PDA

Zobacz pełną wersję : Pamiętnik znaleziony w Moskwie



Strony : [1] 2 3 4 5

retrofood
20-11-2007, 01:03
PAMIĘTNIK ZNALEZIONY W MOSKWIE.
retrofood Š Wszelkie prawa zastrzeżone.

Motto:
Przedwczoraj piłem z Ruskimi. Omal nie umarłem.
Wczoraj leczyliśmy kaca. Lepiej żebym umarł przedwczoraj.

Zamiast wstępu.

Ten pamiętnik został znaleziony przeze mnie w Moskwie. Nie jest to więc część mojej autobiografii. Przeciwnie - wszelkie podobieństwa do mnie i osób mi znanych mogą być wyłącznie przypadkowe. To zastrzeżenie jest konieczne, gdyż treść pamiętnika jest pisana w pierwszej osobie, dlatego z góry odpowiadam na wszelkie sugestie co do mojej osoby. Jestem autorem opracowania, a nie głównym bohaterem!
Znaczna część jego zawartości mogłaby być czytana wyłącznie po godz. 23.00, dlatego do publikacji wybrałem tylko mniej drastyczne fragmenty. Myślę, że będzie mi to wybaczone, bo jak to w pamiętnikach bywa i tak ma on mnóstwo nieciągłości, na przemian istnieją w nim znaczne luki czasowe i na odwrót: pewne zdarzenia są opisane z zadziwiającą precyzją.
Nie wiem, czy opisywane wydarzenia są prawdziwe, czy są wytworem czyjejś wyobraźni. Najpewniej jednak jest to mieszanka, a ile procent rzeczywistości zawiera – pozostawiam to ocenie czytających.
Zresztą, na wszelki wypadek, gdyby opisywane przypadki rzeczywiście miały miejsce, wszystkie występujące w nim imiona zostały zmienione.
A więc... do dzieła!

Rozdział 1. POCZĄTEK

Białe chmury jak ogromne góry lodowe kłębiły się w dole, za ciut zamarzniętym oknem samolotu. Siedziałem w fotelu od strony przejścia, ale patrzyłem uparcie w okno, napawając się przepysznymi widokami. Były wspaniałe. Słonko świeciło z góry, a w dole odbywał się fantastyczny spektakl rodem z dalekiej północy. Nic, tylko ogromne pola lodowe, pełne wielkich wyniosłości, chmury jak potężne zwały śniegu ścierające się ze sobą, nagłe szczeliny i wyrwy w tym białym ogromie bezkresnej zimowej pustyni..., nic, tylko Arktyka w pełnej krasie, w pełnej urodzie swojej, spojona kąsającym oddechem mrozu... Cóż, wyobraźnia pracowała. Nagle w mojej pamięci pojawiły się obrazy z przeczytanych książek... „Biały kieł”, „Włóczęgi Północy”, „Szara wilczyca”... Tak właśnie kiedyś wyobrażałem sobie legendarne barren – śniegową pustynię...
Jednak wystarczyła chwila, kiedy mój wzrok ześliznął się z „zaokiennych” obrazów na twarz siedzącego w fotelu przy oknie Arka i czar prysnął. Artur wyraźnie czuł się coraz gorzej. A godzinę temu był jeszcze taki wesoły!
Godzinę temu, to w toalecie na lotnisku wypijaliśmy właśnie z Arturem ostatnią półlitrówkę polskiej wódki. Żubrówkę z sokiem jabłkowym. Poszła jak woda.
Spotkaliśmy się na Okęciu. Grupa straceńców, którzy postanowili zarabiać pieniądze w Rosji. Szaleńcy!!! Było nas dziewięciu. Dziewięciu facetów z różnych miast Polski, obieżyświatów i zupełnych nowicjuszy, młodych i starszawych – pełen przekrój męskiej części narodu. Cała ta podróż to zupełna improwizacja i kompletne szaleństwo.
Wszystko odbywało się na telefon. Po telefonie nieznajomego człowieka przesłałem swój paszport na podany adres..., potem poczekałem troszkę i... dostałem informację, że tego i tego dnia mam się stawić na Okęciu gotowy do wyjazdu do pracy. Jako gastarbeiter. Do pracy w Rosji.
Nie minął jeszcze rok, kiedy runął „niezwyciężony” Związek Sowiecki. Imperium zła – jak je określał prezydent Reagan. U nas już parę lat zachłystywaliśmy się wolnością, a tam... cóż nas czeka?
Jest przecież niemal połowa września 1992 roku. W Polsce miałem pracę spokojną, może nie najlepiej płatną, ale pewną. Mój stołek w firmie był niezagrożony. Bezpośredni szef – niemal kumpel. Nasz wspólny przełożony – przekonany o naszej wyjątkowości, o tym, że z naszej „działki” zdejmujemy mu wszelkie troski z głowy, a nasza obecność w pracy gwarantuje prawidłowe funkcjonowanie zakładu i umiejętność rozwiązywania wszelkich niespodzianek, które mogą się przecież zawsze zdarzyć. No nic, tylko siedzieć spokojnie i zbierać owoce tego przekonania. W końcu parę lat się na taką opinię pracowało.
Ale było nudno. No tak nudno, że kiedy skontaktował się ze mną były kolega z pracy, który parę lat temu wyjechał na zachód, i zaproponował mi wyjazd do Rosji, to oniemiałem tylko przez chwilę. I kiedy powiedział ile można zarabiać to usiadłem. A potem... z każdym dniem byłem coraz bardziej zdecydowany. Tylko co z dotychczasową pracą? Przeprowadziłem męską rozmowę z szefem. Powiedziałem otwarcie o wszystkim. No i wyraził zgodę. Na 4 miesiące. Dobre i to. Potem się zobaczy.
Z żoną takich problemów nie było. Od dawna nasze układy były bardzo dyplomatyczne. Mój wyjazd chyba był jej bardzo na rękę, a jeszcze świadomość tego, że będę przesyłał kasę... pewnie od razu przeważyła. Była zdecydowanie „za”.

Artur wyraźnie tracił humor. Była już druga godzina lotu. Poprosiłem stewardessę o dwie „krwawe Mary”. Wypiliśmy i na chwilę pomogło. Ja się czułem fantastycznie, jednak po parunastu minutach pogoda zaczęła się psuć. A wylatywaliśmy z Warszawy przy pięknym słońcu i temperaturze ponad 20 stopni! Teraz pod nami chmury wyraźnie ciemniały. I po chwili nie było już tego „pod nami”. Czy to samolot zniżył lot, czy chmury się podniosły? Ogarniał nas coraz większy mrok. Dotychczasowy spokojny lot samolotu zaczął się łamać. Wpadaliśmy co raz w jakieś dziury, czy kominy, które objawiały się „rzucaniem” maszyny w górę, w dół i na boki. Końce skrzydeł, które starałem się obserwować, wpadały w jakieś wibracje. Wszystko trzęsło się, a silniki grały coraz to na innych obrotach. Stewardessy uspokajały pasażerów, że to normalna burza i nic niezwykłego się nie dzieje.
Poprosiłem o kolejnego drinka. Serwowały z ochotą. Przyniosły dwa, ale Artur już nie chciał. Wypiłem więc obydwa. Samopoczucie mi się wyraźnie poprawiło, a Artur pobiegł do toalety. Był zielony. A mnie było coraz weselej.
Burze mają to do siebie, że się kiedyś kończą. I ta zakończyła się dla nas, kiedy samolot zaczął zniżać swój lot nad Moskwą. Widocznie cala jej groza wyładowywała się gdzieś na wysokościach.. W dole było całkiem spokojnie, było już ciemno, a wszystko oplatała lekka mgła. A samolot jakby odzyskał swoją dostojność, leciał równiutko i spokojnie. I kiedy nieoczekiwanie dla nas wszystkich wylądował na pasie lotniska Szeremietiewo, byliśmy zaskoczeni, że to już się skończyło.
Byliśmy w Rosji.

JC
21-11-2007, 19:27
Proszę o dalszy ciąg.

galka
21-11-2007, 20:36
Retrofood -nie dozuj nam przyjemnośći jak aptekarz kropelki-wal dalej!!!

tomek1950
21-11-2007, 21:19
Dawaj Stachu, dawaj co było (w tym pamietniku) dalej. :D

retrofood
21-11-2007, 23:43
Z samolotu wychodziliśmy rękawem, więc o świecie zewnętrznym nie mieliśmy pojęcia. Artur wlókł się obok mnie z miną męczennika. Nic go nie interesowało, cicho tylko mruczał „ja chcę do domu”. Kurcze, młody chłopak, zorientowałem się, że ma dopiero 23 lata, a taki nieodporny. Ciekawe jak sobie poradzi w pracy. Obok nas szła reszta naszej grupy. Zdążyliśmy w Warszawie chwilę na siebie popatrzeć, więc jakoś trzymaliśmy się razem.
Po paru minutach wędrówki tunelem nieoczekiwanie znaleźliśmy się na sali odpraw. Nic interesującego tu nie było, oprócz ogromnego tłumu podróżnych. Tłok do odprawy był niesamowity. A jeszcze należało odnaleźć swoje bagaże... Ale jakoś się udało. Pozbieraliśmy manele i stanęliśmy w kolejce. Nasze bagaże zbytnio celników nie zainteresowały, dostaliśmy za to do wypełnienia deklarację celną. Marian – nasz szef i przywódca, to znaczy człowiek, do którego wysłałem paszport i który nas zebrał na Okęciu – od razu nas uprzedził, że ta kartka, to dokument ważniejszy nawet od paszportu. Bo w wypadku utraty paszportu można jakoś załatwić w naszej Ambasadzie paszport blankietowy, a w wypadku utraty tej deklaracji to można poczekać na wypuszczenie z Rosji nawet paręnaście dni. I można mieć wielkie problemy. Kurcze, dobrze to nie wróżyło. Ale wypełniliśmy co trzeba, Marian tu w Moskwie już był, znał procedury, więc pod jego dyktando zapełniliśmy rubryki, celnik podstemplował i było OK. Za to kontrola paszportów to był cały rytuał. Trzeba było pokazywać twarz z różnych stron, ustawiać się pod różnymi kątami... a oczy pogranicznika biegały jak szalone na twarz... na foto w paszporcie... na twarz... na foto... Od czasu do czasu szybko kartkował jakieś zeszyty... wreszcie wbijał w paszporcie stempel i można było przechodzić.
Uuuffff.... można było odetchnąć. Tylko jak tu oddychać, kiedy znaleźliśmy się w pustawej hali, a tu normalna jesienna pogoda; chłodno, czuć wilgoć, a za wreszcie ujrzanymi oknami okazuje się, że pada deszcz. Brrrr... przecież wylatywaliśmy kilka godzin temu ze słonecznej i ciepłej Warszawy! A do tego zbawcze działanie płynów przyjętych na pokładzie samolotu - wyraźnie się kończyło, co tylko potęgowało efekt zmęczenia i chłodu. A szukać teraz coś w bagażach nie było sensu. Nie byłem doświadczonym podróżnikiem, nie umiałem jeszcze pakować rzeczy, więc gdybym teraz otworzył walizkę, to na pewno wysypałoby się wszystko to co tu niepotrzebne, a potrzebne okazałoby się na samym spodzie.
Kiedy Marian zebrał naszą gromadkę w kąciku hali przylotów, było już dobrze po 21.00 wg czasu moskiewskiego. Czekał tam na nas kierowca busa, którego przysłali z budowy. Ale po chwili jego rozmowy z Marianem zorientowałem się, że wieści nie są najlepsze. Wyglądało na to, że hotel, na który liczyło szefostwo (jakie szefostwo – jeszcze nie wiedziałem) odmówił przyjęcia tak licznej grupy nowych (?) budowlańców, bo mają dość problemów z dotychczasowymi. Jacy „dotychczasowi” – nie bardzo pojmowałem, tym bardziej, że Marian starał się dyskutować z kierowcą lekko na uboczu i nie wszystko udawało się zrozumieć. Ale obaj mieli miny wyraźnie zatroskane, więc zacząłem wierzyć, że ta budowa to faktycznie jest realna.
Bo dotychczas to wszystko wyglądało jak we śnie: telefon... moja zgoda... wyślij paszport (bo trzeba załatwić wizę)... telefon... przyjeżdżaj na Okęcie (biletu nie miałem, dostałem na miejscu)... lecimy... a przecież po każdej z tych czynności, a przed wyjazdem do Warszawy, moje życie szło dawno utartym torem, nic się nie zmieniało, więc cóż dziwnego, ze teraz czułem się trochę jak w bajce „z tysiąca i jednej nocy”. Byłem jednak zbyt zmęczony i skacowany, by wtedy dokładnie przyglądać się sytuacji.
Było zimno. Trzeba się w końcu ratować. Wreszcie otwarłem swoje bagaże i... rozpacz! Butelka spirytusu, którą wziąłem ze sobą na czarną godzinę była stłuczona!!! Nie zwróciłem wcześniej uwagi, że dół torby jest wilgotny. Zacząłem wyciągać rzeczy. Ta cholerna butelka była owinięta w papier, więc pękła tak, że nie poczyniła większych szkód wewnątrz torby, ale zawartości nie było!!! Niecenzuralne słowa same wyrwały się z moich ust. Kląłem głośno i treściwie. Marian zainteresował się tym, zapytał co się stało. Odpowiedziałem. Zaczął się okropnie śmiać. Byłem zdezorientowany. Po chwili wyjaśnił mi, że śmieje się z porównania, które przyszło mu do głowy. Nadal nie rozumiałem. Jak już mu trochę przeszło, to wyjaśnił, że z tym porównaniem to chodzi o wożenie drzewa do lasu, albo wlewanie wody do studni. Dalej nie kapowaliśmy o co chodzi, bo obok mnie zebrała się cała grupa i razem przeżywaliśmy taką stratę. Wreszcie Marian powiedział nam, że w Moskwie w każdy kiosku na ulicy można kupić polski spirytus za 20% tej ceny co w Polsce! Zdumienie nasze nie miało granic. Nie bardzo w to chcieliśmy uwierzyć. Ale na roztrząsanie wiadomości nie było czasu. Kazano nam wychodzić, ładować się do busa i pojechaliśmy. Po jakimś czasie przyjechaliśmy do hotelu. To było obok stacji metra Oktiabrskaja. Później się okazało, że to blisko budowy, więc szefostwo dlatego naciskało na tą lokalizację. Niestety, chociaż spędziliśmy w hallu z bagażami ponad dwie godziny (w tym czasie szefostwo cały czas negocjowało z dyrekcją hotelu nasz pobyt) nie udało się nas tam zakwaterować. Ale to czekanie miało też swoje zalety! Mogliśmy wyjść przed hotel i cóż się okazało? Wokół takiego miejsca jak hotel, było kilkadziesiąt otwartych kiosków! Wszystkie czynne całą dobę. Oferowały najbardziej niezbędne do życia artykuły, czyli wódka, papierosy, napoje, guma do żucia (prezerwatywy też), piwo, słodycze, ciastka, soki... Żyć nie umierać! W międzyczasie zorientowaliśmy się jaki jest kurs dolara. Nie było źle, chociaż towary importowane – a takie przeważały w ofercie, nie były dużo tańsze niż u nas. Wyjątek stanowiła wódka i towary miejscowe. Ale ich było maleńko. Rosja ciągle trwała w kryzysie. Pooglądałem to wszystko jak i inni, jednak nic nie kupiłem, bo chociaż za zielone sprzedawano z ochotą, to nie miałem drobnych, a wydawania reszty nie chciałem ryzykować.
W końcu dostaliśmy informację, że z tego hotelu nici. Kazano nam się zapakować do busa i znowu pojechaliśmy gdzieś w dal. Wreszcie dojechaliśmy do celu. Przyjął nas hotel klubu „Lokomotiw” Moskwa. Szczęśliwi dopadliśmy wyrek... chociaż nie, nie tak prędko. Okazało się, że tylko mnie te drgania samolotu(?) doprowadziły do straty spirytusu. Inni zachowali zapasy. A skoro Marian twierdził, że tu jest taniej niż u nas, to po co je trzymać? Zebraliśmy się razem w jednym pokoju i... zlikwidowaliśmy wszystkie zapasy jakie kto z grupy miał. Do tego doszło ciut, ciut już tutejszych zakupów. Tak wreszcie cała grupa zawarła normalną znajomość.

PWPnRW :D

tomek1950
22-11-2007, 00:08
Staszku, jak jutro bedziesz tak zwlekał z dalszymi stronami pamiętnika, to zamorduję Cię na odległość. :wink: :D

marta-mam niebieski dach
22-11-2007, 06:29
Czy ja mogę mieć małą sugestię ? :oops: :wink:
Retrofood, może założysz oddzielny temat pt.(np.) komentarze do Pamiętnika ...
i tam będziemy się wpisywać, a tu powstanie pełne opowiadanie/książka?
Podobnie jak dzienniki budowy.

Czyta się super, czekam na cd. :D

Heath
22-11-2007, 08:40
zanosi się na ciekawą historię.
kcem więcej :P

matka dyrektorka
22-11-2007, 09:18
retro znowu będzie nam dawkował tak zresztą bardziej smakuje
tylko to cholerne czekanie :evil:

Julianna
22-11-2007, 20:30
Masz super pióro :D
fajnie sie czyta....
i co było dalej ?.................

:D

KiZ
22-11-2007, 22:37
Masz super pióro :D
(...)


Mocne słowa 8)

dode
23-11-2007, 17:43
retrofood - litości :cry: , wystawiasz nas na cięzką próbę.

Popieram martę jesli o komentarze chodzi.

pisz........

andzik.78
23-11-2007, 20:38
ja kcem czytać :evil: :evil: :evil: . Gdzie jesteś?? Dołączam się do prośby , zrób oddzielne komentarze.

futrzak 61
23-11-2007, 23:09
Jeszcze...jeszcze...jeszcze... :oops: :lol: :lol: :lol:

jea
24-11-2007, 00:34
ja kcem czytać :evil: :evil: :evil: . Gdzie jesteś?? Dołączam się do prośby , zrób oddzielne komentarze.

pewnie w piwiarni albo na RW 8) :wink:

retrofood
24-11-2007, 01:09
Przebudzenie nie było zbyt różowe. Wprawdzie coś tam, ktoś tam wczoraj przed snem mówił o tym, że śniadanie mamy w cenie noclegu, ale po spojrzeniu na zegarek okazało się, że było zdecydowanie zbyt późno aby jakiegoś jedzenia szukać. Poza tym większym problemem była „dziwna” suchość w ustach i niemiły ból głowy. Więc śniadaniem nie zaprzątałem sobie dalej myśli, tylko spróbowałem zrozumieć gdzie jestem i co tu robię. Pamięć powoli wracała. Jeszcze raz sprawdziłem zegarek. Przypomniałem sobie, że wczoraj na Szeremietiewo zdążyliśmy zapoznać się z czasem w Rosji i przestawialiśmy wskazówki zegarków. Na nowy czas. Moskiewski. Dwie godziny w przód. A teraz dochodziła dwunasta. Pomyślałem, że jak na pierwszy dzień pracy, to „nieźle” zacząłem. U nas byłaby dziesiąta.
Obudziłem Artura. Skąd on tu w tym pokoju? Nawet nie pamiętam jak nas rozlokowali w hotelu, bo wczoraj zaraz po wjechaniu na piętro, zwaliliśmy wszystkie bagaże na stertę i wprawdzie szczęśliwi, że łóżka są niemal w zasięgu ręki, to jednak na wołanie kolegów zostawiliśmy je i ... zebraliśmy się wszyscy w jednym pokoju. Czyim? Którym? Nie pamiętam. A potem ... było to co było. Teraz Artur kwękał na sąsiednim łóżku. Miał te same objawy choroby co i ja. Rozglądnąłem się po pokoju. Ale niestety, nic tu się nie dało znaleźć. A wody z kranu nie pijałem od dawna. Za żadne skarby. Trzeba było coś poszukać. Mimo strasznych uderzeń bólu przy każdym poruszeniu głową, postanowiłem wyruszyć na poszukiwania czegoś mokrego i zdatnego do picia.
Już po wyjściu na korytarz wiedziałem, że dobrze zrobiłem. Gwar z niedalekiego pokoju nieomylnie wskazywał kierunek. I tam poszedłem. Grupa była już prawie w komplecie. Trwała ożywiona dyskusja o wrażeniach dnia wczorajszego, o leczeniu dzisiejszych niedomagań, a także przeprowadzano praktyczny przykład terapii wzmacniająco – leczniczej. Poddałem się kuracji, na razie na małych dawkach. Przy okazji dowiedziałem się, że rano przyjechał Marian i zapowiedział, że przyjedzie po nas około drugiej i pojedziemy wszyscy na budowę. Nie było więc źle. Był czas na wyzdrowienie.
Wróciłem do pokoju z jakimś zdobycznym napojem dla Artura. Przekazałem mu też najnowsze wieści. Napój wypił i ... poszedł się leczyć.
Marian przyjechał tak, jak zapowiadał. Krótkie zebranie w hotelu pozwoliło nam poznać naszą najbliższą przyszłość. Mamy dziś jechać na budowę, wybrać kombinezony, przebrać się i ... przystąpić do pracy. Jesteśmy zatrudnieni przez austriacką firmę X jako specjaliści malarze – tapeciarze. Firma jest podwykonawcą na budowie hotelu PALLACE. Hotel pięciogwiazdkowy. Pracujemy do 18.00. Codziennie. W soboty też. A oprócz dzisiejszego dnia praca zaczyna się o godz. 7.00 rano. Ani śniadania, ani innych posiłków więcej w hotelu nie będzie (tak, jakby ktoś dzisiaj coś jadł); niedaleko budowy jest stołówka, gdzie mamy całodobowe wyżywienie. Na niedziele będziemy po sobotniej kolacji dostawać suchy prowiant. Od 13.00 do 14.00 na budowie jest przerwa obiadowa – niepłatna. Wynagrodzenie dla nas – 5 USD za godzinę pracy. Na czysto, do ręki. No i jeszcze jedno. Dwa spóźnienia eliminują z pracy. Delikwent dostaje kasę za dni przepracowane i na własny koszt, oraz własnym staraniem wraca do chaty.
Nie było to źle. Dziesięć godzin pracy, to wychodziło pięćdziesiąt „zielonych” dziennie. Pomnożyć przez 24 –26 dni w miesiącu... Do tego bezpłatne wyżywienie (ciekawe jakie) i zakwaterowanie... no nie... to nie zawsze nawet w Ameryce takie warunki się trafiają. Dodać do tego jeszcze to, że wiza i przelot z Warszawy odbył się na koszt firmy... poczułem się prawie jak doceniany specjalista!!!
Tylko ta godzina rozpoczęcia pracy... początkowo o tym nie myślałem, ot godzina jak godzina, dopiero kiedy jechaliśmy już metrem na budowę ktoś to przeliczył i oznajmił wszystkim, że na nasz czas to jest przecież piąta rano!!! A przecież po drodze jeszcze trzeba zjeść śniadanie!!! Zapowiadał się koszmar, chociaż wtedy jeszcze nie zwracałem na to większej uwagi. Pewnie zażyte „znieczulenie” nie wypuściło mnie dotąd ze swoich objęć.
Uwagę moją pochłaniało metro. Nic a nic z niego nie rozumiałem. Gdzieś za wszystkimi się powlokłem, weszliśmy jakimiś schodami pod ziemię, przyjechał jakiś pociąg, wszyscy wsiadali, to ja też! Jedziemy... coś po rusku głośniki gadają, ja nic nie rozumiem. Kumple wysiadają, to ja też. Idziemy... znowu jakiś pociąg... wsiadamy... pociąg jedzie... głośniki coś gadają po rusku...ja dalej nic nie rozumiem... wychodzimy... wchodzimy na ruchome schody... jesteśmy na powierzchni. Wprawdzie słońca nie ma, ale chociaż widać świat. Bo z tego co było pod ziemią nic a nic nie zrozumiałem. Z tej całej podróży. Skąd wiedzieć gdzie wsiadać, w którą stronę jechać, gdzie się przesiadać, gdzie wychodzić? Czarna magia.
Najgorzej, że zupełnie nie potrafiłem zrozumieć również tego co mówią ludzie obok. Tragedia. Bo jeszcze wczoraj byłem przekonany, że znam rosyjski najlepiej z grupy. Bo podczas wieczornego „posiedzenia” chwaliliśmy się znajomością języka. Większość była cieniutka. Ale ja przeszedłem lektorat pani Olgi R.!!!! Ona znała dobrze ten język. W końcu była Rosjanką, która wyszła za mąż za Polaka. Przez nią omal nie wyleciałem z pierwszego roku! Dała mi tak popalić, że musiałem się wszystkiego nauczyć na prawie perfekt.
Ale to było dawno. Minęły już lata i wszystkiego widocznie zapomniałem.
Okazało się, że nie tylko ja miałem takie problemy. Zaczęliśmy śmiać się z siebie nawzajem. Tylko Marian nas pocieszał, że na budowie większych problemów nie będzie. Tam przeważnie pracują Polacy i Serbowie (oprócz Filipińczyków, Wietnamczyków, Turków, no i oczywiście Niemców i Austriaków). A z nimi podobno szło się dogadać.

retrofood
24-11-2007, 01:10
ja kcem czytać :evil: :evil: :evil: . Gdzie jesteś?? Dołączam się do prośby , zrób oddzielne komentarze.

pewnie w piwiarni albo na RW 8) :wink:

:D :D :D

Barbossa
24-11-2007, 06:43
jakie to fajne...

Renia
25-11-2007, 19:58
jakie to fajne...
No wreszcie Ci się coś podoba.... :wink:

Darex
26-11-2007, 12:24
ciekawe, ciekawe. dwaj ciąg dalszy... :D

matka dyrektorka
26-11-2007, 16:42
ja też cichutko czekam na cd

nastka79
26-11-2007, 18:07
Dopiero co się wciągnęłam, rozsiadłam wygodnie, a tu klops :o - koniec!

Z jaką częstotliwością to będzie aktualizowane?

tomek1950
26-11-2007, 18:19
Stasiu, nie daj się prosić. Przepisuj to co jest w pamiętniku, słowo po słowie niczego nie opuszczając. :wink: I to szybk,. :D bo czekamy.

nastka79
26-11-2007, 18:32
Wnioskując z poprzednich postów ciąg dalszy powinien nastąpić dziś w nocy :wink:

tomek1950
26-11-2007, 20:04
Ostatni moment dla RETROFOODA bo inaczej ... :wink:

retrofood
26-11-2007, 22:56
4.
Po drodze na budowę Marian zaprowadził nas na stołówkę. Było wprawdzie po obiedzie dla załogi, ale w tym dniu potraktowano nas wyjątkowo i mimo spóźnionej pory obiad na nas czekał. Obiad obfity i kaloryczny. Nawet smaczny. Tyle że, jak zaznaczył Marian, stołówkę prowadzą Jugole, a więc wieprzowiny nie będzie i nie należy się jej spodziewać. Będzie za to dużo drobiu, baraniny i wołowiny. I należy się z tym pogodzić. Więc się pogodziłem. Mnie to nie przeszkadzało.

A na budowie poznaliśmy wreszcie naszych szefów. Byli Austriakami. Manfred i Willy. Manfred był kierownikiem, a Willy czymś w rodzaju majstra, lub technicznego. Marian nam objaśnił, że mamy się do nich zwracać po imieniu, bo w Austrii zwracamy się tak do wszystkich w firmie, z wyjątkiem najwyższego szefa w firmie – dyrektora, czy tam prezesa. Zresztą, nie będziemy się z nimi widywać, więc problemów nie będzie. Ale od razu uprzedził, żebyśmy z tego nie wyciągali błędnych wniosków, że to nas uprawnia do jakiegoś spoufalania się z nimi bez związku z pracą. Dyscyplina obowiązuje wszystkich, a nagan raczej nie będzie. Jedyną karą jest zjazd do domu na koszt własny.
Po króciutkim spotkaniu z szefostwem, dostaliśmy białe kombinezony, kazano nam się przebrać i ... przychodzić po sprzęt i narzędzia. Tu czekała nas mała niespodzianka. Jako malarze – tapeciarze zaczynaliśmy pracę od ... szlifowania ścian. Każdy z nas dostał drabinę, uchwyt do papieru, papier ścierny oraz ołówek i... jazda!!! Mieliśmy za zadanie wyrównać ściany w pokojach, a ołówkiem zaznaczać wszelkie dołki i nierówności do zaszpachlowania. Manfred i Willy chodzili po korytarzu, z uwagą przez otwór drzwiowy obserwując nasze zaangażowanie. Niezbyt im się to wszystko podobało, bo jak się miało podobać! Przecież po sutym obiadku bardziej nam wszystkim chciało się spać niż cokolwiek machać rękami. Poza tym każdy gwałtowniejszy ruch powodował ból głowy, a ponadto nie byliśmy tacy sprytni, aby wziąć ze sobą jakąś wodę do picia. Było niedobrze. W dodatku kombinowaliśmy, aby poprosić Mariana o jakąś „wodną” pomoc, ale okazało się, że on także, równo z nami, szlifuje ściany w sąsiednim pokoju. Niby jako uczący resztę towarzystwa, ale jednak. Wyjść nigdzie nie mógł.
My na razie niezbyt nawet zdawaliśmy sobie sprawę z lokalizacji budowy, z tego gdzie się znajdujemy, a ja to już szczególnie. Przywlokłem się tutaj razem z grupą, a właściwie za grupą, mając oczy wpół zamknięte, nie patrząc w drodze na świat, na otoczenie, na nic.
Zresztą mniej lub bardziej wszyscy mieliśmy podobne odczucia. Trochę pogadaliśmy stojąc na drabinach, ale miny nam szybko zrzedły, w dodatku wszechobecny kurz nie zachęcał do rozmowy i czynił atmosferę coraz bardziej ponurą. W dodatku moje adidasy, które zabrałem ze sobą jako obuwie robocze, okazało się, że mają zbyt cienką podeszwę, aby wiele godzin wystać na drabinie. Nogi zaczęły mi dokuczać, chociaż nie upłynęło nawet dwie godziny od rozpoczęcia roboty. I nie wiem, czym by się skończył ten pierwszy dzień, gdyby nagle do tego naszego pokoju nie wszedł nagle jakiś wesoły człowiek, który zaczął coś do nas mówić, coś się pytać... I to wszystko głosem, który zdradzał wesołość i swobodę. Przerwaliśmy pracę. Kiedy pył zaczął opadać dostrzegłem, że osobą tą jest Zenek, którego poznaliśmy wczoraj wieczór w hallu hotelu na Oktiabrskiej, gdzie mieszkał. Zenek powiedział nam, że nasi „dozorcy” wyszli chwilowo na zewnątrz do kontenerów, gdzie było biuro firmy, więc możemy kapkę odsapnąć. I najważniejsze: Zenek miał wodę mineralną! Wiedział, że będzie nam potrzebna. A o tym że będzie niemal niezbędna - nie pomyślimy! Zastrzegł tylko, ze każdy kto pije, ma oddać taką samą ilość w procentach (żartem oczywiście). Och, to była rozkosz. Poschodziliśmy z drabin i z zaciekawieniem słuchaliśmy Zenka. Mówił ciekawie, chociaż chaotycznie. On też rozumiał, że czasu mamy niewiele; jego kumpel obserwował przez okno wejście do hotelu i w razie powrotu naszych bossów miał nas uprzedzić, abyśmy nie podpadli. Więc opowieści o tym co tutaj jest i jak ta praca tu wygląda, przeplatały się z tym, że chciał nas wszystkich poznać. Kilku a nas widział wczoraj, ale okazji do rozmowy nie było.
Okazało się, że nasza grupa jest tylko drugą „podgrupą” naszej firmy. Pierwsza część – 10 osób – pracuje tu już półtora miesiąca. Zajmują się szpachlowaniem ścian i malowaniem. A my właściwie malować będziemy niewiele, za to podstawowym naszym zadaniem będzie wytapetowanie całego hotelu. Pytaliśmy skąd to wie, okazało się, że Zenek zna język niemiecki i podsłuchuje szefów. Wszyscy na wyścigi zarzucali go pytaniami, ale i ja się z jednym przebiłem. Zapytałem o Jana – tego mojego kolegę, który zadzwonił do mnie do Polski i był sprawcą (?) mojego tutaj przyjazdu. Okazało się, że Jan jest tutaj w Moskwie, pracuje w firmie, ale chwilowo w hotelu go nie ma, gdyż z jeszcze jednym gościem robią poprawki na budowie poprzedniego hotelu. Ale niedługo się spotkamy, bo to Jan będzie nas uczył tapetowania. No więc nie było najgorzej, byle tylko przetrwać...
Z korytarza zabrzmiał sygnał. Zenka jakby zdmuchnęło, a my wróciliśmy na drabiny, by przetrwać do osiemnastej.
Jakoś dotrwaliśmy. Nasi nadzorcy nie dali nam uszczknąć z tego czasu ani minuty. Zresztą zauważyliśmy, że inne ekipy też nie ryzykują wcześniejszego wyjścia. W tej sprawie żartów nie było i wszyscy wzajemnie się o tym uprzedzali. Na koniec należało zabezpieczyć sprzęt i można było się przebierać i wychodzić. Powlokłem się za innymi na kolację. Na stołówce były raczej pustki. Szybko trochę zjedliśmy, ale jedzenia było dużo, więc część zabraliśmy ze sobą. Potem dojście do niedalekiej stacji metra i pojechaliśmy. Znów nie miałem pojęcia dlaczego idziemy tam, a nie innymi przejściami i dlaczego wsiadamy do tego konkretnego pociągu i gdzie jedziemy, ale o dziwo, jakoś za innymi dojechałem. Kiedy wyszliśmy ze stacji na powierzchnię, okazało się, że nasz hotel jest niedaleko, a wokół stacji aż do hotelu ciągnie się normalny bazar. Stoją kioski, handlują ludzie na stolikach, na leżakach, bylejakość jak i u nas na bazarach. Walutę można było w zasadzie wymienić na każdym kroku, w dowolnym kiosku, więc nie było na co czekać. Miejscowe walory były niezbędne, chociażby po to aby nigdy więcej nie zostać bez wody. Zrobiliśmy więc zaopatrzenie i poszliśmy do hotelu.

Darex
26-11-2007, 23:08
Proszę się nie niecierpliwić - cdn..... :D :wink:

retrofood
27-11-2007, 08:34
5.
W hotelu nieszczęście. Nie było wody. Nie tej do picia, ale do umycia. Żadnej wody, ani ciepłej, ani zimnej. Gdzieś w okolicy pękła rura, no i wiadomo co się z tym wiąże. Zebraliśmy się znów w jednym pokoju. Cholera brała wszystkich. Byliśmy przecież po szlifowaniu ścian! Ten pył z budowy dotarł wszędzie! Na budowie woda była tylko zimna i to na zewnątrz, można było opłukać ręce i twarz nad jakimś korytem, ale nie umyć całe ciało! Na stołówce była z kolei ciepła woda, ale tam były tylko umywalki. O kąpieli nie było mowy. Zresztą, stołówka pewnie była już zamknięta. Sprawy nie wyglądały dobrze. Przecież od jutra czeka nas już pełne dziesięć godzin pracy. Starzy budowlani wyjadacze, a tacy między nami byli, od razu powiedzieli, że nie umyte i nie odświeżone nogi dziesięciu godzin na drabinie mogą nie wytrzymać. Od razu pomyślałem o moich butach. Moje, nawet umyte nogi, w tych butach mogą nie wytrzymać, a co teraz?
Z nerwów w ruch poszła jakaś butelka, potem druga, a w międzyczasie telefon się niemal zagrzał. Chłopaki dzwonili do znajomych z Oktiabrskiej z alarmem i z pytaniem co robić. Muszę tutaj wyjaśnić, że zdziwiło mnie to okrutnie, ale w każdym pokoju hotelowym był normalny telefon z oddzielnym miejskim numerem. I jak nam wyjaśniono, rozmowy po Moskwie są bezpłatne, niezależnie od czasu ich trwania. Oczywiście, za rozmowy międzymiastowe, czy międzynarodowe będziemy musieli zapłacić. Ale ktoś przeliczył stawki i okazało się, że cena jest szokująco niska. Dziesięć minut rozmowy do Polski kosztuje tyle, co jedna minuta rozmowy z Polski. Szok. Ale nie takie szoki mieliśmy jeszcze przeżyć.
Po paru butelkach i kilkudziesięciu minutach rozmów telefonicznych zapada decyzja, że jedziemy wykąpać się do chłopaków na „Oktiabrskiej”. Załatwili podobno z ochroną, że zostaniemy wpuszczeni i wszystko będzie OK. Bierzemy więc przybory i wychodzimy. Nastrój po kilku butelkach gorzały jest znacznie bardziej bojowy, więc trochę przyglądam się okolicy i wreszcie samej organizacji metra. Nie ma tu nic nadzwyczajnego, tyle że nadal nie bardzo umiem czytać te „krzesłami” napisane wyrazy i stąd moja niewiedza. Bo tablice objaśniające są wszędzie. Po drodze uczymy się nawzajem podstawowych ruskich słówek. Mało to jednak nam daje, bo przy szybkiej mowie, jaką się daje usłyszeć z każdej strony, niewiele można wyłowić sensu. Ale pewnie jakieś postępy są.
Niby już późno, jest po dwudziestej, a metro tętni życiem. Tłok jak u nas po sumie przy kościele. My ożywieni opróżnionymi butelkami, rozmawiamy głośno po polsku. W zasadzie nikt nie zwraca na nas uwagi, jednak uważny obserwator niewątpliwie zobaczyłby jak uszy młodych kobiet kierują się w naszą stronę. Robimy sobie z niektórych delikatne żarty, ale chyba niczego nie pojmują, więc spokojnie jedziemy do końca.
Nie wiem kto z kolegów kierował naszą jazdą, ale wysiedliśmy prawidłowo. Po wyjściu na powierzchnię okazało się, że hotel jest tuż tuż, po drugiej stronie drogi. Tyle, że jezdnia ma po pięć pasów w każdym kierunku, a po każdym powoli przemieszcza się sznur samochodów. Ot, niespodzianka dla faceta z głębokiej prowincji. Szybko jednak znaleźliśmy podziemne przejście i doszliśmy w końcu do hotelu. Problemów z wejściem nie było. Mogliśmy wreszcie się umyć i odetchnąć.
Ale i tutaj czekała mnie niespodzianka. Spotkałem się wreszcie z Janem i mało tego. Jan mieszkał ze Zbyszkiem, facetem, którego kiedyś także poznałem w pracy, a który już od kilku lat przebywał gdzieś na zachodzie. Dotąd wiedziałem tyle, że żony Jana i Zbyszka są bliskimi koleżankami, no i że nadal pracowały w naszej firmie. Obydwie zresztą znałem, bo z ich działem miałem służbowe kontakty. A tu okazało się, że obydwaj mieszkają w jednym pokoju. I ze razem chodzą na poprawki na poprzednią budowę. Dlatego nie było ich dzisiaj na tym naszym hotelu w budowie.
Zaprosili minie do pokoju bez innych znajomych. Jan opowiedział mi w małej tajemnicy, że to on będzie naszym szefem na budowie, ale prosił, żebym w godzinach pracy, do bliskiej z nim znajomości się zbytnio nie przyznawał. Jeszcze nie jest pewien swoich relacji z austriackim szefostwem i nie chciałby stracić okazji do awansu w tej firmie. Opowiedział, że po paru nieudanych próbach, to właśnie u nich startował po wyjeździe z Polski, tam nauczył się języka niemieckiego, więc swobodnie z nim rozmawiają. A teraz w Moskwie to oni go bardzo potrzebują, no bo rosyjskiego nie znają, zaś on przecież rosyjski jako tako pamiętał ze szkoły, a poza tym jest tu już dwa miesiące więc dużo sobie przypomniał i porozumiewa się bez problemów. Niby więc jest coraz bardziej niezbędny, ale... licho nie śpi, a oni bywają zupełnie nieobliczalni. Widziałem po nim, że wszystkich tajemnic na razie nie chce mi zdradzić, a pewnie i tak nie wszystko na razie bym zrozumiał, więc przyjąłem jego słowa do wiadomości i na wszystko się zgodziłem. Zbyszek z kolei był ciekawy różnych wieści z Polski. Trochę poopowiadałem, nie na sucho oczywiście. I tak czas mijał. Wreszcie około północy znowu zebraliśmy się wszyscy przyjezdni i pożegnawszy się ruszyliśmy z powrotem. Pora była najwyższa , bo jak nas kumple pouczyli, wejście do metra jest możliwe tylko do pierwszej w nocy. A potem bramy są zamknięte. Spokojnie więc dojechaliśmy na miejsce i około pierwszej byliśmy w hotelu u siebie. Pora była spać. O piątej miała być pobudka. Zobowiązał się do tego Mirek. Twierdził, że zawsze się budzi wtedy, kiedy chce. Postanowiłem polegać na nim.

