzę, myślę i myślę, czas płynie a ja mam na razie zaprojektowane najmniejsze pomieszczenie. Ania (lat 7) siedzi na przeciw mnie i też projektuje. Tyle, że jej podłoga jest w przepięknym meksykańskim ludowym stylu...

Jak już się zmęczę siedzeniem nad kafelkami, to siedzę nad kosztorysem dla banku (architekt kazał sobie przywieźć do podstemplowania gotowy...). No to dopiero jest siedzenie! Mam wykaz zapłaconych rachunków (made by Marek) i osobno robocizny. Marek (którego akurat nie ma), typowo dla egzemplarzy z Marsa jest oszczędny w słowach (i nie tylko :wink:). Dlatego jedyny fakt który mogę ustalić, to w jakim dniu był wystawiony rachunek i na jaką kwotę. Czasem pojawia się słowo "beton", lub "cement". Ale jeszcze ciekawsze są "prostki". Jak bowiem mam się domyślić ile z tego cementu należy do fundamentów a ile do ścian? Po dacie powiecie? No idę tym tropem i jakoś sobie radzę, ale szczerze mówiąc ciężko mi idzie. Tym bardziej, że robota jest odpowiedzialna, bo trzeba przewidzieć całość kosztów na np. "podłoża i posadzki", których wykonanie ciągnie się przez wszystkie daty. A ile w kosztorys wpiszę, tyle dostanę za ten etap od banku. Na kosztorys mam czas do poniedziałku, potem awansuję do pracy w NBP, dział "finanse wenusjańskie".

Dodatkowo w przyszłą sobotę wyjeżdżamy na urlop na dwa tygodnie. Trzeba zatem przewidzieć wszystkie lekarstwa dla małych wenusjanek półkrwi marsjańskiej, zakupić kosmetyki nadmorskie i pomyśleć o tysiącu szczegółów. Do dyspozycji mam dwie walizki "kabinówki" na cztery osoby, bo Marek nie może dźwigać, więc jakby co będę musiała sobie sama poradzić.

Już widzę te komentarze przyszłych współ-urlopowiczów, gdy wsiadając do autobusu ja (1,6m wzrostu i 50kg żywej wagi) mówię do męża (1,88m wzrostu i 95kg wagi...) -"zostaw to kochanie" i wrzucam wdzięcznie walizki do bagażnika autobusu...

Trzymajcie za mnie kciuki, please...!
cdn

Alicjanka
27-05-2002, 10:32
MAJ (wszystkiego po trochu)

Weekend zaplanowaliśmy bardzo pracowicie. Mieliśmy odwiedzić wszystkie okoliczne hurtownie w poszukiwaniu cegły na ścianę, kafelków do łazienek, drzwi brodzikowych itp. Tak więc wywieźliśmy dzieci do babci i zaczęliśmy objazd. Wybraliśmy (tak nam się wydaje) cegłę na ścianę - Bogdanka - jantar melanż. Dopingiem dla nas jest fakt, że właśnie wzrosła jej cena z 1,2zł/szt na 1,7zł/szt, tak więc jak się spiętrzymy to może jeszcze znajdziemy w jakiejś hurtowni paletkę po starej cenie (swoją drogą niezła podwyżka!!!).

Znaleźliśmy płytki do małej łazienki, hiszpańskie (nazwy nie pomnę) w cenie bliskiej polskim. Bardzo nam się od razu spodobały. Odwiedziliśmy jak zwykle naszą budowę, gdzie jest kilka drobnych poprawek do zrobienia w obecnej instalacji elektrycznej.
W Castoramie napatrzyliśmy się na halogenki - mamy pewien problem z przestrzenią między płytą GK na suficie a folią paroprzepuszczalną, bo nie będzie tam zbyt wiele miejsca. Czy halogenki nie będą folii topić swoim ciepłem?
Niedzielę rozpoczęliśmy koszeniem trawy i pieleniem wokół sosen, malin i jagód. Do tej pory nie lubiłam pracy w ziemi, ale tam sprawiło mi to autentyczną przyjemność, bo poranek na naszej działce charakteryzuje się ciszą, słońcem i autentycznym powietrzem, czyli cud, miód!
No a potem targi, gdzie zobaczyłam na własne oczy nową serię gresów Opoczna, bardzo podobnych do tych wybranych przez mnie z Polcoloritu, ale w rozsądniejszej cenie. Np płytki 15x30cm kosztują tam 40zł/m2 a w Polcoloricie 4zł za szt, co daje... 89zł/m2! Natomiast płytki 15x15cm (gładkie) w Opocznie kosztują ok 45zł/m2 a w Polcoloricie (dekorek tłoczony) 3,6zł/szt czyli...160zł/m2!! Przy prawie 90m do obłożenia jest o co walczyć, czyż nie?
Obejrzeliśmy też marmury, których w innym przypadku nie mamy okazji nigdzie oglądać i zastanawiamy się nad położeniem takowych jako parapetów w wykuszu. Pracuję umysłowo nad połączeniem tej całej kolorystyki w otwartej części domu i przez to synapsy mam zmęczone.

Na targach też popatrzyliśmy na drzwi wewnętrzne co pozwoliło mojemu mężowi przyzwyczaić się nieco do myśli o KWOCIE jaką będą kosztowały. Do ten pory miał bowiem dużo niższą percepcję kwotową dotyczącą drzwi wewnętrznych. Popatrzyliśmy też na parkiety, podobał nam się tez buk, ale nie pamiętam czy to aby nie jest miękkie drewno? Cena parkietu w II klasie była bardzo przyjemna u jednego z wystawców –55 zł/m2.

Jak zwykle opcje się mieszają i zmieniają, ale byle do przodu!

cdn

Alicjanka
28-05-2002, 08:18
MAJ (kosztorys)

Kosztorys do banku gotowy. Oto ile wydaliśmy i ile wydamy:
- stan zerowy 26 230zł;
- ściany konstrukcyjne 22 000zł (z kominami);
- konstrukcja dachu 28 000zł;
- pokrycie dachu z obróbkami blacharskimi 36 000zł;
- ściany działowe 5 000zł
- stolarka okienna 23 000zł;
- stolarka drzwiowa 20 000zł (z tego jeszcze do wydania 11 700zł na drzwi wewnętrzne i montaż bramy garażowej);
- tynki wewnętrzne 22 000zł (w tym sufit z ociepleniem - wszystko dopiero przed nami);
- tynki zewnętrzne 17 000zł (we wrześniu);
- podłoża i posadzki 27 000 (niech je szlag - jak trudno było to policzyć - z tego 20 000zł lipcu/sierpniu gresy, parkiety itp)
- roboty malarskie 5000zł;
- instalacja gazowa (z piecem) 11 000zł (do zapłaty w przyszłości);
- instalacja elektryczna 16 000zł z czego w tym tygodniu zapłacimy z 8000zł, reszta później za przyłącze do domu;
- instalacja wod-kan 17 000zł (już wydane 11 000zł);
- instalacja c.o. 15 000zł (10 tys już za nami);
- wyposażenie małej łazienki 5 000zł.

RAZEM: 295 230zł z czego ponad 100 000zł jeszcze przed nami.
Stan powyższy nie uwzględnia w ogóle wyposażenia domu, mebli, wykończenia dużej łazienki, wyposażenia kuchni, kominków, robót ziemnych wokół domu, płotu, śmietnika, bramy itp. Na to pewnie jeszcze wydamy z 50 000zł co najmniej.
Trzeba jednak przyznać że mogliśmy zaoszczędzić do tej pory z 50 000zł gdybyśmy nie kładli dachówki, okien drewnianych drogich, murków i kominów z klinkieru itp.
Razem z zakupem działki 2 lata temu za 80 tys wydaliśmy zatem ok. 300 000zł i jeszcze trochę przed nami. Pozostaje dla mnie tajemnicą skąd wzięliśmy te wszystkie pieniądze?

CZYŻBY MÓJ MĄŻ BYŁ AŻ TAK OSZCZĘDNY? Bo przecież nie ja... :wink:

cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-05-28 09:19 ]</font>

Alicjanka
31-05-2002, 21:57
MAJ'02

Dokumenty o kredyt złożone. Po tym całym wyścigu o czas czujemy się jednak tym bardziej znużeni. W ciągu tego tygodnia zamknęliśmy składanie dokumentacji o wykonanie przez gminę wodociągów w ulicy i przyłącza wodnego do domu. W całym wysiłku pomogła Markowi... "popularność", bowiem jedna z urzędniczek gminnych rozpoznała go z artykułu w Muratorze! Dzięki temu pomogła mu we wszystkich czynnościach, które zwykle zabierają wiele czasu i pieniędzy np. kserowanie, podpisywanie itp... Obrobił się ze wszystkim w półtorej godziny.

Elektryka prawie skończona. W tej chwili jest już u nas ponad 100 punktów, a jeszcze parę do wykonania.
No i kredyt z mnożącymi się w oczach papierami - rozmowy w banku zakończyliśmy dziś o 19.00 (100 tys we frankach szwajcarskich, na 15 lat, raty malejące).

Przy okazji okazało się, że jednak nie ma regulacji uchyłu w naszych nowych oknach. Zgłosiliśmy już reklamację, ale nie jestem zachwycona tą sytuacją, bo regulacja ta jest mi potrzebna.

Nadchodzi czas chwilowego wytchnienia. Za dwa tygodnie ruszają z kopyta tynki, sufity, ściana z cegły, podwyższanie otworów drzwiowych no i wykańczanie łazienki.

Wypada zatem przedtem chwilę pomilczeć...
Pozdrawiam i do zo...
cdn

Alicjanka
18-06-2002, 12:55
CZERWIEC (elektryka cd)

Wróciliśmy z urlopu i pierwsze kroki skierowaliśmy na budowę. I co się okazało? zastaliśmy tam elektryka, który dokańcza swoją robociznę, bo w między czasie wpadła mu inna robótka! Ma szczęście, że tynkarze wchodzą w przyszły poniedziałek, bo inaczej policzyłabym, się z nim inaczej :wink:. Do tej pory mamy ok. 130 punktów, a roboty wciąż postępują...

Popękane miejsca wylewki zostały w czasie naszej nieobecności zalane ponownie. To coś czym zostały zalane wygląda jednak inaczej niż to coś co było tam wcześniej. Muszę porozmawiać z wykonawcą na temat składu chemicznego...

W czasie obróbki naszych dokumentów przez bank, okazało się że mamy wystawione pozwolenie na budowę z błędnie wpisanym numerem ewidencyjnym działki! Wczoraj Marek latał po urzędach żeby to wyprostować. Dzisiaj donosimy poprawki do banku i chyba ten kredyt wreszcie dostaniemy (ok. 38 tys Franków szwajcarskich).

Powinien dzisiaj wejść "alarmista" (tak się nim umawiałam przed wyjazdem) - robić instalację alarmową. Ale coś go ni ma. Pewnie trzeba zadzwonić i poprosić co by przybył. W weekend wywozimy dzieci do babci i wreszcie będę miała więcej czasu na szukanie elementów wykończeniowych. Gdyby mi tylko ktoś jeszcze środek transportu dał...

Aha, oddam trzydzieści kilo komarów w dobre ręce! Bardzo odważny, obronny gatunek! Wczoraj jak przyszłam na działkę po dwóch tygodniach, to mnie nie poznały i prawie zjadły!
No i dobra wiadomość: działka sucha mimo ulewnych deszczów jakie w międzyczasie były. Może gumiaczki zostaną mi tylko na pamiątkę?...

cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-06-18 13:55 ]</font>

Alicjanka
25-06-2002, 07:45
CZERWIEC (z elektryką prawie koniec)

Nadejszła bogata dla elektryka chwila zapłaty... Wczoraj się z nami rozliczył za część domową - czyli do tej pory wykonaną. Do zrobienia pozostaje doprowadzenie kabla od płotu do domu i oficjalne podłączenie prądu, na co mamy przeznaczyć jeszcze ok. 2 tys zł.

Jeśli chodzi o wnętrze to: za 117 punktów wyszło 4446zł, plus 350 zł za rurki w których część przewodów została rozprowadzona. Za oświetlenie pod okapem dachu (22 punkty) 1500zł. Za pozostałe rzeczy czyli: siła w kilku miejscach (np. w kuchni pod płytę ceramiczną, której tam pewnie nigdy nie będzie), instalację alarmową, instalację telefoniczną, rozprowadzenie kabli pod oświetlenie ogrodowe itp wyszło następne 2210zł. Razem 8506zł za ten etap elektryki.

Muszę przyznać, że elektryk był doskonale przygotowany: miał zestawienie wszystkich punktów (opisanych i policzonych), a także - uwaga - szkic naszego domu z naniesionymi punktami elektrycznymi wraz z wymiarami, czy oznaczeniem gdzie można ich ewentualnie szukać. Oprócz naszej kopii, sam podobno trzyma taki szkic wszystkich swoich budów przynajmniej przez trzy lata. Trzeba przyznać, że choć gość mówi po Marsjańsku w narzeczu Jowiszańskim (poznaję bo nawet Marek go czasem nie rozumie), to działa jednak metodycznie. Szkoda tylko, że tylko on będzie wiedział jak z tych wszystkich "schodowych" opcji w naszym domu korzystać...
Okazało się przy inwentaryzacji, że zapomniał tylko o jednym punkcie, choć bardzo cennym - o gniazdku przeznaczonym dla żelazka w pomieszczeniu gospodarczym :wink:.

Wczoraj również wpadł nasz niewielki alarmista i w błyskawicznym tempie oplótł nasz dom siecią przyszłego bezpieczeństwa...
Na razie zapłacimy za to 600zł.

Ostatnia wiadomość to dzisiejszy najazd siedmioosobowej ekipy od "Złotej Rączki" z Kujaw, która ma nas uratować przed budowlanym marazmem. Oficjalnie przyjeżdżają tynkować (wewnątrz i na zewnątrz), ale po drodze mają już zaplanowane:
- ponowne pomalowanie więźby odpowiednimi środkami,
- wykopanie rowu pod kabel elektryczny,
- postawienie ewentualnej ściany ceglanej między kuchnią a salonem,
- wylanie wylewek w garażu, na tarasie i podestu przed głównym wejściem,
- zagruntowanie całej wylewki wewnątrz domu.

Jak widać będą mieli co robić. Panowie będą mieszkać w domu, pomimo, że nie ma jeszcze sufitu z ociepleniem, co przyspieszy pewnie prace i proces hartowania robotników.

Szczególnie spieszy się nam z garażem, ponieważ sprzedawca bramy garażowej, zapłaconej w Maju, grzebie już kopytem z niecierpliwości żeby się jej pozbyć.

Przed nami natomiast stają nowe, ważkie pytania egzystencjalne:
silikonowy, mineralny czy akrylowy?...

cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-06-25 08:45 ]</font>

Alicjanka
25-06-2002, 08:20
CZERWIEC (kominek)

Będąc u znajomych, którzy użytkują (od czasu do czasu) kominek z wkładem firmy Kornak, zauważyliśmy z przerażeniem, że zza szyby nie widać NIC. Stopień okopcenia przekroczył trzykrotnie stopień przejrzystości szybek, a nawet zaczął się gustownie złuszczać, jak to się czasem widuje na spodniej stronie patelni.

Widok był dla nas traumatyczny, jako że ostatnio pieściliśmy w sobie pomysł przedni na kominek z szybkami również z boku. I tu nagle okazało się, że aby użytkować takowy, musiałabym (no bo któż inny? No kto?) wykonywać skomplikowane figury gimnastyczne włącznie z wchodzeniem do wewnątrz wkładu (co fizycznie nie byłoby trudne - jak z przekąsem stwierdził - mój, dziś już osiem lat już użytkowany, mąż...)aby uczynić te szybki choć w części przejrzystymi.
No bo konia z rzędem temu, kto stosuje do kominka drzewo suche -jak każą instrukcje!!!

Zatem idea trzech szybek poszła w zapomnienie, co przyjęłam nawet z pewną ulgą, bo bardzo leżała mi na sercu sprawa obudowy kominka - nie widziałam osobiście żadnej do takiego wkładu, która by mi się podobała.

Łącząc okopcone szybki z notorycznym brakiem czasu na jaki oboje z Markiem cierpimy, wróciliśmy do dawno porzuconej idei kominka z drzwiczkami składanymi na boki. Bo jak już nic nie widać to zawsze można otworzyć...
Wkład który mam na myśli to Dovre 2400 GLA, który jest niemożliwie podobny do Jotula 18 TD Harmony, tylko jest o połowę tańszy (kosztuje 3100zł).

Kominek ma być bowiem lekiem na wszystko, włącznie z recesją (małżeńską i rynkową :wink:) i choćbym miała spać nadal na swoim starym naziemnym materacu, z kominka nie zrezygnuję...

cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-06-25 09:20 ]</font>

Alicjanka
27-06-2002, 07:45
CZERWIEC (tynki ruszyły)

Ruszyła maszyna z siedmiu chłopa złożona. Przyjechali i ponieważ mają płacone za pracę wykonaną a nie czas, to rwą się chłopaki aż mi się miło robi. Markowi mniej jest miło, bo nie nadąża z dowożeniem towaru. Drugi minus tej "rwączki", to fakt, że kompletnie nie mamy kiedy dokończyć kwestii kredytu (czyli ubezpieczyć budowy i podpisać umowy z bankiem), a kasa zaczęła teraz płynąć w trzy-zerowej skali każdego dnia. Ja notorycznie uzależniona jestem od debetu, ale dla Marka to nowość, a jako zodiakalna panna, ciężko to przeżywa.

Dodam jeszcze, że kupujemy wszystko w Warszawskiej Platformie, bo żaden hurtownik nie ma tak dobrych cen jak tam. Wczoraj też znalazłam tam płytę Wedi, która służy do robienia np. obudowy do wanny, lub blatu pod umywalkę. Uważam, że ceny mebli łazienkowych to jest jakaś granda i mafia, no bo za najprostsze byle co producenci żądają sobie 700zł! A często są to te same szafki które sprzedając do kuchni cenią po np. 200zł! O wzornictwie już nie wspomnę, bo szkoda mi strzępić języka! Oburzona tym faktem postanowiłam sama zrobić sobie blat i półki z płyty Wedi i okleić mozaiką na siatce. Mogę z tych dwóch materiałów zrobić co tylko dusza zapragnie. Jedynym substytutem mógłby tu być blat z kamienia, ale Wedi w naszych warunkach (ścianki działowe z suporeksu o grubości 8cm...) jest lepszy - bo lżejszy.

Panowie w ciągu jednego dnia zatynkowali (tradycyjnie) komin i położyli wełnę na stropie w łazience i sypialniach (w których śpią). Musiało im być w nocy zimnawo, skoro tak prędko zabrali się za nocną stronę domu :wink:. Robią też stelaż z łat pod podbitkę (która będzie w postaci sidingu). Oczywiście wiecznie czegoś brakuje a na nieszczęście oni nie mają samochodu, tak więc Marek musi wszystko dowozić. Oto koszty importowanej siły roboczej... Podział pracy jest taki, że cześć ludzi robi tynki w środku a część na zewnątrz. Czyli już niedługo mój dom będzie wyglądał z zewnątrz... jak normalny dom!!!

Podobno na Al. Jerozolimskich przywieźli wkłady Dovre, które chcemy obejrzeć. No i w IKEI przecena, a my wciąż donaszamy meble po sąsiadach (meblościankę kupiliśmy pięć lat temu za ... 500zł). Tak więc powinniśmy się w coś zapatrzeć. Na to wszystko trzeba kasy i czasu, które to u nas w obecnej chwili są najbardziej poszukiwanym dobrem.

cdn

Alicjanka
03-07-2002, 10:08
CZERWIEC (co słychać w domu i o kredycie)

Ocieplenie stropu na ukończeniu. Na spodniej stronie wiązarów została upleciona sieć ze sznurka pomiędzy gwoździami wbitymi w belki, która ma utrzymywać wełnę na miejscu. Początkowo miała to być konstrukcja z drutu, ale ktoś nam odradził, że może z nim się coś stać. Został zatem sznurek. Pod sznurkiem jest folia paro-przepuszczalna, niżej stelaż, i płyta GK. Wełny jest 15 cm, położonej między wiązarami (w poprzek dachu). Od góry na wiązary ponabijane zostały łaty wzdłuż dachu, które mają usztywnić jeszcze nieco konstrukcję i utrzymać następną warstwę wełny na miejscu (5cm, kładzione w poprzek 15cm warstwy wełny). Taki system miał uchronić nas przed nieszczelnościami w warstwie wełny i wyeliminować mostki cieplne.

Ocieplenie ścian to 12cm styropianu frezowanego. Najdziwniejsze jest, że napotkaliśmy duży problem z zakupem takiej grubości styropianu, podczas gdy 10ka jest powszechna. A ja w swojej naiwności myślałam, że właśnie 12ka jest tą najbardziej powszechną grubością ocieplenia.

Zrobione są też nadbudowy wykuszów. Całość opiera się na stelażu z profili do płyt GK, obudowanych zieloną płytą GK i wypełnionym wełną. Na wierzch ma jeszcze pójść ocieplenie ze styropianu i tynk.

Panowie teraz zabierają się za ściany. Na początku mają powiększyć otwory drzwiowe, w obecnej postaci mające w świetle 2m.

A ja robię ostatnie przymiarki do płytek do łazienki. Podobają mi się jedne w niezbyt przeze mnie lubianym zestawie kolorystycznym biało-niebieskim. Jednakże mam przeczucie, że w małej łazience kolory powinny być żywe, ponieważ jest to pomieszczenie niewielkie i położone od północnej strony. Trzeba by je zatem nieco ożywić, ale w tych tonacjach nie znalazłam żadnych płytek które by miały rozsądną cenę i były do tego ładne.

Moja niedoszła ściana z cegieł w pokoju dziennym jest już otynkowana. Z tego powodu przywdziewam żałobę, bowiem do ostatniej chwili wydawało mi się, że wyglądałaby lepiej gdyby pozostała ceglana. Niestety polegliśmy na polu braku czasu na wyszukiwanie, burzenie i wznoszenie, a także na polu rozsądku ponieważ jedyne cegły które mi się podobały kosztują ok.2,8zł.szt, a są mniejsze niż standardowe. Ściana zatem wyniosłaby nas ponad 3tys złotych, a one nam na drzewach nie rosną.

Rozmawialiśmy z naszym hydraulikiem o piecach, usilnie namawia nas na stojący Vaissman ze sterowaniem pogodowym i zasobnikiem. Łączny koszt takiej kotłowni z montażem to ok. 13-14tys, więc dużo nawet jak dla nas. Wiszący kocioł byłby tańszy, nie mówiąc o innych firmach. Nasz Hydro jest jednak miłośnikiem doskonałości, za które niestety on nie płaci...

Nie wzięliśmy też jeszcze kredytu (chociaż jest nam przyznany), ponieważ odkryliśmy jakie zgrabne sztuczki są robione w PKO BP przy kredytach walutowych, żeby wyciągnąć od klienta więcej kasy. Wzbudziło w nas to zwykły gniew, ponieważ takie postępowanie jest zwykłym naciąganiem klientów. Podzielę się z Wami tym co wiem:
Otóż z kredytów walutowych najdroższy jest ten we Frankach Szwajcarskich, ponieważ obarczony jest największą marżą. Frank zachowuje się w ostatnich czasach tak samo jak Euro, czyli ma tendencję wzrostową a to niesie duże ryzyko strat dla kredytobiorcy. Dodatkowo są naciski ze strony Unii Europejskiej żeby Euro dalej szło w górę, ponieważ jak to określiła jedna Pani z centrali PKO BP – „chcą nas tanio kupić”. Prognozy PKO BP dla Euro to wzrost do ok. 4,5, w ciągu dwóch lat...!

Kredyt w dolarach w tej chwili ma ten minus, że dolar ma tak niski kurs czyli naliczą nam dużo dolarów. Sama waluta może wzrosnąć tylko w przypadku usztywnienia kursu (na 4,2-4,4) przez Radę Polityki, a są takie plany. Drugie zagrożenie to wzrost stopy procentowej w Stanach, co również podobno jest prawdopodobne.

Przy braniu kredytu w walutach PKO BP twierdzi, że pobiera 2% prowizji. Prowizja ta jest jednak naliczana od kwoty kredytu liczonej po innym kursie niż kwota kredytu naliczana do wypłaty. Różnica między tymi kursami to 4% (oczywiście na niekorzyść kredytobiorcy! :sad:), w związku z czym prowizja nie wynosi naprawdę 2% tylko więcej. Oznacza to że informacja podawana na wstępie przez bank jest nieprawdziwa.

Oczywiście ten sam manewr następuje przy płaceniu rat, które są naliczane po niekorzystnym dla spłacającego kursie w stosunku do kursu naliczenia długu. Tak więc tu też ukryty jest dodatkowy zarobek dla banku. Oczywiście wiem, że każdy bank tak robi, ale wkurza mnie fakt, że jeśli o to w banku pytasz, to mówią Ci „ooo, to są GROSZOWE różnice.” Pewnie, różnica w dzisiejszych kursach wynosi np. 11 groszy różnicy. Ale gdy się jedno przez drugie podzieli to jest ... 4,1% różnicy!!!

Następne przegięcie to symulacje które są nam dawane podczas zapytań o kredyt, w których zarówno dług jak i spłaty są naliczane po tym samym kursie, a tym samym szacunek jest zaniżony w porównaniu z rzeczywistością. Gdy zapytałam się w moim banku dlaczego coś takiego ma miejsce odpowiedziano mi, że symulacje te "mają tylko chrakter poglądowy" (to samo zdanie widnieje na ich internetowej stronie), a dla mnie jest to perfidnym wprowadzaniem inwestora w błąd. Oczywiście można teoretycznie kredyt przewalutować za opłatą 0,7%, ale gdy pomyślę ile tam razy zmieniany jest kurs zamiany jednej waluty na złoty a potem na następną walutę, to wychodzi mi, że to w ogóle nie ma sensu. Takie krętackie zachowanie banku jest dla mnie objawem braku szacunku dla inteligencji klienta. Co więcej jest lekceważeniem klienta, a tego wybitnie nie lubię. Co innego jeśli świadomie przyjmuję warunki kredytu, a co innego jeśli są one przede mną ukrywane.

Tak więc chyba weźmiemy ten kredyt w złotówkach, poczekamy pół roku i jeśli dolar wzrośnie przewalutujemy go po marży przeliczonej uczciwie ze złotówek, czyli za 700zł.

Generalnie mam obrzydzenie do banków jako kredytodawców i do sposobu traktowanie klientów.W związku z tym opuszczam raz na zawsze mój dotychczasowy bank i przenoszę się do internetowego. Przynajmniej nie będę stać w kolejkach!

Tym którzy do tej pory wytrwali w czytaniu, należy się kawa dla pobudki. Hasło na dziś: Inwestorze - bądź czujny jak ważka...:smile:

cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-07-09 10:29 ]</font>

Alicjanka
05-07-2002, 09:24
CZERWIEC (drzwi wewnętrzne)

Te drzwi to mnie chyba prześladują! Najpierw drzwi zewnętrzne "z grzebieniem" do czesania męża, a teraz kłopot z wewnętrznymi.
Chodzi bowiem o to, że panowie pracownicy mający podwyższyć otwory drzwiowe, zażyczyli sobie obejrzeć ościeżnicę do drzwi wewnętrznych, co by na darmo nie pracować jakby coś było nie halo. No i jest: załóżmy że kropki to drzwi a kreski to ściany. Tak więc u mnie w projekcie jest często następujące rozwiązanie: I...-, czyli jedna ściana do której dochodzą drzwi jest do nich prostopadła. Tu występuje pewien problem bowiem trzeba docinać ościeżnicę do tej prostopadłej ściany. W jednym przypadku - w małej łazience, której drzwi sąsiadują bezpośrednio z drzwiami do wiatrołapu - obie ściany są prostopadłe. I tu już sprawa się komplikuje, bowiem otwór na drzwi ma 92cm, ale na ściany ma pójść z obu stron płyta GK, a na jedną jeszcze płytki z klejem. I tym sposobem drzwi 80tki z ościeżnicą się nie zmieszczą a dodatkowo otwierając się na jedną z tych prostopadłych ścian, będą uderzać klamką o ścianę.
Panowie z Marsa oczywiście uradzili radosną twórczość, że "się da 70kę" dosztukowując nieco ściany z boku i będzie się otwierać "jak ta lala". Tyle, że WSZYSTKIE drzwi w domu mają być 80tki, a dodatkowo zaraz obok tych od łazienki znajdują się drzwi do wiatrołapu (90tki tym razem!!!), tak więc wyglądać razem będą KATASTROFALNIE (oczywiście w odczuciu jednostki z Wenus, takiej jak ja).
Marek zapewniał mnie:
- że on się zmieści,
- nikt nie zauważy różnicy (20cm różnicy!!!),
- że te od wiatrołapu też można zrobić 70tki (no cudownie, a może od razu 60tki?!!! a meble będziemy wnosić dookoła domu przez drzwi tarasowe?),
- że nie ma innego wyjścia :sad:.

Kombinowałam jak mogłam z projektem, ale ponieważ obie ściany są prostopadłe do drzwi i stanowią:
1. boczną ściankę brodzika, którego nie można zmniejszyć
2. ścianę między łazienką a wiatrołapem, której też nie można przesunąć,
- to jestem w kropce.

Jako drzwi braliśmy pod uwagę Sevillę Porty do łazienek i innych pomieszczeń z drzwiami nie szklonymi i Toledo Porty (na całej długości przeszklone) do sypialni i wiatrołapu, żeby doświetlić mroczne korytarze.

Jedyna moja nadzieja w adresie od koleżanki, która wykańcza już dom od roku i która ma drzwi wewnętrze z łukami u góry. Otóż znalazła ona wykonawcę drzwi dębowych, który te jej łuki wykona za... 1400zł/szt. Myślę więc, że moje proste i nieskomplikowane drzwi wykonałby za co najmniej 20% taniej(?!), a dodatkowo zrobiłby te jedne na wymiar (daj Boże?). Wtedy może i zmniejszyłabym sąsiednie drzwi od wiatrołapu o te kilka centymetrów, a ponieważ inne drzwi są znacznie oddalone, to nie byłoby z nimi porównania. Nikt oprócz rodziny i Forumowiczów, by się o tej całej mecyi nie dowiedział :wink:.

