dostępne w wersji mobilnej muratordom.pl na Facebooku muratordom.pl na Google+
Strona 2 z 2
Pokaż wyniki od 21 do 39 z 39
  1. #21

    Domyślnie

    - Słucham! – rozległ się jej pewny i zdecydowany głos. Zrozumiałem, że Lidka zapewne dla mnie nacisnęła wersję głośnomówiącą.
    - Priviet’, dziewoja! – w odpowiedzi zaszczebiotała wesoło Lidka. – Masz tam jeszcze coś do jedzenia? Czy wszystko wtłoczyłaś głodomorom?
    - Wszelki duch!... Lidka! Jesteś! A wszyscy cię szukają!
    - Jacy wszyscy? Zlot komorników? Jeśli tak, to ja nie dzwoniłam.
    - Nie dworuj sobie ze mnie! – Barbara lekko się obruszyła. – Ludzie z Warszawy. Byli w Czyżynach, pytali nawet twoich rodziców… Gdzie ty jesteś? No i jeszcze pani wicepremier o ciebie pytała.

    - Anka? – Lidka niespodziewanie wyglądała na oszołomioną. – Skąd ona tutaj? Była może w strefie? I jeszcze nie pojechała do domu?
    Wydęła wargi, usilnie analizując potok słów Barbary. A ta nie próżnowała.
    - Ta sama, co bywała u nas. I w domu sypiała. Lidka! Mówią mi tutaj, że w domu znowu pali się światło. Gdzie ty jesteś?
    - No to co, że się pali? Światła po to zainstalowano, żeby coś oświetlały. Po to one są. Więc się uspokój.
    - Ale ludzie się boją! Ty, poczekaj…
    Rozmowa umilkła na kilkanaście sekund. Po czym Baśka znowu przemówiła.

    - Lidka, jesteś tam?
    - Jestem.
    - Ta delegacja z panią wicepremier, jest jeszcze u nas, na sali. Ona nie może się do ciebie dodzwonić. Dać jej sygnał, że się znalazłaś?
    - Poczekaj. Mówisz, że to naprawdę coś ważnego?
    - Tak sądzę. Była naprawdę podekscytowana i wyglądała na zmartwioną.
    - A czym się zmartwiła, nie wiesz?
    - Nie. Ale coś… poczekaj…

    - Ona była dzisiaj w strefie…
    - Chwila, mówię! – Baśka chyba zniecierpliwiła się, że Lidka jej przerywa.
    Telefon znowu umilkł. Tym razem na dłużej niż kilkanaście sekund.
    - Ona zaraz tu podejdzie – usłyszeliśmy głos Barbary. – Ale wróćmy do korzeni. Pytałaś o jedzenie. Co to ma być?

    - Kolacja z najlepszych rzeczy jakie masz. I najlepszy szampan.
    - O kur…cza chata! – Baśce wyraźnie poprawił się humor. – Na ile osób? Ile czasu mi dajesz? – zapytała bez namysłu
    - Osoby są na razie dwie. A ile ich będzie za dziesięć minut… tego nie wiem. Sytuacja robi się dynamiczna, więc plany będą się zmieniały.
    - No dobrze. Za pół godziny będą gotowa.
    - Baśka, ale to ma być z dostawą i z obsługą. Zresztą, możesz sama z nią przyjechać. To jest kolacja po-zaręczynowa!
    - O, cholera!...

    - Tak, kochana! Jestem po słowie z narzeczonym, a on mi zgłodniał, maleńki. Muszę go więc nakarmić. No i musimy napić się szampana, bo dzisiaj jest ostatni dzień swobody. Od jutra będę w ciąży, więc i pić nie będę mogła.
    - Jasny gwint!... Ty… Nie drwisz sobie teraz ze mnie?
    - Baśka… Nie! Naprawdę! – Lidka zmieniła ton na poważny. – Zupełnie serio potrzebuję wykwintną kolację i szampana. A na ile osób… Pewnie kilka. Przygotuj się na niespodzianki.

    - O kurna… A gdzie mam to w końcu dowieźć?
    - Do domu.
    - Co??? Ty chyba szaleju się najadłaś!
    - Przecież mówię wyraźnie – Lidka miała bardzo pewny i spokojny głos. – I żebyś nie była zaskoczona, to ja tu jestem i ja świecę światło. Znaczy, my świecimy! – dodała po spojrzeniu na mnie. – Obydwoje.

    - Ty, a kto jest tym twoim narzeczonym? Zdradzisz mi?
    - Przyjedziesz to zobaczysz. Na razie niczego więcej się nie dowiesz.
    - Cholera… O, jest już pani premier. Oddaję słuchawkę.