retrofood
27-11-2007, 09:10
6.
Mirek nie zawiódł. Postawił nas wszystkich na nogi. Ale to wstanie na nogi to była męka. Z zamkniętymi oczami powlokłem się na końcu grupy do metra, a potem na stołówkę. Jednak po wyjściu ze stołówki trochę się ocknąłem. Postanowiłem nie popełniać wczorajszych błędów. Koło naszej budowy było również kilka kiosków. Wszystkie wszędzie były czynne całą dobę, więc z zakupami nie było problemów. Litrowa butelka gorzały i duża pepsi jakoś zmieściły się w kieszeniach. Większość kolegów zrobiła zresztą to samo. Przez szlaban na wejściu przeszliśmy bez problemów. Kontrola była jeszcze bardzo symboliczna.
Na budowę zdążyliśmy przed siódmą. Przechodząc obok kontenerów (inaczej się nie dało) widzieliśmy, jak nasi nadzorcy obserwują uważnie nasze przejście i nas liczą. Jeszcze nie znali fizjonomii każdego, więc na razie liczyli sztuki. Szybkie przebranie się, przygotowanie sprzętu i ... udajemy, że kontynuujemy wczorajsze zadanie. Nasz zapał zaczął jednak szybko przygasać. Nie było wyjścia. Trzeba się było wzmocnić. Tym bardziej, że to jakoś tam zjedzone śniadanie nie bardzo chciało być wstrząsane, domagało się spokojnego trawienia. Sytuacji sprzyjał fakt, że na budowie zostaliśmy bez problemów zaakceptowani przez dotychczasowych pracowników. A kręciło się ich tu sporo. Wprawdzie Jugosławianie, którzy zajmowali się murami i betonem niezbyt zwracali na nas uwagę, to w zasadzie wszystkie prace wykończeniowe robili Polacy, chociaż z najróżniejszych firm. Jeszcze nie wiedziałem dokładnie co i jak, ale Polaków na każdy kroku spotykało się wielu. Do naszego pokoju przyszedł np. glazurnik, który nas żartem opierniczył, że nie będzie robił, bo ściany nie widzi, potem był elektryk – to samo. Ale wszystko żartem i pokojowo.
Zastosowałem więc stary sprawdzony schemat zawierania znajomości. Poprosiłem elektryka, by wyczaił gdzie moje szefostwo. Było dobrze, bo siedziało w kontenerze. Więc butelka, woda i ... po chwili byliśmy zaprzyjaźnieni, a moje samopoczucie się poprawiło. Chłopaki z naszego pokoju, a szlifowaliśmy tu we trzech: ja, Artur i Grzesiek, dzielnie się przyłączyli i po chwili praca nam szła, że aż miło. Jak Manfred przyszedł nas sprawdzić i przejechał palcami po ścianie – to jest sposób sprawdzania gładkości ścian, najlepiej opuszkami palców wyczuwa się wszelkie nierówności – to tylko mruczał: gut, gut, bo wszystkie nierówności – dołki - były ołówkiem zaznaczone.
Na obiad szliśmy o dwunastej, w kombinezonach, zresztą wszyscy chodzili w ubraniach roboczych, chociaż stołówka była poza terenem budowy. Ale daleko nie było. Dopiero teraz zobaczyliśmy ile osób pracuje na budowie. Kolejka była ogromna. Ale posuwała się szybko i wpół do pierwszej byliśmy po obiedzie. Znów człowiek trzeźwiał i niemoc ogarniała całe ciało. Nie poddałem się jednak tej niemocy. Ciągle miałem w głowie to, że moje nogi mogą odmówić posłuszeństwa w dowolnym momencie. Moje nowe „adidasy” już miały oznaki tego, że za niedługo rozejdą się całkowicie. Mirek, kolega, który nas budził, gdzieś się dowiedział, że niedaleko budowy jest bazar. Postanowiliśmy wykorzystać pozostałe pół godziny na zorientowanie się w terenie. Poszliśmy w stronę bazaru.
Oferta była dość uboga. Chłam, jaki u nas w Polsce już nie robił wrażenia, należy jednak pamiętać, że Rosja istniała dopiero od parunastu miesięcy i te wolności, to myśmy przechodzili przed paroma laty. A tu oferta uboga, a ceny nasze (w przeliczeniu). Inaczej było tylko z towarami miejscowymi. Tu ceny były stare, więc wszystko było bajecznie tanie. Ale oprócz owoców – nic nas nie zainteresowało. W powrotnej drodze obejrzeliśmy sobie sklepy na tej ulicy. Bingo! Tu warto przyjść, chociaż nie było czasu, aby dzisiaj cos kupić. Jeszcze zdążyłem podejść do kiosku, w którym sprzedawała sympatyczna na wygląd babula i próbując powiedzieć coś po rusku, kupiłem nową litrówką „Moskiewskiej”, bo poranna przecież dawno się skończyła. Babula wykazała daleko idące zrozumienie i jakoś pewnie dlatego zapamiętałem ją i ten kiosk i postanowiłem, że w razie potrzeby, to u niej będę zawsze robił zakupy.
Wróciliśmy na budowę. A tu niespodzianka. W bramie na szlabanie mówią nam, że mamy tu zostać i czekać na szefostwo. Flaszka w kieszeni mojego kombinezonu zaczyna mnie palić. Litrówka nie jest taka mała by ją schować gdzieś pod pachą. To wygląda niebezpiecznie. Sprawa jednak się szybko wyjaśnia. Jest fotograf i polaroidem ma wszystkim zrobić zdjęcie do przepustki. Za trzy dni nikt bez przepustki na budowę nie wejdzie.
Odetchnąłem. Artur potrzymał butelkę, gdy ja robiłem sobie zdjęcie, a potem ten „bagaż” oddał i ja spokojnie poszedłem na budowę. Do końca dnia nie było już tak wiele, tym bardziej, że parę kieliszków trzymało nas na nogach, wreszcie szósta i koniec! Idziemy na kolację, a potem jedziemy do hotelu.
W hotelu wody nie było.

Darex
27-11-2007, 09:15
Stasiu, nastepny odcinek wieczorem?

retrofood
27-11-2007, 09:25
Stasiu, nastepny odcinek wieczorem?

oczywiście. tyle, że po niedzieli...

matka dyrektorka
27-11-2007, 09:58
a myślałam że nie lubię seriali ani powieści w odcinkach :D
retrofood nie wytrzymam do po niedzieli

Darex
27-11-2007, 10:07
Stasiu, nastepny odcinek wieczorem?

oczywiście. tyle, że po niedzieli...
Nie żartuj! dzisiaj dopiero jest wtorek! :o

nastka79
27-11-2007, 10:09
Stasiu, nastepny odcinek wieczorem?

oczywiście. tyle, że po niedzieli...
Nie żartuj! dzisiaj dopiero jest wtorek! :o

No właśnie :o

andzik.78
29-11-2007, 18:52
Matko , rozpije się ten facet na amen...

dode
29-11-2007, 19:19
Matko , rozpije się ten facet na amen...

znaczy się retro :wink: ?

matka dyrektorka
29-11-2007, 21:35
tak retro . on podobno na trzeźwo nie może :D (sam mówił)

Darex
02-12-2007, 16:50
retro
przypominam, że "po niedzieli" jest za 4 godziny :wink:

nastka79
03-12-2007, 11:23
Kurde, niedługo i po poniedziałku będzie :wink:

marta-mam niebieski dach
03-12-2007, 11:41
Stasiu, nastepny odcinek wieczorem?

oczywiście. tyle, że po niedzieli...

A po której niedzieli? :cry:
:wink:

retrofood
04-12-2007, 08:56
7.
Poszliśmy do administracji. Zaczęli obiecywać, że zimna woda za chwilę powinna być. Ale do dwudziestej nie było. Znów telefony na Oktiabrską, no bo gdzie mieliśmy dzwonić? U kogo interweniować? Przecież taka sytuacja bezpośrednio odbije się na naszej pracy. Niestety wyglądało na to, że mało kogo to obchodzi. Odzew był niewielki. Koledzy zaproponowali przyjazd do nich na mycie, a poza tym cisza. Postanowiliśmy poczekać. Ale nie było co robić, czym się zająć. Ani się myć, ani prać... została tylko gorzała...
Tym razem, dziwnie, administracja nie okłamała. Późno, bo późno, ale zimna woda w końcu się pojawiła. Nie chciało nam się jechać na Oktiabrską. Umyliśmy się niczym morsy w cholernie zimnej wodzie i kończąc dzień dogrzewającą nas gorzałką poszliśmy spać. W końcu zaległości w spaniu mieliśmy niemałe.
Rano powtórka dnia wczorajszego. Straszne samopoczucie. Oczy zamknięte całą drogę do stołówki. Na stołówce zresztą też. Ale na budowę zdążyliśmy przed siódmą. Trzymaliśmy się razem i to nas ratowało.
Po paru godzinach kończenia wczorajszej pracy, tym razem rozdano nam pędzelki i farbę i kazano malować gzymsy w pokojach. Gzymsy były trójstopniowe i każdy stopień malowany był innym odcieniem farby. Przejście odcieni miało być idealną linią prostą. Takie były założenia. Jednak osiągnięcie tego nie przedstawiało się już tak różowo. Manfred, który pilnował jakości naszej pracy, nie pozwalał na użycie taśmy klejącej (scotscha) dla oddzielania barw. Trochę miał rację, bo dłuższe niż kilkanaście sekund przyłożenie taśmy do pomalowanego fragmentu, powodowało odklejanie jej później wraz z farbą i całą zabawę trzeba było zaczynać od nowa. Poza tym wściekał się, że nie wszyscy umieją chodzić na drabinach, więc schodzenie i przestawianie sprzętu powoduje dużą stratę czasu. Nic nam nie wychodziło. Obecność Manfreda nie pozwalała ponadto na wzmocnienie się resztkami wczorajszych napojów, które pozostawialiśmy ukryte w różnych zakamarkach, więc ręce drżały wszystkim i nie było sposobu aby się uspokoić.
Wreszcie Marianowi, któremu po cichu wyjaśniliśmy o co chodzi, udało się namówić Manfreda na zejście do kontenera i pozostawienie nas pod jego – Mariana opieką. Marian zebrał nas wszystkich na chwilkę, pozwolił na zażycie kilku pięćdziesiątek, a potem wyjaśnił, że taśma może być używana tylko doraźnie i... ci, co umieli chodzić na drabinach wzięli się do roboty. Pozostałych, w tym mnie, Marian zaczął uczyć tej trudnej sztuki. Szybko załapałem o co biega, przełamałem strach i zacząłem trenować przemieszczanie się na wszystkie strony. I tak po kolei odchodziliśmy do malowania.
Tak zeszło nam do obiadu.
Podczas przerwy kupiłem wreszcie na bazarze jakieś solidniejsze buty, a także wszystko to co i wczoraj, a potem wróciliśmy na budowę. Było jeszcze z piętnaście minut do pierwszej. Na budowie niemal wszyscy drzemali na co większych kawałkach wyciągniętego skądś styropianu. Poszukałem i ja kawałek, aby pozostałe parę minut pospać. To nie było takie złe. I z takich krótkich chwil należało korzystać.
Tuż po pierwszej, rzucony przez kogoś okrzyk „Manfred idzie” spowodował, że przez budowę jakby prąd przeszedł. W momencie wszyscy powstali, pochowali styropian i po chwili siedzieli pod sufitem na drabinach i machali pędzelkami. Manfred pooglądał te nasze prace i – nie do uwierzenia – był wyraźnie uspokojony i zadowolony. Przekonał się, że działania Mariana przynoszą efekty i zostawił nas pod jego opieką. Spokojnie więc do końca dnia kontynuowaliśmy nasze malowanki.
Przed kolacją przyszedł Jan i oznajmił nam nowinę. Mamy biegiem zaliczyć kolację, pędem wracać do hotelu, pozbierać wszystkie rzeczy i ... jedziemy do innego hotelu!!! Okazało się, że zadowolony z nas Manfred miał chwilę czasu aby interweniować u dyrekcji budowy w naszej sprawie i udało mu się coś załatwić! Nam nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Po dłuższej jeździe metrem, wieczór zameldowaliśmy się w hotelu „Akademiczieskij”. Był to hotel Rosyjskiej Akademii Nauk.
Woda ciepła była. Byliśmy tak zadowoleni, że nie zwracaliśmy nawet uwagi na to, że hotel był jakości naszego gorszego hotelu robotniczego. Ale stacja metra tuż, tuż na dole, ciepła woda jest i na razie nic nam więcej nie było trzeba.

marta-mam niebieski dach
04-12-2007, 11:29
cd....po niedzieli.... :wink: :x

retrofood
04-12-2007, 11:44
cd....po niedzieli.... :wink: :x

cd jutro...

marta-mam niebieski dach
04-12-2007, 13:35
cd jutro...

:D :D :D

matka dyrektorka
04-12-2007, 18:22
dzięki retrofood :) proszę o jeszcze

retrofood
04-12-2007, 22:02
8.
Oczywiście, po rozlokowaniu się w pokojach i zaliczeniu kąpieli, uczciliśmy to wydarzenie kilkoma butelkami czegoś mocniejszego. Niektórym było tego mało i postanowili iść do knajpy, którą ktoś zauważył na parterze naszego hotelu. Ja przyznam się, że nic nie widziałem i w ogóle to wydawało mi się, że jest już bardzo późno, bo było po dziesiątej. Nie wiedziałem jeszcze, naiwny, że jest to godzina, o której w Moskwie właściwie dopiero zaczyna się nocne życie, które jest bogate zarówno w lokalach jak i na normalnej ulicy. Zresztą, koło wejścia do metra, które dokładnie widzieliśmy z okien pokoi, całym wianuszkiem rozłożyły się kioski spożywcze czynne na okrągło całą dobę. Kupujących, o dziwo, było bardzo wielu. Nie mogłem pojąć skąd i dlaczego o tej godzinie po ulicach chodzi tak mnóstwo ludzi i dlaczego nie siedzą w domach. Tłumy były takie, jak u nas po sumie pod kościołem. Widać także było ulicznych sprzedawców arbuzów, które przywożono tutaj całymi zdezelowanymi ciężarówkami i sprzedawano wprost na chodniku. Artur, z którym znów dzieliłem pokój, zbiegł właśnie na chwilę na dół i wrócił z okazałym arbuzem. Arbuz ważył ponad siedem kilogramów, a kosztował mniej niż u nas na bazarze odkrojony kilogramowy kawałeczek. Szybko zjedliśmy połówkę. Był soczysty, słodki i smaczny. Artur nie dał zjeść drugiej połowy, tylko schował do lodówki, bo ponoć się dowiedział, że rano na kaca nie ma nic lepszego niż sok z arbuza. Ano zobaczymy.
Powoli kończyliśmy butelkę ze szlachetnym zamiarem udania się do łóżka, kiedy wrócili Staszek i Mirek – amatorzy odwiedzenia knajpy na parterze. Do restauracji się nie dostali, ale udało się im porozmawiać z szatniarzem i coś niecoś się dowiedzieć. Otóż knajpa na dole nazywała się „Hanoi” i w zasadzie drzwi wejściowe ma stale zamknięte na klucz. Wejść można tylko po uprzednim zarezerwowaniu miejsc co najmniej na dobę wcześniej. I najważniejsze. Wstęp był tylko parami!!! Dla samotnych nie było tu miejsca. Byliśmy zdegustowani. Takie zwyczaje??? Chłopaki jednak wyjaśnili ze śmiechem, że zawsze jest wyjście. Otóż jeśli facet nie ma towarzystwa, to szatniarz dzwoni zawsze do dyżurującej pod telefonem panienki, która natychmiast się melduje i takiemu gościowi towarzyszy. Trzeba tylko zapłacić jej konsumpcję. Reszta ich nie interesuje.
Staszek zarezerwował na jutro 3 miejsca. Oczywiście 3 miejsca + 3 osoby towarzyszące. Na dziewiątą wieczór. Nie pisałem się na tą wyprawę. Nie miałem pojęcia ile to kosztuje, a moje pieniądze powoli, powoli, ale się rozchodziły. A do wypłaty jeszcze daleko. Na trzecie wolne miejsce po dyskusji „wskoczył” więc młody Krzysiek. Wypiliśmy jeszcze co nieco i poszliśmy spać. Znowu było po północy i znowu w głowie szumiało jak w ulu.
Rano o piątej komuś udało się nas dobudzić. Artur wyjął z lodówki arbuza i już miał kroić plaster, kiedy znieruchomiał nagle i z wysiłkiem zaczął się w niego wpatrywać. Nieoczekiwanie poprosił, abym popatrzył tam, bo wydaje się mu, że po arbuzie... pestki biegają. Popatrzyłem, wziąłem arbuz i podniosłem bliżej lampy a tam... kurcze, całe stado karaluchów!!!! Co za bydlęta syberyjskie! Żeby w lodówce mieszkać??? Mieliśmy przechlapane. Przecież dotąd zawsze braliśmy coś ze stołówkowej kolacji ze sobą do hotelu, bo pora kolacji jak na tak intensywne życie późniejsze była zbyt wczesna i później dobrze było coś przegryźć, znaczy się zakąsić. I jak tu teraz będzie?
Nie było jednak czasu na roztrząsanie tematu. Trzeba było pędem jechać na budowę. Oczywiście nie zaniedbując przed wejściem zrobić zaopatrzenia.
Dzisiaj budowa powitała nas prawdziwym szlabanem i kontrolą przepustek, które wczoraj otrzymaliśmy. No i oczywiście Manfredem i Willym stojącymi w oknie i pilnie sprawdzającymi czy wszyscy jesteśmy. Można się ich było spodziewać na górze zaraz po siódmej. Trzeba się było szybko przebierać i kontynuować wczorajsze zadanie. Wejście do hotelu nie było dziś jednak takie zwykłe. Schody z hallu wejściowego na górę były zablokowane przez jakichś robotników, więc po wejściu do budynku należało zejść na dół dwie kondygnacje, które znajdowały się poniżej poziomu gruntu, przejść korytarzem do innej klatki i dopiero wdrapywać się na nasze trzecie piętro na którym pracowaliśmy. Chłopaki od razu zauważyli, że teraz nasi nadzorcy będą mieli trudności z zaskoczeniem nas, więc humory mieliśmy znakomite. Spokojnie kontynuowaliśmy malowanie gzymsów, wcześniej uspokoiwszy drżące ręce odpowiednią dawką płynu rozgrzewającego. Bo na budowie było zimno. Pogoda się popsuła, a okna były dopiero wstawiane. Całe szczęście, że nowe buty miały twardszą podeszwę i stanie godzinami na drabinie nie dokuczało mi już tak mocno. A może zaczynałem się przyzwyczajać?

tomek1950
04-12-2007, 22:26
Stasiu, tak trzymać. Co wieczór nowy odcinek. Bez żadnych przerw. :evil:

dode
04-12-2007, 22:36
no, to teraz można iść spać :)

dobranoc

retrofood
05-12-2007, 22:02
9.
Wieczór wracamy do hotelu. Oczywiście metrem. Zaczynam rozumieć zasadę działania tego monstrum. Jest prosta. Tyle, że trzeba było wreszcie otworzyć oczy i popatrzeć na jego schemat, który znajduje się w każdym wagonie, na każdej stacji i w mnóstwie ulotek i kalendarzy. Przyzwyczajam się też do cyrylicy i zaczynam czytać całe wyrazy. Wiem już gdzie należy się przesiadać, jak dojechać do naszego poprzedniego hotelu, a jak do chłopaków na Oktiabrską. Czytam też nazwy innych stacji. Większość, szczególnie w centrum, jest związana z historycznymi nazwami, więc pewnie to tam trzeba dojechać i wyjść na powierzchnię aby coś zwiedzić. To będzie przydatne, bo jutro jest sobota, a w niedzielę przecież wolne. Cały dzień w pokojach siedzieć raczej nie będziemy.
Ale na razie wracamy do naszego hotelu, gdzie rządzą karaluchy. Staszek z Mirkiem i Krzyśkiem już podczas jazdy głośno omawiają swoje plany pójścia do knajpy. W wagonie którym jedziemy, mało kto zwraca na to uwagę, chociaż płeć żeńska rzuca ukradkowe spojrzenia. Słyszeliśmy od chłopaków z drugiej połówki naszej firmy, że cudzoziemcy cieszą się tutaj dość dużym powodzeniem, nie było jednak jak dotąd okazji by to sprawdzić.
W hotelu szok. JEST ZIMNO I NIE MA CIEPŁEJ WODY!!! Dobrze, że jest chociaż zimna. Ale jak tu nie pić? Przecież trzeba wejść pod lodowaty prysznic i wyjść spod niego do zimnego pokoju z zimnymi kaloryferami. No i nie można się zaziębić, bo chorobowego tu nie płacą. Schodzimy do recepcji, pytamy. Okazuje się, że znowu jakaś awaria. Holender, czy to my ciągle jesteśmy powodem tych awarii, że tak za nami chodzą???
Nie ma wyjścia. Myjemy się w zimnej wodzie, a potem reszta, która nie poszła do knajpy, zbiera się w jednym pokoju. Przy drugiej butelce (a butelki to tam były wyłącznie litrowe i większe, mniejszymi nie zawracaliśmy sobie głowy) kilku kolegów wpada na pomysł odwiedzenia naszych towarzyszy w knajpie. Idą Artur i Gienek. Myśleliśmy, że zaraz wrócą, ale nic z tego. Mija pół godziny, godzina, a ich nie ma! Wreszcie przychodzi Artur i woła ode mnie klucz do naszego pokoju. Kiedy mu dałem, to zapowiada, abym przez następną godzinę nie próbował wracać, bo pokój będzie zajęty i on nie otworzy. Cholera, kto by pomyślał, taki małolat i ... A tu już po północy. I znów nie będzie się kiedy wyspać. No nic, siedzimy i pijemy dalej. Wreszcie mam już na tyle w czubie, że decyduję się też iść i zajrzeć do tej knajpy. Ze mną schodzi Grzesiek. Kiedy podchodzimy do jej drzwi wejściowych, okazuje się, że są one otwarte, a tuż za drzwiami Mirek szamocze się z Gienkiem. Gienek jest kompletnie pijany a Mirek próbuje przekonać go do pójścia do hotelu. Ten jednak się opiera i jest nad wyraz agresywny. Podszedłem do niego i spokojnie zacząłem namawiać do pójścia na górę. Jeszcze dobrze nie skończyłem mówić, kiedy nieoczekiwanie szybkie uderzenie ręką wylądowało na Mirka szczęce. Mirek już się nie zastanawiał. Wykorzystując różnicę masy, bo Gienek przy nim to był mikrus, oddał mu w twarz tak, że rozbił mu nos, aż krew bryznęła na wszystkie strony. Oczywiście na mnie najwięcej, bo byłem najbliżej. Cios oszołomił Gienka na tyle, że już bez oporów zaciągnęliśmy go na górę do jego pokoju i zostawili. Tyle, że ja byłem cały umazany we krwi. Chciałem się umyć i musiałem wymienić koszulę, ale pokój był zamknięty. Zapukałem i przez drzwi zacząłem tłumaczyć Arturowi, że chcę wejść tylko do łazienki, jednak on warknął tylko, że jeszcze nie skończył i nie ma zamiaru otwierać... Cóż, musiałem poczekać. Tyle, że z emocji i otrzeźwiałem trochę, i spać mi się już nie chciało. Poszedłem do chłopaków. Za chwilę wrócił na górę Grzesiek. Z tego co się zorientował, to szatniarz zadowolony z hojności naszych chłopaków, dla których ściągnął trzy dziewoje, wpuścił do nich Artura i Grześka, przy czym Artur przyszedł już z panienką! Gdzie ją znalazł na przestrzeni 50 metrów od wyjścia z hotelu do wejścia do knajpy – nikt nie wiedział. Zresztą niedługo Artur z panienką wyszli, a Grzesiek się upił i zaczął marudzić. Mirek – jak się dopiero teraz okazało – jego kuzyn, usiłował go uspokoić, a dalszą część zdarzenia to już widzieliśmy na własne oczy.
Wreszcie nie mogłem dłużej czekać, bo krew zastygała. Poszedłem i znów zacząłem dobijać się do mojego pokoju. Drzwi się nagle otwarły, jakaś Lady śpiesznie z nich wybiegła i uciekła na dół po schodach, a ja mogłem wejść się umyć i przebrać. Arek leżał na swoim zbebeszonym łóżku.
Zapytałem skąd wziął tą panienkę. Ze śmiechem odparł, że przechodziła właśnie chodnikiem obok drzwi wejściowych do knajpy i on dla żartu gestem pokazał jej zapraszająco na te drzwi. Ona popatrzyła na niego i najspokojniej w świecie zawróciła i weszła z nim do środka. Posiedzieli chwilę, zatańczyli parę razy, ale Arek za słabo znał rosyjski i rozmowa im niezbyt wychodziła. Więc gestami zaprosił ją na górę, no i ... przyszli na górę. Zapytałem jak ma na imię. Nie wiedział. I miał do mnie pretensje, że przez moje dobijanie się do pokoju zapomniał wziąć od niej numer telefonu.
Wrażeń było tak dużo jak na jeden wieczór, że do chłopaków już nie poszliśmy. Do piątej zostały niecałe trzy godziny. Tyle zostało na sen.

Darex
05-12-2007, 22:11
Co raz ciekawiej.... :D Tylko za mało pikanterii :wink:

tomek1950
05-12-2007, 22:15
Co raz ciekawiej.... :D Tylko za mało pikanterii :wink:
Poczekaj, aż autor pamiętnika złowi panienkę. :wink: :D

Darex
05-12-2007, 22:30
Co raz ciekawiej.... :D Tylko za mało pikanterii :wink:
Poczekaj, aż autor pamiętnika złowi panienkę. :wink: :D
Tylko żeby do tego czasu sie nie zapił.... :wink:

tomek1950
05-12-2007, 22:40
Co raz ciekawiej.... :D Tylko za mało pikanterii :wink:
Poczekaj, aż autor pamiętnika złowi panienkę. :wink: :D
Tylko żeby do tego czasu sie nie zapił.... :wink:

Logicznie rzecz biorąc, jeśli napisał pamiętnik, to się nie zapił. To jest pocieszające i tej wersji będziemy się trzymać. :wink:

retrofood
06-12-2007, 07:24
10.
Dobrze, że zapomnieliśmy się zamknąć od środka, bo chyba nie dalibyśmy rady się obudzić, gdyby ktoś tylko stukał w drzwi. Jednak było otwarte i Mirek po wejściu do nas potraktował nas zimna wodą i to dopiero podziałało.
Już w metrze zacząłem się zastanawiać czy nie wpadnę tutaj w alkoholizm. Litrowa butelka zagranicznej wódki w kiosku kosztowała niecałego dolara, w ogóle to wódka była tańsza niż woda do popicia (najczęściej pepsi), a innego sposobu na funkcjonowanie organizmu przy tym trybie życia chyba nie było. Zasypialiśmy na stojąco. Najlepiej funkcjonował Mirek, ale dzisiaj i on tuż po wejściu na budowę stwierdził, że do siódmej jest jeszcze cztery minuty, więc się trochę zdrzemnie. Zresztą wszyscy powyciągali skądś styropian i po chwili zapadliśmy w niebyt. Obudził mnie Zenek z drugiej grupy. Było dziesięć po siódmej. Zenek wrzeszczał, że chrapię tak strasznie, że mogę wkopać całą grupę, bo Manfreda w kontenerze nie widać, więc pewnie wybrał się do nas. Szybko powchodziliśmy na drabiny. I dobrze zrobiliśmy, bo za chwilę przyszedł Manfred. Pooglądał nas, pokiwał głową i poszedł. Za niedługo przyszedł Jan i Zbyszek. Dzisiaj nie poszli na poprawki i byli na naszym obiekcie. Jan powiedział nam, że od poniedziałku zaczynamy tapetowanie trzeciego piętra i że on oraz Zbyszek dołącza do naszej grupy. Zapowiadało się nieźle. Tylko jeszcze należało przeżyć dzień dzisiejszy.
Było ciężko. Tym bardziej, że szefostwo budowy pewnie miało jakieś wolne i Manfred miał więcej czasu na pilnowanie i sprawdzanie naszego postępu robót. Bo jak dotychczas nigdy nikt nie powiedział, że zrobiliśmy mało, lub pracujemy zbyt wolno. Naszym obowiązkiem było pracować cały czas od siódmej do osiemnastej i wykonywać zadania dobrze jakościowo. Obijać się nie było wolno, tym bardziej siedzieć czy nie daj Boże leżeć. Ale zawsze można było zejść z drabiny, obejrzeć swoją pracę w innym świetle, pod innym kątem, czy z innej odległości. Nieobecność na miejscu pracy była dozwolona tylko przy wychodzeniu do wygódki, która znajdowała się poza hotelem, na zamkniętym terenie. Jednak zauważyliśmy od początku, że przy takim tłumaczeniu nieobecnego delikwenta, Manfred zawsze patrzył skąd on wraca, czy przypadkiem nie z innego kierunku. Więc nadużywanie tego mogło się nie opłacać. A Willy był jeszcze gorszy. Chodził cicho jak kot, a właściwie to prawie się skradał. I jeszcze jedna różnica. Manfred jak już szedł od nas, to szedł i nie wracał, zaś Willy lubił nagle po kilkunastu metrach na korytarzu odwrócić się na pięcie, wrócić i znowu zajrzeć do pokoju. Z zaglądaniem oczywiście problemów żadnych nie miał, bo nie ma jeszcze ani futryn, ani drzwi. Tak samo zresztą, jak i większości okien w budynku.
No i było zimno. Wprawdzie, tam gdzie malowaliśmy na trzecim piętrze, to duża część okien była już wstawiona, a tam gdzie nie było to dawali nam folię aby chociaż próbować zatrzymać resztki ciepła w budynku, to jednak na innych kondygnacjach wiatr swobodnie buszował po piętrach, a temperatura nie mogła być wyższa niż na zewnątrz. Kurcze, był wrzesień, a tu pogoda jak u nas w końcu listopada. Może zresztą to brak snu i zmęczenie wpływały na większe odczuwanie zimna?
Jak dotrwaliśmy do obiadu – nie jestem w stanie pojąć. Tym bardziej, że Manfred nie pozwolił nam swoją obecnością zejść ani minuty wcześniej. Całe szczęście, że na stołówce dzisiaj nie było tyle ludzi co w inne dni i kolejka żwawo posuwała się naprzód. Bo tak na co dzień, to czekamy na obiad około piętnastu minut. Dlatego codziennie trwa walka o wyprzedzenie innych i wcześniejsze zejście z budowy, bo wcześniej zjedzony obiad, to zawsze kilkanaście minut więcej na sen. Tak, tak. Te kilkanaście minut snu po obiedzie do godziny drugiej miało wielkie znaczenie.
Dzisiaj po posiłku nikt nie szedł na bazar, ani niczym się nie zajmował. Zrobiliśmy tylko po drodze tradycyjne zapasy i wpół do drugiej byliśmy z powrotem. Teraz styropian i w minucie zewsząd rozległo się chóralne chrapanie.
Parę minut po drugiej, druga grupa nas obudziła. Zaczęliśmy markować pracę, ale wiadomo, że po obiedzie to mieliśmy taką ochotę pracować jak pies jeść trawę. Tym bardziej, że ktoś zauważył, że Manfred prawdopodobnie pojechał z budowy, a Willy siedział w kontenerze. Atmosfera była swobodniejsza. Chłopaki z drugiej grupy wykańczali szpachlą fragmenty ścian przy nowo wstawionych oknach, to było z kim w pokoju pogadać. Parę kolejek „wody rozmownej” i się zaczęło.
Okazało się, że kiedy my z Arturem poszliśmy spać, to impreza u nas wcale się nie skończyła. Dwie z tych trzech towarzyszek Mirka, Staszka i Krzyśka, które szatniarz im wezwał, przyszły z chłopakami do hotelu. Kto je „używał”, nie chcieli się na razie przyznawać, ale że były „używane” to wnioskując z ich docinków względem siebie było oczywiste. No i drugi szok! Chłopaki z „Oktiabrskiej” wczoraj też mieli seksualne przygody. Paru wesołków z Zenkiem na czele wracało po pracy na rauszu, no i na tej krótkiej przecież drodze od metra do hotelu też zaczepili jakieś panienki, a te z nimi poszły! I zostały w hotelu do rana.

bodzio_g
06-12-2007, 23:46
Retro... - idzie Ci nieźle :wink: czekam dalej...

retrofood
07-12-2007, 07:33
11.
Nie wiedziałem co o tym myśleć. Taki dzień się trafił, czy co? Ciekawe, czy takie kurestwo to jest tutaj powszechne? Na pierwszy rzut oka wcale tak nie wyglądało, ale... fakty nie prezentowały się zbyt skromnie.
Oczywiście opowiedzieliśmy chłopakom wczorajsze wydarzenia u nas. Knajpa ich zaciekawiła, a szczególnie Zenka. Opowiedzieli, że oni też mają jedną pod bokiem, nazywała się „Warszawa”. Byli tam już kilka razy, ale stwierdzili, że jest nudna. No i ich „delegacja” postanowiła wieczór przyjechać do nas. Kto konkretnie przyjedzie, mieli się naradzić później. Uprzedzaliśmy ich, że miejsca trzeba rezerwować dzień wcześniej, ale nas wyśmiali i stwierdzili, że sobie poradzą. W końcu oni kończyli tu już drugi miesiąc pobytu, więc stażem i znajomością zwyczajów miejscowych przewyższali nas znacznie. Nie było się co spierać.
A tak na marginesie, dowiedziałem się od Mirka jakie były koszty wczorajszej wyprawy. Kurcze, niesamowite. We trzech, no i trzy zaproszone panienki, czyli w sześć osób, wydali w sumie niecałe pięćdziesiąt dolarów. Szok!!! Impreza z szampanem, „Napoleonem”, z wódką, kawiorem, egzotycznymi rybami, mięsami i całą furą smakołyków.
Było to bajecznie tanio. Mirek był bardzo zadowolony z tego, że kapela grała często, a w knajpie było mnóstwo skośnookich typów, którzy nie tańczyli, tylko się tańcom przyglądali. Więc parkiet był dość pustawy i miejsca na tańce było dużo. Twierdził, że już dawno się tak dobrze nie bawił. Oczywiście pomijając incydent z Gienkiem. (któremu w sumie nic nie było, oprócz opuchniętego nosa).
Ale dla mnie ten incydent okazał się jak... wygrana w totka. Bo za tą pomoc w dostarczeniu Gienka na górę do pokoju, Mirek zaprosił mnie dzisiaj do knajpy. Przy okazji dowiedziałem się, że zarezerwowali już wczoraj kilka miejsc na dzisiejszy wieczór, ale dotąd nikomu nic nie mówili. Numeranci. Zapytałem o panienki. Stwierdzili, że kilka będzie i żebym się nie martwił. No kurcze, wieczór zapowiadał się rozrywkowo.
W takiej sytuacji nie ma się co dziwić, że na koniec pracy czekałem z jeszcze większym wytęsknieniem niż zwykle. Dzień się dłużył, dłużył, ale przecież w końcu się zakończył. Szybka kolacja, zabranie suchego prowiantu, jaki nam przysługiwał na niedzielę i wróciliśmy do hotelu.
Ciepłej wody nie było. Z wrażenia, że mam jeszcze wieczór przed sobą, nawet mycie się pod zimnym prysznicem niezbyt mi przeszkadzało, tyle, że przez chwilę pomyślałem o praniu. Czyste ciuchy się kończyły a prać dotąd nie było ani kiedy, ani jak. Ale to zmartwienie zostawiłem na później. Tak samo jak nasze jedzenie na dzień jutrzejszy. Zabezpieczyliśmy je z Arturem torebkami foliowymi przed naszymi wielkimi karaluchami i przestaliśmy się tym interesować. Trzeba się było zabrać za przygotowania, bo do knajpy umówiliśmy się na ósmą. Artur postanowił odespać miniony tydzień i nie reagował na moją bieganinę. Kazał tylko zamknąć pokój, zabrać klucz i nie budzić go dopóki jutro sam nie wstanie. Po chwili spał.
Kurcze, nic mi nie wychodziło. Trochę za dużo otrzeźwiałem, kolacja też zrobiła swoje, bo byłem tak chaotyczny, że jak zbierałem się do wyjścia to było już prawie wpół do dziewiątej. Oczywiście, w hotelu panowała cisza. Ci, którzy mieli iść do knajpy, to poszli, a reszta pewnie odsypiała zaległości z całego tygodnia. Zbiegłem na dół i poszedłem do knajpy.
Drzwi były oczywiście zamknięte, ale był dzwonek. Zadzwoniłem. Otworzył szatniarz, którego wczoraj widziałem przez moment. Zacząłem mu tłumaczyć, że ja do kolegów, ale widocznie był uprzedzony przez Mirka, bo wpuścił mnie, nawet zbytnio nie słuchając. Wszedłem na salę.

retrofood
07-12-2007, 07:34
Retro... - idzie Ci nieźle :wink: czekam dalej...

nie fanzol :D

Darex
07-12-2007, 11:47
Retro... - idzie Ci nieźle :wink: czekam dalej...

nie fanzol :D
A ja wiem co będzie dalej..... :D :D

nastka79
07-12-2007, 11:52
A ja wiem co będzie dalej..... :D :D

Skąd :o ?

retrofood
07-12-2007, 12:02
Retro... - idzie Ci nieźle :wink: czekam dalej...

nie fanzol :D
A ja wiem co będzie dalej..... :D :D

jaaaa teeeeeżżżżż.... :D

Darex
07-12-2007, 13:19
A ja wiem co będzie dalej..... :D :D

Skąd :o ?