Dziś idę do tej koleżanki po adres, więc trzymajcie kciuki, please, co bym jakoś z tego kłopotu wyszła. Dziś też przychodzi kominkarz rzucać okrągłe i liczne propozycje finansowe za wkład z obudową.
Żegnam, mrucząc litanię do Matki Boskiej Pieniężnej...

cdn




<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-07-18 09:32 ]</font>

Alicjanka
08-07-2002, 10:00
CZERWIEC (drzwi z głowy, łazienka wirtualnie ustalona, zmiana kominka)

U koleżanki byłam i owszem dostałam namiar na stolarza, ale nigdzie nie można zobaczyć jakie drzwi on robi. Weekend spędziliśmy więc pracowicie, poszukując wszystkich elementów układanki łazienkowej, no i drzwi.

Widziałam w internecie że grupa Yeti, miewa możliwe meble łazienkowe (to była moja zgryzota, co zrobić z umywalką?). Zajechaliśmy więc do Yetiego w okolicy Michałowic i wybraliśmy umywalkę z dwoma blacikami z boku i wieszaczkiem na ręczniki z przodu. Umywalka ma w najszerszym miejscu 54cm a szerokość 105cm. Same blaty natomiast z boku mają ok. 34cm. Tak więc nie muszę już kombinować kamiennych blatów, lub ohydnych szafek, które wszędzie sprzedają, ani też płyty Wedi i kafelek z których później mogłyby odpadać fugi. Minusem tej umywalki jest jej cena (1800zł z wieszakiem), nieco wyższa od wariantów umywalek polskich producentów z szafkami. Teraz jednak okazuje się że hydraulik musi przyjść i przesunąć instalację ciepłej wody na środek przyszłej umywalki. W tej chwili są wykonane zbyt blisko ściany zewnętrznej.
Do umywalki dobraliśmy podwieszany kibelek (750zł). Brodzik chyba jednak kupimy polski, bo drzwi do kabiny będą nas kosztować jak za złoto.

No i z głupia frant zaszliśmy do firmy drzwiowej, która dla nas była zbyt droga (JAX sprzedają drzwi włoskie Ferrero Legno). Zagadaliśmy tam o cenach i okazało się, że w standarcie mają drzwi co 5cm!!! Hurra! No i zamówiliśmy drzwi z kolekcji Export 2000, (czyli najtańsze...) część przeszklonych, cześć jednolitych za łączną kwotę 12400zł. Wyszło o kilka tysięcy drożej niż zakładaliśmy, ale za to mamy jednakowe drzwi do łazienki o wymiarze 75m!

No a na koniec deser czyli opowieść o fachowcu od kominków. Jako że wybraliśmy wcześniej norweski wkład, przyjechał do nas szef tej firmy zobaczyć jak to ma wyglądać i pogadać o cenach. Człowiek to z serii tych, co strasznie się poświęcają, że robią w ogóle interesy. W zasadzie powinniśmy być mu wdzięczni, że w ogóle ma ten punkt z kominkami, bo strasznie go to męczy i nie przynosi żadnego przychodu. Tak więc nadjechał zmęczony, bo jak wiadomo życie ma ciężkie z tym całym poświęceniem dla inwestorów na karku. Jak zobaczył nasz komin, to powiedział nam, że z takim kominem i jego zwieńczeniem, to lepiej żebyśmy sobie w ogóle nie robili kominka, bo nie będzie działał. Niestety bowiem w kominie mamy dwa przewody dymowe (do kominka w środku domu i na tarasie) i dwa wentylacyjne. I sprytni górale zrobili dwa dymowe bezpośrednio obok siebie, ale nie od strony wnętrza domu, tylko od strony kominka na tarasie. Tak więc aby dostać się do przewodu dymowego ze środka domu, trzeba ciągnąć rurę poziomo 50cm w kominie zanim można ją skierować do góry przewodem dymowym. A takie wygięcia rury nie sprzyjają ciągowi. No i fachowiec stwierdził, że norweskie kominki u nas działać nie będą (o Kornaku przy nim wspominać nie można, bo wiele już poświęcił swego cennego zdrowia, żeby ratować inwestorów, którym się Kornak po roku rozleciał). Tylko niemieckie wkłady (Spartherm), które są tak perfekcyjnie wykonane, uszczelnione i mają inny sposób doprowadzenia powietrza do wkładu niż norweskie - dadzą sobie w tych warunkach radę. Problem tylko w tym, że niemiecki wkład który by nam pasował kosztuje 3700zł zamiast 3300zł za norweski. Ale Pan Kominkarz się poświęci i sprzeda nam ten niemiecki wkład, chociaż to dla niego będzie duży kłopot, bo przecież nie ukrywa, że trzymał dla nas ten norweski. A tak co ma z nim zrobić? Niemieckie idą jak woda więc KAŻDEMU by je sprzedał, ale ten norweski, co to SPECJALNIE dla nas go trzymał, to pewnie będzie mu zalegał i blokował mu kasę.

Cały dowcip polega na tym, że chcieliśmy OBEJRZEĆ ten norweski wkład, więc Pan Kominkarz przywiózł go dla nas z innego sklepu, do tego blisko nas. Obejrzeliśmy, zdecydowaliśmy się na ten z łamanymi szybkami i poprosiliśmy o wizytę tego Pana u nas. A tu okazuje się że on już jest stratny, bo TRZYMAŁ dla nas ten kominek. I w zasadzie wiedzeni poczuciem winy powinniśmy kupić od niego oba.
No kino miałam i ubaw jak ta lala, jak Pan Kominkarz, bez przerwy narzekając spędził u nas te 45 min, a następnie odjechał z bólem i poświęceniem, sprowadzić dla nas ten niemiecki wkład z innego sklepu do obejrzenia. Po obejrzeniu okazało się że jest on bardzo ładny, szybę ma jeszcze bardziej wygiętą (prawie okrągłą) niż wkłady norweskie, a uszczelki to pierwszy raz widziałam takie porządne we wkładach. Pewnie go kupimy w końcu, jeśli gość nie doliczy nam odsetek za zwłokę bo NA PEWNO już i ten dla nas trzyma. Chwilowo ma się odezwać i przekazać nam wycenę obudowy, którą - marnując sobie zupełnie resztki zdrowia -dla nas przygotuje.

Tak więc teraz egzystuję kombinując w środku głowy wzory kafelków wokół umywalki i lustra w łazience, niszcząc sobie przy tym doszczętnie synapsy i zwoje nerwowe :wink:. A kafelki trzeba kupić w tym tygodniu, bo w czwartek wejdzie Pan Układacz.

cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: alicjanka dnia 2002-07-09 10:18 ]</font>

Alicjanka
15-07-2002, 12:27
LIPIEC (tym razem zaczynamy prawdziwe wykańczanie)

Słowo się rzekło kobyłka u płotu. Jedno pomieszczenie koncepcyjnie opanowane - do małej łazienki wszedł "układacz". Wszystko już tam kupione - umywalka jak mówiłam, płytki, brodzik ceramiczny do postawienia na podłodze, kaloryfer, kibelek podwieszany. Niedługo zobaczę jak nam to wyjdzie docelowo. Ile się namyślałam żeby wymyślić wzór kafelków do łazienki! Historia! I po co? No po nic, bo w końcu będą położone tak prosto, jakby nikt na ten temat nie myślał ani chwili! A tu przede mną następna łazienka do obmyślenia - tym razem 9m2!

Sufity oprócz garażu są zrobione. Z zewnątrz dom ocieplony czeka teraz na naszą decyzję na temat tynku (Chyba Terravita akrylowy bardzo jasny beżowy - jest tani w Platformie a zmywa się z niego brud) a także na płytki klinkierowe na parapety. No i jest zbyt gorąco teraz żeby robić tynki zewnętrzne.
Na tarasie, tam gdzie ma być kominek, ocieplono chałupkę żaroodporną wełną mineralną zamiast styropianu. W środku natomiast, tam gdzie ma być kominek zamiast zwykłych płyt GK położono ogniotrwałe.
Otwory drzwiowe podwyższono do rozmiarów standardowych. Pomieszczenia gospodarcze ze spiżarnią są otynkowane tradycyjnie. Reszta pokryta płytami. W pokojach wiszą już też grzejniki.

I tu wyznam Wam refleksję, którą przypłaciliśmy bólem głowy. Otóż NAJMNIEJSZE NAWET ODSTĘPSTWO OD PROJEKTU ZEMŚCI SIĘ NA INWESTORZE NA JAKIMŚ ETAPIE SRODZE!!! U nas dotyczy to kilku bolesnych szczegółów:
- ogrzewanie podłogowe nie uwzględnione w projekcie i na etapie zerówki, zemściło się stratą 10cm wysokości pomieszczeń (2,81 w projekcie vs 2,71 które mamy) oraz koniecznością podwyższania otworów drzwiowych w całym domu, bo były za krótkie. Może to jeszcze nie tragedia, ale gdyby w projekcie było uwzględnione 2,7, to co ja bym teraz z tym 2,6cm zrobiła???
- Zmiana technologii stawiania ścian z zaprojektowanych gipsowo-kartonowych na stelażu gr.10cm, na 8mio centymetrowy suporeks plus płyty GK z obu stron (razem 14cm grubości!) spowodowało, że w małej łazience zabrakło miejsca na planowane w projekcie drzwi 80cm i musieliśmy zamawiać 75ki! TO BYŁ NAPRAWDĘ PROBLEM! Poza tym zmniejszyły się o te kilka centymetrów pomieszczenia z każdej strony – ale to tak nie boli. Poza tym za 14-to centymetrowe regulowane ościeżnice się dopłaca w tej firmie w której kupuję drzwi!
- Podniesienie podstawy dachu o 30cm w porównaniu do projektu, spowodowało techniczne i estetyczne kłopoty z obróbką wykuszy, które w pierwotnej wersji miały po prostu sięgać dachu i nic miało nad nimi nie wystawać. Pozostały nam też wszystkie parapety w pokojach (oprócz kuchni, pom gosp i garażu – na szczęcie!!!) na wysokości ok. 75cm – co jest nie wygodne jeśli chcemy przy oknie postawić np. biurko (wysokość 90cm...). Tak nisko osadzone okna miały dostarczyć domowi światła, przy nisko opuszczonym „na oczy” dachu. W obecnej sytuacji taka ich pozycja jest funkcjonalnie niewygodna – trzeba było podnieść dach i okna.

W sobotę odwiedzaliśmy kamieniarzy, żeby wybrać kamień na półki do kominka i na parapety do wykuszy. Okazuje się że warto jeździć, bo różnica cen może sięgać 40%. Wybraliśmy marmur bardzo jasno-beżowy na parapety i do kominka (który będę musiała co dwa tygodnie polerować specjalnym środkiem - ale kosztuje 390zł/m2 (specjalna oferta)! Jest taka duża firma kamieniarska na Górczewskiej, którą chyba warto polecić. Nazywa się Athena, lub coś podobnego.
Wpadł nam też w oko granit na blat kuchenny - piękny, czarny z brązowymi, okrągłymi plamami wielkości małego jajka i mniejszymi. Kosztuje ok. 520zł/m2 + Vat... :sad:, ale jest WIECZNY i piękny! Mamy też na dniach dostać ofertę na meble kuchenne z Łodzi. Zobaczymy jakiego rzędu będzie ta oferta...?
W pokojach będą parapety z meranti bejcowane na ten sam kolor co okna. Pozostają zatem pomieszczenia techniczne (garaż i pom. gosp.) gdzie dam parapety z jakiegoś kompozytu. W dużej łazience też chyba dam parapet zamiast kafelków, tylko jeszcze mi się koncepcja nie urodziła jaki (drewniany? - to cienki głosik kołaczący się w mojej głowie...).

W środę dostaniemy wreszcie kaskę z kredytu, więc nieco przyluźni nam się finansowo, bo teraz lecimy na ostatnim oddechu...
Zrobione mamy przyłącze elektryczne i lada dzień spodziewamy się WŁASNEGO PRĄDU! Dzwonił też gazowiec – do września będzie gaz! Tylko z wodą są kłopoty, bo gmina się wytrzaskała na inwestycje i teraz owszem – projekt chętnie przyjmie –ale realizację chce zepchnąć na przyszły rok! Jak ja zatem będę żyć bez wody?! Przyjdzie się myć deszczem i śniegiem... :wink:

Dziś zapewne jadę na Bartycką popatrzeć na sidingi na podbitkę i płytki na parapet. Bo w okolicach Grodziska, można dostać tylko jeden rodzaj tych płytek w kolorze błyszczącego nakrapianego, rudego brązu i ani rusz nic innego!

Inwestor na takim etapie jak my to prawdziwy pies myśliwski! HAU!
cdn

Alicjanka
18-07-2002, 09:01
wciąż LIPIEC

Minął 16ty, minął 17ty a kasy z kredytu nie widać... Czy ja już wspomniałam, że nienawidzę banków? Oczywiście wszyscy są niewinni bowiem mój bank twierdzi, że wysłał eliksirem i tego samego dnia w Marka banku kaska powinna grzać puste konto. Ale niestety Marka bank robi okrągłe oczy, a kasy nie ma. Znaczy się wisi gdzieś na drucie i obrasta w procenty dla kogoś innego. To się nazywa piąty wymiar pieniądza - NIEBYT. Oby to nie było zaraźliwe!!!

Na budowę zajeżdżamy każdego dnia aby "konia tuczyć" (pańskim okiem). Niestety nasz glazurnik jest człowiekiem, który lubi wyszukiwać niedoskonałości i każdego dnia podrzuca nam jakąś wyszukaną nowinę. Wczoraj na przykład radośnie doniósł, że te problematyczne drzwi łazienkowe (75ki)... muszą iść nieco na skos. Nie będę wchodzić w szczegóły techniczne, ale wszystkie ściany i kąty proste są zachowane. Problem rodzi się z tej przyczyny, że ościeżnica z obu stron dochodzi do ścian prostopadłych, które tak się kończą, że jeśli ościeżnica regulowana ma je objąć, to drzwi wychodzą pod lekkim skosem. No i cymesik, miodzio, cukiereczek i sama radość. Chyba muszę zacząć podchodzić to takich rzeczy jako do zalet tego domu: no bo jest niepowtarzalny. Inaczej tylko siąść i płakać... Takim niepowtarzalnym elementem jest np. jeden ze słupów klinkierowych na tarasie, który - robiony nocą przy świetle żarówki - nie tylko nie idzie w pionie, ale również lekko się skręca w spiralę. Albo też niskie drzwi wejściowe (przepraszam - STOSUNKOWO niskie - bo ja się mieszczę...!), które na wybranych (pod względem wzrostu) gościach wymusi japoński ukłon.

Glazurnik doniósł też, że na korytarzu różnica poziomów wylewki wynosi ok. 2cm. Gdzie indziej jeszcze nie sprawdzał...(Musi sobie zostawić jakieś radosne nowiny na przyszłość) My sami odkryliśmy, że kontakty na korytarzu w jednym miejscu wejdą pod ościeżnicę drzwi. Elektryk musi to dziś poprawić, pod czujnym okiem robotników (wobec których do tej pory zachowywał się nieco pogardliwie i teraz go nie lubią). Powiedzieli więc, że przypilnują, żeby im tam na tych świeżo położonych suchych tynkach nic nie borował! Może sobie co najwyżej dłubać scyzorykiem... Dobrze, że mnie tam dzisiaj nie będzie, bo nie lubię widoku krwi...:wink:

I tak życie inwestora się kręci. Czasu brak, wszystko trzeba kupić i dowieźć, dodatkowo nie ma za co. Sobota zatem staje się najpracowitszym dniem tygodnia, kiedy wszystko się nadrabia no i może kasa już do tego dnia wróci z niebytu...?

cdn


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-07-18 10:02 ]</font>

Alicjanka
22-07-2002, 10:43
LIPIEC (scenka rodzajowa z życia inwestora)

Sobota to jak wiadomo dzień darowany inwestorowi by nadrobił wszystko to czego nie zdążył zrobić w tygodniu. Dodatkowo jest to dzień pospieszny, bo trzeba zdążyć z wszystkim maksymalnie do 14tej, kiedy to zamykają wrota raju.
Tej soboty mieliśmy bogaty program, bo najpierw jechaliśmy do Piaseczna w sprawie zamówienia podbitki, potem do Ursusa kupić parapety z drewna meranti, potem do Milanówka w sprawie montażu drzwi garażowych, potem w Grodzisku kupić 42 sztuki łat (do mocowania podbitki) a także 30m siatki na styropian, dwie paczki wkrętów i inne takie.
Bohaterowie scenki: inwestor finansowy (rozmiar XXL) i inwestor ideowy (rozmiar kieszonkowy). Rozmiar będzie miał istotne znaczenie w dalszej części opowieści.
Fakty: deszczyk ciągły zwany kapuśniaczkiem. Samochód kombi, służbowy – czyli z kratką.

Pod Piasecznem w punkcie sprzedaży kolejka. Cały czas patrzymy na zegar. Każdy ruch wskazówek obserwujemy z napięciem niczym kiedyś czwartkową „Kobrę”. Wreszcie nadchodzi nasza kolej. Trochę czasu marnujemy przymierzając paczkę podbitki na dach. Niestety po pierwsze jest giętka, po drugie pakowana w karton, który na tym deszczu się „rozpuści”. Po trzecie karton waży ok. 60kg i nasz reling nie wytrzyma więcej niż jednej sztuki na sobie. Decydujemy się zatem zapłacić za transport całości (w środę będzie na budowie).

Jadąc w kierunku Janek (o 11.30) zastanawiamy się jak to wszystko ustawić żeby z wszystkim zdążyć. Postanawiamy nie dublować drogi i zacząć od Ursusa i po drodze załatwiać całą resztę.
Przyszłe parapety sprzedawane są w postaci klejonki o długości 5,9m, szerokości 30cm i grubości 4cm. Aby to zabrać musimy zatem na miejscu pokroić belki na wymagane długości (4x1,65m na parapety i 2x2,6m na półki na niedoszłej ceglanej ścianie salonu). Pół godziny ucieka nam na wybieraniu ze sterty desek, mierzeniu i krojeniu ich ręczną piłą. Cyrk zaczyna się przy próbie załadunku.

Deszcz pada więc transport na dachu odpada. Zaczynamy więc demontaż samochodu w celu zdjęcia kraty. Na początku bowiem wydaje się, że trzeba zdjąć tylko cztery śruby i sprawa załatwiona. Niestety solidna firma samochodowa zaopatrzyła kratę jeszcze w cztery blokady, których demontaż zajmuje nam kolejne pół godziny. Po załadunku desek okazuje się że inwestor ideowy nie ma gdzie usiąść. Niestety deski sięgają na skos przez cały samochód. Nie ma wyboru - mniejsza sztuka inwestorska zostaje załadowana na deski do bagażnika i ruszamy dalej.

Staram się nie wychylać ponad okno żeby nie budzić sensacji i pytań typu: „jeśli Pani siedzi w bagażniku, to gdzie siedzi pies...”? Na początku leży się w miarę wygodnie, po kilku zakrętach jednak okazuje się że w bagażniku, to rządzą deski. Zostaję przyciśnięta do boku samochodu i moja siła (perswazji) nie wystarcza aby przesunąć półki z powrotem na miejsce. Do Milanówka dojeżdżam upodobniona do kantówki – moje żebra mają pionowe bruzdy...

W celu odwiedzenia kilku miejsc które zaplanowaliśmy po drodze, muszę z właściwym sobie wdziękiem wysiąść z bagażnika. Nie jest łatwo zrobić to z godnością a dodatkowo tak, żeby nie wytrzeć sobą całego tylniego zderzaka. Potrzebowałabym w tym momencie czterech łap... Budzę też przy tym błysk zainteresowania w oczach ludzi którzy mają szczęście tą scenę zobaczyć. Za trzecim razem mam już jako-taką wprawę i do wyżej wymienionych zalet stylu wysiadania dochodzi szybkość i dyskrecja. Następna sprawność zdobyta, kto wie, może kiedyś mi się ona jeszcze przyda (jeśli trafi mi się przygoda typu „Ostatnie zdanie nieboszczyka” Chmielewskiej)? Na szczęście okazuje się że tartak jest otwarty do 15tej, więc zdążymy najpierw rozładować deski (i mnie) u stolarza.

Dwaj pomocnicy stolarza mają niezły ubaw widząc jak się teraz wozi żony. Mają nawet propozycje co do jej dalszej obróbki, na szczęście mój mąż się nie decyduje.

A ja mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że w sobotę dbałam o linię...
cdn

Alicjanka
23-07-2002, 11:55
LIPIEC c.d.

Niestety zamówiona podbitka (o fakturze drewna) nie dojedzie w środę, bo "fabryka nie ma granulatu" na jej wyprodukowanie. Mogą ją przywieźć najwcześniej na poniedziałek, a tymczasem trzech chłopa mi się doszczętnie bez pracy zepsuje! Wczoraj jak przyjechaliśmy nocą (no nie tak całkiem bo przed 22.00), to już "byli na bilardzie" (zostało na budowie tylko trzech młodych chłopaków, reszta pojechała odwiedzić rodzinę). A koło bilarda stoi zielone irlandzkie piwko i piony może chłopcom zaburzyć. Dlatego spieszymy się z dostarczaniem towaru, ale jednocześnie pracując to się nie da im dogodzić. No więc potrzebna nam na gwałt z jedna cała rynna i wszystkie uchwyty do rynien które montuje się przed tynkowaniem. Podbitka też jest nam potrzebna bo to już by chłopaków na jakiś czas zajęło. Jednakowoż wybranej nie ma, a jest w Platformie montowana z pojedynczych elementów, dł. 2,6cm. Ale za to wychodzi taniej. Tak więc nad zadaszonym tarasem trzeba będzie kombinować i ją miejscami sztukować (tfu, na psi urok, ohyda...). Czyli wyjdzie nam tzw bryndza, chociaż Marek wspomniał na pocieszenie, że patchworki są modne...
Wczoraj też pojechaliśmy ugadać się co do kominka i wybraliśmy oczywiście jeszcze droższy. Bo gdzieś wynalazłam, że ten model Spartherma "Speedy R" występuje w trzech wysokościach szyb. Pan tu nam chciał sprzedać ten najniższy, ale gdy zobaczyliśmy jaka jest różnica w wyglądzie między tym najniższym i nieco wyższym, to bez wahania oboje zdecydowaliśmy się na ten wyższy. Tak więc razem wyjdzie za wkład ponad 4000zł. A Pan przestał już narzekać, że na nas traci, bo co wizyta to więcej kaski chcemy mu płacić. Tacy klienci jak my to przecież marzenie!!!

Zaczynam też wysyłać tzw (Pożal się Boże) „projekt” moich mebli kuchennych do firm meblarskich do wyceny. Oczywiście robię to tylko z rozpędu, bo z tej radości, że dostaliśmy tyle kasy z kredytu, to człowiek zapomina, że niestety ta kwota się nie rozciąga. Jeszcze przed nami całkiem spore wydatki (kotłownia, całe podłogi i duża łazienka materiał i robocizna, szambo, gaz itp.), tak więc będę pewnie w efekcie musiała się samą wyceną zaspokoić. No ale cóż, trzeba powalczyć póki dobry humor inwestora finansowego trwa :wink:!!!
cdn

Alicjanka
30-07-2002, 15:26
LIPIEC (nowe rozwiązania, nowe zdjęcia)

Na stronie http://foto.onet.pl/albumy/ (zaznaczyć okienko "w tytułach" i napisać "mój dom")są nowe zdjęcia po tynkowaniu płytami GK i z częściowo zrobioną łazienką. Niestety są one wymieszane ze starymi, bo na tej stronie kolejność nie jest regulowana.

Prace wspaniałej siódemki dobiegają końca, a wraz z nimi nasze ustalenia dotyczące wykończenia.
Zależało mi żeby podbitka była jasna i żebym nie miała z nią kłopotu (bejcowanie itp), a także chciałam żeby wentylacja poddasza nie była pobożnym życzeniem. Wybraliśmy zatem siding. Oczywiście kwestia asortymentu sidingu na podbitki w kwestii koloru jest żadna. W końcu zostaliśmy przy białej, co do której nie jestem przekonana, ponieważ ściany mają mieć kolor bardzo jasnego beżu (w zasadzie złamana beżem biel). I nie wiem jak taka ściana będzie grała z białą podbitką. Ci co taką podbitkę mają, mówią że będzie ten kolor odbijać i upodobni się do ścian.

Druga kwestia to klinkierowe płytki na parapety zewnętrzne. Wokół W-wy króluje jeden producent (Przysucha), oferujący tylko jeden kolor (szkliwiony rudo-brąz) który nam nawet pasuje. Nie chciałabym być jednak w potrzebie kupienia np płytek grafitowych... Na pewno kogoś bym wtedy pogryzła! Oczywiście jak już kupiliśmy te płytki Przysuchy, to szukając wzorów do dużej łazienki znaleźliśmy płytki parapetowe w innych kolorach, ale KOSZMARRRNIE drogie. Faktem jest że siedziały tam sobie bardzo cichutko w całym tym czasie gdy my lataliśmy jak z pęcherzem i to całkiem blisko od naszej budowy.

Siedmiu wspaniałych zaproponowało nam ciekawe rozwiązanie na podłogę garażu (oszczędzimy przy tym trochę kasy). Zamiast wylewki betonowej na styropianie 30ce, zrobimy podsypkę z piasku wymieszanego z cementem i na tym ułożymy kostkę betonową (oczywiście pod spodem jest już wylewka "zerowa" a na nią pójdzie folia). Ponieważ opaska wokół domu też ma być z kostki betonowej, to te dwie płaszczyzny będą się bardzo łagodnie przenikać. Tylko poziom podłogi w garażu, będzie odpowiednio wyżej, ale przejście poziomów też będzie łagodny. Podobne rozwiązanie proponują nam zrobić na naszym zadaszonym tarasie. Wtedy z kostki zrobilibyśmy również schody do ogrodu, które będą szły łukiem i będą szerokie i wygodne, bo sam taras ogród i schodzenie do niego ma być przyjemnością (na razie ogród jest śmietniskiem jak widać na zdjęciu).

Zamontowano nam też drzwi garażowe, segmentowane, brązowe, ocieplone Hormana. Marek jest zachwycony, ja mam kilka rzeczy w tym domu które bardziej mi się podobają. No i póki nie ma ostatecznej wysokości podłogi w garażu - nie mogę dosięgnąć do uchwytu bramy gdy ona jest podniesiona. No ale taki już los "kieszonkowców" (czyt. kurdupli :wink:).

Płytki podłogowe na cały parter z polskiej firmy zostały zamienione hiszpańskimi http://www.alcorense.com.pl/pl/paviment/301x301/aragon.htm
W rzeczywistości są one jaśniejsze i bardzie beżowe niż bordowe. Jest to terakota, 4 klasa ścieralności, 125mm gruba (!!!) twarda jak kopyto diabła. No i cena: 39zł za m2 ( za płytkę 30x30) mówi sama za siebie. Mnie się bardzo podoba, mam tylko niewielkie obawy w związku z tym, że jest ona lekko chropowata. Tak więc będzie w tych nierównościach zbierać piasek. Ale poprzednio wybrana (Pietra Cynober Polcoloritu) była dość mocno ścięta na brzegach, więc miała mieć głębokie fugi. Efekt czystościowy byłby więc podobny.

W dużej łazience mamy zabudować całą przestrzeń pod umywalkami płytą Wedi, tak więc wybierzemy dwie umywalki blatowe Roca lub Koło i do tego ubikację i bidet podwieszany. Nie jestem tylko pewna czy mam szukać bidetu z deską lub klapą czy też poprzestać na otwartym. Chętnie dowiedziałabym się opinii kogoś, kto już przetestował kwestię bidetu. Płytki też myślę że mam wybrane - seria Opta Opoczna. Nie chce mi się już szukać a te są jasne a zarazem ciepłe i powinny ładnie wyglądać. No a poza tym zdecydowało o nich nasze wieczne utrapienie: cena.

Do pomieszczenia gospodarczego jedziemy właśnie kupić w Castoramie umywalkę "przemysłową", czyli taką głębszą wanienkę z niby-tarą na boku. Będzie to służyć do ewentualnego namaczania, a tuż obok będzie pralka. W tymże pomieszczeniu będą też kafelki na ścianach kupione w Platformie za 19zł za m2. Bardzo ładne jasno beżowe. Na podłodze będzie tam to samo co w całej części dziennej, z uwagi na to że żeby tam położyć inne płytki musielibyśmy nadlewać podłogę o te 7mm różnicy między grubościami standardowej płytki i tej hiszpańskiej terakoty.

No i kolejna zmiana to wykusze. Marek zaczął znowu liczyć pieniądze, wyrwawszy się z szoku po-kredytowego bogactwa. W związku z tym wykończone będą tą samą terakotą co podłoga a nie marmurem. Moja nadzieja na granitowy blat do kuchni powoli umiera pod brzemieniem rzeczywistości finansowej. Ale pomarzyć sobie wolno.

Dwie wyceny mebli kuchennych z MDFu wyszły podobnie 7-8 tys zł. Za meble drewniane Red Balck White zażyczył sobie ok 10 tys, plus koszty koszów, relingów i sprzętu.

Niby już bliżej niż dalej, ale wciąż jeszcze dalej niż bliżej. Kafelkarz idzie nam na urlop, parkieciarz może przyjść dopiero w drugiej połowie września. I tak termin przeprowadzki przesuwa się na październik a EM już u siebie mieszka... No i ciągle nie rozwiązana jest kwestia wody, której miasto nie chce nam w tym roku doprowadzić, a nasza studnia nie wiadomo czy wydoli.

