dostępne w wersji mobilnej muratordom.pl na Facebooku muratordom.pl na Google+
View RSS Feed

mieczotronix

Kk+ak

Oceń ten wpis
odkurzę trochę dziennik, z którym się rozstałem na początku moich dołujących perypetii z dachem. Opiszę coś tak trochę off-topic. A było to tak:

Ostatnio dla rozrywki postanowiłem popracować trochę fizycznie na działce.
Udałem się do supersamu budowlanego, gdzie po chwili zadumy nad półką z promocjami wybrałem śliczne zielone zamszowe rękawice robocze ( produkowane zapewne przez śliczne Chinki z nie tak już ślicznych obozów pracy przymusowej) oraz coś, co mnie - pracownika umysłowego - przyprawiło o dreszcz niezdrowego, zapomnianego od lat chłopięcych podniecenia. Mrocznym przedmiotem pożądania, z którym kontakt rozbudził we mnie dawno wygasłe żądze był piękny, nowy, połyskujący niebieskim lakierem i złowrogo błyskający swoimi ostrymi krawędziami łom, który chyba złośliwi robotnicy nie znoszący swych żon przezywają „żabką”. 19 zeta, a tyle przyjemności! - pomyślałem sobie wsuwając rękę do śmierdzącej garbnikiem znad Huang-Ho zamszowej rękawicy i chwytając w rękę łom.
Łom kontemplowałem dobrą chwilę podrzucając go lekko w ręku, ciesząc się jego ciężarem, napawając wyważeniem i odczuwając dreszcz niepokoju spowodowany zaklętą w tajemniczy sposób w tym kawałku stali niezwykłą siłą destrukcyjno-twórczą. Teraz jestem pewien, że Picasso musiał mieć do czynienia z łomem zanim wszedł w fazę swojej twórczej dekompozycji. Łom bowiem jest narzędziem genialnie prostym o trudnym do wyobrażenia dla osoby, która z nim nie obcowała spektrum zastosowań. Moc łomu poczułem rozbierając zbitą z dech łazienkę robotników i odkrywając wszystkie zastosowania jego wygięć, zaostrzeń, nacięć, wgłębień, długości, wypłaszczeń, sztywności i ciężaru. Praca łomem jest dla inteligenta jak narkotyk. Nie mogłem się oderwać. Każda deska i każdy gwóźdź to nowa zaskakująca sytuacja, nowa zagadka typu „rozpleć dwa druty” do rozwiązania. Broniąca się przed rozłączeniem materia wydaje przy tym za każdym razem inne dźwięki. Suche stękanie grubych starych dech i grubych gwoździ, krótkie jęki chudych gwoździ słabiej siedzących, trzask miażdżonego drewna. Łomem fajnie się też rzuca – jest on doskonale wyważony i wbija się jak w masło nawet w dosyć twardą glebę.
Jednak żadna przyjemność nie może trwać wiecznie, bo natychmiast przestaje nią być. Przyjemności dostarczane przez łom okupione są katorżniczą gimnastyką przywykłego do fotela cielska, bólem w krzyżu godnym zawodowego zbieracza truskawek i wygarbowaniem dłoni zawartym w materiale rękawic garbnikiem z największej demokracji ludowej. Po paru godzinach prac moje ręce przybrały piękny zielonkawo-żółty kolor MADE IN PRC.
Dorżnąwszy się przerzucaniem rozczłonkowanych elementów konstrukcji z jednego końca działki na drugi i przenoszeniem cegieł do garażu dla rozrywki, osiągnąłem bliski nirwany stan otępienia umysłowego i tępego zmęczenia fizycznego, o co zresztą od samego początku mi chodziło.
Rzuciłem mojego stalowego przyjaciela za tylne siedzenie, albowiem postanowiłem wozić go ze sobą na wypadek hipotetycznej konfrontacji z psychopatycznym kierowcą ciężarówki w jakichś psychodelicznych okolicznościach lub gdyby miał się on mi przydać do zabicia, a raczej rozczłonkowania na niegroźne kawałeczki zombie, który mógłby zaatakować mnie na stacji benzynowej, na której czasem tankuję późno w nocy.
Rozważając w swoim obrzmiałym mózgu potencjalne spuchnięte zastosowania łomu ruszyłem w drogę. Przejechałem kilkaset metrów, gdy zaczęło się dziać cooooś dziiiiiiiwneeeeeegoooooo z czaaaaaseeeemmmmmm, a przynajmniej tak to pamiętam. Staje mi to przed oczami zwolniony film. Pamiętam to tak: Moje myśli zaprzątają jeszcze horrory klasy „B”, licznik wskazuje coś z 80 km/h, a ja kątem oka dostrzegam na poboczu drogi jakiś ciemny kształt. Dużo kształtów widzę kątem oka, gdy prowadzę samochód. Są takie kształty, na które nie reaguję (krzak, cień psa za płotem), i takie które natychmiast po rozpoznaniu przez mój mózg, zapalają lampkę „zagrożenie” i uruchamiają reakcję hamulcową (pies przed płotem, pijany „dziadek”). Tego kształtu w tym ułamku sekundy mój mózg nie klasyfikuje. Zabrakło neuronu i lampka „busy” cały czas się pali. Czas T+0,001 sekundy - „Nie wiem co” zaczyna się przemieszczać w stronę osi jezdni, wprost pod koła mojego samochodu! Mózg zużywa 100% mocy procesora. Czas T+0,01 sekundy - ponieważ mój mózg wskoczył w jakiś nieznany mi i chyba mu też podprogram, nie bardzo się orientuję co się dzieje. Noga nie naciska hamulca i choć ręce wykonują lekki wymijający ruch kierownicą, to tak naprawdę nie jestem pewien co się dzieje. Czy to coś, co bieży ku mnie istnieje przed szybą samochodu. Czy niezidentyfikowany obiekt zbliżający istnieje w mojej głowie? A może gdzieś między szybą ,a głową? Zaczynam robić unik głową i zasłaniać się łokciem, jakby ktoś rzucał we mnie piłką. Wydaje mi się, że to coś zupełnie nierealne – nadal nie wiem co – i nieklasyfikowalne miało przeniknąć przez ścianki samochodu. T+0,5 sekundy – Nareszcie! Jest! Nadeszła odpowiedź z mózgu. „Znaleziono 1 obiektów”. Mózg podaje mi wreszcie rozwiązanie! To bażant. Mózg nie posiada się z radości „Bażant łowny (Phasianus colchicus), ptak z rzędu kuraków, z rodziny bażantów. Samiec (kogut) ma długości...”. Dobra mózg, przestań.
Bażant jest piękny brązowy, z długim kolorowym ogonem. Na szczęście jego mózg o mocy obliczeniowej pokemona też odwalił kawał dobrej roboty, bo bażant zaczyna zmieniać trajektorię najwyraźniej rezygnując z samobójczych zamiarów.
Mówię wam, byłem kompletnie zaskoczony, nie tyle bażantem, co swoją reakcją.
fajna ta fauna
Tagi - katalog słów kluczowych: Brak Edytuj Tagi
Kategorie
Dzienniki Budowy na Forum