dostępne w wersji mobilnej muratordom.pl na Facebooku muratordom.pl na Google+
Strona 2 z 6
Pokaż wyniki od 21 do 40 z 102
  1. #21

    Domyślnie

    - Ano tak, tak. Takie czasy. Ja też chcę mieć w swoim życiorysie jakiś awans bez udziału Dorotki. Jakieś osiągnięcie, niech się moja młoda żona mnie nie wstydzi. Bo jej ktoś, kiedyś powie, że nie dość, iż wyciągnęła z niebytu jakiegoś nieboraka, to jeszcze taki stary… A ludzie na stanowiskach automatycznie młodnieją! Szczególnie wśród establishmentu. Pogadaj z Aliną, żoną Zielonika, to ci opowie jak to wszystko działa.
    - Teraz cię pojąłem. W grę weszły więc sprawy ambicjonalne.
    - To też, ale nie tylko. Zastanów się przez chwilę. Nie wkurwiają cię mordy wielu buców pokazywanych w telewizji, których jedynym walorem jest to, że są właśnie przed kamerą?
    - Wiem o tym, ja to znam! – zaśmiał się. – Słuchaj, na początku kadencji Lidka niemal na bieżąco relacjonowała mi charakterystyki niektórych postaci…
    - O widzisz! Czyli wiesz. Więc w czym ja jestem od nich gorszy? Mniej od nich wiem, czy mniej potrafię? Przecież połowie z nich nie dałbym nawet wyczyścić sobie butów! Partyjni działacze, nie splamieni w życiu żadnym innym zajęciem, oraz ich gówniarscy przyboczni, umiejący jedynie przytakiwać. Taką mamy połowę elity w naszym kraju!

    - Ano mamy, tego nie zmienisz.
    - Nie mam zamiaru. Powiem ci jedynie, że bałem się, przyjmując tę propozycję. Tego, że sobie nie poradzę. Że skutki moich przyszłych decyzji mogą być fatalne! Miałem w sobie tę pokorę, którą jeszcze miewają ludzie z mojego pokolenia.
    - Teraz się nie boisz?
    - Nie, jest trochę inaczej. Pozbyłem się lęku nieuzasadnionego, gdyż staram się wykorzystywać wcześniej wszelkie dostępne mi instrumenty, aby zagrożenie błędem zminimalizować. Tylko ja o nich wcześniej nie wiedziałem! Nie domyślałem się ich istnienia. To już technika rządzenia. Teraz wiem, że nie trzeba mieć żadnych nadzwyczajnych zdolności czy też umiejętności, aby trwać. Chociaż żeby zrobić coś pożytecznego, trzeba jednak myśleć! Szczypta zdrowego rozsądku jest niezbędna.

    - Czyli ministrem może być każdy…
    - Każdy, kto myśli. Na pewno nie człowiek z ulicy. Słuchaj, to wszystko działa tak, jak orkiestra. Są pewne instrumenty, są muzycy, ale kiedy mają na nich zagrać, o tym decyduje dyrygent. I to od niego zależy ostateczny kształt całej melodii.
    - Bardzo dźwięczne porównanie.
    - Ale myślę, że dobrze oddaje sens możliwości działania. Jeśli dyrygent jest wrażliwy i zna życie, to wydobędzie z orkiestry w miarę przyjazne tony. Gorzej, jeśli trafi się tu życiowe drewno. Zatańczyć przy jego muzyce się nie da, ani kiedy piastuje stanowisko, ani jeszcze przez jakiś czas po nim.
    - Czyli w sumie, jednak nie narzekasz?
    - Nie, jeszcze nie. Jeszcze mnie to wszystko intryguje, jeszcze daje adrenalinę. Jeszcze mam poczucie, że tworzę coś dobrego. Powiem ci też w tajemnicy, że niektórzy ludzie z opozycji, po cichutku biją mi brawo. O czym zupełnie nie wiedzą obydwaj partyjni wodzowie. Chciałbym też, aby w tej nieświadomości pozostali jak najdłużej.

    - Tak… chyba ci teraz zazdroszczę. Ja już zapomniałem o takich podnietach.
    - Czego zazdrościsz? – roześmiałem się. – Kilkunastu godzin pracy każdego dnia?
    - Szczęśliwi czasu nie liczą. Ja też kiedyś, w piwnicy, nie liczyłem nie tylko godzin, ale i dni! Teraz jednak zaczynam mieć dość.
    - Czego niby?
    - Wszystkiego. Łącznie z fotelem wiceprezesa zarządu i całego banku też! To już nie dla mnie. Po urlopie składam rezygnację i odchodzę z branży. Żadnego więcej banku, koniec! Najwyższy czas na zmiany.
    - Odważne postanowienie…

    Wypiliśmy dotąd niemało, ale nie sądziłem, że dojdzie do takiego etapu. Mówi poważnie, czy to jest gadka po wódce?
    - Romek… Czy ty jesteś całkiem przytomny?
    - Całkowicie, nie obawiaj się. Słuchaj, czy ja będę miał problemy ze znalezieniem pracy? Nie sądzę. Dlatego muszę zmienić środowisko, bo to mi już zwyczajnie obmierzło. Nie jestem w stanie wykrzesać z siebie żadnego entuzjazmu, żadnego zainteresowania nowymi problemami. To wszystko zaczęło mi latać helikopterem! Dostaję wysypki, widząc bankowy biurowiec.
    - Dorotka o tym wie?
    - Nie drażnij mnie chociaż ty. Ona tylko dolewa oliwy, bo traktuje mnie teraz jak łajno, jakbym nagle stał się siedliskiem jakiejś zarazy…
    - Przesadzasz!
    - Ani trochę. Rozmawia ze mną wyłącznie służbowo i głównie wtedy, kiedy oznajmia mi swoje decyzje. Jeszcze trochę i zaczniemy wymieniać się informacjami wyłącznie zapiskami na kartkach, albo SMS-ami. Nie chce się do mnie odzywać, więc mam ją gdzieś.
    - Ale o takim postanowieniu chyba powinieneś ją uprzedzić, więc na co czekasz? Na co liczysz? Że ci przejdzie? Czy jej ma przejść?

    Zamiast odpowiedzi, skrzywił się wzgardliwie.
    - Wiem. Owszem, dawno należało to zrobić, tylko wiesz… są pewne powody opóźnienia.
    - Jakie znowu? Zakochałeś się w nowej sekretarce?
    - Nie pieprz mi tu! – zirytował się. – Albo rozmawiamy poważnie, albo wcale!
    - Sorry! Słuchaj, Romek! Rozmawiamy poważnie. Weź tylko poprawkę, że ja naprawdę nie jestem w kursie wielu spraw i większości z nich nie czuję. Jestem zielony, mówiłem ci o tym, rozumiesz?
    - W porządku, niech ci będzie.
    - Więc co jest tym powodem? Nie sugeruję niczego, zauważ to.
    - Zauważyłem. Niech będzie, powiem ci wszystko, ale najpierw wypijmy razem, żebyś nie wypadł później z fotela.
    - Aż tak?
    - Dla mnie tak. Na pohybel wrogom!

    - Słucham cię teraz uważnie.
    - Tak… nie wiem od czego zacząć…
    - Prosto z mostu.
    - Można i tak. Słuchaj, tak właściwie, przyszedłem do ciebie po prośbie. Chciałbym, żebyś pogadał z Lidką, by mi chociaż trochę zaufała. A jednocześnie nie ujawniał tego, co ci zaraz powiem.
    - Zaraz teraz, czy zaraz potem?
    - Zaraz teraz.
    - Ale o co chodzi?
    - Muszę na parę dni pojechać do Warszawy, do banku, przy czym nie chcę robić żadnego zamieszania. Chciałbym pozostać tam niezauważony.
    - Chyba sobie żartujesz! – roześmiałem się. – Wiceprezes zarządu niezauważony…
    - Nie, powaga. Nie żartuję! Chłopaki, mówię teraz o informatykach, przemycą mnie do siebie i nie będę wystawiał nosa za drzwi. Mamy temat do analizy i nie będę zajmował się innymi sprawami służbowymi.
    - Jaki znowu temat?

    - Tomek… Wiem, że muszę ci to powiedzieć, ale na razie obracamy się w kręgu mglistych teorii. I dopóki nie będę miał żelaznych dowodów, mógłbym się tylko ośmieszyć. Jeśli jednak je znajdę, sprawa byłaby bardzo poważna! Dlatego obiecaj mi, że dopóki ja niczego nie ujawnię, nie puścisz pary z ust. Nawet własnej żonie.
    - Jeśli to ma ci pomóc, mogę przysięgnąć.
    - W porządku. Uwierzyłem ci. Cała sprawa dotyczy ostatniej dostawy sprzętu informatycznego w departamencie wschodnim…
    - Napij się, bo ci gardło zasycha, a potem kontynuuj.
    - Nie wiem czy wiesz, ale dobry informatyk to taki, który ciągle czegoś szuka…
    - Nie tylko informatyk – wtrąciłem.
    - W zasadzie tak – zgodził się. – Posłuchaj więc. Pewnej nocy, nasi dyżurni spece, tak właściwie z nudów, założyli analizatory przekazu na linię transmisji danych z serwerów departamentu. A uzyskane przebiegi niezbyt im się rano spodobały. Zgłosili to przełożonym, ci posiedzieli kilka dni, ale powodów do alarmu nie znaleźli. Kierownik jednak nie zaspał i kolejnego dnia postanowił uruchomić całodobowy program monitoringu nadzwyczajnego.
    - A co to daje?
    - Dobre pytanie. Pozwala na śledzenie gdzie i w jakich kierunkach wysyłane są pakiety informacyjne z banku. Chłopaki nikogo o niczym nie informowali, nie chcąc ingerować w normalną pracę jednostki i przez tydzień prowadzili wyłącznie rejestrację. A w weekend wymienili nowy sprzęt na stary, ten który pracował poprzednio, ale na szczęście nie został jeszcze zutylizowany. Mowa oczywiście o serwerowni. Pracownicy departamentu nie mieli pojęcia, że coś się dzieje. I przez kolejny tydzień, ekipa monitorowała całą transmisję.

    - Domyślam się, że jakaś różnica była…
    - Otóż to! Różnica była i to wyraźna. Na starych jednostkach nie zanotowano tamtych nocnych przekazów, kiedy obciążenie linii sięgało kresu. Trwały kilkanaście, kilkadziesiąt sekund, po czym wszystko wracało do normy. I tak do kolejnej nocy.
    - Czyli wraz z nowym sprzętem pojawiło się nowe zjawisko?
    - Dokładnie tak! Tak to można obrazowo przedstawić.
    - No dobrze, ale powiedziałeś wcześniej, że wasze analizatory pozwalają odczytać gdzie określone pakiety informacji są wysyłane.
    - Nie mówiłem gdzie, ale w jakich kierunkach. Niestety, w tym przypadku przesył jest pozbawiony cech identyfikacyjnych.
    - Jakim cudem?
    - Ano właśnie. Jakim?
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  2. #22

    Domyślnie

    - Ktoś wam wirusa podesłał?
    - To byłoby zbyt proste – roześmiał się. – Nawet brygadzista by sobie z tym poradził.
    - Domyślam się zatem, że przyczyny nie odnaleziono.
    - Niestety. Po kolejnych dwóch tygodniach, kiedy żadne rozwiązanie nie zostało odnalezione, przyszli w końcu do mnie.
    - A ty jesteś lepszym informatykiem niż wiceprezesem…
    - Bingo! Jeśli coś mnie jeszcze jest w stanie podniecić, to tylko takie problemy. Urwałem się na jedną noc, co oczywiście Lidka odpowiednio skomentowała, ale i ja nie znalazłem wtedy odpowiedzi. Tym niemniej problem istnieje i przed odejściem z banku, chciałbym go rozwiązać.
    - Podejrzewasz coś?
    - Tak, ale boję się nawet o tym mówić.
    - Mnie możesz powiedzieć, nie jestem specjalistą.
    - Może i nie jesteś informatykiem, ale masz wystarczająca wiedzę, żeby to pojąć.
    - Więc dawaj!
    - Tomek! Gęba w kubeł, bo to może być bardzo niebezpieczne.
    - Wszystko jedno.

    - Obawiam się, że korporacja Solution nabyła sprzęt z zaszytym wewnątrz programem szpiegowskim.
    - Pieprzysz teraz, jak? Przecież kupują oprogramowanie wraz z kodem źródłowym!
    - Owszem, to jest prawda. Ale szpieg nie jest programem. Jest wbudowany w strukturę zastosowanych kości! Wszyty fabrycznie podczas produkcji struktury chipa, rozumiesz? Dlatego nie jest wykrywalny zwyczajnym skanowaniem, tym niemniej informacje wysyła.
    - Ja pierdolę! Toż to jest sensacja!
    - Właśnie. To jest sensacja! Ale na razie nie mam na to dowodów. Jedynie wnioski z analizy zdarzeń. Jest kilka osób wtajemniczonych, są to moi dawni koledzy. Siedzą w banku nocami i zbierają dane, ale z wnioskami czekają na mnie. Gdyby udało nam się taki fakt udowodnić… ja pieprzę! Informatyczny Nobel!

    - Pytanie jest inne. Kto i na czyje zlecenie przygotował układy scalone z niechcianymi cechami? Tego się nie da zrobić w garażu.
    - Nie da się – potwierdził. – Dział zaopatrzenia korporacji Solution Inc. powinien zostać za to rozstrzelany!
    - Wątpię. Nie sądzę aby ktokolwiek z nich o czymś takim wiedział.
    - Może i tak, może sprzęt został spreparowany wcześniej i czekał na jelenia…
    - No dobrze, masz interesujący temat na tapecie, skąd więc decyzja o odejściu?
    - Nie żartuj! – spojrzał na mnie kwaśno. – Toż to nie jest przedmiotem moich zwykłych obowiązków. Ja to robię po godzinach.
    - Bo lubisz?
    - Tak, bo to właśnie lubię!
    - Słuchaj… jest jednak mały niuans.
    - Jaki?
    - Jeśli nie będziesz wiceprezesem, to kto w Nowym Jorku będzie chciał cię słuchać?
    - Kurwa… masz rację. Tomek…
    - Tak?

    - Jeśli kogoś stać na opracowanie, wykonanie i podłożenie takich kości…
    - To ma niewąskie macki.
    - Albo jeszcze większe. Dlatego jeśli odgadłem… Uważaj, żeby ci się coś nie wypsnęło. To nie są żarty! Tutaj w grę wchodzą miliardy zielonych! Tych ludzi stać na monitorowanie każdej sieci łączności w krajach, gdzie funkcjonują banki korporacji. Pewnie wiedzą też, gdzie ten sprzęt trafił. Dlatego od razu założyłem całkowity szlaban na elektroniczne rozmowy o tym problemie. Nie wolno nawet pisnąć i już! Żadnych telefonów, SMS-ów czy podobnych wariantów. Wszelkie informacje wymieniamy tylko w bezpośrednich rozmowach, w miejscu sprawdzonym i wolnym od podsłuchu. Czy to jest jasne?
    - Jasna cholera… do czego ten świat zmierza?
    - Tego nie wiem i wiedzieć nie chcę. Ale muszę znaleźć dowód na ten przekręt! Podejrzewam też, że nie jest jedyny w branży. Sukinsyny, bardzo sprytnie się opancerzyli, nie idzie tego ugryźć.
    - Skąd więc wiesz, że masz rację?

    - A skąd lekarz wie, że masz zapalenie płuc? Po objawach, kochany, tylko po objawach! Otóż cały problem tkwi w tym, że analizy krwi i moczu niczego nie wyjaśniają. Dzieje się tak dlatego, że infekcja została wbudowana w organizm i nie wywołuje żadnego alarmu. Jest z nim zaprzyjaźniona tak, jak rak na początku! Dlatego brakuje nam instrumentów do diagnozy. Przecież nie potniemy fizycznie układów na plasterki, bo z tego nie będzie żadnej wiedzy! Tomograf też tutaj nie istnieje, bo istnieć nie może!
    Kazałem wszystko sfotografować z najwyższą rozdzielczością, całe wnętrza jednostek tak, aby wszelakie oznaczenia i symbole były widoczne. Sprawdzamy manualnie co tylko da się zaobserwować i odczytać, ale przecież nie mamy dostępu do wnętrza kości! A jednak coś, gdzieś w nich tkwi. Jak go ugryźć, jak zlokalizować, jak się do niego dobrać? W specyfikacji zamówienia na sprzęt nie uwzględniono dokumentacji architektury układów, to już zdążyłem sprawdzić. Dlatego jesteśmy w kropce. Gdybym chociaż wiedział jakie adresy prowadzą do określonych struktur, gdybym miał ich fabryczną dokumentację, sytuacja byłaby może inna.

    Oprogramowanie zewnętrzne jest w porządku, gdzieś jednak istnieje jakaś wbudowana pamięć stała, nad którą nie mamy żadnej kontroli. Pozostaje poza zasięgiem programu ogólnego, a w dodatku jest ustawiona na okresowe działanie samoczynne. Podejrzewam, że to co w niej zapisano, najpierw powoduje skanowanie struktury pamięci serwera, pakuje wszelkie dobowe zmiany w plikach w malutki pakunek, a nocą wypycha całość do adresata, resetując się przy tym, aby nie reagować na wcześniejsze zmiany. Ona przekazuje wyłącznie nowości! Tak to chyba zostało pomyślane.
    - Czyli co, czeka was całkowita wymiana sprzętu?
    - To nieuchronne. Nie możemy jednak całkowicie odłączyć go już teraz, bo wysłalibyśmy sygnał, że coś odkryliśmy. Dlatego nie bardzo wiem co teraz zrobić…
    - Rozmawiałeś o tym z Pawłem?
    - Nie, a po co? W czym mi może pomóc? To nie jego działka. Poza tym im mniej ludzi o tym wie, tym jest bezpieczniej.
    - Niby tak…

    - Słuchaj Tomek, wiesz już prawie wszystko. Zapewniam cię też, że nie mam zamiaru urywać się do Bukaresztu, w co obecnie nie wszyscy wierzą. Dlatego, gdyby zaszła podobna okoliczność, proszę cię tylko o słowne wsparcie mojego wyjazdu do stolicy, niczego więcej. Nie mam zamiaru zdradzać znowu swojej żony, a jednocześnie nie chcę jej powiedzieć tego wszystkiego, również ze względów bezpieczeństwa. Ja naprawdę obawiam się skutków przedwczesnego przecieku, kiedy jeszcze nie mam konkretów na stole. Zbyt dużo wiem a jednocześnie nie mam żadnych dowodów twardych, chociaż wierzę, że je zdobędziemy. Niech mi tylko nie przeszkadzają.
    - Spoko, damy radę! Masz moje poparcie.
    - Dzięki! Próbuj mnie jakoś usprawiedliwić. Możesz w końcu nawet ujawnić, że wybieram się do banku na jakąś kontrolę.
    - Nie ma sprawy. Tylko nie zapominaj, że jeśli chciałbyś rozwiązywać podobny dylemat, będziesz słyszany jedynie wtedy, jeśli będziesz jeszcze wiceprezesem.
    - Kurwa… masz rację! Inaczej mnie wyśmieją i powiedzą, że się mszczę… No cóż, niech będzie. Może nawet przeglądnę przy okazji swoją bankową pocztę.
    - To ci na pewno nie zaszkodzi. I zachowuj się normalnie, a nie jak pies gończy.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  3. #23

    Domyślnie

    Słońce skłaniało się już ku zachodowi, kiedy niespodziewanie na tarasie pojawiła się pani Helena, przerywając nam tajemne rozmowy. Wesoło się z nami przywitała, poszła na chwilę do siebie, ale niebawem wróciła, dołączając do kompanii.
    - Prezentujemy się chyba, jak przystało na opiekuńczych ojców podczas urlopu? – zakpił z nas Romek.
    - I co z tego? – Helena widocznie nie miała zamiaru udzielać nam nauk. – Ojcom też się należy chwila wytchnienia. Byle z rozsądkiem i bez przeciągania struny. Wszystko wymyślili ludzie, więc wszystko jest dla ludzi.
    - Szkoda, że to nie z panią się ożeniłem – błysnął. – Kocham taką tolerancję!
    - Nic straconego – Helena wzruszyła ramionami. – Całkiem niezły z pana amant, ja bym nie odmówiła – parsknęła śmiechem.
    - No widzisz? – szturchnąłem go wesoło. – A tak się przejmowałeś, że nie masz już żadnej przyszłości przed sobą.
    - Czuję się teraz o wiele lepiej, przyznaję – nie tracił fasonu.
    Wypiliśmy z Heleną po maleńkim kieliszku jej ponoć cudownej nalewki, dogadując sobie przy tym z humorem i nawet nie zauważyłem jak pod taras podeszła Lidka.

    Rozmowa nagle ucichła, ale przywitała się ze mną zwyczajnie i bez zaproszenia zajęła wolny fotel przy stole. Pomiędzy mną a Romkiem.
    - Kto dzisiaj nalewa? – zapytała dość zmęczonym głosem. – Dacie mi się coś napić?
    - Jasne! – pospieszyłem z odpowiedzią.
    - Wszystko, panienko, dla ciebie! – przebiła mnie Helena, napełniając wolny kieliszek. – Mój zdrowotny eliksir, lepszego nie znajdziesz nigdzie.
    - Wiem, dlatego do pani przyjechałam – roześmiała się swobodnie i bez wahania wypiła zawartość, nawet się nie krzywiąc.
    - Proszę coś na bis! – oddała kieliszek Helenie.
    Zapowiadał się wesoły wieczór.

    Całkiem rozrywkowy jednak nie był. Lidka wypiła jeszcze parę kropel, po czym zapytała Romka spokojnie, czy zamierza wracać dzisiaj do domu.
    - Kochanie! Pozwól, że zostanę dzisiaj u Tomka, dobrze? Chciałbym się zresetować…
    - Jak sobie chcesz. Przyjechałam nie po to by cię zmuszać do powrotu, w ogóle wybór należy do ciebie.
    - Lidka! – wtrąciłem. – Odpuść dzisiaj, proszę.
    - Ależ ja nie mam nic przeciwko – zaśmiała się, nieco sztucznie. – Jeśli chcecie, zaraz zostawię was samych, nie mam zamiaru przeszkadzać.
    - Po pierwsze to nie przeszkadzasz, a po drugie… pojedziesz po wódce? – zapytałem.
    - Mam kierowcę z ośrodka, bez obawy – zapewniła. – Dorka kiedy wróci?
    - Obiecała, że w okolicach obiadu.
    - Weź jej wrzuć temat spotkania ze mną, bo jest kilka spraw do uzgodnienia. Kurwa, wszyscy mają urlopy, tylko nie ja…

    - Zostań, zresetujemy się jak należy.
    - Dzisiaj nie, nie ma szans. Romek, czyli jednak zostajesz?
    - Wolałbym zostać, jeśli się nie obrazisz.
    - Ja chcę tylko wiedzieć, czy nie będę musiała później szukać cię gdzieś po nocy, rozumiesz? Chciałabym spać spokojnie.
    - Śpij! – zapewnił ją. – Tomek, jakieś łóżko mi tu znajdziesz?
    - Do wyboru, do koloru – potwierdziłem.
    - Tomek, czyli odpowiadasz za niego – podsumowała, sięgając po kieliszek.
    - Dobrze, niech będzie. Odpowiadam.
    - W porządku.
    Dopiero kiedy odjeżdżała, przez głowę przeleciało mi pytanie, a po co jej takie potwierdzenie i przyrzeczenie, na skraju wieczoru? Umówiła się z kimś na kolację?
    Na rozwinięcie tematu i zapytanie wprost nie było już jednak szans i na całe szczęście, myśli te zachowałem wyłącznie dla siebie. Nie należało drażnić Romka.
    Za chwilę na tarasie pojawiła się Beata, a wtedy błyskawicznie zapomniałem o Lidce i sprawach z nią związanych.

