dostępne w wersji mobilnej muratordom.pl na Facebooku muratordom.pl na Google+
View RSS Feed

magmi

opowieści magmi

Oceń ten wpis
W niedzielę wróciliśmy z wakacji. Przez dwa tygodnie, zgodnie z umową, nie rozmawialiśmy, nia myślelismy i nie przejmowaliśmy się ani pracą, ani budową domu. O dziwo, przyszło nam to bez trudu. Żadnych majaczących w mroku dachówek. Żadnych koszmarnych snów o zalewanych wodą fundamentach. Żadnych nagłych stanów lękowych na tle wysokiego kredytu do zaciągnięcia i spłacenia. Wszystkie nasze troski roztopiły się i wyparowały w gorącym słońcu.
Powrót do rzeczywistości był gwałtowny, ale mało bolesny tym razem: niczym znieczulenie podziałała myśl, że za moment zaczynamy wreszcie budować nasz wymarzony dom! W starostwie czekało na nas pozwolenie na budowę. Podczas wizyty na działce okazało się, że w międzyczasie zakład energetyczny rozpoczął pracę nad linią zasilającą naszą uliczkę - będzie wkrótce prąd! Nawet pieniążki, których oczekiwaliśmy z pewnym niepokojem, spłynęły na konto podczas naszych wakacyjnych szaleństw, podnosząc nas na duchu - będzie dobrze!
Jednak, gdy przyjrzeć się bliżej, to stan naszych przygotowań jest jeszcze ciągle mocno niewystarczający. Brak kierownika budowy. Ekipa wybrana, ale trzeba podpisać umowę. No i pozostała do załatwienia sprawa kluczowa - bank...

Z wyborem ekipy było trochę zabawy. Zebraliśmy informacje o paru sprawdzonych i polecanych wykonawcach, pooglądaliśmy ich dzieła w trakcie realizacji. Spotkalismy się z czterema.
Pierwszy - młody człowiek, wszelkie nasze uwagi i obawy zbywał ironicznym uśmiechem - w końcu on jest budowlańcem, a my tylko inwestorami... Mimo to wrażenie zrobił na nas dość sensowne.
Drugi - zatroskany, zagoniony facet, wysłuchał nas uważnie, przedyskutował z nami projekt i podsunął parę dobrych pomysłów.
Trzeci, starszy pan o nieco śliskiej aparycji, otaksował na wstępie nasz młody (dla niego) wiek, nasze małe mieszkanko, nasze wrzeszczące dzieci, po czym przybrał ton ojcowski i w ciągu dziesięciu minut wirtualnie przerobił cały nasz projekt, sugerując zupełnie inne rozwiązania, a na koniec zaproponował rozliczenie kosztorysem powykonawczym, "bo to jest najzdrowsze rozwiązanie"...
Czwarty pan nie miał dla nas czasu przez trzy tygodnie. W końcu wysłuchał mojego męża niecierpliwie i przekazał naszą sprawę swojemu pracownikowi.
Dostaliśmy cztery oferty.
Ironiczny młody człowiek założył, że będzie kupował dla nas materiały. Podane przez niego ceny jednostkowe materiałów były bardzo atrakcyjne, co nas początkowo mile zaskoczyło. Po szczegółowym przejrzeniu kosztorysu wyszło jednak na jaw, że opiewał on na ilości materiałów na dwa domy - a może i trzy?- toteż kwota końcowa wcale nie była tak zachęcająca.
Zatroskany drugi pan też nieco zawyżył ilości materiałów, ale z góry nas o tym uprzedził i założył, że to my sami będziemy je kupować, więc zawyżenie miało być pewnym buforem bezpieczeństwa. Od razu zastrzegł, że co do ceny robocizny, to jest otwarty na negocjacje.
Trzeci i czwarty pan przedstawili bardzo profesjonalne kosztorysy na zdecydowanie zbyt wysokie kwoty.
Przygotowaliśmy sobie stosowny arkusz kalkulacyjny i porównaliśmy oferty szczegółowo. Potargowaliśmy sie ze wszystkimi wykonawcami i ostatecznie wybraliśmy ofertę pana numer dwa, ku której skłanialiśmy się od początku - była najtańsza (chociaż różnice w ostatecznej cenie nie były wcale takie duże), ale przede wszystkim szef ekipy jako jedyny zdawał się słuchać i przejmować tym, co my sami mamy do powiedzenia na temat budowy naszego domu. Czas pokaże, czy nasz wybór był trafny.
Tagi - katalog słów kluczowych: Brak Edytuj Tagi
Kategorie
Dzienniki Budowy na Forum