Ciiiiiii! Tajemnica :D

retrofood
07-12-2007, 20:30
12.
Wszędzie przy stolikach paliły się nastrojowe lampy, rzucając tyle światła, ile było potrzeba. Miejsca przy stolikach były w zasadzie zajęte. Te kilka wolnych krzeseł, to było kilka par, które tańczyły na parkiecie. Popatrzyłem na orkiestrę. Niezła. Moje ucho potrafi wychwycić takie niuanse już po kilku taktach. Wprawdzie do szkoły muzycznej nie chodziłem, ale słoń nawet nie zbliżył się do moich uszu. Fałszywe tony wyłapuję momentalnie.
Chłopaki siedzieli już przy złączonych stolikach. Z naszej grupy był Mirek i Staszek. Więc to ja tym razem miałem być tym trzecim. Z „Oktiabrskiej” był Zenek, Zbyszek i Marian. No i jeszcze ... cztery panie. Czyli dwóch z nas zostaje bez przydziału.
Powitali mnie śmiechem. Mirek od razu powiedział, że spóźnialscy są sami sobie winni, więcej pań nie będzie, a dobór par następował w miarę przybywania zainteresowanych na miejsce zbiórki. Trochę byłem nieswój. Za bardzo wytrzeźwiałem, gdy w tym czasie reszta towarzystwa zaczęła się nieźle bawić. Na stolikach rzeczywiście było wszystko. Zestawy wędlin, ryb, kawior, owoce, wódka, szampan, napoje... Ja jednak poprosiłem o kawę. W Polsce bez trzech kaw do południa nie szło wyżyć, a tu nie było nawet kiedy o tym pomyśleć. I tego najbardziej mi brakowało. Oczywiście, zanim kelner zdążył obrócić i ją przynieść, nie pogardziłem kieliszeczkiem dla wzmocnienia nadwątlonych sił. I dobrze, bo po paru kieliszkach świat wokół jakoś zaczął być bardziej sympatyczny.
Już po paru minutach zorientowałem się, że oprócz mnie, to Zbyszek jest bez przydziału. Znaczy przyszedł tuż przede mną. Chłopaki z partnerkami co chwila chodzili na parkiet, a my ze Zbyszkiem zostawaliśmy przy stoliku i powoli, rozmawiając, popijaliśmy gorzałę. Nie było to zbyt optymistyczne, groziło szybkim zakończeniem się dla nas imprezy. Kumple pewnie to dostrzegli i przez parę tańców pozwolili się i nam pobawić. Ale to wszystko.
Dziwne, ale kiedy rozglądałem się wokół, to faktycznie większość obecnych to byli skośnoocy, pewnie Wietnamczycy, Koreańczycy, czy też inne nacje, którzy wcale nie interesowali się tańcem, ale sączyli jakieś koktajle i tylko obserwowali tańczących. Kurcze, nie umieli, czy co? Ale sporo było także Europejczyków (Rosjan?) i co dziwne, w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że większość obecnych to kobiety!!!
Podzieliłem się ze Zbyszkiem tym spostrzeżeniem. Ale Zbyszek ze smutkiem stwierdził, że już za późno. Nie zrozumiałem. Więc wytłumaczył mi otwarcie, że już kilkanaście minut temu podjął decyzję, że stąd wychodzi i jedzie do znajomej gdzieś tam i kiedyś poznanej. Dzwoniła wieczór do niego do hotelu z zaproszeniem, ale się wyłgał, że nie może przyjechać, a teraz się zdecydował i jedzie.
O, mamo! Czy ja na każdym kroku muszę być tak zaskakiwany? Wychodzi na to, że zupełnie nie znam życia i nie mam pojęcia co się tutaj, w tym kraju, dzieje.
I rzeczywiście. Po kilkunastu minutach Zbyszek zmył się po angielsku. Tak, że przy stole zostałem sam. No, oczywiście, nie całkiem, chłopaki przychodzili, coś tam wypili, przekąsili, próbowali rozbawić panie, ale wszyscy mieli taką znajomość języka, że rozmowy z partnerkami zupełnie się nie kleiły, więc jedynym wyjściem były tańce. I tego nie dali sobie zbyt często odbierać.
Kiedy tak samotny siedziałem i popijając troszeczkę rozglądałem się po sali, nagle zdałem sobie sprawę, że od dłuższego już czasu jakaś kobita przy dalszym stoliku ciągle spogląda w moja stronę. Wcześniej nie zwracałem na to uwagi, bo to był prawie drugi koniec sali, więc dzieliło nas sporo twarzy, a ona rzucała tak oczami pomiędzy nimi i wyraźnie na mnie. Próbowałem dyskretnie poobserwować ten stolik. Siedziało przy nim trzy panie z jednym facetem. I przeważnie dwie siedziały samotne, kiedy para tańczyła. Niedobrze, gdyby zostawała jedna, to nie wahałbym się ani chwili i poszedłbym poprosić do tańca. Ale tak? Poczekałem, aż chłopaki wrócą do stolika i mówię im o tym. Nie powiedziałem im gdzie to jest, aby nie zaczęli rozglądać się po sali, tylko mówię, że idę do innego stolika poprosić panią do tańca. Mają mnie ubezpieczać, abym nie wpakował się w jakieś łajno. Zgodzili się. Kiedy orkiestra znów zagrała, podszedłem do tamtego stolika i zgiąłem się w ukłonie. I usłyszałem: „Ja dumała, szto ty uże w obszczie nie pridiosz”. Dziewczyna z uśmiechem wstała i poszliśmy tańczyć.

Darex
09-12-2007, 07:53
retro znowu wyjechałeś? i netu nie wziąłeś? :D :wink:

retrofood
09-12-2007, 22:08
13.
Tańczyła dość lekko. Przedstawiłem się, ona powiedziała, że ma na imię Lena. Ładne imię. Spojrzałem ponad jej głową na salę. Facet, który siedział przy stoliku, poszedł w tany z jedną z pozostałych dziewczyn, a jedna pozostała przy stoliku samotna. Ale nic nie wskazywało na to, że nadepnąłem komuś na odcisk, więc przestałem rozglądać się wokół i skoncentrowałem się na partnerce. Była to niezła blondynka, trochę może zbyt pulchna w porównaniu z klasyką, ale bez przesady. I takie dziewczyny akuratnie mi się podobały. Z wyglądu oceniłem ją na jakieś 25 – 27 lat. Nie była to więc zupełna małolata. Spróbowałem coś z nią rozmawiać, mimo, że dźwięki orkiestry niezbyt na to pozwalały. Jednak pewnie właśnie to zagłuszanie ośmieliło mnie do prób rozmowy po rosyjsku, bo inaczej wstydziłem się mojej nieporadności. O dziwo, ze zdumieniem zauważyłem, że uważnie próbuje mnie zrozumieć i nie wykazuje żadnych objawów niechęci lub kpin z tego, że nie znam języka. Kurcze, jednak miałem jakiś kompleks, który nie pozwalał mi wcześniej nawet na dokonywanie prób rozmawiania w tym języku. Ale kiedyś w końcu przychodzi czas, że trzeba się przełamać. Widząc jej dobrą wolę zrozumienia mnie, zapytałem, czy przypadkiem nie grozi mi tu, że jakiś jej obrońca podbije mi tu nagle oka. Wprawdzie musiałem to tłumaczyć kilka razy i pomagać sobie rękami (w tańcu!), ale w końcu zrozumiała i głośno się roześmiała. I zaraz mnie uspokoiła, że jest tu z koleżanką, na urodzinach innej koleżanki, która to jest ze swoim chłopakiem. One we dwie są więc tu same i lekko się nudzą, znaczy lekko to za mało powiedziane. Faktycznie, nie zwróciłem uwagi, że na ich stoliku stał ogromny bukiet kwiatów. Ale najdziwniejsze było to i od razu wtedy zdałem sobie z tego sprawę, że w zasadzie wszystko zrozumiałem, co do mnie mówiła. Wprawdzie mówiła dość wolno i wyraźnie, ale przecież dotychczas jakoś nic nie rozumiałem!
Kiedy taniec się skończył, próbowałem zaprosić ją do naszego stolika. Odmówiła delikatnie, że teraz nie może. Zapytałem więc, czy ja mogę przysiąść się do nich. Nie widziała problemu. Ale przecież nie będę szedł z pustymi rękami. Przeprosiłem ją i powiedziałem, że za 10 minut będę z powrotem.
Nie wiem, czy zrozumiała, ale ja już postanowiłem. Wyszedłem z restauracji i poszedłem do kiosków przy stacji metra. W końcu było to niecałe 100 metrów. Kupiłem kwiaty i wróciłem do knajpy. U przechodzącego kelnera zamówiłem szampan i dopiero tak wyposażony podszedłem do ich stolika. Cała ich grupa akuratnie była na miejscu. Lena bez pytania wskazała mi solenizantkę, tak że kwiaty wręczyłem bez problemu. Nie wiem, czy moje życzenia zostały zrozumiane, ale mało mnie to obchodziło. Oczywiście, zostałem zaproszony do stolika przez Tatianę – bo tak miała na imię – oraz jej faceta – Żenię. Zaraz tez pojawił się zamówiony przeze mnie szampan, więc wznieśliśmy toast za zdrowie solenizantki.
Szampana starałem się nie pić. Miałem dokładnie w pamięci pewnego Sylwestra w Polsce, kiedy po pokaźnej dawce wódki w Sylwestrowy wieczór, Nowy Rok witaliśmy też szampanem, a ja, młody, niedoświadczony studencik, zamiast markować picie, wychylałem lampkę za lampką. Po 20 minutach skończyło się tym, że obudziłem się dopiero późno wieczór w Nowym Roku.
Wolałem tańczyć. Wiedziałem, że jak tańczę, to nigdy się nie upiję. Lena nie była przeciwna. Tańczyło się nam nieźle.
Zarówno podczas tańca, jak i nieczęstych przerw próbowaliśmy coś rozmawiać ze sobą. Z tego co się dowiedziałem, Lena była rozwódką. Miała 26 lat – dobrze ją oceniłem – i siedmioletniego syna. Pracowała w księgowości w jakiejś prywatnej firmie. Mówiła jaka to firma, ale to mi nic nie mówiło, było ich wtedy w Rosji nie tak wiele. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ja z kolei próbowałem jej powiedzieć, że jestem zwykłym budowlańcem, co przyjechał z Polski zasuwać na budowie fajnego hotelu, no bo co się miałem szarpać, że w Polsce to wcale budowlańcem nie byłem, tylko kasy nie było. To na razie było za trudne, przynajmniej językowo.
W międzyczasie Lena dała się w końcu zaprosić do naszego stolika, gdzie też chwilę posiedzieliśmy, jednak to wszystko działo się już w tzw. niedoczasie. Impreza wyraźnie się kończyła. Towarzystwo Leny wyraźnie zabierało się do odejścia i ona też coraz częściej za nimi spoglądała.
Próbowałem żartem zwrócić jej uwagę, że jak nawet odejdą bez niej, to jest miejsce w hotelu na górze, ale potraktowała to właśnie jak żart, więc dalej nie było sensu być bezczelnym.
W końcu jedna z tych jej koleżanek podeszła do nas, coś tam pogadały ze sobą i Lena powiedziała, ze jedzie do domu. Zacząłem udawać, że jęczę, że jestem strasznie zmartwiony, bo Moskwy nie znam, a jutro mam wolny dzień i myślałem, że znajdę jakiegoś przewodnika, który mi pokaże co tu można zwiedzić i zobaczyć... i udało się! Lena dała mi numer telefonu i obiecała, że jak jutro zadzwonię, to przyjedzie i wybierzemy się zwiedzać Moskwę. Więcej chyba nie mogłem uzyskać, więc pożegnaliśmy się i oni wszyscy odjechali.
Wróciłem do knajpy, bo te nasze pożegnania to były już na zewnątrz. Chłopaków też już nie było. Zresztą zaczęły się porządki i obsługa też w zasadzie sprzątała po wieczorze. Widocznie chłopaki zapłacili za wszystko, bo ode mnie nikt nic już nie chciał.

retrofood
10-12-2007, 22:11
14.
Rano trochę odespałem, trochę doprowadziłem rzeczy do ładu, a w południe pojechałem na spotkanie. Trochę się bałem, bo pierwszy raz miałem samodzielnie jechać metrem, więc nie bardzo byłem pewny, że dojadę na właściwe miejsce. Jednak wczoraj chyba dość przekonująco mówiłem, że nie bardzo się w tych połączeniach orientuję, dlatego Lena wybrała dość proste miejsce na spotkanie. Umówiliśmy się na stacji „Oktiabrskaja” w centrum peronu, bo to była stacja, do której ja dojeżdżałem bez przesiadki. I właściwie to Lena mnie odszukała na peronie i spotkaliśmy się prawie dokładnie o umówionym czasie. Zapytała co bym chciał zobaczyć. Odpowiedziałem, że Arbat. Była zdziwiona. Sądziła, że zwiedzanie rozpoczniemy od Placu Czerwonego i okolic Kremla, ja jednak bardziej chciałem zobaczyć Arbat. Przecież moje wyobrażenia o Rosji jakoś bardziej były kształtowane przez kulturę a nie politykę i stąd to wynikało. Pamiętałem moje „odkrycie” Mistrza i Małgorzaty, tyle razy potem tą powieść czytałem, pamiętałem moje zafascynowanie Okudżawą, Wysockim, a oni zawsze mi się z Arbatem kojarzyli. Chciałem zobaczyć te miejsca, poczuć ich zapach, dotknąć panującego tam nastroju... spróbować wczuć się w tamte czasy, kiedy „po Moskwie sunęły sanie...” A po głowie wciąż chodziła mi melodia kiedyś słyszanej ballady, której słów wtedy prawie nie rozumiałem, ale wyczuwałem doskonale jej nastrój. Teraz mogę nawet te słowa przytoczyć:
O Wołodii Wysockom ja piesniu pridumat’ rieszył
Wot iszczio odnomu nie wiernutsa damoj iż pachoda
Gawariat szto grieszył, szto nie w srok swieczu zatuszył
Kak umieł tak i żył, a bezgriesznych nie znajet priroda

Nie na dołgo rozłuki, wsiewo lisz na mig a patom
Odprawlatsia i nam po sliedam, po jewo, po gorjaczym
Pust’ krużyt nad Maskwoju ochrypszy jewo baryton
No a my w miestie s nim pasmiejomsa i w miestie popłaczem

I pojechaliśmy, oczywiście metrem. Dzisiaj tłok w metrze był znacznie mniejszy, więc mogliśmy próbować rozmawiać podczas jazdy. Fakt, że ta rozmowa była niezbyt wyszukana, bo na każdym kroku brakowało mi słów, albo nie rozumiałem, co Lena do mnie mówi, ale jakoś powoli, powoli, zaczynaliśmy się dogadywać. Przede wszystkim Lena zwróciła mi uwagę na to jak należy poruszać się po metrze. I zrobiła to tak sensownie, że od tego dnia nie miałem już nigdy żadnych problemów z dojechaniem do dowolnego punktu. Zrozumiałem cały schemat, zrozumiałem gdzie trzeba szukać informacji na stacjach z przesiadką i co najważniejsze: jak wyjść z pod ziemi na żądane miejsce. Gdzie szukać strzałek i nazw ulic lub innych charakterystycznych punktów. Bo z każdego peronu w centrum wyjść było co najmniej cztery, a na powierzchni przejście od jednego do drugiego było w zasadzie niemożliwe. To można było zrobić tylko przejściami podziemnymi. Więc po co motać się z chodzeniem w tę i nazad, jak można popatrzeć i od razu udać się we właściwą stronę.
Arbat odbiegał od moich wyobrażeń, ale tak nie do końca. Przede wszystkim cała ulica, to był jeden wielki handel wszelkim posowieckim dobrem. Oczywiście, to nie miało nic wspólnego z normalnym bazarem, gdzie jest mydło i powidło. Tu były rzeczy ciekawsze, obliczone na zagranicznych turystów. Można było np. bez problemów kupić mundur generalski Armii Czerwonej, wszelkie medale, ordery, proporce... Ja kupiłem sobie legitymację oficera KGB in blanco, czyli czystą, do wypełnienia. Miała jak najbardziej wszystkie pieczęcie, nawet podpis wystawiającego. Zresztą Lena stwierdziła, że chyba jest oryginalna. Oczywiście, Związku Radzieckiego przecież już nie było i ta legitymacja to był łabędzi śpiew byłego imperium. I takie to rzeczy sprzedawano na Arbacie. Oczywiście, było mnóstwo miejscowej Cepelii, obrazy, rzeźby, książki, monety, a nawet sztandary sowieckich organizacji i inne, takie okolicznościowe np. za zdobycie tytułu brygady pracy socjalistycznej, czy coś w tym stylu. Były płyty, ale tych, na których mi zależało nie znalazłem.
Pogoda niezbyt sprzyjała naszym spacerom. Było pochmurno i raczej zimno. Wiał wiatr. Zaprosiłem Leną do jakiejś okolicznej knajpki. Coś tam zjedliśmy, ja zamówiłem wódkę, aby się coś dogrzać, Lena jednak nie chciała. Wypiła tylko lampkę szampana, aby dotrzymać mi towarzystwa i poszliśmy łazić dalej. Po wyjściu z knajpki zaczęliśmy trochę rozmawiać na tematy osobiste, bo dotąd tematy były raczej czysto moskiewskie. Ja nie skrywałem, że jestem żonaty, dzieciaty i przyjechałem tutaj tylko na kilka miesięcy na budowę. A co będzie po tych kilku miesiącach, to sam nie wiedziałem. Lena natomiast przyznała, że nie jest jeszcze rozwódką. Jest mężatką, ma dziecko, ale powiedziała, że z mężem jest w trakcie rozwodu. W dodatku nie może ryzykować, że mąż ją na czymś złapie, bo wtedy rozwód miała by na o wiele gorszych warunkach. Dlatego prosi mnie, bym gdy zadzwonię i usłyszę męski głos w słuchawce, to abym się nie odzywał i słuchawkę odkładał. To miało trwać nie dłużej niż miesiąc. I prosiła, abym był wyrozumiały, gdy nie zawsze będzie mogła się umówić, kiedy zadzwonię. „Bo mam nadzieję, że zadzwonisz” – dokończyła.
Kiedy na ulicy było już ciemno, poszliśmy do metra. Lena powiedziała mi gdzie mieszka. Było to na innej linii, ale stwierdziła, że pojedzie mnie odprowadzić do mojej stacji. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, po wyjściu z wagonu, już na peronie długo całowaliśmy się i w końcu pożegnali. Popatrzyłem tylko jak wsiada do wagonu w przeciwnym kierunku, metro rusza, a Lena macha mi jeszcze przez okno ręką na pożegnanie.
Tak to zakończyła się moja pierwsza randka w Rosji. A jeszcze w poprzednią niedzielę byłem w Polsce...

matka dyrektorka
11-12-2007, 17:19
no no :wink:

retrofood
12-12-2007, 23:17
15.
W hotelu nie było już żadnej wody. Gorzej, gdy chłopaki zeszli na dół do knajpy, to okazało się, że u nich wody też nie ma i knajpa jest dzisiaj zamknięta. Straszne rzeczy. Ale chyba było to dla nas zbawienne. Wprawdzie co niektórzy próbowali zmobilizować resztę do jakiegoś wypadu, ale chętnych specjalnie nie było. Więc zrobiliśmy to co było najprostsze: zaopatrzyliśmy się w kioskach w niezbędne napitki i posiedzieliśmy razem. A później, znacznie wcześniej niż ostatnio, poszliśmy spać.
Pobudka była przyjemniejsza niż dotychczas. Już nie wlokłem się z tyłu grupy, nieświadomy gdzie idziemy, tylko rozglądałem się wokół, czytając tablice i przyglądając się współpasażerom. Tych rankiem było niewielu, to jak na Moskwę była jednak bardzo wczesna pora. Oni przecież rozpoczynali pracę o dziewiątej.
Na budowie zameldowaliśmy się o czasie. Nastroje były dobre. Oczekiwania też. I nie zawiedliśmy się. Zaraz po siódmej wraz z Manfredem przyszedł Jan oraz Zbyszek i dowiedzieliśmy się oficjalnie (Manfred mówił – Jan tłumaczył), że od dzisiaj zaczynamy tapetowanie pokoi na trzecim piętrze. Zostaniemy połączeni w pary, bo na razie nie ma więcej sprzętu, tylko dla pięciu par, a po paru dniach szefostwo postanowi co dalej. Zbyszek dołącza do nas na stałe, bo nas była tylko dziewiątka, a Jan dzisiaj wyjątkowo, bo jeden z naszej grupy został zabrany do rozładunku dostawy. Okazało się, że właśnie przywieziono TIR-em tapety i klej.
Miałem farta, albo cóś, nie wiem. Ale chyba mi się udało. W chwilę po tych przemówieniach przyszedł do mnie Jan i powiedział, że mam z nim być w parze. Byłem zadowolony, bo przecież Jan dokładnie znał tą robotę. Ja wprawdzie też coś tam tapetowałem, ale żadnego nauczyciela nie miałem, w Polsce uczyłem się z broszurek i poradników, a to przecież nie to samo.
Poszedłem z Janem po narzędzia. O mamo. To była wielka walizka ze sprzętem, na razie nie wiedziałem co tam jest, dodatkowo parę rolek, no i składany stół, oraz maszyna do pokrywania tapety klejem. Pierwszy raz w życiu to widziałem. Jasiek jak zobaczył moją minę, to się zaczął śmiać. Zatargałem to wszystko na górę do pokoju, który żeśmy sobie wybrali, potem przyniosłem drabiny i zacząłem się przyglądać jak Jasiek przygotowuje stanowisko pracy. Najpierw rozłożył stół, zabezpieczył przed przypadkowym złożeniem się, potem rozpakował tą klejarkę, zmontował ją i przykręcił do stołu. Potem otworzył tą walizkę i oglądaliśmy to wszystko co tam było. A było mnóstwo wszystkiego. Noże, nożyki, nożyczki taśmy miernicze, stalowe, rolki... ponad połowy tego dotąd nie wiedziałem na oczy i nie wiedziałem do czego służy. Janek, widząc moją minę, od razu powiedział, że to wszystko to nic i w niczym nie pomoże, jeśli tapeciarz nie będzie miał pewnej ręki. Kurcze, opiernicza mnie delikatnie, czy co?
Poszedłem na dół. W piwnicach urządzano nasz magazyn, gdzie składowane były pudła z tapetą, oraz kleje. Zabrałem jedno pudło, paczki kleju suchego, oraz wiaderko z klejem mokrym, zgodnie z tym co Janek polecił mi przynieść. W międzyczasie Janek przyniósł skądś duże puste wiadro i jak złożyłem swój bagaż polecił przynieść mi wiaderko wody. O kurcze, to nie było takie proste. Trzeba było znów zejść z trzeciego piętra do piwnic (minus druga kondygnacja), przejść piwnicznymi korytarzami, wyleźć innymi schodami na parter, pójść do naszego polowego koryta, gdzie się myliśmy, nabrać wody i teraz zrobić powrotną drogę z ładunkiem. Ciężkawo było, ale już w drodze kombinowałem, że takie czynności mogą być doskonałym wytłumaczeniem się z nieobecności na stanowisku pracy. I to kiedyś może być wielce przydatne „w razie czegoś”. Kurcze, normalnie polska dusza zaraz się odezwała.
Jakoś tą wodę wytaszczyłem na górę i zaczęliśmy z Jankiem rozrabiać klej. Okazało się, że na wiadro wody sypiemy dwa pudełka Metylanu specjalnego i do tego dodajemy około dwóch litrów kleju z wiaderka. Diabli wiedzą, co to był za klej, ale był jakiś taki gęsty, że ledwo dawał się wylewać. Jak introligatorski. Zanim to wszystko zamieszaliśmy, rozwodniliśmy, to do obiadu było już niedługo. Janek stwierdził, że się dobrze składa, bo za wcześnie to nie powinno się go używać. Spokojnie więc mieszaliśmy, mieszaliśmy, aby nas nikt nie przyłapał na nieróbstwie. W międzyczasie podchodziliśmy do otwartej walizki i Janek objaśniał mi zastosowanie niektórych instrumentów i narzędzi. Wreszcie poszliśmy na obiad.

dode
16-12-2007, 07:56
haalo retro, gdzie jesteś..... :cry:

Darex
16-12-2007, 08:35
15.
Wreszcie poszliśmy na obiad.
retro! no ileż można jeść ten obiad?!!! :( :o

dode
16-12-2007, 10:01
15.
Wreszcie poszliśmy na obiad.
retro! no ileż można jeść ten obiad?!!! :( :o

:lol: :cry:

retrofood
16-12-2007, 21:59
16.
Po obiedzie zabraliśmy się wreszcie za tapetowanie. Janek nalał kleju z wiadra do klejarki, potem rozciął pudło z tapetami i pokazał mi jak rolkę tapety zakładać na tą maszynkę. Ale się wtedy zdziwiłem. Sądziłem, że w pudle jest mnóstwo rolek, a tam były tylko dwie! Za to takie po 25 metrów bieżących w każdej rolce.
To było strasznie sprytne. Kiedy przełożyło się tapetę przez rolki maszynki, to pociągając jej koniec i ciągnąc po stole, otrzymywało się od razu tapetę poklejoną na gotowo równiutką warstwą kleju. Grubość tej warstwy była regulowana prostym dokręceniem listwy zgarniającej, która zgarniała nadmiar kleju z powierzchni. Cud – miód. Wystarczyło teraz tylko dociągnąć koniec tapety do wcześniej oznaczonego punktu na stole, a potem odciąć nożem po listwie klejarki i otrzymywało się gotowy, poklejony odcinek. Na to, na co w domu traci się mnóstwo czasu, tutaj wystarczało 10 sekund. Teraz tylko złożenie tego odcinka, aby nasiąkł lekko i gotowe!
Na początek przygotowaliśmy trzy takie pasy. Janek cały czas egzaminował mnie z wiadomości o tapetowaniu, a w zasadzie pytał co umiem. Na początku nie wychylałem się specjalnie, bojąc się zbłaźnić, ale w końcu zrozumiałem, że Janek jest tu po to aby mi pomóc w tym, czego nie wiem, więc zacząłem być bardziej otwarty i opowiedziałem mu wszystko o swoich doświadczeniach. O tym jak tapetowałem swoje mieszkanie korzystając z różnych poradników „zrób to sam” i o tym, że efekty mojej pracy uważam za niezłe. Oczywiście powiedziałem, że podstawowymi „narzędziami” były ręcznik i nożyczki, bo przecież innych wtedy u nas nie było. No i że znam zasadę tapetowania od okna, by światło nie uwydatniało popełnionych błędów w łączeniach poszczególnych pasów tapety. Janek na początku mnie słuchał, słuchał, zadawał pytania i nic nie mówił. Wreszcie odwrócił się do mnie i powiedział, że ze mną może być gorzej niż myślał. Bo mam złe nawyki, które trzeba będzie usunąć. Byłem niemile zaskoczony, ale Janek nie dał mi czasu na rozpamiętywanie jego słów. Odmierzył pion na ścianie przy drzwiach, pozbierał do kombinezonu kilka narzędzi ze skrzynki i wszedł na drabinę. I zażyczył sobie jeden z poklejonych pasów tapety. Teraz z wysokości drabiny uczył mnie jak ten pas mam położyć na ręce, jak podnieść rękę i jak dokładnie wiedzieć, gdzie jest góra, a gdzie dół tego pasa. To się załatwiało przy składaniu tapety po wyjęciu z klejarki, że górę składało się krócej, a dół w dłuższą część. I tak miało być zawsze, aby nigdy tego nie pomylić.
Janek ustawił mnie tak jak chciał, odebrał tapetę ode mnie z ręki i... okazało się, że jak już ją wziął, to złożenie od razu się rozwinęło i miał górę pasa gotową do położenia na ścianie. Przyłożył bok do znaków pionu, który odmierzał, delikatnie przyklepał ręką, po czy wziął rolkę i zaczął rolować położony pas. To była szeroka rolka gumowa. Janek cały czas tłumaczył mi sens tego co robi i zjawiska, które wtedy zachodzą. Rolkowanie miało za zadanie wytłoczyć wszelkie bąbelki powietrza spod tapety (tego się nie da zrobić ręcznikiem), ale nie można rolkować bezmyślnie. Każdy ruch rolką powoduje rozciągnięcie przyklejanego pasa w kierunku ruchu rolki. Więc nadużywanie tego w jakimś kierunku, spowoduje zniekształcenie wymiarów pasa tapety, do którego potem trudno będzie dopasować następny. A jeśli ściana jest długa, to zniekształcenia geometrii będą się po każdym pasie uwydatniać i po paru metrach zachowanie niewidocznego połączenia pasów będzie niemożliwe. A NIEWIDOCZNE POŁĄCZENIA TO KRYTERIUM ODBIORU NASZEJ PRACY! Tak, że nie ma znaczenia skąd zaczynamy układanie tapety. Nie ma mowy o układaniu od okna, aby „zakładki” tuszowały niedokładności. Ma być idealnie i tyle.
Janek zrolował górną część pasa, po czym zszedł z drabiny i zajął się dolną częścią. W międzyczasie tłumaczył mi, że dwuosobowy zespół powinien tak pracować, że kiedy tylko ten na drabinie położy i ustawi górną część, to drugi natychmiast kontynuuje jego pracę i wykańcza część na dole. W ten sposób na dokładne położenie pasa tapety potrzeba około dwóch minut. Aż mnie szarpnęło: dwie minuty? Głośno się zdziwiłem. Janek potwierdził i powiedział, że to czas łącznie z „wyciąganiem” tapety z klejarki i jej składaniem. Oczywiście, inny pas się wyciąga, a inny kładzie na ścianę, bo muszą jakiś czas „dojrzeć” i nasiąknąć, ale ten „pomocnik” na dole ma to wszystko zabezpieczyć tak, aby druga osoba na drabinie nie potrzebowała w ogóle z niej schodzić.
O święty Jacku z pierogami! Tego było mi za dużo. Byłem załamany. Janek śmiał się ze mnie i radził zachować spokój. Po położeniu pierwszych trzech pasów, pozwolił mi przy następnym zająć się jego dolną częścią. Uważnie patrzył jak „jeździłem” rolką po tapecie a potem jak małą, twardą rolką „beczką” dociskałem spoinę z poprzednim pasem. Wyszło nam nie najgorzej. Sprawdzaliśmy przyklejenie tapety ręką. Nie ma lepszego i prostszego sposobu. Przyklejona tapeta nie „syczy”, kiedy przesuwa się po niej palcami. Kiedy zaś pod nią jest bąbel powietrzny to wydawany wtedy odgłos jest zupełnie inny. U nas było dobrze. Nie syczało.
Tak w ogóle, to techniczne warunki klejenia nie były najgorsze. Tapeta była wprawdzie gładka, winylowa oczywiście, ale miała wzór do dowolnego układania, to znaczy nie trzeba było pasować wzoru. Poza tym od góry należało ja uciąć po wcześniej zaznaczonej linii gzymsu, a na dole wystarczało tuż nad posadzką. I nieważna była specjalna dokładność, bo to wszystko miało być potem jakoś zamaskowane. Więc nas obchodziły „tylko” i „aż” łączenia poszczególnych pasów i tyle.
Przed końcem roboczego dnia szefostwo zebrało całą naszą grupę i pokazało „pokój wzorcowy”. Okazało się, że na naszym piętrze jest już pokój wytapetowany niemal w całości (nie było łazienki), a przynajmniej tapetą pokryte są jego dłuższe ściany. I w naszej obecności Manfred polecił jednemu z obecnych pociąć nożem i w ogóle zniszczyć jeden z pasów tapety na środku ściany – gotowej idealnej ściany. Tak się i stało. Wtedy Manfred zapowiedział, że ten uszkodzony pas zostanie jutro w całości zdjęty i zastąpiony nowym. I tego musimy się nauczyć. I jutro przekonamy się, że ta zniszczona ściana znowu będzie idealna.
Pozostało tylko wierzyć.

nastka79
20-12-2007, 08:28
Widzę, że to rozpieszczanie nas częstotliwością pojawiania się kolejnych odcinków nie trwało zbyt długo :cry:

retrofood
20-12-2007, 10:17
jezdem na chorobie :wink:
ale idzie ku lepszemu :D

retrofood
20-12-2007, 11:51
17.
Wody w hotelu nie było. Żadnej wody. To wyglądało na jakieś fatum. Wprawdzie podczas obiadowej przerwy skoczyliśmy na bazar i kupiłem kilka par skarpetek, a przy okazji obejrzałem sklep z koszulami znajdujący się niedaleko bazaru. Ciekawy był to sklep. Każda koszula na metce miała nazwisko projektanta, wyszczególnione było skąd jest tkanina i jaki jest jej dokładny skład, a także parę innych informacji, których na razie nie odcyfrowałem. No i było tanio! A koszule niekiepskiej jakości! I kroje nawet niezbyt odbiegające od bieżącej mody! Na razie nic nie kupiłem, ale dobrze było wiedzieć, że można blisko kupić, bo o praniu własnych nie było mowy!
Znowu musieliśmy jechać na Oktiabrską żeby się umyć. Przy okazji od chłopaków dowiedzieliśmy się najnowszych wieści z budowy. Otóż okazuje się, że dyrekcja generalna przyjęła nowy plan robót, bo zima zbliżała się ogromnymi krokami i okazało się, że nasza firma ma znaczne opóźnienia w zaawansowaniu robót! Kolejność prac jest tak ustalona, że my blokujemy wejście na pokoje innych firm, więc po paru dniach rozruchu dostaniemy propozycję (nie do odrzucenia), żeby pracować po 14 godzin dziennie!!! To nie wyglądało dobrze. No bo jak zasuwać 14 godzin, kiedy potem nie ma jak się umyć!!! Jeszcze jak się doda 2 godziny dziennie na dojazd i stołówkę, to na wszystko inne, w tym sen, zostaje 8 godzin na dobę. Okropność. Byliśmy tak pobudzeni tymi wieściami, dyskusja była tak gorąca, wypiliśmy tyle butelek wódki, że pojechaliśmy do siebie już po północy, jednym z ostatnich pociągów metra.
Rano, zaraz po siódmej, wysłaliśmy delegację paru kolegów, którzy co nieco znali niemiecki, do Manfreda, aby oficjalnie zaprotestować przeciwko warunkom zamieszkania. Manfred znał temat (jednak grupa z „Oktiabrskiej” miała do niego lepszy i szybszy dostęp). Zgodził się z nami, że to uniemożliwia normalną pracę, bo faktycznie czasem wystarczy raz zaniedbać zmienić skarpetki czy nie umyć nóg, a wtedy można przez kilka dni cierpieć z otarciami lub odciskami. Wtedy o pracy kilkanaście godzin na drabinie nie ma mowy i wszyscy są stratni. Manfred również oficjalnie przekazał nam, że interweniuje w dyrekcji naczelnej budowy w tej sprawie i po jej rozwiązaniu, znaczy po znalezieniu dla nas innego hotelu, oczekuje, że będziemy pracować po te 14 godzin. Na razie wszyscy mieli dalej tapetować w takich składach jak wczoraj.
Ja dalej pracowałem z Jankiem. Janek dzisiaj dopuszczał mnie do znacznie większego zakresu prac niż wczoraj, oczywiście uważnie obserwując. Okazało się, że nie było tak źle. Widocznie nie miałem takiego stażu w tej pracy, aby mieć już złe nawyki, a że trochę już robiłem, to „łapiąc” to co obserwowałem, pewniej i szybko uczyłem się kleić tak jak należy. I Manfred, i Willy, który był specjalistą od tapetowania, gdy przychodzili do pokoju i sprawdzali jakość, to nie mieli większych zastrzeżeń. Była to oczywiście Jana zasługa. Ale po paru godzinach, na długiej ścianie, popełniłem kardynalny błąd, rozciągając (rolkując) nadmiernie jeden bok tapety. Przez to strona przeciwna spajanej zbyt się rozszerzyła, tworząc łuk, a nie prostą. A następne pasy należało teraz dopasowywać do tego łuku, rozciągając drugi bok coraz bardziej. W końcu krawędź tapety zaczęła wyraźnie „zakręcać” na ścianie i następnego pasa skorygować się już nie dało. Byłem bezradny. Jan dotąd nic nie mówił. I wreszcie powiedział, że widział ten błąd od początku, ale nie ingerował, bo chciał, abym ten błąd zrobił już dziś, a nie później, kiedy będę musiał sobie sam radzić, a nawet uczyć innych. Zrobiłem wielkie oczy, ale na razie Jan zajął się pokazywaniem mi jak sobie radzić w podobnych przypadkach. Wytłumaczył, gdzie popełniłem błąd w rolkowaniu, a potem wziął następny, nowy pas tapety i przykleił go na ścianie, zakładając ok. 2 cm na dotychczasowy. Po jego dokładnym przyklejeniu do ściany, utworzoną zakładkę przeciął nożem od góry do dołu. Od ręki, bez żadnej listwy! Następnie zdjął odcięty pasek nowej tapety i wyjął spod nowego pasa resztę sąsiedniego pasa. Teraz przy dociśnięciu obu pasów, utworzyły one niewidoczne spojenie, a druga krawędź nowego pasa była już prosta. W ten sposób tracąc ok. 2 cm na szerokości, pozbyliśmy się krzywizny boku tapety na ścianie. Sprytne to było. Ja w Polsce nigdy bym na to nie wpadł, bo to było możliwe tylko na równych, szpachlowanych gipsem ścianach, a kto u nas wtedy znał takie fanaberie...
Teraz byłem już uważny. Janek popatrywal i stwierdził, że w zasadzie na ścianach sobie poradzę. Jutro zaczniemy tapetować kąty, bo dotychczas tego nie ruszaliśmy, zostawiając wolne miejsce, a od czwartku będzie zmiana składów zespołów. Byłem zdziwiony. Janek więc, poprosiwszy mnie na razie o dyskrecję, zaczął opowiadać. A miał informacji znacznie więcej, niż wczoraj grupa się dowiedziała. Bo znając niemiecki i kręcąc się na zewnątrz przy biurowych kontenerach dyrekcji, usłyszał to i owo. Otóż nasze opóźnienia są znaczne. Dlatego nasza firma zamówiła nowe zestawy sprzętu i kiedy tylko przyjdą z Austrii, to wszystkich nas rozdzieli jako odpowiedzialnych i dostaniemy nowych pomocników. Już podobno przyjęto do pracy kilku Rosjan do szlifowania ścian, bo chłopaki z Oktiabrskiej nie nadążają ze szpachlowaniem i malowaniem sufitów. Tak, że w ciągu tego tygodnia on i Willy mają sprawdzić, czy sobie samodzielnie poradzimy, bo pracy czeka nas wiele. Zapytałem co z hotelem, ale Janek na razie nie miał nowych informacji.