Zatem ahoj całej budującej braci, lecę na zakupy!
cdn



<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-07-30 16:30 ]</font>

Alicjanka
31-07-2002, 09:05
LIPIEC (klimat)

Mój dom po otynkowaniu objawił jedną ze swoich ukrytych do tej pory zalet: otóż w te koszmarne upały w domu jest bardzo przyjemny chłód. I nie przeszkadza temu fakt, że okna są w większości pootwierane, ponieważ robotnicy wietrzą pył z zacierania. Jak rozumiem klimat taki jest efektem porządnego ocieplenia domu (10cm styropianu pod posadzką, 12cm styropianu na ścianach zewnętrznych i 20cm wełny na suficie). Niniejszym zatem obalam następujące mity:
- tylko ceramiczne ściany o jak największej grubości (najlepiej trójwarstwowe) dadzą uczucie chłodu w domu w czasie upałów. Ja mam ścianę dwuwarstwową 24cm suporeksu + 12cm styropianu.
- bez wylewanego stropu w domu będzie dziki upał od dachu (to mówił inżynier budowlaniec). U mnie strop składa się z konstrukcji drewnianej, plus 20cm wełny (przypilnowaliśmy żeby nie było mostków cieplnych z powodu niedokładnego ułożenia) plus płyta GK, ale nad tą warstwą jest strop nieużytkowy, wentylowany. Muszę przyznać, że dyskutowałam z tym człowiekiem rzucając argumenty na temat grubości ocieplenia i roli poddasza nieużytkowego, ale jego to nie przekonało (sam ma poddasze użytkowe, dach pokryty gontem bitumicznym, ocieplony wełną i twierdzi, że na górze latem ma smażalnię. To samo wróżył nam z powodu braku wylewanego stropu;
Muszę przyznać, że takie strachy na lachy rzucane przez profesjonalistów, zrodziły we mnie mnóstwo obaw. Okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie. Dlatego nie wierzcie w mity powtarzane dla zasady!

cdn

Alicjanka
05-08-2002, 13:17
SIERPIEŃ (poprawki)

Zakupiliśmy grunt i farbę do malowania podkładowego ścian wewnętrznych. Wypożyczyliśmy też w wypożyczalni w Platformie odkurzacz budowlany do zebrania pyłu pozostałego po zacieraniu ścian. W niedzielę my z Markiem i dwoma robotnikami sprzątaliśmy niemożliwie zaśmiecony teren naszej działki. Niestety nie mamy jeszcze bramy wjazdowej w związku z czym ciągle do nas przychodzą psy, zwabione resztkami zostawionymi w workach przez robotników. Efektu nie muszę chyba opisywać. W każdym razie przećwiczyłam sobie wczoraj po nosem cały słownik łaciny, jaki tylko mogłam w pamięci znaleźć. W tym samym czasie jeden z robotników odkurzał i gruntował ściany wewnętrzne. No i po zagruntowaniu powyłaziły straszne niedoróbki. Mądrze mówią Ci co radzą żeby robotnicy którzy tynkują ściany, mieli również za zadanie je zagruntować i najlepiej raz pomalować. Wtedy wszystko wychodzi! Drugi sposób (przed gruntowaniem ścian) to chodzić z żarówką w ręku i oglądać podświetlone w ten sposób ściany. Wszystkie nierówności, niedoróbki itp wyjdą! Tak więc znowu musi wrócić do nas fragment ekipy która robiła wnętrza (w postaci dwóch osób, bo więcej ich nie chcemy widzieć) i zejdzie im się pewnie z tydzień na poprawkach. A potem od nowa odkurzanie (wypożyczenie 45zł na dobę). No i dodatkowy tydzień opóźnienia!

Zdecydowaliśmy się też po licznych ostrzeżeniach nie kłaść jeszcze parkietu. Sypialnie wyłożymy wykładziną dywanową, opędzimy w ten sposób sezon grzewczy, a w przyszłym roku wywieziemy dzieci na wakacje i wtedy położymy parkiety i pomalujemy ściany na kolory. Tak to sobie wymyśliliśmy. Oszczędzi nam to też dobre 3 tygodnie czasu, bo tyle miało zająć kładzenie parkietu.

W najbliższym czasie musimy wyrysować schody wejściowe do domu i zejściowe z tarasu, wcelu ich wylania. Tak więc
cdn

Alicjanka
12-08-2002, 10:14
SIERPIEŃ (sceny surrealistyczne)

Jako że poziom śmieci na działce osiągnął już stan krytyczny postanowiliśmy temu zaradzić. Dostaliśmy telefon do gościa, który bierze 250zł za wywiezienie Kamaza śmieci z własnym załadunkiem. Nie robi mu też różnicy co zabiera. Zadzwoniłam na początku tygodnia i umówiłam się na piątek na 8-9 rano. Dodatkowo przyjechał do nas kolega który sam zaproponował, że chętnie nam z czymś pomoże na działce. Tak więc wzięliśmy urlop i punktualnie o 9 byliśmy na działce. O 9.30 Marek zadzwonił do gościa po raz pierwszy tego dnia i dowiedział się, że gość był, (ale jak się okazało na innej, trochę od nas oddalonej budowie) nikogo nie było więc pojechał gdzie indziej czynić swą powinność. Obiecał jednak, że jak obrobi to gdzie jest teraz to do nas przyjedzie – najpóźniej na dwunastą. Tak więc postanowiliśmy wykorzystać ten czas na segregowanie kamieni, bowiem na jednej kupie leżały resztki betonu wraz z ładnymi dużymi otoczakami, które mogły by nam się w perspektywie przydać do stawu. Poza tym różne głazy leżały co najmniej w czterech kupach ukrytych pod warstwą trawy i ziemi, w różnych częściach ogrodu, bowiem poprzedni właściciele marzyli o skalniaczkach. Dlaczego chcieli je jednak robić ze starego betonu – nie wiem. Na działce pokutowała też po nich stara żeliwna wanna i zardzewiałe znicze, które były przedmiotem działalności gospodarczej poprzednich właścicieli. Spędziliśmy zatem ten czas pracowicie. O 12.30 dzwonimy ponownie. Musiał zajechać na inną, dawno obiecaną budowę ale do 14.00 powinien się wyrobić, to u nas będzie o 15.00. Przydało by się coś zjeść, zaplanowaliśmy grila dla kolegi i wujka, który u nas kładzie kafelki. Poczekamy aż będzie po wszystkim, bo tak to nie wiadomo czy nas w połowie smażenia nie zastanie.

O 15.30 właśnie zajechał do domu, coś zje przez 10min i będzie u nas o 16.30.
O 17.00 jeszcze był w domu, ale przecież nie może bez przerwy pracować. Tak, pracuje do 23.00, więc jeszcze dziś do nas zdąży. Będzie najpóźniej o 19.00. O 19.30 jego telefon nie odbierał. Podobnie o 19.40. O 20.00 nic się nie zmieniło – abonent czasowo niedostępny.
W międzyczasie zjadłszy cokolwiek, stwierdziliśmy, że już nie przyjedzie. Poziom cukru nam spadł, a razem z nim poziom humoru, bo nic tak nie przygnębia jak zmarnowany dzień. W miedzy czasie dotarli do nas dalsi sąsiedzi, który chcą kupować szambo tam gdzie my i złożyć się na transport. Marek się nimi zajął, ja nie mogłam. Chodziłam wokół domu z komórką i wykręcałam raz za razem przeklęty numer komórki, nie mogąc się pogodzić z poczuciem bezsilności i klęski. Stojąc tak przy wjeździe bezmyślnie wpatrzona w horyzont z powodu rozpaczy, nagle... zobaczyłam „światełko w tunelu”. Zupełnie nie wierząc w to co widzę obserwowałam powoli i majestatycznie przesuwające ku nam światła dużego samochodu. Sparaliżowana z wytrzeszczonymi oczami patrzyłam czy nie skręcą ku innej niedalekiej budowie (na którą zajechali ponoć rano) po czym rzuciłam się do domu, nie zważając na sąsiedzką opinię na temat moich zdrowych zmysłów z okrzykiem „LUDZIEEE!!!!!! JAAAADĄĄĄĄ!!!!!!!!!”

Wszyscy ludzie w okolicy poderwani moim mrożącym krew w żyłach okrzykiem wyrwali do płotów i okien zobaczyć KTO JEDZIE?! Jako żyw pogasły światła z zamieszkałych oknach a daleki sąsiad szklarz, to nawet wszedł na swój nowy płot z bloczków betonowych.
Kamaz tymczasem majestatycznie mrugając światłami na wybojach, z namysłem, a nawet rzekłabym pewnym wahaniem podjechał pod moją działkę. Chłopy rzuciły się usuwać mu z drogi samochody, a ja urzekła pięknem tego zjawiska, które za chwilę miało mnie uwolnić od stert śmieci, dalej stałam w tym samym miejscu wpatrzona, jak z szoferki energicznie wyskoczył, młody, rudy, pół-nagi mężczyzna w kapciach z resztkami spróchniałych zębów z przodu. Charakterystyczny rys jego postaci uzupełniał tik wzroczny który powodował, że co kilka słów toczył oczami kółko i kończył patrząc w niebo. Za „Rudym” wytoczył się z szoferki „znieczulony” staruszek z petem przylepionym do ust, charczący i kaszlący niemal bez przerwy. Ale to był tylko zarys surrealizmu, w którym teraz mieliśmy wziąć udział.

Powoli robiło się ciemno. Chłopy usunąwszy z placu boju swoje samochody, zaczęli omawiać z właścicielem szczegóły logistyczne akcji. Dziadek przez ten czas bezpiecznie przytulony do ściany naszego domu (dla zachowania jako-takiego pionu) stwarzał tło akustyczne w niebogłosy lamentując ile to wywrotek stąd wyjedzie, a oni do rana tu będą harować, a jaki to Pani marny interes, a ten samochód to się zupełnie zniszczy pod tym gruzem, a nie powinni się byli w ogóle z nami umawiać bo tylko kłopot i telefony bez przerwy a takich jak my to mają dziesiątki, wszyscy chcą już, a oni przecież mają zlecenia stałe i jak ta firma co stale z nią współpracują nagle zadzwoni, to oni musza wszystko rzucać i wieźć tamtym np. 100 wywrotek ziemi, a reszta się nawarstwia, a przecież już dziewiąta, oni powinni przed telewizorem piwko pić a nie tu „harać” za pół darmo itp. itd
W tym czasie Kamaz wraz z przyczepionym z tyłu Ostrówkiem wtoczył się na moją działkę.

Na początek poszedł styropian popakowany elegancko w worki. Wszyscy włącznie z wujkiem, który już miał jechać do domu, doceniliśmy doniosłość chwili. Wyczekani godzinami, wyposzczeni i otumanieni kłębami spalin z Kamaza rzuciliśmy się do pomocy. Worki niczym jaskółki śmigały ponad burtą wywrotki i w 15 min wypełniły ją po brzegi. Teraz nadszedł czas maszyn cięższych, które miały załadować resztki dachówki i drobniejszych śmieci ciężkich dla przygniecenia styropianu. Po włączeniu Ostrówka zrobiło się naprawdę niesamowicie. Wokół ciemność poprzecinana tylko światłami pojazdów, załamujących się w kłębach spalin i kurzu. „Rudy” szaleje z Ostrówkiem a my warujemy przyczajeni niczym sprinterzy, żeby wyłapać moment ładowania gruzu na łyżkę i dorzucać rękami to co umknęło z boku. Ja z grabiami niczym hinduska tancerka wiję się wygrabiając resztki ze śladów Ostrówka, umykając przy tym za chwilę niczym gazela przed niechybną śmiercią w tempie o które bym się nie podejrzewała. Za każdym razem po wsypaniu towaru, „Rudy” ubija go łychą Ostrówka w sposób dla mnie niesamowity, podnosząc przednie koła pojazdu i wijąc łychą w prawo i lewo. A wszystko to w coraz gęstrzym dymie i smrodzie spalin z przemieszczającymi się chybotliwie światłami. Połowa śmieci wypełniła ten samochód z górką. My nieco uspokojeni faktem, że teraz to już facetowi zależy, czekaliśmy spokojnie aż wywiezie śmieci i wróci. Adrenalina czyniła z nas mocarzy a wyczekane szczęście wypełniało nas błogością.
Następny raz „Rudy” zjechał większym samochodem z „ha-de-esem” (no niech ktoś mi powie jak to się pisze?).

Tym razem rozpętało się istne szaleństwo bo przyszedł czas na gruzy i kamienie, które ktoś musiał na łychę wrzucać. Panowie wujek, kolega i mój uszkodzony przecież kręgosłupowo mąż wrzucali głazy niczym husteczki do nosa w tempie możliwym tylko dla ludzi na dopingu. Ja ponownie lawirując pod kołami Ostrówka wyrywałam pazurami ukryte do tej pory kamienie spod darni i zbierałam to co spadło. Dla „Rudego” nie było przeszkody. Głazy ukryte za hałdami ziemi wywiózł również, rozgarniając wcześniej na boki ziemię z hałd. Jego szybkość, zwinność i opanowanie maszyny wyniosło go w moich oczach do pozycji Appolina i zrekompensowało wygląd i nawet obleśne spojrzenia które rzucał co chwila z szoferki na moje nogi w krótkich spodenkach. Pod koniec załadunku czuliśmy się niezwykle lekko i wesoło, podśpiewując nawet pod nosem. W głowach nam się trochę kręciło, ale życie było piękne. 700zł które „Rudy” zgarnął za dwa samochody (z załadunkiem :wink:) Marek zapłacił z pocałowaniem ręki wdzięczny za wysiłek jaki firma Rudego włożyła w nasza działkę.

Dziadek przez cały czas stał oparty o ścianę.

W między czasie zdradził mi że te śmieci to oni składają koło swojego domu, segregują i dopiero wywożą. Jest to interes rodzinny.

Nie wiadomo co się stało z sąsiadami od szamba. Jest podejrzenie że zostali załadowani i wywiezieni.

Okazuje się, że działka jest bardzo duża.

Marka nie boli bardziej niż zwykle (Czyżby symulacja :wink:???!!!).
Marek jest zadowolony, ja tym bardziej.

cdn

Alicjanka
20-08-2002, 10:22
SIERPIEŃ (kosmetyka i schizofrenia)

Na stronie http://foto.onet.pl/albumy/ (zaznaczyć okienko "w tytułach" i napisać "mój dom") są nowe zdjęcia domu z podmurówką, drzwiami garażowymi i próbką tynku na wykuszu.

W tej chwili roboty zastopowane. Wujek na urlopie, robotnicy w domu, a my szukamy wykładzin. Najgorsze, że siedmiu wspaniałych okazało się być dwoma zastępcami wspaniałych i resztą kompanii, w związku z czym Marek wyrzucił ich wszystkich z budowy. Ile bowiem razy można poprawiać po sobie tą samą robotę? Został nam zatem jeden młody chłopak, który ma dokończyć podmurówkę. Został też wujek-kafelkarz, który po powrocie z urlopu będzie kładł nam podłogę.

Sceny surrealistyczne ciągną się za nami w innych oprócz śmieci dziedzinach. Otóż podobno nasze okna mają jednak regulację uchyłu. Przyjechało jednak dwóch panów od producenta i nie potrafili jej znaleźć. Teraz natomiast okazuje się, że jest jeden pan w zakładzie producenta naszych okien, który sprzedaje tą funkcję okien i tylko on wie jak ta funkcja się manifestuje. Normalny, przeciętny człowiek, a nawet kilku normalnych przeciętnych ludzi, a nawet kilku ludzi od producenta, to za mało aby odkryć tą przemyślnie ukrytą funkcję. To nie ważne, że klamki we wszystkich oknach przesuwałam co 5mm, żeby znaleźć tą dodatkową regulację uchyłu okien. Musiałam ją przeoczyć, ale tajemniczy pan, jeśli przyjedzie ma nam podobno pokazać, że w naszych oknach jest ponad standardowa regulacja uchyłu. Nie spieszy mu się bardzo, no bo skoro mamy zamawianą funkcję a nie umiemy z niej korzystać (praktycznie nikt nie umie oprócz pana sprzedającego) to już nasz problem. Czekamy więc nadal, ale oświadczam, że cierpliwość już mi się powoli kończy.

Druga scenka z życia schizofrenika to przyjazd drzwi wewnętrznych. Otóż czekaliśmy na nie około miesiąca, jako że miały przyjechać z Włoch. Spieszyło nam się z wpłatą, "bo jeśli nie wpłacimy większej części pieniędzy do następnego dnia to drzwi będą gotowe dopiero we Wrześniu". Bo Włosi przez cały Sierpień mają urlop. No i drzwi przyjechały. Nie zgadniecie. SAME SKRZYDŁA przyjechały. Był za mały samochód, więc przyjechały same skrzydła a ościeżnice zostały w fabryce zamknięte na głucho na cały okres urlopu. Dojadą w połowie września. Logika bowiem wskazuje co należy najpierw montować. Najpierw montuje się skrzydła. Ościeżnice można w zasadzie montować później. A budowę domu zaczyna się od komina.
Oczywiście w umowie jest zawarta klauzula, że jakiekolwiek roszczenia można wnosić po upływie miesiąca opóźnienia w dostawie.
LUDZIE RATUJCIE BO ZWARRRRIUJĘ!!!!
cdn

Alicjanka
26-08-2002, 09:57
Sierpień (inauguracja wkładu kominkowego)

Na budowie robota posuwa się dość wolno z powodu zaledwie jednego ze "wspaniałych siedmiu", który nam jeszcze na budowie pozostał. Od ostatniego wpisu w dzienniku, płytki klinkierowe obrosły podstawę zaledwie jednej, krótkiej ściany od ogrodu. Wujek - kafelkarz nadal wypoczywa na urlopie a my z mężem mamy nowe hobby w postaci wymieniania sobie tego co powinniśmy jeszcze (w zasadzie natychmiast!) zrobić, żeby się wprowadzić. Wymienianie takich rzeczy może nam zając kilka godzin dziennie, niestety od gadania nic się nie załatwi.

Między nami a naszym sąsiadem wykonano też podmurówkę, która niestety wije się tropem węża. Powodem jest to, że teren naszych działek wznosi się w kierunku do lasu. Panowie pracownicy zaczęli szalowanie od strony ulicy (no bo tam ma być ładniej) i trzymając poziom doszli prawie do lasu. W tej części działki podmurówka nie tylko przestała wystawać z ziemi, ale nawet zaczęła się w nią zagłębiać. Została godzina do przyjazdu betonu, gdy się tego dopatrzyliśmy. Zmierzyliśmy dodatkowo poziom słupków które zostały w miedzy zabetonowane przez poprzednich właścicieli mojej działki i okazało się, że są one postawione powielając poziom ziemi, czyli w kierunku lasu wznoszą się mniej więcej o 2cm na każdym przęśle. No i co z tym robić? Szybka decyzja sąsiedzka zapadła, aby zlekceważyć poziom a za to podnieść nieco szalunki w kierunku lasu (skosem a nie skokami), tak, aby wszędzie podmurówka wystawała z ziemi. I wtedy zaczęło się podnoszenie szalunków. Uwolniona z oporu ziemia na spodzie szalunków zaczęła się obsypywać. Mój mąż dzielnie reagując na sytuację wziął wąż i zaczął tą obsypującą się ziemię polewać, żeby już przestała być taka sypka. W tym czasie sąsiad położył się na trawie (oczywiście u siebie, bo u nas są tylko wertepy) i z tego poziomu dyrygował pracownikami, gdzie mają jeszcze ten szalunek podnieść. Tym sposobem nie tylko ziemia straciła nieco na oporze, ale same szalunki również. Co prawda pracownicy podparli je tu i ówdzie kamieniem, lub czymś cięższym. Okazało się jednak, że beton włożony do szalunku z czułością łopatami, rozparł się tam łokciami i góra szalunku nieco się rozsunęła na boki. Tak więc gdy przyjechaliśmy na miejsce w dniu wczorajszym, ze zdumieniem stwierdziliśmy, że bez pomocy Antonio Gaudiego, stworzyliśmy po sąsiedzku twór godzien ekspozycji w Barcelonie. Trzeba by tylko podmalować tu i ówdzie dla dodania bajkowego efektu. Wierzch podmurówki bowiem jest miejscami szerszy niż jej spód, a dodatkowo każda z jej stron faluje w przeciwnych kierunkach, czyli murek jest raz szerszy, raz węższy a pod samym lasem całkiem szeroki. Wygląda to jakby całą konstrukcję zaszalowano wstążkami. Ja tam jednak podchodzę do tego fenomenu z pełnym spokojem. Cały ten ambaras miał bowiem tylko nas sąsiadów chronić przed wzajemnym przelewaniem wody w okresach Wenecjańskich (patrz jeden z odcinków mojego dziennika z okresu wiosny), a i tak ma być obsadzony żywopłotem bukowym. Tak więc jeśli tylko powstrzyma wymianę warunków wodnych, to dla mnie będzie OK.

Przyjemną rzeczą jest natomiast, że zamontowano nam wreszcie wkład kominkowy. Wczoraj nastąpiła inauguracja w obecności komisji sąsiedzkiej, już po zmroku, żeby efekt wzmocnić. Na razie nie szaleliśmy z ogniem, bowiem robocizna musi być najpierw przez firmę montującą odebrana. Muszę tu zdementować plotki o wydajności tego kominka - otóż ogień nie utrzymuje się beż dokładania przez osiem godzin. Gazeta zgasła już po jakichś 10 minutach! :wink:
Efekt palenia tej gazety był natomiast tak przyjemny, że cała "komisja" stała wpatrzona w ogień w milczeniu napawając się pięknem ognia, a potem stała w milczeniu wpatrzona napawając się pięknem żarzących się gazetowych resztek, a jak już wszystko zgasło a komisja nadal stała wpatrzona w piękno zapadłej ciemności i wkładu z popiołem na dnie, musiałam milczenie brutalnie przerwać i przypomnieć że już po spektaklu. Wynik komisyjnej oceny uważam tym samym za pozytywny.

Chyba zarobiłabym sprzedając bilety...
cdn

Alicjanka
05-09-2002, 08:32
WRZESIEŃ (malowanie)

Nie ma już życia, nie ma wieczornych wiadomości, filmu oglądanego jak inni ludzie to robią. Jest malowanie.

Przyszedł czas kiedy musimy naprawdę ważyć każdy grosz, bo się nie rozciąga, a przed nami wciąż poważne wydatki na piec, gaz, drzwi (dopłacić trzeba jeszcze 9tys!). Na mieszkanie ogłaszane wszędzie nie ma chętnego (nawet nikt nie dzwoni zapytać!), tak więc rezerwa finansowa w postaci wartości mieszkania wydaje się być nie realną. Powinnam w zasadzie zacząć ogłaszać wynajem – to pewnie byłoby bardziej realne – ja jednak wciąż mam nadzieję na sprzedaż, tym bardziej, że od tego zależy los mojej kuchni i obudowy od kominka i kostki wokół domu i wielu tym podobnych.

Tak więc ograniczeni wydatkowo postanowiliśmy oszczędzić na własnej robociźnie – bo za malowanie chciano od nas 4zł za m. A metrów ścian Ci u nas dostatek!!!

Co tam malowanie. Prościzna. Słowem pestka i bułka z masłem. W sobotę miałam ambicje, że wymalujemy wszystkie ściany ze dwa razy. Wymalowaliśmy pół domu raz.

<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-09-05 09:38 ]</font>

Alicjanka
05-09-2002, 10:54
WRZESIEŃ (malowanie cd)

W niedzielę zjechała pomoc, domalowaliśmy drugie pół domu raz, a następnie dwie sypialnie drugi raz. Wszystko to przy pomocy farby rozcieńczonej, bo nie rozcieńczoną się mazało. Ale co się okazało. W tej postaci farby trzeba by malować, obiektywnie licząc, ze sześć – siedem razy, żeby pokryć to draństwo które służy u nas za tynki suche. Tak więc dowiedziałam się, że trzeci i czwarty raz należy malować dobrą, nie rozcieńczoną farbą, a to wymaga siły. Tak więc po pracy, w soboty, niedziele, we snach i w koszmarach nocnych maluję, uważając, żeby struktura (pędzla i wałka) nie zostawiła istotnych różnic na ścianach. Wyobraźcie sobie jak po pracy, w kostiumiku zjeżdżam na budowę, zakładam jakieś łachy i macham wałkiem na dłuuuugim kiju. Wracam do domu włosy mam białe, ręce białe i białka oczu białe emulsyjnie. Doprowadzam się do stanu człowieczeństwa, żeby rano pójść do pracy, a potem od nowa zamieniam się w proletariat, itd., itp.

cdn

Alicjanka
05-09-2002, 10:56
WRZESIEŃ (podłogi)

Poza tym wujek wrócił z urlopu i ruszyło układanie terakoty na przestrzeni otwartej, której brak jest w tej chwili najważniejszą przeszkodą do szybkiego wprowadzenia się. Wujek wrócił, popatrzył i powiedział, że jak się w grudniu wprowadzimy to będzie dobrze. Tak mnie pocieszył. No ale zobaczymy czyje będzie na wierzchu...

Sorry za wiele acz krótkich odcinków, ale mam techniczne kłopoty jak to blondynka... :wink:

cd

Alicjanka
10-09-2002, 11:54
WRZESIEŃ (przyjechały drzwi - Alleluja!)

Otóż drzwi przyjechały w niedzielę po dłuższych przepychankach. Firma bowiem obiecała, że dowiezie drzwi w piątek, a za godzinę zadzwoniła i powiedziała, że jednak przyszły tydzień. Marka szlag trafił po cichutku i dopiero po jego głosie Pani, z którą rozmawiał, mogła poznać, że oto zbliżają się kłopoty... Jaką bowiem łaskę firma może nam czynić będąc spóźnioną z dostawą o dokładny miesiąc?! Dodatkowo Panienka powiedziała, że nie przywiozą drzwi, jeśli reszta pieniędzy nie znajdzie się na ich koncie. Nie będąc jak widać przywykłą do kontaktu z dziką bestią, jaką właśnie miała na linii - z lekceważeniem w głosie pouczyła Marka, że może wybrać tylko określone dni tygodnia w drugiej połowie, a w zasadzie dwa dni i trzy (absurdalne) terminy godzinowe. Tak, więc Marek na takim dopingu porzucił panienkę, dopadłszy natychmiast szefa firmy, czego skutkiem panienka oddzwoniła i umówiła nas na niedzielę. Na osłodę dali nam 500zł zniżki za opóźnienie.

cdn

Alicjanka
10-09-2002, 11:56
Wrzesień (drzwi cd)

Tak, więc od rana Marek czekał przyczajony ze śladem szaleństwa w oczach. Tym razem przyjechało dwóch nieświadomych niebezpieczeństwa młodych panów w zniszczonych dresach. Okazuje się, że teraz drzwi to się wozi w chłodziarkach ("... tak tym samochodem dawniej podobno wożono ryby..." słowa jednego z nich). Problem w tym, że jak zaczęli rozpakowywać drzwi a Marek chciał jedne obejrzeć, nawet jemu (politycznie mówiąc - "nieświadomemu istnienia kolorów") wydało się, że drzwi są nie tej barwy. Tak, więc zaczęli sprawdzać rozmiary (mieliśmy przecież zamówione drzwi 75cm) i też im się nie zgadzało. Na końcu, zatem, gdy już Marka szlag trafił zaraz obok poprzedniego, drażniąc dodatkowo świeżą jeszcze bliznę po poprzednim, pan kierowca stwierdził beztrosko, że od razu zauważył, że nazwisko na fakturze jakby nie te...

Tu powinien być ciąg nieartykułowanych znaków...

cdn

Alicjanka
10-09-2002, 11:57
Wrzesień (drzwi cd2)

Tak, więc pojechali zamienić te drzwi na odpowiednie. Gdy wrócili, zaczęliśmy tym razem od sprawdzenia nazwiska na fakturze. Oczywiście panowie chcieli wypłaty reszty pieniędzy przed wypakowaniem drzwi, co Marek skwitował odpowiednim komentarzem, więc przestali się domagać. No i w efekcie okazało się, że w drzwiach do łazienek nie ma tulej, za które zapłaciliśmy już wcześniej. Panowie stwierdzili, że montowanie tulej to się robi przy montażu drzwi. Tymczasem przecież mogę wcale nie chcieć, żeby to oni mi te drzwi montowali! Szczególnie po takich cenach (250zł za sztukę x 10!!!) Tak, więc wywiązała się następna konferencja w sieci komórkowej na linii szef-kierowca-Marek-szef-kierowca i ustalono, że nie dopłacimy 500zł (za same tuleje zapłaciliśmy wcześniej 200zł), dopóki odpowiedni Pan z firmy nie przyjedzie i nie zamontuje nam tulej w drzwiach, co ma podobno nastąpić we wtorek.

Alicjanka
10-09-2002, 11:59
Wrzesień (drzwi ostatnia część...)

Same drzwi są bardzo ładne i jak już będą zamontowane - bardzo ozdobią wnętrze. Marek jednak planuje, że obsadzać drzwi będziemy sami, (za jakie grzechy...!), Tak więc oprócz malowania dojdzie mi jeszcze zajęcie...A malujemy wciąż, tym razem dokończyliśmy malowanie całości drugi raz.

cd (w krótkich odcinkach) nastąpi...

Alicjanka
16-09-2002, 08:38
Wrzesień (ściany i sufity)

Przyszły chłody i u nas zaczęło się dziać... I to akurat w dniu w którym teściowa zjechała do domku obejrzeć postępy...
Otóż mój tynk suchy w postaci płyt GK po dwóch dniach chłodu zaczął trzaskać w miejscach połączeń z wielkim hukiem! Nie ma też reguły wg miejsca - to, że pęka na połączeniach sufitu ze ścianami (które przecież stoją sobie luzikiem, związane z konstrukcją sufitu jedynie gipsowym "słowem honoru"...)to przewidzieliśmy. Ale to, że pękają sufity w poprzek, a nawet ściany w pionie, tego nie przewidzieliśmy. W pokojach w niektórych miejscach popękały połączenia wokół pojedynczej płyty - dookoła. A inne płyty nie. Zagadka. No i co ja na to? Ano olewam. Patrzę w przyszłość jak krowa maślanymi oczami wpatrzona w jeden cel: PRZEPROWADZKA! Jak widać kompromisy zaczęły już u nas wypierać świadomy wybór. Ostatni takowy dotyczył wkładu kominkowego, teraz już tylko odliczamy grosze od tego co nam zostało i "kompromisujemy" na co pójdą, a bez czego da się żyć. I tak kompromisując już się wokół nie rozglądam, co jest krzywo, a co wystaje.