    Wróciła zgodnie z poleceniem Dorotki, ale skoro przełożonej jeszcze nie było… Wolna od bieżących obowiązków dołączyła do nas, co spowodowało przeniesienie akcentów rozmowy na sprawy dość ogólne i niezobowiązujące.
    Obydwaj z Romkiem, jak umówieni, na wyścigi zaczęliśmy ją bajerować, oferując coraz to lepsze warunki spędzenia nocy z jednym z nas. Tokowaniu i puszeniu się nie było wręcz końca, a Helena jeszcze nas dopingowała, zaśmiewając się przy tym do łez.
    Niezły kabaret się z tego zrobił. Beatka wiedziała, że to są tylko żarty, więc dała się upić jak mało kiedy. Helena tak samo, za kołnierz nie wylewała. Co jej zupełnie nie przeszkodziło obwieścić koniec imprezy, kiedy wybiła pierwsza. I zabawa się skończyła. Obydwaj musieliśmy pomaszerować do łóżek samotnie, bez żadnej możliwości odwołania się. O nocy z Beatką mogliśmy zapomnieć. Helena jakoś tak niby przypadkowo, ale dokładnie nas przypilnowała.

    Poranne spotkanie w kuchni przy śniadaniu było dość mętne. Nie było ani wczorajszego entuzjazmu, ani tamtej wesołości.
    - Panie Tomaszu! – Helena usiłowała mnie uaktywnić. – Czego pan sobie życzy? Czym mam poprawić pański nastrój?
    - Najlepiej piwem – odezwał się Romek.
    - Nic z tego – zaprotestowałem. – Chcesz, to pij sam. Ja muszę odcierpieć, innego wyjścia nie widzę.
    - Panie dyrektorze, ja proponuję kąpiel w jeziorze – zaoferowała Beata. – Jeśli pan chce, mogę panu towarzyszyć.
    - Poświęcisz się? – zapytałem, zdziwiony.
    - Mnie samej by się przydała, ale w pojedynkę trochę się boję.
    - Czyste wariactwo! – skomentował Romek. – Przecież nocą było nie więcej niż trzynaście stopni.
    - Nie marudź! Jeśli chcesz się podleczyć, to zimna kąpiel jest bardzo wskazana. Beatko! Wypiję kawę, przebieram się i zaraz będę gotów.
    - Czyli za dziesięć minut?
    - Za piętnaście. Romek, idziesz z nami?
    - Mam was w nosie. Dla mnie jest za zimno, wolę miejscowy browar.
    - Jak chcesz.

    Pluskaliśmy się w wodzie przez co najmniej piętnaście, dwadzieścia minut, wzbudzając pewną sensację wśród spacerujących brzegiem hotelowych gości. Beata w kostiumie prezentowała się rewelacyjnie, ale cóż z tego! Zimna woda otrzeźwiła mnie wystarczająco, abym poskromił swoje zapędy. No i pamięć o wczorajszym dniu, wcale nie była lepsza. Po co mi była ta Ewelina? Wczoraj jakoś inaczej to odbierałem, ale teraz myślenie się zmieniło. Zaczynałem mieć moralnego kaca. Może dlatego, że za kilka godzin czekało mnie spotkanie z Dorotką?
    Na głębsze rozmyślania nie było jednak czasu, gdyż Beatka prowokowała różne wodne zabawy i w trakcie jednej z nich znaleźliśmy się na niewielkiej głębi, gdzie dna pod nogami nie było. Jakoś nam ono uciekło.
    Nie spanikowałem. Znałem jezioro na tyle, że nie było się czym przejmować. Od miejsca gdzie mógłbym stanąć na własnych nogach, dzieliło nas pięć, najwyżej może osiem metrów, ale Beatka nie wytrzymała i rozpaczliwie objęła mnie za szyję, przylegając całym ciałem. I jeszcze objęła nogami.

    - Panie Tomaszu, tu jest bardzo głęboko! – kwiliła.
    - A jest, jest – odpowiedziałem filozoficznie, ruchami rąk kierując nasz zespół w stronę płycizny.
    Nie ułatwiała mi tego. Była balastem, nie mającym pojęcia jak współpracować w wodzie, a ja nie miałem wolnych rąk, by ją odpowiednio skorygować. Mimo to, przesuwaliśmy się, płynąc powolutku w pozycji pionowej. Bo przez cały czas szukałem nogami dna. Kiedy go odnalazłem, mogłem odetchnąć. Zatrzymałem się gdy pięty oparły się pewnie o piasek, a poziom wody sięgał mi brody. Teraz ręce miałem już wolne. Schwyciłem ją wtedy za pośladki i podciągnąłem nieco do góry, gdyż niebezpiecznie ocierała się dołem brzucha o moją męskość. Przypadkowo? Tego nie wiedziałem…

    - Bardzo apetyczne masz te krągłości – rzuciłem otwartym tekstem, manewrując palcami coraz bliżej spojenia jej ud, które chronił jedynie wąziutki paseczek tkaniny.
    - Co pan robi? – szepnęła, poruszając się i jeszcze mocniej ściskając nogami. Paseczek dziwnym trafem odsunął się od jej ciała, wyglądało na to, że ocierając się o mnie, przypadkowo zsunęła nieco majteczki i nic mi już nie przeszkadzało, aby palce zaglądnęły tam, gdzie raczej nie powinny. Długo w tym miejscu nie zabawiły.
    - Zrobiłem teraz to, czego nam robić absolutnie nie wolno! – zabrałem ręce do góry i objąłem ją w talii. – Nie myśl, że sobie żartuję! Działasz na mnie, nawet bardzo, ale to się stać nie może, rozumiesz?

    Nie odezwała się, uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Zrobiłem kilka kroków i zaproponowałem, aby spróbowała sięgnąć nogą dna. Była nieco niższa ode mnie, jednak się udało i po chwili stała samodzielnie, wystawiając nad wodę jedynie głowę.
    - Popływamy jeszcze? – zapytała odważnie, jakby nic się nie wydarzyło.
    - Czemu nie – odparłem. Wszak ciała należało przed wyjściem z wody uspokoić.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  4. #24

    Domyślnie

    Wszystko to, na pozór, spłynęło po niej niczym woda po kaczce. W domu zachowywała się tak jak wcześniej, ani mi nie nadskakując, ani nie pomijając. A że woda odświeżyła nas rzeczywiście, pozwalaliśmy sobie nawet na żarty, wspominając wczorajszy wieczór. Szybko jednak porzuciła taras, wymawiając się obowiązkami zleconymi przez Dorotkę i rozłożyła sprzęt w salonie. Skąd z kolei Helena nas wypędziła, byśmy nie przeszkadzali jej w pracy.
    Romek też doszedł już do stanu równowagi, chociaż inną metodą. Niestety, to rozwiązanie nie pozwalało na późniejsze prowadzenie samochodu, dlatego po telefonie Lidki skorzystał z pomocy hotelowego personelu i odjechał własnym samochodem, chociaż w roli pasażera.
    W efekcie, jeszcze przed południem zostałem praktycznie sam. Podobnie jak wczoraj.

    Tuż przed obiadem Kasia przywiozła całą trójkę chłopców, a pięć minut po niej wróciły Dorotka z Agatą. Stęsknione dzieciaki miały swoje wymagania i potrzeby, dlatego dopiero późnym popołudniem znaleźliśmy czas na poważną rozmowę, na którą zaprosiła również Helenę i Beatę. Agata w tym czasie opiekowała się chłopcami.
    - Kochani, w niedzielę będziemy gościli ambasadora Stanów Zjednoczonych. Przy czym u nas będzie to wizyta prywatna, która w poniedziałek rano przemieni się w regionalną wizytę półoficjalną, gdyż pan ambasador będzie podejmowany przez władze województwa. Za program w tym dniu odpowiada wojewoda, ale niedziela zależy od nas.
    - Dorotko… dlaczego ja dowiaduję się o tym od ciebie? – rzuciłem, zaskoczony.
    Coś mi tu się nie podobało.
    - Co mianowicie? Że zaprosiłam ambasadora?
    - Nie, chodzi o poniedziałek.

    - Słuchaj, Anna cię przeprasza i ja też. Sama ją poprosiłam, by nie zawracała ci głowy podczas urlopu, mimo że w poniedziałek staniesz się oficjalnym reprezentantem strony rządowej podczas tej wizyty. Już ci wszystko wyjaśniam. Nasz ambasador chce połączyć przyjemne z pożytecznym. A ponieważ jest przemiłym gościem, dlatego uzgodniłam, że w niedzielę zawita do nas na obiad i do poniedziałku będzie u nas osobą prywatną.
    Natomiast byłoby nietaktem wobec wojewody i marszałka, gdyby takiej, nieco bardziej oficjalnej części jego pobytu w regionie, nie było. Co zresztą wpisuje się w zainteresowania ambasadora. Władze administracyjne o wszystkim już wiedzą i działają. Ja ich programu nie znam i on nas mniej interesuje.
    - Dlaczego mniej, skoro mam być członkiem delegacji?
    - Po prostu będziesz i tyle. Masz uświetniać pobyt ambasadora swoją obecnością, niczym więcej. Tego wymaga protokół dyplomatyczny i to wszystko. O szczegóły mają zadbać gospodarze regionu.
    - Mam być kwiateczkiem do kożucha?
    - Nie wydziwiaj! Zwyczajnie, nie masz żadnych obowiązków organizacyjnych, gdyż jesteś na urlopie! Tomek, tu chodzi o zwyczajną wizytę kurtuazyjną. Takie poznanie terenu, nic wielkiego. Żadne ustalenia międzypaństwowe nie będą podejmowane, dla mediów ma być podany wyłącznie suchy komunikat informacyjny i to wszystko.

    - Czyli ja mam reprezentować rząd?
    - Dopiero w poniedziałek – przytaknęła ruchem głowy. – W niedzielę będziesz sobą, tylko i wyłącznie.
    - I mówisz, że Anna to zaakceptowała?
    - Tak. Może nawet przyjedzie na kilka godzin w sobotę, wszystko ci wtedy wyjaśni. Tak czy inaczej, w poniedziałek rano przyjedzie auto z waszego resortu, byś miał kierowcę do stałej dyspozycji. Podobnie ambasador również otrzyma oficjalne wsparcie.
    - Niech będzie – zgodziłem się, trochę jednak zmęczony wczorajszym dniem.

    Dalszą część narady poświęciła przygotowaniom. Z Heleną omówiła sprawy kulinarne, później zaś ściągnęła Lidkę i dyrektora Stawiarza. Zresztą, skład osobowy zmieniał się w miarę omawiania przygotowań. Dorotka o niczym nie zapominała, bardzo sprawnie układając wszystkie klocki. Tylko mnie trzymała z daleka od wszystkiego, nie przydzielając żadnych zadań.
    - Przecież masz urlop, prawda? – powtórzyła.

    Po uzgodnieniu szczegółów, Lidka szybko nas pożegnała, wymawiając się obowiązkami. Wraz z Romkiem mieli być w niedzielę na kolacji, na co Dorotka mocno nalegała. Lidka nie przejawiała entuzjazmu, ale w końcu uległa. Zresztą, z ambasadorem miała spotkać się wcześniej, podczas oglądania hotelu i zwiedzania ośrodka w Czyżynach. Dziwnym więc by było, gdyby pani posłanki później już nie było.
    Wyszedłem z nią na taras, korzystając z okazji. Na tej naradzie niczego do roboty nie miałem, lepiej było zainteresować się dziećmi.
    - Jak Romek? – zapytałem. – Mam nadzieję, że nie masz do mnie pretensji za wczoraj, za to małe znieczulenie.
    - Ech, gdybym miała tylko takie zmartwienia, byłabym szczęśliwa.
    - A co ci jeszcze dolega?
    - Nie radzę sobie – powiedziała to spokojnym głosem, jakoś tak obojętnie. – Przeliczyłam się z siłami.
    - Mogę ci w czymś pomóc? – zapytałem, skruszony nagle jej otwartością.
    - Możesz. Zmuś Damiana by się ze mną pilnie skontaktował.
    - Nie współpracuje z tobą?
    - Nie. Przepadł gdzieś w Chorwacji czy gdzieś tam, a ja potrzebuję pilnie jego podpisów.
    - Spróbuję go namierzyć.
    - Próbuj. Ja już mam dość…

    Objąłem ją i uścisnąłem.
    - Wpadałbyś kiedyś na jakiś reset, ostatnio rzadko się widujemy…
    Poniosła wtedy powieki i wlepiła we mnie spojrzenie.
    - Może dla was byłoby to miłe spędzanie czasu, ale dla mnie raczej niekoniecznie. Nie mam nastroju do zabawy.
    - Wiem i właśnie dlatego proponuję ci reset.
    - Nie wyjdzie. Ok., słuchaj, muszę jechać. Porozmawiamy inny razem, dzisiaj się spieszę.
    - Do zobaczenia zatem, pamiętaj tylko, że jestem do twojej dyspozycji.
    - A co na to żona? – zapytała z przekąsem.
    - Obydwoje jesteśmy do twojej dyspozycji – poprawiłem się.
    Nie skomentowała tego, ale wyraz twarzy mnie zastanowił. Lidka nosiła w sobie jakiś żal do Dorotki. Czyżby o delegowanie Romka? Dlaczego? A może… nie, to chyba niemożliwe…

    Myśl ta jednak ponownie przewinęła mi się przez głowę tego dnia, późnym wieczorem, kiedy chłopcy byli już w łóżkach, a my we trójkę z Agatą wybraliśmy się do sauny. Dorotka zupełnie rozluźniona, w niczym nie przypominała organizatorki przyjęcia pana ambasadora. Bardziej już tancerkę rewiową. Ożywiona jak po szampanie, wesolutka, podśpiewująca coś pod nosem, podrygująca…
    - Co ty taka w skowronkach? – zapytałem, kiedy wychodziliśmy już z domu.
    - Zobaczysz – oznajmiła wymijająco. – Najpierw jednak zabierzemy pakunki z bagażnika. Mam nadzieję, że pomożesz nam je nieść.
    - Nie ma sprawy.
    Pomoc sprowadziła się do tego, że niosłem wszystko, ale trudno. W nagrodę obiecały mi, że później ujrzę ich zawartość.

    Owszem, słowa dotrzymały, chociaż nie od razu. Najpierw poszły pod prysznic, a potem zaszyły się w pomieszczeniach rekreacyjnych, pozostawiając na mojej głowie przygotowanie kabiny i dopiero po jakimś czasie zaprosiły do siebie. Trochę się obawiałem, że przy stole do masażu Dorotka odkryje coś, co przeoczyłem przy sprzątaniu, ale nic takiego się nie zdarzyło. Pewnie w ogóle tam nie zaglądnęła, zaabsorbowana zupełnie czymś innym. Przymierzaniem seksownej bielizny.
    - To tutaj ma się odbyć? – zapytałem troszkę zdziwiony. – Nie ma lepszego miejsca?
    - Może i jest, ale jakoś nigdy nie ma na to czasu – odpowiedziała zdecydowanie. – Usiądź spokojnie, napij się szampana, zaraz będzie pokaz.
    - Skąd to wszystko masz?
    - Z domu, niby skąd? – uśmiechnęła się. – Zrobiłyśmy z Agatą mały remanent. Wszystko co ujrzysz jest jeszcze nie używane. Dawno to przywiozłam i leży bezproduktywnie, bo nigdy nie ma czasu.
    - Wariatki! Kto wam otwarł butelkę?
    - Owszem, wariatki. Czasami trzeba powariować, żeby nie zwariować! – zachichotała.
    - Uważasz, że otwarcie szampana przekracza nasze możliwości? – dołożyła Agata.
    - Nie, masz rację. Po was można się wszystkiego spodziewać.
    - Nie inaczej! – roześmiała się na głos.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  5. #25

    Domyślnie

    Długo trzymały mnie na dystans, chociaż w pewnym momencie Dorotka zażyczyła sobie, bym się chociaż trochę rozebrał. Ale i tak musiałem siedzieć w fotelu, mogąc tylko obserwować jak wyglądają w coraz to nowych wcieleniach i jak demonstrują to sobie nawzajem. Przebierały się na zmianę tam właśnie, gdzie stał stół do masażu. I zawsze jedna była modelką, a druga obserwatorem. Oczywiście, obserwowała wraz ze mną.
    Bawiły się przy tym doskonale, sącząc od czasu do czasu szampana, ale dla mnie wszystko to trwało zbyt długo. Początkowo podniecony niemal do granic, z czasem coraz słabiej reagowałem na bodźce, bo ileż można? Bez kontaktu z żywym, ciepłym i chętnym ciałem?
    - Zróbcie sobie przerwę – zaproponowałem. – Chodźmy do kabiny, pogrzejemy się, a potem będzie druga część.
    - Zaraz, zaraz, jeszcze nawet połowy nie przymierzyłyśmy – zaprotestowała Agata, jednak Dorotka lepiej mnie zrozumiała.
    - W porządku, masz rację. Aga, pójdziemy teraz do kabiny, dobrze?
    - Niech będzie – zgodziła się niechętnie.

    W kabinie dość długo panował wersal, panie zakrywały nawet swe ciała ręcznikami, tyle że po kilku seansach oraz kąpielach w jeziornym baseniku, wróciliśmy do pomieszczeń rekreacyjnych, a tam nastąpiła powtórka z rozrywki, czyli najpierw pokaz wdzięków i dopiero później totalna zabawa we trójkę.
    Trudno to wszystko podsumować, chociaż scenariusz był zupełnie inny niż ten na basenie w Podkowie, jeszcze przed urlopem. Najpierw zostałem poproszony o absolutnie stoickie zachowanie, kiedy odziane w skąpe i mocno prześwitujące jedwabie zaprezentowały swoje delikatne, poetyckie wręcz pieszczoty, w rytmie jakiejś egzotycznej muzyki. Później natomiast unieruchomiły mnie, nagiego, na stole do masażu.
    Nadal nie miałem prawa reagowania na ich zachowanie, więc odprawiały przy mnie jakieś gusła, konsekwentnie przechodząc do coraz to bardziej oczywistych bodźców, zmierzających do wiadomego celu. Tak się w końcu stało, jednak dopiero wtedy, kiedy Dorotka uznała, że nadeszła już pora.
    Tym razem koncentrowałem się na żonie, bo to jej ciała byłem spragniony, chociaż zahaczyłem i o Agatę. Wciąż jednak mniej mi odpowiadała. Miałem wrażenie że tylko Dorotka ją podnieca, a moje z nią zabiegi nie mają perspektyw. Miłym zaś podsumowaniem było to, że Dorotka po finiszu nie zwracała na nią uwagi, tylko ze mną się pieszcząc i obejmując. Poczułem się zwycięzcą w tym trójkącie.

    Dlatego nie protestowałem, kiedy przemyciła Agatę do naszej sypialni. I mimo obecności w domu Heleny, noc spędziliśmy we trójkę. Bardzo grzecznie, ale tylko do rana. O świtaniu raczej przegrałem, gdyż obydwie najpierw wybrały się razem do łazienki, a powróciwszy, nawet nie zwracały na mnie uwagi. Przez jakiś czas udawałem, że jeszcze śpię, ale kiedy Agata przypadkiem wypięła w moją stronę pośladki, żarliwie zajmując się intymnościami Dorotki, nie wytrzymałem i spróbowałem do nich dołączyć. Łatwo nie było, jednak w końcu mnie zaakceptowały.

    Powrót Dorotki przywrócił dawne poranne zwyczaje w Pokrzywnie. Po rozkosznym przebudzeniu się w łóżku, zamiast odpocząć i poleniuchować, obydwie z Agatą zmusiły mnie do porannej kąpieli w jeziorze. A że wstała również Beatka, jej się też dostało. Hotel spał jeszcze w najlepsze, kiedy wszyscy zanurzaliśmy się w zimną toń Wylewy.
    Wszystko odbyło się bez ekscesów, chociaż żartów było sporo. Przecież musieliśmy się jakoś rozgrzewać. Może to i dobry scenariusz, rozmyślałem później, gdyż śniadanie smakowało mi tego dnia jak nigdy. A po nim, razem z ciocią Agatą, pojechaliśmy z chłopcami do stadniny. Dorotka pozostała z Beatą, załatwiać swoje bankowo – naukowe tematy.

    Cholera z tej Agaty. Parę godzin wcześniej jęczała, zaspokajana również przeze mnie, a teraz nawet mrugnięciem oka nie okazywała żadnej bliskości. Bez Dorotki byłem dla niej nikim. Najwyżej zwyczajnym znajomym, jakich ma się wielu. Może troszeczkę bliższym, ale nie aż tak wiele. Chociaż nie, chłopców traktowała z dużą dozą sympatii, lubiła ich i oni ją również akceptowali.
    - Zrobię ci takiego małego bobasa – zaproponowałem zaczepnie, kiedy jechaliśmy stępa obok siebie. Chłopcy na kucach byli wtedy kilkanaście metrów z boku, nie mogli słyszeć moich słów.
    - Zrób sobie sam! – warknęła. – Amator mi się znalazł!
    - Sam nie potrafię, tak samo jak i ty. Tutaj jest niezbędne współdziałanie.
    - Masz żonę, więc z nią współdziałaj. Mnie zostaw w spokoju.
    - Jak tam chcesz. Aga…
    - Tak?
    - Chodźmy gdzieś w krzaki…

    - Po co?
    - Popieściłbym cię…
    - Oszalałeś chyba! – zaśmiała się. – Wiesz gdzie mam twoje pieszczoty?
    - Nie wiem.
    - Gość z ciebie inteligentny, powinieneś się domyślać.
    - Może i nieco rozumny, teraz jednak nie pojmuję.
    - Niby czego?
    - Kochałaś się ze mną wieczór, kochałaś dzisiaj rano, a kiedy mówię o tym teraz, to jakby niczego nie było.
    - A niby co było? Że mnie znowu przeleciałeś? Miałeś do używania tylko moją dupę, ale nie mnie! Mnie miała twoja żona i tylko dla niej zrobiłam ten wyjątek.
    - Aga…
    - Co „Aga”? Nie rozumiesz tego?
    - Nie całkiem.
    - A co tu jest skomplikowanego? Co ci sprawia trudność?
    - Robisz to tylko dla niej?
    - Głupi!
    - Dlaczego głupi? Nie wprowadzacie mnie w swoje sekrety, co niezbyt mi się podoba. Muszę to powiedzieć otwarcie!