    - Halo? – usłyszeliśmy głos Anny.
    - Jestem! - odezwała się Lidka. – Witaj w naszych skromnych progach!
    - Cześć! Gdzie ty jesteś? Musimy bardzo pilnie się spotkać. Mamy problem.
    - Co się stało?
    - Mamy wakat w resorcie rozwoju. Profesor Jachimiak miał zawał. Nie żyje.
    - O kurwa… – wyrwało mi się na głos.

    Anna usłyszała inny głos, gdyż Lidka milczała.
    - Sama jesteś?
    Obrzuciła mnie spojrzeniem, ale pokręciłem głową przecząco.
    - Nie…
    - Ale możemy rozmawiać swobodnie?
    - Pewnie, że tak. Anka, wiesz co? Jadłaś już kolację?

    - Nie, chyba zostawię… Odechciało mi się jeść, kiedy otrzymałam wiadomość.
    - To z kim tam jeszcze jesteś? Możesz się uwolnić?
    - Oczywiście, że mogę. A jestem z pewnym dziennikarzem i jego znajomymi…
    - Więc podjedź do nas.
    - Do was, czyli gdzie?
    - Do domu nad jeziorem.

    - Tam gdzie straszy?
    - Nigdzie nie straszy, ale tak. Tutaj.
    - A mogę wiedzieć z kim jesteś?
    - Zobaczysz.
    - Mam zadzwonić do pana Rafała?
    - Możesz nie dzwonić. Podjedź!
    - Dobrze. Zaraz będę.

    - Kim jest Rafał? – zapytałem, kiedy zakończyła rozmowę.
    - Senatorem. Tym, o którym ci wspomniałam.
    - To Anka już wie?

    - A jakże! On się zupełnie z tym nie krył, że spotkanie ze mną było jego marzeniem. Że od początku tamtej kadencji śledził moje parlamentarne losy. Zobaczył mnie w telewizyjnej migawce, z tego mojego pożegnania w Czyżynach. Pamiętasz tę hecę jaką mi zrobili?
    - No pewnie! – uśmiechnąłem się. – Ja też byłem wtedy zaskoczony…
    - A jego tak to zainteresowało, że kilka razy był nawet tutaj, w Limanie. Ale tylko raz mnie widział. Nie podszedł wtedy, bo mi tłumaczył, że po prostu się krępował. Nie chciał też zrazić mnie natarczywością, bo byłam mężatką. Ale kiedy zostałam wdową, mocno zaangażował się w kampanię wyborczą. Z nadzieją, że go wybiorą i mną spotka. Co zresztą się stało.

    - I tak od razu planowałaś z nim życie?
    - Jakie życie? – spojrzała na mnie sprawdzając, czy czasem z niej nie żartuję. – Miły pan, sympatyczny, a poza tym inteligentny i wolny. A ja też potrzebowałam już odskoczni od tego codziennego kieratu. I byłam wściekła na ciebie, że zupełnie zapomniałeś o firmie.
    - Nie zapomniałem, ale…

    Nie powiedziałem jej, dlaczego nie miałem serca do Limana, gdyż rozległ się dzwonek przy drzwiach od tarasu.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  2. #22

    Domyślnie

    Obydwoje założyliśmy milcząco, że to jest Anna. A ponieważ widoczność przez szyby była obustronnie zakryta, nie protestowałem, gdy Lidka bez namysłu otwierała drzwi. Ja się nie ruszałem, gdyż moja obecność miała być dla niej niespodzianką.

    Jednak zamiast Anny, w drzwiach pojawiła się sylwetka okazałego mężczyzny.
    - Dobry wieczór, pani posłanko! – pozdrowił ją i okazał jakiś dokument, od razu go chowając do kieszonki. – Kapitan Wojciech Janczar, Biuro Ochrony Rządu. Przepraszam za najście, ale to mój obowiązek. Czy mogę wejść?
    - Proszę! – gestem dłoni wskazała mu wnętrze salonu.
    Mężczyzna postąpił kilka kroków, po czym się zatrzymał, obrzucając mnie wzrokiem.
    - Pan… – zawahał się odrobinę. – Pan minister Barycki, tak?

    Siedziałem w fotelu, odziany wyłącznie w szlafrok, z gołymi nogami wyciągniętymi przed siebie, to i musiałem głupio wyglądać. Stąd się chyba brała jego niepewność.
    - Nie wiem, czy jeszcze minister, ale prawdopodobnie to ja – odburknąłem. – A co za wiatry pana tutaj przygnały?
    Uśmiechnął się lekko. – Służba, panie ministrze! Miło pana widzieć!
    - Dziękuję! Kogo pan dzisiaj ochrania, panią Annę?
    - Tak jest! I nie tylko dzisiaj. Pani premier Lechowicz została objęta ochroną stałą.