Alicjanka
16-09-2002, 08:39
Wrzesień (ściany cd)


No właśnie- a propos wystawania. Po malowaniu drugą warstwą, nagle na ścianie pojawiły się koliste tajemnicze zgrubienia. Wygląda to tak, jakby ktoś pędzlem robił duże koliste maziaje, które wchłonęły więcej farby i teraz są wyraźnie widoczne. Marek uważa, że to są miejsca niedogruntowane, w których nasi robotnicy - być może - zaschniętym pędzlem gruntowali ściany i w miescach tych które gruntu nie przyjęły, teraz piją farbę ze zdwojoną siłą. W tej chwili na to poradzić się już nie da, bo szlifowanie papierem ściernym może spowodować jeszcze gorszy efekt. Pozostaje mi więc, zgodnie z naszą kompromisową polityką, udawać, że to taki specjalnie osiągnięty efekt artystyczny. Nie wydacie mnie, że to nie do końca było tak, prawda?

cdn
PS Przynajmniej podłogi w części dziennej są naprawdę piękne!

Alicjanka
20-09-2002, 16:23
WRZESIEŃ (wszystko może się zdarzyć...)

...gdy odpowiednio dopieści się duszę inwestora... Jesteśmy już zmęczeni tym ciągłym załatwianiem, opóźnianiem, oglądaniem itp. "Zwisactwo stosowane" rozrasta się we mnie do tego stopnia, że kazałam elektrykowi kupić i zamontować kontakty i włączniki elektryczne, tylko na podstawie obejrzenia jednego obrazka w katalogu. No nie, obrazek był mi potrzebny jako, że elektryk przemawia po marsjańsku w narzeczu "schodkowym", w związku z czym stosuję mimiczno-manualną metodę porozumienia z nim (wskazanie palcem na zdjęcie a potem na ścianę itp :wink:).

Alicjanka
20-09-2002, 16:24
Kontakty i włączniki są niemieckie, beżowe, proste, płaskie i tak trzymać. Na złote, lub platynowe mnie nie stać, te beżowe mój finansista zaakceptował, zależy mi żeby nie były zbyt wystające i zbyt duże, ale o tym przekonam się po montażu. Za całość robocizny w środku domu elektryk chce 1200zł.


<font size=-1>[ Ta Wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-09-20 17:26 ]</font>

Alicjanka
20-09-2002, 16:25
W ostatnią sobotę były urodziny Marka. Po całej robocie w ciągu dnia (MALOWANIE!!!!!!) usiedliśmy sobie wieczorem przed kominkiem. Drwa płonęły, cisza wokół i tak sobie siedzieliśmy, siedzieliśmy, siedzieliśmy... Oczywiście szklaneczka z odpowiednią urodzinową zawartością miała swoje znaczenie w dopieszczaniu duszy inwestora...
Gdy już spaliliśmy wszystko co się dało i ogień wygasł, z dużą niechęcią zdecydowaliśmy się ruszyć z miejsca. Pojechaliśmy więc (w strojach po-malarskich, ze świeżym balajage na włosach...) do kina na...Pianistę. I jak tak sobie mój główny inwestor popatrzył i porównał to nagle się mu organizacja w rękach pali!!!

Alicjanka
20-09-2002, 16:25
W jeden dzień złożył dokumenty na przyłącza wodne i kanalizacyjne, przypilnował wykonania instalacji gazowej, załatwił wykonanie podłączenia tymczasowego wody, obgadał kotłownię itp, itd. A ja, jak Pan Bóg przykazał, siedziałam sobie w pracy i odbierałam tylko telefony z informacjami co zrobił następnego i przytakiwałam "to świetnie, kochanie, super, ekstra" itp. Tak więc tym jednym dniem przybliżył nas Marek do przeprowadzki znacznie.

Ale żeby życie nie było zbyt piękne, zachorował wujek znany z pięknego układania płytek i cały tydzień będzie przestoju. Znaczy to, że co krok do przodu, to dwa do tyłu. Czyli przeprowadzam się za ruchomy miesiąc, tzn, że nie wiadomo kiedy on się zacznie ani skończy...

cdn

Alicjanka
27-09-2002, 08:31
WRZESIEŃ (przyszła pora na prawdziwą sztukę :wink:)

Nowy styl na forum krąży
wypowiedzi rymem spiętej
pozwólcie mi moi dobrzy
popróbować mowy giętkiej

Budującym i poetom
dedykuję wątek ten
narzekanie me upiększę
Nobla wartym rymem mem

Chciałby se człowiek pomarzyć
że weźmie malarzy
bezrobocie niby kwitnie
a tu z człekiem pracy bidnie

Inwestor miast zarabiać
musi się za wałek zabrać
więc maluje miesiącami
godzinami, minutami...

Przeprowadzka wymarzona
całkiem jest już odłożona
bo człek z wałkiem nie ma czasu
łatwić szamba ani gazu!

Alicjanka
27-09-2002, 08:32
O mieszkaniu już nie wspomnę
tylko nas jest ono godne
nikt o kupno nie zapyta
rzeczywiście - z rynkiem bida!

Jeśli nawet ktoś przypadkiem
się zapyta w celu tym
nosem kręci co z zadatkiem
- cena nie pasuje im!

Brodzik w stópki kupców gryzie
lepsza wanna była by tu
okna stare - dla mnie dobre
kupiec nie chce bo nie modne

Plastikowe mu się marzą
dąb na podłodze w korytarzu
meble w kuchni z AGD
wszystko ma być w cenie tej

Tak więc w próżni zawieszeni
ni blokowi ni domowi
duszą my już włościanami
ale ciałem - blockersami...

Alicjanka
27-09-2002, 08:32
Zapytania mnożą się
jak utrzymać włości te?
wielka płyta warta nic
a kosztuje kasy plik

Posiadaczom ziemskim więc
przyjdzie skończyć na dnie nędz
bo czynsz oraz ogrzewanie
(o szambie nie zapominając)
wezmą wszystek kasy zapas
a my będziem ściskać pas

Pozytywny akcent zatem
z wiersza tego znaleźć trza
kuchnia ani stół jadalny
nie potrzebne więcej nam!

Chleb pokroję na kolanie
wodę w kranie przecież mam
dobra ziemskie swym widokiem
miast obiadu starczą nam!

Tak więc kończę częstochowski
rym ten zgrabny i powabny
obiecuję - więcej już
tak nie męczyć Waszych dusz... :wink:

cdn

Alicjanka
30-09-2002, 10:26
WRZESIEŃ (co więcej oprócz malowania)

Otóż nastąpił postęp! A mianowicie załadowano nam gaz. Fajnie mieć gaz, pomimo braku pieca! Za gaz mamy zapłacić kiedy przyślą nam pocztą rachunek (pierwsze ładowanie 0,89zł/l),a pan z firmy powiedział nam, że zawsze się ona z wysyłką opóźnia, tak więc mamy niejako gaz na kredyt nie oprocentowany.

Alicjanka
30-09-2002, 10:33
Piec też zamówiony, ma być podobno montowany w tym tygodniu. Viessman, stojący gazowy z okrągłym zasobnikiem na około 100l (Marek się tym zajmuje więc do końca nie wiem). Całość za około... 13 tys. Oczywiście opcje zmieniały się do ostatniej chwili, jak to u nas. Ostatnim faworytem był Junkers z zasobnikiem (tańszy łącznie o 3tys), ale w tymże mając zarówno ogrzewanie tradycyjne, jak i podłogowe, należy wykonać mieszalnik i jakieś inne czary-mary, które są potrzebne do obsługi - metodą rękodzieła hydraulicznego. Kończy się to zatem plątaniną rur, rurek, złączek i innego cholerstwa. A my jakoś do rękodzieła zaufania nie mamy. W Viessmanie jest natomiast w komplecie całe oprzyrządowanie do powyższego a także do regulacji pogodowej, którą chyba mamy mieć, sądząc po wiszącym kabelku na zewnątrz domu po stronie północnej.

Alicjanka
30-09-2002, 10:34
Tak więc wujek spieszy się skończyć pomieszczenie gospodarcze i będzie ono pierwszym wykończonym na cacy w całym domu. Nie wiem czy już wspomniałam, że wujek twierdzi, że będzie ono ładniejsze niż nasza mała łazienka. Jeśli nawet ma rację, to dlatego, że jak ktoś tak bardzo chce, żeby coś było ładnie, to czasem przedobrza z efektem. Ale ja myślę, że nie będzie tak z tą łazienką źle jak się już wszystko powiesi i zamontuje...

Alicjanka
30-09-2002, 10:34
Poza tym w sobotę fachowcy zamontowali nam najtrudniejsze drzwi z serii tych co po skosie, przy ścianach prostopadłych itp. Razem sztuk 6, robocizna za całe 900zł. Resztę Marek się upiera wstawić sam, ale co tam, ważne, że te od sypialni i jednej łazienki będą się otwierać. Spiżarni niektórzy nie mają, więc jak się tam nie otworzą, to przeżyjemy. A jak gabinet sobie mężuś zablokuje, to zrobi na złość samemu sobie..:wink: Panowie od obsadzania pracowali przez około 10 godzin przy naszych drzwiach, ale to jak one finalnie wyglądają... to jest POEZJA (nie mylić z tym co było w poprzednim odcinku...!). Są one bowiem absolutnie piękne (w końcu nie dziwota - za tą cenę!), w sypialniach są przeszklone prawie na całej wysokości ze "zmrożoną" mleczną szybą, która przepuszcza światło, ale nie widok i ze szprosami w kratkę. No i mają piękny kolor, który (w sumie przypadkiem) idealnie pasuje do płytek podłogowych.

Alicjanka
30-09-2002, 10:35
No i ostatnia nowość - czyli tzw światełko w tunelu... Pomalowaliśmy finalnie dwie sypialnie!!!!! Marek kupił "Jedynkę", która w postaci nie rozcieńczonej umieszczona na ścianach w dwóch warstwach, pokryła wreszcie całość bielą. I tak oto zbliżamy się do finału malowania, który być może nastąpi przed listopadem...
Korytarz mam zamiar pokrywać kolorem beżowym, kojącym w mojej opinii nasze zszargane nerwy. Żadnych ostrych kolorów, łagodne kształty (obudowy kominka np), ja wiem, że w tym stanie nie powinniśmy montować klamek, ale te jakby są potrzebne zdrowszym na umyśle członkom naszej rodziny. My z Markiem zrobimy wszystko, żeby ich nie pogryźć i żeby nie walić głową w nasze świeżo malowane ściany. Motywuje nas do takiego zachowania ilość pracy jaką w te ściany włożyliśmy. Okazuje się że gabaryty domu, też wybraliśmy korzystne, bo jak się będziemy chcieli z okna rzucić, to swobodnie można, bez konsekwencji zdrowotnych. A takie rzucenie się z okna na pewno rozluźnia nerwy i dystansuje od problemów bieżących. Którego to stanu ducha sobie i Wam życzę...

cdn

Alicjanka
30-09-2002, 10:45
Ahaaa! O czymś jeszcze zapomniałam! Otóż zamieszkała u nas mysz, niestety chyba z jej zmysłami (tymi co pod sufitem) zupełnie tak samo jak z naszymi - wybrała sobie na mieszkanie obudowę (z płyty GK) stelaży na kibelek i bidet w dużej łazience, który to ma szansę w niedługim czasie zostać zamurowanym i zamkniętym. I tam, to już nie będzie klamek...
Jest taka śmieszna, malutka, że budzi we mnie ciepłe uczucia i nie pozwoliłam jej zabić. Niemniej jednak myśl o 300 potomkach w roku nieco zmraża moje dobre, franciszkańskie serce... Niestety jest zbyt zwinna, żebym mogła ją złapać (próbowałam...) i nie mam pomysłu na pokojowe rozwiązanie sprawy.

A te poszarpane obecne odcinki w moim dzienniku to wina systemów, które na większą wstawkę reagują wyzwiskami typu "URL error"...

Alicjanka
01-10-2002, 09:35
WRZESIEŃ (sposoby na niezdecydowanych)

...czyli na takich jak my inwestorów są drastyczne. Otóż chałupka prawie wykończona, a tu schody wejściowe i taras ze schodami do ogrodu wciąż nie wylane. Historia lubi się powtarzać, więc obawiam się, że gdy się wreszcie zdecydujemy nadrobić te zaległości, przyjdą nocne przymrozki i kolejny już beton przemrożą...

Tak więc niejako przypadkiem rozpętałam akcję: szukam chłopa do wykopania schodowych fundamentów, na co Markowa rodzina natychmiast zareagowała. Przyjeżdżają w czwartek. I oto tym sposobem zmuszeni jesteśmy przerwać tę przewlekłą chorobę niezdecydowania i podjąć decyzję:
primo: czym to to obłożymy?
secundo: jak szerokie będą schody i jaki kształt finalny osiągną?

Alicjanka
01-10-2002, 09:36
Ad primo: chcę aby płytki na zewnątrz pasowały do tych wewnątrz, aby nie były śliskie, aby były mrozoodporne, aby miały stopnice w ofercie i aby nie kosztowały majątku. Tu już doświadczony budujący się pewnie domyślił, że funkcja z tyloma warunkami, jest na polskim rynku UTOPIĄ. Bowiem jeśli są płytki nie śliskie, pasujące, tanie i ze stopnicami, to nie są mrozoodporne (a są to te same płytki co w środku domu). Jeśli w Platformie są płytki tanie, nie śliskie, że stopnicami i mrozoodporne, to niestety pasują do środka jak świnia do pereł. Natomiast jeśli w innym sklepie widzieliśmy coś co by spełniało wszystkie wymagane cechy (klinkier), to kosztowało ... 99zl/szt!!! Itp, itd. Wychodzi zatem pójść na kolejny kompromis i zdecydować, czy mrozoodporne czy pasujące. Która cecha więcej waży?

Alicjanka
01-10-2002, 09:36
Za primo idzie secundo, bowiem szerokość schodów musi się zgrać z wymiarami ich przyszłego obłożenia. Tak więc proces decyzyjny będzie chirurgicznie szybki, zapewne dokonany w momencie wbijania pierwszego szpadla w czwartek. Sami już jesteśmy zniecierpliwieni naszym własnym bezwładem decyzyjnym. I zdegustowani. W związku z tym idąc za decyzyjnym ciosem zaczynam odliczanie do przeprowadzki! TRZYDZIEŚCI DNI PRZED NAMI. Wielkość błędu statystycznego ustalimy w 29tym dniu...

cdn

Alicjanka
02-10-2002, 09:04
29 DNI (wybieramy farbę)

Otóż wczoraj zagrożona możliwością wyboru koloru farby na ścianę przez przydzielonego mi w tym życiu osobnika męskiego, zrobiłam wszystko aby przy tym być. Miejscem wyboru była Castorama oraz Platforma - dla porównania.
W Castoramie farby Dulux, matowe o kolorze beżowym miały kosztować 256zł/10L. Tyle litrów miało ponoć starczyć na pomalowanie 80m2 ścian. To, że sprzedawca twierdził, że wystarczy malować raz, to jest w zasadzie nieistotne, bo ja swoje wiem - malowanie dwa razy jest u nas koniecznością. Zakładając z grubsza, że zostało nam 200m ścian do pomalowania 2 razy, musieli byśmy na tą farbę wydać...1280zł (brutto)

Pojechaliśmy zatem do Platformy. Tam jest nieco inny system w dziale farbiarskim, ponieważ tam sprzedają sam barwnik Levisa, który mieszają z dowolnie wybraną z asortymentu farbą. Barwnik kremowy, który wybrałam, miał kosztować 24zł netto za porcję na 10L farby. Pozostał zatem wybór samej farby.

Alicjanka
02-10-2002, 09:05
Sprzedawca polecał nam niemiecką farbę firmy Kabe, która nazywa się Perfekta. Cena 48,5zł netto za 10L. Wystarczy to na ok. 80m2 jednokrotnego malowania -czyli wydajność ta sama jak w przypadku Duluxa. Po moim pytaniu na temat tego czy ta farba jest zmywalna (dwoje dzieci w wieku "produkcyjnym" jeśli chodzi o freski naścienne...), pan polecił nam farbę lateksową Feidal (też niemiecka), którą (zademonstrował nam) można zmywać nawet płynem do naczyń, czy płynem do szyb i gąbką do mycia naczyń. Zmywa się jak marzenie! Tu są jednak dwie wersje: matowa (57,0zł netto za 10L) i jedwabista półmatowa (95,0zł za 10L). Farba lateksowa jest jednak trochę mniej wydajna - 5-7m2 z litra.

Wybraliśmy zatem tą matową lateksową, wymieszaliśmy od razu z barwnikiem trzy kubły i zaoszczędziliśmy tym samym lekką ręką 600zł. No i kto zgadnie co będę robić w weekend?

Alicjanka
02-10-2002, 09:05
Jeśli chodzi o kafelki na zewnątrz domu, to wybraliśmy drogę pośrednią: z przodu na wejście do domu użyjemy płytek które są w domu - ładne, tanie, nie śliskie, ale też nie mrozoodporne. Ryzyk-fizyk. Nie będziem gościom kłuć w oczy perłami...
Natomiast z tyłu na taras położymy te płytki z Platformy, co to mają wszystko oprócz urody. Tzn nie gryzą się skandalicznie z płytkami wewnętrznymi, ale zachwytu mego nie wzbudzają. Mój sąsiad mówi, że po pół roku od zamieszkania nic już nie będziemy widzieć. Tak więc na pół roku kłucia w oczy, niech będzie. Ale za to jest gwarancja, że wytrzymają intensywne używanie przez małe i duże nogi... (V klasa ścieralności, mrozoodporne). Hough!

cdn

Alicjanka
07-10-2002, 09:16
24 DNI DO PRZEPROWADZKI

Mając tak ograniczony czas zaczynam odczuwać napięcie – czy zdążymy?. W zasadzie jest to irracjonalne napięcie, albowiem na pewno zdążymy osiągnąć „program minimum” do zamieszkania: pozostaje jeszcze tylko zamontować piec, kupić i zamontować szambo, (wodę już mamy podłączoną) i wykończyć jedną łazienkę. No i jeszcze pozostaje do zrobienia tynk zewnętrzny, który musi być położony przed przeprowadzką, albowiem robotnicy, którzy będą go kłaść muszą mieszkać w naszym domu.

Alicjanka
07-10-2002, 09:27
I tu muszę wtrącić małą dygresję. Poprzednio, przy kładzeniu tynków wewnętrznych Ci sami robotnicy mieszkali u nas w domu. Warunki były spartańskie, myli się pod wężem ogrodowym, korzystali z wygódki itp. Wtedy to mój sąsiad się mnie zapytał, czy nie przeszkadza nam, że ci ludzie korzystają z mojego domu? Bo on by tak nie mógł, bo to jakby ktoś jego ubrania używał. (Zaborcza zaraza, prawda?) Otóż wtedy mi nie przeszkadzało, bo ten dom to wciąż była bardziej idea niż mój własny dom. Ale teraz, kiedy tyle rzeczy jest już zrobionych, kiedy już właściwie TO JEST mój dom, kiedy lubię siedzieć o zmierzchu przed kominkiem, teraz to mi będzie przeszkadzać. Niestety.

Alicjanka
07-10-2002, 09:28
Napięcie rośnie, a każda przeszkoda w tym 24-ro dniowym maratonie jest przez nas podwójnie przeżywana. Tymczasem powinniśmy odczuwać już pewną ulgę, bo przecież fugować podłogę możemy po przeprowadzce, malować od biedy też. Dwa pokoje są już gotowe, nawet łóżko w sobotę przywiozłam dla jednej z dziewczynek. Tymczasem okazało się, że farba którą kupiliśmy, ma o wiele bardziej intensywny odcień, niż na wzorniku. Przynajmniej miała po pomalowaniu. Nie była bowiem ciepło-beżowa, tylko morelowa. I niestety w zbyt dużej ilości ten morelowy kolor bije po oczach.

Alicjanka
07-10-2002, 09:28
Z drugiej strony, w świetle jesiennego zmierzchu jaki obecnie mamy, nasz korytarz do sypialni wydaje się promieniować ciepłem. Natomiast biało pomalowane sypialnie stają się sine i zimne. Oczywiście wiem, że bardzo dużo będzie jeszcze zależeć od oświetlenia. Niemniej jednak ta sprawa chybionego koloru nieco mnie przygnębiła. Ponieważ od razu kupiliśmy 30l farby tego koloru, zatem musiałam pokombinować gdzie te litry zużyć. I tak pomalujemy tą brzoskwinią swoją sypialnię, no i chyba zostanie w tym kolorze rzeczony korytarz, jako że to uczucie ciepła się w nim się przyda. A do reszty kupimy farbę o zdecydowanie jaśniejszym odcieniu, chyba nawet z innej – chłodniejszej palety. Jeśli bowiem tendencja komputerowa dąży do „nadlewania” czerwieni, to ja ją wolę w ogóle wyeliminować.

Alicjanka
07-10-2002, 09:29
No tak, jak widzę ile wyprodukowałam na temat farby to znaczy, że jednak jestem przewrażliwiona. To jest ten przypadek, kiedy się chce tak mocno, aż się „przedobrza”.
A tymczasem przecież w sobotę rodzinna ferajna wylała podest ze schodami przed drzwiami wejściowymi, a także taras ze schodami tarasowymi. Przy pierwszych było nieco zamieszania, ponieważ „beton przyjechał zbyt szybko” (relacja świadków) i Marek zamówił go zbyt dużo. Tak więc robota była nieco chaotyczna a z niej urodził się dodatkowy wylany podest przed schodami wejściowymi do domu, który w przyszłości schowa się pod kostką. Póki co przyda się jako miejsce na wycieraczkę, chociażby. Natomiast na schody tarasowe panowie (pod aptekarskim okiem Wujka) zamówili betonu akurat ale... w nocy wlazł na nie wilczur, który wiecznie odwiedza naszą działkę w poszukiwaniu śmieci do rozwleczenia. Tym razem nie było tam śmieci (ostatnio zamykamy je w kojcu dla psa pozostałym po poprzednich właścicielach), ale co zaszkodzi sprawdzić. Tak więc ślady psich łap pozostaną uwiecznione i widoczne przez jakiś czas.

Alicjanka
07-10-2002, 09:29
Co do kominka, to niestety palimy drzewem zupełnie mokrym (bo suchego nie mamy), co więcej palimy też drzewem iglastym (resztki z dachowych łat). Bez tego kominka w domu już nie dało by się wytrzymać przez cały dzień, a tyle spędza Wujek kafelkarz. Tak więc szybę mam zasmoloną na czarno za każdym razem jak się w domu pojawię. Po dłuższych poszukiwaniach okazało się, że najlepiej czyści ją Mr Muscle do piekarników (pianka w spraju). Natomiast trwają ustalenia gdzie postawić telewizor, albowiem przy kominku – twierdzimy zgodnie - byłby on świętokradztwem i jego „brzęczenie” psuło by w tym miejscu cały nastrój. Prawdopodobnie telewizor powędruje zatem do naszej sypialni, a w pokoju dziennym będą tylko trzaskać polana... (i stawy pani domu czyszczącej szybę...)

cdn

Alicjanka
16-10-2002, 10:46
15 DNI DO PRZEPROWADZKI

Uprzejmie donoszę, a jest o czym donieść, że:
- Zamontowano nam piec z zasobnikiem o ilorazie inteligencji wyższym od naszego z mężuniem łącznie. W sobotę nastąpiła inauguracja funkcji grzewczej a także, co istotne, godzinne szkolenie dla każdego z nas. Wydawało mi się, że wszystko rozumiałam, ale jak po wyjściu specjalistów chciałam zmodyfikować temperaturę pomieszczeń, Vitogas 100 odpowiedział z godnością „ZDALNE STEROWANIE”. Jak rozumiem od tej pory LECI z nami pilot i zbędnych dyskusji o temperaturze nie będzie. I tak nasza z dziewczynkami przewaga płci uległa wahnięciu, albowiem jestem przekonana, że tenże od temperatury jest raczej z Marsa (sądząc po zwięzłych i bezdyskusyjnych wypowedziach...). Mam tylko nadzieję, że Markowi też instrukcje wyciekły jednym uchem i się chłopaki przeciw nam dziewczynom nie zmówią.

Alicjanka
16-10-2002, 10:49
Wujek pouczył nas opowieścią o jednym inwestorze u którego kiedyś robił, który jak zaczął w swoim Vissmannie pstrykać, to trzy razy musiał serwisanta wzywać, żeby naprawić szkody. Nasz hydraulik-serwisant jak usłyszał tę przypowieść, odpowiedział wujkowi z uśmiechem – „a z czego ja bym żył gdyby było inaczej?...”. Tak więc nie pstrykamy zbyt wiele w kotle, tylko czasem idziemy z szacunkiem zapytać jaka jest temperatura na dworze a jaka w środku. Sprawia nam bowiem przyjemność samo to że jest możliwość takiego „small talk” z naszym nowym srebrnym domownikiem.
W niedzielę chodziłam boso po domu i sprawdzałam jak czuje się moją ciepłą podłogę. Ogólnie nie czuje się zimna, lub czuje się temperaturę obojętną dla stóp. Bowiem podłoga podgrzana jest do 24 stopni, a ciepło naszego ciała jest zdecydowanie wyższe. Wszystkie zatem argumenty o żylakach i niezdrowym przegrzewaniu nóg są w tym przypadku bezzasadne. Jedyne co uzyskujemy ogrzewaniem podłogowym to usunięcie niezdrowego wyziębiania stóp przy pomocy kafelków na podłodze na gruncie.

Alicjanka
16-10-2002, 10:50
- Pomalowaliśmy finalnie długi korytarz do sypialni, przy pomocy taj samej co poprzednio farby na ścianach i jaśniejszej kremowej na suficie. Przemalowaliśmy również hall na jaśniejszy kremowy kolor.
- Zakupiliśmy oświetlenie halogenowe (obudowy) firmy spotline (jest strona www) do korytarza i holu. Obudowy są w kolorze starego złota, kształt – rzekłabym – falliczny :wink:. Albowiem na łagodnie-trójkątnej podstawie umocowane są zakrzywione okrągłe rurki. Można je obracać wokół, można chować w sufit uzyskując tym samym bardziej pionowo padające światło. Ja miałam właśnie na celu uzyskanie skierowania światła na ściany, na moje plakaty starych filmów. Cena jednej sztuki obudowy bez żarówki 63zł brutto. Pasują do halogenów 12V i do żarówek 220.

Alicjanka
16-10-2002, 10:51
Przy tej okazji nadmienię, że my zdecydowaliśmy się zamontować jednak oświetlenie 12V, ponieważ taka żarówka kosztuje ok. 7zł netto (35W), gdy tymczasem takiej samej mocy 220tka kosztuje... 32zł. Oczywiście muszę doliczyć koszt transformatorków (tyle sztuk ile sposobów schodowego zapalania oświetlenia) u nas będą elektroniczne transformatorki po ok. 45-55zł - sztuk trzy, a i tak wyjdzie łącznie taniej o ponad 100zł niż same żarówki 220tki.
- W czwartek będziemy mieć montowane szambo. Wykonane będzie z kawałka szerokiej metalowej rury zaspawanej po bokach z dospawanym kominem. Koszt 2500zł. Szambo to zostanie umieszczone w komorze naszego wymurowanego dwa lata temu szamba i przymocowane pętlami z lin stalowych przykręconych do podstawy betonowej.
- Dziś lub jutro przyjadą panowie do tynków zewnętrznych. To jest sprawa drażliwa dla nas, bo potrzebna jest odpowiednia temperatura i martwimy się, że jak przyjdą nocne przymrozki, to zrobią naszym tynkom „kuku”. Dlatego muszę kończyć, bo spieszę sprawdzić prognozy pogody na najbliższe dni.

cdn

Alicjanka
16-10-2002, 17:51
15 DZIEŃ -wiadomość z ostatniej chwili:

Panowie od tynków nie przyjadą w najbliższych dniach, ponieważ... (cokolwiek by tu nie było fakt jest faktem). Powinnam była to przewidzieć, bo nie można zbyt wiele zrobić w jednym tygodniu. Być może los jest czytelnikiem mojego dziennika i stwierdził(a), że intrygę trzeba skomplikować. Tak więc jako zahartowany inwestor, powiedziałabym - ogorzały na wietrze mijających mi na budowie lat spoglądam losowi śmiało w twarz i wyglądam wiosny tej jesieni!!! Po prostu musi się jeszcze przed gwiazdką ocieplić!!!

Alicjanka
28-10-2002, 13:07
7 DNI DO PRZEPROWADZKI

Panowie pracownicy którzy nie przyjechali w poprzednim tygodniu tynkować ściany, przybyli w tym tygodniu. Otynkowanie ścian zewnętrznych zajęło im trzy dni. Dom natychmiast nabrał bardzo czystego i świeżego wyglądu. Po prostu widać, że jest nowy. Tym samym zewnętrzny wygląd domu może poprawić już tylko zieleń i zadbane otoczenie, a to jest już plan na następną pięciolatkę.

Jednocześnie szef poprzednich ekip tynkujących po obejrzeniu mapy pęknięć na płytach GK stwierdził, że tak nie może być. Zatem obecna ekipa (już bez poprzednio tynkujących pracowników) zaczęła nadcinać pęknięcia i sprawdzać co się dzieje, a następnie wprowadzać poprawki. Czasu jest coraz mniej, a my cofamy się w robotach wewnątrz domu. Oczywiście robotnicy lubują się w donoszeniu na winy poprzedniej ekipy, mając nadzieję na osiągnięcie efektu kontrastu w pozytywną oczywiście stronę. Jak widzę jest to jedna z cech nieodłącznych ludziom pracującym w branży budowlanej. Jedni drugich nie znoszą, jedni drugich z lubością pogrążają, a w największym nasileniu ma to miejsce w stosunkach między poprzednikiem i następcą w harmonogramie robót.