    - Uspokój się, ona cię kocha. Innych facetów nie ma, dlatego zgodziłam się byś i ty brał udział w naszych sesjach.
    - A inne dziewczyny lubi?
    - Mnie o to pytasz?
    - Ja już niczego nie wiem.
    - Biedactwo… – podjechała bliżej klaczą i pogłaskała mnie po głowie. – Posłuchaj więc. Ja nie lubię panów, ale kocham się w twojej żonie, rozumiesz? Możesz to zrozumieć?
    - Teoretycznie mogę, ale…
    - Co „ale”?
    - Dorotka jest matką, żoną…
    - Owszem, jest – przyznała. – Mnie to nie przeszkadza, ja ją i tak kocham!
    - Z wzajemnością?
    - A czy inaczej spałbyś z nami? Nie doczekałbyś się tego. Robię to tylko dla niej, bo i ty nie jesteś jej obojętny. W pewnym sensie jednak nie jesteś moim rywalem, więc jakoś to znoszę. Teraz rozumiesz?
    - Prawie…

    - Kocham ją, a dla ciebie będzie najlepiej, jeśli nie będziesz tego zauważał w tak zwanym życiu codziennym. Powtórzę ci jeszcze raz. Dorotka nie ma innego mężczyzny. A ja ci dzieci z nią nie spłodzę. Nawet sama rozłożę nogi, żebyś przeżył nową przygodę i nie miał do niej żalu. Zrobię to dla niej i tylko dla niej. Ale bez niej na to nie licz, sam mnie nie podniecasz.
    - Żartowałem przecież…
    - Wiem o tym, znam was lepiej niż myślisz. Całe życie spędzam wśród mężczyzn, trudno więc bym ich rozumowania nie kojarzyła.
    - Powiedz zatem, skąd to zainteresowanie… kobietą?
    - Dziwne, że o to zapytałeś – wzruszyła ramionami. – Kilkanaście godzin dziennie masz rozkaz, polecenie, brak możliwości wycofania się, obowiązek, konieczność, musisz, po prostu musisz…
    - Przecież sama to wybrałaś.
    - Wybór jest wyborem, a natura – naturą. Ja potrafię kopnąć w jaja, chociaż jestem też bezbronną istotą, którą rano wykorzystałeś w łóżku. Nie uderzyłam cię, prawda?
    - Nie… miałem wrażenie, że masz wręcz przeciwne zamiary…
    - Dobrze wyczułeś, bo Dorota wiedziała czym się wtedy zająć, żeby mi to nie sprawiało przykrości.

    - Czyli te, tak zwane męskie zajęcia, nie zawsze służą kobietom bezkarnie?
    - To zależy co pod tym określeniem zaczniemy rozumieć.
    - Unikasz odpowiedzi.
    - Nie. To nie jest zagadnienie zero jedynkowe. Nie ma teraz czasu na filozofowanie, może kiedyś o tym pogadamy.
    - Niech będzie. Chciałbym ci powiedzieć jeszcze jedno.
    - Tak?
    - Domyślasz się chyba, że moją żonę, to znaczy jej ciało, znam dokładnie wszem i wobec, nawet językiem.
    - Słyszałam – westchnęła. – Przyznam ci nawet, że tej opowieści wysłuchiwałam z pewną dozą zazdrości.
    - Dorotka ci opowiadała?
    - A któż by inny?
    - Rozumiem. Ale twoje ciało… też jest niczego sobie!
    Spojrzała na mnie spod oka.
    - Dowcipkujesz sobie?
    - Ani trochę. Jesteś przecież ładną i zgrabną dziewczyną, ciało masz wprawdzie bardziej umięśnione, takie niby mniej kobiece, ale to tylko pozory, bo masz w sobie… podniecającą sprężystość.
    - Ty chyba myślisz, że w końcu namówisz mnie na jakieś krzaki. Nic z tego, zapewniam cię, nie masz szans!

    Popatrzyłem w jej stronę, Wtedy odwróciła głowę ku mnie, a kiedy nasze spojrzenia się zetknęły… równocześnie parsknęliśmy śmiechem. No tak, sytuacja była wyjaśniona.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  6. #26

    Domyślnie

    Wracaliśmy później do domu, w towarzystwie dzieci. Normalnie więc, nasze teksty były nieco zawoalowane.
    - W sumie, to ci zazdroszczę – mówiła, wyciągając do mnie rękę, bym ją uścisnął. – Chciałabym mieć taką partnerkę na wyłączność… Ale cóż, życia nie zmienisz. Wiedz zatem, że owszem, będę ci sprzyjała, ale… nie tak jak mówiłeś. Chyba, że razem z nią, to zawsze, jeśli tylko ona zechce.
    - Nie trzeba. Aga, nie teraz.
    - Jasne, rozumiem. Mam jednak nadzieję, że nie będziesz mnie tępił, co?
    - Nie. Takich zamiarów nie mam. Przeciwnie, cieszę się, że tu jesteś.
    - Jestem ci wdzięczna. Już teraz. I możesz na mnie liczyć.

    - Dzięki! Pamiętaj o mnie przed Hubertusem. W tym roku musimy zrobić sobie święto.
    - Zdecydowanie! – ożywiła się. – I Lidkę ożywić, ona jest jakaś taka zgaszona.
    - Jest zmęczona, dla niej to szczyt sezonu. Koncentracja pracy i obowiązków. Sezon jest dla niej porą intensywnej pracy, a nie odpoczynku – próbowałem zakończyć temat. Chłopcy nie powinni nawet tego słuchać.
    - No tak, ktoś nie śpi, by spać mógł ktoś.
    - Właśnie. Co robimy po obiedzie?
    - Jedziemy na tor! – zawołały moje pociechy.
    Agata tylko się uśmiechnęła.
    - Możemy pojechać, ale dopiero po odpoczynku – wyjaśniła im. – Takie zajęcia tuż po posiłku nie są wskazane.
    - To my pójdziemy z Kasią na plac zabaw.
    - Jeśli Kasia jeszcze jest – mruknąłem. – Nie dzielcie skóry na niedźwiedziu.
    - Dobrze, dobrze…

    Byłem w zasadzie odsunięty od przygotowań do wizyty ambasadora, w głównej mierze ze względu na brak inicjatywy własnej. Dorotka doskonale nad wszystkim panowała. Mogłem więc zająć się dziećmi, nie zawracając sobie głowy niczym więcej. Agata często mi pomagała w tej opiece, ale bywało też, że odmawiała, nie wyjawiając nigdy powodów. Cóż, miała prawo.
    Nie wnikałem w szczegóły. Po naszej rozmowie dałem jej już spokój, rozumiejąc, że z wiatrakami nie ma sensu walczyć. Poza tym wielkiej szkody nie ponosiłem. Może i pieściły się beze mnie, to raczej było pewne, ale nie czułem się pomijany. Dorotka nie dawała mi powodu do narzekań.
    Zastanawiało mnie tylko jak to się dzieje, że Beatka niczego się nie domyśla. Bo Helena chyba wiedziała. I wcale nie była tym zachwycona, bo zauważyłem, że Agatę jedynie toleruje. Nie wchodziła z nią w żadne poufałości, nawet Beacie pozwalając na więcej. A przychylność Dorotki nie miała tutaj żadnego znaczenia.
    Jak wtedy, kiedy jeszcze John był w Pokrzywnie gospodarzem…

    Anna w sobotę nie przyjechała, natomiast kiedy po kąpieli w jeziorze z Agatą i chłopcami wychodziłem na brzeg, jakaś dziewczyna z hotelowego personelu oznajmiła mi, że Dorotka prosi abym pilnie wracał do domu. Ktoś na mnie czekał.
    Była to nieznana mi wcześniej pani Elżbieta, dyrektor jednego z departamentów resortu spraw zagranicznych. Z inicjatywy Anny przyjechała udzielić mi instrukcji, co potraktowałem poważnie i z dużą ulgą. Niby nic, ale brak doświadczenia mógł mnie stresować w jakiejś sytuacji z ambasadorem, natomiast po rozmowie z nią czułem się o wiele pewniej.
    Zaangażowany w rozmowę, nie zwracałem uwagi na nic więcej i zadowolony z rozwoju sytuacji, zaprosiłem panią na rodzinny obiad. Wtedy dopiero okazało się, że kobieta zna Agatę, chociaż jest to znajomość służbowa. Po prostu kiedyś już zetknęły się ze sobą.

    Zastanawialiśmy się później, jak to wszystko odebrała. W domu zjawiłem się wraz z Agatą i dziećmi, ubrani plażowo, a Dorotka, przecież moja żona, siedziała wtedy z nią i na nasz widok wcale się nie obruszyła. Ciekawe czy pani dyrektor zastanawiała się, która z nich jest matką chłopców. Wyszedłem prawdopodobnie na jakiegoś sułtana z zaczątkami haremu, ale pies ją drapał, niech sobie myśli co chce. Agata też się niczym nie przejmowała.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  7. #27

    Domyślnie

    Niedziela nadeszła szybko i dla mnie właściwie niespodziewanie. Aż się zdziwiłem, że tak nagle i prędzej niż sądziłem… Agata pożegnała się z nami jeszcze rano, w sypialni, prezentując później już tylko oficjalną minę, a po śniadaniu odjechała. W poniedziałek miała być przecież w pracy. Poza tym Beatka musiała się przenieść do hotelu i przed obiadem zostaliśmy sami, w oczekiwaniu na gościa.
    Dorotka wybrała strój na pozór codzienny, z dyskretnym makijażem. Ale tym razem przez ponad godzinę spędziła, jeszcze razem z Agatą, przy ustalaniu wszelkich szczegółów swojego wyglądu. Nic tu nie było pozostawione przypadkowi. Również dla mnie przygotowały oraz sprawdziły bardzo dokładnie całą garderobę, zmuszając rano do przymiarek i prób. Niesamowite! Jakby czekały nas jakieś rewelacyjne występy.
    Tłumaczyły mi, że wizyta jest wprawdzie prywatna, jednak nigdy nie było wiadomo kto i kiedy zrobi nam zdjęcie. Paparazzi na pewno się pojawią. I nie będziemy w stanie się upilnować.

    Tak też było. Informacja o poniedziałkowej wizycie w regionie, pojawiła się oficjalnie w serwisie prasowym ambasady, już piątkowym popołudniem. Nikt też nie krył, że poprzedzi ją wizyta prywatna w domu pani prezes banku Solution Poland S.A. Było, nie było, obywatelki amerykańskiej.
    Paweł Dedejko też to przewidział i roztoczył wokół domu mało dyskretną ochronę złożoną z całkiem krzepkich komandosów, wynajętych w najlepszej agencji ochroniarskiej. To było nieuniknione, odpowiadaliśmy za bezpieczeństwo ambasadora i żadnych niespodzianek być nie mogło. Dlatego kiedy gość się pojawił, dziennikarze mieli wprawdzie swoje pięć minut, w pewnym jednak momencie Dorotka podziękowała wszystkim i przypomniała, że mamy dzisiaj prawo do prywatności. Wtedy też ochrona delikatnie, ale stanowczo oznajmiła żurnalistom i fotografom, że znajdują się na terenie prywatnym, po czym objęła straż na granicy posesji. Mogliśmy odetchnąć.

    Ambasador Lewis Cremet, był niezbyt wysokim mężczyzną, szczupłym i mniej więcej w moim wieku. Szpakowaty, z lekkimi zakolami łysiny, prezentował się bardzo atrakcyjnie, a w dodatku był wdowcem. Z jednej strony ułatwiało mu to prywatne kontakty w obcym kraju, ale z drugiej powodowało komplikacje, związane z protokołem dyplomatycznym. Tym razem jednak żadnych zgrzytów być nie mogło, gdyż gospodynią domu była obywatelka amerykańska. W takiej sytuacji żaden protokół dyplomatyczny nikogo nie obowiązywał. Cieszył się z tego niezmiernie.
    W ogóle, okazał się gościem bardzo luźnym, bez lordowskich zapędów w stylu Hammersa. Od razu też próbował z nami rozmawiać po polsku, ale już lepiej ja znałem angielski niż on polski, więc szybko z tego zrezygnował. Nie było zresztą potrzeby. Niemal zawsze towarzyszyła nam Dorotka, albo chłopcy. Byli niezastąpionymi tłumaczami!

    Przed obiadem pokazaliśmy mu cały dom, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Zwróciłem jego uwagę na fragmenty dobudowane i postarzane przez Andrzeja, czym się zachwycił. Podobnie jak ekologicznym wspomaganiem instalacji domowych i rozwiązaniami technicznymi w saunie. Chociaż nie wspomnieliśmy o tym, co jeszcze nie tak dawno tu wyprawialiśmy…
    Wszystko mu się bardzo podobało. Ale największy jego zachwyt miał dopiero nadejść.
    Niewielkie kołduny w rosole, autorstwa Heleny, które rozkleiły go zupełnie.

    - Jak wy możecie czegoś takiego nie promować? – dziwił się, nie przerywając jedzenia. – Ja bym sobie życzył takie menu w ambasadzie!
    - Nic z tego! – śmiała się Dorotka. – Pani Heleny nie oddam nikomu i to jest moje ostatnie słowo! Za żadną cenę!
    - To jest ta pani? – zapytał, dyskretnym gestem wskazując Helenę.
    - Owszem, ta – oświadczyła buńczucznie.
    - Zatrudniasz ją?
    - Zatrudniać? My? – wtrąciłem. – Panie ambasadorze, to pani Helena w tym domu rządzi!
    - Właśnie! – Dorotka mi zawtórowała. – Kto by wtedy nami rządził? Dlatego porzuć takie myśli – kontynuowała. – Lewis, Helena jest dla mnie wręcz jak matka, rozumiesz to? Jest członkiem rodziny, a nie jakąś zwykłą kucharką.
    - Przepraszam cię, przepraszam i panią! Nie wiedziałem tego.
    - Nie ma problemu, w porządku.

    - Ale i tak ci zazdroszczę – roześmiał się, rozładowując atmosferę. – Dobrze jadasz!
    - W tym temacie możemy ci pomóc. Lidka, która będzie u nas na kolacji, ma tutaj dużo do powiedzenia. Gdybyście chcieli skorzystać z jej wiedzy i możliwości, niech wasi ludzie z nią rozmawiają.
    - To jest dobry pomysł. Nie omieszkam się umówić z tą panią.
    - Nie zapomnij tylko, że jest również posłem do parlamentu.
    - Pamiętam! – uśmiechnął się.
    Zaproszenie na poobiednie cygaro na tarasie również przyjął.

    Lidkę poznał na długo przed kolacją, kiedy wybraliśmy się zwiedzać okolicę, zaczynając oczywiście od jeziora i hotelu. Jej znajomość języka angielskiego zrobiła na nim wrażenie, natomiast informacja o tym, że Romek jest zastępcą Dorotki w banku, jeszcze to pogłębiła. Temat tak go zaciekawił, że już jej nie odpuścił. Trzymał się blisko kiedy pokazywała mu hotel, kiedy pojechaliśmy do Czyżyn nad Omszałe, kiedy zaglądnęliśmy do stadniny i na tor wyścigowy, a przed kolacją odwiedzili lądowisko samolotów i pole golfowe.
    - Nie wiem co mam powiedzieć – przyznał, kiedy wróciliśmy do domu przed kolacją. – Nie spodziewałem się tego, co zobaczyłem!
    - To normalne – podsumowała Dorotka. – Lewis, zwróć tylko uwagę, że to nie jest świat dla wszystkich. To my sami stworzyliśmy taki, głównie dla siebie i z niego korzystamy.
    - Ale dzięki temu, inni mają pracę – zauważyła Lidka.
    - I to jest w tym wszystkim najważniejsze – zgodził się. – Doris, przecież was stać na Mauritius, ale zostajecie tutaj, co osobiście bardzo mi się podoba. Wasze pieniądze są tutaj wydawane, jak na patriotów przystało. Przyjmijcie mój szacunek, szczególnie twój mąż, bo jak na członka obecnych władz przystało, pomaga krajowi takim postępowaniem.
    Oj, chyba za daleko to wszystko zajechało. Aż takim patriotą, raczej nie byłem…

    Kolacja była bardziej egzotyczna niż obiad, w stylu restauracji z gwiazdkami Michelin. Nie było wprawdzie aż dwudziestu kilku dań, ale nastrój w salonie był odpowiedni, wina dobierane przez sommeliera, a regionalne potrawy dość egzotyczne. Nie tylko jak na wyobrażenia amerykańskie, ale nawet jak na polskie.
    Jednym z nich były na przykład ziemniaki pieczone w mundurkach, podawane na gorąco tuż po upieczeniu, z płatkami sadła wewnątrz.
    Pewnie i w kraju mało kto pamięta tę potrawę, rodem z wiejskiego ogniska i pyszną przy tym nieziemsko! Podawana przez kelnerów nie miała już tego uroku, który dawały ziemniaki ostrożnie wyciągane z żaru ogniska i własnoręcznie przygotowane, po czym pochłaniane wieczorem, w blasku zachodzącego słońca. Smak jednak pamiętałem. A że te przyrządzono z wielkim pietyzmem i upieczono na czas, delektowałem się nimi z prawdziwą przyjemnością. To danie było zresztą moim pomysłem.
    Cremetowi też smakowały.
    - Jak będziecie jeszcze kiedyś przyrządzać coś równie smacznego, to zadzwońcie do mnie, dobrze? – żartował.
    - Musiałabym już jutro dzwonić – pochwaliła się Lidka.
    - Więc piszę się na jutro, zgoda?
    - Ja zawsze jestem gotowa – odpaliła dwuznacznie.

    W zamysłach Dorotki, kolacja miała trwać do późna i dalszych punktów programu nie planowano. Po paru godzinach jednak, ambasador usłyszawszy z tarasu wesoły, nadjeziorny gwar i ujrzawszy coś niecoś z oddali, wyraził chęć poznania zwykłego, polskiego życia. Takim też sposobem przenieśliśmy się pod strzechę, w samo centrum tych zwyczajnych wydarzeń.
    Tego w scenariuszu nie było, ale tak się stało. Było nieco komplikacji z kuchnią, podawanie potraw zostało utrudnione, skoro jednak gość sobie życzył, nie wypadało odmawiać.
    Dobrze zrobiliśmy. Wieczór był naprawdę udany, rozmowy prowadziliśmy i poważne, i żartobliwe, Lewis opowiadał troszkę o sobie, my również zapoznaliśmy go pobieżnie z historią tego miejsca, a wszystko odbyło się elegancko i, co najważniejsze, bez żadnej sztuczności. Cremet okazał się świetnym kompanem i aż żałowałem, kiedy po północy kończyliśmy tę miłą biesiadę. Niestety, jutro czekały nas obowiązki.

    Poniedziałkowe śniadanie również było sympatyczne. Dorotka zaproponowała wtedy, byśmy z Lewisem w sytuacjach prywatnych, mówili sobie po imieniu, za co jej podziękował. Jak wyjaśnił, nie wiedział czy wypada mu to proponować samemu. Wchodziłem w końcu w skład rządu. Sekretarze i podsekretarze stanu, oficjalnie zaliczali się do ekipy rządowej. Pośmialiśmy się z takich niuansów, zgodnie wypalili cygaro po posiłku i to był już koniec luzu. Niezadługo rozpoczęła się wręcz procesja przyjazdu osób nam towarzyszących.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  8. #28

    Domyślnie

    Lewis otrzymał wsparcie nie tylko sekretarza i kogoś jeszcze, ale i osobistego ochroniarza. Do mnie natomiast dołączyła Karolina, jedna z asystentek, w towarzystwie pana Kacpra, kierowcy naszej, służbowej lancii. Jeździłem już z nim, niezły facet. Zameldował się i znikł. Karolina natomiast została, rozglądając się ciekawie dookoła.
    - A ty skąd tutaj? – nie bawiłem się w Wersal.
    - Dostałam takie polecenie od pani minister – oznajmiła.
    Westchnąłem tylko.
    - Powiem ci coś. Tam jest hotel – ruchem głowy wskazałem budynek.
    - Ależ wiem o tym.
    - Idź więc tam i zapytaj o Beatę Dąbrowską, jakoś ją znajdziesz. Powołaj się na mnie i przekaż jej, że ma cię zameldować oraz zapewnić utrzymanie. Poza tym, baw się dobrze. Do wieczora nie jesteś niezbędna.

    - Pani minister twierdziła, że…
    - Pani minister niech mi… cicho, nic nie mówiłem! Poczekaj…
    - Tak?
    - Masz jedno zadanie, bardzo poważne i pilne.
    - Na czym ono polega?
    - Masz namiary na kancelarię Damiana, mojego syna?
    - Nie.
    - Dowiesz się więc od Beatki kim jest. Ja ci zaraz dam do niego numery prywatne, a twoim zadaniem będzie skontaktowanie się z nim i przekazanie, że jest absolutnie niezbędny nad jeziorem. I że ja go o to usilnie proszę, dobrze?
    - Tak, oczywiście.
    - Zapisz więc…
    Podyktowałem jej telefony Damiana, wyjaśniłem o co chodzi, po czym znowu oklapłem.
    - W czym niby miałaś mi pomagać? – zapytałem, wciąż zdziwiony.
    - Pani minister powiedziała, że pan musi z tego spotkania sporządzić raport.
    - Ja? Czyli ty masz zbierać materiały?
    - Mniej więcej.
    - Czyli tak jak powiedziałem wcześniej. Znajdź Beatkę, niech ci wyjaśni temat Damiana, a potem da kostium kąpielowy i idź popływać w jeziorze. W porządku?
    - Czemu nie!
    - No to mam u ciebie buziaka, a teraz jesteś wolna. Spotkamy się po moim powrocie.
    - Skoro tak pan zarządził… – wzruszyła ramionami.

    Cholera, ja im dam raporty! Od czego mają urzędników? Niech się produkują! Byłem zirytowany, ale nie było już czasu na rozmyślania, gdyż pojawił się nasz przewodnik. Jakiś dyrektor od wojewody. No i radiowóz, mający pilotować całą kolumnę. Czas było wyjeżdżać.

    Są tacy, którzy uwielbiają uświetniać ceremonie swoją obecnością, ja jednak do nich na pewno nie należałem. Konieczność całodziennego trzymania się prosto, ze świadomością, że przez cały czas obserwują mnie nie tylko kamery, ale i wiele par oczu, była mocno męcząca. Poza tym przejechaliśmy wiele kilometrów, na piechotę chodziliśmy też niemało po tych wszystkich strefach, firmach, schodach urzędów… Nic więc dziwnego, że wieczorem padałem z nóg. Na szczęście Cremet, wraz z resztą delegacji, odjechali prosto do Warszawy i do domu wróciłem sam. Byłem w stanie jak po przejściu przez wyżymaczkę.
    Dopiero następnego dnia mogłem spokojnie porozmawiać z Dorotką o wydarzeniach z poprzedniego tygodnia.