Cpt_Q
22-12-2007, 00:59
http://manu.dogomania.pl/emot/uatheman.gif

retrofood
23-12-2007, 11:18
18.
Po obiedzie poszliśmy sprawdzić pokój wzorcowy, w którym wczoraj Manfred pociął jeden pas na środku ściany. Przed obiadem Willy miał tam wstawić nowy pas. No i ... wstawił. Idealnie. Ściana była gładka jak pupka niemowlęcia. Po wczorajszych „wyczynach” Manfreda nie było śladu. Zacząłem się przez chwilę zastanawiać, czy to czasem nie iluzja. Inni też nie dowierzali. Kilku kolegów wyszło sprawdzić, czy to na pewno ten sam pokój. Sprawdzili, no i ... to był ten sam. Oszustwa tu nie było. Zresztą Janek niedowiarkom powiedział zaraz, że za miesiąc sami będziemy tak robić i będziemy się śmiać z własnych podejrzeń. Poza tym takie wklejenie jest prostsze niż tworzenie iluzji, więc komu by się chciało organizować jakieś sztuczki? Więc przyjmijmy, że to co widzimy jest prawdą i ... rozchodzimy się, aby przez pracę do takich umiejętności się zbliżyć.
Poszedłem do mojego pokoju. Janek ze mną. Tym razem kazał mi się tylko przyglądać. Miałem popatrzeć, jak sobie samodzielnie radzić w sytuacji, kiedy nie będę miał pomocnika. Nie było to takie trudne, ale wymagało wchodzenia na drabinę i schodzenia, oraz zostawiało mało czasu na odpoczynek, a właściwie, to takiego czasu nie było. Bo z pomocnikiem jest prościej, on przygotowuje tapetę i dokleja dół. A człowiek wtedy siedzi sobie na drabinie i drzemie, czekając na podanie nowego pasa tapety.
Janek doklejał pasy tapety w kątach pokoju. Polegało to na tym, że główną część pasa układał na ścianie, a resztę jednego boku przyklejał na drugiej ścianie. Wcześniej należało odmierzyć potrzebną szerokość i odciąć nadmiar tak, aby na drugą ścianę nie zakładać więcej niż 1-2 cm. Potem drugi pas szedł na drugą ścianę i też takim centymetrowym odcinkiem zakładał się na poprzedni. Sztuka polegała na tym, aby tapetę dokładnie dosunąć i dokleić do ściany w samym winklu, a później trzymając nóż w kciukiem i palcem wskazującym, przeciąć od góry do dołu w tymże samym winklu wierzchnią tapetę, nie naruszając dolnej. Przecięcie dolnej powodowało powstanie widocznej szpary i dyskwalifikowało wykonanie. To była makabra! Dzisiaj, pracując z Jankiem jeszcze nic nie piliśmy, zresztą Janek na budowie nie pił. Zresztą on w ogóle pił mało. Był – jakby to opisał Sienkiewicz – człowiekiem nikczemnej postury. Niski, chudy, i miał niewielką odporność na alkohol. Po dwóch setkach w zasadzie kończył każdą imprezę. To i trudno się mu było dziwić. Mnie jednak dzisiaj ręce drżały. Jednak, kiedy Janek zakończył jeden kąt, kazał mi spróbować drugi, ale na początek na resztkach tapety, tak, aby nie zniszczyć całych nowych pasów. Przykleiłem resztki dwóch pasów na ściany z niezbędną zakładką i po paru głębszych oddechach spróbowałem ciąć. Tragedia. W kilku miejscach górna tapeta nie przecięta w ogóle, w kilku innych – przecięte obydwie. Spróbowałem dociąć te nie przecięte odcinki, ale już ich nóż nie łapał. Zamiast przecinać to je zwijałem. Wreszcie, odłożyłem nóż i wykorzystując jego ślad na tapecie, odciąłem naddatek nożyczkami, a potem dokleiłem pas ponownie. Wyglądało to strasznie marnie. W winklu świeciły bielą miejsca głęboko przecięte do ściany, a z niedociętego górnego pasa sterczały resztki papierowego podkładu. Janek był niezadowolony i kręcił głową z dezaprobatą. Dobrze, że wpadł na pomysł, abym spróbował na resztkach, bo Manfred strasznie się wściekał, jeśli zauważył nadmierne zużycie tapety. Mogło być dużo kawałków, ale nie całe pasy. A takie po moim przecinaniu trzeba byłoby zerwać i nie było ich gdzie ukryć.
Wytłumaczyłem Jankowi, że jestem zdecydowanie za trzeźwy na tak precyzyjną robotę. Pośmiał się trochę i zapytał czy mam jakieś lekarstwo. Pewnie, że miałem, a nie piłem, bo on nie pił. Janek dał mi 10 minut „wolnego” abym popatrzył po innych pokojach, oczywiście tak, by ani Manfred, ani Willy mnie nie zauważyli (bo chodzenie do innych pokoi było bez potrzeby zabronione). Poszedłem do sąsiadów. Wypiliśmy na szybko po 2 setki i już trochę rozgrzany wróciłem do Janka. Od razu powiedziałem, że teraz próbuję na normalnych nowych pasach. Janek trochę się wahał, ale jednak się zgodził. Teraz on stał na dole i się przyglądał mojej robocie. Zrobiłem wszystko jak w podczas nauki. Przygotowałem w nożu nowy wkład i... zacząłem ciąć.
Oprócz dolnego odcinka ok. 10 cm od posadzki, reszta poszła znakomicie. Wierzchni pasek tapety został równo odcięty, a ten pod spodem nie ruszony. Tak jak miało być. Ten przyposadzkowy odcinek dociąłem nożyczkami, poprawiłem klejenie do ściany, wygładziłem wszystko i spojrzałem dumnie na Janka. Podszedł do winkla pooglądał wszystko z bliska i usłyszałem – OK.!

retrofood
27-12-2007, 00:56
19.
Potem kleiliśmy spokojnie dalszą część ściany, kiedy po korytarzu ktoś krzyknął, że nasza grupa ma składać narzędzia, zjeść kolację i szybko jechać do hotelu, gdzie trzeba zwolnić pokoje, bo się wyprowadzamy. Popatrzyłem na Janka. Powiedział tylko abym wszystko zostawił, on to posprząta, więc biegiem się przebrałem i już mnie nie było. Biegliśmy na stołówkę. Po drodze Mirek opowiadał, że był właśnie w toalecie na zewnątrz, kiedy w powrotnej drodze natknął się na Mariana z Manfredem i oni przekazali nam takie polecenie. I bardzo dobrze. Zapytałem gdzie się przeprowadzamy. Mirek znał nazwę hotelu i stację metra. Hotel nazywał się „Salut” a stacja metra Jugozapadnaja. I wiedział tyle, że mamy się zameldować w recepcji a tam jest wszystko uzgodnione. No i że musimy się wymeldować z dotychczasowego hotelu do 19-tej, bo inaczej płacimy za całą następną dobę z własnej kieszeni.
No, na to naszej zgody nie było. Zjedliśmy coś w pośpiechu i pojechaliśmy zabierać bagaże. Szybko wymeldowaliśmy się z dotychczasowego lokum. I chociaż na schemacie metra nasze nowe miejsce nie było odległe, to aby tam dojechać i tak musieliśmy przejeżdżać przez centrum. Trochę to trwało. W końcu dojechaliśmy do stacji Jugozapadnaja. Mimo ciemności i tutaj bazar wokół stacji kwitł handlem wszystkimi towarami. Ktoś tam zapytał o nasz hotel i okazało się, ze to jeszcze trzy przystanki autobusem. Ale autobusów w tym kierunku było dużo i zaraz do jakiegoś wsiedliśmy. Na trzecim przystanku wysiadka i znaleźliśmy się obok hotelu. Z zewnątrz prezentował się imponująco. To była wielka budowla. Dwa ponad dwudziestopiętrowe wieżowce połączone łącznikiem sięgającym trzeciego piętra. A wszystko usytuowane na wzgórku obok dwupasmowej drogi. Z parkingiem wokół, ogrodzone, widać, że zagospodarowane ciut lepiej niż przeciętne i znacznie lepiej niż te, które odwiedziliśmy do tej pory. Szybko wdrapaliśmy się na wzgórze i ... trafiliśmy na ochronę, która nie bardzo chciała uwierzyć, że tylu potencjalnych klientów przychodzi na piechotę, zamiast zajechać limuzynami. Jednak po krótkiej rozmowie i wysłaniu ochroniarza do recepcji zostaliśmy po chwili wszyscy wpuszczeni do środka.
Wewnątrz – szok. To nie było to badziewie, którym nas do tej pory raczono. Nawet hotel na Oktiabrskiej nie umywał się do „Saluta”. Standard tutaj był znacznie wyższy i to rzucało się od samego wejścia. Innej jakości wystrój, inne wyposażenie, inne windy i wszystko inne, o wiele bardziej nowoczesne.
Szybko załatwiliśmy sprawy w recepcji, po prostu zostawiliśmy paszporty, zabraliśmy klucze i pojechaliśmy na górę. Ja znowu dostałem pokój z Arturem, bo wszyscy chcieli pozostać w dotychczasowych zestawach.. A poza tym wszyscy mieliśmy pokoje na ósmym piętrze i chociaż wydawało nam się przy recepcji, że numeracja dwóch była dość odległa, to na miejscu okazało się, że te dwa pokoje leżą naprzeciw trzech pozostałych. I bardzo dobrze. Mieliśmy do siebie blisko, a to było ważne, szczególnie rano, przy budzeniu.
Pokoje były komfortowe, eleganckie i dość przestronne. I najważniejsze: w łazience była czysta, duża wanna i wody pod dostatkiem. Ciepłej i zimnej. Kąpiel u siebie była jak balsam na rany, po wyjściu z łazienki wydawało nam się, że wszystko co złe jest już za nami.
Po kąpieli nikt nie okazywał zmęczenia. Byliśmy ciekawi nowego miejsca, tym bardziej, że tutaj na pewno było się z czym zapoznawać. Poszliśmy więc na rekonesans.
Już wracając korytarzem do hallu, gdzie znajdowały się windy, stwierdziliśmy, że znajdują się tutaj dwa bary. Zaopatrzenie w nich jednak było wyłącznie standardowo – awaryjne, czyli wódka, inne cięższe alkohole, papierosy, pepsi cola z innymi wariantami napojów, oraz jakieś drobne paczkowane przekąski. Nie było to więc nic ciekawego, więc pojechaliśmy na dół, aby zwiedzanie rozpocząć „od fundamentów”.
W recepcji odebraliśmy paszporty i karty gościa hotelowego, umożliwiające wejście na jego teren i obejrzeliśmy tereny wokół recepcji. Mieściło się tutaj kilka barów, punkty wymiany walut, butiki, sklepy z pamiątkami, biżuterią, wyrobami ze skóry, futer i diabli wiedzą z czym jeszcze, bo naszej uwagi nie przyciągnęły. Po prostu migiem zorientowaliśmy się, że ceny tutaj są światowe, a nie rosyjskie i mimo naszych zarobków, to teren nie dla nas.
Skupiliśmy się na barach. Pozaglądaliśmy tu i ówdzie. Doszliśmy w ten sposób do trzeciego piętra i okazało się, że na trzech kondygnacjach jest ich ponad trzydzieści. Można się było pogubić zupełnie.
W łączniku pomiędzy wieżowcami znajdowała się dwukondygnacyjna restauracja. Było to monstrum. Jednocześnie mogła pomieścić trzy tysiące osób. Poszliśmy tam coś się napić. I o dziwo, ceny na drinki były „rosyjskie”! Po prostu taniocha! Zaczęliśmy sprawdzać w barach. To samo! I tak zakończył się wieczór, kiedy zmęczeni, około północy poszliśmy się wreszcie przespać na nowych łóżkach.

Staszek budowniczy
28-12-2007, 20:11
Miodzio :D

Darex
29-12-2007, 15:55
Miodzio :D
Pewnie, że miodzio. Tylko retro coś za długo po każdym odcinku dochodzi do siebie :D :wink:

retrofood
29-12-2007, 16:55
Miodzio :D
Pewnie, że miodzio. Tylko retro coś za długo po każdym odcinku dochodzi do siebie :D :wink:

Ferie są :D

Staszek budowniczy
29-12-2007, 19:03
A nasze serca są puste i żądne dalszej części

marta-mam niebieski dach
04-01-2008, 09:36
Retro, zlituj się.... :roll: ,
przecież masz wolne 8)

dode
04-01-2008, 09:40
ale partie zakłada 8)

retrofood
04-01-2008, 11:24
20.
Na budowie zaczęły się ruchy, o których Janek wcześniej mi mówił. Dziś już pokazał się tylko z rana, zostawił cały sprzęt pod moją opieką i przyprowadził Grześka, z którym miałem dzisiaj pracować w parze.
Grzesiek był postacią z naszej grupy, ale nie za dużo zdążyłem się o nim dowiedzieć. Był raczej indywidualistą i kilka razy starał się to wyraźnie podkreślić, chociaż ani nie było takiej potrzeby, ani nawet nie leżało to w jego interesie. Fakt, że na początku najlepiej z nas znał język rosyjski, ale mówiąc po rosyjsku nie starał się nawet zmiękczyć dość twardej polskiej wymowy głosek, tak, że często przez Rosjan był nie rozumiany. Gdzieś tam na pewno studiował, bo znał dużo studenckich realiów, ale nie mówił ani gdzie studiował, ani na jakim kierunku. Raczej był to kierunek humanistyczny, bo oprócz paru szczegółów z naprawy samochodu nigdy nie dał się wciągnąć w szerszą dyskusję na tematy techniczne. No i pewnie studiów nie skończył.
To, że Janek dał mi do pary Grześka, oznaczało, że ja jestem szefem grupy, a Grzesiek pomocnikiem. Ale Grzesiek nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Od razu próbował wydawać polecenia odnośnie przygotowania tapety. Uniknąłem kłótni z samego rana, po prostu ustępując. Ja wiedziałem, że walka pomiędzy nami nie ma sensu, bo za parę dni i tak się wszystko zmieni. Powiedziałem mu zresztą wyraźnie, że ustępuję po to, żeby się nauczył, bo ja już umiem tapetować. Udawał, że kpi z moich słów.
Zaczęliśmy tapetować. Grzesiek na drabinie jako prowadzący, ja na dole jako pomocnik. Gdzieś po trzech pasach stało się jasne, że Grzesiek popełnił taki błąd jak ja wczoraj. Pasy tapety są tak naciągnięte jedną stroną, że łuku tworzonego przez drugi bok zniwelować się już nie uda. Nie wiedział co robić. A ja zacząłem z niego kpić. I powiedziałem, żeby wyszedł na piętnaście minut, to ja ten błąd usunę. Pokręcił się trochę, sprawdził, czy odejście nie grozi podpadką u Willego czy Manfreda i zachęcany przeze mnie faktycznie poszedł do innego pokoju. Ja zaś szybciutko nakleiłem nowy pas tapety, przeciąłem i po usunięciu resztek zespoliłem łączenie tak, że żadnego cięcia nie było widać. Kiedy Grzesiek wrócił, powiedziałem mu tylko, że ma resztę ściany do dyspozycji i ma to wszystko sam zrobić, a ja w nagrodę będę tylko patrzył jak mu idzie. Grzesiek zauważył, że jeden pas jest doklejony, sprawdził pionem, że wolna krawędź jest prosta i ... sam dokończył ścianę. A ja spokojnie paląc i ciut ciut drinkując, w międzyczasie wytłumaczyłem mu to samo, co wczoraj wytłumaczył mi Janek. I na tym skończyły się zagrywki w temacie kto jest ważniejszy. Grzesiek trochę spuścił z tonu, a ja go nie dobijałem, bo po co. Chce być inteligentem na budowie – niech se będzie. Zobaczymy jak wielu tu ich jeszcze jest.
Po obiedzie kontynuowaliśmy robotę. Grzesiek już nie grał zucha i przyznał się, że nigdy w życiu nie miał z tapetami do czynienia. Więc ja cierpliwie opowiadałem mu wszystko co wiem i czego dowiedziałem się już tutaj. No i szło nam nieźle.
W budowanym hotelu tymczasem zrobiło się trochę zimno. Trochę, to właściwie za mało powiedziane. Baliśmy się, że się przeziębimy. Nieocenioną rolę odgrywały tradycyjne piersióweczki, które większość z nas przynosiła na budowę. No, ale z butelek nie wszystkim ubywało w takim samym tempie. Więc ci co im brakło, a byli bardziej spragnieni, krążyli po pokojach szukając tych, którym jeszcze coś zostało. A nie było łatwo ustalić gdzie kto znajomy przebywa, bo otwory drzwiowe zakładaliśmy folią, aby chociaż trochę ograniczyć ilość ciepła uciekającego na korytarz, no a przez folię niczego wyraźnie widać nie było, a i dźwięki były dość stłumione.
Pojawienie się w naszym pokoju Zenka nie wywołało więc naszego zdziwienia, ani entuzjazmu. Grzesiek miał niewielkie zapasy, a i ja dzisiaj jakoś jechałem na resztkach. Staraliśmy się jakoś przekonać gościa, że nie mamy się czym podzielić. Jednak Zenek nie ustępował. Powiedział, że za 50 gramów powie nam coś wysoce interesującego, co wie dotychczas niewiele osób. Znając jego niezwykłą smykałkę do kręcenia się tam, gdzie coś mówią i do podsłuchiwania, uwierzyłem mu bez zbędnego ociągania się, chociaż Grześkowi wyraźnie się to nie podobało. Zenek wypił porcję gorzały i ściszając głos powiedział, że nasza firma zatrudniła pierwszych Rosjan do pomocy. I on ich widział. Na razie pracują z nim i mają za zadanie podmalowywanie jakichś niedoróbek. Zacząłem żałować tego kieliszka wódki, bo co to za informacja. O tym, że tak będzie, to ja wiedziałem. Jednak Zenek – kawał chytrusa – najważniejsze zostawił na koniec. Jeszcze bardziej ściszając głos dorzucił: ci Rosjanie to są dziewczyny!!! Młode dziewczyny!!! I nawet ładne!!!
I już go nie było.

marta-mam niebieski dach
04-01-2008, 12:18
Rozumiem, ze o każdy następny odcinek musimy prosić? :roll:
To ja już proszę. :wink: :oops:

retrofood
05-01-2008, 10:39
21.
Nic więc dziwnego, że robota już nam nie szła jak do tej pory. Coraz bardziej zaczęliśmy się bowiem interesować tym co na korytarzu, a nie tapetami na ścianie. Zenek – stale wisząca warga – pewnie ten sam numer wykorzystał w wielu innych pokojach, bo po kilkunastu minutach całe piętro tylko o tym mówiło, a Zenek ledwo stał na nogach. Wszyscy starali się dowiedzieć co to za jedne, te pracownice, ale okazało się, ze pracują na innej kondygnacji i nie ma jak tam pójść i je obejrzeć. Pozostawało czekać. Dobrze, że do kolacji było już niedługo.
Jednak przed kolacją pojawił się Jan. Przyszli też Manfred z Willym, pooglądali nasze roboty, coś poszwargotali między sobą, a potem pogadali z Janem. Tyle ukradkiem zdążyliśmy podglądnąć. A potem wszyscy poszli do pokoju Zbyszka, który sąsiadował z naszym. Udając, że bardzo dokładnie wyznaczam pion na ścianie obok drzwi, starałem się jak najwięcej usłyszeć z tego co Janek mówił do Zbyszka. I usłyszałem! Otóż jutro, z samego rana do Zbyszka, który w parze miał Artura, miała dołączyć Tatiana. Janek instruował Zbyszka, że ma jej zbytnio nie obciążać, powinna się w zasadzie tylko przyglądać się i wykonywać najwyżej niektóre proste czynności przygotowawcze. Powiedział, że wszystkie Rosjanki są zatrudnione przez jakąś rosyjską firmę pośredniczącą, która dała im bogate rekomendacje. I oczywiście nie zdawała sobie sprawy, że rekomendując je jako specjalistki od tapetowania wyrządziła im niedźwiedzią przysługę, bo Manfred uznał, że na pewno mają fatalne nawyki i dokładnie trzeba będzie je kontrolować, aby nie zastosowały na budowie „ruskiej” jakości, to znaczy klejenia tapety na zakładkę w tempie cała ściana w ciągu 15 minut. Ale podobno nie miał wielu kontaktów i innych fachowców nie znalazł. Przy okazji, wykorzystując nieznajomość polskiego przez Austriaków, Janek powiedział do Zbyszka, aby zbyt dużo tych Rosjanek nie uczyć, bo mogą nam później chleb zabrać, jak nauczymy je dobrze tapetować. Nie było to głupie. Pomyślałem, że Janek ma rację.
Na kolacji gromadziliśmy się przy chłopakach z tamtej grupy, którzy widzieli panienki. Nie opowiadali zbyt wiele. Okazało się, że dziewczyny prawie w ogóle nie odzywają się do naszych, a jeżeli już, to tylko w sprawach zawodowych. Na żadne pytania i zaczepki nie reagują, jeśli nie dotyczy to pracy. Ale są młode i ładne. Na razie było ich trzy: Tatiana, Nina i Luba. No i w zasadzie tyle udało się nam dowiedzieć tego dnia.
Wracaliśmy do hotelu troszkę podekscytowani. Sytuacja troszeczkę się zmieniła. A miała się zmienić bardziej. W końcu to, że Rosjan miało być 10 osób przestało być tajemnicą. Zastanawialiśmy się, czy cała dziesiątka to będą dziewczyny. Fajnie by było, prawda?
Grzesiek w metrze zaczepiał jakieś młode pasażerki. Udawały, że nie słyszą, ale wyraźnie nie były urażone, czy też niechętne. Nikt też na nas nie patrzył krzywo, czy też z dezaprobatą. To by się dało odczuć.
W hotelu wszystko było w porządku. W pokoju posprzątane, nasze rzeczy, które zostawiliśmy porozwalane po pokoju zostały położone i powieszone w szafie. Umyłem się i poszedłem na poszukiwanie „etażowej”. Tak we własnej gwarze chłopaki z „Oktiabrskiej” nazwali babule, które pełniły dyżur na każdym piętrze, donosząc pewnie kierownictwu co się dzieje. Nie wiem, czy przez przypadek, czy to ktoś wcześniej wiedział, ale oni „oswoili” te etażowe, zlecając im pranie i prasowanie odzieży. Oczywiście, że nie za darmo. Ale cena była tak śmieszna, że zgrozą byłoby nie skorzystać z takiej usługi. Za upranie i uprasowanie kilku koszul i spodni brały pięćdziesiąt rubli. Dla porównania – austriackie papierosy maverick, które teraz palę i kupuję kosztują sto pięćdziesiąt rubli. A za dolara ma się rubli dwieście.
Odnalazłem babulę. Zapytałem, czy nie wie, gdzie można załatwić takie sprawy. Odpowiedziała, że ... ona to załatwi. Nie widziałem problemu. Zapłaciłem, przekazałem numer pokoju i powiedziałem, że wszystko do prania pozostawię rano na łóżku. Na jutro wieczór miało być gotowe i złożone w szafie. Była wyraźnie zadowolona.
Wróciłem do pokoju. Kiedy usiadłem na łóżku, mój wzrok spoczął na telefonie. Przypomniałem sobie o Lenie. Czas chyba było zadzwonić. Ten cały dzisiejszy raban trochę mi ją wybił z głowy, ale teraz wszystko się przypomniało. Odszukałem numer telefonu i zadzwoniłem. Kurcze, odebrał jakiś facet. Przypomniałem sobie prośbę Leny i położyłem słuchawkę.
Trochę się wkurzyłem. Nie było co robić. Spać było za wcześnie. A te wszystkie załatwiania trochę czasu mi zabrały, więc w pokojach nie było już nikogo. Wszyscy gdzieś poszli, tylko gdzie? W tym molochu znaleźć kogoś w jakimś barze, to mi może zejść do jutra.
No ale poszedłem. Zjechałem na dół i zajrzałem kolejno do kilku barów. Nikogo. No i sam się wkurzyłem, co tam będę na sucho chodził. W następnym wypiłem drinka. Sprawdziłem ile kosztuje. Były to grosze. Wypiłem jeszcze kilka, ale nikt się nie zjawił. Poszedłem dalej. Niestety, narodu pełno, w zasadzie sami cudzoziemcy, ale nikogo znajomego. Wróciłem do pokoju. Zacząłem oglądać telewizję. Nudy. Za mało znam język, by na bieżąco rozumieć o czym mówią.
Poszedłem do restauracji, a właściwie do restauracyjnego baru. Też nikogo z naszych, ale tam zaciekawiła mnie butelka. Była to wódka w dwulitrowej butelce, o nazwie „Pasaszok”. Ta nazwa nic mi na razie nie mówiła, ale butelka mi się spodobała, a że kosztowała niecałe półtora dolara, więc ja kupiłem, a do tego wodę „Borżomi” i colę. Zabrałem zakupy i wróciłem do numeru. Te wędrówki miały jedną zaletę, że powoli zaczynałem orientować się w topografii hotelu i powrotna droga do pokoju zajmowała mi coraz mniej czasu.

retrofood
06-01-2008, 19:14
22.
W pokoju znowu włączyłem telewizor. Było już około dziesiątej wieczór, a w innych pokojach nie było nikogo. Wszystko pozamykane. Leżałem i z drinkiem w ręku oglądałem program. Wreszcie na korytarzu usłyszałem jakieś głosy. Wyjrzałem i zobaczyłem Gienka i Grześka, którzy spieszyli do swoich pokojów. Zapytałem gdzie się włóczą. Odpowiedzieli, że odkryli coś bardzo interesującego i zaraz tam wracają, tylko muszą wziąć trochę kasy. I żebym szedł z nimi, to będzie weselej. Reszta też tam była, tylko Mirek ze Staszkiem i Tatusiem (taka ksywka) pojechali do „naszej” byłej restauracji „Hanoi”. Okazało się, że Mirek wziął numer telefonu od kelnera, który w „Hanoi” nas obsługiwał i zadzwoniwszy dzisiaj dowiedział się, że woda już jest, lokal otwarty, a dla tak miłych gości stolik zawsze się znajdzie. Więc wzięli taksówkę i pojechali. Mnie szukali, ale że nie wiedzieli gdzie jestem, to pojechali sami. No i dobrze.
Poszedłem z chłopakami. Kurcze, droga prosta nie była. Najpierw musieliśmy zjechać na dół na parter. Potem przejść na sam koniec podkowiastego hallu (a windy do pokojów były w centrum podkowy). Tam, na końcu hallu przechodziło się przez jakieś drzwi i... znaleźliśmy się jakby w zamkniętym pomieszczeniu, które jednak miało jedne drzwi. Były to drzwi do windy. Odczekaliśmy dość długo, aby przywołana winda zjechała na dół. Wreszcie usłyszeliśmy, jak winda się zatrzymuje i drzwi się otwarły. Weszliśmy do środka. Gienek powiedział, abym zwrócił uwagę na przyciski pięter. Było ich ... dwa. Jeden z cyfrą „1”, a drugi z „24”. Nie wiedziałem co to znaczy. Roześmieli się. To proste! Winda zatrzymuje się na etażach 1 i 24. Przystanków pośrednich nie ma!
Nacisnęli „24” i ruszyliśmy.
Położenie windy było tak sprytnie usytuowane, że jednodniowi goście hotelowi właściwie nie mieli szans na jej odnalezienie. A warto było. Winda bowiem stanowiła jedyny sposób dostania się do ... baru nocnego znajdującego się na samym szczycie jednego z wieżowców. Oczywiście, jeżeli nie liczyć schodów ewakuacyjnych, ale jak później sprawdziliśmy, na schodach żadnych informacji o barze nie było. Zresztą przy windzie też znajdowała się tylko maleńka tabliczka z informacją o godzinach otwarcia baru: od 21-szej do 3-ciej rano.
Szybko wjechaliśmy na górę i weszliśmy do baru.
Bar był nie najgorszy. Niskie klubowe stoliki i wygodne fotele pozwalały na wygodne spędzanie czasu. Reszta naszej grupy siedziała właśnie na fotelach wokół jednego ze stolików. Przy tym stoliku wolnych miejsc nie było. Ale w ogóle klientów było niewielu i tylko mniej więcej połowa miejsc była zajęta. Pozostałe fotele były wolne. Było widać, że większość obecnych zachowuje się tutaj bardzo swobodnie, wyraźnie dobrze znając to miejsce. Było także kilka młodych panienek wyzywająco umalowanych. Gdzie indziej powiedziałbym, że to profesjonalistki, ale w Rosji... wszystkie kobiety i wszędzie malowały się przesadnie i wyzywająco, więc nie byłem jeszcze pewny. Może to tylko mieszkanki hotelowe?
Usiedliśmy we trzech na stołkach przy barze. Ja zacząłem się rozglądać, a Grzesiek od razu zamówił drinki. O, ła! Pierwszy raz w Rosji nikt nie pytał, czy dodać lodu, tylko od razu lód powędrował do szklaneczek! Barmanki wprawdzie były dość leciwe, ale widać były, że jakie takie pojęcie o swej pracy mają. Od razu mi się tu zaczęło podobać. Z głośników gdzieś tam rozmieszczonych po sali dobiegała dyskretna muzyka. Wprawdzie były to rosyjskie utwory, ale... Nie zapomnę słów Mirka, który przed paroma dniami, ze śmiechem zauważył: „Jak w Polsce usłyszałem w radiu jakieś rosyjskie śpiewanie, to zaraz go wyłączałem. A to przecież wcale nie jest takie głupie.” Miałem dokładnie takie samo zdanie. Im częściej słuchałem rosyjskich zespołów, czy piosenkarzy, tym bardziej zaskakiwany byłem bogactwem kompozycji, głosów, aranżacji, czy perfekcją wykonania. To było po prostu dobre. Tyle że u nas nieznane.
Wreszcie zabraliśmy drinki i poszliśmy do stolika. Nie było gdzie siadać, bo wprawdzie foteli był dostatek, ale miejsca na ich postawienie już niewiele. Ale przecież Polak potrafi. Szybko zsunęliśmy dwa stoliki razem, no i miejsca wokół się zrobiło sporo, tak, że na fotele wystarczyło. No, ale teraz pojawił się problem pustego stołu, bo nasze drinki zajmowały niewiele miejsca. Były jeszcze popielniczki, nasze papierosy i to wszystko. To też trwało tylko chwilę, bo zaraz pojawiła się butelka Napoleona i druga z jakąś gorzałą. No i się zaczęło. Po godzinie co niektórzy mieli już odwagę podejść do innych stolików i prosić te dziewczyny do tańca. Aż dziw, że nikt nie dostał po pysku od ich partnerów. Pewnie dlatego, że zawsze grzecznie dziękowali i zachowywali się dość kurtuazyjnie, bez agresji. W każdym razie czas nam minął dość szybko, bo nagle przyszły barmanki i łagodnie, ale kazały się nam wynosić, bo już zamykają lokal. Ano miały prawo, bo już minęła trzecia. Do naszej pobudki zostawało trochę mniej niż dwie godziny. A jeszcze trzeba będzie wytrzeźwieć.

matka dyrektorka
06-01-2008, 20:13
retro tak piszesz że od samego czytania mam kaca :D

retrofood
06-01-2008, 22:51
retro tak piszesz że od samego czytania mam kaca :D

...
przeeeżyyyyyj too saaam,
przeeeżyyyyyj too saaam... :D

Staszek budowniczy
07-01-2008, 17:29
łojjjjjjjjjjjjjjjjjj
czytając czuję się nawalony jak bombowiec....... :D

retrofood
07-01-2008, 22:15
23.
Ja głupi, przed paroma dniami myślałem, że większego kaca to już mieć nie można. O mamo, ale to był błąd! To co czułem rano, nie da się opisać żadnymi słowami. I nikt, kto nie miał kaca po jakichś kolorowych alkoholach tego nie zrozumie, ani nawet nie zbliży się do pojmowania. Myślałem już kogoś poprosić, żeby mnie dobił.
A ranek zaczął się też niezwyczajnie. Świadomość odzyskałem niedaleko budowy, kiedy lekko oklepywany z dwóch stron po policzkach otworzyłem w końcu oczy. Cała grupa stała wokół mnie i starała się mnie obudzić. Moje przebudzenie przyjęto z wyraźną ulgą, grupa ruszyła, a ja, podtrzymywany z obydwu stron, też ruszyłem i próbowałem dojść do siebie. Głowa bolała mnie potwornie. Nie miałem pojęcia skąd się tu wziąłem. Zapytałem chłopaków. Okazało się, że trójka, która pojechała do Hanoi, wróciła trzeźwiejsza i wcześniej od nas. Byli trochę przestraszeni, że nikogo nie ma, ale czekali niedługo kiedyśmy wrócili z tej barowej imprezy. Jeszcze nam pomogli położyć się spać.
Mirek miał zdolności budzenia się o żądanej porze, a poza tym miał porządny budzik, więc rano podniósł wszystkich na nogi. Wszystkich oprócz mnie i Arka, bo myśmy się nie dali. Tyle że na całe szczęście nie mieliśmy po powrocie siły się rozbierać, więc rano byliśmy gotowi do wyjścia. Chłopaki ubrali nas w kurtki i pod ręce wywlekli z hotelu. Było już późno, więc wzięli taksówki do metra. Chłód poranka obudził Arka, ale dla mnie było to za mało. Ja przespałem całe wyjście, całą drogę, jazdę w metrze i dopiero teraz otworzyłem oczy. I dobrze, bo pod ręce, to na budowę bym raczej nie wszedł. Oczywiście na stołówce nikt nie był, bo czasu nie było.
Ledwo powłóczywszy nogami przeszedłem bramę i powoli wdrapałem się po schodach do pokoju, gdzie miałem pracować. Szybko udało mi się przebrać w kombinezon i natychmiast zwaliłem się na kawałek styropianu z miejsca zasypiając.
Obudzili mnie chłopaki z drugiej grupy, którzy przyszli podmalowywać sąsiedni pokój. Podobno chrapałem tak, że na dole było słychać, co groziło zdenerwowaniem kierownictwa budowy w razie usłyszenia takiego zachowania w godzinach pracy. A spałem wszystkiego niewiele ponad 10 minut.
Sen troszeczkę mi pomógł, ale nadal do niczego się nie nadawałem. Gorzej, że zapasy się skończyły i nawet na lekarstwo niczego nie miałem. Grzesiek, z którym dalej miałem kleić też nic już nie miał. Nawet wody nie mieliśmy. Tragedia.
Życie uratował mi Zbyszek. Wszedł do naszego pokoju, popatrzył na mnie i bez słowa odwrócił się i wyszedł. Wrócił po chwili z termosem w ręce, nalał pełny kubek i kazał mi wypić. Wziąłem kubek i mimo trzęsących się rąk, jakoś udało mi się to podnieść do ust. Była to kawa z solidną dolewką koniaku. Z każdym łykiem czułem, jak życie rozchodzi się po całym ciele. Jak wracają mi siły i energia. Wypiłem do końca i poprosiłem jeszcze o parę łyków. Zbyszek bez słowa dolał. Znów wypiłem. Zapytałem skąd wiedział. Odparł, że przecież ma kleić z Arkiem i jak go zobaczył gdy przyszedł, to zapytał tylko czy sam tak wygląda, czy jeszcze ktoś. Artur odparł, że ja jestem gorszy. No to przyszedł popatrzeć. Powiedział mi jeszcze tylko, że gdyby Manfred mnie zobaczył w takim stanie, to chyba od ręki by mnie wylał z tej budowy. No i wyszedł.
Głowa nadal mi pękała, ale już jako tako mogłem się ruszać, więc zabraliśmy się do pracy. Teraz najważniejsze było przetrwać poranny obchód Manfreda i innego kierownictwa, potem może coś się poradzi. Tyle, że przy obchodzie Grzesiek w sumie też nie chciał wystawiać się na pierwszą linię, bo również cuchnął przeraźliwie i obaj byliśmy trochę wystraszeni. Dzisiaj nikt nie myślał o Rosjankach. Był tylko jeden problem: przetrwać!
W końcu kierownictwo nadeszło. Grzesiek wylazł na szczyt drabiny i udając, że ich nie widzi, coś tam przymierzał na samej górze, zadzierając głowę, aby chuch nie poszedł na dół. Ja zaś kręciłem się przy stole, starając się też na nich nie patrzeć i być zawsze od nich odgrodzony stołem. Trochę pomogło, że wcześniej otwarliśmy okno i powietrze się trochę oczyściło. A oni pokręcili się, pooglądali i nic do nas nie mówiąc – wyszli. Odetchnęliśmy z ulgą, trochę jednak nie wierząc, czy nie wrócą się z jakimś tłumaczem. Jednak w ciągu pół godziny nie wrócili. Spokojniejsi trochę staraliśmy się jakoś tapetować, ale łatwo nie było. Na razie od rana kładliśmy ten sam pas tapety, a końca jeszcze widać nie było. Wreszcie ten pas był już tak pomięty poprawkami, że trzeba było go zdjąć i powiesić do suszenia, a całą robotę zaczynać od nowa, nową tapetą. To nie miało sensu. Potrzebny był solidniejszy klin i coś na ząb. Organizm chciał coś trawić, a nie było co.

an-bud
07-01-2008, 22:30
mało, polej jeszcze :( :lol:

matka dyrektorka
07-01-2008, 22:42
retro, an-bud TO BOLI !!!

retrofood
07-01-2008, 23:01
24.
Ostrożnie wyrwałem się na korytarz i nasłuchiwałem. W sąsiednim pokoju był Zbyszek, Artur i jedna z Rosjanek, Tatiana. Ale wiedziałem, że Zbyszek oprócz kawy nic nie ma, a kawy więcej nie zechce dać, bo jemu nic nie zostanie. Więc nawet tam nie zaglądałem, tylko poszedłem dalej. Ale tu byli sami nasi. Nikt dzisiaj zapasów nie zrobił to i nic nie mieli. Zdecydowałem się iść po nowe pudło tapety. Tylko tak miałem szansę natknąć się na kogoś konkretnego. Wziąłem klucze i zacząłem schodzić do piwnicy po tapety. Jednak po drodze spotkałem tylko Serbów i Turków, którzy nadal coś tam podmurowywali. Z Polaków – nikogo. Kurcze, chyba miałem dzisiaj pecha. Zabrałem z piwnicy tapetę, paczki z klejem, zamknąłem magazyn i rozpocząłem wspinaczkę na gorę. Ciężko było. Piwnica była przecież na poziomie „minus” dwa, a ja miałem z tym bagażem wejść na „plus” trzy. A w dodatku ‘jedynka” miała chyba z pięć metrów wysokości. Jednak szczęście uśmiechnęło się do mnie. Właśnie na górze jedynki spotkałem Zenka i Ziutka z drugiej grupy, jak schodzili na dół. Zapytałem gdzie się podziewają i poprosiłem o ratunek. Odparli, że malują z Rosjankami na czwartym (to dlatego ich nigdzie nie widziałem), ale właśnie idą do magazynu po farbę, no i szukali klucza, a klucz jest przecież u mnie. Z powrotem zszedłem na dół. I dobrze zrobiłem. Okazało się, że oni rano przebierają się właśnie w magazynie, a nie tak jak my, w pokojach gdzie tapetujemy. A skoro tu w magazynie mają swoje rzeczy, to i tu w zakamarkach mają... swoje zapasy!
W magazynie szybciutko opróżniliśmy butelkę. I nawet była zakąska, którą pochwycili na śniadaniu w stołówce! Byłem uratowany.
Wreszcie zabraliśmy każdy swoje ładunki i poszliśmy na górę. Już nie było tak ciężko. Wchodziliśmy na górę dowcipkując i opowiadając. Oni specjalnie nie mieli co opowiadać, bo Rosjanki nadal niemal się nie odzywały, nie reagowały na zaczepki i natrętów starały się zniechęcić. Zenek zachwycał się tylko ich urodą, a szczególnie urodą Niny, ale mi to nic nie mówiło, bo żadnej z nich przecież nawet nie widziałem. Wreszcie doszedłem do pokoju, a oni poszli dalej na górę.
Chociaż dochodziła już jedenasta, Grzesiek nie posunął się specjalnie naprzód. Wprawdzie jeden pas był przyklejony, ale to było wszystko, na co było go dzisiaj stać. Przynajmniej przed obiadem. Był strasznie wkurzony, że nic mu nie wychodzi, a poza tym ja gdzieś przepadłem i nie ma mu kto pomagać. Kazałem mu zejść z drabiny i nie zbliżać się do ściany. Miał tylko robić wrażenie że pracuje, aby w razie kontroli nie zmoczyć dupy. Raźno wziąłem się do roboty. W ciągu pół godziny sam położyłem trzy pasy i troszeczkę odetchnąłem, bo nie byłoby chyba najciekawiej, gdyby w południe Manfred zastał nas w tym samym miejscu na ścianie w którym byliśmy rano. A tak, to zawsze jest jakiś postęp. Poza tym musiałem zwolnić, bo doping przestawał działać przy tak dużym wysiłku. Należało się oszczędzać. Tak, że do obiadu położyłem też trzy pasy i uznałem, że zasłużyliśmy na przerwę. Poszliśmy na obiad.
Na obiedzie oczywiście, najważniejszym tematem były Rosjanki. Tym bardziej, że i one przyszły na stołówkę. Pod wodzą Zenka oczywiście, który ganiał wokół nich niby kogucik wokół swego stadka. One jednak niezbyt zwracały na niego uwagę. Rozmawiały z jakimiś trzema facetami, którzy byli w kolejce obok nich. Okazało się, że to Rosjanie, też przyjęci do pracy z tej ruskiej firmy. Dowiedzieliśmy się od Zenka, że faceci mają doszlifowywać ściany, a dziewczyny na razie maluję, ale mają z nami tapetować.
Przyglądałem się im otwarcie. Były to faktycznie młode, sympatyczne z wyglądu kobiety. Wszystkie miały na oko ok. dwudziestu pięciu lat. Były ładne, chociaż pięknościami to raczej nie były, no może z wyjątkiem jednej. Zenek powiedział, że to jest właśnie Nina. Była brunetką, o gęstych lokach na głowie, teraz związanych chustką, o buzi smutnego dziecka. Ale po chwili uśmiechnęła się do drugiej Rosjanki i coś tam powiedziała. Faktycznie. Mogła się podobać. Była szczupła, chociaż nie chuda, średniego wzrostu i mimo roboczego ubrania można było zauważyć, że ma zgrabną budowę ciała, chociaż kobity zaraz by jej zarzuciły, że w biodrach jest za szeroka. Cóż, kiedy mi się to właśnie takie szerokie podobają...
Nie było jednak zbyt dużo czasu na przyglądanie się, zjedliśmy obiad i pobiegliśmy z powrotem, aby chociaż troszkę odespać, no i po drodze odnowić zapasy, żeby nigdy już nie było takiej posuchy jak dzisiaj.
Mnie udało się spać całe piętnaście minut. I znowu towarzystwo zaraz po skończeniu przerwy postawiło mnie na nogi, bo moje chrapanie zbyt daleko się rozlegało. Ale wyszło mi to na dobre bo za chwilę, kiedy przyszedł Manfred z Janem, przynajmniej nie miałem zaspanych oczu.

an-bud
08-01-2008, 00:13
dzięki!!! :D :D :D następną kolejkę proszę bo wysycham :lol:

Darex
08-01-2008, 19:02
trzeba przyznać, że na wschodnim kontrakcie to trzeba mieć zdrowie.... :wink:

Barbossa
08-01-2008, 19:52
lenin miał 23 (?) tyle, że dłuższe, idziesz na łatwiznę

retrofood
09-01-2008, 10:50
25.
Nie wiem gdzie byli wcześniej, w których byli pokojach, co oglądali, ale kiedy weszli do nas, poczułem, że nie jest to taka standardowa wizyta. Coś wisiało w powietrzu, nie potrafiłem zrozumieć co, ale obleciał mnie strach. Zainteresowanie Manfreda jakością tapety na ścianie, przyglądanie się ścianie pod wszelkimi możliwymi kątami padania światła przekraczało normalność. Nie rozumiałem co się dzieje. Wprawdzie Janek, który cały czas szwargotał z Manfredem po niemiecku nie wykazywał jakiegoś niepokoju, ale ... jak to mówią, na złodzieju czapka gore. Ja zbyt dużo miałem ostatnio na sumieniu, by być spokojnym o ocenę mojej pracy.
Wreszcie sytuacja się wyklarowała. Jan kazał mi przerwać robotę i takiemu zdziwionemu, struchlałemu powiedział, że z polecenia Manfreda mam ... zostawić Grześka pracującego w tym pokoju samego, a ja mam pójść na korytarz i w pokojach, gdzie jeszcze nikt nie klei tapety, pokleić kawałki tapety w miejscach gdzie będą przyszłe kaloryfery. Mam sam te pokoje wyszukiwać i się spieszyć, bo w hotelu trzeba włączyć ogrzewanie, więc monterzy kaloryferów przyjdą już za dwa – trzy dni. I całe piętro do tego czasu musi być przygotowane. A jeśli nie będzie, to późniejsze klejenie tapety będzie o wiele trudniejsze.
Fakt. Klejenie za kaloryferami, do tego gorącymi, na pewno nie należało do najłatwiejszych. Aluminiowe grzejniki zostawiały nie więcej niż kilka cm przestrzeni do ściany. Ręka tam nie wchodziła, a przykleić trzeba by całą powierzchnię tapety. Jak? A to trzeba było wymyślić.
Ale w tej chwili ten problem tylko przeleciał mi błyskawicznie przez głowę i znikł. Myślałem o realiach. Bo miałem zajęcie – marzenie. Bazę miałem mieć w swoim dotychczasowym pokoju, skąd miałem brać tapetę i narzędzia, więc mogłem legalnie w nim przebywać i legalnie mogłem chodzić po całym piętrze! Oczywiście nie z pustymi rękami, ale nikt mi nie mógł nic zarzucić, że się obijam! No i prosta robota, kawałki tapety krótkie, od podłogi tylko do parapetu... No prosto czysta przyjemność! Jednak ten dzisiejszy dzień nie był taki zły!
Kiedy Manfred z Janem odeszli, od razu postanowiłem odetchnąć wolnością.
bez zbędnego ociągania zabrałem się za sprawdzanie frontu robót, czyli najpierw wyszedłem na korytarz, aby swobodnie, bez stresu, że ktoś mnie przyłapie nie w tym miejscu, pooglądać świat zewnętrzny. Oczywiście wziąłem ze sobą metrówkę, aby w razie czego wejść do któregoś z pokojów i mierzyć odległość od parapetu do posadzki.
Pokoje, w których nikt nie tapetował, nie miały zasłony foliowej na wejściu. Szybko przepatrzyłem kilka z nich. Szybko pomierzyłem też niezbędne odległości. Było dobrze, tzn. parapety były na mniej więcej jednakowym poziomie, więc tapetę mogłem ciąć zawsze na jeden wymiar. Zorientowałem się też, że trzy paski tapety na pokój z powodzeniem wystarczy w większości przypadków. W większości, bo te pasy które ja miałem kleić, nie mogły być umieszczone byle jak. Należało co najmniej z jednej strony uwzględnić odległość do winkla, aby uniknąć cięcia wzdłuż z obydwu stron. To by była zbędna robota. A jednocześnie już na oko było widać, że rury do c.o. nie idą identycznie i grzejniki będą musiały być montowane z różnym przesunięciem w stronę ściany. Nie były to duże różnice, ale były. Na wszelki wypadek w niektórych pomieszczeniach należało przykleić cztery pasy. Tym bardziej, że oprócz standardowych pokojów na piętrze były też inne np. pokój dla niepełnosprawnych. Był on znacznie większy, z różnymi filarkami i słupkami przy oknach i całkiem innym rozmieszczeniem rur. Takie należało potraktować indywidualnie.
Ale to wszystko zrozumiałem w piętnaście minut. Teraz należało zorientować się w sprawach niebudowlanych. Poszedłem do końca korytarza. A muszę powiedzieć, że w ogóle, gdyby narysować przekrój hotelu, to przekrojem korytarza byłaby normalna podkowa, a po jej obydwu stronach, zarówno zewnętrznej, jak i wewnętrznej rozmieszczone były pokoje. Schody, którymi wchodziliśmy na piętro leżały w jednym końcu ramienia tej podkowy. Klatka z drugiego końca była nieczynna, gdyż na dole coś tam jeszcze robili i wejścia na nią były zabezpieczone. Natomiast windy mieściły się w środku podkowy, ale również były jeszcze nieczynne. My jak na razie dotąd tapetowaliśmy pokoje na tym „ramieniu” gdzie były schody. Tutaj kierownictwo zawsze mogło nas zaskoczyć nagłym i niespodziewanym pojawieniem się. Na drugim „ramieniu” wystarczyło opracować system znaków i takiej szansy by nie miało. To też przyszło mi do głowy w ciągu kilkunastu dalszych minut.
Ale porzuciłem te rozmyślania. Trzeba było coś zrobić, aby potem mieć trochę luzu. Szybciutko pokleiłem tapetę w trzech pokojach. Powoli zbliżałem się do „środka” podkowy tam, gdzie były niestandardowe pokoje i gdzie można było zajrzeć na drugą stronę hotelu. Bo z pokoju gdzie tapetowaliśmy widoki były nieciekawe, na sąsiednie budynki i na dróżkę, którą dochodziliśmy do budowy od metra. Co jest dalej, to nawet nie wiedziałem.
Zaczynały się problemy techniczne. Wieczór nadchodził szybko, a ja miałem tylko jeden halogen. On mi wystarczał, ale pod warunkiem, że na korytarzu było się do czego wpiąć. A tu po korytarzu biegły oczywiście kable, ale gniazdka to nie szło uświadczyć. Poszedłem sprawdzić dalej. Do wind gniazdka nie było. Trzeba było sprawdzać dalej. Kiedy pokonałem załamanie korytarza, a przede mną było drugie ramię „podkowy” korytarza, z dali posłyszałem jakieś głosy. Poszedłem w tamta stronę. Na kablu leżącym na posadzce pojawiło się łączenie. Było też wolne gniazdko. Należało teraz tylko zapytać właścicieli kabla o zgodę na podłączenie się. Wszyscy tego przestrzegali, gdyż czasem obciążenie kabli było maksymalne i podłączenie następnego odbiornika powodowało wywalenie bezpieczników i na budowie nastawała ciemność. Nie muszę chyba cytować jakie teksty śmigały wtedy w powietrzu na sprawcę takiego zdarzenia.
Moje zbliżanie się zostało jednak usłyszane wcześniej i z jednego z ostatnich pokojów wyszedł... Ziutek.

Darex
09-01-2008, 18:07
... i pewnie nie z pustymi ręcami :wink:

retrofood
10-01-2008, 12:35
26.
Był zaskoczony moim pojawieniem się nie mniej niż ja jego obecnością. Za chwilę z pokoju wyszedł... Zenek z butelką piwa w ręce. Doszedłem do nich. Okazało się, że są jeszcze tutaj i Tomek i Marcin i jeszcze inni z drugiej grupy, a także... Rosjanki: Nina i Luba. Chłopaki w całej grupie pokojów wykańczali szpachlą ściany przy futrynach po wstawieniu okien, a także wraz z Rosjankami gruntowali całość ścian i wszelkie zaułki, gdzie mieliśmy tapetować. Towarzystwo działało co najmniej w sześciu pokojach, wszędzie były podłączone halogeny. Zaczynałem mieć wątpliwości czy dadzą mi się jeszcze podłączyć. Zapytałem Zenka. Zenek nie widział problemów, a Ziutek dodał, że jak wyłączy bezpieczniki, to jeszcze lepiej, wtedy już całkiem spokojnie będą pić piwo, bo jeszcze mają. Zawsze to będzie paręnaście minut przerwy zanim ktoś pójdzie do rozdzielni i załączy z powrotem. Opowiedziałem im jakie polecenie dostałem od Manfreda. Nazwali mnie szczęściarzem.
Weszliśmy do pokoju. Poczęstowali mnie piwem. Pogadaliśmy parę minut. Zapytałem o dziewczyny. Ziutek był zdegustowany. Popatrz sam – mówił. Patrzą się tylko na ścianę, z nami gadać nie chcą, dobrze, że po niemiecku nie mówią, bo chyba by donosiły – zakończył.
Pośmiałem trochę, popatrzyłem na nie, ale ich nie zaczepiałem. Wypiłem piwo i poszedłem robić swoje. Przyniosłem do pokoju przy rozgałęźniku swoje narzędzia i tapety. Podłączyłem halogen. Nic się nie stało. Lampa świeciła normalnie. Zabrałem się za klejenie. Szło nienajgorzej. Szybko skończyłem i przeniosłem się do następnego pokoju. W międzyczasie zauważyłem, że Zenek też przenosi sprzęty do pokojów bliżej mnie. Widocznie tamte pokoje już kończyli. Krzyknąłem na nich, aby jeszcze wszystkiego nie zwijali, to skorzystam z ich światła przy klejeniu. Szybko pobiegłem po tapety, pociąłem, pokleiłem i po chwili dwa końcowe pokoje były „załatwione”. Za następnych 10 minut pokleiłem dwa następne. W ten sposób po dwa pokoje w końcu korytarza były zakończone. Wprawdzie powinienem trochę poczekać, bo grunt był zbyt świeży, ale co tam. Przyjdą kaloryfery i zasłonią ewentualne niedoróbki.
Chłopaki pościągali sprzęty, a przy okazji okazało się, że teraz jeden odcinek kabla w zasadzie jest im chwilowo niepotrzebny. Więc położyli go na korytarzu z powrotem tak, że można już było podłączać się z lampami w pokojach od samych wind. Ulokowałem się w jednym z pokojów – tym dużym dla niepełnosprawnych. Po chwili przyszedł do mnie Zenek i pyta, czy zauważyłem. Nie wiedziałem o czym mówi. Szeptem wytłumaczył mi, że kiedy ja zaaferowany spieszyłem się z klejeniem tak, aby zdążyć przed zabraniem światła, to Nina ukradkiem patrzyła za mną, niemal oczu nie odrywała. Tak mu się na początkowo wydawało. Kiedy jednak przyjrzał się uważniej, to zorientował się, że to nie JA ją interesuję. Ona patrzyła jak ja TAPETUJĘ! A to zdziwiło go jeszcze bardziej. Uśmiałem się. Mnie też to zdziwiło.
Miałem już ładnych kilka pokojów z poklejonymi tapetami, więc należało zwolnić, aby zbytnio nie odbiegać normą od reszty. Przeniosłem się więc ze sprzętami bliżej wind, aby wykorzystać ten wolny kabel, zostawiłem wszystko i poszedłem do Grześka po tapetę.
Grześkowi samemu szło nieszczególnie, tapety miał pomarszczone i było to dość widoczne. Nie miałem zamiaru mu jednak pomagać. Podpowiedziałem tylko słowami, co ja bym na jego miejscu zrobił i zostawiłem problem do jego decyzji. A sam nie spiesząc się odciąłem swoje kawałki i poszedłem tapetować dalej.
W międzyczasie okazało się, że Zenek też postanowił wykorzystać światło w moim pokoju i przysłał tu Ninę, aby przeglądnęła ściany przy futrynach i przejechała to gruntem. Trzeba było także poprawić winkle, bo chłopaki „jechali” ściany dużą rolką i nie wszędzie w zakamarkach ściana była zagruntowana.
Kiedy wszedłem do pokoju, Nina sprawdzała ściany, podświetlając je drugim reflektorem. Kiedy coś zauważyła, to stawiała reflektor, brała z wiadra małą rolkę i coś tam rolkowała na ścianie. Kurcze, Zenek pewnie uznał, że może już samodzielnie pracować. Położyłem pod pierwszy, oknem pas tapety i obejrzałem się. Nina dalej sprawdzała zakamarki, a w tym pokoju było ich niemało, a ja patrzyłem na nią z tyłu. Było na co popatrzeć. Poruszała się zgrabnie, energicznie, i coś tam podśpiewywała cichutko pod nosem.
Postanowiłem przerwać milczenie. Łamanym rosyjskim zapytałem jak ma na imię. Spokojnie odpowiedziała, że Nina. Odpowiedziałem, że ja jestem Sławek. Ładnie – odparła. Chwilę trwało milczenie. Wreszcie ona je przerwała. Zapytała po co kleję tak po parę kawałków tapety w każdym pokoju, a żadnego nie kleję do końca. Głos miała przyjemny, mówiła bardzo wyraźnie i w zasadzie nie miałem trudności ze zrozumieniem o co pyta. Gorzej było z dobraniem słów, aby odpowiedzieć. Zacząłem jednak tłumaczyć, że to pod kaloryfery. Jakoś zrozumiał o co chodzi i sama podpowiedziała mi właściwe słowa. Byłem zdumiony. Rozmowa była normalna, bez jakichś uprzedzeń i nic się nie potwierdzało z tego, co chłopaki wcześniej mówili o milczeniu tych dziewczyn.
Powoli przykleiłem drugi pas. Nina już otwarcie obserwowała moją pracę. Kiedy skończyłem, zapytała, czy mogłaby ona spróbować przykleić jeden pas. Nie miałem nic przeciwko temu i to jej powiedziałem. Ale nie wiem, czy szefostwo gdyby to widziało, to obyło by się bez awantury. Dlatego powiedziałem jej, że najpierw pójdę i zorientuję się, czy czasami nikt nie nadchodzi. Zrozumiała i powiedziała, że poczeka.

Darex
10-01-2008, 19:56
no to se teraz poczeka :o

matka dyrektorka
10-01-2008, 20:06
ciekawe kto komu i co pokaże :wink:

tomek1950
10-01-2008, 21:54
Mam nadzieję, że my nie będziemy czekać na ciąg dalszy. :D

Barbossa
11-01-2008, 06:34
Mam nadzieję, że my nie będziemy czekać na ciąg dalszy. :Dmasz rację, też mi się nie chce

retrofood
11-01-2008, 08:44
Nie pyskuj, malkontencie.

retrofood
11-01-2008, 08:45
27.
Poszedłem na drugi koniec „podkowy” do tapetujących chłopaków. Popytałem o Manfreda i Willego. Chłopaki twierdzili, że na budowie ich nie ma. Nawet kontener biurowy na zewnątrz był pusty. Pewnie gdzieś była jakaś nasiadówka. Pokręciłem się więc kilkanaście minut i nikomu nic nie mówiąc w jakim celu zbieram informacje, wróciłem do Niny. Oczywiście, w międzyczasie załapałem się na parę kieliszków spożywanych właśnie środków wzmacniających, więc byłem dość ożywiony. Przy okazji zabrałem ze sobą parę odcinków tapety, aby nie wyglądało, że darmo chodzę.
Nina spokojnie gruntowała zaułki, a kiedy wszedłem do pokoju to z mojej spokojnej miny natychmiast zrozumiała, że teren jest „czysty” i podeszła ze mną do okna. Rozwinąłem jeden pasek tapety i jej podałem, po czym cofnąłem się, obserwując jej czynności. A właściwie miałem zamiar obserwować, bo mój wzrok ześlizgiwał się z jej rąk na wiercący się, wypięty zadek. No po prostu było na co patrzeć. Nina wetknęła głowę pod parapet i jej sylwetka była w tej pozycji straaaasznie dwuznaczna i na samą myśl o tym chciało mi się śmiać. Śmiech jednak szybko mi przeszedł, kiedy nagle cofnęła się i wstała, pytając czy dobrze zrobiła. Zbliżyłem się do tapety, przykucnąłem i popatrzyłem. Tapeta był przyklejona na zakładkę.
Szybko odkleiłem ten pas od ściany. I mówiąc jej aby patrzyła dokładnie na to co i jak robię, zacząłem ponownie kleić pas do ściany. Patrzyła na mnie i uważnie słuchała. Szczególnie jak tłumaczyłem, że pomiędzy pasami nie może być żadnej szczeliny ani żadnej zakładki. Ma być styk, który w dodatku nie będzie widziany przez patrzącego na ścianę już z odległości około metra. A właściwie, to nawet wtedy nie powinien być widoczny. I jak rolować pas, aby wycisnąć wszelkie pęcherze powietrza spod tapety. Widziałem, że była trochę zaskoczona. Powiedziała, że w Rosji zawsze kleiło się tapety za zakładkę i na jednym brzegu to nawet wzoru już nie drukowali, bo wiadomo było, że ten bok należy zakleić sąsiednim. Odpowiedziałem jej, że czasy się zmieniają. I lekko kpiąco dodałem, że od dzisiaj i w Rosji mają obowiązywać światowe standardy i żadnych zakładek już nie będzie. I kazałem jej to powtórzyć. Szybko załapała, że żartuję, ale trzymając konwencję i udając powagę, stanęła na baczność i powtórzyła. moje słowa, że od dziś żadnych zakładek w Rosji nie będzie.
Roześmieliśmy się obydwoje. Wyglądało na to, ze szybko się dogadujemy.
Śmiech śmiechem, ale nie zapominałem o bezpieczeństwie. Wyjrzałem na korytarz. Było spokojnie.
Należało odmierzyć pion na tapetę pod drugim oknem. Spokojnie tłumaczyłem Ninie co i dlaczego robię. Oczywiście, nie było tak prosto jak tu opisuję. Często brakowało mi odpowiednich słów. Ale jakoś objaśniałem sytuację opisowo, a Nina gdy rozumiała, podpowiadała mi odpowiednie słowa po rosyjsku. Szło nam coraz lepiej. Gdy położyłem pierwszy pas, znowu pozwoliłem jej kłaść sąsiedni. Tym razem siłą woli zostawiłem jej zadek w spokoju i patrzyłem na to co robi, na bieżąco podpowiadając i korygując jej układanie. Poszło całkiem dobrze. Więc pochwaliłem ją, że gdyby tak jeszcze parę dni, to mogłaby całkiem śmiało układać długie pasy na ścianie. Widać było, że jest strasznie zadowolona z pochwały, chociaż musiała sobie zdawać sprawę z tego, że to było trochę kokieteryjne.
Wróciliśmy do swoich zajęć, kiedy po chwili przyszedł Zenek z paroma kumplami. Oczywiście, nie z pustymi rękami. Zresztą dzień się kończył, ciężki dzień, a w dodatku było to zakończenie tygodnia. Coś nam się należało. Wypiliśmy po parę łyków. Zapytałem Ninę, czy pija wódkę. Odpowiedziała, że w ogóle nic alkoholowego nie pija. Robiła swoje udając, że nie zwraca na nas uwagi. Postanowiłem, że też nie będę się chłopakom chwalił, że jakaś nić porozumienia się między nami nawiązuje. Niech na razie nikt się tym nie zajmuje.
Jeszcze nie skończyliśmy butelki, kiedy obserwator od korytarza powiedział, że nadchodzi Janek. Część grupy natychmiast wywiało z pokoju, a ja tradycyjnie wziąłem metrówkę i zacząłem coś mierzyć pod trzecim oknem. Zenek złapał jedną rolkę od Niny i też zaczął symulować pracę.
Przyszedł Janek. Od razu wygonił Zenka twierdząc, że ma zajęcie w innym pokoju i zaczął rozmawiać z Niną. Było wyraźnie widać, że nie jest to ich pierwsza rozmowa i Nina traktuje go jak szefa, ale takiego dobrego szefa – przewodnika. Janek zapytał czy ja jej nie dokuczam. Zaprzeczyła. Pochwaliła mnie nawet, ze dałem jej spróbować tapetować i poprosiła Janka, żeby się o to na mnie nie gniewał, bo ona bardzo chciała tapetować i że jakby co, to jest to jej wina i żeby mnie nie karać. Janek udawał, że się namyśla. Po chwili zapytał, czy w takim razie chce ze mną od poniedziałku tapetować. Aż skoczyła do góry z radości. Oczywiście, że by chciała. No to Janek w związku z tym powiedział mi, że od poniedziałku wracam do swojego pokoju tapetować ściany. Za pomocnika będę miał Ninę, a Grzesiek przejmuje moją działkę, czyli klejenie pod parapetami. I głośno mnie pouczył, że dziewczynom nie wolno dokuczać, bo są pod jego specjalną ochroną. Chwilę jeszcze z nami porozmawiał i zaczęliśmy sprzątać wszystko i zbierać się na kolację. Tydzień pracy odchodził w przeszłość.
Ale to była praca, a w innych dziedzinach tydzień jeszcze się nie skończył.

nastka79
11-01-2008, 11:13
Ah ten weekend przed nami, to może Retro byś dał z jeszcze jeden odcinek ze wskazówkami jak go zorganizować :wink:

Krzysztofik
11-01-2008, 14:37
Tak mi sie fajnie czytało, a tu nagle takie rozczarowanie :wink: :D

........ Wprawdzie powinienem trochę poczekać, bo grunt był zbyt świeży, ale co tam. Przyjdą kaloryfery i zasłonią ewentualne niedoróbki.......

retrofood
11-01-2008, 16:10
Tak mi sie fajnie czytało, a tu nagle takie rozczarowanie :wink: :D

........ Wprawdzie powinienem trochę poczekać, bo grunt był zbyt świeży, ale co tam. Przyjdą kaloryfery i zasłonią ewentualne niedoróbki.......

widocznie wszyscy mają chwile słabości :D

Darex
11-01-2008, 18:16
a mnie najbardziej spodobał sie ten kawałek roboty :D :wink:



...cofnąłem się, obserwując jej czynności. A właściwie miałem zamiar obserwować, bo mój wzrok ześlizgiwał się z jej rąk na wiercący się, wypięty zadek. No po prostu było na co patrzeć. Nina wetknęła głowę pod parapet i jej sylwetka była w tej pozycji straaaasznie dwuznaczna.

retrofood
11-01-2008, 21:44
a mnie najbardziej spodobał sie ten kawałek roboty :D :wink:



...cofnąłem się, obserwując jej czynności. A właściwie miałem zamiar obserwować, bo mój wzrok ześlizgiwał się z jej rąk na wiercący się, wypięty zadek. No po prostu było na co patrzeć. Nina wetknęła głowę pod parapet i jej sylwetka była w tej pozycji straaaasznie dwuznaczna.

jakby nie patrzył, to dla mnie tez by był podejrzany :D

retrofood
11-01-2008, 23:02
28.
Na stołówce wszyscy skupiali się wokół Mirka. To on dzisiaj miał najświeższe informacje. Mirek twierdził, że Tatiana od poniedziałku będzie tapetować ze Zbyszkiem, a Luba z Janem. Nie wiedział natomiast o dyspozycjach co do Niny. I dobrze. Ja się ze swoją wiedzą nie wychylałem, boby mi dokuczali przez cały weekend. A informacje co do Tatiany i Luby mogły być prawdziwe. To wyjaśniałoby, dlaczego Jan zrezygnował z Niny i bez żalu dał mi ją do pary. Luba też prezentowała się niczego sobie. Widocznie bardziej mu się spodobała. Ja z kolei byłem zadowolony, że została mi Nina. Wszystkie trzy zresztą przyszły na stołówkę i stanęły w kolejce z Rosjanami. I znowu udawały, że nas nie widzą. Zresztą nie tylko nas. Na stołówce było wielu Polaków, bo tu coraz więcej osób z Polski pracowało. Zdążyłem się już zorientować, że całą instalację elektryczną robił Elektromontaż, klimatyzacje i wentylację również firma polska – jakiś Bud-instal, a poza tym wielu Polaków pracowało na podobnych zasadach jak my, czyli niby firma austriacka, szefostwo austriackie, a pracownicy z Polski. Byli to m.in. monterzy gipsokartonu, płytkarze, czyli fliziarze, jak to mówią w Krakowie, a także fachowcy od wykładzin. W zasadzie to wszystkie roboty wykończeniowe robili Polacy, z wyjątkiem stolarki, gdzie było kilku Austriaków i Turków do normalnej pracy. A i tam było też kilku Polaków. Większość budowy już wiedziała, że pracują u nas kobiety, no i cholernie nam zazdrościła. Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy, że będzie znacznie gorzej, że staniemy się najbardziej znienawidzoną firmą na budowie.
Na razie chłopy próbowali na stołówce zaczepiać dziewczyny, ale one kompletnie na nic nie reagowały. Na żadne słowa, żadne zawołania i żadne gwizdy. Wreszcie zniechęcone towarzystwo dało im spokój. A my zjedliśmy kolację i pojechaliśmy do hotelu.
Już w drodze rozgorzała dyskusja, co będziemy wieczór robić. Mirek z ekipą optowali za „Hanoi”. My z kolei zachwalaliśmy nocny bar, mając „na plus” bardzo poważny argument, że to jest znacznie bliżej łóżka. Jednak chłopaki wyśmiali ten argument twierdząc, że tylko metrem jest jechać daleko. Bo na skróty to taksówką jedzie się kilka minut a kosztuje to parędziesiąt rubli. W końcu zostawiliśmy sprawę do rozstrzygnięcia na miejscu, w hotelu, po kąpieli.
W pokoju zastałem super porządek. Było czyściutko. Zajrzałem do szafy. Wszystkie ciuchy uprasowane pachniały świeżością. Etażowa sprawiła się super. Należało przedłużyć umowę, albo zawrzeć ją na stałe. Kiedy rozglądałem się wokół, mój wzrok padł na telefon i przypomniałem sobie o Lenie. Szybko zadzwoniłem. Tym razem to ona odebrała telefon. Zapytałem, czy może rozmawiać. Mogła. Próbowałem zaprosić ją gdzieś na dzisiejszy wieczór, ale odmówiła, twierdząc, że nie może, że już za późno, aby mogła zorganizować swoje wyjście. Nie pytałem o szczegóły. Umówiliśmy się wobec tego na jutrzejsze popołudnie na mieście. I dobrze.
Wyszedłem na korytarz. Naprzeciw naszego pokoju był pokój Grześka. Stamtąd dobiegały odgłosy rozmowy. Wszedłem do pokoju. To tu kontynuowano dyskusję z metra. Po parunastu minutach dysput, stanowisko większości przechylało się na tą stronę, że dzisiaj jedziemy do Hanoi, a jutro wszyscy idziemy do baru. Ja się specjalnie nie odzywałem, bo nie miałem ochoty na Hanoi. A prawdę powiedziawszy to i na bar niespecjalnie. Zresztą, zawsze po jedzeniu ogarniało mnie jakieś rozleniwienie i nic mi się nie chciało. Powiedziałem więc, że niezależnie od ustaleń zostaję, bo nie mam siły na włóczęgi. Poparło mnie jeszcze parę głosów. W końcu Mirek policzył chętnych do Hanoi, zaraz też zadzwonił do znajomego kelnera, aby zarezerwować miejsca i rozstaliśmy się. Poszedłem do pokoju. Za mną powlókł się Artur. On również siedział tylko u Grześka, ale głosu nie zabierał. Też był dzisiaj chory i zmęczony. W pokoju od razu położył się na łóżku. Zapytałem o rewelacje Mirka ze stołówki. Arek potwierdził, że od poniedziałku Tatiana ma z nimi tapetować. Zapytałem dla czego „z nimi”, dlaczego nie tworzy nowej pary. Odparł, że załatwił z Jankiem, aby mógł zostać i będą tapetować we trójkę. Okazało się, że wie również o mnie i o Ninie. Bo to wszystko, to Janek ustalał ze Zbyszkiem, a on się przysłuchiwał. Nic nie mówił na stołówce, bo był zbyt zmęczony i skacowany. Zaproponowałem lekarstwo. Na stoliku stała przecież moja dwulitrówka „pasaszok” i jakieś napoje. Artur trochę się zastanawiał, ale w końcu usiedliśmy przy stoliku i wypiliśmy po maluchu. A potem jeszcze po kilka. Zrobiło się raźniej. W końcu już nie pamiętam który z nas wpadł na pomysł, aby zadzwonić na Oktiabrską i zaprosić chłopaków do baru. Zadzwoniliśmy i trafiliśmy na Zbyszka. Posłuchał moich opowieści o barze i powiedział, że może przyjadą, bo nic w planach na dziś nie mieli. No to wytłumaczyliśmy dokładnie, jak do nas jechać i kontynuując tradycyjne „po maluchu” czekaliśmy na ich przyjazd. O dziewiątej zjechaliśmy na dół, bo ochrona bez naszej „karty gościa” nikogo by nie wpuściła, wreszcie chłopaki weszli. Było ich trzech: Zbyszek, Janek i Cezary – jeden z poprzedniej grupy. Poszliśmy najpierw do nas, chłopaki się rozebrali z kurtek, a potem pojechaliśmy do baru.

Darex
12-01-2008, 19:19
zrobił błąd. nie wziął zapasowej watroby. :wink:

Staszek budowniczy
12-01-2008, 19:51
Za to w Polsce będzie wątroba do wymiany :wink:

retrofood
13-01-2008, 22:02
29.
Tutaj chłopakom się spodobało. Dzisiaj nie było tłoku, zresztą w ogóle w hotelu dzisiaj jakoś goście mało rzucali się w oczy. Pewnie na weekend większość wywiało. Zamówiliśmy drinki. Oni również zwrócili uwagę na to, że bez pytania dają drinki z lodem. Siedzieliśmy więc wygodnie w fotelach przy stoliku i sącząc drinki leniwie rozmawialiśmy. Po chwili do baru przyszli Gienek i Tomek z naszej grupy i do nas dołączyli. Janek zaczął opowiadać wieści z budowy. Potwierdził wszystkie dotychczasowe ustalenia, dodając, że od poniedziałku na budowie będzie dziesięć kobiet i systematycznie będzie dodawał je do chłopaków tworząc nowe pary. Wszystkich na raz nie może, bo nie ma jeszcze dla wszystkich sprzętu i czekają na dostawę z Austrii. Poza tym uprzedzał nas, ze Manfred coś zaczyna kręcić nosem na nasze „spożywanie”. Wprawdzie nie dotyczy to naszej grupy, ale ostatnio podejrzewał Andrzeja i Adama z drugiej grupy, tylko nie miał ich jak sprawdzić, bo się gdzieś zamelinowali, a on nie miał wtedy czasu ich szukać. Chłopaki się na drugi dzień oczywiście wyłgali, że zeszli po farbę, no ale Manfred zrobił się podejrzliwy i mogło paść na każdego z nas. Wprawdzie Austriacy nie wymagali bezwzględnej trzeźwości, u nich samych w biurze na szafach stały skrzynki z piwem, no ale przesady nie tolerowali. A od decyzji Manfreda dla nas odwołania nie było...
I tak sobie pogadując dotrwaliśmy do północy. Małolaty kręcące się po barze nie były zbyt zadowolone, bo nie zwracaliśmy na nie najmniejszej uwagi. A było ich chyba z dziesięć. A z nimi paru facetów. Wszyscy rozmawiali po rosyjsku. Trudno, dzisiaj nie zarobią, bo dzisiaj nie było takiego pijaństwa jak wczoraj.
Po północy zakończyliśmy pobyt w barze. Goście poszli, aby zdążyć do metra, a my rozeszliśmy się po prostu spać.
Rano wstałem w wiele zdrowszy niż wczoraj. Było trochę czasu do spotkania z Leną, więc poszedłem jeszcze pozwiedzać hotel. Pochodziłem, popatrzyłem, pooglądałem sklepy. Towary były ciekawe, ale ceny - niezbyt.
Wreszcie pojechałem na spotkanie. Znaleźliśmy się z Leną bez większych trudności. Była piękna i elegancka. I powitaliśmy się jak starzy znajomi. A nawet więcej. Objąłem ją i cmoknąłem w policzek. Nie protestowała. I aby od razu wyjaśnić wszystko, powiedziałem, że powinna traktować mnie tak, jakbym przyniósł na spotkanie kwiaty. Na razie ich nie mam, bo nie chciałem, aby przeszkadzały nam w spacerze. Ale na pewno dostanie je na pożegnanie. Tłumaczenie było dość pokrętne i zawiłe, ale Lena potraktowała je wesoło, tak jak się spodziewałem. I poszliśmy na zwiedzanie rosyjskiej stolicy. Tym razem zwiedzanie Moskwy zaczęliśmy od sklepów – GUM-u i CUM-u. Właściwie to nic nie chciałem kupować, ale chciałem zobaczyć te „cuda”, o których uczyła mnie szkolna czytanka z języka rosyjskiego, jeszcze w piątej klasie podstawówki. Kto to dzisiaj pamięta? Potem obejrzeliśmy spokojnie Plac Czerwony. Kolejki do mauzoleum nie było, ale pewnie dlatego, że było zamknięte. Trwał jakiś remont.
Dobrze czułem się z Leną. Chodziliśmy po ulicach swobodni, trzymając się za ręce, jakby jutro nie było żadnych problemów, jakby świat poza nami właściwie nie istniał naprawdę. Rozmawialiśmy o wiele swobodniej niż ostatnio, zresztą Lena od razu zauważyła, że mówię po rosyjsku o wiele lepiej i mam znacznie bogatsze słownictwo. Wytłumaczyłem, że to po prostu kontakt z żywym językiem powoduje, że przypominam sobie nauki sprzed lat, znajomość słówek wraca, a sposób wymowy i akcent, to można szlifować nawet jadąc metrem, bo przecież każda stacja jest słownie zapowiadana. Wtedy też opowiedziałem Lenie moje przygody z językiem rosyjskim na lektoracie. I opowiedziałem o mojej lektorce, pani Oldze R. z mojej uczelni, która omal nie wyautowała mnie z pierwszego roku studiów za brak postępów w nauce języka rosyjskiego. Lena nie całkiem rozumiała istotę sprawy, dopiero jak wytłumaczyłem jej, że budowlańcem to ja jestem tak trochę przypadkowo, bo w zasadzie ukończyłem studia w innej specjalności, to wreszcie zrozumiała moje opowiadanie. Śmiała się tak, że postanowiliśmy to opić. Tu zdałem się na Lenę. W końcu to ona była przewodnikiem. Gdzie i jak szliśmy – nie mam pojęcia, bo już robiło się dość ciemno. Ale znaleźliśmy się w jakieś gruzińskiej restauracji z dość egzotycznym menu i z nietypowymi trunkami. Lena wprawdzie sama jadła niewiele, a piła jeszcze mniej, ale polecała mi spróbowanie niektórych potraw i napojów. Niezłe to było. I w ogóle nie było tam źle. Nawet trochę potańczyliśmy przy kapeli, która grała w drugiej sali.
Minęło ledwie parę godzin. Dla mnie zabawa dopiero się rozpoczynała. Tyle, że dla Leny zrobiło się późno. Dotąd nie pytałem o jej sprawy osobiste, a ona nic nie nawiązywała do naszej wcześniejszej rozmowy. Więc dalej nie wiedziałem co jest grane. Dzisiaj również nie chciała o tym rozmawiać. Trzeba było zakończyć imprezę.
Kiedy wyszliśmy z tej knajpy, musiałem wyraźnie mieć minę nieszczególną, gdyż od razu nawiązała do tego tematu. Poprosiła o zrozumienie, powiedziała że po prostu inaczej nie może i musi już wracać. I dodała, że ma nadzieję, że niedługo będzie inaczej i żebym wykazał chociaż trochę cierpliwości... No cóż było odpowiedzieć na takie słowa. Powiedziałem, że rozumiem i postaram się poczekać. Przed stacją metra kupiłem duży bukiet róż, a kiedy jej wręczałem, objęła mnie i wycałowała. Ech, zakręciło mi się w głowie, bo pachniała dobrymi perfumami i nawet dym knajpiany nie zdołał zabić tego delikatnego, gdzieś tam umiejscowionego aromatu. Przytuleni poszliśmy do metra. I znowu poprosiła, bym pojechał pierwszy, tak jakby nie chciała abym zobaczył w którą stronę odjeżdża. Dostosowałem się do jej wymagań. Wsiadłem do najbliższego zestawu i kiedy pociąg ruszył, ujrzałem tylko jak macha mi ręką na pożegnanie.