Ale wracając do przyczyn pękania: otóż po pierwsze siatka na połączeniach płyt została położona metodą losową. Czasem jest, czasem jej nie ma (na ścianach pionowych w zasadzie nigdzie jej nie ma). Panowie zatem ponownie nakładają siatkę, gipsują, a tam gdzie pęka z powodu pracy stropu – akrylują szpary. Oczywiście w sypialniach które pracowicie pomalowaliśmy „ostateczne” (ha, ha...) ma to również miejsce. Tak więc znowu nie mamy w sumie jeszcze żadnego pomieszczenia gotowego do przeprowadzki oprócz... pomieszczenia gospodarczego/kotłowni. Co więcej, w korytarzu, gdzie jest najładniej (pomalowane na słoneczno ściany, założone docelowo halogeny) teraz trzeba będzie wszystko odkurzać, bowiem docieranie ścian po raz czwarty daje efekty w postaci powszechnie występującego białego pyłu. Jedyna łazienka, która zbliża się do postaci wykończonej, nie jest jeszcze do końca ułożona, nie mówiąc o fugowaniu i montażu niezbędnych urządzeń. Także szambo czeka na uszczelnienie połączenia z ujściem kanalizacji z domu, albowiem najpierw trzeba szambo zalać wodą (wewnątrz), a następnie betonem (z zewnątrz), który ma tą metalową bekę przytwierdzić do podłoża, żeby nam nie wyskoczyła na powierzchnię jak przyjdzie mróz.

Znaleźli się wreszcie chętni na nasze mieszkanie, co prawda za skandalicznie niską cenę. Marek gdy ją usłyszał wpadł najpierw w szał gniewu i twierdził, że woli to mieszkanie utrzymywać niż oddać za bezcen. W następstwie jednak misternej, pajęczej siatki inwigilacji psychicznej Marka przez moich rodziców - niezależnej :wink: od moich wygłaszanych opinii, udało się ułagodzić w nim smoka i tym sposobem może doczekam się stołu i kuchni z prawdziwego zdarzenia. Idąc w tym kierunku w sobotę kupiliśmy płytę elektryczną, mikrofalówkę i zamówiliśmy okap kuchenny. Zamocujemy te dobra na trzech szafkach kuchennych jakie nam do tej pory w bloku służyły i w tym stanie będziemy czekać na przybycie ostatecznej kuchni. A to potrwa pewnie do Bożego Narodzenia.

Panowie pracownicy zaczęli też układanie kostki betonowej w garażu na podsypce z piasku pomieszanego z cementem. I tu ku naszemu zdziwieniu okazało się, że dosięgła nas zemsta projektu za kolejną jego zmianę. Albowiem według oryginału drzwi między garażem a pomieszczeniem gosp. otwierać się miały do środka domu (do pomieszczenia gosp.). W tymże pomieszczeniu miały też jednak być rozkładane schody na strych. Tak więc postanowiliśmy zmienić kierunek otwierania drzwi, oczywiście – miały się teraz otwierać do garażu. Po jakimś czasie, gdy zaczęły się konkretne rozmowy o piecu stojącym, stwierdziliśmy, że nie ma takiej możliwości, żeby połączyć w jednym pomieszczeniu obecność tegoż pieca z zasobnikiem, z wygodnym wejściem na strych. Zatem rozkładane schody powędrowały do garażu i spotkały się tam z drzwiami. Myśleliśmy, że ta niedogodność to jedyny efekt tych niezbyt zbornych decyzji, a tu niespodzianka....!!! Przy otwartych na oścież drzwiach od pomieszczenia gospodarczego, pozostała przestrzeń ledwo mieści samochód kombi, którym chwilowo dysponujemy. Marek miał nieco zakłopotaną minę kiedy to stwierdził. Zaczął nawet mierzyć wszystkie samochody w okolicy w celu udowodnienia sobie, że długość jego samochodu jest jakąś statystyczną pomyłką, ale nie. Zatem zaczęły się obliczenia aptekarskie na receptę bardzo precyzyjnego ustawienia samochodu w garażu. Albowiem miejsca w nim (przy otwartych drzwiach od pom. gosp, oczywiście) było akurat tyle ile zajmuje Marka samochód + 7cm! Uradzili zatem panowie, żeby kostkę układać w dwóch poziomach. Przy drzwiach do pom. gosp. miał być poziom o 5-8cm wyższy niż w reszcie garażu. Wyższy poziom miał się kończyć krawężnikiem, żeby dojeżdżając do niego kołami samochodu mieścić się dokładnie na tyle aby móc zamknąć bramę garażową. Wszystko zostało ustalone, no i tym razem to Marka napadła gwałtowna refleksja budowlana – przypadłość która wcześniej nękała mnie nocami. Jadąc ze mną samochodem nagle gwałtownie zahamował ze słowami – ZAPOMNIAŁEM O ŚREDNICY KÓŁ!!! Moja inteligencja nie jest na tyle prężna abym mogła się wtedy domyśleć o co chodzi. Patrzyłam na niego cokolwiek podejrzliwie – może mu główka przemarzła, lub wiatr resztkę rozumu przez uszy wywiał?Okazało się, że chodziło mu o to, że jeśli krawężnik będzie miał 5cm wysokości, samochód pojedzie dalej do przodu niż gdyby miał 8cm wysokości. A przy takich luzach :lol: wokół samochodu, może to mieć fatalne skutki dla zderzaków... Tak więc zawrócił samochód i obliczył należną wysokość krawężnika używając wzoru na bok trójkąta i pierwiastka z Pi kwadrat, a także mierząc grubość palców osób prowadzących, co by nie uległy zmiażdżeniu przez bramę garażową. Na szczęście to ja mam chudsze...
cdn

<font size=-1>[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-10-28 14:09 ]</font>

Alicjanka
04-11-2002, 15:32
PRZEPROWADZKA

No więc stało się. Przy pomocy czterech rodzinnych chłopa w ciągu czterech dni PRZENIEŚLIŚMY SIĘ DO NOWEGO DOMU! A było to tak:

Część 1: CZYŚCIEC
Czwartek:
Zjeżdżamy do domu przygotować grunt pod przeprowadzkę, tzn posprzątać i domalować przynajmniej nasze naprawiane ponownie pokoje, żeby było gdzie wnieść meble. Na miejscu okazuje się, że faktycznie robotnicy skończyli poprawki w środę, ale ponieważ byli w pośpiechu, nie podocierali dużej części z nich i my to musimy teraz zrobić! Czyli jesteśmy w tak zwanym lesie! Kiedy odkrywam, że w naszej pomalowanej już przecież wcześniej sypialni robotnicy poprawiając pionowo pęknięte złącza płyt na ścianach NIE RACZYLI ODKLEIĆ TAŚMY MALARSKIEJ POD SUFITEM PRZED ZAGIPSOWANIEM – mam łzy w oczach ze złości!!!! Obecny na miejscu pomocnik Wujka mówi mi bowiem, że ten gips trzeba będzie zdjąć, bo klej od taśmy (która znajduje się pod gipsem) i tak go prędzej czy później odparzy. Żeby było jasne- taśma służyła mi do równego oddzielenia ciemniejszego koloru ścian od jaśniejszej farby kładzionej na suficie. Tak więc docieram i płaczę a krew się we mnie gotuje.

O 12,00 wyjeżdżamy w kierunku Pruszkowa do notariatu sfinalizować sprzedaż mieszkania („za bezcen” – jak mawia Marek). Po drodze w pocie czoła pędzimy do szklarza, który docina nam lustro do wklejenia w kafelki w małej łazience. Wieziemy mu kupione na Bartyckiej światełka do montażu w lustrze (700zł razem z górnym światłem do kompletu!). Lustro ma być gotowe na środę. Jakoś sobie do tej pory poradzimy - mamy przecież duże lustro korytarzowe, postawi się toto w łazience i każdy się zobaczy (jak dobrze kucnie... :lol:). Do notariatu wpadamy z opóźnieniem, a przy okazji wyglądamy „budowlano” – nie mieliśmy czasu się przebrać. Przed wejściem wytrzepałam tylko część pyłu z włosów, ale włos na głowie stał się cokolwiek sztywny. Dla pań dodam tu tylko, że pył gipsowy działa higroskopijnie również na włosach. Jak suchy szampon – włosy nie przetłuszczają się tak szybko i mają większą obiętość...

Notariusz oceniając nas po naszym wyglądzie, mówi do nas „dużymi literami”. I tu kolejny raz nauczka – nie osądzaj drugiego człowieka po wyglądzie!
Notariat zajmuje nam dużo więcej czasu niż sądziliśmy. Częściowo dzięki kolejkom w mojej ulubionej instytucji – banku (tfu, na psi urok!).
Do wieczora zatem zapylamy jak pszczółki – głównie pył z przecierania ścian. Marek gipsuje radośnie to co trzeba było oderwać w naszej sypialni, a także w innych miejscach, które wydają się mu nierówne. Tego dnia ma dobry humor.

Sprzątamy to co osiadło, reszta osiada przez następną noc. Syfowe prace.
W tym czasie wujek-kafelkarz w pośpiechu kończy fugowanie małej (jedynej) łazienki, abyśmy w sobotę zdążyli zamontować niezbędny sprzęt.

Piątek:
Dobrze, że chociaż z blokowego okna mam widok na cmentarz, bo cały dzień pakuję. Robota po prostu dramatyczna! Że też człowiek tak niemiłosiernie obrasta w te wszystkie „przydasie” w takim tempie! Mam niezmierną ochotę nie zaglądać do tych wszystkich szafek w których nie wiem co jest – tylko od razu wyrzucić zawartość.

Przyzwoitość każe przebrać kolekcję zebranej przeze mnie prasy tematycznej i nie tematycznej. Zatem wykładam koło zsypu dwie spore kupy prasy kolorowej typu Elle, Twój Styl itp. Nie mija godzina, a już obie kupki zostają przez kogoś zabrane. No i dobrze. Niech ktoś jeszcze z nich skorzysta. Teraz kolej na prasę fachową. Poradniki budowlane, część Ładnych Domów, Stylowych Wnętrz i tym podobne ląduje na zagrzane przez prasę kobiecą miejsce koło zsypu. Muratory bez dwóch zdań zostają! Tu już nie ma miejsca na rozsądek – tu w grę wchodzą emocje (przywiązanie, sentyment i tego typu głupoty...)! Niestety kupka pism fachowych koło zsypu, choć jak widzę przebierana kilka razy, nie zmniejszyła się zanadto. No tak, przecież to jest nie ta grupa celowa...

Marek jeszcze przed południem wyjeżdża na budowę zastrzegając, żebym jego rzeczy nie ruszała! Spakuje je sam – bo ja pewnie bym to źle zrobiła (zodiakalna panna – sami rozumiecie...)! Tak więc on na budowie dociera do reszty i maluje, a ja pakuję. Po południu zjawia się rodzinna pomoc siłowa i przewozimy część rzeczy do Nowego Domu. Na koniec dnia jesteśmy nieprzytomni ze zmęczenia. Gdzieś w podświadomości pojawiają mi się fragmenty filmu „Pianisty” Polańskiego, zapewne jako retrospekcja dotychczasowych przeżyć przed rozpoczęciem nowego życia... Zastanawiam się jak bym sobie poradziła w tak skrajnych warunkach? Wydaje mi się, że jestem u kresu sił – a przecież ilu ludzi ma taki wysiłek na co dzień? Takie myśli kłębią się mojej podświadomości w tym czasie. Emocje są skrajne – albo jestem w euforii bo oto własny dom za chwilę, albo załamuję się najmniejszą głupotą.

Sobota:
Od samego rana w Nowym Domu ekipa hydraulików męczy się nad zamocowaniem sprzętów w małej łazience. W ekipie jest jeden gość, który lubi kuć. Poprzednio przesuwając nam syfony rozwalił w gruz (dosłownie!) pół ściany. Jego szef mówi, że jego trzeba pilnować, bo bardzo lubi młoty pneumatyczne i wszelką rozwałkę. A my musimy jechać z szefem wybierać baterie. Drżę przeto o moją umywalkę za 1800zł. Trzy razy mu powtarzam, żeby działał delikatny. W domu zostaje zatem brat szefa.
W sklepie hydraulicznym wybieramy włoskie baterie o subtelnym kształcie i blokadzie (w postaci oporu który trzeba pokonać), ciśnienia i temperatury wody. Wybieramy też zestaw prysznicowy. Niestety nie ma klawisza do spuszczania wody (Geberit Samba w chromie). Przy okazji zapoznaję się z ofertą zlewów kuchennych. Chyba nie będzie tanio...

Wracamy do domu. Na progu stoi brat szefa i mówi: „stało się nieszczęście”... Blednę i słabnę, a krew staje mi w żyłach. Albo ściana w gruzach, albo umywalka zbita albo co gorsza kibelek... Okazuje się że jest lepiej. Stłukła się TYLKO klapa na kibelek. To mam nadzieję można odkupić. Wchodzę zatem do łazienki i co widzę: umywalka wisi, kibelek wisi... Tylko, że kibelek wisi w zasadzie O WŁOS od podłogi!!!! Zaraz, coś tu nie tak! Płaci się tak wiele za podwieszany kibelek (sam stelaż 700zł!!!) po to, żeby móc w łazience bez wysiłku utrzymać porządek. Taki był mój zamysł. WIĘC CO DO CHOLERY Z TYM ZAMYSŁEM BĘDZIE TERAZ?! Oczyma duszy widzę siebie siedzącą okrakiem na kibelku w pozycji „bidetowej” i szlifującą ścierką spód kibelka i podłogę, tak jak drzewiej czyścibut buty. Krew mnie zalewa i muszę wyjść, żeby kogoś nie pobić. Jednakowoż w tym jest i nasza wina. Hydraulicy (jak się później tłumaczą) zrobili standardową wysokość śrub, w zasadzie przystosowaną do podstawowych modeli Koła. No „omskło im się może o jeden centymetr w dół”. My jednak na etapie montowania stelaży nie wybraliśmy jeszcze modelu kibelka, więc nie mieliśmy pojęcia jaka wysokość śrub powinna być zastosowana. Potem dodatkowo Wujek wyrównywał podłogę masą samopoziomującą, bo nie było poziomu i dodał tym samym od 1,0-1,5cm wysokości. No i efekt - jak w mordę dał - mam teraz w łazience! Zastrzegam sobie w duszy, że nie dopuszczę do takiej sytuacji w dużej łazience! Choćby i obudowę trzeba było rozbierać!

Punk zapalny zaczyna się gdy mamy hydraulikom zapłacić. Szef mówi, że bierze za montaż 15% wartości zamontowanego sprzętu! „Ludzie, trzymajcie bo zabiję” – w Marku budzi się krew Karguli! Bardzo długo z hydraulikiem dyskutuje. Szef tłumaczył się, że on się musi zabezpieczać przez ewentualnymi finansowymi efektami zniszczenia sprzętu. A co my - do pioruna – UBEZPIECZALNIA??!! W efekcie płacimy 350zł za montaż umywalki i kibelka – czyli nie wytargowaliśmy wiele.

Porzucamy zatem hydraulików i udajemy się na zakupy: potrzeba nam dwóch łóżek dla dzieci i trzech materaców. Bierzemy dwa najprostsze, sosnowe łóżka w Praktikerze po 239zł i trzy materace z gąbki (90x200) po 99zł w Conforamie. Teraz czas na wykładziny. Założenia były, że mają być grube, w miarę ładne i najchętniej, żeby nie było widać na nich pyłków itp. Do dzieci wybieram zatem łagodną błękitną (o fakturze weluru) nakrapianą białymi i czarnymi bardzo delikatnymi kropeczkami po 32zł/m2, a dla nas rudą wykładzinę za 39,9zł/m2. Jak się później okazało jedno łóżko miało źle zrobione otwory na bolce i trzeba było wiertarką wiercić inne, żeby łóżko zmontować, a wykładziny (braliśmy ok. 50m2) przycięto nam 15cm za mało. No i jak tu się nie załamać?

Oczywiście za każdym razem gdy przejeżdżamy koło domu wpadamy po jakiś „ładuneczek”, więc rączki mam powyrywane... Ale muszę przyznać, że Marek, który ma kategoryczny zakaz noszenia ze względu na swój kręgosłup, nosi bez słowa skargi, chociaż w nocy, gdy wreszcie usiadł to nie mógł wstać...

W nocy przyklejamy wykładziny w naszej i dzieci sypialni, sprzątamy i malujemy kolejne pomieszczenia aż do 3,00 rano.

Niedziela:
O szóstej zrywamy się, bo zaraz przyjeżdża większa siła do mebli, a trzeba je jeszcze opróżnić. Cały dzień zatem schodzi na kolejnych transportach, pakowaniu (skończyło się na tym, że ja trzymam torbę a Marek wrzuca z szafek wszystko jak leci – no bo czterech silnych chłopa czeka...). Ten dzień to po prostu wyścig z czasem – w poniedziałek bowiem zdajemy mieszkanie, a wieczorem przyjeżdżają nasze dzieci i pewnie chciałyby zastać swój pokój jako-taki. Dzień kończymy z ustawionymi w naszym i dzieci pokoju meblami, ale cały dobytek pozostaje w kartonach. Wieczorem trzeba do 11.00 oddać samochód a dodatkowo w lodówce pusto. Zakupy robimy zatem o 23.00 w Tesco.

Część druga: NIEBO (z przelotnymi zachmurzeniami)

Pierwsza noc w Nowym Domu wypadła we Wszystkich Świętych. Rozłożyliśmy materac na podłodze w salonie i podpierając się nosami zwaliliśmy się spać. Kto mieszka w bloku położonym przy ruchliwej ulicy domyśla się naszych wrażeń: cisza dzwoni w uszach. Było po prostu niewyobrażalnie cicho!. Tak się zasłuchałam w tą ciszę, że przestraszył mnie uruchamiający się piec, którego w dzień w ogóle nie zauważam. Wcześniej wiedząc, że z piecem się inaczej nie dogadam poprosiłam o podtrzymanie w nocy temperatury dziennej (funkcja sylwestrowa - wcisnąć guziczek z kieliszkami). Wtedy nawet się pyta jaką temperaturę ma osiągnąć w pomieszczeniach, choć zazwyczaj temperatura w rozmowach z moim piecem jest tematem tabu. Niestety mój oszczędny mąż w tajemnicy przede mną tą funkcję wyłączył i potem tego trochę żałował, bo ustawiona na noc temperatura w pomieszczeniach wynosi 18.00 stopni...

Pierwszy ranek był trochę zbyt szybki, bo spieszyliśmy się, nie wyspaliśmy się i cała najgorsza robota była przed nami. Drugi ranek jednak, czyli dziś, to było to! Obudziło mnie młodsze dziecko (lat 4,5), które po 1,5 miesiąca mogło wreszcie z nami zamieszkać. To jest ranny ptaszek, więc razem ze skowronkami wstaje, żeby cały dom rozruszać. Zapytałam jak się spało – niezbyt dobrze bo było za ciemno (w bloku latarnie oświetlały pokój przez całą noc). Padło też logiczne pytanie: no to kiedy kupujemy pieska? Tyle razy się dziecku mówiło, że pieska może mieć jak będziemy mieszkać w domku, że teraz, kiedy już mieszkamy – pora na pieska!!

Na zewnątrz słoneczko, widok na złociste brzozy. Gdyby okna nie były tak szczelne, to słychać by było nawet bażanty za oknem (wiem, bo raz okno otworzyłam i słyszałam). Ja do pracy na 9.30 więc spokój, kawka PRZY STOLE (co z tego że plastikowy? - w bloku nie było żadnego). Wszyscy razem przy śniadaniu ( w bloku dwoje jadło w kuchni przy malutkim stoliczku a dwoje w pokoju przy ławach). Problem urodził się przy myciu – nie zabraliśmy z bloku lustra ze ściany. Mąż zatem się nie ogolił, a ja układałam włosy przed telewizorem – przynajmniej zarys postaci widać. Dzieci co chwilę mnie szukały po domu, bo w bloku zawsze wiedziały gdzie jestem, a tu co chwila niknę im z oczu.
Problem był też z ubraniem się, bo oboje nie mogliśmy znaleźć dolnych części garderoby. Do mojego dobrego samopoczucia przyczynił się lekki nocny przymrozek, który zestalił nieco wszechobecne błoto i mogłam dojść do kolejki WKD suchą nogą.

Jestem teraz zatem po drugiej stronie lustra. Wiele jeszcze należy zrobić, ale punkt odniesienia się zmienił. Porównując życie (nawet na paczkach) we własnym domu, z życiem blokowym jakie wiedliśmy przez te kilka lat – nie ma żadnego porównania. Odpowiedź na pytanie „mieszkanie czy dom?” jest jasna i oczywista. I choć problemów przybywa, to jednak świadomość człowieka który zamieszkał we własnym domu się zmienia. ZDECYDOWANIE NA LEPSZE!



<font size=-1>[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-11-04 17:28 ]</font>

Alicjanka
12-11-2002, 09:45
LISTOPAD
I co dalej?

Na naszej świetlanej drodze ku przyszłości we własnym domu, na skraju lasu jest jedna smuga. Otóż w ciągu trzech lat gmina ma wybudować 100m od nas obwodnicę Grodziska.
Kupując tą działkę oglądaliśmy plan zagospodarowania terenu, ale cała okolica przeznaczona była pod zabudowę mieszkaniową. Na mapie nie było planów żadnej drogi ani tym podobne. Wiedzieliśmy, że część lasu koło nas jest zablokowana pod względem budowlanym, z powodu starodrzewia. Wiedzieliśmy też, obok nas jest ostatnia działka pod zabudowę, bo dalsze tereny są na razie nie-budowlane. Ponieważ jednak nasza działka miała status rolnej pod zabudowę mieszkaniową, zakładaliśmy, że pozostałe działki są jeszcze nie przekwalifikowane – działka jest bowiem na samym skraju Grodziska, tuż przy prawdziwej wsi z polami uprawnymi. No i tym sposobem postawiliśmy dom, a teraz zamieszkaliśmy w swojej oazie ciszy i spokoju, która wkrótce może się skończyć.

<font size=-1>[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-11-12 10:48 ]</font>

Alicjanka
12-11-2002, 09:48
Na spotkaniu przedwyborczym, burmistrz naszego miasta wyjaśnił bowiem plany władz na najbliższe lata. Otóż ziemia niedaleko nas jest częścią z bardzo dużego terenu przeznaczonego od 25 lat na trasę szybkiego ruchu o szerokości 60m. Nigdy jednak nie było wystarczająco dużo pieniędzy, żeby tą inwestycję wybudować. Trasa miała odciążać centrum miasta od ruchu skierowanego na Warszawę. (Tylko dlaczego prowadzą ją przez osiedle domków jednorodzinnych – jeśli po drugiej stronie Grodziska jest niezamieszkała część przemysłowa miasta, gdzie obwodnica pasowała by jak marzenie?) Przez wiele lat tubylcy, w błogim przeświadczeniu o dalekiej „przyszłości” tej inwestycji, sprzedawali kolejne ziemie pod zabudowę nawet nikogo o planowanej inwestycji nie informując. Okolica porosła malowniczymi domkami, a że działki duże, wiele drzew i las w okolicy, przyciągała często ludzi ceniących ciszę – np. nas.

Burmistrz tymczasem zastrzegł, że nadal nie mają pieniędzy na całość inwestycji (chociażby na wykup ziemi), ale planują wykonać w przeciągu 3-4 lat, odcinek biegnący 100m od nas, łączący dwie duże drogi Nadarzyńską (na Błonie) i Królewską (na W-wę). Ma być szeroki na 30m i dochodzić do ulicy Królewskiej w Milanówku.
W tym całym amabarasie nie jesteśmy chyba w najgorszej sytuacji, bo:
- od trasy będzie nas częściowo odgradzał dom sąsiada i las;
- niektóre domy w okolicy będą prawdopodobnie wyburzone, bo w międzyczasie pozwolono na ich budowę na „trasie trasy”;
- niektóre domy sąsiadów będą stały tuż przy trasie;
Ponieważ mój dom nie jest już projektem tylko zamieszkałym domem, przyjdzie nam się pewnie pogodzić z sytuacją. Obecnie panującą ciszą należy się chyba nacieszyć przez najbliższe kilka lat. Oczywiście jeśli będzie to w naszej mocy będziemy protestować, ale w głębi serca nie wierzę w takie akcje na przeciw urzędniczym „wyższym celom”. Tak więc wychodzi na to, że przed budową nigdy za wiele sprawdzania, ale jak dowodzi przypadek Bobiczka – wszystkiego się i tak nie przewidzi i nie ustrzeże...

Alicjanka
18-11-2002, 11:52
Z ŻYWOTA DOMOWNIKA...

O tym, że w życiu domownika bardzo liczą się goście, przekonałam się już pierwszego po przeprowadzce weekendu. Oczywiście w planach mieliśmy malowanie, bo wszyscy mieliśmy już dość chodzenia po rozłożonych foliach i kartonach. Tymczasem nawiedziła nas rodzina Marka w wersji prawie pełnej. Zdjęli nas po prostu z drabin, nasze stroje i wygląd był oczywiście odpowiedni. Tymczasem rodzina przyjechała wystrojona (niedziela) z kościoła, dzieci w białych bluzeczkach z koronkowymi kołnierzykami. Generalnie dla nich wyjazd w takiej gromadzie do kogoś to wielkie święto. I tak wczesnym popołudniem zeszłam z drabiny (nie ewolucyjnej oczywiście) i zabrałam się za przygotowanie tradycyjnego polskiego obiadu, żeby czymś rodzinę nakarmić. W tym samym czasie nasz bezpośredni sąsiad miał wizytację rodziny żony (w poprzedni weekend królowała jego rodzina) tak więc ilość osób na metr tego dnia była w naszym zakątku zawyżona.

Alicjanka
18-11-2002, 11:54
Uczciwie przyznam, że w tym czasie nie byłam zachwycona gośćmi. Wydaje mi się, że świeżym domownikom zupełnie tak jak młodym rodzicom powinno dać się wytchnąć po przeprowadzce i trochę chociaż się zorganizować. Jeśli bowiem miałam nadzieję na pewne wyjście z bałaganu, to spełzło ono na niczym tego weekendu. Poza tym nie czułam się komfortowo prosto po zejściu z drabiny w porównaniu do odświeżonych gości - nie tak bym tych gości chciała przyjmować. Przekonałam się jednak tego dnia, że nasz dom dostarczy miejsca dla wszystkich (pod warunkiem, że telewizor i wideo nie stoi w salonie przy kominku). Wszyscy się swobodnie rozprzestrzenili po domu i ogrodzie i nie było ciasno, a wieczór przed kominkiem był bardzo przyjemny mimo plastikowych krzesełek i "dywanów". Druga rzecz którą należy tu zaznaczyć, to że goście w domu są raczej długodystansowcami - często z noclegiem - bo jest gdzie spać a i przestrzeń jest niecodzienna...

Alicjanka
18-11-2002, 11:55
W następny weekend goście byli już zapowiedziani, tak więc zabraliśmy się do roboty odpowiednio wcześnie aby przed ich przybyciem się wyrobić. I tak w sobotni wieczór złożyliśmy wreszcie folie w podłóg w salonie i taśmy malarskie z cokołów i okien, rozsunęliśmy meble i przyjęliśmy gości w miarę normalnych warunkach. Do końca weekendu gości było trzy tury... A co dopiero będzie gdy się ociepli...? :smile:

Alicjanka
26-11-2002, 11:13
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - 3 tydzień po przeprowadzce

Lista rzeczy do zrobienia jest tak długa, że faktycznie nie wiadomo kiedy doczeka się realizacji. Pechowo większość rzeczy spada na Marka, albowiem ja nie umiem wiercić dziur w ścianach i nie zamierzam się tego uczyć.
Oczywiście żadna z tych czynności nie jest tak monumentalna jak sama budowa. To już za nami. Teraz natomiast pozostały sprawy, które mają ułatwić nam życie takie jak:
- przywiercenie wieszaków na ręczniki, stojaka na szczotkę i rolety na oknie w łazience, bo wygląda ono na ulicę... Ta ostatnia czynność jest jak widzę bardzo daleko w hierarchii Marka przez fakt, że dziurki trzeba wywiercić w samym oknie, a to oznacza w pewnym stopniu naruszenie jego pięknej całości...
- założenie wszystkich gniazdek (plastikowych obudów),
- umocowanie do komina stelażu do anten (nie ma chętnego do wejścia na dach),
- zamontowanie jakichś półek w garderobie i tym samym wyjście z następnych kilku kartonów;
- kupienie kilku mebli np. biurka dla dziecka, stołu i krzeseł ( te ostatnie kosztują 6000zł łącznie – stół i 9 krzeseł Klose!)
- założenie pozostałych 4 par drzwi z ościeżnicami,
- dokończenie układania glazury (np. w kuchni) o montażu wszelkich oświetleń w pomieszczeniach nie wspominając...

W zeszły weekend pomalowałam finalnie ostatnie pomieszczenie w naszym domu - gabinet. Marek nazwał moją pracę fuszerką, ponieważ nie dotarłam kilku miejsc które jego oku wydały się być nie dotarte. Ja natomiast nie mając drzwi oddzielających gabinet od jadalni, nie zamierzam po raz SETNY gonić za wszędobylskim białym pyłem ze ścian, który po ostatnim docieraniu tak głęboko wszedł w fugi w salonie, że pomimo wielokrotnego mycia wyglądają jakby były z natury białe (a są brązowe)! Chcę już skończyć czynności malarskie albowiem była to najdłuższa pokuta mego życia, za grzechy które popełnię chyba w następnym wcieleniu! Korzystając zatem z nieobecności głowy rodziny (spawał bramę wjazdową) - pomalowałam szybciutko gabinet i tym samym KOŃCZĘ Z MALOWANIEM NA LAT KILKA! (O kurczę - nie do końca - bo muszę jeszcze pospawaną przez Marka bramę pomalować na czarno, a do tego słupki w płocie. By to szlag...!)

Zamówiłam też wreszcie meble kuchenne i cały osprzęt do kuchni. Większość sprzętu do zabudowy jest firmy Whirlpool – znalazłam firmę która sprzedaje cały sprzęt z kilkunastoprocentowym rabatem w stosunku do np. Media Markt, lub cen katalogowych. Ale i tak całość sprzętu wyniesie 10 000zł. Meble (MDF waniliowy z wiśniowymi wykończeniami) z okuciami Bluma następne 10 000zł. Montaż za równe trzy tygodnie!