    Przede wszystkim, wbrew wszelkim obietnicom i przyrzeczeniom składanym Romkowi, bez skrupułów zrelacjonowałem jej całą z nim rozmowę. I to ze wszystkimi szczegółami.
    - Dobrze, że o tym wiem – oznajmiła. – Muszę w takim razie złagodzić postępowanie wobec niego, niech jeszcze tę sprawę próbuje rozwiązać. A to, że będzie chciał odejść, jest mi bardzo na rękę. Sądziłam zresztą, że wcześniej się na to zdecyduje.
    - Tak ci dopiekł jego Bukareszt?
    - Nie, to nie o to chodzi. Wiesz… jest też inna sprawa.
    - Jaka?
    - Nie chciałam ci tego mówić, bo w sumie to był tylko epizod, ale teraz będę musiała. Widzisz, kiedy ostatnio wybrałam się z nim do Nowym Jorku, zamieszkaliśmy w tym samym hotelu, co zresztą nie jest niczym dziwnym. Tak samo zwyczajnie potraktowałam wieczorne zaproszenie na kolację, tym bardziej, że nie on za nią płacił. I wszystko było niby w normie, chociaż Romek wypił wtedy odrobinę za dużo.
    Nie siedzieliśmy długo w restauracji, a że rozmawialiśmy głównie o sprawach bankowych nawet jadąc windą, pozwoliłam mu wejść do swojego apartamentu. Bardzo późno nie było, właściwie to nie widziałam przeszkód, aby jeszcze przez jakiś czas posiedzieć. Spać mi się nie chciało, a w numerze mogłam przynajmniej zdjąć szpilki, by mi nogi trochę odpoczęły.
    Nie protestowałam nawet, kiedy zamówił szampana, jeszcze wtedy żadna czerwona lampka nie zapaliła mi się w głowie, bo niby dlaczego? Był dość wesoły, a że nieco bardziej gadatliwy… brałam to na karb alkoholu. Nie sądziłam, że mu wtedy coś odbije! – przerwała i zwilżyła usta wodą.

    - Co mianowicie?
    - Nieoczekiwanie zaczął wspominać studenckie czasy, kiedy to się we mnie kochał. Znasz to z moich wspomnień.
    - Wiem, że się w tobie kochał, ale więcej szczegółów znam jednak od Lidki.
    - Nieważne skąd, skoro wiesz o co chodzi – zniecierpliwiła się. – Dopiero wtedy coś mnie tknęło i zaczęłam być ostrożna.
    - Groził ci?
    - Nie, skądże. Na odwrót! Zaczął być ckliwy i niemal płaczliwy. Opowiadał jak to się dla mnie starał, jak cierpiał i tak dalej.
    - A cóż mu tak przyszło po latach? Chciał pocieszenia?
    - Tak. Wymyślił sobie, że mu to wszystko teraz zrekompensuję i się z nim prześpię.
    - Ooo! Ciekawe…
    - Też byłam zaskoczona, takiego wariantu jego myśli nie brałam pod uwagę. Kiedy jednak zarzucił mi, że z tobą poszłam do łóżka już w pierwszym dniu znajomości, a on czeka na to od tylu lat, zrozumiałam że nie żartuje i naprawdę chce iść ze mną do łóżka.
    - I jak zareagowałaś?
    - Obróciłam te słowa w żart i pod pretekstem że jestem zmęczona, usiłowałam namówić go do wyjścia. Ale wtedy przestało to już być takie proste. Niby żartował, chwilami siadał, po czym ponownie rozmawialiśmy jakby nigdy nic, nawet o sprawach poważnych. Nie zapominał jednak, od czasu do czasu wracając do swojej propozycji. A ja nie wiedziałam jak się go pozbyć.
    Taka słowna przepychanka trwała przez jakiś czas i dopiero gdy w pewnym momencie próbował mnie schwycić za biust, dostał po łapach. Wtedy kategorycznie pokazałam mu drzwi. Wyszedł, obdarzywszy mnie wcześniej wściekłym spojrzeniem, ale naprawdę odetchnęłam z ulgą, kiedy zamek zaskoczył. To nie było przyjemne.

    - A jak się zachowywał rano?
    - Przebukował bilet i odleciał sam, nie spotkaliśmy się wtedy. Dopiero w pracy mnie przeprosił, tłumacząc się szampanem i ciągłym sentymentem do mnie, dlatego uznałam, że nie ma powodu do wzbudzania alarmu i trzymałam to w tajemnicy. Nasza współpraca już się jednak nie układała tak jak wcześniej i zdałam sobie sprawę, że będzie musiał z banku odejść.
    - Ale go nie zwolniłaś.
    - Widzisz… Już ci kiedyś mówiłam, że nie mogę zaskoczyć Lidki taką decyzją. Zaraz też dowiedziałam się o Bukareszcie i przez cały czas jestem w kropce. Nie widzę dobrego wyjścia. I teraz, gdyby sam złożył rezygnację, byłoby to dla mnie najlepszym rozwiązaniem.
    - Ale w tej chwili pozwolisz mu zostać?
    - To jest ważna sprawa i jestem przekonana, że w tej dziedzinie nie wzbudziłby alarmu bez głębokiego przekonania o słuszności swoich spostrzeżeń. Mam zamiar ułatwić mu tę pracę, chociaż moja nagła łaskawość może wzbudzić niejakie podejrzenia.
    - Poczekaj, wcale nie. Przecież mnie prosił, abym wstawił się za nim u ciebie. Oczywiście, nie informując o powodach.
    - Masz rację, zapomniałam. Czyli jest dobrze. Spróbuję porozmawiać z Lidką…
    - Słoneczko! – przerwałem jej. – A może spróbować innego wyjścia?
    - Jakiego?

    Opowiedziałem jej wtedy o naszym wieczornym pijaństwie wraz z Heleną.
    - Może tak wykorzystać do tych spraw Helenę? Romka nie potępiała, a i Lidka jest w stanie jej zaufać.
    - To może być dobry pomysł, porozmawiam z Heleną i wtedy jakiś wariant wybierzemy. W każdym razie będę się powoływała wyłącznie na twoją prośbę, bez wdawania się w szczegóły.
    - I bardzo dobrze. A tak w sumie, jak wygląda sytuacja banku?
    - Dowiem się pod koniec września, gdyż teraz trwa audyt i rozstrzyga się kwestia mojej premii za pierwszy rok pracy na stanowisku prezesa zarządu.
    - Dużej?
    - A jak myślisz?
    - Nie wiem. Kilkaset tysięcy zielonych?
    - Nie… – roześmiała się. – Premie nie są nominowane w gotówce, lecz w opcjach na akcje.
    - Możesz to przetłumaczyć na ludzki język?
    - Mogę! – chichotała. – Spodziewam się prezentu w postaci pakietu akcji banku wartych… powiedzmy… trochę.
    - Nie drażnij mnie!

    - Słusznie! – spoważniała nagle. – Słuchaj, zapomniałam o ważnej sprawie.
    - Mianowicie?
    - Igor przyjeżdża do Warszawy i chciał się z tobą spotkać.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  9. #29

    Domyślnie

    Niemal mnie zatkała taką zmianą tematu rozmowy.
    - Do mnie przyjeżdża?
    - Nie bezpośrednio, ale ma pewną propozycję w zasadzie wyłącznie dla ciebie. Przyjeżdża natomiast w sprawach służbowych, bo po ostatnich przetasowaniach organizacyjnych, szef departamentu wschodniego obligatoryjnie pełni funkcję przewodniczącego rady dyrektorów ich banku. Igor przyjeżdża więc na dywanik, ale chciał się też spotkać z tobą.
    - Nie wiesz o co mu chodzi?
    - Wiem – oznajmiła dumnie i wpatrywała się we mnie z miną, zdradzającą szykujący się dowcip.
    - Nie męcz mnie – poprosiłem.

    - No dobrze – odpuściła. – Igor chce ci zaproponować kupno samochodu.
    - Jakiego?
    - Ja się na tym nie znam, jakieś takie duże auto.
    - Nowe? – zdziwiłem się.
    - Nie. Było już używane.
    - Nie żartuj! Po cholerę mi jakiś stary grat?
    - Tomek, nie wiem! Proponował go mnie, ale mu powiedziałam, że to nie moja dziedzina i podpowiedziałam, żeby porozmawiał z tobą. Wtedy się do nas wprosił. Będzie tu jutro, czyli wszystkiego dowiesz się z pierwszej ręki. Odpowiada?
    - Zwariowana…

    Igora przywiózł osobiście sam pan Kazimierz. Już to świadczyło, że Dorotka wie o wiele więcej niż mi powiedziała. Ale pamiętałem też jej tajemniczy uśmiech, kiedy rozmawialiśmy o jego wizycie. Znaczyło to, że przykrych niespodzianek nie będzie i to mi wystarczało.
    Jeszcze przed tarasem przywitaliśmy się po słowiańsku, po czym przeszliśmy do salonu. Tam Dorotka wypytała go o warszawskie rozmowy, ja zaś o sprawy zza wschodniej granicy. Igor przyznał, że Alona nie mogła mu towarzyszyć w podróży, gdyż bawi następcę tronu, co wywołało nasz entuzjazm i szczere gratulacje oraz stworzyło fantastyczną atmosferę. Później zaś było jeszcze ciekawiej. Dorotka zajęła się dziećmi, byśmy mieli zupełną swobodę i porozmawiali jak za dawnych lat. A rozmawialiśmy pod strzechą.

    - Ale wam tego zazdroszczę! – zachwycał się, obserwując codzienne, popołudniowe życie w otoczeniu hotelu.
    - Co masz na myśli, chyba nie moskiewskie niebezpieczeństwa?
    - Przede wszystkim. Ja nie mogę mieć takiego stałego miejsca wypoczynku, ochrona mi na to nie pozwoli.
    - Nas też sprawdza. W sobotę gościliśmy amerykańskiego ambasadora i służby tak samo przenicowały nam wcześniej cały dom, hotel i otoczenie. Nie ma lekko.
    - Słuchaj, a tak z innej beczki… nadal mogę zwracać się do ciebie po imieniu?
    - Nie rozumiem. Masz z tym jakiś problem?
    - Jesteś teraz wiceministrem polskiego rządu…
    - Przestań! Nie spotykam się z tobą służbowo i nie o sprawach rządowych rozmawiamy.
    - To prawda, ale nie chciałbym, żebyś miał jakieś nieprzyjemności…
    - Bez obaw, towarzyszu Lemiechow! – zawołałem ze śmiechem. – Byłem kiedyś twoim podwładnym, więc w rewanżu czuj się jak u siebie w pracy, wariacie jeden!

    - Wiesz co? – odezwał się po chwili, porzucając wesołą minę. – Zaczynam żałować, że nie delegujecie nikogo do pracy u nas.
    - Dlaczego?
    - Nawet nie wiem jak to dokładnie wyrazić.
    - Prosto z mostu.
    - Tak się nie da, ale widzisz… Najpierw obecność twoja oraz pani Anny, a potem pana Łukasza, w pewnym sensie automatycznie dyscyplinowała załogę. Oni nie chcieli być gorsi od was, starali się wykazać swoją wyższość chociażby zaangażowaniem.
    - Teraz tego nie ma?
    - Niby jest, ale… Nie ma źródeł takiej rywalizacji. Szkoda że tak późno to zauważyłem.
    - Nic straconego, mogę ci załatwić powrót do korzeni.
    - Jak? Pani Warwick już nie ma w radzie dyrektorów.
    - Ale i tak wciąż rozdaje karty, jeśli tylko chce. Te sprawy zostawmy jednak na jutro.
    - Nie da rady, mam bilet na wieczorny samolot.
    - Więc go przebukujemy! Zaraz ściągnę asystentkę, która się tym zajmie. A teraz wypij ze mną za spotkanie i mów z czym przyjechałeś. Ponoć chcesz mi wcisnąć jakiegoś starego rzęcha…
    - Nie inaczej! – odparł dumnie, przełykając kieliszek żubrówki.

    - Dużo chcesz za ten złom? – zapytałem obojętnie, podtrzymując dialog. Nie myślałem wtedy o żadnym zakupie, mówiłem tylko po to, aby mówić.
    - Rzecz trudna do określenia. Co to znaczy drogi? Dla kogo drogi? Nie potrafię na takie pytanie odpowiedzieć. Mogę ci powiedzieć jedynie, że moja oferta nie jest skierowana do wszystkich. Adresatów wybieram osobiście i bardzo starannie. A czy z niej skorzystają, to już jest inna para kaloszy.
    - Igor… wykładaj kawę na ławę, bo nie wiem o czym rozmawiamy. Żona powiedziała mi, że to jest pojazd używany, który chcesz mi sprzedać. I to jest cała moja wiedza.
    - Dobrze powiedziała. Samochód ma w dokumentach rok produkcji 1984 i to jest prawda, tak jest oficjalnie traktowany. Ale dwa lata temu przeszedł gruntowną odbudowę i obecnie wygląda jak spod igły. Ja ci za to zaręczam!
    - Co to za samochód?
    - ZIS, znasz taką markę?
    - Ja mam nie znać? Były takie ciężarówki, paliły ponad pięćdziesiąt litrów na sto kilometrów, przy ładowności coś około czterech ton.
    - Zgadza się, ten model też pali podobne ilości.

    - Nie wiesz po co mi to potrzebne? – zapytałem ostrożnie. – Mam pobudzać światowy popyt na wydobycie ropy?
    - Nie wiem, myślałem, że ci się spodoba jako coś oryginalnego.
    - Ja nie prowadzę przewozu ładunków.
    - Daj spokój! Przecież nie rozmawiamy o ciężarówce.
    - A o czym?
    - Tomek! Oferuję ci limuzynę genseków. Naprawdę! To jest oryginalny pojazd, którym jeździł sam Michaił Gorbaczow. Wyprodukowano je w ilości dwudziestu czterech egzemplarzy i to wszystko. Za kilkadziesiąt lat ten samochód będzie wart fortunę!
    - Pieprzysz! Skąd to masz?
    - Mam jeszcze więcej. Całe osiem egzemplarzy. Mam też szesnaście „Czajek”, dla których również szukam nabywców.
    - Jakim cudem to zdobyłeś?
    - Nie ma żadnego cudu. To były zabezpieczenia kredytu dla ZIS-a. Firma w środku miasta, nie miała szansy na rozwój w tym miejscu, wzięliśmy więc w zastaw wszystko co się dało, bo działki nie udało się wywalczyć.

    - Pamiętam przecież, sam ci kiedyś mówiłem, że przyjdzie dzień gdy tę firmę wyrzucą poza granice miasta. Mało tego, powiedziałem ci to po rozmowie z naczelnym ZIS-a!
    - A ja zapamiętałem naszą rozmowę, wyobrażasz sobie? Zapamiętałem tamtą naradę, na której kwestionowałeś utarte schematy postępowania. Przez jakiś czas wydawało mi się, że wtedy opowiadałeś banialuki, ale później przyszła refleksja. Widzisz… Moskwa to jest wciąż Moskwa, a Rosja to Rosja. Ja wprawdzie od lat pracuję w banku amerykańskim, ale mimo tego przez cały czas odkrywam w sobie korzenie typowego myślenia rosyjskiego, bez niezbędnego uniwersalizmu.
    - Przesadzasz teraz. Z tego co wiem, radzisz sobie wciąż nieźle, mimo pogarszającej się koniunktury i rosyjskiego kryzysu.
    - Tu już działa doświadczenie i przyzwyczajenia, abym czasami nie gryzł własnych zębów. Dlatego zmobilizowałem się i chcę upłynnić zastaw, bo na spłatę kredytu nie mamy co liczyć. Tak jak ci mówiłem, mamy do sprzedaży osiem ZIS-ów i szesnaście „Czajek”, ale jeśli chodzi o te ZIS-y, za granicę wolno mi sprzedać jedynie dwa egzemplarze. Zresztą, to nie jest dla banku wielki interes.
    - Dlaczego?
    - Dlatego, że tobie oferuję ten pojazd za cenę zastawu, czyli za połowę jego ówczesnej wartości. Jaka jest jego cena dzisiejsza, w to nie wchodzę.

    - Czyli ile konkretnie?
    - Dwieście osiemdziesiąt tysięcy dolarów.
    - Nawet dla mnie?
    - Wyłącznie dla ciebie i uznaj to za ofertę niesłychanie okazyjną. W Moskwie ten model oferujemy za czterysta tysięcy dolarów, ale są to egzemplarze bez nowego wykończenia, jakie przeszły te dwa pojazdy z certyfikatem eksportowym i jeszcze dwa inne. Takiego auta nie znajdziesz w ofercie na całym świecie, a jak ono wygląda, pokażę ci później na filmie. Przywiozłem go z sobą.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  10. #30

    Domyślnie

    - Chętnie obejrzę, ale co ma oznaczać to wykończenie eksportowe? Pozbawiliście te auta różnych sekretnych funkcji?
    - Nie o to chodzi, takich funkcji pozbawione są wszystkie. Z informacji uzyskanych w firmie wynika na przykład, że pojazdy były uzbrajane w łączność dopiero kiedy znalazły się w użytkowaniu. I załatwiały to odpowiednie komórki w służbach. Fabryka tego nie robiła. Poza tym wszystko jest w normie, czyli samochód wygląda tak, jakby pochodził z produkcji.
    - Nie żartujesz? To ma być 1984 rok?
    - Tomek, teraz mnie drażnisz. Powiedziałem ci, że auto jest jak nowe, bo tak jest! Dopóki firma działała, trzymałem rękę na pulsie i dbałem o to, aby bank nie stracił na kredycie. Dlatego w porę zleciłem remont kapitalny czterech egzemplarzy limuzyn, aby przywrócić im pierwotną świetność. Zgodną w dodatku ze współczesnymi standardami. Kosztowało to bank niewielkie kopiejki w stosunku do wartości prac, ale tylko oni byli w stanie je wykonać, bo mieli dostęp do oryginalnych elementów i właściwych materiałów. No i dokumentacji produkcyjnej.
    - Czyli masz cztery takie wozy?
    - Tak. Odnowionych kompletnie jest cztery, z czego dwa mają zgody na wywóz. Jeden z nich jest dla ciebie, jeśli tego zechcesz.
    - Chcę! – zdecydowałem się. – A reszta? Nie tajemnica?
    - Nie. Drugi za granicę, chyba rozumiesz, zaoferowałem swojemu obecnemu szefowi.
    - Przyjął propozycję?
    - Tak, oczywiście. Cenę ma taką samą jak ty, nie mogłem zrobić rozróżnienia.
    - A pozostałe?
    - Trzeci jest dla mnie, to chyba nie ulega wątpliwości – roześmiał się. – Czwarty natomiast pozostawiam na razie w rezerwie. Zobaczę jak sytuacja się rozwinie

    Siedzieliśmy później w salonie oglądając pokaz wideo. Samochód prezentował się absolutnie rewelacyjnie, a Igor zapewniał, że to jest właśnie ten egzemplarz, o którym rozmawiamy. Nie był to wóz dla celów turystycznych, to było oczywiste. Mnie jednak wciąż intrygowała data jego powstania.
    - Igor, jak się ma rocznik do ewentualnych dokumentów? Jak ktoś uwierzy, że stare auto ma wygląd nowości spod igły?
    - Tego to już nie wiem – przyznał. – Słuchaj, biorąc te pojazdy w zastaw, mieliśmy takie wątpliwości na uwadze. Zastrzegliśmy wtedy, że fabryka musi przeprowadzić ich odnowienie w trakcie naszej współpracy. Przecież całe wykończenie to skóra i co by z nią nie robić, to po dwudziestu pięciu latach robi się już mało elegancka. Poza tym chociażby zabezpieczenie antykorozyjne czy samo opancerzenie. Dzisiaj istnieją nowe technologie.
    Firma zresztą współpracowała z instytutem motoryzacji czy instytutami wojskowymi, dlatego samochody zostały rozebrane do ostatniej śrubki, elementy wymyte, wypucowane, zabezpieczone, po czym ponownie zmontowane i całość wykończono od nowa. Zrobili to praktycznie przed ostatnim westchnieniem, ale zrobili. Dwa lata temu i od tego czasu samochody nie były używane, z wyjątkiem jazd kontrolnych.

    - A ile ten egzemplarz miał pierwotnego przebiegu?
    - Niecałe trzy tysiące kilometrów.
    - Tylko tyle?
    - Praktycznie nie był użytkowany, przez cały okres pozostawał w rezerwie.
    - Dlaczego?
    - Widocznie ten podstawowy spisywał się na tyle dobrze, że nie potrzebowali zamiany. Zresztą, te historie z sobowtórami chyba już nie były wtedy ćwiczone tak intensywnie jak wcześniej. Nie było więc potrzeby go eksploatować i tak się uchował.
    - Czemu nie zaoferowałeś ich wszystkich na własnym rynku? – zapytałem.

    - No wiesz co… – spojrzał na mnie z przyganą. – Uważasz, że dla Nowego Ruskiego taki samochód jest nobilitujący? Sam wiesz, że nie. Bo jest rosyjski. Poza tym… Po co firmy startują na giełdę? Aby poznać realną wartość własnych akcji! Jeśli nie miałbym paru egzemplarzy na wolnym rynku, czy mógłbym w kraju osiągnąć wysoki poziom cen przy sprzedaży pozostałych? Zawsze ktoś by kwękał, a tak… Będę mógł się powoływać na światową cenę, niemal giełdową.
    - W wysokości…
    - Poradzę sobie z tym, bez obaw! – roześmiał się. – Sam więc widzisz. Mogę na tobie nie zarobić, chociaż stracić też nie powinienem, przede wszystkim dla własnego bezpieczeństwa. Ale ty w zamian zapewnisz mi minimalny poziom ceny i co ważniejsze, potwierdzenie popytu! Że on jest! A wtedy będę mógł się targować z następnymi klientami.
    - Masz rację. Ja, stary handlowiec, skłaniam głowę przed tobą!
    - Nie wygłupiaj się. Uczyłem się i od ciebie, chociaż pewnych zachowań nie rozumiałem, kiedy do nas przyjechałeś.
    - Nie przejmuj się, z tego nie można wyciągać żadnych wniosków.
    - Różnie to bywa – odparł wymijająco i zaraz zmienił temat na zasadniczy. – Więc jak, rezerwować dla ciebie ten egzemplarz? Weźmiesz go? Tomek, potrzebuję twojej twardej deklaracji i to pilnie.
    - Daj mi pół godziny, dobrze? – zaproponowałem.
    - Nie ma sprawy. Masz godzinę na przemyślenia.