Krzysztofik
13-01-2008, 22:33
Nareszcie :evil:


:wink:

matka dyrektorka
13-01-2008, 23:07
Krzysztofik nie przesadzaj przerwy wskazane :wink:
ja świadomie nie czytam więcej niż jeden odcinek na raz bo obawiam sie że nabawię się alkocholowstrętu :wink: :lol:

Krzysztofik
15-01-2008, 21:43
Nie będe prosił, (kit mu w uszy). :wink:

an-bud
15-01-2008, 22:05
I CO? A CDN ?

matka dyrektorka
15-01-2008, 22:19
no dawaj dalej
te prerwy nie powinny tak długo trwać
proooooszę

retrofood
15-01-2008, 22:25
30.
Wracałem do hotelu prawie wkurzony. Była dopiero ósma wieczór, właściwie jak na Moskwę to wieczór dopiero się miał zacząć, a ja już byłem sam. Przecież nie tak wyobrażałem sobie to dzisiejsze spotkanie. Nie wiem dlaczego, ale jakoś bezpodstawnie byłem pewny, że uda mi się Lenę zaprosić do naszego hotelu, sadziłem, że pobalujemy trochę w jakimś barze na dole, a potem spędzimy wieczór w barze nocnym. W ogóle nie myślałem, że nie będzie mieć czasu. A należało brać to pod uwagę. Właściwie to nawet nie myślałem poważnie, że zaciągnę ją do łóżka, chociaż taka ewentualność też mogła wchodzić w grę. Po prostu nie chciałem być sam.
Jednak prawdę powiedziawszy, to byłem bardziej zły na siebie, za brak realizmu, niż na nią, bo w jej zachowaniu nie wyczuwałem fałszu. I przy tych wnioskach, które wyciągnąłem ostatnio, jej zachowanie było w pełni usprawiedliwione. Ona po prostu nie mogła.
Ale to było dla mnie marne pocieszenie. Było już na tyle późno, że zanim dojadę do hotelu, to nie wiadomo, czy kogoś znajdę i na tyle wcześnie, ze na spanie to jeszcze nie była pora. A ja trzeźwiałem, bo w sumie, to wiele nie wypiłem. A organizm nie lubi trzeźwienia.
Przyjechałem do hotelu. W pokoju nie było nikogo. W sąsiednich zresztą też. Położyłem się na łóżku i zacząłem robić bilans. Najpierw finansowy.
Po parunastu dniach hulanek i swawoli, dodając do tego zakupy niezbędnych elementów wyposażenia, czyli buty, koszule, skarpetki i resztę, te sto dolarów zamienione po przyjeździe na ruble wprawdzie skurczyło się znacznie, ale jeszcze do końca miesiąca powinno wystarczyć! Boże, jak tu jest tanio! Tak na co dzień nie było czasu o tym pomyśleć, ale przy takich cenach i naszych zarobkach, to tu faktycznie szybko można zdrowie stracić. I cóż się dziwić, że na sen czasu brakuje. Bo jak ma go starczyć? Ot, chociażby dzisiaj. Niby już wieczór, ale tylko jakaś ciepła dziewczyna byłaby mnie w stanie zagonić do łóżka. Bo jak pomyślę, że czas ucieka... To niby dlaczego mam iść spać, kiedy ludzie się bawią? I ja się chcę bawić, tym bardziej, że ta zabawa kosztuje mnie grosze. I wreszcie mnie stać na wszystko co w lokalu jest. NA WSZYSTKO! Nigdy się tak nie czułem, bo i skąd? Kto tego uczucia nie poznał, nie wie co to życie.
Druga ciekawa obserwacja. Właśnie zdałem sobie sprawę, że ja tutaj nie pijałem kawy! Nie było kiedy, ani jak. A w Polsce, bez trzech kaw dziennie, w zasadzie moje funkcjonowanie było niemożliwe. A teraz tylko czasem wracało wspomnienie kawy i ochota na jej wypicie. I nigdy rano. Rano o tym nie myślałem. Nie było czasu.
I tak leżałem samotnie, nie zdejmując nawet butów i robiłem jakiś tam obrachunek ostatnich dni. Nawet mi się nie chciało włączyć telewizora. Nagle na korytarzu posłyszałem jakieś głosy. Ktoś mówił po polsku. Zerwałem się z łóżka i wyszedłem na korytarz. Zobaczyłem Mirka, który szedł do swojego pokoju. Mirek był zaskoczony moim widokiem. Oczywiście, tu między nami nikt żadnej tajemnicy długo nie miał, tak, że moje spotkanie z Leną też nie było tajemnicą dla nikogo. Mirek po prostu był zdziwiony, że jest już „po”. Od razu mi powiedział, że wszyscy siedzą w nocnym barze, a on dogadał się z barmankami i przyszedł po polskie kasety, które przywiózł ze sobą i teraz w barze będzie rozbrzmiewać polska muzyka. Coś mi się nie zgadzało. Przecież bar miał być otwarty o dziewiątej wieczór. Mirek się tylko roześmiał. Powiedział, że w niedziele bar otwarty jest od dziewiętnastej. Zabrał kasety z pokoju, zamknął i poszliśmy razem do barowej windy. Kiedy doszliśmy do drzwi przyglądnąłem się wywieszce. Faktycznie, Mirek miał rację. Wjechaliśmy na górę. Nasze pojawienie się zostało przyjęte głośnym aplauzem. Niestety, to nie mnie tak witano, ale Mirkowe kasety. Mirek dał je barmance i za chwilę z głośników popłynęły dźwięki przebojów zespołu Top One. Poczułem się jak w Polsce.
Na sali, oprócz naszej niemal kompletnej grupy, nie było w zasadzie nikogo innego niż wczoraj. Te same panienki, ci sami faceci. Ale muzyka panienkom się spodobała. Była przecież rytmiczna i melodyjna. Zaczęły więc tańczyć ze sobą.
Znalazłem wolny fotel i dosunąłem do stolików, które chłopaki złączyli ze sobą, aby wszyscy znaleźli miejsce.

matka dyrektorka
15-01-2008, 22:33
dziękuję :lol:

Krzysztofik
15-01-2008, 22:37
Też dziękuje.
http://images4.fotosik.pl/286/f43d6a3aa6306f46.gif
:wink:

retrofood
16-01-2008, 09:28
31.
Przy stolikach było wesoło. Wszyscy po kolei opowiadali wydarzenia dni ostatnich. Bo było co opowiadać. W „Hanoi” nowe podboje, Grzesiek ponoć poderwał jakąś panienkę w metrze, inni też opowiadali o swoich wygłupach z miejscowymi dziewczynami. Ode mnie też próbowali wyciągnąć rezultaty spotkania z Leną, ale się jakoś wykręciłem, nie miałem ochoty na publiczne roztrząsanie wrażeń. Na to było za wcześnie.
A piliśmy wyłącznie Napoleona. Ja trochę protestowałem, bo nie lubię kolorowych alkoholi, ale ... zakrzyczeli mnie. Grupa stwierdziła, że dzisiaj jest dzień bez wódki i koniec. Takie kpinki sobie urządzali. No to trudno. Trzeba było męczyć się z Napoleonem. A to nie wróżyło nic przyjemnego jutrzejszego poranka.
Było dobrze po północy, kiedy postanowiłem wracać do pokoju. W głowie szumiało, smak w ustach już był straszny, a i sen upominał się o swoje prawa. Zaczęliśmy się rozchodzić. Wprawdzie Mirek ze Staszkiem, najwięksi podrywacze w grupie od dłuższego już czasu podrygiwali na parkiecie w rytm disco polo z naszych kaset razem z rosyjskimi dziewczynami, ale wyglądało na to, że nikomu to nie przeszkadza i ochrony nie potrzebują. Więc zostawiliśmy grupę tych najbardziej wytrwałych i poszliśmy spać.
Pobudkę sprawił nam oczywiście Mirek. Ten facet miał niespożyte siły. Mnie głowa bolała okrutnie, on sprawiał wrażenie jakby nic nie pił i spał co najmniej szesnaście godzin. Poza tym zrobił już dla wszystkich śniadanie w swoim pokoju, abyśmy nie tracili czasu na stołówkę. Coś tam zjadłem, no i na szczęście któryś z chłopaków dał mi jakieś tabletki od bólu głowy, więc zanim wychodziliśmy z hotelu, ból głowy zelżał.
Poranki w Moskwie były już bardzo chłodne. Tak że w drodze nie trzeba było nas popędzać. Wszyscy spieszyli by chociaż ruchem się rozgrzać. A na budowie – tradycyjnie. Po przebraniu się, każdy szukał kawałka styropianu i po chwili ciszę w pokojach mąciło tylko chrapanie o różnym stopniu głośności. Taka drzemka, nawet tylko dziesięciominutowa, była bardzo pomocna.
Dzisiaj jednak sen przerwała mi Nina. Zameldowała się tuż po siódmej i niecierpliwie rwała się do pracy. Trudno ją było uspokoić. Grzesiek wiedział już o swojej nowej roli, ale też nie spieszył się z rozpoczęciem pracy, a obudzony - rzucił parę słów w stronę Niny (a wszystkie niecenzuralne) i spał dalej.
Wreszcie przez budowę, jakby prąd przeszedł i zasygnalizowano, że idą Austriacy. Błyskawicznie zniknęły płyty styropianowe, każdy brał jakieś narzędzie do ręki i po chwili wszyscy byli na swoich stanowiskach. Gdybym tego nie widział, to naprawdę trudno by mi przychodziło uwierzyć, że 99% tych ludzi przed dwiema minutami normalnie spało snem sprawiedliwego.
Do naszego pokoju przyszedł Janek. Ja w tym czasie już objaśniałem Ninie zastosowanie poszczególnych narzędzi ze skrzynki, pokazywałem klejarkę i sposób wyciągania i obcinania poklejonego pasa tapety. Janek tylko zorientował się, że wszyscy są i praca wre i poszedł dalej. A ja kontynuowałem naukę teorii. Dobrze nam to wychodziło, bo jak nie znałem słowa, to pokazywałem ręką, a Nina podpowiadała mi jak to brzmi. W ogóle była tak zaangażowana, że na osobach z zewnątrz moglibyśmy sprawić wrażenie ludzi, którzy od dawna się znają. Zresztą po jakimś czasie sam byłem zdziwiony tym faktem swobodnej rozmowy. Absolutnie nie potwierdzały się spostrzeżenia Zenka, że dziewczyny są milczące, nie zwracają uwagi na nic i tak dalej. Życie pokazywało, że jest inaczej.
Wreszcie na nowej ścianie pokazałem Ninie jak się zaczyna kłaść pierwszy pas, a potem co powinna robić osoba na dole i od kiedy może cokolwiek robić. Potem zademonstrowałem układanie drugiego pasa. Przyglądała się wszystkiemu z uwagą. Rwała się do pomocy, ale jej nie pozwalałem. Miała patrzeć i zapamiętywać. Wreszcie przy trzecim pasie pozwoliłem jej przyklejać dół. Poszło jej nie najgorzej. Widać było, że bardzo chce poznać wszelkie tajniki i nie zamierza się obijać. Przynajmniej na razie. I dobrze. Po to w końcu tu przyszła.
Później przyszedł czas na obsługę klejarki. Nina dawała sobie radę. Czasem pytała o różne sprawy, ale większość z pierwszego omówienia zapamiętała dobrze. Tak, że do obiadu pokleiliśmy znacznie więcej tapety niż kiedyś z Grześkiem. M.in. dlatego, że miała jedną cechę, której brak było Grześkowi: uznawała bez zastrzeżeń moje przywództwo przy ścianie i nie pchała się naprzód. To pozwalało na pracę płynną i bez zgrzytów.
Na obiad poszliśmy razem. Już nie szła do tych Rosjan, którzy kilkakrotnie dziewczynom towarzyszyli. Od razu stałem się dla reszty budowlańców obiektem niechęci. No bo dotąd siedziałem z Niną w pokoju, więc mało kto zdawał sobie z tego sprawę. A teraz pokazaliśmy się całej budowie. Nie wiem czy wytrzymałbym te wszystkie zaczepki bez trzaśnięcia któregoś po buzi, gdyby nie to, że zaczęli także schodzić inni, więc zaczepki trochę się zaczęły rozkładać na innych. Przyszedł Zbyszek z Arturem i Tatianą, przyszedł Janek z Lubą i ... nowość! Mirek przyszedł ze zgrabniutką czarnulką o urodzie z wyraźnymi wschodnimi rysami, ale bardzo ładną! I cały czas tokował z nią jak roześmiany kogut. Ona była raczej poważna, rzadko mu coś odpowiadała, ale nigdzie od niego nie odchodziła. Zapytałem Niny co to za jedna. Odpowiedziała, że Gala, jakaś dziewczyna zza Uralu i że zresztą przyszło ich dzisiaj więcej. Jest ich w sumie osiem, w tym jej dobra znajoma - Olga. Ale Olga chyba poszła malować, więc pewnie przyjdzie z tymi Rosjanami, z którymi one przychodziły w ubiegłym tygodniu. Reszty dziewczyn nie zna, ot spotkały się w firmie i to wszystko.
Wreszcie przyszli Rosjanie z resztą dziewczyn i stanęli na końcu kolejki. Nina pokazała mi Olgę. Okazała się kobietą grubo po trzydziestce i dość nieciekawej urody. Wyglądało na to, że Janek powybierał na początek do tapetowania same co młodsze i urodziwsze, resztę pozostawiając na później. Oby tylko te urodziwsze do tego tapetowania się nadawały...

retrofood
17-01-2008, 06:35
32.
Nic nie pisałem, że oprócz tapetowania, to do obiadu leczyłem się także z syndromu dnia wczorajszego. Delikatnie, ale jednak. Tak, by dłonie nie drżały. Wpadał przecież Grzesiek po tapetę, zaglądnął też Zenek, który widząc moją ożywioną rozmowę z Niną, zaczynał chyba trochę żałować swojej niecierpliwości w stosunku do niej.
W międzyczasie zapytałem Niny czy coś pije. Odpowiedziała, że nic. I nic nie piła. Zapytałem czy może chce wina, albo szampana – też odmówiła. No cóż, ludzi się nie zmusza, więcej jej nie namawiałem. No i kiedy wyszliśmy z obiadu, to kazałem jej iść na budowę odpocząć, a sam poszedłem po kioskach, celem odnowienia zapasów. I z zapasami szybko wróciłem. Nina zdziwienia nie okazała. Najwyraźniej wszystko co robiłem uznawała za słuszne i uzasadnione. Do pierwszej było jeszcze parę minut, więc wyciągnąłem styropian i położyłem się do spania. Nina powiedziała, że będzie czuwać aby nikt mi nie przeszkadzał. No i czuwała. Nawet jak Grzesiek przyszedł, to słyszałem jak szeptała, by się cicho zachowywał.
W końcu trzeba się było podnieść i wrócić do pracy. Zaczęliśmy znowu klejenie. Ale nurtował mnie jeden problem. Ten problem milczenia tych dziewczyn w dniach wcześniejszych. Wreszcie nie wytrzymałem i zapytałem Ninę wprost. Trochę się wahała, ale zaraz odpowiedziała, że takie wytyczne dostały ze swojej firmy, aby z nami raczej nie rozmawiać, bo to nie wiadomo jacy my jesteśmy itd. itp. Zacząłem się śmiać, że nauk wystarczyło na dwa dni. No bo jak inaczej – odpowiedziała. Po pierwsze, aby coś się dowiedzieć, to rozmawiać trzeba. Po drugie ona nie stwierdza niczego złego w naszym zachowaniu, bo ani Zenek, ani Janek – a on szczególnie, ani ja nie robimy im przecież niczego złego, więc jak nie rozmawiać? Przyznałem jej rację, ale o szefostwie tej firmy to już miałem własne zdanie.
Zdarzenie to sprawiło, że wreszcie zaczęliśmy w naszej rozmowie poruszać tematy nie związane tylko z pracą. Nie mam w zwyczaju wypytywać ludzi o ich prywatne sprawy, więc i Niny o nic takiego nie pytałem. Natomiast zacząłem pytać o Moskwę. Czy ją zna, co warto zobaczyć, gdzie pojechać i o podobne sprawy. Dość neutralny temat rozmowy sprawiał, że nadal rozmawiało nam się świetnie, chociaż co chwilę musiałem pytać o znaczenie jakiegoś słówka. Ale Nina cierpliwie objaśniała i wszystko przebiegało gładko. Potem musiałem jej opowiedzieć trochę o Polsce, bo jej znajomość geografii była mizerna, jak zresztą u większości Rosjan. Dla nich po prostu był Związek Radziecki i... nic poza tym. I tak czas nam leciał dość szybko, chociaż wcale żeśmy się nie spieszyli. A i postępy w tapetowaniu były.
Kiedy zbliżał się koniec wieczoru, próbowałem zagadnąć Ninę o możliwość spędzenia wieczoru w barze. Roześmiała się tylko i stanowczo od razu odrzuciła taką możliwość. Trudno – pomyślałem. To dopiero pierwszy dzień i pierwsza próba. Trzeba spróbować innym razem.
Jeszcze poszliśmy razem na kolację. Znaczy dziewczyny już schodziły z budowy, a my wpadliśmy na stołówkę w kombinezonach, bo od dziś zaczynaliśmy pracę po 14 godzin na dobę, czyli do 21-szej. Niech nikt nie myśli, że się pomyliłem. Tak, do 21-szej. Trochę to dziwne, bo do 18-tej liczyli nam 10 godzin, a teraz po 18-tej kolacja i oprócz tego do 21-szej 4 godziny. Ale to nie moje zmartwienie. Ja mam dostawać kasę, a liczenie nie moja sprawa.
No i po kolacji Nina pojechała do domu, a ja wróciłem na budowę. Teraz to już było marnie. Strasznie marnie. Ani do kogo zagadać, ani z kim pracować... a żołądek pełny, robić się nie chce, pić też nie... Po co myśmy tu zostali? Zaglądnął Willy, to udawaliśmy, że pracujemy, zresztą on chyba wiedział w jakim stanie jesteśmy, bo specjalnie nas nawet nie poganiał. On chyba wiedział co to poniedziałek, zresztą takie pogłoski po budowie chodziły. Wreszcie jakoś tam dotrwaliśmy do wpół do dziewiątej i zaczęliśmy już składać sprzęty, kiedy poszła wieść, że na budowę wrócił Manfred. Musieliśmy dotrwać do samej dziewiątej. W końcu pojechaliśmy do hotelu.

retrofood
20-01-2008, 04:40
Wszystkich proszę o cierpliwość.
chwilowo mam zablokowany dostęp do tekstu źródłowego.
po usunięciu przeszkód natychmiast wyemituję następny odcinek.

retrofood
20-01-2008, 06:12
33.
W sumie to nawet nie byliśmy bardziej zmęczeni tą nadgodzinową pracą. Po kąpieli i przebraniu się, siły i ochota na bar wróciły, więc większość ekipy bez zwłoki zameldowała się na górze. Dzisiaj nie było tak pusto, gości hotelowych było zdecydowanie więcej, ale... po naszym przyjściu barmanki włączyły muzykę z polskich kaset. Widocznie rosyjska muzyka trochę im się znudziła. A nasze disco polo do tańca się nadaje, więc parkiet barowy szybko się zapełnił. Wtedy też nawiązałem przy barze znajomość z Dimą. Był to młody chłopak, około dwudziestu pięciu lat, całkiem sympatyczny i rozmowny. Sam zagadał do mnie pytając o kasety z muzyką. Chciał je od nas kupić. No, ale Mirek sprzedać nie chciał, bo co byśmy słuchali. Ale nawiązana rozmowa potoczyła się dalej, Dima pytał co robimy w Moskwie, jak długo w hotelu będziemy i podobne sprawy. Odpowiadałem mu szczerze, bo nie widziałem powodu bujać, zresztą mógł coś już przecież wiedzieć, więc inna wersja i tak by nie przeszła. Wreszcie przyszła kolej na moje pytania. Dima potwierdził, że jest jednym z opiekunów „panienek” w barze. Stwierdził, że jemu i pozostałym „opiekunom” się podobamy i mimo że nie korzystamy z usług tego „stadka”, to nie ma o to pretensji i możemy tu w barze czuć się zupełnie swobodnie, nikt nas tu zaczepiał nie będzie. A gdyby wyskoczyły jakieś potrzeby, to... zawsze można na niego liczyć. Oczywiście, nie osobiście (tu się zastrzegł, hi, hi, hi), ale jest w stanie w ciągu kilku minut wypełnić zamówienie, podsyłając nam jakąś panienkę lub kilka. Dał mi też nr swojego telefonu, abym przekazał pozostałym chłopakom. O jego powiązania z KGB nie pytałem, rozumiejąc, że i tak prawdy nie powie. I tak w zasadzie „przedrinkowałem” przy barze z Dimą większość wieczoru. Później trochę potańczyłem z jego panienkami, a około pierwszej zaczęliśmy się zabierać do pokojów, więc i ja poszedłem spać.
Rano, jak zwykle obudził nas Mirek. Przygotował też śniadanie. Tym razem jednak postanowiłem nie korzystać z jego kuchni, tylko pojechać na stołówkę. Tam po prostu można było coś zawsze zabrać ze sobą, by później, do południa, w biegu jeszcze przekąsić czy tez nawet zakąsić. Śniadanie u Mirka było jednak trochę za wcześnie, bo przed szóstą i potem do obiadu człowiek nie mógł już doczekać. Bo co by nie myśleć, to jednak codziennie tych kalorii to jednak trochę trzeba było spalać. Na stołówce porcje były duże, co najmniej dwukrotnie większe od tych, które „normalnie” serwują w restauracjach, a ponadto dość często staraliśmy się wziąć porcje podwójne. I to wszystko się zjadało. A efekt? Spodnie coraz bardziej ze mnie leciały. Kilogramów wagi mi ubywało stale i systematycznie. I to było już zauważalne. Więc gdyby tak częściej jeszcze nie jeść śniadania... chyba bym spadał z drabiny.
Na budowie byłem o czasie. Przygotowałem wszystko do pracy, rozłożyłem sprzęt, rozciągnąłem kable, podłączyłem światło. Po kilkunastu minutach przyszła Nina. Myślałem, że się spóźniła i zacząłem ją uczyć niby Manfred, że spóźniać to się można na radzieckich budowach. Ale okazało się szybko, że nie miałem racji. Bo dla kobiet przywieziono barak stanowiący ich szatnię i postawiono go oczywiście tuż przy ogrodzeniu, bo na placu już nie było miejsca. Więc kobity w szatni zameldowały się o czasie, a że przebieranie się trochę trwało... okazało się, że im wolno. I mają na to zgodę szefostwa.
Tapety kleiło nam się coraz lepiej. Nina była uważna i dokładna. I najważniejsze, że po prostu chciała to robić. Więc nawet kiedy ja zwalniałem tempo, bo nie chciałem wyprzedzać kumpli w innych pokojach z postępem robót, to ona próbowała sama ciągnąć dalej, aż musiałem jej wytłumaczyć, że nie możemy tak bardzo odstawać z wydajnością od reszty załogi, nieważne czy na plus czy na minus, bo ta załoga nas nie będzie lubiła.
Dzisiaj kontynuowaliśmy wczorajszą rozmowę na tematy ogólne, ale ja chwila starałem się nawiązywać do naszego samotnego życia hotelowego. W końcu zapytany opowiedziałem Ninie co robiłem wczoraj po jej odejściu. Oczywiście, bez tych wszystkich szczegółów z nocnego baru. Raczej koncentrowałem się na tym, że nie mamy co robić, więc z nudów pijemy. W ten sposób nasze rozmowy jakoś tak naturalnie skręcały w stronę spraw trochę bardziej osobistych. Nadal jednak żadne z nas nie mówiło o sobie, o swojej przeszłości i teraźniejszości poza budową. W końcu jakoś tak się złożyło, że zapytałem Ninę czy jest rodowitą moskwiczką. Nie była. Zaczęła wtedy trochę opowiadać o sobie. Nina była Rosjanką, Kozaczką i pochodziła z terenów położonych u stóp Kaukazu. Wyjechała stamtąd jako nastolatka w końcu lat siedemdziesiątych do Moskwy, która wtedy szykowała się na Olimpiadę’80. Jak we wszystkich krajach wschodu, wtedy wszędzie brakowało rąk do pracy, a przy realizacji takich ogromnych zadań te braki były szczególnie dotkliwe. Wtedy też Komsomoł ogłosił wielki zaciąg młodych ludzi i wielką akcję pomocy Moskwie w przygotowaniach. Wzięcie udziału w tej akcji miało dać możliwość młodym ludziom nie tylko otrzymania meldunku moskiewskiego (co wtedy dla mieszkańców prowincji było prawie niemożliwe), ale też dawało szansę na przydział mieszkania! I to w Moskwie!
Dlatego Nina porzuciła swoje rodzinne strony, swoją szkołę – a miała być elektronikiem (!) – i przyjechała tutaj, aby budować potęgę Sowieckiego Sojuza. Tutaj też dokończyła naukę, ale w swoim zawodzie pracowała krótko, bo w budownictwie zawsze były i są nadal znacznie większe pieniądze, niż w innych zakładach przemysłowych, nie mówiąc już o „budżetówce”. W tej ostatniej zresztą obecnie zarobki wypłacano z coraz większy, opóźnieniem i z powodu inflacji – coraz bardziej głodowe.

kotecek
21-01-2008, 16:50
To jest naprawde ciekawe, to musi byc ciekawe, tylko kiedy ja to dam rade przeczytac?????
Dajcie mi tak jeszcze ze 4 godziny do doby, topogadamy...
Ale postaram sie, obiecuje :)

an-bud
24-01-2008, 12:00
RETROOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Darex
24-01-2008, 16:44
RETROOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
nie wołaj! wyjechał, gdzie do internetu dostępu nie ma (trzeci świat :o )

an-bud
24-01-2008, 17:47
do Moskwy? :wink:

Darex
24-01-2008, 19:27
do Moskwy? :wink:
tego nie zdradził.

nastka79
25-01-2008, 06:44
No ale na tak długo to się fanów i wielbicieli nie porzuca...

retrofood
28-01-2008, 10:38
34.
Na obiad poszliśmy oczywiście razem. To znaczy nie tylko ja z Niną, ale reszta chłopaków też z dziewczynami. One zauważyły, że my rozmawiamy w zasadzie swobodnie i zaraz też przypomniały Ninie o zaleceniach ich kierownictwa, aby nie nawiązywać z nami jakichś bliższych kontaktów. Nina tylko roześmiała się na to przypomnienie, coś tam jeszcze poszeptały, no i po chwili okazało się, że i one utraciły swoją sztywność i chętniej zaczęły rozmawiać.
Podczas drogi na stołówkę wyprzedzali nas pracownicy z innych firm budowy i cały czas nas zaczepiali, jak nam to teraz dobrze, że nie musimy szukać na mieście... Głupole, właśnie nam było najgorzej, bo kobity blisko, samym swoim istnieniem powodują wzrost adrenaliny we krwi, a tu... nic!!! No, ale oczywiście, musieliśmy robić tajemnicze miny i udawać, że tak, naturalnie, wszystko idzie po naszej myśli... Tak też między sobą ustalaliśmy w drodze. Trzeba było jednak rozmawiać po polsku dość szybko, bo Nina kilka razy zapytała mnie co znaczy jakieś polskie słowo, które wcześniej padło. Zorientowałem się, że zaczyna łapać polski język i otwarta rozmowa na ich temat w ich obecności będzie z czasem niemożliwa, bo zaczną poznawać nasze myśli na ich temat. Więc należało albo mówić tak szybko, aby nie załapały sensu, albo wcale.
Na obiedzie kolejka od razu deklarowała, że wpuści dziewczyny od razu na przód, ale bez nas. Naiwni! Kobity nie miały zamiaru korzystać z takich ofert i grzecznie stanęły razem z nami na końcu. Była okazja, aby cała nasza grupa mogła porozmawiać razem, więc poznawaliśmy się wszyscy, bo co do niektórych to dotąd nie wszyscy wiedzieli kto z kim pracuje. Byliśmy jednak trochę w tym obiekcie porozrzucani i siłą rzeczy nasze kontakty podczas pracy ograniczały się do kilku najbliższych sąsiadów, a dalsze pokoje pozostawały już poza zasięgiem możliwości rozmowy. Teraz więc naturalnym było, że w takiej grupie u kogoś odezwie się wieczorna „samotność” i od razu padnie propozycja jakiejś wieczornej zabawy. Na to jednak było zdecydowanie za wcześnie. Nasze pomocnice były jeszcze zbyt wystraszone i nieufne, aby w ogóle o tym pomyśleć. Poza tym sowieckie wychowanie działało, bo po cichu Nina zapytała mnie, czy w ogóle Rosjanki są wpuszczane do hotelu z „inostrancami”, bo kiedyś było to niemożliwe. Wytłumaczyłem jej, że to gość decyduje kogo zaprasza, a nie administracja hotelu. Chyba nie do końca uwierzyła.
Po powrocie z obiadu i krótkiej drzemce, jakoś tam w końcu rozruszaliśmy się i wydajność tapetowania dość znacznie spadła. Nie, to nie pomyłka. Spadła i już. Kobity wpadły na pomysł, że one też chcą więcej zarabiać i chcą z nami zostawać po 14 godzin. Zaczęły więc ze sobą pogadywać i konsultować, czy wszystkie popierają taki wniosek, a to oczywiście odbijało się na pracy. Rej tam wodziły przede wszystkim Nina i Gala, która tapetowała z Mirkiem. Ale i inne były o wiele bardziej ożywione niż dotychczas. Tak, że zaczęliśmy je obserwować z ich normalnej strony. My z kolei zajęliśmy się środkami „dopingującymi” bo bez tego w ogóle nie chciało się nic robić. Dlatego w sumie piętro ożywiło się znacznie, ale tapety na ścianach przybywało niewiele. Nawet właściwie nie piętro a „piętra”, bo okazało się, że jedna ekipa poszła już tapetować wyżej. Wreszcie ich delegacja „wykonsultowawszy” wszystko poszła do Janka i uzgodniła z nim, że jeszcze dziś przedstawi sprawę Manfredowi. Po czym, uspokojone, wreszcie wzięły się do roboty, przy okazji i nas trochę poganiając, przynajmniej te odważniejsze i śmielsze. I tak nam mijał czas. Przed kolacją Janek przyniósł informację, że od jutra wszystkie chętne (ale to nie obowiązek) będą mogły zostawać z nami dłużej, co wprawiło dziewczyny w dobry nastrój. Wyściskały Janka i wycałowały, aż nas zazdrość brała. Kurcze, zastanawiałem się ile one zarabiają, że tak bardzo im na tym zależało. No ale na razie nikt tego nie wiedział, chyba nawet one, bo na pytania odpowiadały, że dopiero zobaczą przy wypłacie.
Postanowiłem wykorzystać dobry nastrój Niny i ponowić zaproszenie na wieczór. A co mi zależy. Pomyślałem tak: to, że wszystkie na obiedzie nieufnie się odnosiły do tego pomysłu, to nie znaczy, że nie mają ochoty. Tylko się boją. I pewnie czekają aż się któraś odważy pierwsza. A kto ma być tą pierwszą? Przecież najswobodniej tutaj zachowuje się Nina, więc jeśli ktoś – to tylko ona. Tak też zrobiłem. Kiedy już zabierała się odchodzić do szatni przed kolacją, ponownie zaoferowałem jej odwiedziny „Saluta”. Popatrzyła na mnie jakoś tak dziwnie i bez zbędnej zwłoki powiedziała: „Sławek, ja miesiąc temu wyszłam za mąż, więc jakby to wyglądało?” I poszła do szatni.
Byłem ugotowany. Opadły mi ręce. No bo jak można zareagować na takie „dictum”? Powlokłem się na kolację. O dziwo, Nina czekała na mnie zaraz za ogrodzeniem budowy. Reszta dziewczyn już poszła. Chwilę szliśmy w milczeniu, a potem coś tam zaczęła mówić o Janku, który przyszedł do ich szatni i potwierdził wszystkim te wcześniejsze ustalenia. Ale nasza rozmowa nie miała już takiego tempa jak wcześniej. Wydawało mi się, że oboje z ulgą doszliśmy do stołówki. Tutaj przynajmniej można było zwracać się do innych i nie rozmawiać ze sobą na siłę. Kolację więc zjedliśmy raczej w milczeniu, a potem było baj, baj i poszedłem na budowę.

an-bud
29-01-2008, 00:10
Dzięki :D :D :D
Kiedy następny? 8)

Sloneczko
29-01-2008, 11:56
Retro, lepiej późno niż wcale :) Dobrze że Cię tu znalazłam.

Wymyślasz, czy wspominasz - wsio rawno. PISZ DALEJ! http://www.mloda.ekrakow.pl/!ola/ave.gif

retrofood
29-01-2008, 12:13
35.
Po pracy cała nasza grupa wracała razem. I oczywiście już w metrze zaczęły się ożywione rozmowy na temat naszych pomocnic. Swobodne rozmowy, bo niby dlaczego nie. Po raz kolejny analizowano składy poszczególnych par i możliwości rozwoju sytuacji. Nie bardzo włączałem się do tych rozmów i zostało to niemal natychmiast zauważone. Cóż było robić. Opowiedziałem chłopakom o słowach Niny. Uśmieli się ze mnie zdrowo i głośno współczuli. Udzielali mi także bardzo pomocnych porad w stylu – rozejrzyj się dokoła, tego towaru tutaj na pęczki! Faktycznie, w metrze jak zresztą zawsze tłok był olbrzymi. Jak się jakoś udało złapać jedna ręką poręczy to już było dobrze. Albo stanąć na obydwu nogach. W ogóle to tłok się zmniejszał dopiero przed północą. Gdzie ci wszyscy ludzie ciągle tak późno jeździli to nie mogę zrozumieć.
W hotelu, po codziennych zabiegach higieniczno – kosmetycznych znów stanęliśmy przed dylematem, co dzisiaj robić. Było już wprawdzie po dziesiątej, ktoś by pomyślał, że pora późna, no ale przecież nie dla nas. Dla nas miał się zacząć dopiero wieczór. Mirek ze Staszkiem znów zaproponowali Hanoi i ciągnęli mnie, abym odreagował niepowodzenia i w końcu dałem się przekonać, a za chwilę również Grzesiek zgłosił akces do ekipy. Jeden telefon wykonany przez Mirka do kelnera z tego lokalu, szybkie zejście na dół i po chwili jechaliśmy już taksówką. Faktycznie, nie było to bardzo daleko, bo po kilku minutach byliśmy na miejscu. Teraz pukanie do zamkniętych drzwi, drzwi się uchylają i już szatniarz już gnie się w ukłonach odbierając od nas kurtki. Na salę weszliśmy sami. Stolik czekał zastawiony, więc siadamy i rozglądam się po lokalu. Większość miejsc zajęta, ale nie wszystkie. Przeważają skośnoocy, którzy przeważnie siedzą przy jednym drinku i sączą go niespiesznie. Kapela wprawdzie gra nienajgorzej, ale parkiet w zasadzie pusty. Zapytałem chłopaków jak będzie z tym obowiązkowym towarzystwem. Roześmieli się i wyjaśnili, że po pierwsze nas to nie obowiązuje, ale szatniarz coś będzie nam organizował, bo sami go poprosili. Tyle, że jest już dość późno i niewiadomo, czy dla wszystkich starczy.
Po kilkunastu minutach Mirek zauważył, że szatniarz daje jakieś znaki. Poszedł w stronę szatni i po chwili wrócił z dość ładną panienką. Przedstawiła się jako Ina. Od początku wyraźnie kuratelę objął nad nią Staszek, więc niezbyt wtrącałem się do rozmów przy stole, koncentrując się raczej na spożywaniu trunków. Dzisiaj jednak nikt mnie nie namówił na żaden koniak ani szampan. Od początku piłem wyłącznie czystą. Po niedługiej chwili sytuacja się powtórzyła. Mirek wyszedł i wrócił z drugą dziewczyną. Tym razem była to Ałła. A przynajmniej tak się przedstawiła. Ją z kolei Mirek posadził obok siebie. Byłem już na niezłym rauszu, więc zacząłem protestować, że nawet zatańczyć nie mam z kim, na co Mirek odparł, że czasem zatańczyć mi pozwoli, a potem - jak poczekam aż skończy - to może i na coś jeszcze. Ot takie rozmówki prowadziliśmy przy stoliku.
Niestety, więcej panienek nie przyszło i w sumie to tańczyłem niewiele, piłem dużo aż do chwili, kiedy pragnienie snu zaczęło być tak silne, że zasypiałem przy stoliku. Wróciliśmy więc z Grześkiem taksówką do hotelu, a Mirek ze Staszkiem jeszcze zostali. Giganci.
Rano, jak tradycja ustanowiła, obudził nas Mirek. Tym razem jednak i po nim było widać, że snu to mu brakuje. Zresztą wszyscy byli niewyspani i spracowani, bo reszta siedziała w nocnym barze i też za kołnierz nie wylewała. Tak więc w kilku pojechaliśmy ciut wcześniej, aby wpaść na stołówkę i zabrać coś ze śniadania na zakąskę, a pozostali mieli po drodze zrobić jakieś zaopatrzenie, bo trzeba było dziś przeżyć i nawet pracować.
Niedługo po siódmej przyszła Nina. Tuż po wejściu powiedziała, że nasz zapach to czuć jeszcze przed wejściem na budowę, a tu na piętro, to ledwo wszystkie weszły. Jej zachowanie było całkiem swobodne, jakby nic wczoraj nie mówiła. Mnie to nawet dzisiaj odpowiadało. Byłem zbyt słaby i zbyt rozkojarzony, by się jej sprzeciwiać. Zresztą z innych pokojów też dobiegały glosy niezadowolonych Rosjanek. Ale się za nas wzięły!
Ale na dobrotliwym gderaniu się skończyło. Trochę przewietrzywszy pokój Nina raźno zaczęła poganiać mnie do pracy. Chcąc nie chcąc trzeba było ruszyć gnaty. Tym bardziej, że można było się spodziewać Manfreda lub Willego.
Przy klejeniu trochę żartobliwie zacząłem Ninie zarzucać, że to wszystko przez nią, bo jakby do mnie przyszła, to na pewno tyle bym nie pił. Opowiedziałem jej o naszej wyprawie, oczywiście skrzętnie pomijając jej damski wątek. Nina przyjęła konwencję tej gry i zapowiedziała, że wykorzysta obiad, aby zabronić moim kumplom, czyli Mirkowi, Staszkowi i Grześkowi zabierania mnie na alkoholowe imprezy. A jak nie, to groziła, że się z nimi rozliczy. Bo potem jestem niesprawny i nie chcę tapetować. No i kiedy przychodzili chłopaki do pokoju, bo przecież po cichutku wzmacnialiśmy się po odrobince, to wszystkim groziła wszelakimi plagami, oraz pourywaniem niektórych fragmentów ciała. W ten sposób ponury raczej nastrój poranka już przed obiadem zamienił się w dość wesołą imprezkę, aż musieliśmy trochę przycichnąć, bo zaczęli do nas zaglądać pracownicy z innych firm.

retrofood
01-02-2008, 11:18
36.
Zmiana w zachowaniu Niny a po części i innych dziewczyn najbardziej była widoczna na stołówce. To już nie były te szare myszki, które cichutko stały sobie w kolejce i skromniutko udawały, ze nic nie widzą i nic nie słyszą. Nina rozrabiała na całego zawzięcie dyskutując ze wszystkimi naszymi chłopakami, a nawet z innymi, którzy próbowali ją zaczepiać. Dzielnie sekundowały jej pozostałe. Wszystkie postanawiały i zapowiadały, że zaprowadzą z nami porządek. A były tak jednomyślne, że zepchnęły nas do defensywy i zaczynaliśmy tracić rezon. Dobrze, że doszliśmy do okienka i zabraliśmy talerze, więc konieczność spożywania obiadu trochę uciszyła dyskusję. Ale w całym tym zamieszaniu dziewczyny ani na trochę nie próbowały nawiązywać jakichś bliższych relacji z innymi facetami. Trzymały się dzielnie każda swojej pary, co nie dało się nie zauważyć. I dobrze.
Po drodze na budowę uzupełniliśmy zapasy. Mnie wzruszyła kioskarka, u której ostatnio znalazłem „Stoliczną” w butelkach z „uchem”. Taka buteleczka to do kieszeni trochę jest za duża, więc wczoraj przyniosłem ze sobą piersióweczkę półlitrową i poprosiłem, aby mi ją napełniła. Oczywiście zapłaciłem od razu za całość i zapowiedziałem, że jutro przyjdę po dalszą część. No i dzisiaj babulka przyniosła z domu lejek, aby nie mieć problemów z napełnianiem. Taka spryciula! Babci zapowiedziałem, że teraz zaopatrzenie to tylko u niej będę robił i będę też namawiał kumpli do zakupów w jej kiosku. Była strasznie zadowolona. Na dobry początek nakupowałem u niej papierosów i słodyczy aby słowa w czyn wprowadzić i wróciliśmy na piętro. Kiosk babuli był najbliżej budowy, więc zaopatrywanie się w nim to było niemal po drodze. Czasu więc to kosztowało niewiele, było jeszcze prawie dziesięć minut na drzemkę. Więc natychmiast po przybyciu kawałki styropianu znów się skądś pojawiły (jakoś Austriacy nigdy ich chyba nie widzieli, sam się zastanawiam jak myśmy to chowali po kątach) i na piętrze rozlegało się tylko ciche chrapanie.
Dzisiaj obudziła mnie Nina, która nie spała i zaczęła już nawet coś tam przygotowywać do klejenia. Powoli, powoli, jakoś się rozruszałem i zaczęliśmy mozolnie pokrywać ściany tapetą. Nina była ciągle dokładna i nie trzeba było jej pilnować, więc znowu zaczęliśmy rozmowy o wszystkim i o niczym, nie tykając w najmniejszym stopniu spraw osobistych. Wreszcie, jakby zapominając o jej wczorajszych słowach, znowu zacząłem ją zapraszać do nas do hotelu. Na początku moje słowa puszczała mimo uszu, ale kiedy co jakiś czas ponawiałem zaproszenie, w pewnej chwili odparła, że dobrze, może ze mną pójść, ale nie sama, tylko z Olgą. Wtedy, bez namysłu, ja się z kolei zgodziłem.
Muszę parę słów napisać o Oldze. Była to kobita około czterdziestoletnia, urody, jak to mówił u nas jeden satyryk „nienachalnej”, no i mówiła dość niewyraźnie, sepleniąc. Gdyby to Olga uczyła mnie rosyjskiego, to chyba w życiu bym się nie nauczył. Nawet nie wiem z kim w parze tapetowała. Widziałem ją dotychczas kilka razy, bo na budowie czy też na stołówce parę razy podchodziła do Niny i coś tam ze sobą rozmawiały. Całe szczęście, że była szczupła i niegłupio się ubierała. Jednak w sumie była to postać mało ciekawa. Co łączyło Ninę z Olgą nie miałem pojęcia, no ale nie było sensu pytać. Skoro zgodziłem się na jej obecność, to się na pewno z czasem dowiem.
Kiedy nie bardzo jeszcze wierząc, próbowałem się upewnić, ze zaproszenie jest przyjęte i powiedziałem, że to chodzi o dzisiejszy wieczór, Nina potwierdziła, że zrozumiała. Poprosiła mnie tylko o to, abym na razie nic nie mówił chłopakom z grupy, a sama poszła coś tam uzgodnić z Olgą. Kurcze, byłem tak tą zgodą zaskoczony i zdziwiony, że poszedłem do chłopaków w sąsiednim pokoju coś się napić. Całe szczęście, że musiałem być dyskretny, więc nie zabawiłem u nich długo, bo zaliczyłbym „wpadkę” u Manfreda. Ale zdążyłem wrócić tuż przed nim. Przy okazji usprawiedliwiłem nieobecność Niny wizytą w toalecie, a że Manfred zastał mnie na drabinie z tapetą w ręce, to więcej uwag nie miał.
Po chwili Nina wróciła. Zabraliśmy się do pracy nadal rozmawiając o byle czym. Z kolei do nas przychodzili też chłopaki trochę ją pozaczepiać, a przy okazji strzelić „jednego”. Nina żartować, żartowała, ale na wszelkie napomknienia o jakimś umówieniu się bezpardonowo odsyłała do partnerek z którymi tapetowali. Zaczynałem podejrzewać, że to nie tylko my żeśmy je podzielili. One pewnie też podzieliły sobie nas.