Przyszły rok zapowiada się dość ciężko - przynajmniej początek. Marek bowiem wysiliwszy się na zakończenie budowy i przeprowadzkę, doprowadził się do stanu krytycznego. W związku z tym w Styczniu nieodwołalnie musi się poddać operacji kręgosłupa. Tymczasem w Grudniu kończy swoją obecną pracę w związku z zamknięciem jego firmy w Polsce. Tym samym oddaje samochód a my swojego własnego nie posiadamy. Mieszkając teraz na prowincji niestety jakiś samochód potrzebujemy. Tak więc przyjdzie nadwyrężyć mocno już naciągniętą kieszeń i kupić coś co się toczy. Tym sposobem wysiliwszy się na maksymalne wykończenie domu (np. na meble kuchenne) przyjdzie niespodziewanie się dodatkowo zadłużyć, lub też jeść chleb z domowym smalcem. Patrząc na swoich własnych sąsiadów widzę, że taka już chyba reguła - świeży domownik chcąc nie chcąc musi przejść na dietę...

<font size=-1>[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-11-26 12:17 ]</font>

Alicjanka
02-12-2002, 11:26
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - czwarty tydzień po przeprowadzce

Doczekaliśmy się wreszcie drzwi. Ostatnie cztery pary zostały zamontowane, choć jeszcze nie ma klamek. Doczekaliśmy się również prawdziwych kontaktów, co znacznie poprawiło estetykę w domu, no i zmniejszyło się niebezpieczeństwo przypadkowego podłączenia się dzieci... Co tydzień praktycznie przybywa coś co upodabnia nasz dom bardziej do...normalnego zamieszkałego domu. Niedługo prowizorka w kuchni również pójdzie w niepamięć, bo w ciągu najbliższych dwóch tygodni położymy tam glazurę jak Pan Bóg przykazał i zamontowane zostaną meble i sprzęt.

Muszę też przyznać, że są dobre strony wprowadzania się do nowego domu jesienią. Albowiem na początku skupiamy się na zachwytach nad samym domem. Smakujemy różnice gwałtownego rozprzężenia przestrzeni, dłubiemy sobie powoli szczególiki w poszczególnych pomieszczeniach, meblujemy, domalowywujemy, sprzątamy i cieszymy się widokiem ognia w czasie gdy na dworze zawierucha.
Potem nasz zdewastowany budową ogród zostaje pewnego dnia przykryty śniegiem (jak np. 1 Grudnia b.r.)i robi się naprawdę pięknie! Dach cały w śniegu, posadzone drzewka pokryte kołderką, no i dzieci znowu chcą na dwór lepić bałwana!

Potem gdy w ciągu zimy zdążymy spokojnie dopieścić szczegóły, nadchodzi wiosna i wtedy możemy skierować swoje kroki ku zakładaniu ogrodu. Mamy następną pasję, jeździmy po szkółkach i pytamy nieznajomych gdzie można kupić różne dziwne gatunki roślin. Zdążymy założyć trawnik i zaczyna się prawdziwie piękna wiosna i następne zachwyty: dom w połączeniu z tarasem, ogrodem świeżym powietrzem i przyrodą. Możemy wypić kawkę na tarasie i nasz zysk z budowy domu się podwaja. Latem znowu dzieci mogą latać prawie gołe z domu do ogrodu i z powrotem, taplać się we własnym baseniku postawionym w ogrodzie, podczas gdy w bloku musiałyby w tym celu jechać do babci na wsi. My wracamy z pracy i mamy jeszcze kilka pięknych godzin na słuchanie świerszczy. I tym sposobem dom odpłaca nam radością przez dłuższy czas, pozwalając nam smakować wszystkie odcienie tego szczęścia z kumulacją po co najmniej kilku miesiącach.

Dlatego zachęcam wszystkich - wprowadzajcie się do własnego domu jesienią!!!
:smile:

Alicjanka
06-12-2002, 13:35
Kliknijcie na skrót www pod moim postem żeby zobaczyć najnowsze zdjęcia mojego domu. Zeby zobaczyć szczegóły należy nacisnąć mały niebieski napis pod zdjęciem "view the full size" :wink:
Pzdr,
A.

<font size=-1>[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-12-06 14:49 ]</font>

Alicjanka
16-12-2002, 11:33
Z ŻYWOTA DOMOWNIKA – OKNA

Po przeprowadzce zaczął się jeden, wielki eksperyment z domem. Wydaje się, że jest to w pewnym sensie żyjąca istota – na nasze postępowanie odpowiada czasem niespodziewanymi reakcjami. A o co chodzi? Chodzi o wentylację, okna i temperaturę – wszystko ze sobą powiązane w tajemniczy sposób.

Kupując okna napasiona byłam teorią po uszy. Np. wiedziałam, że opcja „mikrowentylacji” oferowana przez producentów nie wystarcza do utrzymania prawidłowej wentylacji grawitacyjnej w domu. Dowodem na to twierdzenie był dom znajomych, który przez całe 2 lata zamieszkiwania z oknami jednej z najlepszych firm, z ‘mikrowentylacją” i innymi bajerami – płakał rzewnymi łzami – jak kobieta, czyli w środku. Po oknach bowiem płynęły (i płyną) strużki wody, które trzeba wycierać ściereczką, żeby nie stanowiły kałuż na parapetach. Oczywiście przez pierwszy rok nikt się tym nie martwił, bo „dom wysychał”. Niemniej minęły właśnie dwa lata od zamieszkania a dom nadal płacze.

Tak więc ambitnie zamówiłam nawiewniki znanej firmy Aereco (180zł za sztukę kosztowały swołocze!) – sztuk cztery, po dwie w każdym wykuszu w części otwartej domu. Jako, że zdecydowaliśmy się mieć wykusze nie otwierane, to przynajmniej powietrze będzie napływać tym sposobem bez przeszkód – myślałam sobie.
Mimo wszystko po wprowadzeniu się oczekiwałam objawów roszenia i zwiększonej wilgoci – dom przecież ma prawo wysychać, po wszystkich „mokrych” robotach – w zasadzie jeszcze nie zakończonych skoro kładą mi właśnie w tej chwili kafelki w kuchni.

Tym czasem cały Listopad nie pojawiła się nawet kropla na naszych oknach. Latałam nawet z zapałkami i sprawdzałam ciągi przy otworach wentylacyjnych. Wszystko działało prawidłowo – oprócz małej łazienki, w której otwór wentylacyjny nie był jeszcze zamontowany. Byłam więc z siebe bardzo dumna – jak wszystko przewidziałam.
Tymczasem zaczęło się robić coraz zimniej i zaczęliśmy odczuwać pracę nawiewników – jako całkiem wyraźny ciąg zimnego powietrza. Część dzienna domu, była zawsze o parę stopni zimniejsza od pożądanej i to w miejscach newralgicznych – bo w jadalni (bezpośrednio przylegającej do wykuszu) gdzie siedzi się przecież przy stole o poranku. Przy pomocy specjalnego termometru ustaliliśmy, że w wykuszu u góry temperatura nie przekracza 18 stopni, a z reguły wynosi 16-17. Natomiast tuż przy parapecie temperatura była 14sto stopniowa!
Ponieważ nawiewniki były moją ideą, logika jedynego w moim domu męskiego osobnika (oprócz myszy, której płeć jest nie przebadana) zadecydowała, że to moja wina i ja mam sobie teraz z tym problemem poradzić. Nie powiem ile było na ten temat gadania i wytykania ile to gazu na darmo w komin leci przez MOJE nawiewniki.

Nawiewniki hulały aż miło gdy temperatura sięgnęła na zewnątrz –15 stopni i w łazience zrobiono na suficie otwór wentylacyjny. I wraz z tą czynnością objawił się pierwszy i niepojęty objaw zaburzonej grawitacji, bo w łazience zimne powietrze nawiewało przez otwór do srodka w dramatyczny dla kąpiącego się sposób. A na szybach wykuszu pojawiła się w kątach rosa. Ale tylko w wykuszach i w kuchni, czyli w części otwartej domu, gdy tymczasem w zamkniętych pomieszczeniach sypialnych (gdzie nie ma nawiewników), nie ma śladu po wilgoci na oknach!

Wreszcie zmęczyło mnie to gadanie i ten ciąg po krzyżu i znalazłam sposób na systemowe zamknięcie nawiewników. Niestety nie zmieniło to drastycznie sytuacji, ponieważ przez zamknięte nawiewniki wciąż nawiewa zimne jak diabli powietrze.
Zatem poszłam jeszcze o krok dalej i ZALEPIŁAM swołocz szarą plastikową taśmą.
Jednocześnie w sypialniach w ciągu nocy ustawiam okna na pozycję „mikrowentylacji”. A otwór w łazience został zatkany kłębem gąbki ochronnej pozostałej po montażu drzwi.
Tym sposobem ignorując racje rozumu osiągnęłam spokój dla ciała i uszu (:wink:). Z wykuszy już więcej nie wieje, choć rosa po kątach jest obecna. W łazience wreszcie ciepło, a w sypialniach przez „mikrowentylację” coś nawiewa i nie jest tak duszno, a jednocześnie nie wieje.
Po moich drastycznych poczynaniach nie widać negatywnych zmian w domu (np. w postaci zwiększonego roszenia). Wiedziona wyrzutami sumienia (zalepione 180złx4!) obiecuję sobie w duchu, że jak zrobi się cieplej, to nawiewniki odlepię, ale chyba nie wcześniej niż wiosną. Tymczasem znajomi, o których wyżej, zamierzają... wstawić nawiewniki nawet w sypialniach, bo dosyć mają wszechobecnej na oknach wody i pleśni w narożniku sufitu.

I jak tu kierować się jakąkolwiek logiką...?

Alicjanka
17-12-2002, 12:24
Z ŻYCIA DOMOWNKA - pora na remont

Ponieważ zbliżają się Święta atmosfera robi się cokolwiek nerwowa. Na święta zjeżdża się 14 osób najbliższej rodziny, wypadało by jakoś gości przyjąć i na czymś jadło przygotować.
Plan zatem zakłada aby w tym tygodniu zakończyć wszelkie prace w rejonach kuchenno-jadalnych i od soboty zabrać się za zakupy i przygotowania świąteczne.

Tymczasem wykończenie domu zamiast iść do przodu - nieco się cofa.
Po pierwsze płytki kuchenne kupiłam takie co mi się okrutnie podobały. Okazało się jednak, że kupiłam o 17 sztuk za mało, a teraz nie mam już jak sama po płytki pojechać. Wysłałam zatem moją męską połowę, zaopatrzoną w dwie sztuki płytek i wierzch kartonu. Kupił metr, przywiózł. Karton zupełnie inny, ale wyciągam płytki - jedna była podobna dwie trochę inne, ale ponieważ one są nieco cieniowane, widać wyciągnęłam właśnie te jaśniejsze.
Wieczorem kafelkarz dzwoni - płytki są inne, szorstkie (tamte były gładsze) a przede wszystkim mniejsze - wyjdzie grubsza fuga. Wujek-kafelkarz - pedant - nie kładzie tych innych tylko czeka na decyzje (a czas leci!). Po przyjeździe do domu okazało się, że faktycznie są mniejsze i bardziej szorstkie, ale odcieniem dużo nie odstają a my mamy mało czasu - zdecydowaliśmy zatem, że mają zostać. Jaką bowiem mam gwarancję, że następnym razem Marek nie kupi jeszcze innych?

Spiżarnia - pomieszczenie kluczowe przy wybieraniu projektu mojego domu - jest już cała zakafelkowana. Tylko zafugować, wstawić półki i jest gdzie półtusze, worki ziemniaków i beczki piwa przechowywać.
W jednym rogu spiżarni biegnie rura kanalizacyjna odpowietrzająca pion. Jej ujście ma postać kominka na dachu. Przykryta jest ona płytą GK (na skos rogu) a na wierzchu położone są kafelki. Wujek miał już kafelki fugować, gdy coś zaczęło w spiżarni delikatnie śmierdzieć. Po dwóch dniach śmierdzi już w sposób niepojęty, a „wonny” ciąg rozsącza się po okolicach i zaczyna być już wyczuwalny nawet w kuchni. Najbardziej prawdopodobny powód to "zapomnienie" założenia uszczelki w rurze odpowietrzającej przez jednego z "chłopców" hydraulika. Drugi powód to może być przebicie rury kanalizacyjnej np. kołkiem od płyty GK (najprawdopodobniej w kuchni). Zaczynamy zatem od miejsca najbardziej wonnego i najłatwiejszego do schowania bałaganu. Zatem przed samymi świętami należy rozkuć płytki osłaniające rurę odpowietrzającą w spiżarni i szukać przyczyny. Jak ta perspektywa działa na moje nerwy - nie wspomnę. W czwartek będę mieć montowane meble w kuchni - jeśli okaże się, że w spiżarni usterki nie ma, będzie trzeba skierować kroki poszukiwawcze do kuchni, a wtedy cały misternie ułożony (z kart) plan zakończenia wszelkich robót się zawali, a o Świętach wolę nie myśleć!

Z dobrych wiadomości: dziś przywieziono mi cały sprzęt kuchenny, dziś też przyjeżdża stół (rozkłada się na 4,5m) i 9 krzeseł (Klose). Zła wiadomość: trzeba za to wszystko zapłacić –łącznie 14 tys plus 10 tys w piątek za meble kuchenne.

Tak więc jak to mój mąż pesymista przewidział – dom należy remontować od samego początku. Dzięki Bogu chociaż ulga remontowa wciąż istnieje!



<font size=-1>[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2002-12-17 13:29 ]</font>

Alicjanka
02-01-2003, 10:51
Z ŻYCIA DOMOWNIKA – powrót tematu kuchni

Z tą kuchnią to nieszczęśliwie się zaczęło od samego początku. Być może zawinił nieco mój tryb życia (czytaj godziny pracy) i niemożność wędrówek ludów od jednego „salonu” kuchennego do drugiego. Być może nie trafiłam do właściwych ludzi i zostałam z fantem sama ze sobą.
Dodam tylko, że Marek się od kwestii kuchni zupełnie odciął, więc tym bardziej za efekt końcowy odpowiadam sama.

O projekcie kuchni pisałam w dzienniku już dużo wcześniej – skorzystałam z usług najbliższego „studia” kuchennego, które projekt robiło za 100zł. Efekt był wysoce mizerny, ale dał mi podstawę do zmierzenia się z projektowaniem samej.
Z kuchnią musiałam zdążyć przed świętami. Podjęłam zatem wątek tej jesieni, dostałam od znajomych kilka namiarów na polecane „studia”. Zamówiłam wyceny, wszystkie były kwotowo zbliżone do siebie (blisko 8 tys za meble bez okuć i koszy). Wśród wybranych było również studio mebli Black Red White, które to kuchnie widziałam na targach Muratora i bardzo mi się podobały. Jesienią jednak firma ta podniosła ceny o ok. 14% i w związku z tym odpadła z eliminacji, bo ja się musiałam z całością zmieścić w 20 tys. (ze sprzętem). Najbardziej konkurencyjna cenowo firma mieściła się w Elblągu. Meble które ta firma montuje bierze z fabryk Drewpol i Kronpol, których korzystają również duże i znane saloony. Tak więc o jakość byłam spokojna. Pozostała jeszcze zagrożona estetyka i szczegóły wykończenia, które wśród polskiej braci profesjonalnej są na ostatnim miejscu w hierarchii wartości – a u mnie na drugim po jakości.

Zastanawiałam się nad meblami drewnianymi, ale cenowo okazały się poza moim zasięgiem (oprócz oczywiście tych sośnianych od stolarza, które nie wchodziły w grę). Zatem postanowiłam zakupić MDF, który miałam w kuchni w bloku przez cztery lata i z którego byłam tam zadowolona (pod względem użytkowym). Jakież było moje zdziwienie, gdy panowie którzy montowali mi w późniejszym czasie meble orzekli, że te moje blokowe meble były... drewniane, tylko pomalowane jakąś tajemniczą białą farbą i dlatego uważałam je za MDF...

Kolorystycznie chciałam jednolite bukowego koloru drzwiczki, w połączeniu z granitowym ciemnym, grafitowym blatem. Po obliczeniu kosztów blat granitowy odłożyłam sobie w dalszą przyszłość i postanowiłam tymczasowo (:wink:) skorzystać z blatu systemowego – zaproponowanego przez salon, a kiedyś wymienić go na granit.
Od opisanego wyżej koloru mebli odwiodły mnie dwie rzeczy: po pierwsze obawiałam się, że takie meble „zlały” by się kolorystycznie z podłogą. Po drugie zamówiliśmy do jadalni stół i krzesła z fabryki Klose w kolorze czereśni antycznej, która w praktyce ma pomarańczowawy odcień. Tak więc różowawy buk mógł by i tu stanowić dysonans. Trzecia kwestia to to, że kuchnia znajduje się u nas po północno-zachodniej stronie domu i chciałam ją nieco optycznie rozjaśnić. Wybrałam zatem zestawienie kolorystyczne, które okazało się być najbardziej popularne obecnie ze wszystkich: drzwiczki pełne waniliowe, drzwiczki przeszklone koloru „calvados”, czyli właśnie takiej ciemnej pomarańczowawej barwy. Podobny kolor miały mieć boki mebli i blat. Jak się okazało takie meble ma mój sąsiad EM (pozdrówka!), mój najbliższy, ulubiony sąsiad też takie wybrał, choć jeszcze nie zamówił, no i dalsi znajomi którzy wybudowali się zupełnie w innym rejonie W-wy też taki zestaw nabyli. Cóż. Dla mnie oryginalność jest jednak dużo mniej ważna niż funkcjonalność i jakość, dlatego stresuję się tym faktem w bardzo niewielkim stopniu.

Zatem gdy wybrałam już saloon, zasiadłam do przemyśleń funkcjonalnych. Niestety od żadnej z osób zajmujących się zawodowo kuchniami, nie uzyskałam cennych przemyśleń, lub rozwiązań w celu maksymalnego wykorzystania przestrzeni. Dam tylko jeden przykład takiegoż rozwiązania.
Chciałam mieć piekarnik i mikrofalę w słupku, żeby się nadmiernie nie schylać. Wszystkie studia umieszczały mi ten piekarnik na poziomie blatu (85cm) i nad nim mikrofalę i jeszcze jedną szafkę do której musiała bym sięgać z drabinki. Ponieważ jednak jestem dość marnego wzrostu, a nianię która siedzi w ciągu dnia z dziećmi mam półtora-metrową, męczyło mnie uczucie, że z tym piekarnikiem rozwiązanie nie jest dobre. I dopiero przeglądając bardzo uważnie ofertę IKEI wypatrzyłam, że ich piekarniki w słupku ZAWSZE zaczynają się na wysokości 50ciu kilku centymetrów, czyli na poziomie blatu jest mniej- więcej połowa piekarnika i wtedy do mikrofali nad piekarnikiem można swobodnie zajrzeć.
Zarządziłam zatem taką zmianę w projekcie zabudowy. Niepewna wybranej kolorystyki skorzystałam z płyty załączonej do jakiegoś magazynu kolorowego na którym był schareware programu do projektowania kuchni. Pokonując wrodzony kobietom opór do skomplikowanych oprogramowań, przegryzłam się przez wielość możliwości i projekt kuchni wykonałam. Wyobraziłam sobie jak stoję w tej kuchni i chcę schować talerz. Nie ma gdzie. W projekcie zaproponowano mi obok zmywarki stojące jedna przy drugiej dwie szafeczki o szerokości 30 i 40cm. Złączyłam je zatem w jedną i zrobiłam szuflady w prowadnicami Bluma, na potrzeby trzymania zastawy stołowej. W praktyce okazuje się to być bardzo dobre rozwiązanie. Itd., itp. Walczyłam z projektem ale wciąż mam wrażenie że nie dość doskonale. Urodziła mi się z tego refleksja, że brak jest prawdziwych profesjonalistów w segmencie kuchni „economy” (choć uważam, że wcale tak mało ta kuchnia nie kosztowała). Być może jedynie IKEA sprostała by moim oczekiwaniom projektowym, choć wydaje mi się, że ich meble nie są zbyt długowieczne. Ale mogę być subiektywna.

Po przegryzieniu się przez projekt wysłałam do Elbląga ostateczną wersję (wyrysowaną zupełnie jak u profesjonalistów :wink: ołówkiem na papierze) i czekałam 6 tygodni na wykonanie.
Po uwzględnieniu zawiasów i prowadnic Bluma, szyb, klamek itp. Koszt mebli zamknął mi się w 10 tys.
Sprzęt (w większości Whirpool) zamówiłam w poleconej hurtowni na Bartyckiej, gdzie dostałam bardzo korzystny upust od cen cennikowych. A np. zlew Franke kupiłam u nich... za pół ceny. Chętnym podam namiary, bo naprawdę warto! Dostawa sprzętu na drugi dzień po zamówieniu, mają WSZYSTKO co na rynku, plus także ceramikę łazienkową, baterie i sprzęt RTV i AGD.
Łącznie zatem cały sprzęt do zabudowy z płytą ceramiczną, mikrofalówką, zmywarką (szósty zmysł), piekarnikiem, lodówką, zlewem Franke i baterią z wyciąganą wylewką i mikserem Brauna model 5550 (500w) zamknął się w drugich 10 tys. W międzyczasie wujek kafelkarz okładał nam płytki kuchenne.

19tego Grudnia meble zjechały i zaczęła się polka!
Ale o tym w następnym odcinku...


<font size=-1>[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2003-01-02 11:53 ]</font>

Alicjanka
03-01-2003, 15:24
Z ŻYCIA DOMOWNIKA – BANK!!! http://www.afternight.com/smiles/splat.gif

Posłuchajcie opowieści z życia klienta PKO BP.
Otóż dzisiaj na dobry początek roku dostałam od tegoż banku dwa sms-y (uzgodniona między nami forma powiadamiania o stanie konta), które zawiadamiały mnie, że pobrano z mojego konta kwotę 18 500 zł (osiemnaście tysięcy pięćset) i tym samym saldo debetowe na moim koncie zostało przekroczone.

Jakaż była moja refleksja? Najpierw kilka razy policzyłam zera, bo mi się wydawało, że od sylwestra jeszcze mi się w głowie miesza.
Gdy już policzyłam zera doszłam do wniosku, że taką kwotę mógłby mi ktoś z konta pobrać przy pomocy numeru karty VISA. Niestety w Grudniu płaciłam ta kartą przez internet, więc taka możliwość wydawała się logiczna. A należność z karty pobierana jest przecież pod koniec miesiąca. Postanowiłam się jednak nie denerwować, bo może Pani od sms-a się paluszek omsknął.
Zaczęłam zatem dzwonić do banku. Oczywiście numer był ciągle zajęty. Po 15min połączyłam się z Panią od sms-ów. Pani szeleściła papierkami ale nie chciała mi podać żadnych szczegółów, tylko kazała dzwonić ponownie do działu kredytów bo to o kredyty chodzi (mam tam kredyt hipoteczny na dom).
Pani w kredytach (po uprzednim 15min oczekiwaniu na połączenie) potwierdziła, że pobrano z mojego konta 18 500zł z tytułu kredytu mieszkaniowego i kazała dzwonić do następnej pani od kredytu. Wtedy to już się naprawdę zdenerwowałam, bo jeśli pobrali mi taką kwotę z konta to może znaczyć, że z jakiejś przyczyny zerwali ze mną umowę.
Nie mogłam się dodzwonić. Wreszcie Pani, która odebrała (pamiętała mnie z czasów negocjalcji kredytowych) po usłyszeniu wieści powiedziała: „O jezu, proszę zaczekać zawołam koleżankę!” i zostawiła mnie wiszącą na linii przez pięć minut. Koleżanka która następnie przyszła oznajmiła mi obojętnym tonem:
„wie Pani, to robi maszyna (znaczy automatycznie pobiera należność z tytułu odsetek z mojego konta) i czasami jej się zdarzają błędy. Chociaż z reguły tego nie robi. Zwrócimy Pani na konto kwotę z dniem pobrania, choć pewnie nie dziś, bo polecenie musi potwierdzić centrala.”

Ani przepraszam, ani że jej przykro a moje serce myślałam, że mi wyskoczy z piersi. Gdybym była strszą panią, lub też chorą na serce, to już bym wąchała kwiatki od spodu.

Czy teraz rozumiecie dlaczego NIENAWIDZĘ BANKÓW (Z PRZEWAGĄ JEDNEGO...)?????!!!!!!

Alicjanka
03-01-2003, 16:21
Z ŻYCIA DOMOWNIKA – montaż kuchni

18tego o 7.30 przywieziono mi sprzęt kuchenny. Wszystko fabrycznie zapakowane, gwarancja była podbijana na miejscu. Sprzęt stanął w salonie.

19tego ok. godz. 18tej nadjechały meble z panami montażystami. Panowie mieli zasadę montażu bez jednego słowa. Najpierw próbowali dojechać bez rozmowy ze mną, ale się nie dało. Zajechali na zupełnie inną ulice, ale podobny numer, postali jakiś czas i wreszcie pokonując wstręt zadzwonili.
Gdy już przyjechali, starali się nic nie powiedzieć, ale powiedzieli dzień dobry, bo ja zaczęłam. Potem milcząco wyładowywali szafki (elegancko zafoliowane) do salonu, a my w tym czasie wynosiliśmy stare szafki i sprzęt do (dzięki Bogu) pojemnego holu. Mimo wszystko zrobiło się ciasno. Przyjęłam Panów kolacją, bo w końcu jechali ponad 5 godzin. Nic nie powiedzieli. Prosiłam, że jeśli mieli by jakieś pytania, niech dzwonią. Niestety. Sama musiałam dzwonić.
Zabrali się zatem do roboty jeszcze tego samego wieczora. Spytałam kiedy skończą. Chcieli by skończyć w sobotę do południa, odrzekł jeden półgębkiem i uciekł z moich oczu. Zatem przejęłam inicjatywę. Ponieważ następnego dnia miałam być w pracy, a mieli przywieźć mi do wyboru dwa rodzaje szkła, dwa rodzaje uchwytów i kosze na garnki (studio proponowało mi w zamian zwykłą półkę w szafce narożnej o wymiarach 120x50 z drzwiczkami o szerokości 50cm). Wybrałam szkło, wybrałam uchwyty, wybrałam jednak kosz. I następnego dnia pojechałam do pracy. Marek jednak jako człowiek zaprawiony w budowie, wieszczył mi już tydzień wcześniej, że KTOŚ MUSI BYĆ W DOMU, BO NA PEWNO COŚ SIĘ URODZI! Zatem w drugiej połowie dnia zjechał do domu, co by panom na ręce patrzeć.
Po południu dostałam od Marka telefon, że w lodówce do zabudowy brakuje suwaków do umocowania drzwiczek meblowych. Oryginalnie zapakowane były dwa a potrzebnych jest jeszcze o dwa więcej. Była godzina 15,30. zatem zaczęłam od zadzwonienia do serwisu Whirploola (czynny do 16tej). Okazało się, że faktycznie suwaki nie są włączane w zakupioną, fabrycznie nową lodówkę do zabudowy. Suwaki powinny mieć studia kuchenne, a jak nie to trzeba je kupić. Z dwóch punktów serwisowych Whirpoola suwaki miał jeden. Pan powiedział, że notorycznie przyjeżdżają po nie rozsierdzeni klienci, lżejsi o jakieś 2300zł na lodówkę, do której nie zostały załączone niezbędne suwaki kosztujące 16zł za sztukę! To jest marketing po polsku! Potajemny wyjazd z pracy po suwaki zjadł mi 2 godziny czasu. W tym czasie, jak się później okazało, Marek jeździł z panami po sklepach w poszukiwaniu śrub do skręcenia blatu, bo nie wzięli. Stracił na to godzinę. Wieczorem przywiozłam suwaki. W domu panował niesłychany bałagan. Panowie oprócz milczenia mieli drugą zasadę wziętą prosto z piosenki Elektrycznych Gitar: „przewróciło się- niech leży”. Marek (zodiakalna panna!!!) zapytał nawet w pewnym momencie z niesmakiem czy się nie pozabijają na tym syfie. Powiedzieli, że się przyzwyczaili.

W sobotę około dwunastej faktycznie skończyli. Nie zamontowali tylko płyty elektrycznej (prąd trójfazowy – musi być do tego użyty elektryk), okapu, zlewu i zmywarki (do tego zarządali hydraulika).
W tym czasie zjechała moja Mama gotowa do przygotowywania dań świątecznych (wigilia na 14 osób!).
Zadzwoniłam do hydraulika. Powiedział, że najwcześniej może w poniedziałek rano (wtorek to Wigilia!). Zatem zapłaciłam panom od montażu i zabrałam się za sprzątanie, zakupy i gotowanie (w międzyczasie wpadł elektryk i przyłączył co trzeba). Garnki z mamą nosiłyśmy do mycia do pomieszczenia gospodarczego. Nie powiem – było to uciążliwe.

W poniedziałek rano zjechał hydraulik. Zostawiłam go z mamą i pojechałam do pracy. W kolejce WKD dostaję telefon – syfon do zlewu Franke jest nie od tego modelu! Siedzę zatem w tej kolejce i dzwonię do dostawcy. Dostawca na to w lament: „znowu ci montażyści! Syfon jest dobry tylko cośtam, cośtam”. Powiedziałam mu, że dam mu telefon hydraulika nie się sami dogadają z tą chińszczyzną i dadzą mi znać jak w końcu jest. Za chwilę dzwoni hydraulik – syfon jest nie ten. No to dzwonię do dostawcy. Ludzie w kolejce już wyczuli w tym czasie kolejny odcinek „usterki” na żywo i zainteresowaniem nadstawili ucha. Dostawca zaczął mnie przepraszać, że to jednak jego wina, nie wie jak to się stało itp. Co zrobić. zadzwoniłam do hydraulika i zapytałam czy ma możliwość wypożyczenia popranego syfonu ze znajomego sklepu z tymi zlewami w Milanówku. Niestety nie mógł. Zatem zapytałam czy przyszedł by jeszcze tego wieczora i zamontował mi ten zlew i zmywarkę (wigilijne NACZYNIA NA 14 OSÓB!!!). „ Pani nie ma Boga w sercu”! No nie mam. Dobrze przyjdzie. Zatem z dostawcą się umówiłam, że przywiezie mi syfon do pracy.