    Dorotka oglądała w salonie pokaz razem ze mną, chociaż nie zabierała głosu w dyskusji. Na motoryzacji znała się nieszczególnie, nic więc dziwnego w tym nie było, powstał jednak problem, którego bez niej nie mogłem rozwiązać. Nie było mnie stać na taki samochód.
    - Co o tym myślisz? – zapytałem ją w kuchni, gdzie uzgadniała coś z Heleną.
    - Ładny pojazd, podoba mi się – przyznała.
    - Więc czemu go nie kupiłaś?
    - Daję szansę tobie.
    - No tak…

    To nie mogło być przypadkowe. Wiedziała jakie są moje dochody i ile mam oszczędności. Nagle poczułem się pariasem w naszym związku i zaschło mi w gardle.
    - Rozumiem… – zagryzłem wargi. – Pożyczysz mi tyle pieniędzy? – próbowałem się do niej uśmiechnąć.
    - Nie. Nic z tego – odparła spokojnym tonem. – Nie byłbyś wypłacalny.
    - Pożegnaj zatem Igora ode mnie, idę teraz spać.
    - Tomek! – podniosła głos. – A tobie co? Żarty sobie stroisz?
    - Oczywiście, żarty…
    - Opanuj się!
    - Czyli znowu ja jestem winien?
    Spojrzała na mnie z wyrzutem, szybko jednak spasowała.
    - Przepraszam cię, niczego obraźliwego na myśli nie miałam. Tym niemniej pieniędzy na samochód nie dam ci ot tak. Uważam, że panowie powinni sami finansować takie męskie zabawki.
    - Więc jak sobie wyobrażasz tę transakcję? Przecież nie mam takiej kwoty do dyspozycji.
    - Weź kredyt.
    - Dasz mi taką pożyczkę bez zabezpieczenia?
    - To jest niemożliwe. Chyba znasz bankowe zasady?
    - Znam, podsumujmy zatem. Nie mam gotówki, kredytu nie dostanę, ale samochód mam kupić. Nie wiesz przypadkiem za co?

    Przez chwilę wpatrywała się we mnie w napięciu, ale nawet nie mrugnąłem. Byłem bardzo zirytowany.
    - Tomek… chodź! – powiedziała nagle i podeszła, biorąc mnie pod ramię. – Chodź, usiądziemy i spokojnie porozmawiamy, bez niepotrzebnych nerwów, dobrze?
    Cóż, dałem się poprowadzić na fotele w salonie, a tam wpakowała mi się na kolana i objęła za szyję.
    - Czy ty myślisz, że chcę wystawić cię do wiatru? – usłyszałem, wdychając aromat jej perfum. – Kochany, znamy się nie od wczoraj, więc nie podnoś sobie ciśnienia. Bardzo cię o to proszę!
    - Dobrze. Więc co według ciebie mam zrobić?
    - Użyć głowy! Masz świetną okazję do przeprowadzenia bardzo perspektywicznej inwestycji, prawda? Igor przedstawił ci temat rzetelnie. Cena transakcji jest wyjątkowo atrakcyjna i chociaż będziesz musiał co nieco do tego dołożyć na cło, czy podatki, efekt końcowy i tak przedstawia się bardzo obiecująco. Zgadzasz się ze mną?
    - Tak, tylko ja od dawna znam główną zasadę obowiązującą w handlu.

    - Jaką zasadę?
    - Transakcja daje zysk w takiej walucie, jaką się obraca. Jeśli obracasz pieniędzmi, to i pieniądze zyskujesz. Jeśli natomiast obracasz gównem, dokładnie takie samo gówno osiągasz, tylko w dodatkowej ilości.
    - Wulgarny jesteś, zupełnie niepotrzebnie.
    - Bo mówisz do mnie jak do ucznia!
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  11. #31

    Domyślnie

    - Nieprawda! – na chwilę przytuliła mi głowę do biustu. – Posłuchaj uważnie! Moim zamiarem jest zwrócenie ci uwagi na to, że zapodziałeś gdzieś myślenie strategiczne. To jest też moja wina, może nawet głównie moja…
    - O czym teraz mówisz? – przerwałem jej.
    - Pozwolisz mi powiedzieć do końca?
    - Proszę!
    - Dziękuję, nie przerywaj mi teraz. Otóż doszłam do wniosku, że pozwoliłam ci niemal zupełnie skoncentrować się na sprawach bieżących, co zresztą robisz wręcz rewelacyjnie, tym niemniej zapominasz o przyszłości…
    - Ty jesteś moją przyszłością! – nie wytrzymałem.
    - Kocham cię! – przytuliła się na moment. – Tylko tu nie chodzi o nasze relacje, lecz o twoją przyszłość zewnętrzną. Tomek, wiceministrem się bywa, a co będzie później? Myślałeś o tym kiedyś tak na poważnie?
    - Nie…

    - Otóż właśnie. Cenię w tobie duże zaangażowanie w pracę ministerstwa, chęć zmieniania naszej krajowej rzeczywistości, ale nie możesz dłużej zapominać, że to się kiedyś skończy. Że kiedyś ci podziękują i staniesz przed dylematem, co robić dalej.
    - No tak… i chcesz mi w tym pomóc?
    - Bingo! Takie właśnie motywy mną kierują. Tomek! Gdybyś powiedział, że chcesz ten samochód kupić aby się ze mną w nim przejechać, bez mrugnięcia powieką wyłożyłabym całą kwotę i sprawy by nie było. Mnie jednak chodzi o coś innego.
    - O co?
    - Abyś zaczął myśleć strategicznie i powoli przyzwyczajał się do samodzielnego obracania dużymi sumami. Na własną odpowiedzialność i bez zbędnej bojaźni, bo masz ku temu bardzo dobrą okazję do nauki.
    - Wspomniałem ci, że jeśli ma się gówno…
    - Stop!
    - Dlaczego?
    - Dlaczego sam się poniżasz?
    - Przestań!

    - To ty przestań! Zachowujesz się nieodpowiedzialnie i tylko potwierdzasz moje obawy.
    - Że jestem golec? Wiedziałaś o tym od zawsze, skąd więc te pretensje?
    - Tomek… Jest chyba gorzej niż myślałam.
    - Słoneczko, daruj! Widzę, że nie jestem w stanie dorównać ci elokwencją i głębią myśli, a w dodatku muszę się z tym pogodzić, bo się zestarzałem…
    - Przestań mi tu pieprzyć! – podniosła głos. – Pseudo dziadek się objawił! Ty się skup na tym, o czym wspomniałam, że powinieneś sobie sam poradzić z zakupem tego wozu!
    - Nie wiesz czasem jak?
    - Wiem! I od dłuższego czasu usiłuję cię nakierować na to rozwiązanie.
    - Niby jakie?
    - Naprawdę nie wiesz?
    - Nie…

    - Ręce opadają… Ale to potwierdza tylko moje spostrzeżenia, że czas najwyższy, abyś sam pomyślał o swoich pieniądzach, nie oglądając się na mnie. Oczywiście, zawsze będę ci pomagała, podpowiadała, oceniała, jeśli będziesz tego chciał. Ale inicjatywa powinna zawsze wyjść od ciebie.
    - Kochanie, znowu mnie zdenerwujesz… już nie teoretyzuj, bardzo cię proszę!
    - Nie będę. Jeszcze tylko nieśmiało przypomnę, że jesteś współwłaścicielem „Limana”.
    Nie zrozumiałem jej myśli.
    - I co z tego? Jestem, a jakby mnie nie było.
    - Więc dowiedz się co możesz, a czego nie, skoro twoje udziały są jak inwestycja, prawda? Nie uczestniczysz w zarządzaniu, tym niemniej je masz! Scenariusz bardzo podobny do tego, jaki mają drobni akcjonariusze firm giełdowych.
    - Mam i nie mam…
    - Nie możesz korzystać ze zwykłych praw przynależnych współwłaścicielowi firmy przy bieżącym zarządzaniu, gdyż prawo to przeszło na ustanowionego powiernika, ale wciąż jesteś jej udziałowcem! Właścicielem połowy dużej firmy!

    - A co mi to daje na dziś?
    - Właśnie. Kiedy się tym zainteresujesz?
    - Nie wiem… Możesz mi podpowiedzieć co to znaczy?
    - Mogę. Jesteś całkiem bogatym gościem, gdyż Liman, wielkim staraniem i pracą Lidki, wciąż rośnie w siłę i zwiększa swoją wartość.
    - Nie wiem tylko na co mi potrzebne te wieści.
    - Żebyś w końcu usiadł i przeanalizował, co ci się bardziej opłaca. Czy trwanie w tym marazmie, czy też próba uruchomienia aktywów i zastawienia części udziałów, by kupić samochód od Igora jako inwestycję! Doszło wreszcie do twojej świadomości?
    - Aaa… taki myk?
    - Taki! Chodź do sypialni, bo widzę, że inaczej to wszystko potrwa zbyt długo…

    Z Igorem rozstaliśmy się po obiedzie, przy czym moja deklaracja kupna została określona warunkowo. Miałem się jeszcze dowiedzieć, czy polskie przepisy dopuszczą rejestrację tego samochodu na nasze drogi i w przypadku odpowiedzi pozytywnej, byłem zobowiązany do zawarcia transakcji. Bankowi ludzie, słowna umowa rzecz święta, zobowiązanie zostało podjęte.
    Jeszcze dobrze nie odpocząłem po jego wizycie, a już Dorotka nie dawała mi spokoju.
    - Tomek, z kredytem jakoś sobie poradzimy, jeśli dasz mi swoją kartę elektronicznego podpisu, ale resztę musisz załatwić sam. Asystentki ci nie pomogą.
    Miała rację. Nie miałem zamiaru nikogo wtajemniczać w te sprawy i sam musiałem wybrać się do Warszawy.
    Za najlepszego konsultanta w temacie uznałem szefa firmy, która serwisowała nasze samochody i to do niego skierowałem pierwsze kroki.
    - Panie dyrektorze! – tłumaczył. Zupełnie nie wiedział, że w banku już nie pracuję. – Jeśli będę miał dokumentację serwisową, nawet po rosyjsku, to jesteśmy w stanie przeprowadzić normalny przegląd, który nie pozostawi administracji cienia wątpliwości i będzie musiała pojazd zarejestrować! Oni zresztą nie zagłębiają się w szczegóły, patrzą wyłącznie na papiery. Jeśli będę dysponował bazą, znaczy dokumentacją, to sporządzimy odpowiednie protokoły i wszystko będzie grało! Tym bardziej, że… to nie będzie pilne, zgadłem?
    - Oczywiście, że nie – wzruszyłem ramionami.

    - Już panu obiecuję, że zrezygnuję z narzutów i policzę wszystko wyłącznie po kosztach. Ale okazja nam się trafia!
    - Mówi pan o tym modelu?
    - Jak najbardziej. Panie dyrektorze! Mamy tu najlepszych rzeczoznawców. Jeśli jest tak jak pan mówi, czyli auto po generalnym remoncie, to… trochę się przyglądniemy, ale im dłużej nam pan pozwoli, tym cena również będzie spadała.
    - Chodzi panu o rzeczoznawców?
    - Jasne. To też są ludzie, a wiedza kosztuje. Oni też będą się uczyć.
    - Czyli ten temat mamy załatwiony. Są jednak jeszcze inne problemy.
    - Jesteśmy po to, aby problemy klientów rozwiązywać!
    - Wiem, ale to nie wasza specjalność.
    - Co panu jeszcze doskwiera?
    - Koszty. Zna pan jakiegoś specjalistę od ceł? To jest przecież pojazd zabytkowy. Jest jakaś szansa, żeby nie zapłacić frycowego?
    - Tego nie wiem, ale proszę! – wręczył mi reklamową wizytówkę agencji celnej „Trader”.

    - Co to za firma?
    - Niezła agencja i z niemałym doświadczeniem. Najczęściej to z jej usług korzystamy przy podobnych wydarzeniach. Oni na przykład prowadzili całą odprawę amerykańskiego wozu pańskiej żony. Mają siedzibę niedaleko Okęcia i w Warszawie zajmują się przede wszystkim odprawami przesyłek lotniczych. Ale z tego co wiem, mają też inne oddziały, chociaż nie wiem gdzie. Niech pan do nich zaglądnie, mogą znać te sprawy.
    - Ma pan do nich zaufanie?
    - Nie wiem jak odpowiedzieć, ale jak dotąd nie zawiodłem się na nich.
    - Rozumiem i dziękuję. Proszę nadal pilnować nas z pojazdami, przypominać o przeglądach, bo najczęściej nie mamy głowy do pamięci o terminach.
    - Będę się starał. I czekam na nowy pana bolid. Ależ to będzie sensacja na stacji!
    - Oby! – roześmiałem się. – Na razie ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła.
    - Wierzę, że będzie pozytywna. Przecież nie wypuści pan z rąk takiej okazji.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  12. #32

    Domyślnie

    Kierując się adresem z wizytówki, odszukałem agencję celną. Mieściła się w dużym biurowcu opodal Okęcia i dysponowała nawet miejscami parkingowymi, co przyjąłem z dużą ulgą. Potem jednak nie było już tak różowo.
    Wszedłem do dużej sali, podzielonej przepierzeniami na boksy. Każdy z nich okupował pracownik płci różnej, siedzący w fotelu na kółkach za bardzo długim stołem, obstawionym sprzętem informatycznym. Nad całością dyżurowała, siedząc za jeszcze pokaźniejszym biurkiem, ni to sekretarka, ni kierowniczka…
    - Dzień dobry! – odezwałem się nieśmiało, gdyż poczułem się jak małomiasteczkowy petent. Cholera, co za wrażenie! Dawno czegoś takiego nie przeżywałem. I dopiero po chwili zauważyłem, że przy kilku boksach siedzą jacyś ludzie. Pewnie interesanci, podobnie jak ja.
    - Dzień dobry! – nadzorczyni wstała, po czym wyszła zza katedry. – W czym możemy panu pomóc?
    - Mam pewną sprawę, wymagającą konsultacji w sprawach celnych.
    - Czego dotyczy? Chodzi mi o branżę.
    - Motoryzacji, to znaczy importu samochodu.
    - Proszę bardzo! – gestem ręki wskazała wolny boks, gdzie królował jakiś młody człowiek. – Panie Jurku, to do pana! – oznajmiła, po czym wycofała się na swój punkt obserwacyjny.

    - Dzień dobry panu! – przywitał mnie młodzieniec. Miał dwadzieścia parę lat, nie więcej. – W czym mógłbym pomóc?
    - Dobry… – mruknąłem w odpowiedzi, bez zachęty siadając na stojącym przy bocznej krawędzi krzesełku. – Mam problem, a tak właściwie jeszcze go nie mam, ale sobie szykuję. Zna się pan na samochodach?
    - O tyle, o ile – uśmiechnął się, ośmielony moim nietypowym zachowaniem. – Chciałby pan przywieźć coś z zagranicy?
    - Mniej więcej.
    - Rozumiem, że spoza obszaru Unii?
    - Zdecydowanie.
    - No cóż, większych problemów technicznych nie przewiduję, ale musi się pan liczyć z koniecznością dokonania przedpłaty na poczet czynności celnych. Jaka to marka?
    - ZIS. Zna pan taką firmę?
    - Przyznam, że nie… – spojrzał na mnie jakoś podejrzliwie. – To amerykański wóz?
    - Wręcz przeciwnie – pokręciłem przecząco głową, spoglądając mu bezczelnie w oczy. – Rosyjski!
    - Niemożliwe… Chce pan sprowadzić do Polski rosyjski samochód? – nie krył zdziwienia.
    - Tak, proszę pana! Taki mam zamiar! On jest w dodatku używany i w naszym kraju powinien być traktowany jako zabytek. Dlatego chciałem się dowiedzieć, czy z tego względu istnieje jakaś możliwość obniżenia opłat wwozowych.
    - No… wie pan… przyznam, że tego nie wiem… to nietypowa sytuacja…
    - Tak też myślałem. Cóż, bardzo panu dziękuję i radzę na przyszłość się podszkolić! – podsumowałem go na cały głos, po czym wstałem z krzesła. Nic tu po mnie, trzeba udać się do agencji rządowych.
    - Wystąpił jakiś problem? – usłyszałem za plecami niby znajomy głos. – Panie Jerzy, o co chodzi?

    Odwróciłem się i… zdrętwiałem.
    Za moimi plecami stała Ewelina.

    - Dzień dobry pani! – skłoniłem się przytomnie.
    - Dzień dobry! Pan jest naszym klientem? – nawet się nie zająknęła.
    - Chciałem być, ale mnie tutaj nie lubią – poskarżyłem się.
    - Niemożliwe! – spiorunowała wzrokiem biednego Jurka. – Zapraszam pana do siebie, może coś poradzimy! – uśmiechnęła się. – A z panem porozmawiam później! – rzuciła gniewnie w stronę biednego młodzieńca, jednocześnie gestem ręki wskazując mi drogę.
    - Proszę, tędy!
    - Dziękuję!
    Zamknęła drzwi gabinetu i poprosiła bym usiadł w fotelu pod ścianą, sama jednak nie zajęła przeciwległego miejsca, wciąż stojąc obok biurka. Nie wpatrywała się we mnie, chociaż obrzucała przelotnymi spojrzeniami.
    - Jak mnie tutaj znalazłeś? – zapytała nagle.
    - Ja? Ja cię nie znalazłem, to jest czysty przypadek. Nie wiedziałem, że tu jesteś. To twoja firma?
    - Częściowo i moja – jakby odetchnęła. – Naprawdę zjawiłeś się tu przypadkiem?
    - Naprawdę.
    - Nikogo o mnie wcześniej nie pytałeś?
    - Nie. Opanuj się! Przyjechałem skonsultować kwestię importu samochodu.

    - Skąd wiedziałeś gdzie?
    - Reklamówkę agencji dostałem od szefa stacji diagnostycznej, która robi nam przeglądy samochodów. Jej szef mi podpowiedział, że czasem z wami współpracuje. Ewelina, o co ci chodzi?
    - Nie, nic to, nic… przepraszam…
    - Nie masz za co przepraszać!
    - Mam. Zachowuję się jak idiotka, wiem o tym.
    - Co się stało?
    - Daj mi odetchnąć…
    - Może poczęstujesz mnie kawą? – zapytałem. – Sama przy okazji wypijesz…
    - Oczywiście, przepraszam!

    Wygładziła jakieś nieistniejące fałdy na spódnicy, niczym nauczycielka podczas lekcji w gimnazjum, po czym podeszła do drzwi, przystanęła, nabrała oddechu i w końcu je otworzyła, wydając sekretarce odpowiednie dyspozycje. Za chwilę wróciła i znów przystanęła na środku, cały czas milcząc. Próbowałem się podnieść, nie chcąc okazać się gburem, zareagowała jednak błyskawicznie.
    - Siedź, proszę! Ja też zaraz usiądę, muszę się tylko uspokoić.
    - Co się dzieje?
    - Nic, nie zwracaj na to uwagi… – pokręciła głową.
    - Powiesz mi, czy powinienem sobie pójść?
    - Teraz ty się uspokój!
    - Dobrze, poczekam…

    Przy kawie wcale nie była bardziej wylewna, chociaż powoli dochodziła do siebie.
    - Przepraszam za swoje zachowanie, zaskoczyłeś mnie i…
    - Wcale nie miałem takich zamiarów – wzruszyłem ramionami. – Dla mnie jest to tak samo nadzwyczajnym wydarzeniem.
    - Czyli spotkaliśmy się ponownie… – nieznacznie kiwała głową, spoglądając gdzieś w przestrzeń.
    - Nie chciałaś tego?
    - Nie… nie wiem. Chciałam… nie chciałam… Sama już nie wiem.
    Spojrzałem na nią uważnie.
    - Rozumiem. Znaczy, twoja późniejsza nieobecność w pobliżu jeziora nie była przypadkowa?
    - Nie, nie była – potwierdziła, nie patrząc na mnie. – Dziwisz się?
    - Nie wiem czy powinienem.
    - Nieważne… – westchnęła. – A teraz mów z czym do nas przyjechałeś.

    Przedstawiłem jej swój pomysł na kupno ZIS-a i mogłem zaobserwować jak się przeistacza w bardzo profesjonalną szefową agencji celnej.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  13. #33

    Domyślnie

    - To ma ręce i nogi – zgodziła się, sprawdzając przy okazji w komputerze wysokość taryf celnych. – Możesz również uniknąć problemów z załatwianiem tablic tymczasowych, jeśli pojazd zostanie przywieziony do stacji diagnostycznej i dopiero na jej terenie rozładowany. Nawet w razie problemów istnieje tam magazyn celny. Przewoźnik pozbywa się ładunku i może odjechać, tylko kontrakt musisz zawrzeć odpowiednio.
    - To nie jest dla mnie problemem – roześmiałem się. – Warunków Incoterms jeszcze nie zapomniałem.
    - O! Czyli mam do czynienia z handlowcem?
    - Jak najbardziej, chociaż byłym handlowcem, znaczy w stanie spoczynku.
    - Uważaj zatem, bo warunki zostały niedawno zmodyfikowane. Wprawdzie kody literowe się nie powtarzają, ale… Diabeł nie śpi.
    - Nie przewiduję problemów. Dostawca jest zaprzyjaźniony, zatem problemy przewozowe nie wchodzą w rachubę.
    - Świetnie! Będzie można skupić się na odprawie.
    - Dacie radę?

    - Ależ tak! To oczywiste! Jako agencja mamy złożony odpowiedni depozyt na poczet ewentualnych należności, więc jeśli na granicy przejmiemy odpowiedzialność za ładunek, nie powinno być żadnych problemów. Oczywiście, będziesz musiał dokonać nam przedpłaty na akcyzę, VAT i cło.
    - Słuchaj, chciałbym właśnie uniknąć opłaty akcyzowej, gdyż jest to pojazd zabytkowy w świetle naszego prawa. Ma te swoje dwadzieścia pięć lat od daty produkcji i jest to całkiem legalne.
    - Słusznie! Przypilnuję tego, jeśli zlecisz nam obsługę transakcji.
    - Czyli tak się mam umawiać z dostawcą?
    - Tak. Niech tylko przygotuje stosowne dokumenty i załączy do ładunku.
    - Podsumujmy więc. Samochód ma zostać dostarczony do diagnostów i nie na własnych kołach. Wy potwierdzacie jego wjazd do kraju już na granicy, ale ostateczna odprawa będzie dokonywana tutaj, w Warszawie.
    - Dokładnie tak, chociaż przejęcie pilotowania przesyłki na granicy jest naszą dobrą wolą, to nie jest obowiązkowe. Jeśli też będą odpowiednie dokumenty, to unikniemy zapłacenia akcyzy, natomiast VAT i cło będziesz musiał uiścić.

    - Ile wynosi cło?
    - W tym przypadku jedynie dziesięć procent, niemal darmo.
    - Ładne mi darmo! – roześmiałem się. – Nic to, czyli jesteśmy umówieni?
    - Jeszcze nie. Musisz podpisać zlecenie i upoważnienie.
    - Dobrze, podpiszę.
    - Czyli umowa stoi. Przepraszam cię teraz, muszę się zorientować kto będzie pilotował ten temat. Sama nie mam aż tyle czasu. Za minutę wracam.
    - Proszę bardzo!

