- 20-12-2007 - 20:56 (489 Odwiedzin)
LISTOPAD 2007
Większość dzienników z budowy zaczyna się tak: „Decyzję o budowie podjęliśmy X czasu temu”. Mój dziennik tak się nie zacznie, bo z decyzją, że chcę mieszkać w domku chyba się już urodziłem. W każdym razie w dzieciństwie mieszkałem w jednym pokoju z bratem i marzyłem o własnej przestrzeni życiowej. Najlepiej dużej. Sen miał się już niemal spełnić pewnego popołudnia kiedy w początkach kapitalizmu jednego wieczora mój ojciec wrócił z pracy i oznajmił, że wpłacił pierwszą ratę na zakup domku jednorodzinnego na budowanym właśnie osiedlu. Gigantyczna radość trwała do czasu kiedy pod wpływem poważnej rozmowy rodziców „zaliczka na domek” została zamieniona na „zaliczkę na duże mieszkanie” i ostatecznie skończyła się w momencie kiedy developer budujący nasze osiedle splajtował.
Po wyprowadzce od rodziców do wynajmowanej kawalerki marzenia o domu powróciły. Niestety w temacie domu, wizja moja i mojej przyszłej żony były diametralnie różne. Po roku znajomości: ja – „500 hektarów, dom i hodowla reniferów gdzieś na Syberii”, Renata – „kawalerka w centrum miasta”. Po trzech latach: ja „Duże ranczo gdzieś jak najdalej od miasta”, Renata – „kawalerka tuż obok centrum miasta”. Po sześciu latach: ja – „2 hektary i dom 50km od miasta”, Renata – „ok., niech będzie dom, byle w mieście”. Po dziewięciu latach: ja „Duża działka na wsi pod miastem”, Renata - „…byle blisko miasta”.
Tak więc niemal po dekadzie negocjacji mieliśmy z żoną już na tyle zbliżone podejście do tematu działki, że mogliśmy zacząć jej szukać. Szukaliśmy rok i pewnie szukalibyśmy dłużej gdyby nie to, że na przełomie 2006/2007 ceny działek w naszej okolicy zaczęły drożeć o 10% co tydzień i zaczęło nam być pilno.
Kiedy w gazecie widziałem ogłoszenie o sprzedaży działki o cenie niższej niż 50zł/m2 nawet nie chciało mi się dzwonić, bo wiedziałem, że mogę się spodziewać bagna, torfowiska lub działki bez możliwości przekształcenia na budowlaną. Kiedy więc zupełnie bez przekonania pojechaliśmy oglądać działkę po 35zł/m2 spodziewałem się najgorszego. Na miejscu zdziwienie: wioska, którą już dobrze znamy, działka płaska, duża (0,3ha), nie podmokła, z dostępem do lokalnej asfaltowej drogi, z mediami i aktualnym planem zagospodarowania. Zbyt cudowne aby było realne. Gdzieś musiał być haczyk. Były dwa.
Po pierwsze przez działkę biegnie rura z gazem co uniemożliwia budowę na połowie działki a po drugie tej działki właściwie jeszcze nie ma, bo w tej chwili to własność jakiejś spółki cywilnej. Mimo wszystko postanowiliśmy zaryzykować gdyż nie dość, że mieliśmy już dosyć szukania to na dodatek każda zwłoka była stratą pieniędzy.
Po przemyśleniu stwierdziliśmy, że rura z gazem poza swoimi minusami (wymusza dom w głębi działki i wymaga jednego więcej pozwolenia) to ma też duży plus: w dwie strony patrząc z naszej działki pozostanie nam 40 metrowy pas na którym nie powstaną żadne budynki. Przypuszczam, że za 10 lat nasza rolnicza aktualnie okolica będzie usiana domkami ludzi uciekających z miasta, ale najbliższe nam działki pozostaną luźniejsze.
Przedwstępnej umowy notarialnej podpisać nie mogliśmy bo sytuacja prawna tego terenu była tak skomplikowana, że było to niewykonalne. Podpisaliśmy co prawda umowę mojego własnego pomysłu, ale tak naprawdę wiedzieliśmy, że jesteśmy zdani na uczciwość sprzedawcy. Wiem, że brzmi to dosyć naiwnie, szczególnie gdy w grę wchodzi taka kasa, ale wierzyliśmy w nasze życiowe szczęście.
No i udało się. Po pół roku załatwiania spraw pewnego pięknego listopadowego dnia roku 2007 staliśmy się „obszarnikami” posiadającymi równo 0.27.53 hektara ziemi IV klasy we wsi Kobysewo.