Wieczorem gdy zadzwoniłam do hydraulika strasznie jęczał. Ale w końcu zdecydował się przyjść w Wigilię rano. Wieczorem jeszcze zjechał stół i krzesła. Stół Marek składał jeszcze tej nocy.
I tak Wigilia zaczęła mi się od wizyty hydraulika. Pracę zakończył około południa i skasował ode mnie 150zł za dwie wizyty. A na zakończenie pożyczył mi z okazji świąt (jako zadośćuczynienie za ostre słowa które od Marka usłyszał kiedyś wcześniej) żeby mój mąż ludzkim głosem przemówił.

Byliśmy z Markiem i Mamą wykończeni tą szarpaniną. W międzyczasie oczywiście trzeba było zrobić zakupy, prezenty, zastawę stołową (IKEA), bo my do tej pory żyliśmy po studencku – każdy talerz z innego kompletu. Marek zakupił w niedzielę prawie trzy metrową jodłę kaukaską, którą dzieci przybrały jak tylko pięknie mogły (w zasadzie dzieci zaczęły ubieranie, a jak się znudziły to ich mamusia kończyła ubieranie przez cały wieczór (z drabinki – gwoli ścisłości)).
Ale jak już przyszedł wieczór, rozłożyliśmy i zastawiliśmy stół, rozpaliliśmy w kominku i zasiedliśmy całą rodziną, świat znowu wydawał się piękny... A dla nas jak zwykle nauczka: nic na ostatnią chwilę (jeśli to w ogóle na budowie możliwe...:wink:)

Alicjanka
13-01-2003, 09:59
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - niedociągnięcia?

Jak już wspomniałam atmosfera u nas w domu jest zmienna. W zasadzie każdego ranka powtarzają się dwie czynności: najpierw człowiek idzie się przywitać z piecem i zapytać jaka jest temperatura na dworze. A potem idzie sprawdzić jaka jest temperatura w łazience. Następnie drugi w kolejce do łazienki człowiek (ja) pyta się tego pierwszego (Marek) jak tam dziś? Odpowiedź pada np -7 i zimno. Znaczy to, że zarówno na dworze jak i w łazience jest zimno. Może bowiem być też odpowiedź -15 i ciepło, co oznacza, że z niewiadomych przyczyn w łazience jest ciepło pomimo -15 stopni na dworze.

Okazuje się "w praniu", że w tejże łazience jak i w okapie kuchennym popełniliśmy błąd. Albowiem rury wentylacyjne odprowadzające powietrze okapem i rurą wentylacyjną w łazience przechodzą przez nie ogrzewane poddasze zanim dojdą do kominka na dachu. Jednakowoż rury te nie zostały na wysokości strychu ocieplone i jeśli dostanie się do nich powietrze z dużą ilością pary (np po kąpieli, lub w czasie gotowania) to para ta skrapla się na rurze zanim dotrze do dachu i z powrotem wraca do pomieszczenia w postaci kapiącej z różną intensywnością wody. Marek twierdzi, że naprawienie tegoż niedociągnięcia nie jest łatwe w przypadku okapu, bo rura tam idąca jest elastyczna (z takiej harmonijkowej blachy aluminiowej) i żeby ją ocieplić trzeba by skonstruować wokół niej stelaż do podtrzymania ocieplenia.

Druga rzecz która okazuje się być niedociągnięciem to wielkość zbiornika z gazem, który stoi u nas w ogrodzie. Jest ona bowiem prawdopodobnie za mała (2700 l pojemności - maksymalne załadowanie to 80%), abyśmy mogli na takiej ilości gazu pociągnąć cały rok. A jak wiadomo ceny gazu latem znacznie się różnią od cen gazu zimą. Dobrze byłoby latem, przy najniższych cenach załadować taką ilość gazu która opędziła by cały rok, bez potrzeby nerwowego zaglądania w miernik zużycia i chaotycznych ruchów w sterowniku pieca w celu ograniczenia temperatury i oszczędzenia gazu. Niestety ta refleksja dana jest nam dopiero teraz i obecnie mój mąż walczy w sztafecie na dociągnięcie gazem z naszej butli przynajmniej do Maja. O wynikach sztafety będę Szanownych Państwa informować...

cdn

Alicjanka
14-01-2003, 13:49
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - przyjemności

Wreszcie zabrałyśmy się z moją znajomą projektantką ogrodów za opracowanie planu nasadzeń w moim przyszłym ogrodzie. Pierwsza wizualizacja jest do obejrzenia w moim albumie na webshots (http://community.webshots.com/image5/7/74/51/60677451kTHTxw_fs.jpg). Jestem zachwycona możliwościami projektowania programu który ta projektantka używa, bo mogę obejrzeć jak będzie wyglądał efekt - a to w moim przypadku znacznie ułatwia decyzję. Niestety należy zdać sobie sprawę z tego, że nie stać mnie będzie na nasadzenie całego projektu od razu. Tym bardziej, że w grę wchodzą dość drogie gatunki (różaneczniki, hortensje, magnolie, wrzosowisko) i spory kawał ziemi (1600m2). Niemniej jednak z planem w ręku łatwiej będzie dosadzać poszczególne pozycje wg logicznej całości i uzyskać przemyślany efekt - zupełnie jak w przypadku budowy domu.

Druga przyjemność to pies. Mój rodzinny Golden Retriever (suczka) się już urodził i za 1,5 miesiąca będzie z nami! Chodzę teraz i myślę gdzie położyć legowisko i gdzie postawić miski (tu mam problem bo nie mam takiego ustronnego miejsca w domu). Sprawa imienia też jeszcze nie rozwiązana.

Narodziły się zatem nowe pasje które zapełnią mi pustkę po okresie budowy własnego domu.
cdn


<font size=-1>[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2003-01-15 10:35 ]</font>

Alicjanka
15-01-2003, 11:35
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - gaz i okna

Wczoraj, gdy tylko puściły mrozy, Marek po pracy w te pendy poleciał z latareczką sprawdzać ILE GAZU OSZCZĘDZIŁ (kosztem zdrowia swojej rodziny :wink:). Do tej pory nie mógł tego zrobić, bo na zegarze w zbiorniku zrobiła się gruba skorupa lodu, której nie chciał na siłę rozwalać. Ze sprawdzianu wyszło nam co następuje:
* w zbiorniku pozostało 38% gazu (912 litrów)
* przez cztery miesiące opalania spaliliśmy zatem 1488l, czyli 372l na miesiąc.
* za pierwsze tankowanie płaciliśmy 0,89 zł zza litr co daje miesieczny wydatek 331zł. Niestety następne ładowania będą kosztowały ponad złotówkę, a jak bardzo ponad zależeć będzie od sezonu (w lecie dużo taniej).
* Pozostały gaz ma szansę starczyć nam zatem na 2,5 miesiąca, przy podobnym poziomie ogrzewania.

Plan Marka przewiduje, że gazu ma nam starczyć do Czerwca, czyli dwa razy dłużej. Wynika z tego, że musimy o połowę ograniczyć ogrzewanie. Np pozostawić tylko obcję minimalną ogrzewania do 18 stopni a resztę dociągać kominkiem - co da się zrobić przy współpracy naszej niani, która musiała by dorzucać do ognia w ciągu dnia. Drugą rzeczą którą należy mieć na uwadze jest fakt, że po Marcu powinniśmy potrzebować gazu tylko na ogrzewanie wody (?).
No cóż. Zaczyna się zatem bój o gaz - eksperyment przeprowadzany na naszych żywych organizmach. Inna rzecz, że w 18 stopniach też da się żyć, a dzieciom to nawet idzie na zdrowie, bo się hartują. O efektach będę zainteresowanych informować.

Przechodząc do zupełnie innego tematu muszę dodać, że dziś wyjaśniła się zastarzała kwestia "regulacji uchyłu" w moich oknach. Dla niezorientowanych dodam, że zakupiłam okna Gebauer z obcją "regulacji uchyłu" w sypialniach, kuchni, dużej łazience i drzwiach balkonowych (części uchylnej). Przez rok jednak nie umiałam odnaleźć tej funcji w swoich oknach, a z firmy Gebaurer nie mógł, lub nie chciał przyjechać ten jedyny specjalista w całej firmie, który wie jak się ta funkcja manifestuje. No i wreszcie, niemal w rocznicę zamówienia okien - specjalista przyjechał w towarzystwie dwóch dodatkowych osób. I co się okazało? Po pierwsze funkcja regulacji uchyłu nie reguluje w rzeczywistości UCHYŁU tylko OTWARCIE okna. Są to takie dodatkowe łapki na wewnętrznej stronie otwieranego okna (blisko klamki), które pozwalają leciutko OTWORZYĆ okno i po przekręceniu klamki nieco w dół, w tej pozycji okno zablokować. W efekcie zatem dostaje się przez to okno więcej powietrza niż przy mikrowentylacji. Ja te ząbki we wszytkich oknach oprócz balkonowych mam, tylko zostały one źle zamontowane (mijają się zupełnie w każdej pozycji klamki). Panowie zatem przyślą mi PRZESZKOLONEGO tym razem serwisanta, który przeniesie te ząbki w dobre miejsce i będę mogła tą funkcję używać! Po roku! Wreszcie! Hurra!
Natomiast posiadanie "regulacj uchyłu" (czyli w rzeczywistości regulacji otwarcia) w oknach, ELIMINUJE możliwość posiadania mikrowentylacji. Czyli w dobrej wierze pozostawiając na noc okna w pozycji mikrowentylacji, nie miałam do tej pory nic. No cóż. Tak to jest z opcjami MIKRO, które można wykryć tylko przez MIKRO-skop. Natomiast wypada się cieszyć, że pomimo braku mikrowentylacji, okna w naszym domu nie są zaroszone. COŚ zatem mimo wszystko działa!

cdn

Alicjanka
17-01-2003, 10:34
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - dylemat nie przewidziany

Rzecz o której chcę dziś powiedzieć urodziła się wraz z montażem kuchni. Otóż postanowiłam zrobić kuchnię od A do Z (jednolicie), czyli zakupić wszystkie urządzenia do zabudowy, pomimo, że np. nasza "stara" lodówka nie jest jeszcze taka stara i jest zupełnie dobra. Oczywiście Marek nie skłonny jest do zbędnych wydatków, tak więc trzeba było ten zamiar jakoś umotywować. Ponieważ mieszkamy teraz z nianią, czyli przybyła nam jedna osoba, umotywowałam to tym, że potrzebujemy teraz większej lodówki. Jest nas więcej, będą goście, dzieci rosną, wiecie - tego typu zalewajka.

Sprzęt jak już wspominałam kupowałam "internetowo". Wybrałam z katalogu w Internecie i zmówiłam. Nie widziałam wcześniej tego na oczy. Nowa lodówka miała być sporo wyższa od poprzedniej, więc ZAŁOŻYŁAM, że będzie większa.

Tym czasem po montażu okazało się, że nowa lodówka, owszem, ma jedną dodatkową szufladę do szybkich zamrożeń, ma dodatkowy pojemnik do przetrzymywania świeżego mięsa i ryb, ale użytkowo powierzchnia lodówki jest MNIEJSZA niż ta poprzednia! Niestety taka jest reguła sprzętu do zabudowy - ZAWSZE MA MNIEJSZĄ POJEMNOŚĆ OD WOLNO STOJĄCEGO! Co więcej, do nowej lodówki nie można np. wstawić garnka, bez wyjmowania całej jednej półki, co powoduje dodatkowy DRASTYCZNY spadek pojemności!

Było to dla mnie bardzo nieprzyjemne zaskoczenie, bowiem spodziewałam się, że tym zakupem zapewnię sobie "lodówkowy spokój" na przyszłość. Tym czasem przez pierwsze święta ratowała mnie stara lodówka stojąca w holu i tylko dzięki użyciu obydwu sprzętów się udało przechować towar na 14 osób. Obecnie nadal używamy obydwu lodówek, choć gdybyśmy się bardzo ścieśnili MOŻE zmieścili byśmy się w jednej. Zaczynam się zatem zastanawiać nad sensem wydawania, lub sprzedawania za grosze dotychczasowej lodówki, skoro w awaryjnych przypadkach okazuje się być niezbędna? Przypuszczam, że latem też będzie konieczna.

Bezpośrednio mówiąc, wydaje mi się że nie skorzystamy nic na tym, że się jej pozbędziemy. Ale jeśli ma zostać, to rodzi się dylemat GDZIE JĄ UMIEŚCIĆ. Dumna jestem z faktu, że mój dom jest dość przemyślany i wszystkie sprzęty mają swoje zaplanowane miejsce. Z tego jednak powodu NIE MA zbędnego miejsca na całkiem spory sprzęt jakim jest dodatkowa lodówka. Nie mam serca wsadzać jej Markowi do garażu, skoro tam jest jedyny kawałek miejsca przeznaczonego na "warstat". Zatem może stanąć tylko w pomieszczeniu gospodarczym, gdzie będzie wystawać z wnęki na jakieś 20cm i utrudni tym samym korzystanie z tego pomieszczenia. Uniemożliwi mi też umieszczenie suszarki na bieliznę w zaplanowanym miejscu, czyli będę musiała na nią znaleźć miejsce - pewnie przeniosę do dużej łazienki, bo nie mam innego wyjścia. Moja mama co prawda ma suszarnię w garażu i sobie chwali, ale ja mam pewne opory przed takim rozwiązaniem.
Jak widać w tej sytuacji wpadliśmy (w zasadzie przeze mnie) w pułapkę podwójnego lodówkowego prądu, pomimo, że tak uważnie dobieramy sprzęty, żeby były oszczędne, zmieniamy żarówki itp. I znowu się okazuje, że wszystkiego nie da się przewidzieć!

cdn

Alicjanka
20-01-2003, 10:17
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - telewizor

Z tym telewizorem to tak jak z całym domem. Plany były ambitne - wyrzucić telewizor z salonu - zostaje tylko kultura, miłe pogawędki, mądre dyskusje, czerwone wino i stroje wieczorowe... Aha, no i święty spokój, bo jak wiadomo tam gdzie telewizor tam są dzieci...

I niemal by mi się moje plany udały, gdyby nie moja bogatsza połowa. Otóż OKAZYJNIE (skąd ja znam ten kit - w sklepach są właśnie bogate przeceny...) trafił mu się sprzęt zwany kinem domowym. Składa się toto z dwóch wysokich głośników, subwoofera (mam nadzieję, że nikogo nie obraziłam :wink:) i jeszcze dwóch głośników które mają stać za plecami. Do tego oczywiście jest odpowiedni ampli-cośtam.

W tym momencie ruszyła machina propagandy, a moim mężu obudziła się moc, charakterystyczna dla tych którzy wierzą, że mają rację. Ponieważ właśnie po 12tu latach używania popsuła mi się moja archaiczna wieża - mój mąż zaraz podsunął mi wiadomość, że muzyki też można słuchać przez DVD+kino domowe. No i trochę głupio takie cudo montować w niewielkiej naszej sypialni i nie wykorzystywać jego możliwości. Po dłuższym czasie prania mózgu (ale raczej prania w Woolite ze zmiękczaczem, niż w proszku Rex :lol:) poddałam się, skuszona głównie, acz nie tylko, tym słuchaniem muzyki.

Zatem Marek przystąpił do obmyślania całości. Telewizor z całym inwentarzem miał stanąć po drugiej stronie ściany która kryje zabudowę kuchenną (zdjęcia wkrótce). Niestety nie pomyśleliśmy wcześniej o pozostawieniu w podłodze peszli na przeprowadzenie ewentualnych kabli, no i w podłodze jest już drogocenna instalacja ogrzewania podłogowego. Zatem ta droga dla kabli odpadła.
Mój zmyślny mąż wymyślił zatem inny sposób. Ponieważ właśnie miały być kładzione płytki w kuchni, przewiercił się przez tą ścianę do kuchni i przeciągnął tamtędy odpowiednie miedziane przewody. Następnie zostały one poprowadzone pod płytkami przy kuchence, następnie ukryte pod rurą od okapu kuchennego, przeciągnięte strychem do naszej garderoby przy sypialni, w garderobie w kącie schodzą do poziomu cokołu w gabinecie i tuż nad cokołem są wyprowadzone do gabinetu. Jakiż mój mąż był dumny z tak zmyślnego rozwiązania swojego problemu! I tym sposobem telewizor wylądował w salonie. Osiągnęliśmy zatem taki sam sukces, jak przeciętny posiadacz psa, który zabrania mu kłaść się na sofie.

Natomiast z satysfakcją przyznaję, że pomimo telewizora w salonie, korzystanie z niego spadło w ZNACZNYM STOPNIU w porównaniu do życia blokowego, bo jednak najczęściej (np. w tą niedzielę) w ogóle go nie włączamy (aż do wiadomości), bo pali się kominek, albo nie włączamy bo są goście i słuchamy muzyki...

cdn


<font size=-1>[ Ta wiadomość była edytowana przez: Alicjanka dnia 2003-01-20 11:19 ]</font>

Alicjanka
21-01-2003, 10:57
Są zdjęcia nowej kuchni, świąt, sylwestra itp w albumie pod następującymi adresami:
http://community.webshots.com/album/56833535FdgvuH
http://community.webshots.com/album/61340665EIGvOE

Pozdrawiam,
A.

Alicjanka
30-01-2003, 17:43
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - czy aby na pewno skończyliśmy budowę?

Człowiek tu już na laurach osiadł, rozluźnił się, nawet zaczął się z mężem o nowy płaszczyk kłócić (no w końcu skończyliśmy budowę, teraz spłacać kredycik i cieszyć się życiem), aż tu jak zwykle nocą, żarówka się w głowie zapaliła. Rozleniwienie bowiem po-budowlane powlokło mój umysł grubą zasłoną szczęścia i zadowolenia i zupełnie odwrócił moje myśli od innej niż wewnątrz-domowej przyszłości.
Tymczasem został miesiąc do Marca, który to jak wiadomo jest już początkiem wiosny. A my przecież mieliśmy tyle przez wiosnę i lato zrobić, co się zupełnie w mojej głowie rozmyło! Jak podliczyłam wydatki które nas czekają to doszłam do wniosku, że wcale nie ma się co cieszyć z poluźnienia finansów bo:
-jak się nie chce po błocie do kostek chodzić, to trzeba zrobić kostkę wokół domu. To parę tysięcy będzie.
-wiosną należy rozrównać teren wokół domu i spróbować go jakoś "ucywilizować", np założyć trawnik, posadzić drzewka i inne krzewy kwitnące co to długo rosną.
-ponieważ obiecałam sobie, że chociaż w bezpośredniej bliskości domu zacznę zakładać ogród, to kasę na to trzeba przygotować
-wciąż czeka nas jedna łazienka do zrobienia, to będzie pewnie z 15 tys. (wanna, dwie umywalki, kibelek, bidet (z deską czy bez?), płytki itp)
- powinniśmy też pomyśleć o płocie, bo stan obecny jest wysoce prowizoryczny - nie mamy nawet furtki a to co służy za bramę ... lepiej nie mówić.
- pojawiły się również pierwsze rzeczy do naprawy: robotnicy przy robieniu tynku uszkodzili rynnę w jednym miejscu a w drugim rozbili podbitkę. I myśmy tego bardzo długo nie zauważyli!
-trzeba zagospodarować spiżarnię odpowiednim systemem półek, podobnie w pomieszczeniu gosp.

Dochodzę zatem do wniosku, że błędem jest myślenie o budowie tylko do momentu oddania budynku. Ideałem byłoby gdyby przewidzieć kasę również na cywilizowaną okolicę. Niestety nam do ideału daleko...
cdn

Alicjanka
21-02-2003, 16:14
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - smutna historia

Niedaleko mnie stoi sobie pośród innych pewien dom. Stał już w stanie surowym gdy jeździliśmy w poszukiwaniu działki. Wydawał się nam wtedy bardzo zaawansowanym, albowiem stan jego był częściowo wykończony od wewnątrz. Dom duży, dość zdobny, z podwójnym garażem, piętrem, skomplikowanym dachem pokrytym blacho-dachówką, kolumnami przed wejściem itp. Dom ma też drugie wyjście do ogrodu, który jest niebanalny - całe 3000m. Wtedy w całej posiadłości mieszkał tylko pies w skleconej trochę byle jak budzie z desek. Pies w zasadzie cały czas był sam i biegał po nieprzyzwoicie zapuszczonym ogrodzie - w zasadzie gruzowisku. Dom ten nigdy mi się nie podobał, jako, że jak na mój gust był zdecydowanie za duży i zdobny.

Poszukując działki zapoznałam bezpośrednich sąsiadów tej budowli. Powiedzieli, że budująca się para pracuje w dużych firmach, mają troje dzieci i żeby wszystkiemu podołać dwoje starszych odwieźli do babci, został u nich tylko najmniejszy, wtedy jeszcze nie chodzący synek. Sąsiedzi Ci nawet dożywiali psa mieszkającego na tej działce, bo właściciele najwidoczniej nie wyrabiali z takim dodatkowym obowiązkiem.

Minęły dwa lata. Często przejeżdżam obok tego domu i zawsze jest dla mnie smutnym zjawiskiem. Został już bowiem zamieszkany przez właścicieli, ale zewnętrznie nic się nie zmieniło. Dom wciąż jest nie otynkowany i nie dokończony, cała okolica to widoczne pobojowisko budowy. Właściciele użytkują tylko część domu, reszta zostaje bezużyteczna. Nigdy nie korzystają z ogrodu, bo praktycznie takiego nie mają - to po prostu zwały ziemi i gruzu. No i starsze dzieci wciąż podobno pozostają u babci.
Nie znam szczegółów całej historii i nie wiem dlaczego tak się to ułożyło. Ale jedno na pewno mogę powiedzieć. Dom przerósł swoich budowniczych, zjadł nie tylko ich marzenia i pieniądze, ale także życie rodzinne. Jest teraz przerośniętym pośmiewiskiem ambicji swoich właścicieli, którzy w porę się nie zastanowili, gdy porywali się z motyką na pałac. Szkoda mi tych ludzi i ich dzieci i zawsze kiedy tam przejeżdżam robi mi się smutno.
I taka to smutna historia ku przestrodze innym budującym...

cdn

Alicjanka
26-03-2003, 11:31
Z ŻYCIA DOMOWNIKA – wiosna!

Mieszkamy już pięć miesięcy! Nawet nie zauważyłam jak to minęło! No i zgodnie z przepowiedniami sąsiada przez te pięć miesięcy nie zrobiliśmy praktycznie nic nowego, oprócz przestawienia nadprogramowej lodówki z holu do pomieszczenia gospodarczego. Nawet nie wszystkie drzwi wewnętrzne mają klamki!

Po budowie musiałam się jednak zająć wszystkimi zaniedbanymi przez ten czas sprawami: szczególnie zdrowiem dzieci. Mieszkamy teraz koło lasu, a u Gosi alergia na drzewa i trawy wszelakie jest bardzo mocna. Poza tym jej uzębienie ucierpiało przez zaniedanie budowlane i przez ostatnich kilka miesięcy walczyłyśmy z panią stomatolog z powstałymi ubytkami. Szło nam bardzo wolno, bo Gosia nie pozwala sobie przy zębach długo dłubać, a ja nie chcę jej zmuszać, żeby nie wywołać jakiejś niepotrzebnej fobii. Dodatkowo sprawiłam sobie wreszcie wymarzoną sunię (GoldenRetirevera), zdjecia na stronie: http://community.webshots.com/album/62940197nveMBt, która jest moim "trzecim dzieckiem" do której wstaję o 6 rano posprzątać po "nocnej działalności" jelit, mimo, że mogłabym pospać do 7.30. I oczywiście okazała się być... alergiczką. Tak więc ledwie uporządkowałam zdrowotne kwestie Gosi, przybyła mi sunia z którą jeździłam przez pewien czas do weterynarza co wieczór.

Przyszła wiosna! Dziś rano obeszłam całą działkę wdychając zeszronione aromaty ziemi i zobaczyłam pączki na bzach i porzeczkach! Tulipany jeszcze się nie przebijają, być może zostały zeżarte przez któreś z „dzikich” zwierząt, żyjących pod ziemią. Tak więc i we mnie soki ruszyły – postanowiłam zrobić więcej dla oka w moim domu – zadbać o zasłonki, rolety, być może finalne oświetlenie sufitowe, obrazki na ścianach, wiklinowy kosz na drewno itp. Największą w tym przeszkodą są oczywiście... finanse. Aż się wierzyć nie chce, że do niedawna wydawaliśmy kilkanaście tysięcy miesięcznie na budowę, a teraz problemem jest dla mnie wydanie 1500tys! Okazuje się, że budowa wyciąga z człowieka wszystko, a nawet jeszcze więcej i w takim stanie w jakim się ją zakończy, można potem żyć wiele lat - z powodów finansowych, oczywiście.

A tu pora na ogród. Widnieje nam tam „na oczach” ogromna góra humusu ocalonego spod domu (szacujemy ją na 18 wywrotek). Mamy tą ziemię wyrównać na działce, jednak wciąż nie możemy się zdecydować, czy robimy staw czy nie. Początkowo miał to być sposób na odwodnienie działki. Z wschodniej i południowej strony domu mieliśmy przeprowadzić rury odprowadzające wodę z dachu do tegoż stawu. A ponieważ ziemia pod nami wymarzona na naturalny staw (12m gliny!) a poziom wód gruntowych w szczytowych okresach sięga 0,5m pod powierzchnią ziemi, wydawałoby się że nie ma się nad czym zastanawiać. Mnie jednak nurtuje kwestia równowagi biologicznej w tym stawie i tego, czy damy radę o niego zadbać w taki sposób, żeby po pewnym czasie to nie było cuchnące bajoro. My niestety nie mamy czasu na codzienne wybieranie liści, a las jest po prostu tuż, tuż. Poza tym, potrzebne byłyby ryby, ale żeby mogły tam zimować, przynajmniej cześć stawu musiała by być głęboka na 1,5m. Mając 5cio letnie, bardzo żywotne dziecko, mam pewne obawy przed taką głębokością. No i żeby woda była natleniona, musi być zapewniony jej ruch. Tymczasem ja w fontannach nie gustuję, a żeby zrobić kaskadę, potrzebna jest jakaś skomplikowana aparatura, a na aparatury mechaniczne to ja mam alergię...
Jeśli jednak przynajmniej trawnik ma powstać w moim ogrodzie w tym roku, decyzja musi być wkrótce podjęta. Bardzo chętnie usłyszę porady doświadczonych forumowiczów na ten temat.
Czekam zatem niecierpliwie na cieplejszą pogodę, żeby wreszcie rano usiąść na tarasie i delektując się promieniami słońca wypić dobrą kawkę...

cdn

Alicjanka
02-09-2003, 15:22
Z ŻYCIA DOMOWNIKA - doglądanie dachu

Jako, że na forum trwała jakiś czas temu dyskusja na temat trwałości dachówek ceramicznych Robena, postanowiliśmy przy ładniejszej pogodzie podnieść nasze oczy i ciała do poziomu dachówki sprawdzić jak to po dwóch zimach rzecz się ma. Ponieważ mąż, jak wiadomo sprawny inaczej, oddelegowano do zadania mnie. No i dodatkowo ze swoimi 52kg, nie stanowię bezpośredniego zagrożenia dla dachówek.