    Mimo wszystko odważyłem się i po podpisaniu wszystkich papierów, kiedy podała mi dłoń na pożegnanie, skorzystałem z okazji i przyciągnąłem ją do siebie. Była zaskoczona i w pierwszym momencie poczułem pewien opór, który nieoczekiwanie zelżał. Przylgnęła wtedy całym ciałem i oddała uścisk, napierając przy tym na mnie biodrami. Miałem nawet wrażenie, iż jęknęła. Niestety, wszystko to trwało zaledwie parę sekund, bo nagle pochyliła się i zwinnym ruchem uwolniła z objęć, przystając parę metrów dalej.
    - Oszalałeś chyba, przecież ktoś może wejść!
    - To znaczy, że kiepsko wychowujesz pracowników – skomentowałem flegmatycznie. – Do mojego gabinetu na pewno nie wejdą, jeśli tak sobie zażyczę.
    - Tylko tu nie jest ministerstwo, a ja nie mam tabunu sekretarek na usługach! – wypaliła, nie odwracając ode mnie wzroku.
    - Ja też nie mam – odpowiedziałem spokojnie. – Ale cieszę się, że odrobiłaś lekcje, dlatego postaram się dorównać ci w ciekawości.
    - Nie trzeba. Moje nazwisko już znasz. Masz je na umowie, którą zresztą postaram się rzetelnie zrealizować.
    - A dasz mi wizytówkę? Chciałbym mieć możliwość kontaktu z tobą. Chyba nie jest to w tej sytuacji nieuzasadnione?
    - Prawda, przepraszam… – wydobyła gdzieś z biurka kartonik.
    - Dziękuję i do zobaczenia!
    - Do widzenia! Czekam na telefon z informacjami o transporcie.
    Nie wytrzymałem i podszedłem bliżej.
    - Może jednak pozwolisz się zaprosić gdzieś na wieczór?
    - Tomek… – westchnęła ciężko. – Ja mam dzieci… idź już! Bardzo cię proszę!
    Nie było wyjścia.

    Ewelina Makowicz. Sprytna dziewczyna! – jechałem autem do banku i rozmyślałem. – Przy podpisywaniu umowy zorientowała się, że nawet nie pamiętałem jej nazwiska. Ale co w tym dziwnego? Kiedy się poznaliśmy, nie było to takie ważne. Ona pewnie tak samo nie zastanawiała się wtedy kim ja jestem. Dopiero później pozbierała informacje i dowiedziała się wszystkiego. To mogło być też powodem, dla którego unikała naszego ponownego spotkania nad jeziorem …
    Ejże, czy aby dlatego? A może bała się siebie? Reakcji na moją ewentualną natarczywość? Sama raczej nie ciągnęłaby mnie do łóżka, to nie był ten rodzaj kobiety. Bardziej już mogła się obawiać, że nie będzie w stanie mi odmówić… To jest możliwe.
    Muszę się w końcu zainteresować jej mężem. Co on robi i gdzie? Pewnie w Zarządzie Lotnictwa Cywilnego, trzeba będzie to sprawdzić. Tylko, że… nie chce mi się! Zresztą, czy ta Ewelina jest mi potrzebna? Do czego? Wykona usługę, zapłacę i tyle! Przecież nie będzie miała pretensji, sama zresztą tak chciała…
    No, nie tylko. Chciała i chce czegoś więcej, co do tego raczej nie miałem wątpliwości. Problem pewnie tkwił w warunkach, tego właśnie się boi. No i ujawnienia samego faktu. Czyli chciałaby, ale boi się. Cóż, ja tak samo nie mam zamiaru ryzykować dla niej wszystkiego. Nic dobrego z tego nie wyniknie, czas zapomnieć, chociaż było miło.

    A swoją drogą… Ciekawe czyja to agencja. Jeśli jej, to ma ładne pieniądze w rękach! Przecież pracuje tam mnóstwo ludzi! Ech, a co mnie to obchodzi? Co mnie obchodzą cudze pieniądze? Właśnie! Ile to auto będzie mnie w sumie kosztowało?
    Burzliwe myśli skończyły się, kiedy zaparkowałem samochód pod bankiem i wyjechałem na górę. A tam, korzystając z bezpiecznego protokołu łączności wysłałem dla Igora informację, że nasza umowa wchodzi w życie i niech zleca wysyłkę samochodu. Klamka zapadła.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  14. #34

    Domyślnie

    Późniejsze dni w Pokrzywnie nie przyniosły wielkich wydarzeń, chociaż w teorii działo się nie tak znów mało. Nic to jednak dla mnie nie znaczyło, na niczym nie potrafiłem się skoncentrować. Żadne wydarzenia, żadne atrakcje nie wzbudzały zainteresowania i wcale nie Ewelina była tegoż powodem. Owszem, wspomnienie o saunie czasami przychodziło mi do głowy, jednak ani nie paliło, ani nie wywoływało przyspieszonego bicia serca. Całą historię traktowałem bardzo luźno. Było miło i przyjemnie, jednak to wszystko. Nie wiązałem z tamtą historią żadnej przyszłości i nie zamierzałem zabiegać o kontynuowanie znajomości, Ewelina była mi wciąż obojętna.
    Myśli natomiast miałem przepełnione Dorotką, a właściwie jej postępowaniem. To na niej zależało mi naprawdę, lecz to co robiła, jak postępowała, gasiło cały mój zapał i energię do życia. A delikatne sugestie, by nie przesadzała, trafiały jak w ścianę. Między nami wyrastał mur niezrozumienia taki jak kiedyś, jak podczas naszego pierwszego, wspólnego sierpnia, kiedy zostawiła mnie i odjechała na zawsze. Data też się mniej więcej zgadzała.
    Nazywało się, że nie jestem przesądny, jednak podświadomość czuwała i to pewnie ona nie dawała mi spokoju, nie pozwalała spokojnie spać, a tym bardziej cieszyć się codziennym życiem. Czułem się zagrożony, czego pierwotnym powodem było zachowanie Dorotki.

    Jej dbałość o rozkwitającą karierę naukową zaczynała mi doskwierać, chociaż zagryzałem wargi i starałem się jej nie drażnić. Nie robiła mi tego na przekór, to rozumiałem. Jednak ferment jaki wywołało opublikowanie jej pracy, wciąż dawał się nam we znaki. Przejawem tego było panoszenie się jej asystentek, z którymi wciąż się spotykała, dyskutowała, polecała wyszukiwać i śledzić różne materiały, albo też opinie…
    Oceniając wszystko w zwykłych kategoriach, niczego złego nie robiła. Tu nie mógłbym się przyczepić do czegokolwiek. Panienki nie były Agatą, o wspólnej saunie nawet mowy nie było, ale… Ale to była praca, a nie urlop! Tak to wszystko widziałem, gdyż nie miała czasu nie tylko dla mnie, lecz i dla dzieci, pozostawiając wszystko na mojej głowie. Miałem być z tego zadowolony?

    Miała później wielkie pretensje, że kiedy udzielała wywiadu redaktorowi Bieniaszowi, zabrałem chłopców i pojechaliśmy na wycieczkę gdzieś przed siebie. Beatka wprawdzie dzwoniła po mnie lecz odpowiedziałem jej krótko, że wrócimy dopiero na kolację, po czym wyłączyłem telefon i chłopcom poleciłem zrobić to samo. Posłuchali mnie, oczekując nadzwyczajnych emocji, ale chyba ich wtedy zawiodłem. Nie miałem pomysłu jak spędzić z nimi czas, a to czym ja byłem zainteresowany, ich zupełnie nudziło. Nasze oczekiwania się rozmijały i dopiero później, po obiedzie w restauracji „Albatros” w Augustowie, stuknąłem się w czoło. Przecież chłopcy nie mieli pojęcia z czym mnie się to miejsce kojarzyło! Dla nich przecież „Siedem dziewcząt z Albatrosa” nie istniało i nie miało żadnego znaczenia!
    Pojechaliśmy później do Mrągowa, odwiedzając amfiteatr, gdzie trwały jakieś występy w stylu karaoke, fundnęliśmy sobie wycieczkę jachtem po jeziorze, ale wszystko było marnym ersatzem obiecywanej im, prawdziwej wycieczki i doskonale o tym wiedziałem. Mimo wszystko, dopiero późnym wieczorem wróciliśmy do domu.

    Dorotka powitała dzieciaki z ulgą, ze mną natomiast właściwie nie rozmawiała. Nastał cichy wieczór, który rano rozrósł się do cichych dni.
    Ich powodem był przyjazd kolejnych dwóch profesorów, tym razem z uczelni. Nawet nie wiedziałem, że jeden z nich został wybrany nowym dziekanem i od września zaczynał swoją kadencję, dlatego uznał spotkanie z Dorotką za tak ważne, że sam się do niej pofatygował.
    Wkurzony kolejnym, zmarnowanym dniem, nie miałem zamiaru nawet z nimi rozmawiać. Zabrałem więc dzieciaki i pojechaliśmy do stadniny. Rumaki nie odmawiały nam swojego zainteresowania.

    Po paru dniach zjawił się wreszcie Damian. Dorotka zrewanżowała mi się wymówką, że jest bardzo zajęta i nie pokazywała się w salonie. Skądś ten styl znałem, ale cóż, zacisnąłem zęby i robiłem dobrą minę do złej gry. Tym bardziej, że sprawy do załatwienia mieliśmy bardzo poważne. Wtedy też dowiedziałem się, że status stadniny się zmienia.

    Dotychczasowy wspólnik Lidki znalazł chętnego na kontynuowanie biznesu i postanowił sprzedać swoje udziały. W tej sytuacji Lidka musiała mieć stosowne upoważnienia zgromadzenia wspólników, aby można było transakcję przeprowadzić. Nie miałem zamiaru jej w tym przeszkadzać, kiedy więc Damian spojrzał na mnie z wahaniem, skinąłem tylko głową, a wtedy złożył podpis. Lidka mogła teraz działać za cały Liman.
    - Kto będzie nabywcą? – zapytałem z ciekawości.
    - Całkiem rozsądny gość. Przed paru laty prezes jednej z naszych największych firm, w dodatku człowiek całkiem młody, młodszy od ciebie.
    - Żartujesz?
    - Nie. Mówię poważnie. Bardzo rozsądny człowiek, twardo stąpający po ziemi. Jest tylko jedna sprawa, zażądał większości udziałów w spółce.
    - Zgodziłaś się na to?
    - Tak. Zadeklarowałam, że przy podpisywaniu aktu notarialnego, odsprzedam mu pięć procent naszych, więc będzie miał większość. Pięćdziesiąt pięć procent on, nam zostanie czterdzieści pięć.
    - Nie obawiasz się, że nas wyroluje?
    - Nie. Człowiek wie, czego chce i to mi wystarcza.
    - A jak pobędzie dwa, trzy lata i zrujnuje to wszystko?
    - Na odwrót! Ma zamiar sprzedać dom pod Warszawą aby mieć na inwestycje i przenieść się tutaj.
    - Sam? Jest żonaty?
    - Nie sam, wraz z żoną. Dzieci mają już na studiach, czyli opieki nie wymagają, raczej pomocy.
    - A na koniach się zna?
    - Jeździć umie. Amatorsko wprawdzie, jak sam powiedział, gdyż dotąd nie miał na to zbyt wiele czasu. Natomiast jego żona jest po weterynarii i jest specjalistką od hodowli. Na tym opierają swoje plany. Tu mają zamiar stworzyć swój nowy dom, dlatego też jestem spokojna.
    - Oby! Życzę im sukcesów.
    - Przekażę.

    Przy okazji Damian podpisał też zastaw na moich udziałach w Limanie i w ten sposób mogłem mieć w banku otwarty rachunek do kwoty pół miliona euro. Lidka nie była tym faktem zachwycona, ale trudno się jej dziwić. W teorii nie powinno to mieć żadnego znaczenie dla bieżącego funkcjonowania firmy, ale diabeł tkwi w szczegółach. Gdyby na przykład chciała prowadzić rozmowy z kimś potężnym, taki partner zawsze sięgnie do kartoteki, czyli do ksiąg… A wtedy twarz rozmówcy znacznie się wydłuża. Na dalszą metę taki zapis jest obciążeniem i przeszkodą, ale cóż! Dorotka tak wymyśliła i nawet Lidka nie chciała się sprzeciwiać.
    Porozmawialiśmy jeszcze o ogólnej sytuacji Limana, gdyż Damiana to interesowało, wieści jednak były optymistyczne.
    - To już się kręci niemal samo – Lidka nie kryła zadowolenia. – Wpływy miesięczne w zestawieniu rok do roku są coraz wyższe. Wprawdzie zatrudnienie też nieco wzrosło, ale to wymuszone, gdyż i zadań mamy coraz więcej. Catering staje się powoli mocnym wsparciem poza sezonem, a dyrektor Stawiarz też okazał się niezłym nabytkiem. Jego układy bardzo się nam przydają i baza sportowa nie świeci pustkami ani jesienią, ani wiosną. Ogólnie nie jest źle. Hotel jest już znany w wielu środowiskach, kuchnia ma renomę, tutaj wszystko jest w porządku.

    - A gdzie nie jest? – przytomnie zapytał Damian.
    - Na budowie – przyznała. – Są opóźnienia i problemy.
    - Jakiego typu? – zapytał niby od niechcenia.
    - Jak wiesz, moim inspektorem nadzoru jest Andrzej, mąż Baśki.
    - Wiem. Co z tego wynika?
    - Mnożą się na niego skargi i pretensje, że stawia wymagania ponad kontraktowe, że próbuje wymuszać zmiany i rozwiązania nie przewidziane w projekcie…
    - Skargi od wykonawcy?
    - A niby od kogo?
    - Co na to główny projektant? – przerwał jej bezceremonialnie.
    - No… przyznaje rację Andrzejowi. W końcu cały projekt konsultowali z nim jeszcze na etapie tworzenia.
    - Dobrze! – powiedział beznamiętnie. – Chodź, pojedziemy tam. Tato! – zwrócił się do mnie. – Ja później jadę już do Warszawy, więc mnie nie oczekuj, w porządku?
    - Myślałem, że porozmawiamy dłużej.
    - Nie mam dzisiaj czasu, zadzwoń jak będziesz w Warszawie. A swoją drogą… masz dobre notowania u opozycji – roześmiał się.
    - Skąd to bierzesz?
    - Z pracy. Wiesz, nasze nazwisko nieoczekiwanie zrobiło się znane. Może nie tak całkiem powszechnie, ale jednak. Wśród pewnej kategorii mojej, a właściwie naszej klienteli. Mam na myśli całą kancelarię.
    - I co, straciliście klientów?
    - Powiedziałbym, że na odwrót – śmiał się. – Stąd i moje stwierdzenie. Porozmawiamy jednak o tym innym razem, dzisiaj się spieszę.
    - Trudno, wszyscy się wciąż spieszą… Z Joasią utrzymujesz kontakt?
    - Jasne! Nie zapomnij o bursztynie.
    - Nie zapomnę, bez obaw. Do zobaczenia więc!
    - Cześć! Pozdrów ode mnie Dorotę.
    - Dziękuję! Ty też pozdrów żonę.
    - Się wie – przesłał mi uśmiech.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  15. #35
    ELITA FORUM (min. 1000)
    goguś

    Zarejestrowany
    Aug 2021
    Skąd
    k-k
    Kod pocztowy
    47-253
    Posty
    1.735

    Domyślnie

    To jakaś opowieść ,książka ?

  16. #36

    Domyślnie

    Tak mniej więcej.


    Lidka opowiadała później, że narobił na budowie strasznego popłochu, mimo że niewiele się odzywał na początek. Przedstawiła go przy wejściu jako powiernika swojego wspólnika, co budowlańcom niewiele powiedziało. Nie zrozumieli, że mają do czynienia z prawnikiem. A Damian zażyczył sobie kask, po czym przeszedł się po budowie w milczeniu, chociaż uwieczniał smartfonem co ciekawsze widoki.
    Podczas późniejszej rozmowy z kierownictwem budowy, w ogóle nie poruszył tematu wymagań Andrzeja. Sygnalizował tylko półsłówkami, że cięższą artylerię wytoczy w stosownej chwili. Uprzedził tylko, że nie jest żadnym wynajętym adwokatem, lecz formalnie współwłaścicielem inwestora. I skoro mają jakieś problemy, to deklaruje, że odtąd będzie się im dokładnie przyglądał, oraz wszystko rejestrował. A jeśli coś im się nie podoba, to ma dobre miejsce na spotkanie wyjaśniające, które nazywa się sąd.
    Arbitralnie też wyznaczył datę spotkania z dyrekcją w swojej kancelarii, w celu omówienia przyczyn opóźnień i sposobu powrócenia do harmonogramu robót. Bez zawracanie sobie głowy problemem, czy komukolwiek taki termin odpowiada. Dyskusji nad tym nie przewidziano. Nawet Lidka musiała się do tej daty dostosować. Postąpił niczym dyktator.
    Dało to w efekcie niezłe rezultaty, wiele problemów okazało się błahymi trudnościami, z którymi szybko sobie później poradzono. Andrzej zaś mocno odetchnął, uwalniając również Lidkę od codziennego bólu głowy.

    Nasze ciche dni skończyły się kolejnego dnia po wizycie Damiana. Bo ileż można sypiać obok siebie, nie przytulając się? Nie byliśmy do tego przyzwyczajeni. Taka przerwa we współżyciu trafiła się nam po raz pierwszy, ale trwała długo…
    Leżałem już, kiedy wróciła z łazienki w jedwabnej koszuli. Usiadła na krawędzi łóżka po swojej stronie, sięgnęła jeszcze po jakieś kremy, coś tam wklepywała i masowała…
    - Słoneczko…
    - Tak?
    - Długo jeszcze będziesz się na mnie złościć?
    - Ja? Ja się nie złoszczę. To ty przez cały czas okazujesz w jakim poważaniu masz moje zainteresowania – znieruchomiała, przestając zajmować się swoją urodą.
    - Możesz wyluzować?
    - Chciałabym, ale wybacz, dopiekłeś mi do żywego! Zawsze cię popierałam w twoich planach i zamierzeniach, a ty odpłaciłeś mi obojętnością i lekceważeniem.
    - Dorotko…
    - Co „Dorotko”? Czy nie mam racji? Jak mam się czuć, kiedy ludzie pytają mnie o męża, a ja nawet nie wiem gdzie ty jesteś? Tomek, czy nie rozumiesz, że zrobiłeś ze mnie idiotkę?
    - Bez powodu? – wtrąciłem.
    - Jakiego powodu? Powiedz głośno! Powiedz jaki ci dałam do tego powód?
    - Taki, że wybraliśmy się na urlop! I chciałem go spędzić z tobą, a nie ze stadniną! Kiedy masz czas dla nas? Kiedy masz czas dla mnie? Wszystko poszło w odstawkę! Nawet biegami porannymi nie jesteś zainteresowana, gdyż króluje „artykuł” i twoje plany! A my? A ja? Kim dla ciebie się stałem? Wszystko jest ważniejsze, ja się już kompletnie nie liczę!

    - Kto ci powiedział, że się nie liczysz?
    - Twoje zachowanie! Jesteś niby na urlopie, ale przez cały czas kontrolujesz pracę banku i sytuację wokół swojej kariery naukowej. To jest twoje główne zajęcie!
    - A dla kogo to robię? Dla siebie, czy dla nas?
    - Ale my przede wszystkim potrzebujemy ciebie samej! A dopiero później twojej kariery! Najpierw matki i żony, rozumiesz to?
    - Masz mi coś do zarzucenia jako żonie? Czego ci brakuje? Koszul, obiadów, czy nocy ze mną? Czy ja bez ciebie gdzieś wychodzę? Szlajam się i zdradzam? Powiedz, kiedy nie wiedziałeś gdzie i z kim jestem? Kiedy nie powiedziałam o swoich zamierzeniach? Kiedy cię zdradzałam?
    - Dorotko, nie o to chodzi…
    - Jak nie o to? Chcesz wiedzieć ile razy mogłam się puścić tak, abyś niczego nie wiedział? Mnóstwo! Chętnych jest bez liku! Ale nigdy tego nie zrobiłam! Nigdy!
    - Ja ci tego nie zarzucałem…
    - A co robisz teraz? Mam się tłumaczyć ze spotkań, które odbywają się niemal w twojej obecności? Gdybyś chciał, to w każdym mógłbyś wziąć udział, niczego przed tobą nie kryję!
    - Słoneczko!
    - Wiedziałeś kim jestem, gdy się ze mną wiązałeś. Nie próbuj więc robić teraz ze mnie kury domowej!

    - Posłuchaj mnie, proszę! – podniosłem głos.
    - Słucham!
    - Przecież nie chodzi mi o twoje spotkania naukowe.
    - A o co? Nie tak powiedziałeś?
    - Nie tak. Chodzi o ich termin! O to właśnie, że ten czas… Że ten urlop chciałem spędzić z tobą! Potem znowu będzie praca, spotkania twoje, moje… I znowu wszystko w biegu! Dzień za dniem, dzień za dniem, pierdolony kołowrót! I co, mam znowu czekać beznadziejnie przez rok aby się z tobą przespacerować bez celu? Czemu właśnie mnie skąpisz swego czasu? Ja jestem mniej ważny niż wszyscy twoi rozmówcy? Dla nich znajdujesz termin, dla pracy masz czas i na urlopie, a dla mnie go nie masz! To mi właśnie przeszkadza!
    - Sobie nie masz niczego do zarzucenia? Gdybyś zostawał ze mną, te wszystkie sprawy trwałyby znacznie krócej! Miałabym wtedy i czas dla ciebie, i moje sprawy by nie ucierpiały.
    - Z redaktorem rozmawiałaś od rana do osiemnastej…
    - A z kim, do cholery, miałam rozmawiać, skoro was tutaj nie było? – zirytowała się. – Gdybyś został, pogadalibyśmy wspólnie przez dwie godziny i to wszystko! Najwyżej zjadłby jeszcze obiad i później moglibyśmy zostać sami!
    - Dobrze już, dobrze…
    - Co „dobrze”? Uważasz, że to nieprawda?

    - Słoneczko, nie wiem. Wiem tylko, że obydwoje daliśmy dupy, doprowadzając do takiej sytuacji. Aż do takiej skali niezrozumienia. Ja cię bardzo przepraszam za swoje zachowanie, bo przyznaję, byłem złośliwy. Nie umiałem jednak zaprotestować inaczej przeciwko temu co się działo. Wybacz mi więc, ja zaś ze swojej strony postaram się na przyszłość być bardziej wyrozumiały.
    Siedziała jeszcze przez chwilę w milczeniu, a potem odwróciła, kładąc powoli na łóżku i wyciągając do mnie dłoń.
    - Tomek…
    - Tak?
    - Kocham cię! I też przepraszam!
    Dalszych nieporozumień już nie było.

    Ostatni tydzień był wreszcie taki, o jakim marzyłem podczas urlopu i w pewnym zakresie zrekompensował nam poprzednie niedogodności. Najpierw wybraliśmy się na dwa dni do Bogdana i Justyny, wyłączywszy uprzednio wszystkie telefony i to był strzał w dziesiątkę!
    Poranny, rodzinny spacer po lesie, zbieranie grzybów, uczenie dzieci ich rozpoznawania, czyli takie małe, zwyczajne historie, których tak bardzo mi brakowało. Dziś miałem obok siebie tę jedną, jedyną, która wreszcie nam poświęcała całą swoją uwagę i byłem szczęśliwy że jest! Była wreszcie mamą i żoną, a nie profesorką i prezeską. Małą, zagubioną w lesie kobietką, pilnującą dzieci, ale też nie tracącą mnie z oczu. To ja byłem dla nich ostoją bezpieczeństwa i gwarancją szczęśliwego powrotu do domu, gdyż ja ten las znałem! Oni o wiele mniej.
    Wyprowadziłem ich później na drogę i odjechali z Justyną do domu, a my z Bogdanem jeszcze pozostaliśmy. Pokazał mi nową ambonę, którą ustawił na skraju leśnej polany pod wielkim dębem, zaledwie kilkaset metrów od leśniczówki.