marta-mam niebieski dach
06-02-2008, 11:35
Podciągam :D
Może autorowi wpadnie w oko :wink: ,
wierni czytelnicy czekają na c.d. 8)

e-Mandzia
06-02-2008, 19:51
Ja tak cicho siedzę, ale już nie wytrzymałam i tez poproszę o jeszcze :-?

tomek1950
07-02-2008, 00:21
Stasiu, proszę, pisz dalej jak to w Moskwie było. Wiem, że masz kłopoty (zastrzyki i to bolesne) ale taka opowieść o realiach byłego ZSRR musi przetrwać dla naszych potomnych. :wink: :D
Życzę zdrowia

retrofood
08-02-2008, 12:58
Szanowni i wierni Czytelnicy!
proszę mi uwierzyć, że też chciałbym codziennie emitować odcinek, ale to się jakoś nie układa. Przerwy nie są robione złośliwie, tylko życie tak reżyseruje. Teraz znów nie miałem łaczności z kompem przez parę dni. I tak coraz to coś nowego "wyskoczy" i przeszkadza.
Jutro i w niedzielę może coś wkleję więcej.

retrofood
09-02-2008, 22:37
37.
Czas do kolacji trochę mi się jednak dzisiaj dłużył. No bo jakże by inaczej? A przecież przed nami było jeszcze trzy godziny tapetowania po kolacji. Bez dopingu nie do wytrzymania. A zapasy wyczerpywują się szybko. I nie tylko u mnie. Ale jakoś dotrwaliśmy. A po kolacji ponowne odnowienie zapasów w kiosku. Tym razem przyprowadziłem babuli innych klientów. Zadowolona, szybciutko ich obsłużyła.
Praca po kolacji ślimaczyła się jeszcze gorzej niż po obiedzie. Chłopaki wystawili gdzieś czujkę, która obserwowała z góry kontener z Willym i Manfredem, a my dyskutowaliśmy o nadchodzącym wieczorze. Profilaktycznie nie zabierałem głosu, bo sam się zastanawiałem, czy pójść z Niną do baru nocnego, czy zaszyć się w którymś z innych hotelowych barów, gdzie nie ma szans nas znaleźć ktoś znajomy. Ta druga opcja była dość pociągająca, bo z samą Niną to bym się chętnie wszystkim pokazał, ale w towarzystwie Olgi... Z kolei pójście z nimi dwiema do nocnego, to pół problemu z głowy. W końcu chłopaki wiedzą, że u nas pracuje. Ale jak mi Ninę odbiją? Już wcześniej słyszałem głosy, szczególnie młodszych „kogutów”, że szkoda Niny dla mnie i muszą ją „uwolnić” ode mnie. I pewnie jakieś kroki gdzieś ktoś czynił, bo Zbyszek delikatnie dał mi to do zrozumienia podczas kolacji. Ale dodał, żebym się specjalnie nie przejmował.
Była jeszcze z godzina do dziewiątej, spokojniutko coś tam robiliśmy na ścianie, gdy nieoczekiwanie Nina zapytała mnie, czy jestem żonaty. Odparłem, że oczywiście, trudno, abym w moim wieku był jeszcze kawalerem, to raczej chyba byłoby nienormalne. Ze śmiechem odparła, ze się ze mną zgadza. To by było nienormalne. Byłem zdziwiony, dlaczego pyta właśnie teraz. Odpowiedziała, że sprawdza moją szczerość, bo gdybym nie chciał odpowiedzieć, albo z odpowiedzią się wahał, to i ona chyba wahałaby się jechać ze mną do hotelu. I mogłaby jeszcze zmienić zdanie odnośnie dzisiejszego wieczoru.
Przed dziewiątą Nina wyszła trochę wcześniej, aby się wcześniej przebrać i nie wychodzić razem z innymi dziewczynami. No i pewnie zabrać Olgę. Umówiliśmy się też w takim miejscu, aby moi kumple też nas razem po wyjściu z budowy nie zobaczyli. I jak już wychodziliśmy z budowy, to zamarudziłem zaraz za bramą, że coś mi wpadło do buta i pozostałem sam na ulicy. Wszyscy spieszyli do metra. Powoli szedłem za nimi a po chwili dołączyły do mnie cichutko Nina z Olgą. Nie spiesząc się też szliśmy w stronę stacji. Kiedy zjechaliśmy do podziemi nikogo z naszych już dawno nie było. A my pojechaliśmy następnym zestawem.
Do hotelu nie dało się wejść niepostrzeżenie. Ochrona jednak zawsze wyczuwa osoby niezdecydowane. Nam samym już dawno nikt nie sprawdzał karty hotelowej, bo nasz sposób zachowania dobitnie świadczył, że mamy tutaj prawo wchodzić i wszyscy schodzili nam z drogi. Dziewczyny jednak najwyraźniej nie miały doświadczenia we wchodzeniu do takich przybytków, więc czujne oczy od razu ich wyłapały i trzeba było załatwiać formalne przepustki. Po kilkunastu minutach jakoś w końcu uporaliśmy się z tym i pojechaliśmy windą najpierw do mojego pokoju. Na korytarzu nie było nikogo, ale w pokoju był Artur. Ale mu się oczy szeroko otwarły na widok dziewczyn! Jak talerzyki spod filiżanek. Nie traciliśmy jednak czasu na zbędne gadanie. Dziewczyny wpuściliśmy do łazienki, żeby się tam coś niecoś podglansowały a sami obgadaliśmy scenariusz na pierwsze chwile. Artur nie pisał się do naszego towarzystwa, więc postanowiłem, że najpierw pójdę z nimi sam tak na godzinkę do barów w pobliżu, a potem przyjedziemy do nocnego, gdzie chłopaki mieli dzisiaj spokojnie siedzieć. No i słuchać muzyki.
Dziewczyny nie były oczywiście dzisiaj przygotowane na wieczorowo, ale nawet ta drobna korekta w łazience dobrze im zrobiła. Nina wyglądała bardzo ładnie, a i Olga co nieco zyskała. A że Artur już wcześniej był w łazience, więc już wyszedł z pokoju, a ja też szybko się opłukałem, przebrałem i poszliśmy we trójkę na skromne zwiedzanie hotelu. Szybko zaliczyliśmy dwa bary. W każdym po jakimś drinku, coś tam przegryźliśmy i idziemy dalej. Na początku nic nie mówiłem, że przecież Nina twierdziła parę dni temu, że nie pije w ogóle alkoholu. Ale w końcu nie wytrzymałem, a mając w pamięci ten wieczorny „test” mojej szczerości, otwarcie zapytałem jak to jest z jej szczerością. Nawet nie była zmieszana. Po prostu powiedziała, że do dzisiaj nie piła, a w moim towarzystwie postanowiła że coś wypije. Nie bardzo chciałem w to uwierzyć, ale co dziwne, Olga także była zdziwiona tym, że Nina wypiła dwa drinki i potwierdzała, że Nina dotąd nie piła! I ta ich rozmowa wyglądała na autentyczną! Zachowanie Niny było tak szczere i przekonujące, że albo mówiła prawdę, albo genialnie grała. Jednak raczej wszystko wskazywało na to pierwsze. Była po prostu otwarcie szczera.

retrofood
10-02-2008, 18:28
38.
Ja już miałem podkład dnia dzisiejszego spożyty na budowie i te drobne drinki na mnie działały raczej mało. Ale dziewczyny wyraźnie się ożywiły, robiło się nam weselej i wreszcie rzuciłem hasło wyjechania na szczyt do baru nocnego. Oporów już nie było. Dziewczyny postanowiły że jedziemy.
Już w drzwiach wejściowych zostaliśmy dostrzeżeni przez resztę towarzystwa. Zresztą, nie było to bardzo trudne, bo dzisiaj tłoku nie było. A poza tym niby Artur miał milczeć o tym, że jesteśmy w hotelu, ale jednak pewnie nie wytrzymał i powiedział, więc reszta pewnie z nudów obserwowała te drzwi. Ale za to powitały nas głośne okrzyki i większość rzuciła się przystawiać fotele do stolika, oczywiście nie dla mnie tylko dla dziewczyn. I już po chwili okazało się, ze na fotel dla mnie nie ma miejsca. I tak przez parę minut kumple pokpili sobie ze mnie, za karę, że nikomu nic wcześniej nie mówiłem jaki numer ja tu szykuję i po chwili sytuacja się unormowała. Znalazło się miejsce, znalazł się fotel i siedzieliśmy już wszyscy razem.
Nina od razu usłyszała jakąś nową muzykę. Kiedy zapytała, czy to nasza, no to oczywiście Mirek wyskoczył, że to głównie jego kasety są teraz w barze używane i tak powoli, powoli, załoga, a było oprócz mnie jeszcze sześciu kolegów, zaczęła przejmować inicjatywę w rozmowie i prowadzeniu imprezy. Rzadko udawało mi się coś z dziewczynami zagadać, bo zresztą po chwili zaczęły się tańce, a kolejka chętnych była długa. Niespecjalnie się tym przejmowałem, bo po pierwsze trochę chciałem, aby dziewczyny dobrze się bawiły, przy czym niekoniecznie ze mną, a jak dotąd krzywda żadna im się nie działa, a po drugie dyskretne słowa Zbyszka przy kolacji trochę mnie uspokajały, że Janek nie ustąpi tu podchodom chłopaków i wszystko zostanie tak jak jest.
Czas nam mijał dość szybko. Kiedy było już dobrze po północy, Nina nagle zostawiła towarzystwo na parkiecie i podeszła do mnie, mówiąc, że chce do pokoju po płaszcze i że jadą z Olgą do domu. Byłem zaskoczony i zdziwiony. Zaproponowałem, aby zostały, ze im odstąpię swoje łóżko i prześpią się w moim pokoju. Wtedy szybko odparła, że to nie wchodziło i nie wchodzi w grę. Bawiły się dobrze, wszystko jest w porządku, ale jeszcze muszą zdążyć do metra, bo tak sobie wcześniej zaplanowały.
Nie widziałem większego sensu dalszej dyskusji. Szybko pożegnaliśmy się z załogą i zjechaliśmy na dół, do mojego pokoju. Dziewczyny pozabierały swoje rzeczy i poszliśmy do wyjścia. Przed hotelem zawsze czekało stado taksówek, więc bez problemów odwiozłem dziewczyny do metra, spokojnie zdążyliśmy przed godziną pierwszą (o pierwszej zamykali wejścia), pożegnaliśmy się, one zeszły pod ziemię, a ja spokojnie wróciłem do hotelu.
Rano na budowie odwiedziny te stały się sensacją dnia. O niczym innym nie mówiono tylko o tym. Przede wszystkim zdziwione były pozostałe Rosjanki. Przychodziły dopytywać się Niny przede wszystkim czy to prawda, a potem czy jakaś krzywda się jej nie działa, czy ona sama dobrowolnie poszła ... no a później to już o wrażenia.
Na początku byłem zdziwiony, bo okazywało się, że w zasadzie to dotychczas chyba jednak w takich zwykłych rozmowach, to najwięcej paplałem ja z Niną, reszta chyba była bardziej milcząca, bo te dziewczyny nic prawie o tych swoich partnerach z pracy nie wiedziały, albo wiedziały same podstawowe sprawy. Natomiast ktoś im wbił do głów wyobrażenia o nas – Polakach – jakieś mityczne, że możemy być niebezpieczni, że trzeba nas trzymać na dystans, ze lepiej się z nami nie zadawać. A zorientowałem się z tego, że większość przychodzących do Niny nie zdawała sobie chyba sprawy z tego, że ja dość dobrze już rozumiem po rosyjsku. Zresztą Nina odpowiadała głośno i otwarcie, opowiadała o wczorajszym wieczorze wcale się mnie nie krępując, co zachęcało je też do głośnego zadawania pytań. Ja tam robiłem swoje na ścianie, niby nie zwracałem na te przychodzące uwagi i tak wysłuchiwałem tych wszystkich pytań. Na razie panował stan totalnego poruszenia i zdziwienia wśród Rosjanek i ogromnego ożywienia wśród Polaków. No bo sprawa ta wszystkim naocznie uzmysłowiła jakie potencjalne „możliwości” mają pod ręką. A ponieważ to ja byłem sprawcą tego poruszenia, to już podczas obiadu niemal pokazywali mnie na stołówce palcami. Bo temat wyszedł poza firmę i chociaż nikt z innych firm w naszym hotelu nie mieszkał, to jednak jakoś się tam wszyscy kontaktowali i żadnej wiadomości nie udawało się dłużej utrzymać w tajemnicy. Już wtedy po obiedzie podszedł do mnie pierwszy oferent, który zaproponował 100 dolarów, jeśli mu załatwię wieczór z Niną sam na sam, no a potem noc. A co to było 100 dolarów, to już pisałem. Te pieniądze wystarczyły mi na dwa tygodnie balowania bez ograniczeń i wystarczyło jeszcze na wszelkie niezbędne zakupy. Pośmiałem trochę z gościa i powiedziałem, że przekażę Ninie propozycję i mu jutro odpowiem.
No a z Niną to rano zaczęło się po prostu normalnie, jak gdyby nigdy nic, albo jakby to było któryś tam raz z kolei. Kiedy się pojawiła w pokoju, po prostu zapytałem jak dojechały i jak się spało. Okazało się, ze Nina spędziła noc u Olgi, a do domu nie jechała, bo ma za daleko. Wyjaśniła, że taki scenariusz stosują w różnych okazjach, bo Olga jest rozwódką, mieszka tylko z dorosłą córką i to tylko teoretycznie, bo córka tańczy w jakimś tam zespole i wyjechała gdzieś na Syberię. Więc chata jest swobodna i wygodna. A potem mieliśmy mało okazji do rozmowy, bo coraz to ktoś zaglądał, więc i nawet groźba wpadki przed Manfredem była większa i należało bardziej przyłożyć się do pracy. Rozmowy musiałem odłożyć na później.

retrofood
11-02-2008, 00:48
39.
Podczas obiadu na stołówce dało się zauważyć także większe poruszenie wśród naszej grupy. Chłopaki zachęceni moim powodzeniem bez skrępowania zapraszali teraz pozostałe dziewczyny na wieczór do siebie. Śmiechu było co niemiara, bo dziewczyny, wyraźnie zaskoczone nie bardzo wiedziały jak zareagować, a oni bez przerwy powoływali się na Ninę, aby świadczyła, ze w hotelu nie biją, nie gryzą, nie robią niczego na złość, no i nie gwałcą (no chyba, że na życzenie). Szybko też dogadali się z Niną jak jest po rosyjsku „gwałcić” i w ogóle to ubaw był przedni. Właściwie to zaczęli Ninę traktować jak maskotkę i koleżankę, co jej się wyraźnie spodobało. Było widać, że lubi być obiektem zainteresowania, a i dyrygowanie innymi nie jest jej obce. Jednak mimo tych wszystkich rozmówek i zdarzeń cały czas trzymała się blisko mnie i nie dawała odczuć, że mnie już nie potrzebuje. Obiad zjedliśmy razem i razem wracaliśmy na obiekt. Po drodze Nina powiedziała, że musi zadzwonić do domu. Na ulicy co trochę były rzędy automatów, więc technicznie pewnie nie sprawiało to problemów. Ja z nich dotąd nie korzystałem, bo nie było do kogo dzwonić. Nina zatrzymała się przy jednym z nich i chyba bez problemów dodzwoniła się gdzie chciała, bo po chwili dołączyła do mnie, mówiąc że wszystko jest w porządku.
Oczywiście, po drodze odwiedziłem babulkę aby odnowić zapasy. Kiedy podawała mi butelkę, rzuciła pytająco oczami na stojącą obok kiosku Ninę i popatrzyła na mnie. Zrobiłem tylko nieznaczny gest niewiedzy wzruszając ramionami. Ładna – szepnęła tylko cichutko babulka z aprobatą i podała mi butelkę. Pożegnałem ją uśmiechem.
Po obiedzie wpadł do nas do pokoju Zenek. Jak zwykle głośny i otwarty od razu rzucił się do Niny z udawanymi pretensjami, że tyle razy ja zapraszał, a ona nic, a tu dowiaduje się, że jednak z innymi to może, a z nim nie. Ale Nina już sobie nie pozwalała na milczenie. Było przyjemnością popatrzeć i posłuchać jak się udawanie kłócą, jak mu tłumaczy, że nie chce być u niego szóstą czy ósmą z kolei (bo Zenek zawsze podobno zapowiadał, że jak Nina nie pójdzie to znajdzie sobie inną), a moje zaproszenie przyjęła, bo tu jest pierwszą i już. Zenek oczywiście z pustymi rękami nie przyszedł, więc na zgodę zaproponował po jednym no i wypiliśmy! Nina też! Pierwszy raz na budowie! Zaraz to zresztą skomentowała, że zepsuliśmy ją doszczętnie, no ale z takimi chłopakami to i zgrzeszyć nie żal. I tak pogadaliśmy chwilę, pożartowali, ale nie należało przesadzać. Zenek poszedł, a my zabraliśmy się do nadrabiania zaległości. Nina pewnie lekko pobudzona wypitym alkoholem tak energicznie zaczęła pracować, że przecięła sobie nożem palec. Dobrze, że ja też miałem na początku parę takich przypadków, więc podstawowy zestaw sanitarny był zawsze w pakiecie razem z narzędziami, tak, że opatrzyłem jej ten palec i kleiliśmy dalej. W końcu przyszło mi do głowy, żeby... może tak powtórzyć wczorajszy wieczór. Zapytałem Niny co o tym sądzi. Odmówiła od razu. Dzisiaj musi jechać do siebie i nie ma innego wyjścia. Nie nalegałem, bo i po co.
Później jeszcze mieliśmy małą niespodziankę. Przyszedł do nas Janek. Od razu zwrócił się do Niny ze stwierdzeniem, że słyszy po budowie to i owo i czy czasami jakaś krzywda się jej nie dzieje ode mnie lub od kogo innego. Nina oczywiście zaprzeczyła, ze śmiechem pokazała mu nawet palec, udowadniając że wszelka pomoc jest jej udzielana na bieżąco i stwierdziła, że żadnych zmian sobie nie życzy. Janek udając, że mu kamień z serca spada, był strasznie zadowolony i zadeklarował się na jeszcze jednego obrońcę jej szczęścia. I zapowiedział, że gdybym jej robił krzywdę, to natychmiast niech się do niego zgłosi, to on sobie ze mną poradzi. Powiedziałem Jankowi, że dobrze gada i zaproponowałem mu lufkę. Odmówił jednak. Janek, będąc mizernej konstrukcji fizycznej, konsekwentnie nie pił na budowie ani jednego. Po prostu nigdy nie był pewny, czy mu się film nie urwie już po drugim. I dobrze postępował. Jak chciał to nadrabiał w hotelu. Tam go widzieli tylko sami swoi.
I takie to historyjki działy się tego dnia. Na kolacji Nina zapytała mnie, czy mogę ją wcześniej dzisiaj zwolnić z pracy, bo chciałaby pojechać do domu. Nie miałem nic przeciwko, ale to należało poprzeć innymi uzgodnieniami, a nie ze mną. Po cichu ściągnęliśmy na bok Janka, który też był na kolacji i uprzedziliśmy o wszystkim. Janek się zgodził, chociaż nie był pewien, czy Manfred nas nie sprawdzi. W razie czego obiecał pomoc.
No i po kolacji Nina nie wróciła już na budowę. Dotrwałem sam do dziewiątej i tak zakończył się kolejny dzień pracy. A w naszym pobytowym hotelu? Też to samo. Nocny bar, tyle, że w męskim gronie.

magi
11-02-2008, 09:56
To gdzie to streszczenie :roll[/b]

retrofood
11-02-2008, 11:21
To gdzie to streszczenie :roll[/b]

czytaj od pierwszego postu.
to (podobno) jest streszczenie ... życia :lol: :lol: :lol:

magi
11-02-2008, 13:29
To gdzie to streszczenie :roll[/b]

czytaj od pierwszego postu.
to (podobno) jest streszczenie ... życia :lol: :lol: :lol:
Mądrala :evil:
A przeczytam!!! :x

:lol:

retrofood
12-02-2008, 06:53
40.
Rano znów miałem strasznego kaca. Znowu wczoraj ktoś wpadł na idiotyczny pomysł, aby pić jakiegoś Napoleona. Nigdy więcej takich „fachowców”. Na samo wspomnienie tego aromatu jakoś ciągnęło mnie do łazienki, której tu przecież nie było. Sterczały tylko końcówki rur. A była przecież w barze świetna wódka McCormick, po której głowa nie bolała, ale jakaś cholera przyniosła na stolik tego Napoleona. Wszyscy mieli podobne objawy i już po drodze, jeszcze będąc w metrze, z Mirkiem i ze Staszkiem ustalaliśmy, że więcej do takiego sobiepaństwa nie dopuścimy. Pewnie to był Grzesiek, bo on był amatorem wszelkich głupot trunkowych, twierdził czasami nawet, że kulturalni ludzie, to piją drinki, a nie gorzałę. Co on wie, wymoczek, na temat kultury budowlanej. Niech tak dłużej popije tych Napoleonów, to mu przejdzie. Chociaż chyba nie. On nie jest taki głupi, aby tego nie wiedzieć. On to wie, ale nie może mi darować tej „styczki” z krzywą tapetą, kiedy nie umiał sobie z nią poradzić i ja musiałem to prostować. Od tego czasu w zasadzie nigdy się ze mną nie zgadzał, no chyba że musiał. Ale stara się mieć zawsze odmienne zdanie. Chociaż kiedy tematy naszych zainteresowań nie są zbieżne, to idzie z nim żyć.
Nina pojawiła się rano cała w skowronkach. Szczebiotała od samego wejścia, aż ją musiałem uciszać, tak mi głowa pękała. Dobrze, że w pakiecie miałem jeszcze Alka – Prim, którego solidny zapas przywiozłem z Polski i używałem dotąd nader oszczędnie. Rozpuściłem dwie tabletki, wypiłem i za chwilę przyszła ulga. Nina z uwagą obserwowała moje zabiegi i moje zachowanie. Wszystko jej musiałem wytłumaczyć: co robię, po co i dlaczego. Była zdziwiona, że istnieją jakieś tabletki na kaca. W zamian za to przejęła jednak cały ciężar roboty na siebie i nie marudziła, tylko kleiła sama. Dobrą miałem pomocniczkę. Po chwili mój stan poprawił się jednak na tyle, że mogłem już ruszać głową bez groźby jej oderwania, więc wziąłem się do pomocy. Zaczęliśmy rozmawiać. Bez ogródek zarzuciłem Ninie, że tak to się właśnie dzieje, jak mnie zostawia samego i nie ma mnie kto pilnować. Pośmiała się trochę, pożartowała, ale w końcu już przed obiadem, powiedziała, że jak bardzo będę się starał, to może mi się udać powtórka zaproszenia przedwczorajszego. Mimo, że w tzw. międzyczasie czymś tam „zaleczaliśmy” z chłopakami wczorajsze „rany”, to otrzeźwiałem błyskawicznie, bo szczerze powiedziawszy jakoś niezbyt brałem to pod uwagę. Między innymi zwróciłem uwagę na to, że Nina nic dzisiaj nie mówiła po przyjściu o sytuacji w domu. Przecież tylko raz wtedy powiedziała mi, że niedawno wyszła za mąż i więcej na ten temat między nami mowy nie było. Czegoś tu nie rozumiałem. To w końcu ma męża na co dzień czy nie? Przecież poprzednią noc spędziła poza domem, bo u Olgi. A on gdzie był? I teraz powtórka? Coś mi się tu nie zgadzało, ale nie mogłem się zdecydować, czy zapytać otwarcie, czy czekać aż sama powie. No i ja nie pytałem, a ona nie mówiła. Dotrwaliśmy tak do obiadu.
W drodze na obiad trwał spektakl dnia wczorajszego. Trochę mi wstyd było za moich rodaków z innych firm, bo zaczepiali dziewczyny dość głośno i wulgarnie, jakby nie widząc, że nie idą same, tylko w naszym towarzystwie. Czasem na niektóre teksty tylko wypadało się odwrócić i walnąć gościa w zęby, no ale co by to dało? Musieliśmy wytrzymywać. Piszę „musieliśmy” bo to dotyczyło nie tylko Niny, ale i innych dziewczyn, które szły z kumplami i na stołówce z chłopakami wymieniliśmy na ten temat poglądy. Chociaż... dopiero na stołówce zauważyłem, że i one mimowolnie pewnie, troszkę się do tego przyczyniły. Po prostu dzisiaj do pracy przyszły niemal w pełnym makijażu! Wyglądały fajnie, ale... pewnie nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni.
Na obiedzie Mirek nie puścił Niny do mojego stolika, tylko zaciągnął ją do swojego, mówiąc, że musi przekonać jego Galę do przyjęcia zaproszenia. Bo Gala się boi przyjść do hotelu. Nie protestowałem, wiedząc, że Mirek jest w stanie zrobić z tej sytuacji świetny kabaret, który będziemy parę dni wspominać. Mirek nie był złośliwy, ani bezczelny, lubił się bawić nikogo nie obrażając, ani nie urażając. Tak więc tylko z pewnej odległości obserwowałem najweselszy stolik na stołówce, sam spokojnie jedząc obiad. Miałem za to czas spokojnie porozmawiać chwilę z Arturem, bo chociaż mieszkaliśmy w jednym pokoju, to jakoś niespecjalnie był czas na to aby tylko we dwóch pogadać. Zapytałem go otwarcie, czy ma coś przeciwko temu, aby ewentualne zaproszone dziewczyny zostały w nocy u nas w pokoju. Powiedział ze śmiechem, ze jak mu do łóżka wchodzić nie będą, to nie ma nic przeciwko. Ale sam chce spokojnie spać, bo już nie wyrabia. Zapytałem, czy się znowu gdzieś nie zatrzyma, bo w tym tygodniu chyba dwie noce nie spał w pokoju, ale odparł, że sprawa jest nieaktualna i dalszej swojej nieobecności nie przewiduje. Kurcze, Artur zwąchał się z chłopakami z Oktiabrskiej i tam pewnie spędził trochę czasu, ale żadnymi konkretami sypać nie chciał. Jego sprawa. Mnie tam do niczego szczegóły nie były potrzebne. No, gdyby mnie wołał do pomocy, to bym się zainteresował, a tak – po co?

retrofood
13-02-2008, 21:42
41.
Z obiadu wracaliśmy całą naszą grupą. Z toczonej rozmowy zorientowałem się, że Nina jest zaproszona dzisiaj do baru, a Gala się opiera i nie zgadza. Oczywiście, zaproszenie pochodziło od Mirka. Nina jakoś nic nie mówiła o naszej rozmowie i w końcu sam zacząłem wątpić, czy pojedzie ze mną czy w innym charakterze. Ale robiłem dobrą minę do złej gry, bo samopoczucie jeszcze do normy całkiem nie powróciło, a zjedzony obiad również nie nastrajał do jakichś gwałtowniejszych dyskusji. Wróciliśmy więc na budowę – ja do codziennego porządku, czyli drzemki, a Nina gdzieś tam jeszcze dyskutowała na korytarzu. Tyle pamiętam, bo zaraz zasnąłem.
Obudziła mnie dopiero, gdy po korytarzu przeszły jakieś sygnały o zbliżających się nadzorcach, a że chyba była w pokoju już wcześniej, to praca była w toku i po minucie nic nie wskazywało, że przed chwilą spałem. Kleiliśmy zgodnym rytmem, coś tam rozmawiając, ale w rozmowie nie zauważyłem jakiejś zmiany w jej zachowaniu. Więc kiedy już uspokoiło się po kontroli i spokojnie kleiliśmy ścianę, to niby żartem zapytałem czyje zaproszenie w końcu przyjmuje. Oburzyła się, że śmiem wątpić. Powiedziała, że tylko moje i innych opcji nie przewiduje. Trudno się więc dziwić, że dobry nastrój mi wrócił. W końcu nikt nie lubi przegrywać w żadnej grze, a tu już zaczynałem mieć wątpliwości. Było to chyba tak widoczne, że Nina zrozumiała wtedy, że jej zachowanie mogło być różnie odbierane nie tylko przez mnie ale i przez otoczenie, bo sama zaczęła temat kontynuować. Zaczęła mi wyjaśniać, że jest „starą” wychowawczynią pionierów radzieckich (to małolaty, takie do 12 lat) i praca z grupą to jej żywioł. Że ona nie lubi w grupie milczków, albo jakichś opuszczonych i stara się zawsze ich rozruszać. Stąd u niej takie zachowania. I nie należy ich z niczym mieszać.
Nie starałem się przedłużać niepotrzebnie jej wyjaśnień, abym nie wychodził na jakiegoś zazdrośnika, zresztą nie miałem takich praw. Szybko więc skręciłem na bezpieczniejsze tematy właśnie z tamtych lat. No i Nina opowiedziała, jak to będąc młodą 15-to letnią dziewczyną niemal z gór Kaukazu, Kozaczką mieszkającą w kozackiej stanicy, odpowiedziała na apel sowieckiego Komsomołu o udział młodzieży w przygotowaniach do Olimpiady w Moskwie. Wszystkim młodym, którzy dotrwaliby do końca przygotowań oferowano mieszkanie w Moskwie i zameldowanie. Rzeczy niesłychane, bo przybyszowi z terenu dostać moskiewski meldunek było wtedy niesłychanie trudno, niemal niemożliwe. No ale wtedy władze miały takie potrzeby i taki program stworzono.
Nina była zbyt młoda na prace na budowie, więc oprócz obowiązku kontynuowania nauki dostała właśnie komsomolskie zadanie pracy z dziećmi budowniczych po godzinach nauki. A że jakoś jej szło, to tym sposobem po czterech latach dorobiła się zameldowania w Moskwie i samodzielnego mieszkania. Przy okazji okazało się, że z wykształcenia jest ... elektronikiem. Ale kiedy nadeszły czasy kryzysu, płaca w państwowych zakładach nie dość, że mizerna, to jeszcze dawana nieregularnie nie starczała na życie i należało szybko szukać jakichś pieniędzy. Najłatwiej było w budownictwie, tu zawsze brakowało rąk do pracy, a powstające prywatne firmy płaciły w rzeczywistości kilkakrotnie więcej niż oficjalnie. Więc wyboru praktycznie nie miała. Tym bardziej, że w tej branży w Rosji zdecydowana większość pracowników to ... kobiety i jest to sytuacja całkowicie normalna! Byłem tym bardzo zdziwiony. A Nina powiedziała, że jest strasznie zdziwiona i zaskoczona, że polskie kobiety nie pracują na budowach! Ciekawe, prawda?
Z początków budowlanej kariery datowała się też jej znajomość z Olgą, na którą trafiła w swoich początkach i która bezinteresownie ochraniała ją i pomagała początkowo, aby nie zapłaciła „frycowego” i nie dawała się oszukiwać więcej niż to standardowo było przyjęte. Nina nie miała trudności w zachowaniu rosyjskiej jakości pracy, więc pracowała w coraz lepszych firmach i właśnie dzięki temu znalazła się na tej budowie, bo podobno Austriacy kilka innych podobno wcześniej odrzucili. No i Olgę na siłę ściągnęła też na budowę, bo szefostwo jej nie chciało, ale z kolei ona się uparła, że sama nie pójdzie i ustąpili. Teraz rozumiałem, że i Olga pewnie wiele jej zawdzięcza, co też układ ten robiło jasnym i zrozumiałe było ich wzajemne zaufanie.
Przed kolacją jakoś tak już normalnie zaczęliśmy rozmawiać o wieczorze i wspominać poprzedni pobyt w barze. Nina zaczęła głośno planować jakieś zabawy i tańce, ale okazało się że do nich jest potrzebna jakaś specjalna muzyka. Doszła więc do wniosku, że to dopiero na następny raz, bo wtedy przyniesie kasety z domu. I tak w całkowitej zgodzie doczekaliśmy kolacji.

magi
13-02-2008, 21:44
No kurka musisz pisać :evil:
Jak ja mam nadrobić jak Ty mi tutaj cały czas kłody pod nogi rzucasz.
Zrób sobie ... wakacje :D

retrofood
13-02-2008, 22:05
No kurka musisz pisać :evil:
Jak ja mam nadrobić jak Ty mi tutaj cały czas kłody pod nogi rzucasz.
Zrób sobie ... wakacje :D

nie mogę, wielki seks nadchodzi!!!!!

magi
13-02-2008, 22:06
No kurka musisz pisać :evil:
Jak ja mam nadrobić jak Ty mi tutaj cały czas kłody pod nogi rzucasz.
Zrób sobie ... wakacje :D

nie mogę, wielki seks nadchodzi!!!!!

dzień, nie dwa dni zwłoki, plisssss :D

an-bud
13-02-2008, 22:38
No kurka musisz pisać :evil:
Jak ja mam nadrobić jak Ty mi tutaj cały czas kłody pod nogi rzucasz.
Zrób sobie ... wakacje :D

nie mogę, wielki seks nadchodzi!!!!!

dzień, nie dwa dni zwłoki, plisssss :D
Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee

galka
14-02-2008, 07:48
żadnych zwłok przy seksie

tomek1950
14-02-2008, 08:57
Bez trupa. :wink: :D

adam_mk
14-02-2008, 09:11
:lol:
A.M.

Krzysztofik
14-02-2008, 09:50
Pal licho z seksem. :wink:
Retrofood, Ty masz wogóle wątrobe? :D
Odnośnie seksu, tu też można wklejać zdjęcia :wink: .
Będzie powieść z obrazkami :roll:

retrofood
14-02-2008, 09:57
Pal licho z seksem. :wink:
Retrofood, Ty masz wogóle wątrobe? :D

niby dlaczego mam nie mieć? :o
wątroby się niszczą od literków a nie od liter ... :lol:

Krzysztofik
14-02-2008, 10:03
Pal licho z seksem. :wink:
Retrofood, Ty masz wogóle wątrobe? :D

niby dlaczego mam nie mieć? :o
wątroby się niszczą od literków a nie od liter ... :lol:
O ja naiwny. A już chciałem sprawdzać czy też wytrzymam :D .

nastka79
14-02-2008, 11:51
Ten seks to dziś w nocy??

Bo już się doczekać nie mogę...