Tak więc spuściliśmy składaną drabinę w garażu i pierwszy raz weszłam na nasz strych. Uczucie było nieco nostalgiczne, albowiem atmosfera tam jest podobna do strychu który pamiętam u babci. W ciepły dzień jest tam bowiem bardzo ciepło i ciemnawo, tylko zapachu kurzu jeszcze takiego nie ma no i „skarby” jeszcze nie uzbierane. Konstrukcja dachu przez dwa lata się nie zmieniła, widać zabiegi które przedsięwzieliśmy w celu dodatkowego zabezpieczenia drewna były skuteczne. Lawirując więc między wiązarami weszłam przez okienko dachowe na dach.
Dla człowieka, który nie miał do tej pory w tym doświadczeń, przeżycie jest traumatyczne. Niby mój dach nie ma zawrotnego spadku, ale jednak spadek ma. Niby założyłam podgumowane buty, ale na dachówkach jest już warstwa pyłu i buty mi się ślizgały. A tu pan małżonek kazał obejść całą powierzchnię dachu, co więcej wymyślił sobie, że mam rynny wyczyścić z liści! Tak więc jak prawdziwa kobieta pająk-na czworakach posuwałam się po całym dachu i sprawdzałam jedną dachówkę po drugiej. Znalazłam jedną prawdziwie pękniętą, a i ta jest częściowo włożona pod gąsior i złamały ją pewnie naprężenia, być może jeszcze w czasie kładzenia dachu. Następnie uzbrojona w długi badyl czyściłam rynny z liści i chwaliłam pod niebiosa mojego dekarza-fachowca, który się absolutnie nie zgodził robić kosza węższego niż 10cm! Chwała mu że mnie niewierną przekonał i teraz nie muszę wydłubywać liści z kosza wykałaczkami! Popatrzyłam też sobie z bliska na obróbki komina i zbudowana tym widokiem zeszłam z dachu. Podsumowanie dwuletniego pobytu moich dachówek (Roben Jesienny Liść) na dachu wypadło pozytywnie. Również dekarz, myślę, godzien jest pochwały. Natomiast po zejściu z dachu zauważyłam, że tą pękniętą dachówkę mogłam spokojnie wyśledzić od spodu albowiem tylko tam słońce prześwituje przez dach i folię na wylot...

cdn

Z ZYCIA DOMOWNIKA – po pierwszym lecie
Otóż i przeszło koło nosa lato i zmierzamy się z nadejściem jesieni. Niestety niewiele zmieniło się od listopada 2002, kiedy to wprowadziliśmy się do naszego domu. Są jednak rzeczy dobre, np. zdrowie mojego męża. Po rehabilitacji nastąpiło tak znaczne cofnięcie się jego dyskopatii (przepraszam lekarzy, którzy to czytają za moje słownictwo), że Marek już się nie kwalifikuje na operację nawet jakby chciał. Poza tym uzupełniliśmy troszkę umeblowanie, choć wciąż były to zakupy od przeceny w Ikei do okazyjnie kupowanych rzeczy na różnych aukcjach (np. Allegro) i dom nasz pod tym względem stanowi tzw „patchwork”. Kwiatów doniczkowych przybyło mi tyle, że w zasadzie zasłonek nie potrzebuję. Zdążyliśmy już też remontować: dwa razy ciekła zabudowana zmywarka („Whirpool 6sty zmysł”... L), co spowodowało zniszczenie listwy podszafkowej w kuchni. (Okazało się przy drugiej naprawie, że kupiliśmy zmywarkę z fabrycznie pękniętymi drzwiczkami.) Ileż ja się nabiegałam (blondynka...) za dobraniem nowej listwy do zabudowy kuchennej („Pani, bo to taki popularny kolor, że jak tylko listwy przyjdą to zara wyjdą...”) a tu mój mężunio roztropnie poszedł do naszej dużej łazienki (obecnie w funkcji magazynu) i przyniósł mi tąże, którą pozostawili montażyści kuchenni... Pies rośnie i hula po ogrodzie, coraz bardziej przypominając swoją postacią tą moją wymarzoną rasę (zamiast małego, bezkształtnego, puchatego stworka). Jedziemy w Październiku pierwszy raz na wystawę, a ja ćwiczę się w roli tresera i nawet dobrze mi to wychodzi. Pies np. siada na żądanie, ale tylko zadane moim głosem... (co troszkę frustruje Marka, który jak to chłop, chciałby zbierać plony, chociaż sam nie siał... :lol:).
Były też tej wiosny i lata rzeczy gorsze a głównie sypnięcie się firmy Marka i strata jego pracy. Tak więc ponieważ „hubby” dopiero raczkuje w swojej własnej firmie, kazał mi się nie spodziewać dochodów z jego strony przez co najmniej rok, zatem wszelkie większe wydatki muszą znowu poczekać, aż się „dorobimy”.
Całą wiosnę zatem i lato przeżyliśmy w dziczy ogrodowej (parę razy nawet tą dzicz skosiliśmy przy pomocy podkaszarki żyłkowej i wtedy przypominała ogród). Dom czekający na dalszą część kostki jest obsypany dookoła warstwą piasku i ten piasek wdzięcznie nosi nam się do domu. Taras w swojej postaci bez zrobionej podłogi służył nam doskonale, wciąż kawa o słonecznym poranku na moim tarasie pozostaje jedną z moich ulubionych chwil. Przez ten czas ja zajmowałam się ciułaniem doniczek do zdobycznych kwiatów i słowo daję wydałam już na to z 1000zł i jeszcze nie kupiłam wszystkiego! Teraz czekają mnie firanki, które jak obliczyłam średnio wyniosą 300zł za okno, więc też idzie to wolno. Natomiast projekt naszego ogrodu, rodzony w bólach razem z drugim dzieckiem projektantki, jest wreszcie na ukończeniu. Do ma być wpisany w dwa okręgi z płyt piaskowca, które oddzielą od siebie poszczególne strefy: bardziej zieloną i kwitnącą tuż koło domu i rekreacyjną w środku drugiego z okręgów. Pod lasem będzie paprocisko i pole konwalii. W najbardziej słonecznej części ogrodu posadzimy drzewa owocowe po jednym z każdego gatunku (czereśnie, jabłka, śliwy, brzoskwinie, morele) wywalczone przez mojego męża - z domu ogrodnika, ale wpisane będą płynnie w ogród ozdobny co wywalczyłam ja – z powołania budowniczy domów ;-). Z sukcesów ogrodniczych udało mi się do tej pory posadzić wzdłuż płotu kilka bzów i jaśminów, które w tym roku już kwitły, no i winobluszcz pięcioklapowy posadzony późną wiosną porósł mi ścianę garażu aż po sam okap. Być może sypnęło mi się za dużo nawozu ;-).
A skoro omówiłam już przeszłość pora rzec nieco o planach: otóż dzisiaj właśnie przychodzi wujek ułożyć gres w wejściu do domu i na tarasie. (Moja frustracja z powodu marnego estetycznie wyboru płytek pozostaje niezmienna od zeszłego roku). Postawiłam też twarde ultimatum: w tym roku należy rozrównać wreszcie tą ziemię, która wciąż zalega na stercie i założyć trawnik. Musiałam walczyć kilka dni zanim dostałam obietnicę, że tak się stanie, ale czynów jeszcze nie widać. Wygodnie żyje się we własnym domu, szczególnie wygodnie gdy nie ma za dużo roboty...;-)
c.d. (być może) n.

Alicjanka
09-09-2003, 10:30
"NOWA JAKOŚĆ ŻYCIA" (z hasła reklamowego firmy Whirlpool)...

Posłuchajcie historii o zmywarce "Szósty Zmysł" firmy Whirlpool w naszym domu. Służyć ma ona ku przestrodze wszystkim, którzy zechcą wejść w posiadanie sprzętu tej świetnej firmy. O kwestii brakujących elementów do zabudowy sprzętu tej firmy pisałam wcześniej (przy okazji opisu montażu kuchni) więc tą kwestię pozostawię już w spokoju...

Teraz jednak kwestia zmywarki rozpala moje zmysły do białości, a mój szósty zmysł najwyraźniej usnął gdy zainteresowałam się tą firmą.

Zmywarka została zakupiona 6tego Grudnia 2002. Ponieważ została zabudowana meblami z listwą maskującą na dole, długo nie wiedzieliśmy, że cieknie. W końcu wyszło to na jaw, a pan z jedynej firmy serwisującej Whirpool poza Warszawą, od razu podczas rozmowy telefonicznej powiedział mi co się stało:

„...nie działa jedno ze śmigieł (nie kręci się) i pewnie skierowane jest na drzwi i przez to woda pod ciśnieniem wypychana jest na zewnątrz zmywarki. A stało się to z powodu zanieczyszczeń mechanicznych w wodzie. Ten sprzęt nowej generacji jest bardzo wrażliwy na jakość wody...”

Tak jak mówił tak zrobił, czyli przyjechał po tygodniu i wymienił dolne śmigło. Ponieważ listwa maskująca pod zmywarką uległa zniszczeniu przez ten wyciek, a brak czasu mojego męża (przyjmijmy tą wersję uprzejmie) nie pozwolił mu zamontować nowej listwy aż do chwili obecnej, następny wyciek zauważyłam już natychmiast. Pan serwisant po przyjeździe nadal chciał wymieniać śmigło, chociaż sama sprawdzałam, że oba działają (działają naprzemiennie, raz górne, raz dolne). Na szczęście tym razem zaglądał Panu serwisantowi przez ramię mój czujny jak ważka mąż i nie dał się w ten sposób zbyć. W związku z tym serwisant postanowił jeszcze rozkręcić drzwi i okazało się, że metalowa część znajdująca się pod pojemniczkiem na proszek jest fabrycznie pęknięta na długość 4cm. Serwisant był zdumiony, jeszcze nigdy w życiu nie widział takiej usterki (zapewne tylko na śmigła patrzy), zamówi część zapasową w centrali i przywiezie jeszcze w tym tygodniu. W tym czasie ja głupia, która zamontowałam sobie skromniutki, malutki zlewik 1,5 komorowy (bo przecież ma zmywarkę!) myłam gary po pracownikach pracujących w ogrodzie i przy kafelkach – we własnych łapkach.
W tym samym tygodniu serwisant zadzwonił i powiedział, że część przyszła przyjedzie jutro. Jutro zadzwonił i powiedział, że przyszły, ale drzwi od piekarnika, bo ktoś w centrali pomylił jeden numerek części. Tak więc znowu czeka na prawidłową część i przywiezie w następnym tygodniu.

I oto nadszedł ten następny tydzień. Zaczęłam myśleć z ulgą, że wreszcie skończę z tym myciem (każdego dnia jest u nas kilku robotników, plus 5-cioro domowników). Pan przyjechał dziś. Uroczyście zamontował poprawną część w drzwiach. Trochę się spieszył. Podłączył zmywarkę, żeby szybciutko ją sprawdzić... i spalił moduł sterujący. Nie wiem co zrobił, nie wiem jak to zrobił. ALE ZROBIŁ!!! Teraz musi sprawdzić, czy część jest w centrali, jeśli od razu mu ją przyślą, to przyjedzie jeszcze w tym tygodniu...

NOWA, CHOLERA JASNA, JAKOŚĆ ŻYCIAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !! !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!

Alicjanka
02-10-2003, 13:54
Po pierwsze minął właśnie pierwszy rok ogrzewania naszego domu. Przez ten czas spaliliśmy 2500l gazu płynnego (na 148m2 domu), przy czym nie używamy gazu do gotowania. Licząc średnią cenę 1,5 za litr wychodzi 3750zł rocznie + 640zł za dzierżawę zbiornika.
Miesięcznie zatem wydaliśmy 366zł na ogrzewanie domu i wody, przy czym nie szafowaliśmy temperaturą (18-19 stopni zimą) i dogrzewaliśmy kominkiem wieczorami. To był pierwszy rok mieszkania, mury i tynki powinny były dosychać, ciekawe czy w tym roku spalimy mniej?

Po drugie zabraliśmy się wreszcie za ogród. Ziemia z hałdy (humus odgarnięty spod powierzchni domu) została rozrównana w ogrodzie. Było jej 18 (!!!!!) wywrotek, czyli można powiedzieć że oszczędziliśmy ponad 5tys złotych na kupnie ziemi do ogrodu. Przyszedł człowiek z koniem i zaorał nasz ogród za 200zł (1600m2), przyszedł człowiek zza wschodniej granicy i skopał te miejsca gdzie człowiek z koniem nie dotarł, np między tujami pod płotem itp (wziął... 50zł). Zostaje teraz zagrabić cały ogród, wybrać kamienie, ktrych u nas jest OGROMNA ilość, poczekać aż wzejdą chwasty, wypryskać je, poczekać aż wzejdą ponownie, znowu wypryskać i wtedy posiać trawnik i PODLEWAĆ!!! Posadziliśmy też kilka szybko rosnących tuj wzdłuż płotu, ale na tym koniec inwestycji zanim nie założymy trawnika. I to by było na tyle z naszego frontu, zabieram się teraz do wypychania żółądka trocinami i zapadam w zimowy sen... (dla niewtajemniczonych tak robią z Muminki)
cdn

Alicjanka
17-02-2004, 12:03
Przez te wahania temperatury poczułam wiosnę i czuję, że się budzę po zimowym śnie. Pierwszy obiaw wiosny na naszej działce nastąpił w czasie naszej niebytności feriowej. Działkę znowu zalało. Pomimo nawiezienia 18tu wywrotek ziemi (głównie w okolicy domu), pozostaliśmy najniżej położoną posesją w okolicy. Zatem gdy przyjechaliśmy z ferii oczom naszym ukazał się dom otoczony fosą (głębokość do kostek). Bezmyślnie wjechaliśmy na działkę samochodem, który już tam pozostał przez następne kilka dni. Na działce też ugrzązł w glinie mój samochód którego się w międzyczasie dorobiliśmy. Samochody wyciągnęliśmy przy następnym lekkim mrozku przy pomocy samochodu sąsiada i dwóch lawet (ponieważ jedna się zakopała i musiała przyjechać druga, żeby tą pierwszą wyciągnąć). Koszt łączny naprawy samochodów po tej przygodzie - 1000zł. W tym roku mieliśmy w planach zrobienie drugiej łazienki, która do tej pory pozostaje w zielonych płytach GK i służy nam za podręczny magazynek i suszarnię. Jednak po "przygodzie" z samochodami czara goryczy się przelała i nawet mój dotąd oporny mąż zdecydował się zainwestować w działkę. Zatem w grę wchodzi 35 metrów kulturalnego płotu z podmurówką (od ulicy), podniesienie działki do takiego poziomu, żeby nie być okoliczną depresją, kostka przed domem, brama przesuwna, furtka, domofon i tym podobne no i wreszcie TRAWA!!! Łączny koszt wyniesie pewnie około 15 tysięcy złotych.

Z jakiejś przyczyny nasze szczelne do tej pory szambo uległo rozszczelnieniu i przez tydzień ferii wypełniło się samo 7000 l wody. Rozszczelnienie nastąpiło prawdopodobnie przy wlocie rury kanalizacyjnej z domu do szamba, gdzie kiedyś był silikon dekarski. Po roku używania nie wytrzymał i trzeba to naprawiać gdy trochę przeschnie, bo inaczej będziemy płacić 320zł miesięcznie za wywóz szamba.

Druga kwestia warta wspomnienia to gaz. Otóż tankowaliśmy butlę w Październiku do 80% pojemności. W tej chwili, gdy zima zbliża się ku końcowi, stan butli wynosi 50% co oznacza, że mamy bardzo duże szanse opędzenia całego roku jedną butlą (a raczej 80% jej pojemności), bo latem gaz zużywamy tylko do przygotowania ciepłej wody (gotujemy prądem). Oznaczałoby to ograniczenie spalania o 30% w stosunku do pierwszego sezonu grzewczego, a dla nas byłoby dużym sukcesem. Jak już wspomniałam nie szalejemy z temperaturami (20 stopni w sypialniach, 18 stopni w nocy, a w salonie 19 stopni w dzień i w nocy bo ogrzewanie podłogowe nie da się tak szybko przestawiać). Skoro już jestem przy ogrzewaniu chciałabym wspomnieć o kłopocie jaki mają moi znajomi, którzy mając jeden obwód grzewczy w całym domu i czujnik temperatury w salonie, używają też "rekreacyjnie" kominka (bez rozprowadzenia ciepła). Otóż w takich przypadkach nie muszę tłumaczyć, że temperatura w pomieszczeniu gdzie jest kominek znacznie wzrasta, co wyłapane przez czujnik ciepła w salonie (lub jego okolicach) powoduje wyłączenie ogrzewania w całym domu. Skutkiem jest odczuwalne wyziębienie sypialni, szczególnie niekorzystne jeśli w domu są dzieci, które spędzają dużo czasu w swoim pokoju. My uniknęliśmy tego kłopotu w zasadzie przez przypadek, z powodu założenia dwóch obiegów cieplnych (w sypialniach grzejniki i czujnik cieplny dla tego obiegu a w części otwartej domu ogrzewanie podłogowe i czujnik ciepła w salonie). Zatem gdy my zapalimy w kominku wyłącza się ogrzewanie podłogowe w części dziennej domu, ale sypialnie sterowane osobnym czujnikiem pozostają ogrzewane. Tą kwestię polecam przemyśleć każdemu kto chce mieć w domu kominek, bo jak już się ten kominek ma to lubi się go używać, a jednoczesne wyziębianie sypialni jest bardzo nieprzyjemnym i kłopotliwym skutkiem ubocznym.

CDN
Alicjanka

Alicjanka
25-11-2004, 10:55
Od ostatniego postu minęło 9 miesięcy! To prawie jak ciąża! No i na szczęście w tym czasie coś się urodziło, o czym mogę napisać. Dziś będzie o rzeczy najwcześniejszej czyli trawie.

Jak pisałam wcześniej, posiadanie normalnego trawnika było moim marzeniem od początku budowy. Mam kremowego psa (golden retriever), gliniastą działkę i brak odprowadzenia wody, tak więc brak zagospodarowania terenu oznaczał WIECZNE błoto, wnoszone do domu. Po dwóch latach mieszkania trawnik stał się moją obsesją, co było dużą próbą dla mojego męża. Tymczasem postawa mojego męża ("wszystko trzeba zrobić wtedy gdy jest na to odpowiednia pora. Raz a porządnie") doprowadzała mnie do rozstroju nerwowego BO SAMA WIDZIAŁAM, ŻE LUDZIE POTRAFIĄ BUDOWAĆ DOM MAJĄC TRAWNIK W OGRÓDKU! Mój szanowny zdawał się tego nie widzieć.

Tej wiosny straliśmy się na temat trawnika ponownie - tym razem postawiłam sprawę na ostrzu noża. Niestety we właściwym czasie, czyli wczesną wiosną mieliśmy komunię starszej córki, oraz związane z tym zakupy oświetlenia do domu (jeszcze przed podniesieniem VATu!!!). Sprawa wróciła zatem w czerwcu. Po pierwsze pamiętając, że byliśmy najniżej położoną posesją w okolicy, zdecydowaliśmy podnieść działkę. Niestety odbyło się to jak zwykle kosztem czegoś. Budując dom zakładaliśmy, że zostaniemy na zastanym poziomie działki. Niestety tylko my tak założyliśmy. W okolicy powstał kolejny dom, podniesiony o jakieś 1,5m, a właściciel kolejnej działki (naprzeciw nas przez drogę), zapowiedział, że też podniesie się o conajmniej metr. Naturalny spływ wód opadowych przebiega przez jego działkę (za nim jest rów melioracyjny), więc dla nas oznaczało to wyrok: zlew wód z okolicy. Wyjściem mogło być wyniesienie działki ponad poziom drogi, która między nami przebiega, tak aby wody spływały do rowu mel. właśnie drogą. Ale, musieliśmy poświęcić pół wysokości podmurówki. Oryginalnie miała ona cztery cegiełki wysokości, po podniesieniu działki ma tylko dwie. Niestety optycznie dom stracił :-(

Decydując się, że nie chcemy stracić kolejnego sezonu letniego, zabraliśmy się za trawnik w czerwcu. Rzrównaliśmy górę humusu wygarniętego przed budową spod domu (18 wywrotek!!!! - conajmniej 5 tys zł na plus!!!). Dowieźliśmy jeszcze 10 wywrotek. No i ponieważ mój mąż lubi wszystko zrobić własnymi rękami (pamiętacie nasze malowanie ścian po pracy przez ileś tygodni dwa lata temu...?) - wyrównywaliśmy ziemię grabkami po pracy codziennie przez kilka tygodni. Miało to również na celu wybranie wszystkich kamieni, których było - za przeproszeniem - OD CHOLERY!!! Tak więc grabiąc codziennie, oserwowaliśmy zachowanie powierzchni w czasie deszczu. Każdy taki deszcz okraszony było dyskusją w którą stronę woda spływa, gdzie robią się kałuże i gdzie zatem należy dosypać. Założeniem było takie usypanie spadków, żeby odprowadzić wodę od domu. Jeśli będzie stać, niech stoi przy płocie. Po kilku tygodniach grabienia, nie miałam już ochoty patrzeć na działkę (1600m2 ogrodu!!!!). Wreszcie przyszedł czas na siew! Na szczęście dla nas wiosna była długo zimna i wilgotna, dzieki czemu udało nam się tą trawę wyhodować. Lipiec też był wilgotny, co ma duże znaczenie, bo powierzchnia trawy spora, a my posiadamy tylko wodę miejską. Codzienne podlewanie kosztowało by nas sporo!

Pierwsze koszenie (moimi własnymi rękami!) było przy pomocy kosiarki sąsiadów. Kolejne dwa zresztą też. Niestety trzylenia kosiarka nie wytrzymała obrabiania dwóch działek po 1600m i padła. W tym momencie nastąpił lekki zgrzyt między nami a sąsiadami. Natychmiast kupiliśmy zatem własną kosiarkę (50cm szerokości koszenia, 5 KM mocy, 1250zł w Makro), aby obrabiała obie działki w czasie naprawy kosiarki sąsiedzkiej. Straty pieniężne wyrównaliśmy w naturze, kupując sąsiadom krzewy i drzewka i zapas nawozu do trawnika, albowiem sąsiad honorny jest - kasy nie chciał. Stosunki wróciły do b. dobrych.

Książkę można by napisać o takim sadzeniu drzewek, żeby człowiek nie zgłupiał przy ich obkaszaniu! Ponieważ tak się cieszę że wreszcie trawnik mam, moją ulubioną czynnością jest jego koszenie!!! Jest to absolutnie czysta radość gwarantowanego, nieprzerwanego, trzygodzinnego chodzenia po działce, wąchania zapachu swieżo skoszonej trawy, wyrzucania kilkudziesięcu koszy z trawą do kompostownika, czyli w skrócie tzw czynnego wypoczynku! Trawnik po skoszeniu wygląda fantastycznie!

Oczywiście każdy kto ma trawnik wie, jakim problemem jest zagospodarowanie skoszonej trawy. Tym którzy trawnik chcą mieć radzę przewidzenie w planach ogrodu kompostownika! Okoliczni mieszkańcy, którzy tego nie przewidzieli, wyrzucają skoszoną trawę wzdłuż dróg, na łąki i inne tym podobne nieużytki. Kończy się to gniciem tejże trawy zwdłuż dróg i niezbyt miłym zapachem, a także koniecznością kombinowania (kilkadziesiąt razy trzeba ten kosz wynieść na łąkę i opróżnić. I tak raz w tygodniu.) My którzy kompostownik mamy, mieścimy całe koszenie właśnie w nim. Potem deszcze ubijają tąże trawę tak, że zajmuje połowę kompostowanika. A potem, gdy cokolwiek sadzimy, wybieramy kompost od spodu i wrzucamy w dołek pod roślinkę. Część też rozłożyliśmy jesienią wokół krzaków jerzyn. Słowem - głosuję ZA posiadaniem kompostownika!

Kosiarka - okazuje się ma też zalety odkurzacza ogrodowego. Ponieważ mieszkamy przy lesie, mamy jesienią ogromnie dużo liści na działce. Moja sąsiadka wymyśliła zatem zbieranie liści kosiarką. Jest to znacznie szybsze i łatwiejsze i niż grabienie całej działki i znoszene liści rękoma. Zatem ostatni raz widziano mnie z kosiarką na działce w listopadzie... (oczywiście późną jesienią kosiarkę ustawia się na najwyższym poziomie cm, a ponieważ trawa ledwo rośnie, faktycznie tyko "odkurza się" liście).

Z całej tej sytuacji najśmieszniejsze jest, że w mojej bezpośredniej okolicy działki są bardzo duże, a trawę koszą tylko kobiety. Jedna - bo jej mąż pracuje za granicą, a dwie (sąsiadka i ja) bo lubią i "nikt tak dobrze nie obkosi tych cholernych drzewek jak ja". Mój mąż zatem przy każdej okazji chwali się gościom, że w naszej okolicy jest taki zwyczaj, że trawę koszą kobiety...

Zdjęcia domu z trawką, choć kiepskiej rozdzielczości, można zobaczyć na stronie: http://www.muratordom.pl/9008_9113.htm

Więcej zdjęć wkrótce, albowiem ma do opowiedzenia jeszcze historię drugiej łazienki i płotu kutego. Oczywiście jak zwykle z przygodami...;-)
cdn

Alicjanka
21-12-2004, 10:46
Zapraszam serdecznie do obejrzenia świeżych zdjęć chałupki, nowego płotu i nowej łazienki na stronę:

http://community.webshots.com/album/235091996ECuqes

Więcej napiszę później.
Narazie Wesołych Świąt wszystkim Forumowiczom i Redakcji a w nowym roku niech się darzy!!!

Alicjanka

Alicjanka
22-12-2004, 11:43
No i wracam znów do błota, historia stara i przeze mnie wcześniej opisana. Jednak to że się zdarzyła (mówię o zatopieniu w błocie naszych obu samochodów + jednej lawety. Druga laweta wyciągała nas wszystkich. A dobry sąsiad który chciał nam pomóc, urwał sobie hak holowniczy razem ze sporą częścią okolicznej blachy...) spowodowało we mnie podświadomy lęk do nadejścia jesieni i odnowienia naszego bajora przed domem. Zatem parliśmy do tego, żeby się błota pozbyć. Najpierw czekaliśmy na przyjazd ciężarówki z gazem. Oni zawsze mają przykrótkie węże i muszą wjeżdżać głęboko na działkę - chyba nie po mojej nowej kostce!!!??? Zatem samochód przyjechał, dzięki temu że jesień była pogodna zakopał się tylko na tyle, żeby się samemu odkopać i uciec przeklinając naszą okolicę...

Potem czekaliśmy na ciężarówki z ziemią, która miała wyrównać teren od strony północno-zachodniej - czyli od sąsiadów, gdzie jeszcze trawy nie ma. Ciężarówka przyjechała, wyryła kołami ROWY i uciekła wzorem gazownika, ciesząc się, że chyba koniec naszej współpracy na jakiś czas. Przyszedł czas na KOSTKĘ!

Marek wynalazł kilku konkurencyjnych kostkarzy, w drodze eliminacji i referencji na placu boju został jeden. Cena: 75zł/m2. Kostkę kładliśmy brązową, zaokrągloną taką staropolską (albo dworską, jakoś tak się nazywa). Kostki wyszło ze 200m2, ale mamy swobodne pole manewru dwoma samochodami na podjeździe.

Przyszedł zatem czas pomyśleć o bramie. Niedaleki sąsiad wynalazł gdzieś w konińskim bramiarza, który robi kute przesuwne bramy po 500zł za m.b. Cena super atrakcyjna, postanowiliśmy zobaczyć jak zrobi tenże bramiarz temuż sąsiadowi. Oprócz kwestii estetycznych – brama jak na mój gust mocno zbyt bogata – brama wyglądała OK. Po obejrzeniu szczegółów można by się przyczepić – np furtka zrobiona jest w taki sposób, że nie uda się w zamku zamontować elektromagnesu. Wtedy jednak zauroczeni byliśmy ceną. To było w Sierpniu (jeszcze przed położeniem kostki). Marek skontaktowała się z bramiarzem, rzeczywiście cena niska. Przy ustalaniu wzoru okazało się, że nie jest lekko, albowiem człowiek ten nie różnicuje ceny od bogactwa bramy, co było dla mnie totalnym zaskoczeniem. U dalszych sąsiadów ptaszki na bramie ćwierkają i owoce z kwiatami się przeplatają, a jak ja chcę taką zupełnie prostą, bez żadnego zdobienia, to mam tyle samo płacić? Co więcej – pan najchętniej zrobiłby taką samą bramę jak u sąsiadów. Ale ja takiej nie chcę! Więc ustaliliśmy wzór wymęczony negocjacjami z którego byłam w środku niezadowolona. Zaczęliśmy przygotowanie słupków z klinkieru wg jego instrukcji. Mija zatem wrzesień – brama ma być pod jego koniec. Wrzesień minął, pan nie mógł. W październiku nadal się nie składa, termin montażu zmienia się co tydzień. Co gorsza pan sam nie powiadamia, że nie przyjedzie, tylko my wydzwaniamy. Byłam już zła, bo suka miała mieć cieczkę w listopadzie i chciałam do tej pory się ogrodzić. Przyszedł listopad, pana nie ma. Marek zatem zadzwonił i zapytał: jest ta brama czy jej nie ma? No jest. No to jak pan nie przyjedzie na montaż w najbliższy piątek, to może pan w ogóle nie przyjeżdżać. Nie przyjechał. Marek jeszcze do niego zadzwonił, gość powiedział, że bramę ma, ale jak mu Marek tak powiedział, to nie przyjedzie. Przedziwna historia! Doszliśmy do wniosku, że pewnie nawet za tą bramę się nie zabrał, tylko PO CHOLERĘ NAS TYLE ZWODZIŁ?! Przecież nie sprzeda bramy zrobionej na wymiar?

W międzyczasie któregoś pięknego dnia do naszego domu przyszedł człowiek i pyta Marka: a u Pana te słupki już miesiąc stoją, a co z bramą? Marek był wtedy w czasie rozmów z tamtym z Konińskiego, więc mu powiedział, że zamówił. Gość zostawił swoją wizytówkę z której wynikało, że sam zajmuje się kowalstwem artystycznym. Zatem jak gość z konińskiego nawalił, było do kogo się zwrócić. Słowo do słowa okazało się, że tenże – miejscowy „kowal” (dla ułatwienia tak go nazwę), zrobił wszystkie najładniejsze płoty w okolicy, które jeździłam podglądać, żeby ściągnąć jakiś ładny wzór. Tenże Kowal zrobił płot: w miejscowym kościele, w urzędzie miasta, kopie pałacowych wrót z 17 wieku itp. Wrażenie robił fantastyczne: drobiazgowy, zaraz obejrzał przygotowane wcześniej słupki i pokazał mnóstwo błędów. Bramę (wzór) po prostu wybrałam z miliona zdjęć jego realizacji. Odradził nam łuczki (planowane przez poprzednika), bo mamy bardzo długie przęsło (4,7m) i długą bramę (4,5) i tenże łuk wyglądałby na takich przestrzeniach głupio. Miał zatem zrobić furtkę wejściową (pod elektromagnes), bramę przesuwną, ww przęsło płotu, furtkę śmietnikową (na zwykły klucz). Wzór jak na zdjęciu, żadnych więcej skręceń czy ozdobników. Chciał ok. 6700zł, skończyło się na 5900zł. O robociźnie tamtego z Konińskiego powiedział, ze to nie kowal tylko rzemieślnik, albowiem wybrał niepotrzebnie tak grube druty (sorry za laickie słownictwo) – jak się robi bramę przesuwną (wiszącą), powinno się unikać zbędnego jej obciążania. Wszystkie elementy tamten kupował i spawał, tymczasem nasz Kowal je WYKUWA RĘCZNIE (tu duuuuuży nacisk w głosie Kowala)! Ja nie zdawałam sobie sprawy z różnicy w jakości, ale teraz wiem, że to coś jak upieczenie ciasta samemu vs kupienie go w supermarkecie. Wiadomo – swoje lepsze.

Generalnie płotu od drogi mamy ponad 30m. Front przed domem jest już kuty, natomiast część za furtką jest przygotowana pod przyszłościowy płot kuty na słupkach klinkierowych (zrobiona jest podmurówka i jeden słupek klinkierowy na samym końcu), ale na razie jest tam zwykła siatka. Drogę mamy polną i wiejską a inwestycja w płot jest OGROMNYM wydatkiem, więc i tak zrobiliśmy moim zdaniem sporo. Naszego KOWALA GORĄCO POLECAM!! Okazał się być takim człowiekiem jakie wrażenie robił: słowny, bardzo dokładny, rzeczowy i honorowy. Z bramy (wzoru, wykonania i funkcjonowania) jestem BARDZO zadowolona.!!! Od początku nowego roku nasz Kowal będzie miał przestój z robocizną, więc można wynegocjować bardzo atrakcyjne warunki (wiem, bo oferował nam zrobienie pozostałej części płotu na baaardzo korzystnych warunkach...). W razie czego można powołać się na mnie. Jego strona to www.arkit.pl.

Pozdrawiam świątecznie,
Alicjanka