    - To jest tylko dla obserwacji – zapowiedział. – Żeby ci do głowy nie przyszła durna myśl, że w tym miejscu będzie można kiedyś strzelić.
    - Sam też nie strzelisz?
    - Nigdy. Powtarzam ci, nigdy!
    - Dla jakich więc celów takie staranie?
    - Obserwacyjnych. Zamierzam przez jakiś czas zanęcać tutaj niektóre gatunki zwierzyny oraz ptactwa, a potem pozwolę je filmować.
    - Potem, to przyjdą dziki i ci to wszystko zryją!
    - A właśnie, miałem ci powiedzieć. W tym sezonie zaczynamy od polowania na dziki i to jest łączenie przyjemnego z pożytecznym. Musimy diametralnie zredukować ich stada i taka jest decyzja ministra. Zarządzenie będzie opublikowane na dniach.
    - Czas najwyższy, wreszcie ktoś się opamiętał.
    - Dziwisz się? Ekolodzy mają swoje możliwości nacisku…
    - I co? Bo wybory? Kurwa, niedługo będzie tutaj więcej dzików niż ludzi! A co z lisami?
    - Lisy można strzelać przez cały rok, tylko nikt nie chce tego robić.
    - Dlaczego?
    - Bo patron kosztuje. A futra w tych czasach nie sprzedasz. Czysta strata!

    - Nie można więc pomyśleć o jakiejś rekompensacie dla myśliwych? Skoro jest możliwość płacenia za szkody rolnicze wyrządzane przez zwierzynę…
    - Aha… Wyobrażasz sobie artykuł w „Realiach” pod tytułem „Są pieniądze na dotacje dla zabójców zwierząt, ale nie na rekompensaty dla rolników!”. Wyobrażasz to sobie?
    - No tak… Niczego nie można.
    - Kurwa, ty jesteś w rządzie! Ale i my działamy, właśnie można! Zaczynamy od dzików i zobaczymy co dalej. Odyniec dotacji jak na razie nie potrzebuje, bo nosi prestiż dla strzelca…
    - Pożyjemy, zobaczymy. W każdym razie twoja ambona bardzo mi się podoba.
    - Jeszcze nie jest skończona. Urządzę ją tak, żeby można było nawet w zimie spędzić tu co najmniej dwanaście godzin.
    - Czyli jak?
    - Zauważyłeś, że ścianki są jakieś takie… jakby grubsze?
    - Rzeczywiście!
    - Otóż to! Są szczelne i docieplone. Tak samo podłoga, dałem w nią dziesięć centymetrów styropianu, można się położyć i spać, ciągnąć nie będzie.
    - Sprytnie! A wygląda jak stara rudera.
    - Bo zewnętrze jest zrobione z desek sezonowanych, słońce już je obrobiło. Tak samo dach. Pokryty został starymi płatami osikowymi, aby nie świecił w lesie. Na jesieni ustawię tutaj statywy pod sprzęt, przyniosę grzejnik i butlę z gazem…

    - A barek?
    - Będzie i barek! – roześmiał się. – Będzie nawet kanapa, chociaż śpiwory każdy będzie musiał przynieść sobie sam. Myślałem też o zasilaniu elektrycznym…
    - To powinno być podstawą – przerwałem mu. – Nie dla wygody obserwatorów, tylko do zasilania kamery i oświetlenia terenu w podczerwieni. Powinieneś mieć podgląd tej swojej zwierzyny.
    - O! I to jest pomysł. Widzisz, zawsze kiedy się spotkamy, coś dobrego z tego wynika.
    - Polej więc!
    - Nie mam tutaj – roześmiał się. – Jeszcze nie mam. Na razie musimy wrócić do domu.
    - Należy to szybko nadrobić. A teraz idziemy, bo mam dzisiaj ochotę coś wypić. Rzadko mi się trafia podobna okazja.
    - Nie ma sprawy, idziemy!
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  17. #37

    Domyślnie

    Nasze alkoholowe zapędy spotkały się nieoczekiwanie z pełnym zrozumieniem pań, które dzisiaj nie pozwoliły się pomijać. Kiedy wróciliśmy do domu, siedziały w kącie salonu ciche i przygaszone, ale z kilku rzuconych przerywników domyśliłem się, że wcześniej rozmawiały o rodzicach. Czyli głównie o zachowaniu matki. Wiedziałem, że teściowie byli tutaj w lipcu, chociaż tradycyjnie, do nas się nawet nie odezwali. Paskudna sprawa.
    Dorotka starała się nie poruszać tego tematu w rozmowach ze mną ani z dziećmi, dlatego ja go również nie tykałem. Chociaż czułem, że zachowanie matki wciąż jej doskwiera i to się nie zmienia w czasie. Przeżywała mocno, ale cóż mogliśmy poradzić? Mamuśka pozostawała nieprzejednana. Tak można było podsumować wieści przekazane przez Justynę.

    To był chyba główny powód ich niezwyczajnego wyluzowania. Dorotka nie dość, że sama zaczęła pić jak smok, to jeszcze zmuszała Justynę, aby dotrzymywała jej towarzystwa. Z kolei szwagierka nie potrafiła jej odmówić. I tak nakręcały się przez cały wieczór, wspomagane przez Helenę. Nie drążyły przy tym problemów rodzinnych, wspominały raczej wesołe historie z lat dzieciństwa albo i młodości, więc kiedy Bogdan przyniósł laptop oraz podłączył go do wzmacniacza, zaczęło się wręcz szaleństwo! Urządziliśmy sobie tańce pod muzykę z ubiegłego wieku. Piękna sprawa!
    Wszystko jednak skończyło się tak, jak się skończyć musiało. Obydwie zwyczajnie się upiły i Dorotkę holowałem do naszego pokoju na poddaszu, gdyż sama mogłaby stracić równowagę na schodach. Pamiętała jednak, że jest ze mną, nikogo nie musi się obawiać, dlatego na miejscu rozebrała się do naga, rozrzucając wszystkie elementy garderoby niemal po ścianach, a potem zażądała bym ją ogrzał, gdyż odczuwa zimno.
    I rzeczywiście, kiedy tylko pod kołdrą zrobiło się cieplej, obydwoje zasnęliśmy snem sprawiedliwych.

    Poranna sytuacja była jednak inna niż przed laty, kiedy to upiły się z Lidką. Syndrom następnego dnia był o wiele słabszy i na śniadanie zeszliśmy w całkiem niezłym nastroju.
    - Jak się ma twoje drogocenne zdrowie? – próbowałem dogryźć Justynie.
    - Dobrze, że nie muszę iść dzisiaj do pracy – przyznała. – Miałabym wielkie trudności w przekonywaniu pacjentów, że alkohol jest jednak szkodliwy.
    - Wczoraj nie byłaś tego taka pewna – dołożyła jej Dorotka.
    - Ty… wody mineralnej aby nie potrzebujesz?
    - Jakby ci to powiedzieć…
    Pożartowaliśmy jeszcze trochę, spróbowaliśmy zjeść śniadanie, po czym obydwoje z Dorotką wyszliśmy z domu. Chłopcy od dawna biegali gdzieś po okolicy wraz z dziećmi Justyny, Helena się nie pojawiła, pewnie dyskretnie ich nadzoruje. Mieliśmy zatem pełny luz.
    - Co robimy? – zapytałem ogólnie.
    - Możesz prowadzić samochód? – odpowiedziała pytaniem.
    - W żadnym wypadku. Chyba, że po polnych, albo leśnych drogach.
    - O! I to jest jakiś pomysł!
    - Jaki mianowicie?
    - Chcę pojechać w głąb lasu.
    - Po co?
    - Dowiesz się. Na wycieczkę.
    - Teraz? – skrzywiłem się. – Naprawdę tego chcesz?
    - Naprawdę. Chodź! Pojedziemy! We dwoje i nikogo więcej!

    Znałem te tereny z okresu stażu myśliwskiego, dlatego pojechałem w taki matecznik, do jakiego nikt zwyczajnym autem nie mógł dotrzeć. Tylko napęd na cztery koła dawał szansę na samodzielny powrót. Dorotka była zachwycona kiedy się zatrzymałem i przestała skrywać tegoż powód.
    - Czyli możemy się tu rozebrać i nikt nas nie podglądnie?
    - Oprócz much i komarów pewnie nikt.
    - Ale masz w drzwiach jakieś zniechęcające aerozole, prawda?
    - Mam. Zawsze mam.
    - Rozkładaj więc koc, chcę się poopalać.
    - Ach… teraz rozumiem. To dlatego nie założyłaś dzisiaj biustonosza, tak?
    - Majtek też nie mam – oświadczyła dumnie, po czym szybkimi ruchami zdjęła koszulkę i zsunęła z bioder spódnicę. – Jak widzisz, jestem doskonale przygotowana do naszego wypoczynku.

    To była poezja. W słonecznym blasku przesiewanym przez gałęzie prastarej sosny, pieściliśmy się tak jak kiedyś. Jak przed laty nad jeziorem, kiedy brzeg był pusty, a my anonimowi. Niby powoli, a jednocześnie tak zachłannie, jakby świat miał się jutro skończyć.
    Leżała potem nieruchomo w pełnym słońcu, z szeroko rozrzuconymi nogami i przymkniętymi oczami.
    - Słoneczko… – szeptałem cicho klęcząc obok i całując jej pierś. – Jesteś przepiękna i fantastyczna!
    - Dobrze mi z tobą – odpowiedziała, nie zmieniając pozycji i nie uchylając powiek. – Nie zapominaj tylko, że one są parzyste. Ten dalszy chce być tak samo całowany!
    Zrozumiałem. Potrzebowała dalszego ciągu, chociaż ja miałem już właściwie dość. Ale nie mogłem teraz zawieść! Musiałem się sprężyć…

    Zaskoczyła mnie jednak zupełnie, kiedy mieliśmy szykować się do powrotu. Wciąż jeszcze naga przytuliła się namiętnie, a potem nieoczekiwanie, cicho zapytała, nie patrząc mi w oczy.
    - Tomek…
    - Tak?
    - Powiedz mi prawdę, które swoje asystentki już zerżnąłeś?
    Opadłem nagle z sił. Co też jej chodzi po głowie?
    - Nie zwariowałaś aby?
    - Nie. Zapytałam konkretnie i takiej też odpowiedzi od ciebie oczekuję.
    - Będzie więc krótka. Żadnej. Nawet twojej Beatki nie tknąłem, chociaż wiele naszych kontaktów mogłoby sugerować coś innego. Odpuść kochanie! Ja nie mam dwudziestu lat i nie jestem już myśliwym w sensie zdobywania. Dlatego też, na żadną z nich nie poluję, ani żadna nie zaprząta moich myśli. Poza tym nie wyobrażam sobie by jakaś inna postać mogła mi zaoferować coś więcej niż dajesz mi ty! Nie potrzebuję innych podniet, wystarczasz mi w zupełności i nikogo więcej nie pragnę!

    - Cieszę się! – odwróciła głowę i nasze oczy wreszcie się spotkały. – A nie masz do mnie żalu o Agatę?
    - Nie… – odparłem spokojnie i bez namysłu. – Chociaż trochę ci się dziwię.
    - Dlaczego?
    - Nie obawiasz się ujawnienia takich zainteresowań? Nie zyskałabyś na tym…
    - Agata ma więcej do stracenia, z jej strony nic mi nie grozi.
    Zastanawiałem się przez chwilę.
    - Macie zamiar… masz zamiar… kontynuowania tego… układu?
    - Jeśli ci to bardzo nie przeszkadza…
    - Co cię w niej pociąga?
    - Nie wiem! – przyznała. – To jest coś… nieokreślonego. To jest tak jak z zakochaniem… chociaż na pewno ciebie dla niej nie porzucę. Ale lubię ją, jest mi z nią przyjemnie i dobrze…
    - W łóżku?
    - To też, ale nie trywializuj! Z tobą również dobrze się czuję nie tylko w łóżku. Czuję się bezpieczna kiedy jesteś obok, kiedy rozmawiamy, kiedy jemy, tańczymy, kiedy bawisz się z chłopcami… zawsze! Po prostu zawsze!

    - Rozumiem. No cóż, rozmawiałem ostatnio z Agatą na podobny temat i też mnie zapytała, czy nie mam zamiaru jej tępić.
    - I co odpowiedziałeś?
    - Że z wiatrakami nie walczę!
    Roześmiała się, po czym mnie pocałowała.
    - Dziękuję!
    - Poczekaj…
    - Tak?
    - A co czujesz, kiedy widzisz, że ja z nią… nie jesteś wtedy zazdrosna?
    - Zdziwisz się chyba odpowiedzią…
    - Mianowicie?
    - Pierwszym razem byłam, muszę to przyznać. Ale później już nie.
    - Naprawdę?
    - Naprawdę.
    - Dlaczego? Czym to uzasadnisz?
    - Sama nie wiem. Widzisz… jak się kogoś lubi, czy kocha, obojętnie jak to nazwiemy…
    - No nie! Dla mnie jednak to są różne uczucia. Coś innego.
    - Nie łap mnie za słowa, bo nie o to teraz chodzi.
    - Dobrze.
    - Widzisz… Ciebie wcale nie przestałam kochać, ale polubiłam też i ją…
    - Rozumiem.

    - Załóżmy więc, że rozumiesz. Otóż nie chciałabym krzywdzić ani ciebie, ani jej. Uznałam zatem, że skoro ja mogę pieścić się z kimś obok, to i ty, mój kochany, też masz takie prawo. Więc nie mogę mieć do ciebie żalu o to, że z nią spółkujesz.
    - Tak mówi rozum, a co na to podświadomość?
    - Nie mam konfliktu bo zrozumiałam, że i Agacie jest to potrzebne.
    - Po co?
    - Przecież znasz jej historię, prawda?
    - Mniej więcej.
    - Tomek, jeśli ta dziewczyna się nie przełamie…
    - Uważasz, że robisz to dla niej?
    - Tak. Dokładnie tak.
    - Przekonałaś ją?
    - Ją nie do końca.
    - Aha… czyli robi to tylko dla ciebie?
    - Tak. Ale o to właśnie mi chodziło. Ja jej nie przełamię, tylko ty możesz to zrobić. I chociaż Agata początkowo marudziła, to w końcu ustąpiła. Dlatego obserwując was nie czuję żalu, gdyż wierzę, że to dla jej dobra. Bo chciałabym, żeby jej się wiodło w życiu.

    - Od dawna się spotykacie?
    - Nie. Bez ciebie, czyli wcześniej, byłyśmy w łóżku jedynie kilka razy.
    - Powiedz mi, czy w twoim życiu jest jeszcze ktoś oprócz Agaty?
    - Nie… – odparła, jakby się wahając. Szybko jednak potwierdziła. – Ani kobiety, a tym bardziej mężczyzny. Z Agatą też by długo nie trwało bez twojej wiedzy, nie umiałabym tego ciągnąć. A z ciebie nie zrezygnuję. Nigdy!
    - Cieszę się i też cię kocham! Powiedz mi jeszcze… A co by było gdybyś się dowiedziała, że przespałem się z Agatą bez ciebie?
    - Nie wiem! – roześmiała się swobodnie. – To by pewnie zależało od aktualnego stanu moich z nią relacji. One przecież nie są niezmienne, jak to w życiu bywa. Jeśli zrobiłaby to dla mnie i dla mojego męża, pewnie bym się nie zmartwiła. Ale gdybyście zrobili mi to na złość, o… Sam chyba rozumiesz. Dlaczego pytasz? Macie jakieś zamiary?
    - A skąd! – skrzywiłem się. – Ostatnio żartowałem sobie z niej w stadninie i wtedy mi odpowiedziała, że bez twojej obecności zupełnie jej nie podniecam i żebym się nawet do niej nie zbliżał.
    - Cała Agatka! – Dorotka pokiwała głową. – Szkoda mi jej, to fantastyczna dziewczyna. Ale uraz ma tak głęboko wbudowany w psychikę, że… nie wiem…

    - Chciałabyś zobaczyć ją w związku z mężczyzną?
    - Zobaczyć? Nie. Dowiedzieć się – tak!
    - Nie przeszkadzałoby ci, że idzie w twoje ramiona pieszczona niedawno przez jakiegoś samca?
    - Wiesz, mnie mało interesują strefy będące centralnym punktem zainteresowania panów. Jej ciało ma o wiele więcej miłych miejsc, a dłonie potrafią też odnaleźć to, co mnie sprawia przyjemność. A jak wiesz, dłonie podajemy sobie codziennie z wieloma ludźmi, więc cóż mi za różnica, czy ktoś ją uprzednio penetrował, czy też nie. I tak trzeba się wcześniej umyć, co raczej nie sprawia nam trudności.
    - Ale nie chciałabyś mnie wtedy do trójkąta, gdybym ja tam sięgał…
    - Nie. Wtedy już nie. Ale nie dzielmy skóry na niedźwiedziu, to jest melodia przyszłości. Pozostańmy na tym, co jest obecnie.

    - Czyżbyście miały jakieś wspólne plany?
    - Za dużo powiedziane, ale coś w tym jest. Po pierwsze, naprawdę chciałabym nauczyć ją tańczyć, a po drugie…
    - Mów!
    - Agata chciała przyjechać do nas na weekend.
    - Tutaj? Przecież mamy jechać w piątek do domu.
    - Nie tutaj, w Warszawie.
    - Jak chcesz… Może lepiej do Podkowy?
    - Zobaczymy – pocałowała mnie. – Nie chciałabym, abyś czuł się zaskoczony.
    - Nie będę – zrezygnowałem z oporu.

    Może i mnie spodobają się ich zabawy?
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  18. #38

    Domyślnie

    Nie wiem czyja ręka to wszystko ukartowała, ale ostatni weekend ułożył się zupełnie po myśli Dorotki. Szkoła organizowała integracyjną wycieczkę dla uczniów przed rozpoczęciem roku szkolnego, dlatego w piątek ledwo zdążyliśmy rankiem wrócić, aby obydwie z Heleną spakowały chłopców. Tak, że jeszcze przed obiadem zostaliśmy sami. Zaglądnąłem wtedy do resortu, wstąpiłem na chwilę do Anny, wracałem jednak już do Podkowy, bo tam pojechała Dorotka. I to bez Heleny. Niezadługo też dołączyła do nas Agata.

    Spędziliśmy tam dwie doby, jedząc i pijąc umiarkowanie, chociaż były też chwile bardzo ostre. Na pozór jednak wszystko wyglądało zupełnie zwyczajnie. Nie byliśmy odcięci od świata, przywożono nam posiłki, spacerowaliśmy po ogrodzie, pływaliśmy w basenie, a wszystko to odbywało się z przestrzeganiem zasad przyzwoitości. Nawet kiedy Agata pobierała lekcje tańca, odbywało się to bez seksualnych podtekstów. Oczywiście, większość czasu spędzały we dwie, zajmując się tematami damskimi, czyli kosmetyka, moda i tak dalej. Chociaż, prawdę mówiąc, nie wiem dokładnie czym się zajmowały.
    Nie uczestniczyłem w ich dyskusjach, gdyż zabrałem z resortu swoją teczkę pracy. Nie całkiem zgodnie z przepisami, ale jednak. Potrzebowałem zaktualizować stan wiedzy o tematy bieżące, aby w poniedziałek nie świecić oczami. Szef musi być w kursie spraw, urlop nie jest żadnym usprawiedliwieniem. Miałem czym się zająć.

    Tę swobodę, którą miały właściwie przez cały czas, wynagradzały mi wieczorami, kiedy zaszywaliśmy się nad basenem. To były moje godziny i mogłem z nimi robić wszystko, co tylko zechciałem. Spaliśmy też, oczywiście, we trójkę.
    Dopiero w niedzielę nastąpił prawdziwy koniec naszego urlopu. Obiad zjedliśmy już w domu, po czym Agata nas pożegnała, my zaś pojechaliśmy odebrać chłopców. O tym co się działo w Podkowie nie rozmawialiśmy zupełnie, chociaż Dorotka miała świetny nastrój.
    Cieszyła się na czekające nas powitanie chłopców. Tryskała również humorem podczas spotkania z innymi amerykańskimi rodzicami. Nie inaczej też było, kiedy zjawił się autokar i do domu wracaliśmy jako zgodna, kochająca się rodzina.

    To była prawda, wątpliwości nie miałem. Kochałem ją nie dla tych ogromnych pieniędzy, nie dla tego życia jakie mi stworzyła, ale dla niej samej. Byłem też pewien, że i jej nie jestem obojętny. A jednak… Na tym zgodnym wizerunku coraz to pojawiały się jakieś rysy i coś mi mówiło, że zaczynają się powiększać.
    „Bez ciebie byłyśmy w łóżku jedynie kilka razy”. To zdanie, lekko przez nią rzucone jeszcze w lesie, dziwnie zapadło mi w pamięć. Gdzie? Kiedy? Dlaczego wcześniej o tym nie wiedziałem? Nie było sytuacji, żeby nie wróciła na noc do domu, chyba, że… Czy zawsze jej wyloty do Nowego Jorku naprawdę oznaczają wyprawę za Atlantyk? Czy nie skrywa czegoś przede mną? Nie… Nie wierzę… Mogły się spotkać w dzień, chociażby u Agaty, w godzinach pracy… Zapytać ją o to? Może lepiej nie…

    Podczas weekendu dotrzymała słowa. Chwilami pieściła się z Agatą tylko po to, aby mnie umożliwić wszelkie z nią zabawy. A po finale sama mnie całowała i dziękowała, jakbym to z nią osiągnął orgazm. Zresztą, przez te dwa dni seksu było tyle, że musiałem wspomagać się tabletkami, inaczej by mnie wykończyły. Wiek zaczynał dawać się we znaki, natury nie da się oszukać. To tylko moja żona wciąż wyglądała tak, jakby upływ czasu jej nie dotyczył.
    Uwielbiałem przyglądać się jej. Jak się porusza, jak chodzi, jak siedzi, jak się ubiera, rozbiera… W łóżku kochaliśmy się przy pełnym oświetleniu. Nigdy jej to nie przeszkadzało, a ja miałem możliwość podziwiania wszelkich fragmentów jej cudownego ciała. Była piękna i tak jak kiedyś powiedziała mi Lidka, nie znajdowałem w niej żadnych skaz. Bez względu na upływ czasu!
    Wciąż miała sylwetkę młodej dziewczyny. Może z nieco poszerzonymi biodrami, ale te drobne, dziewczęce rysy twarzy otrzymane od natury, nie pozwalały jej się starzeć. Gdyby tylko zechciała i ubrała się w stylu współczesnej młodzieży, bez trudu mogłaby wciąż uchodzić za studentkę! Nigdzie nie miała też zmarszczek, chociaż znawcy kobiecej fizjologii twierdzili, że czasu nie da się oszukać. Owszem, stosowała na co dzień wiele różnych kosmetyków, na których zupełnie się nie znałem, ale to wszystko. Nie przechodziła żadnych operacji! Biust miała sprężysty bez silikonu, a na botoks, jak mawiała, przyjdzie jeszcze czas.