Krzysztofik
14-02-2008, 13:02
To by była walentynkowa niespodzianka :wink: :D

magi
14-02-2008, 13:11
To by była walentynkowa niespodzianka :wink: :D
te zwloki :D

Krzysztofik
14-02-2008, 15:10
To by była walentynkowa niespodzianka :wink: :D
te zwloki :D
Skąd takie doświadczenia?
Ty lepiej czytaj właściwe(zaległe) posty, bo stracisz wątek :wink: .

tomek1950
14-02-2008, 15:27
Seks ze zwłokami to chyba zboczenie zwane nekrofilią. :o :evil: :(

adam_mk
14-02-2008, 16:09
Seksowi -TAK!
Zwłokom - NIE!
:lol:
Niech żyje!
A.M.

retrofood
14-02-2008, 16:36
42.
Na stołówce znów panowało ożywienie, ale teraz związane głównie z podchodami chłopaków do innych dziewczyn. Podchodziły one niektóre do naszego stołu i pytały Niny, czy to prawda, że znowu z Olgą wybierają się do nas. Nina śmiejąc się potwierdzała, mówiąc, że idą ze mną, bo musimy sobie jeszcze spokojnie parę spraw o tapetach wyjaśnić. A w pracy nie ma warunków, bo ... się pracuje. Dowcip się spodobał, chłopaki go podchwycili i zaraz cała grupa o niczym innym nie mówiła, tylko o konsultacjach w sprawie tapetowania. Nie wiem dalej jak te inne negocjacje się toczyły, bo poszliśmy z powrotem na budowę, oczywiście zahaczając o sklepik babuli i robiąc zaopatrzenie na teraz i na jutro. Było to wygodniejsze niż po obiedzie, bo teraz było ciemno na bramie, no i ruch oficjeli mniejszy, więc wszelkie wypukłości kombinezonów nie rzucały się tak w oczy.
Po kolacji pracy było niewiele. To znaczy była, ale... zmusić się do zrobienia czegoś było raczej trudno. Dzisiaj tym bardziej, bo załoga była bardziej ożywiona i coraz to ktoś wpadał do naszego pokoju zapytać Niny, czy nie pomoże ugadać jeszcze jakiejś koleżanki. Ale Nina stwierdziła, że oprócz Tatiany, która pracowała ze Zbyszkiem, żadnej z nich wcześniej nie znała, A Tatiana barem chyba nie zainteresowana, bo Zbyszek u nas nie mieszkał. Wreszcie przyszła pora zakończenia tego markowania i z ulgą zakończyliśmy dzień pracy.
Dzisiaj już nie kryliśmy się przed chłopakami. Razem całą grupą dobrnęliśmy do hotelu, no i niespodzianka. Nina z Olgą uprzedzone, jak mają przejść obok ochrony, spokojnie sobie poradziły. Nikt nie wołał przepustek ani innych dokumentów. A to zawsze oszczędzało trochę czasu, który można było przyjemniej wykorzystać.
Na piętrze chłopaki rozbiegli się po pokojach, a my we czwórkę, bo z Arturem, poszliśmy do siebie. Dziewczyny zajęły łazienkę, a my we dwóch, delikatnie zaczęliśmy spożywać po odrobince z ogromnej butli „pasaszok-a”. Kiedy krzyknąłem za dziewczynami, czy nie chcą się napić „pasaszoka” odkrzyknęły, że absolutnie nie i zapytały dlaczego je obrażamy.
Kiedy Nina wróciła do pokoju, to wyjaśniła nam naiwnym, że „pasaszok” to po rosyjsku pożegnanie i tutaj jako ostatni kieliszek pije się właśnie „na pasaszok” (tak jak u nas strzemiennego). I proponując wypicie „na pasaszok” po prostu dawaliśmy do zrozumienia, że je wypraszamy z pokoju. Oczywiście nie wiedziała, że to ta wódka tak się nazywa. Śmiechu było co niemiara, bo błyskawicznie skontrowałem, że chodzi o wypicie całej butli, a nie kieliszka i sytuacja się zmieniła, bo tego było jeszcze prawie dwa litry.
Teraz szybko ja doprowadziłem się do jakiego takiego ładu i pojechaliśmy na górę. W barze już się zaczynała impreza. Było znacznie ciaśniej niż przedwczoraj, ale dla nas szybko znalazły się stoliki i fotele dla kolejnych dochodzących, a nawet jak przez chwilę nie było, to nie trwało to długo. Można było posiedzieć tą chwilę na stołkach barowych. Nie minęło jednak więcej niż pół godziny, kiedy w komplecie, przy zsuniętych stolikach okupowaliśmy co najmniej jedną czwartą część powierzchni baru. No i niezły kawał parkietu od czasu do czasu. Aż dziwne, że po tylu godzinach spędzonych na drabinie chciało nam się jeszcze tańczyć...
Przebieg wieczoru był niewiele odmienny od poprzedniego. Początkowo Nina mnie nie odstępowała, ale po kilku drinkach coraz to kogoś wyciągała od stolika na parkiet, tak, aby nikt nie mógł powiedzieć, że przesiedział cały wieczór. Chłopaki także chętnie z nią rozmawiali, jakby próbując na niej swój rosyjski, więc nie miała chwili spokoju. I tak powoli, powoli, zostawałem coraz bardziej na boku, coraz mniej tańczyłem, zresztą z własnego wyboru, bo już zmęczenie się odzywało. Nina jednak obserwowała mnie uważniej niż ostatnio i w pewnej chwili podeszła z parkietu do mojego fotela i zapytała czy się znów nie obraziłem. Uspokoiłem ją, że sprawdzam jej zdolności wychowawcze i czekam kiedy i mnie rozbawi. Porwała mnie siłą na parkiet i wtedy jeszcze trochę potańczyliśmy. Ale musiałem zrobić sobie przerwę, więc podziękowałem i zostawiając ją na parkiecie wróciłem do stolików.
Tu zawsze ktoś siedział, bo jednak facetów było znacznie więcej niż dziewczyn. I chociaż w tańcach na parkiecie poszczególne grupy ciągle się mieszały, to jednak dziewczyn dla wszystkich nie wystarczało. No a z siedzącymi to się rozmawia i pije. I jakoś tak nieoczekiwanie poczułem, że chyba przekroczyłem znów normę. Byłem po prostu zalany. Na całe szczęście nie byłem chyba jedyny, bo barmanki nagle oznajmiły, że cały alkohol jest już wypity, podawać nie mają co i poprosiły o zakończenie imprezy. Taki scenariusz stosowały codziennie, regulując w ten sposób godziny zamknięcia baru w dostosowaniu do stanu gości. Tyle że to był tekst nie dla stałych bywalców takich jak ja. Na naszym stoliku jeszcze niczego nie brakowało, ale u sąsiadów nie było już nic a widziałem, że rozglądają się nie wiedząc jak się zachować.
Szybko więc przeszedłem za bar na zaplecze. Uprosiłem w ciągu minuty jeszcze butelkę, obiecując, ze więcej dziś już nic i zaniosłem sąsiadom na stolik. Należało się im. To ich dziewczyny były tak obtańcowywane przez naszych chłopaków. Byli niezmiernie wdzięczni.
Obiecali rewanż jutro, ale mi wystarczało, że sobie poprawiłem samopoczucie dobrym uczynkiem.
Impreza miała się ku końcowi. Jakoś w jej trakcie myślałem jeszcze o tym co dziewczyny dzisiaj zrobią i czy zostaną, ale gdy minęło wpół do pierwszej i nic nie mówiły o powrocie, to było jasne, że muszą spać w hotelu i przestałem się tym martwić, odkładając zmartwienia na później, tzn. gdzie i jak kto będzie spał. A teraz zbliżała się trzecia i zacząłem znów o tym myśleć. Na sali zostało niewiele osób, nawet od naszych stolików już połowa poszła do siebie i ze zdziwieniem zauważyłem, że nie ma Olgi. Nina wróciła do mnie razem z Mirkiem i Grześkiem, więc osuszaliśmy jeszcze resztki drinków. Wszyscy byli już senni, nastrój opadał. Zapytałem o Olgę. Nina odpowiedziała, że już dawno śpi pewnie w moim łóżku, bo Artur też już poszedł. Więc poszliśmy i my. Na dzisiaj bal w barze był zakończony.

macos
15-02-2008, 11:50
fajne , :D

macos
15-02-2008, 11:50
fajne , :D

macos
15-02-2008, 11:50
fajne , :D

macos
15-02-2008, 11:50
fajne , :D :wink:

macos
15-02-2008, 11:50
fajne , :D :wink:

macos
15-02-2008, 11:51
fajne , :D :wink:

Pepeg z Gumy
15-02-2008, 11:58
No,no.
Bardzo dobitny sposób wyrażania zachwytu.

nastka79
15-02-2008, 12:00
Macos, 6 x to trochę przesada, chociaż też uważam, że fajne :wink:

Cpt_Q
15-02-2008, 12:07
zauważ, że trzy razy macos dał jeden uśmieszek, a potem już dwa - czyli podoba mu się coraz bardziej...
Nam też :D :D :D

Pepeg z Gumy
15-02-2008, 12:09
A nie lebiej było napisać krótko :
"Stasiu uwielbiam Cie" ?

retrofood
15-02-2008, 14:55
a buzi?

tomek1950
15-02-2008, 15:06
Stachu, nie buzi tylko pisz...

macos
15-02-2008, 19:01
buzi :wink: przegladarka mi sie zablokowala na wysylaniu posta :oops: ale bardzo mi sie podoba , prosze o kolejna porcje :D :D :D
pozdrawiam

Pepeg z Gumy
15-02-2008, 20:23
buzi :wink: przegladarka mi sie zablokowala na wysylaniu posta :oops: ale bardzo mi sie podoba , prosze o kolejna porcje :D :D :D
pozdrawiam

Jasne! Przeglądarka :wink:

retrofood
15-02-2008, 21:32
43.
Kiedy weszliśmy do pokoju – było dokładnie tak jak Nina przewidywała. Artur spał w ubraniu na swoim tapczanie, a Olga, również ubrana, tylko bez butów - na moim. Obydwoje solidarnie lekko pochrapywali. Roześmieliśmy się na ten widok, ale nawet niezbyt ciche nasze głosy wcale ich nie ruszały. Zresztą, grało radio, które Artur kupił gdzieś tutaj i które w zasadzie stale było włączone. Oboje spali i nie zamierzali nam przeszkadzać. Problem jednak był taki, że my nie mieliśmy gdzie spać. Pozostawał jeden sposób, pościąganie poduszek, które tworzyły fotele, poukładanie ich gdzieś na podłodze i próba pospania chociaż trochę na takim posłaniu. Tyle, że jedynym miejscem do położenia było wejście od drzwi, pomiędzy łazienką a garderobą, bo w innym miejscu te poduszki pewnie porozjeżdżałyby się po całym pokoju. No, a przecież do łazienki potrzeba było jeszcze przejścia...
Postanowiłem się wykąpać, odkładając sprawę spania na później. Wszedłem do środka nawet nie próbując zamykania drzwi za sobą, bo i tak nie miały zamka. Nina weszła za mną. Też chciała się umyć. Ciepło pokoju wyraźnie mi nie służyło, byłem coraz bardziej senny i ociężały. Ostatnie drinki też zrobiły swoje i świat powoli zaczynał mi się „rozjeżdżać”. Nina chyba zauważyła, że coś się ze mną dzieje, bo zaczęła mi pomagać się rozbierać, jednocześnie przygotowując wodę w wannie na kąpiel. Była o wiele trzeźwiejsza. Te drinki, które wypiła, dawno pewnie w tańcach jej wywietrzały, a to co wypiliśmy na koniec, to tylko dodało jej humoru, bo w pewnej chwili zaczęła mnie traktować jak swojego podopiecznego pioniera sprzed lat. Zaczęła mi wydawać polecenia, a jak się ociągałem z wykonaniem, to pomagała mi je wykonać. Tak w rozbieraniu się doszedłem do slipek i próbowałem udawać, że ich nie zdejmę. Ale poradziła sobie ze mną w parę sekund i po chwili stałem przed nią golutki jak święty turecki. Ona zaś cały czas była niemal zupełnie ubrana. Teraz dostałem polecenie wejścia do wanny. No to wszedłem. Nina zakasała rękawy bluzki, pozbierała po wannie stosowne sprzęty i rozpoczęła dokładne mycie mojego ciała. To było rozkoszne. Zaczęła od mycia głowy. Jej palce z wielką zręcznością i z wielkim wyczuciem masowały moją skórę. Sięgały do wszystkich miejsc i żadnego nie pomijały. Było mi przyjemnie. Już dawno nikt tak dokładnie i z taka wprawą się mną nie zajmował. Najwyżej kiedyś w dzieciństwie. Jakieś wspomnienia z tamtych lat może i by zamajaczyły, ale kiedy Nina przeszła do twarzy, to wspominki odrzuciłem i już trochę musiałem się bronić, bo piana chwilami nie pozwalała swobodnie oddychać. Jednak wszystkie najdrobniejsze zakamarki mojego ciała, najpierw w uszach potem poza uszami, zostały umyte i opłukane. Zacząłem w końcu wręcz protestować, aby mnie chociaż w nosie nie myła, ale uciszyła mnie szybko, twierdząc, że sama wie co ma robić. Poddałem się więc bezwolnie jej zabiegom siedząc sobie już spokojnie, bo robiło mi się coraz przyjemniej i w pewnej chwili miałem wrażenie, że zamknę oczy i usnę, bo już mi się nic innego nie chce.
Nina jednak szybko wyrwała mnie z tego błogiego stanu, każąc wstać. Nie bardzo mi to szło, ale z jej pomocą w końcu się udało i stanąłem pośrodku wanny. Teraz zaczęło się misterium mycia część druga, kiedy znowu wszelkie zakamarki mojego ciała, tym razem w partii srodkowej, zostały umyte i obmasowane, a całość na koniec opłukana prysznicem i wytarta do sucha. Tyle, że wycieranie nie odbywało się już w wannie , bo w jego trakcie powoli z niej wychodziłem. Tak, że w pewnej chwili stanęliśmy naprzeciwko siebie już na suchym lądzie w łazience: ja golutki zupełnie i Nina, zupełnie ubrana. Powiedziałem jej, że za taka troskę o mnie, to jej się należy nagroda i ja pocałowałem. Nie broniła się, ale i specjalnie mnie nie zachęcała. Więc powiedziałem, że teraz się zrewanżuję i teraz ja ją umyję. Ale nie chciała. Wyciągnęła korek z wanny i woda z szumem zaczęła gdzieś odpływać w rury. I chyba ta woda tak mnie zirytowała, że nagle, mimo jej oporów, wziąłem ją na ręce i ... wrzuciłem w ubraniu do tej wanny!

magi
15-02-2008, 21:35
Czy to robisz specjalnie? :roll:

retrofood
15-02-2008, 22:03
Czy to robisz specjalnie? :roll:

w zadnym wypadku przeciw Tobie :roll:

magi
15-02-2008, 22:04
Czy to robisz specjalnie? :roll:

w zadnym wypadku przeciw Tobie :roll:

No właśnie :-?

macos
16-02-2008, 23:32
a ja ciagle sie lapie na tym ze klikam i sprawdzam czy jest kolejny odcinnek :lol:

Krzysztofik
16-02-2008, 23:40
Jak się go solidnie nie "opierdzieli" na innych wątkach to nie będzie.
Teraz kolej na Ciebie.

JacekS
17-02-2008, 10:11
macos Wysłany: Nie Lut 17, 2008 1:32 am Temat postu:

a ja ciagle sie lapie na tym ze klikam i sprawdzam czy jest kolejny odcinnek

myślę ze nie tylko Ty :oops:

tomek1950
17-02-2008, 10:49
Ja też. :D

Stachu, "Do roboty, do roboty..." :wink: :D

galka
17-02-2008, 14:41
nie pisze bo na innym wątku załatwia kozła do odczyniania uroków :lol:

Krzysztofik
17-02-2008, 15:13
Trzeba by Go tu jakoś uwiązać :roll:

macos
17-02-2008, 15:15
popieram :D

galka
17-02-2008, 15:22
kozła czy autora? :wink:

Krzysztofik
17-02-2008, 15:27
Trzeba będzie poczekać.
Najwidoczniej traktuje to forum jak ten hotel w Moskwie.
Ważne by trzeźwy wrócił. :wink:

galka
17-02-2008, 15:48
chyba coś przeoczyłam :o trzeżwy :o w którym odcinku :D

e-Mandzia
18-02-2008, 13:40
Stasiu, trzymasz mnie POD NAPIĘCIEM :wink:

matka dyrektorka
22-02-2008, 16:44
gdybyś nie pamiętał gdzie skończyłeś :wink:
............................. Powiedziałem jej, że za taka troskę o mnie, to jej się należy nagroda i ja pocałowałem. Nie broniła się, ale i specjalnie mnie nie zachęcała. Więc powiedziałem, że teraz się zrewanżuję i teraz ja ją umyję. Ale nie chciała. Wyciągnęła korek z wanny i woda z szumem zaczęła gdzieś odpływać w rury. I chyba ta woda tak mnie zirytowała, że nagle, mimo jej oporów, wziąłem ją na ręce i ... wrzuciłem w ubraniu do tej wanny!............................................ ........................???????????????????

PROSZĘ ...

tomek1950
22-02-2008, 17:17
Stachu nie ma litości. :wink:
Nina dalej moczy się w wannie. Woda wystygła i jej zimno. Zaziębi się biedaczka.
Albo rozpuści. :o

A my, czytelnicy, czekamy... :(

nastka79
22-02-2008, 21:11
Stachu nie ma litości. :wink:
Nina dalej moczy się w wannie. Woda wystygła i jej zimno. Zaziębi się biedaczka.
Albo rozpuści. :o

A my, czytelnicy, czekamy... :(

O, to, to właśnie.

matka dyrektorka
22-02-2008, 22:35
a może tu jest wątek kryminalny :roll:

władza wyjęli Ninę z wanny Stacha zamknęli za nieumyślne spowodowanie........i po opowieści :(

tomek1950
22-02-2008, 22:53
a może tu jest wątek kryminalny :roll:

władza wyjęli Ninę z wanny Stacha zamknęli za nieumyślne spowodowanie........i po opowieści :(

Oby nie, bo zapowiadało się... interesująco. :wink: :D

andzik.78
23-02-2008, 19:34
Oj uczysz cierpliwości.. :-?

retrofood
24-02-2008, 06:41
Sory, brak czasu, ostatnio pracuję 7 dni w tygodniu...

JacekS
24-02-2008, 21:05
andzik.78 Wysłany: Sob Lut 23, 2008 9:34 pm Temat postu:

Oj uczysz cierpliwości..

retrofood
Mnie to już NAPIĘCIE ZACZYNA SZKODZIĆ JAK HAMOWANIE POPĘDU PODCZAS JAZDY

weś się w garść i pisz gdzie gdzie Cię czytają i nie migaj się ,że zarobiony jezdeś :roll:

adam_mk
25-02-2008, 19:42
Drzwi wybiera... :roll:
Ciągle mu się jakieś nie podobają... :lol:
tu...
http://forum.muratordom.pl/viewtopic.php?p=2358023#2358023

Chyba... , bo co innego może mieć na myśli?.... :roll:
Adam M.

JacekS
25-02-2008, 19:51
Adam dzięki za link :lol:

Pzrynajmniej Oko pociesze :o
jeszcze tego tematu nie odwiedzałem od momentu rejestracji na forum muratora :oops:

Kurde chyba nie jestem samcem :oops:

adam_mk
25-02-2008, 20:03
Co masz na rozumie?!
:o
Problem z sadzeniem drzewa?! :o

Zielonym do góry!
Adam M.

JacekS
25-02-2008, 20:26
Adam że zielonym do góry to ja wiem tylko ciężko mi korzenia namacać

retrofood
25-02-2008, 20:57
bo w zimie się kurczą...
poczekaj do wiosny.

JacekS
25-02-2008, 21:08
retrofood Wysłany: Pon Lut 25, 2008 10:57 pm Temat postu:

bo w zimie się kurczą...
poczekaj do wiosny.

My tu przerywniki robimy o sadzeniu korzenia a Ty nadal się obsuwasz
Napisz wreszcie jak się ma sadzenie głównego bohatera

retrofood
25-02-2008, 21:20
nie mam po prostu tyle czasu naraz, aby napisać cały odcinek, ani nie mam spokoju, bo ...
takie układy sie porobiły...
może coś pod koniec tygodnia...

tomek1950
25-02-2008, 21:29
Stachu, rozumiem, "langsam" jak mawiali staroni Rosjanie. Poczekamy.
Tylko do cholery wyjmij Ninę z wanny!!!! :evil: :D :D :D :D :wink:

Sloneczko
25-02-2008, 21:54
Spokojnie, w końcu ją wyjmie. On lubi się droczyć (a mówi że jest "dziadkiem") ;)

tomek1950
25-02-2008, 22:15
Słoneczko, ja też jestem dziadkiem x 4, ale nie pozwoliłbym Ninie tak długo leżeć w zimnej wodzie. :o :evil:
Chętnie sam bym ją z tej wanny wyjął... :o :wink: :lol:

maksiu
26-02-2008, 12:22
Słoneczko, ja też jestem dziadkiem x 4, ale nie pozwoliłbym Ninie tak długo leżeć w zimnej wodzie. :o :evil:
Chętnie sam bym ją z tej wanny wyjął... :o :wink: :lol:

Tomku.. to może wyjmij Ninę, a jak Stach będzie mógł ciągnąć opowieść dalej, to się ją znowu... umoczy ;)
pozdrawiam
m.

matka dyrektorka
02-03-2008, 09:14
nie mam po prostu tyle czasu naraz, aby napisać cały odcinek, ani nie mam spokoju, bo ...
takie układy sie porobiły...
może coś pod koniec tygodnia...

tydzień się kończy......

1950
02-03-2008, 21:19
powiem tak,
srasz se w papiery,
i nie licz na coś za latryną :-?

matka dyrektorka
02-03-2008, 21:36
a tydzień kończy się jeszcze bardziej ....

Sloneczko
03-03-2008, 00:03
Pewnie ją utopił i nie wie co powiedzieć.

matka dyrektorka
03-03-2008, 16:42
a może tą drugą się zajął ...

Krzysztofik
03-03-2008, 17:46
OK, retrofood.
Podaj ten numer konta.
Nie będziemy sie targować. :roll:

galka
03-03-2008, 20:50
A może to jest taka stop-klatka dla forumowiczów a w tej łazience dzieją się cuda i dziwy :o

adam_mk
03-03-2008, 22:29
Znalazł czas....
Polazł i sprawdził....
Nie było co wyciągać bo.. nie umiała pływać....
:roll:
Teraz nie wie co z nią zrobić.
Pewnie myśli...
Adam M.

matka dyrektorka
03-03-2008, 22:29
od razu dziwy :o Nina to porządna dziewczyna :wink:

retrofood
03-03-2008, 22:48
44.
Wydawało mi się, że zrobiłem dobry dowcip, nawet Nina zaczęła się śmiać. Ale już po chwili śmiech zaczął mi zamierać na ustach i nawet lekko otrzeźwiałem. Bo zdałem sobie sprawę, że Nina po prostu nie ma się w co przebrać! Ale myśli te przeleciały błyskawicą przez moją głowę i po chwili znowu zwyciężyła rzeczywistość. A rzeczywistość powoli i ciężko próbowała podnieść się z wanny. Jej nasiąknięte wodą ubranie lekkie nie była i wyraźnie spowalniało jej ruchy. Wreszcie z moją pomocą Nina stanęła w wannie. Widok był komiczny i ona sama nie potrafiła w tej sytuacji zachować powagi. Powoli jednak zaczynała zdejmować z siebie poszczególne elementy przyodziewku, wyżymała je z grubsza i odkładała na brzeg wanny. Nie będę ukrywał, że musiałem jej w tym pomagać, bo wszystko lepiło się do jej ciała i utrudniało jakiekolwiek manewry. Wreszcie doszliśmy do bielizny. Króciutka jak mgnienie oka chwila jej wahania i biustonosz oraz figi powędrowały również na stertę. Nina stała w wannie naga, jak ją Pan Bóg stworzył.
Teraz wreszcie uwolniona od krepującej jej ruchy odzieży zaczęła poruszać się energiczniej. Woda z wanny zdążyła już spłynąć, więc zatkała korek i odkręciła kurki nalewając do wanny świeżej wody i spokojnie zaczęła się myć. Jednocześnie, bez jakieś wielkiego gniewu w głosie, zaczęła mnie ochrzaniać, mówiąc to co sam już dobrze wiedziałem, że za półtorej godziny powinniśmy jechać na budowę, a ona przecież nie ma się w co przebrać. A za godzinę jej odzież przecież nie wyschnie. Udawałem, że chcę naprawić mój błąd i jej to jakoś wynagrodzić, więc rzuciłem się ... do mycia jej pleców. Nie protestowała, ale i specjalnie nie sprawiała wrażenia, że tylko na to czekała. Moje zabiegi przyjmowała dość obojętnie, a może mi się tak wydawało? Wreszcie moje dłonie ślizgając się po namydlonych plecach jakoś „zjechały” do przodu i objęły jej piersi, delikatnie je pieszcząc. Popatrzyła na mnie jakoś tak figlarnie i powiedziała spokojnie: „ty nie budź we mnie lwa, bo będziesz żałował”. Roześmiałem się i zapytałem, dlaczego niby mam żałować. Rozbawiona Nina odparła, że młody jestem, mógłbym pożyć jeszcze... a takie błędy robię, że chyba żywy z Moskwy nie wyjadę.
Zostawiłem tą kwestię w spokoju, bo nic mądrego do głowy w odpowiedzi mi nie przychodziło. Przecież cały czas sterczałem golutki przy wannie z zawartością ładnej, młodej, myjącej się dziewczyny, która wprawdzie najpierw siedziała we wannie, ale właśnie wstała i kończyła mycie ciała, a następnie wyszła z wanny i zaczęła się wycierać. Usiadłem na krawędzi wanny i trochę jej w tym próbowałem pomagać, ale sama lepiej sobie dawała radę. Wreszcie nie wytrzymałem i schwyciwszy ręcznik przyciągnąłem ją do siebie. Jej rozbawienie znikło, kiedy zaczęliśmy się całować. Początkowo jakby nie była zdecydowana, ale po chwili oddawała pocałunki mocno i zdecydowanie. A potem wszystko potoczyło się już jakoś samo i dokładnie nie pamiętam jak. Pomogłem jej nogom mnie opleść, a po chwili sam usiadłem dalej na wannie. Nina usiadła mi na kolanach, a za chwilę stało się. Kochaliśmy się szybko i żarłocznie, w strasznie niewygodnych warunkach, niewiele dbając o to, czy pozostali lokatorzy pokoju faktycznie śpią czy tylko udają.
Nie trwało to długo, bo nie mogło. Zbyt długą przerwę miałem. Nina przyjęła ten fakt ze zrozumieniem. Poprosiła abym dał jej chwilę czasu na uporządkowanie ciuchów, które dotąd leżały na wannie. Założyłem slipy i wyszedłem do pokoju. Arek i Olga spali i nic nie wyglądało na to, by cokolwiek im przeszkadzało. Zacząłem więc szykować jakieś posłanie dla nas. Pozdejmowałem z foteli poduszki i ułożyłem w przejściu tak, że tworzyły całkiem miękką płaszczyznę. Poprzynosiłem pościel z mojego tapczanu, bo Olga spała na nim w ubraniu i przecież nic nie było jej potrzebne. Zrobiło się w ten sposób całkiem sympatyczne legowisko, tym bardziej, że niewidoczne z obydwu tapczaników w pokoju. Kiedy ja kończyłem przygotowania, Nina zakończyła też porządki w łazience i przyszła do pokoju. W łazience ubrała się a mojego t-shirta, który sięgał jej ciut powyżej kolana, tak, że prezentowała się jak w sympatycznej mini sukience. Wyglądała tak atrakcyjnie, że nie mogłem się powstrzymać. Szybko padliśmy na przygotowane posłanie. Tym razem warunki pozwalały na delektowanie się naszymi ciałami. Nina trochę mnie zaskoczyła. Przyjemnie zaskoczyła. O ile dotąd ciągle okazywała jakiś jednak dystans, to teraz całe jej zawstydzenie jakoś znikło. Zachowywała i kochała się tak naturalnie i bez skrępowania, że stanowiło to dodatkowy bodziec podniecający. Poznałem wtedy jeszcze jedną jej cechę. Kiedy dochodziła do orgazmu, to normalnie krzyczała na głos. Byłem początkowo tak zaskoczony, że omal nie przerwałem pieszczot. Dopiero jej gwałtowne przyciągnięcie mnie w tym momencie spowodowało, że zrozumiałem. Ale i tak musiałem dłonią zakrywać jej usta, bo pobudziłaby pół piętra.
Kiedy po chwili odpoczynku zapytała mnie cicho czy głośno krzyczała, potwierdziłem. Powiedziała, że nie jest w stanie się wtedy kontrolować, ani ocenić, czy krzyczy naprawdę, czy tylko jej się wydaje. Ale nie rozmawialiśmy wtedy długo, bo szybko przyszło odprężenie i przytuleni do siebie po prostu zasnęliśmy.

an-bud
03-03-2008, 23:11
:D :D :D

matka dyrektorka
05-03-2008, 00:16
dzięki retro :D
a teraz po upojnym seksie będa spali 2 tygodnie? :wink:

tomek1950
05-03-2008, 01:18
dzięki retro :D
a teraz po upojnym seksie będa spali 2 tygodnie? :wink:


Przynajmniej Nina się nie rozpuści i nie zaziębi. Ale co na tak długą nieobecność na budowie powie Manfred?
:lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol:

maksiu
05-03-2008, 06:38
dzięki retro :D
a teraz po upojnym seksie będa spali 2 tygodnie? :wink:


Przynajmniej Nina się nie rozpuści i nie zaziębi. Ale co na tak długą nieobecność na budowie powie Manfred?
:lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol:

Manfred jak Manfred, ale za co będzie żyła ta babcia z tego kiosku koło budowy..
m.

macos
07-03-2008, 12:43
:D , fajnie sie czyta , jak ksiazke , dzieki i prosimy o cdn.

an-bud
07-03-2008, 23:42
RETRO!!!
a może w prezencie napiszesz następny odcinek??? DZIEŃ KOBIET. :oops: :oops:
A przy okazji najlepsze życzenia dla wszystkich kobiet budujących i nie tylko :D
Gosia - żona an-bud.a

coulignon
11-03-2008, 21:40
Stanisław żesz kurdę... świeża pościel dopiero założona i znowu do prania... :evil: Uff... ale przeczytałem do końca!

maksiu
12-03-2008, 13:37
Staszku... ubrania już dawno wyschły.. więc bierz sie do roboty i ... pisz...
pozdrawiam
m.

coulignon
14-03-2008, 18:54
Drogi Stanisławie..
Nie poprzestawaj na dwóch stosunkach...
Nawet jeśli Panna krzyczała...

(wersja zachęcania do pisania z wjechaniem na ambicję)

Drogi Stanisławie
Bo znajdziemy Cię i zrobimy Tydzień z Życia Budowlańca - taki jak miał bohater.
A przeszczep wątroby drogi... oj drogi...

(wersja z uzyciem żartobliwej groźby)

Gaspadin Staszek,
Znajecie szto eto bandit?

(wersja z uzyciem ruskiej mafii )

Staszek!
Mordo Ty nasza!
No pisz wreszcie!

(wersja wyborcza?!)

tomek1950
14-03-2008, 19:03
coulignon, Oni pewnie jeszcze śpia po wyczerpującej siły kapieli. Najgorsze jest to, że za nieobecność Manfred ich wywali z roboty.
Stachu Manfred kasę obetnie za nieusprawiedliwioną nieobecność.
(wersja ekonomiczna) :wink:

galka
14-03-2008, 20:00
Pan tu panie Retro z kobitkami swawolisz a tam tapety krzywo przyklejają! POBUDKA!!!!!!!!!! (wersja budowlana)

retrofood
14-03-2008, 20:17
Już niedługo będzie lepiej (czyli częściej :D ) obiecuję!

matka dyrektorka
22-03-2008, 19:41
obiecanki macanki.......

retrofood
22-03-2008, 20:44
jak wyzdrowieję, to będę pisał...

e-Mandzia
24-03-2008, 20:17
Stasiu, najważniejsze jest zdrowie - tego właśnie Ci życzymy :)
Poczekamy

matka dyrektorka
27-03-2008, 17:59
mam nadzieję retro że zdowy już jesteś :D

galka
27-03-2008, 19:54
...czego Ci jeszcze bardziej życzymy

matka dyrektorka
27-03-2008, 21:05
sobie trochę też :wink:

1950
29-03-2008, 18:13
retrofoot Ty, to chyba cały czas w orgaźmie

retrofood
29-03-2008, 18:39
retrofoot Ty, to chyba cały czas w orgaźmie

daję se w żyłę dwa razy dziennie :D

nastka79
30-03-2008, 10:55
retrofoot Ty, to chyba cały czas w orgaźmie

daję se w żyłę dwa razy dziennie :D

Jezoo, to istnieje możliwość, że nigdy się nie wyleczysz :o

retrofood
30-03-2008, 12:38
w tym tygodniu będą nowe odcinki..

retrofood
31-03-2008, 08:55
45.
Sen, niestety nie trwał długo. Obudził nas Mirek, który przyszedł, jak co rano, budzić wszystkich na śniadanie. Nina wskoczyła w jakieś moje ciuchy, ja też się ubrałem i zaczęliśmy obmyślać co tu teraz zrobić. O pójściu do pracy nie było mowy. Niny ubranie było niewiele suchsze niż wtedy, kiedy wieszaliśmy je na kaloryferze i obok niego. Upłynęło po prostu zbyt mało czasu, aby zdążyło wyschnąć. O utrzymaniu w tajemnicy całego zdarzenia też nie było co marzyć, bo po chwili już cała ekipa na śniadaniu u Mirka dyskutowała o naszej kąpieli. W końcu, po rozmowie z chłopakami, stanęło na tym, że powiedzą Manfredowi, że ja zachorowałem, a o Ninie nic nie wiedzą. Natomiast ja miałem później zadzwonić do Jana – później, bo oni mając bliżej na budowę, później wstawali – ale tak by zdążyć zanim wyjdzie do pracy i pogadać z nim, aby robił wszystko by sprawę naszej nieobecności załagodzić. Oczywiście, Jankowi należało wszystko opowiedzieć dokładnie, aby w razie czego nie dał plamy. I tak zrobiliśmy. Kiedy chłopaki wyszli już z hotelu zabierając ze sobą Olgę (Olga oczywiście dostała wszelkie wskazówki od Niny na temat tego co może powiedzieć, a czego nie wolno), zadzwoniłem do Janka, pogadaliśmy serdecznie i uzyskałem od niego obietnicę, że zrobi wszystko co możliwe, by jakoś się nam upiekło.
No i to było wszystko, co można było na tą chwilę zrobić. Zostaliśmy w pokoju sami. Zjedliśmy coś tam na śniadanie z tego, co podrzucił nam Mirek, abyśmy z głodu nie zginęli i poszliśmy do wolnego w końcu łóżka, aby kontynuować nocne zajęcia. Szło nam coraz lepiej, Nina nie przejawiała już żadnych wahań, przeciwnie, była aktywna ułatwiając mi i sugerując wszystko to, co sprawiało jej najwięcej przyjemności. W końcu byliśmy już tak wyczerpani że znów zasnęliśmy. Tym razem sen był dłuższy i obudziliśmy się dopiero po południu, a właściwie to obudził nas głód. Nina wstała, przeglądnęła ciuchy i doszła do wniosku, że chyba większość wyschła. Dobrze, że w bagażach miałem swoje turystyczne żelazko, więc po kilkunastu minutach z pomocą tegoż żelazka, doprowadziła to co wyschło do jakiego takiego ładu, a reszta powędrowała znów na kaloryfer. Jednak tego suchego było wystarczająco, aby się ubrała i byśmy poszli szukać jakiegoś obiadu.
Po obiedzie wróciliśmy do pokoju. Znów byliśmy znużeni i senni. Położyłem się więc w ubraniu na łóżku. Nina jednak mimo zmęczenia zajęła się resztą swojej garderoby i za niedługo wszystko było doprowadzone do porządku. Jednak wyraźnie dało się zauważyć, że jakoś nastrój się popsuł. Ona była jakaś zamyślona i podczas tych zabiegów z żelazkiem kilka razy nawet nie słyszała, że coś do niej mówię. Wprawdzie był wtedy włączony telewizor i prasując oglądała jakiś program, jednak wyraźnie coś ją zaczynało gnębić. Kiedy skończyła porządkowanie ubrania, usiadła w fotelu i dalej wpatrywała się w telewizor.
Nie wytrzymałem i w końcu wprost zapytałem co ją gnębi. Zmieszała się i zaprzeczyła. Przyszła także do mnie i usiadła na brzegu łóżka. Objąłem ją i delikatnie położyłem. Nie protestowała. Po chwili nasze ubrania znów leżały na podłodze, obok pościeli zresztą, bo pościel spadła wcześniej. Tym razem to ja „dyktowałem warunki” a Nina spokojnie i z wyczuciem poddawała się moim „zabiegom”.
Kiedy ochłonęliśmy trochę, Nina spojrzała na mnie i zaczęła się śmiać. Wiedziałem, że jestem cały spocony, ale kiedy powiedziała, że wyglądam, jakbym sam rozładował przed chwilą dwa wagony, to sam się roześmiałem. Porównanie było dość trafne, bo zmęczony byłem tak okrutnie, że łydki drżały mi dobre kilkanaście minut. Wtedy też mogłem zwlec się z łóżka i pójść do łazienki wziąć prysznic.
Kiedy wróciłem z łazienki, za oknem było już ciemno, jednak pora była nadal popołudniowa. A do wieczora zostało jeszcze sporo czasu. Wieczory w Moskwie zaczynają się dość późno, nie wcześniej niż siódma – ósma, więc do powrotu chłopaków z pracy było jeszcze dość daleko. Ponieważ nie mieliśmy już ochoty na żadne figle, więc ubraliśmy się i postanowiliśmy odwiedzić jakiś bar. Należała nam się jakaś chwila odmiany, bo jak dotąd nic nie piliśmy! I nie dlatego, że nie było, bo kilka butelek było w pokoju, ale jakoś tak... wyszło.
Kiedy postanowienie zapadło, ubraliśmy się szybko i wyszliśmy na hotel. Spodobał nam się bar obok restauracji, więc opanowaliśmy jeden stolik i zajęliśmy się konsumpcją i rozmową. Początkowo, kiedy rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, jakoś to nawet szło. Jednak po kilku kieliszkach jakiejś nowej wódki, niezłej zresztą i po zjedzeniu sporej ilości różnych wiktuałów, rozmowa zeszła na naszą sytuację i nastrój znów się pogorszył. Nina była wyraźnie nie w sosie. Zaczęła przebąkiwać, że na pewno wyrzucą ją z budowy, chociaż były już przypadki, kiedy dziewczyny nie przychodziły nawet kilka dni i włos im z głowy nie spadł. W sumie, to jeśli chodzi o pracę, to ja o wiele bardziej bałem się o siebie. Wiedziałem, że tam jej nic nie grozi. Gorzej, że nie wiedziałem jaką Nina ma sytuację w domu. Kiedy próbowałem o to zapytać, zbyła mnie po prostu i nie chciała na ten temat nic mówić. I tu się bałem, że przysporzyłem jej problemów. Z takimi nastrojami nie było co dłużej tam siedzieć. Wróciliśmy do pokoju.

retrofood
31-03-2008, 10:16
46.
W pokoju nastrój się nie poprawił. Posiedzieliśmy chwilę, trochę milcząc, trochę usiłując rozmawiać, w końcu Nina powiedziała, że chce jechać już do domu. Próbowałem ją namawiać, aby jeszcze została, ale było to daremne. Nic nie mogłem zrobić. Ubraliśmy się i wyszliśmy z hotelu. Nie spiesząc się zbytnio poszliśmy piechotą do stacji metra. Nie było to blisko, ale Nina nie chciała ani taksówki, ani autobusu. Wyglądało, jakby się wcale nie spieszyła. I znów, jeśli rozmawialiśmy o czymś obojętnym, rozmowa układała się normalnie, jeśli tylko zahaczaliśmy o dzień dzisiejszy lub jutrzejszy, zły nastrój wracał. Ale jakoś tam w końcu dobrnęliśmy do metra i zeszliśmy na stację. Przyjechał pociąg, ale Nina nie chciała do niego wsiadać. Wtuliła się we mnie na peronie, ja ją objąłem i tak staliśmy milcząco. W końcu zapytałem, dlaczego tak stoimy, przecież ja jadę z nią dalej. Przynajmniej trochę chciałem ją odprowadzić. Wtedy gwałtownie zaprotestowała. Powiedziała, że jeśli ja wsiądę do pociągu, to ona wysiada. Absolutnie nie chciała, bym dalej z nią jechał. Wiedziałem, że jej nie przekonam. Nie było wyjścia. Kiedy przyjechał następny skład, Nina szybko pocałowała mnie w usta i wyrwawszy się z objęć pobiegła do wagonu. Zdążyła jeszcze wskoczyć do środka, zanim drzwi się zamknęły i pociąg ruszył. Widziałem jeszcze jak machała mi ręką przez okno i po chwili skład zniknął w tunelu. Zostałem na peronie sam.
Wróciłem do hotelu. Dochodziła godzina dziewiętnasta. Do powrotu chłopaków było jeszcze co najmniej około trzech godzin. Wtedy dopiero coś się nowego dowiem, a na razie nie było co robić. Posprzątałem trochę w pokoju i położyłem się spać.
Było już po dziesiątej, kiedy obudził mnie Artur. Zaraz zaczął opowiadać niestworzone rzeczy o sankcjach, które jakoby nas na budowie czekają, ale to było tak niestworzone, że zupełnie nierealne. Poszedłem do Mirka. Mirek zbyt wiele nie wiedział. Po prostu wszyscy przyjęli do wiadomości historię, którą chłopaki opowiedzieli i żadnych komentarzy nie było. Nikt się nami specjalnie dzisiaj nie zajmował. Postanowiłem zadzwonić do Janka. Tylko tu mogłem uzyskać bliższe informacje. Janek odpowiedział podobnie. Manfred przyjął do wiadomości moją chorobę, niczego nie komentował, natomiast Janek ostrzegł mnie przed Willy’m. Willy coś tam rozumiał pojedyncze polskie słowa, coś tam pogadał z chłopakami z Oktiabrskiej, do których prawdziwe powody naszej nieobecności oczywiście przeciekły, poza tym sprawdził, że Niny też nie ma. No a wyglądało na to, że Willy zwrócił też uwagę na Ninę. Po prostu mu się spodobała. Więc Janek nie wie jaka będzie jego reakcja, jeśli Willy dojdzie do wniosku, że ja jestem przyczyną nieobecności Niny. No, ale jutro Janek kazał mi normalnie przychodzić i od rana brać się do pracy.
Nie były to wiadomości zbyt optymistyczne, ale nie były całkiem złe. Poza tym, kiedy po rozmowie z Jankiem poszedłem do chłopaków, okazało się, że o nas już niemal zapomnieli. Jest świeży temat, którym towarzystwo się zajmuje. Dzisiaj w metrze, już w powrotnej drodze do hotelu, Grzesiek zaczął podrywać jakąś dziewczynę. A ponieważ wyglądało, że nie ma nic przeciwko temu, to zaczął z nią rozmawiać troszkę na boku. Po chwili przyszedł do chłopaków i powiedział, że nie wraca do hotelu, bo jest zaproszony do niej do domu i postanowił z zaproszenia skorzystać. Chłopaki zaczęli go przekonywać, że to może być jakaś pułapka i mogą go tam co najmniej pobić, a on odpowiedział, że zdaje sobie z tego sprawę, ale zdecydował się zaryzykować. Obiecał tylko, że przed jedenastą zadzwoni do hotelu i powie co z nim. Teraz wszyscy czekali u Mirka na telefon.
W końcu telefon zadzwonił. Dzwonił Grzesiek. Powiedział tylko, że wszystko w porządku, zostaje na noc, a rano normalnie przyjedzie na budowę, a teraz nie ma czasu na rozmowy, bo ma przyjemniejsze zajęcie. I odłożył słuchawkę.
Kiedy Mirek, który odbierał telefon, powtórzył to zebranym, to przez chwilę zapadła cisza, którą rozładował Artur głośnym pytaniem: ciekawe, czy do końca budowy ktoś w tym hotelu zostanie.
Śmieliśmy się długo z tego pytania. A ponieważ trochę czasu już tego wieczoru upłynęło, nikt nie rzucał hasła wyprawy do jakiegoś baru, to posiedzieliśmy trochę u Mirka, bo z uwagi na nieobecność Grześka było tu trochę więcej miejsca. Niewiele piliśmy i na koniec wieczoru byłem niemal zupełnie trzeźwy. Ale że wszystkiego jeszcze nie odespałem, więc zakończenie imprezy zbiegło się u mnie ze straszną ochotą na sen. Poszedłem do pokoju i spałem spokojnie do rana.
Mirek obudził mnie jak co dzień, ale mój stan nie był taki jak dotąd. Byłem niemal wyspany i trzeźwy. Wczoraj, wracając od metra, kupiłem na bazarze trochę jedzenia, więc zaniosłem to do Mirka, bo tam teraz wszyscy jadaliśmy śniadania. Przy śniadaniu trochę wróciły tematy związane z moją nieobecnością. Chłopaki mnie uspokajali, przytaczając przykłady Zenka, Andrzeja i innych, których nie było po kilka dni w pracy i nie mieli żadnych problemów po powrocie. Po prostu za dni nieobecności Manfred im nie zapłacił i to wszystko. Oni jednak nie wiedzieli tego co mówił mi Janek, dlatego całkiem mnie nie uspokoili. Ale cóż było robić. Trzeba było jechać i już. I w żadnym wypadku się nie spóźnić.

matka dyrektorka
31-03-2008, 17:47
dzięki retro :D
no i proszę o jeszcze :D