    Ona też lubiła widzieć, jak się jej przyglądam, jak ją podziwiam. Kiedyś nawet powiedziałem, że byłaby striptizerką doskonałą.
    - Ależ ja jestem striptizerką! – odparła zalotnie. – Co prawda wyłącznie dla jednego widza, ale jednak! Od innych specjalistek dzieli mnie tylko to, że jedna, wyłącznie twoja akceptacja w pełni mi wystarcza. Podziwu od innych nie potrzebuję.
    We wszystkim perfekcyjna, jeśli czymś się zainteresowała, już nie odpuściła. Stąd się brały jej sukcesy w pracy. Nie umiała pracować po łebkach, to nie wchodziło w rachubę. Tyle że mogło również rodzić problemy. Jeśli zdecydowała się na jakiś rodzaj związku z Agatą, już tak łatwo nie zrezygnuje. Ale co z tego może wyniknąć? Wolałem nie myśleć…

    Agata była w niej zakochana. Mocno i z całej duszy. To się dawało zauważyć, kiedy były razem. Nawet łóżko nie było mi do tego potrzebne. Była w stanie zrobić dla niej wszystko, tak jak kiedyś Ania, asystentka Johna… Ejże! A jak obecnie wyglądają ich relacje? Dorotka nigdy mi o tym nie mówi, a przecież spotyka się z Anią w Nowym Jorku!
    W lesie twierdziła, że w jej życiu nie ma już nikogo, ale czy nie miała na myśli wyłącznie Polski? Mężczyzn nie miała, w to wierzyłem. Byłem nawet pewien, że mnie nie zdradza. Ale z kobietami… Jak sobie radzi z samotnością za Atlantykiem? Czy Ania jej wtedy nie… pomaga? Nie jest to wykluczone… Kiedyś tak samo spoglądała na Dorotkę tym cielęcym wzrokiem, jak teraz Agata.
    Mocna kobieta, oficer, wysportowana, sprawna, a jednak rozpływa się jak lód w ognisku i taje, pieszcząc Dorotki biust. Wystawia mi też zadek do używania tylko dlatego, że Dorotka tak chce. Niesamowite…
    Całe szczęście, że nie musiałem obawiać się jej ciąży. Dorotka zadbała i o to, zapewniając nam bezpieczeństwo. Jak i czym? Nie wiedziałem. Nie chciała o tym rozmawiać i nigdy nie szukała niczego w polskich aptekach. Tę sferę kontrolowała również profesjonalnie dla swojej i mojej wygody.

    Pamiętna, leśna rozmowa z Dorotką oraz weekend spędzony z Agatą, miały też swoje inne następstwa. O ile wcześniej odczuwałem pewien dyskomfort wywołany historią z Eweliną, to teraz znikł on prawie zupełnie. Jeśli moja żona uważa, że jej intymne epizody, realnie nie zagrażające naszemu związkowi są dopuszczalne, to… moje też! Co z tego, że miałem przygodę z Eweliną? Ani ona mnie nie szuka, ani ja jej… Było miło i to wszystko. Czym się przejmować? Poczułem się rozgrzeszony.

    Do pracy wróciłem pełen energii i zapału, z mocnym postanowieniem ułożenia sobie pracy tak, by dzień służbowych zajęć w resorcie skrócić do ośmiu godzin. Seksualnie zaspokojony, z rozwiązanymi problemami domowymi, nie przewidywałem żadnych trudności czy niespodzianek Bieżące zadania już znałem i mogłem się włączyć w tok pracy bez zgrzytów.
    Los jednak i tu spłatał mi figla.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  19. #39

    Domyślnie

    Prawdą było to, co w lesie mówiłem Dorotce, że żadnych swoich asystentek nie tykałem. Że w pracy nie pozwalałem sobie na jakiekolwiek zachowania wobec kobiet, które mogłyby zostać skojarzone dwuznacznie. Ale nie było to całą prawdą. Już podczas pierwszej po urlopie odprawy z najbliższym zespołem, wspomniałem jej zapytanie i przejechałem oczami po figurach moich asystentek. Niezłe laski… Musiałem sam się strofować w duchu, żeby nie dać plamy. To wprawdzie trwało mgnienie oka, dalsza część odprawy przebiegła bez problemów. Ale już we wtorek sfera seksu śmiało wkroczyła w moje resortowe życie. Przy czym nie było to przyjemne.

    Anna pojechała na posiedzenie rządu, zrobił się mały luz, a wtedy zdecydowałem się odwiedzić Łukasza. Dawno z nim nie rozmawiałem. Ciekawy byłem, jaki jest stan prac nad przygotowaniem ustawy o zmianie podporządkowania zagranicznej służby handlowej.
    Łukasz był na miejscu. Porozmawialiśmy jakiś czas, nie miał jednak ważnych informacji, gdyż ich rozpracowanie zlecił swojemu zastępcy, którego nie było w gabinecie. Nie wiedział też gdzie się znajduje.
    Cóż, i tak bywa, jak to w biurach. Umówiliśmy się na rozmowę jeszcze w tym tygodniu, po czym poszedłem do siebie. Mijałem powoli kolejne drzwi na korytarzu, kolejne tabliczki informacyjne i nie wiem co mnie wtedy skusiło, żeby zaglądnąć do pokoju socjalnego.

    Był taki na każdym piętrze. Wyglądał jak nowoczesna kuchnia z pełnym zapleczem i taką też rolę pełnił. Jeśli ktoś zostawał w pracy, a nie było to wcale rzadkością, mógł tu wszystko ugotować, odgrzać, zrobić kawę, herbatę i nie tylko. W szafkach oraz lodówkach były zapasy różnych produktów do wykorzystania, głód tu nikomu nie zagrażał.
    Za kuchnią znajdowała się salka przeznaczona pierwotnie na cele konsumpcji, jednak życie zweryfikowało te plany i stała się zwyczajną palarnią. Korzystali z niej nałogowcy i nie było sensu z tym walczyć, gdyż lepszego miejsca dla nich nie było. W pobliżu znajdowały się kanały wentylacyjne przeznaczone dla potrzeb kuchni, podłączono więc wyciąg i dało się tu żyć, nawet tym palącym. Nie spodziewałem się jednak, że kiedy uchylę drzwi, zobaczę leżącą na stoliku półnagą kobietę z rozchylonymi nogami i mężczyznę, z głową wciśniętą pomiędzy jej obnażone uda.

    Dziewczyna ujrzała mnie niemal natychmiast i wrzasnęła, ściskając nogi, a wtedy i on się odruchowo odwrócił. Wszystko stało się jasne. Był to poszukiwany zastępca Łukasza, ale nie to mnie ubodło najbardziej. Leżącą była Patrycja, jedna z moich asystentek.

    Po powrocie do gabinetu posiedziałem chwilę, po czym poprosiłem Kingę i w milczeniu posadziłem po drugiej stronie biurka. Takie nagłe wezwanie nie mogło wróżyć niczego dobrego i widziałem, że zrozumiała. Mimo to, z premedytacją, przez jakiś czas spacerowałem po gabinecie, nie odzywając się zupełnie. W pewnej chwili przystanąłem, rzucając od niechcenia.
    - Jak się pani u nas pracuje, pani dyrektor? – zapytałem z wyraźną, ironiczną złośliwością w intonacji.
    - Nie rozumiem o co pan minister pyta.
    - Chciałem się dowiedzieć, czy podczas mojej nieobecności nie wystąpiły jakieś problemy.
    - Nie, dlaczego? – odparła zdziwiona. – Wszystko panu ministrowi przekazałam według swojej najlepszej wiedzy.
    - Mam więc rozumieć, że nie panuje pani nad sytuacją? – wpiłem się spojrzeniem w jej oczy niczym kobra przed atakiem.
    - Przepraszam, ale nie wiem o czym pan mówi! – odpowiedziała twardo.
    Nie odwróciła też oczu, a wtedy złagodniałem. Powinna dostać lekcję, a nie nauczkę.

    - Dobrze… – westchnąłem, zniżając nieco ton, cały czas jednak spoglądając jej w oczy. – Dziewczyno! Wyciągnąłem cię z niebytu i dałem władzę jaką mało kto tutaj ma. Możesz robić wiele, dobierać sobie ludzi według własnego gustu, pracować z nimi kiedy chcesz i jak chcesz. Ułatwiam wam nawet rozrywki. Ale nie potrzebuję ludzi, na których nie mógłbym polegać! Którzy nie dotrzymują zobowiązań i są wobec mnie nielojalni! Oczekuję od was, a przede wszystkim od ciebie, pełnej lojalności! A co dostaję w zamian? Wystawienie mnie na widelec?
    - Nie rozumiem… naprawdę! – wręcz szlochała. – Kiedy i w czym pana zawiodłam?
    - Uspokój się! To nie jest ściana płaczu! Powiedz mi jak panujesz nad zespołem? Wiesz co robi teraz twoja koleżanka Patrycja Jachowska?
    - Nie wiem…
    - A dlaczego nie wiesz? Ja wiem i ci to powiem! Pieprzy się z dyrektorem Szumiłą! Leży z rozrzuconymi nogami na stole i jęczy jak zarzynana, bo Szumiło liże jej cipkę! Ile takich lewych związków ministerialnych jest w waszej grupie? Co to za znajomości i kontakty? Chcę to wszystko wiedzieć! Tu i teraz! Albo powiesz mi co się tu dzieje jak na spowiedzi, albo się rozstajemy! Nie pozwolę sobie na to, byście ze mnie drwili i oszukiwali! Nie kąsa się ręki, która karmi i głaszcze! Zapamiętaj to sobie na zawsze i przekaż innym, jasne?
    - Tak…

    - Zaufałem wam, o nic nie pytając. Nie dłubiąc w waszych życiorysach. Byłem tolerancyjny i wyrozumiały, ale widzę, że grubo przestrzeliłem! Sytuacja więc się zmienia. Mam dostawać relacje o prywatnych układach w resorcie, a jeśli nie, to się żegnamy! Czy to jest jasne?
    - Tak…
    - A teraz słucham, co masz mi do przekazania? Kto mi stąd wynosi informacje i plotki, z kim się przyjaźni, jakie ma relacje rodzinne w resorcie lub też innych, towarzyskie, łóżkowe, czyli wszystko co wiesz o swoich podwładnych! Od tego zależą losy naszej dalszej współpracy!

    Niewiele nowych, istotnych rzeczy się dowiedziałem. Była wystraszona i mówiła bardzo chaotycznie, aż w końcu jej przerwałem.
    - Poczekaj! Czyli jest w grupie jedna para, która według twojej wiedzy ma wobec siebie poważne zamiary?
    - Tak…
    - Więc to mnie nie interesuje, dopóki odbywa się po godzinach pracy. O związku Patrycji wcześniej nie wiedziałaś?
    - To nie tak. Że on się nią interesuje, nie było tajemnicą. Tak samo fakt, że jest żonaty. Ale nie mówiła nam, że ze sobą sypiają.
    - Może tylko tobie się nie przyznała?
    - To jest możliwe. Nie jestem dobrą powiernicą w takich sprawach.
    - Dobrze. Ogarnij się teraz i idź do siebie, ale jeszcze dziś zaproponujesz mi postępowanie wobec pani Patrycji. Czy będziesz to konsultowała z zespołem, czy nie, to już twoja sprawa. Chcę szybko dostać ostateczną propozycję i będę się starał postąpić tak, jak sobie zażyczysz. A teraz dziękuję, jesteś wolna. O całej reszcie porozmawiamy później, kiedy ochłoniesz.

    Kiedy wyszła, schwyciłem się za głowę. Kurwa, jeszcze to? Czy ja naprawdę mam mało zajęć i mało problemów? Nie mają się gdzie pieprzyć, tylko w pracy? A swoją drogą, co ona w nim widzi? Ten lalusiowaty Szumiło…
    Dziewczyna była atrakcyjną i elegancką kobietą, na pozór bardzo pewną siebie. Nawet w moją stronę strzelała powłóczystymi spojrzeniami, chociaż w tym się przeliczyła. Nie cierpiałem takich gestów od zawsze, więc tu by się na pewno nie pożywiła, ale… w końcu znalazła! I niech się pieprzy z kim chce, ale dlaczego w pracy? Musieli mi to pokazać? I co ja mam teraz z nimi zrobić?
    Szumiło był wicedyrektorem, na jego dyscyplinarne zwolnienie winienem uzyskać zgodę Anny. Zresztą, inaczej się nie da. Jest szefową, musi zostać o wszystkim poinformowana, chociaż decyzje może pozostawić mnie. Ja pieprzę! Czy oni musieli tutaj? Nie mają nade mną litości. Przecież gdyby to ujrzał ktoś inny…
    Jeśli nawet nie wyleciałbym za brak nadzoru, to moja pozycja znacznie by osłabła. W zasadzie byłbym tutaj skończony. Mógłbym się już dzisiaj pakować.

    Po jakimś czasie, sekretarki zaanonsowały mi pojawienie się Patrycji z prośbą o rozmowę. Moja reakcja była krótka.
    - Ta pani ma swoją przełożoną i bez niej nie przekroczy progu mojego gabinetu. Proszę jej to zakomunikować.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  20. #40

    Domyślnie

    Prawdą było to, co w lesie mówiłem Dorotce, że żadnych swoich asystentek nie tykałem. Że w pracy nie pozwalałem sobie na jakiekolwiek zachowania wobec kobiet, które mogłyby zostać skojarzone dwuznacznie. Ale nie było to całą prawdą. Już podczas pierwszej po urlopie odprawy z najbliższym zespołem, wspomniałem jej zapytanie i przejechałem oczami po figurach moich asystentek. Niezłe laski… Musiałem sam się strofować w duchu, żeby nie dać plamy. To wprawdzie trwało mgnienie oka, dalsza część odprawy przebiegła bez problemów. Ale już we wtorek sfera seksu śmiało wkroczyła w moje resortowe życie. Przy czym nie było to przyjemne.
    Anna pojechała na posiedzenie rządu, zrobił się mały luz, a wtedy zdecydowałem się odwiedzić Łukasza. Dawno z nim nie rozmawiałem. Ciekawy byłem, jaki jest stan prac nad przygotowaniem ustawy o zmianie podporządkowania zagranicznej służby handlowej.
    Łukasz był na miejscu. Porozmawialiśmy jakiś czas, nie miał jednak ważnych informacji, gdyż ich rozpracowanie zlecił swojemu zastępcy, którego nie było w gabinecie. Nie wiedział też gdzie się znajduje.
    Cóż, i tak bywa, jak to w biurach. Umówiliśmy się na rozmowę jeszcze w tym tygodniu, po czym poszedłem do siebie. Mijałem powoli kolejne drzwi na korytarzu, kolejne tabliczki informacyjne i nie wiem co mnie wtedy skusiło, żeby zaglądnąć do pokoju socjalnego.

    Był taki na każdym piętrze. Wyglądał jak nowoczesna kuchnia z pełnym zapleczem i taką też rolę pełnił. Jeśli ktoś zostawał w pracy, a nie było to wcale rzadkością, mógł tu wszystko ugotować, odgrzać, zrobić kawę, herbatę i nie tylko. W szafkach oraz lodówkach były zapasy różnych produktów do wykorzystania, głód tu nikomu nie zagrażał.
    Za kuchnią znajdowała się salka przeznaczona pierwotnie na cele konsumpcji, jednak życie zweryfikowało te plany i stała się zwyczajną palarnią. Korzystali z niej nałogowcy i nie było sensu z tym walczyć, gdyż lepszego miejsca dla nich nie było. W pobliżu znajdowały się kanały wentylacyjne przeznaczone dla potrzeb kuchni, podłączono więc wyciąg i dało się tu żyć, nawet tym palącym. Nie spodziewałem się jednak, że kiedy uchylę drzwi, zobaczę leżącą na stoliku półnagą kobietę z rozchylonymi nogami i mężczyznę, z głową wciśniętą pomiędzy jej obnażone uda.

    Dziewczyna ujrzała mnie niemal natychmiast i wrzasnęła, ściskając nogi, a wtedy i on się odruchowo odwrócił. Wszystko stało się jasne. Był to poszukiwany zastępca Łukasza, ale nie to mnie ubodło najbardziej. Leżącą była Patrycja, jedna z moich asystentek.

    Po powrocie do gabinetu posiedziałem chwilę, po czym poprosiłem Kingę i w milczeniu posadziłem po drugiej stronie biurka. Takie nagłe wezwanie nie mogło wróżyć niczego dobrego i widziałem, że zrozumiała. Mimo to, z premedytacją, przez jakiś czas spacerowałem po gabinecie, nie odzywając się zupełnie. W pewnej chwili przystanąłem, rzucając od niechcenia.
    - Jak się pani u nas pracuje, pani dyrektor? – zapytałem z wyraźną, ironiczną złośliwością w intonacji.
    - Nie rozumiem o co pan minister pyta.
    - Chciałem się dowiedzieć, czy podczas mojej nieobecności nie wystąpiły jakieś problemy.
    - Nie, dlaczego? – odparła zdziwiona. – Wszystko panu ministrowi przekazałam według swojej najlepszej wiedzy.
    - Mam więc rozumieć, że nie panuje pani nad sytuacją? – wpiłem się spojrzeniem w jej oczy niczym kobra przed atakiem.
    - Przepraszam, ale nie wiem o czym pan mówi! – odpowiedziała twardo.
    Nie odwróciła też oczu, a wtedy złagodniałem. Powinna dostać lekcję, a nie nauczkę.

    - Dobrze… – westchnąłem, zniżając nieco ton, cały czas jednak spoglądając jej w oczy. – Dziewczyno! Wyciągnąłem cię z niebytu i dałem władzę jaką mało kto tutaj ma. Możesz robić wiele, dobierać sobie ludzi według własnego gustu, pracować z nimi kiedy chcesz i jak chcesz. Ułatwiam wam nawet rozrywki. Ale nie potrzebuję ludzi, na których nie mógłbym polegać! Którzy nie dotrzymują zobowiązań i są wobec mnie nielojalni! Oczekuję od was, a przede wszystkim od ciebie, pełnej lojalności! A co dostaję w zamian? Wystawienie mnie na widelec?
    - Nie rozumiem… naprawdę! – wręcz szlochała. – Kiedy i w czym pana zawiodłam?
    - Uspokój się! To nie jest ściana płaczu! Powiedz mi jak panujesz nad zespołem? Wiesz co robi teraz twoja koleżanka Patrycja Jachowska?
    - Nie wiem…
    - A dlaczego nie wiesz? Ja wiem i ci to powiem! Pieprzy się z dyrektorem Szumiłą! Leży z rozrzuconymi nogami na stole i jęczy jak zarzynana, bo Szumiło liże jej cipkę! Ile takich lewych związków ministerialnych jest w waszej grupie? Co to za znajomości i kontakty? Chcę to wszystko wiedzieć! Tu i teraz! Albo powiesz mi co się tu dzieje jak na spowiedzi, albo się rozstajemy! Nie pozwolę sobie na to, byście ze mnie drwili i oszukiwali! Nie kąsa się ręki, która karmi i głaszcze! Zapamiętaj to sobie na zawsze i przekaż innym, jasne?
    - Tak…
    - Zaufałem wam, o nic nie pytając. Nie dłubiąc w waszych życiorysach. Byłem tolerancyjny i wyrozumiały, ale widzę, że grubo przestrzeliłem! Sytuacja więc się zmienia. Mam dostawać relacje o prywatnych układach w resorcie, a jeśli nie, to się żegnamy! Czy to jest jasne?
    - Tak…
    - A teraz słucham, co masz mi do przekazania? Kto mi stąd wynosi informacje i plotki, z kim się przyjaźni, jakie ma relacje rodzinne w resorcie lub też innych, towarzyskie, łóżkowe, czyli wszystko co wiesz o swoich podwładnych! Od tego zależą losy naszej dalszej współpracy!

    Niewiele nowych, istotnych rzeczy się dowiedziałem. Była wystraszona i mówiła bardzo chaotycznie, aż w końcu jej przerwałem.
    - Poczekaj! Czyli jest w grupie jedna para, która według twojej wiedzy ma wobec siebie poważne zamiary?
    - Tak…
    - Więc to mnie nie interesuje, dopóki odbywa się po godzinach pracy. O związku Patrycji wcześniej nie wiedziałaś?
    - To nie tak. Że on się nią interesuje, nie było tajemnicą. Tak samo fakt, że jest żonaty. Ale nie mówiła nam, że ze sobą sypiają.
    - Może tylko tobie się nie przyznała?
    - To jest możliwe. Nie jestem dobrą powiernicą w takich sprawach.
    - Dobrze. Ogarnij się teraz i idź do siebie, ale jeszcze dziś zaproponujesz mi postępowanie wobec pani Patrycji. Czy będziesz to konsultowała z zespołem, czy nie, to już twoja sprawa. Chcę szybko dostać ostateczną propozycję i będę się starał postąpić tak, jak sobie zażyczysz. A teraz dziękuję, jesteś wolna. O całej reszcie porozmawiamy później, kiedy ochłoniesz.

    Kiedy wyszła, schwyciłem się za głowę. Kurwa, jeszcze to? Czy ja naprawdę mam mało zajęć i mało problemów? Nie mają się gdzie pieprzyć, tylko w pracy? A swoją drogą, co ona w nim widzi? Ten lalusiowaty Szumiło…
    Dziewczyna była atrakcyjną i elegancką kobietą, na pozór bardzo pewną siebie. Nawet w moją stronę strzelała powłóczystymi spojrzeniami, chociaż w tym się przeliczyła. Nie cierpiałem takich gestów od zawsze, więc tu by się na pewno nie pożywiła, ale… w końcu znalazła! I niech się pieprzy z kim chce, ale dlaczego w pracy? Musieli mi to pokazać? I co ja mam teraz z nimi zrobić?
    Szumiło był wicedyrektorem, na jego dyscyplinarne zwolnienie winienem uzyskać zgodę Anny. Zresztą, inaczej się nie da. Jest szefową, musi zostać o wszystkim poinformowana, chociaż decyzje może pozostawić mnie. Ja pieprzę! Czy oni musieli tutaj? Nie mają nade mną litości. Przecież gdyby to ujrzał ktoś inny…
    Jeśli nawet nie wyleciałbym za brak nadzoru, to moja pozycja znacznie by osłabła. W zasadzie byłbym tutaj skończony. Mógłbym się już dzisiaj pakować.

    Po jakimś czasie, sekretarki zaanonsowały mi pojawienie się Patrycji z prośbą o rozmowę. Moja reakcja była krótka.
    - Ta pani ma swoją przełożoną i bez niej nie przekroczy progu mojego gabinetu. Proszę jej to zakomunikować.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

Strona 2 z 6

Tagi dla tego tematu

Zwiń / Rozwiń Uprawnienia

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •  
  • BB Code jest aktywny(e)
  • Emotikonyaktywny(e)
  • [IMG] kod jest aktywny(e)
  • [VIDEO] code is aktywny(e)
  • HTML kod jest wyłączony