    - O! Nie wiedziałem tego.
    - Bywa i tak – westchnął jakoś, po czym zmienił temat. – Rozumiem, że państwo są sami? Nikogo więcej nie ma w domu?
    - Nie ma – wtrąciła Lidka. – Sprawdzaliśmy to jakąś godzinę temu. Może nawet dwie godziny.
    - W porządku. Czyli dłużej nie przeszkadzam. Do widzenia państwu i dobrej nocy życzę!
    - Wzajemnie! – odpowiedzieliśmy.

    Kiedy wychodził, zrobił pewnie jakiś znak, bo dopiero wtedy z samochodu stojącego przed tarasem wysiadł drugi mężczyzna i otworzył Annie drzwi, pozwalając jej wysiąść.
    Po chwili Lidka witała ją w drzwiach.

    Anna ujrzała mnie dopiero wtedy, gdy wstawałem, by się z nią przywitać. Najpierw przystanęła na sekundę, sprawiając wrażenie zaskoczonej, a potem podeszła, zanim jeszcze ja się ruszyłem.
    - Bardzo się cieszę, że cię widzę! Dobry wieczór! – uśmiechnęła się, wyciągając dłoń do powitania. – Jak się masz? Jak drogocenne zdrowie?
    - Witaj, Aniu! – odpowiedziałem pewnym głosem, również się uśmiechając. – Coś dawno cię nie widziałem! A zdrowie… dziękuję, na razie znacznie lepiej.
    - To „na razie” wyrzuć ze słownika! – zażądała, grożąc mi palcem.

    - Przepraszam cię za ten mało wizytowy strój, ale jakoś… nie zdążyłem się przebrać – kontynuowałem, pomijając milczeniem jej słowa.
    - Chorzy mają prawo do szlafroków nawet w salonie – rozgrzeszyła mnie od razu. – Ale… – demonstracyjnie spojrzała na Lidkę. – Czyżby pana Rafała jednak tutaj nie było?
    - Sama go wymyśliłaś, to i sama go szukaj! – odburknęła Lidka, gestem wskazując jej fotel. – Siadaj, proszę! I przestawaj się czemukolwiek dziwić, bo ja tak samo jestem bardzo zdziwiona tym, co się dzisiaj dzieje. Napijesz się kawy?
    - Od ciebie zawsze. Poproszę!

    Lidka ruszyła do kuchni a my usiedliśmy w fotelach.
    - Przyznam się bez bicia, że mnie dzisiaj zaskoczyłeś – zagaiła bezpośrednią rozmowę.
    - Nie spodziewałaś się mojego widoku?
    - Absolutnie! Ale bardzo się cieszę, że jesteś. I wyglądasz całkiem fajnie. Naprawdę!
    - Dziękuję. Tylko daj już spokój, bo się zacznę rumienić. Prawisz mi komplementy niczym panience…

    - No nie! – zaśmiała się. – Na panienkę zdecydowanie nie wyglądasz. Powiem nawet więcej. Naocznie chyba widzę, że jesteś osobnikiem rodzaju męskiego – spojrzeniem wskazała dół mojego brzucha. Pewnie poły szlafroka mi się rozchyliły.
    - Tak jakbyś tego nie wiedziała – spokojnie wtrąciła Lidka, stawiając na stoliku tacę z kawowymi dodatkami. – Ale co prawda, to prawda – spojrzała na mnie. – Majtki mogliśmy jednak założyć.
    - Nawet nie pomyślałem o tym…

    Poczułem się jednak głupio. Annę, co prawda, w myślach traktowałem mało oficjalnie, a bardziej rodzinnie, ale jednak. Była oficjalną personą, no i kobietą. Z którą wprawdzie kiedyś sypiałem, ale to było kiedyś.

    - Mam wrażenie… że dzisiaj dowiem się od was czegoś nowego, prawda li to? – zapytała tonem, czekającym jedynie na potwierdzenie swoich domysłów.
    Zanim jednak wymyśliłem słowa odpowiedzi, Lidka bezceremonialnie mnie wyręczyła.
    - Przecież chyba widzisz! – odpowiedziała z kuchni. – Obydwoje chodzimy bez bielizny. A swoją drogą… – zawiesiła głos na chwilę, zbliżając się z kolejną tacką, tym razem z filiżankami. Kiedy je ustawiała, mogła już kontynuować. – A swoją drogą, muszę ci dzisiaj podziękować…
    - Za co?
    Odpowiedziała dopiero wtedy, kiedy wszystko już ustawiła i wyprostowała się.

    - Tomek kiedyś przyznał, że dopiero ty nauczyłaś go prawdziwego seksu. Nie wiedziałam co to oznacza, bo dopiero dzisiaj, pierwszy raz w życiu, poszłam z nim do łóżka. I dopiero dzisiaj zrozumiałam, że byłaś dobrą nauczycielką!
    - No wiesz co… – bąknąłem tylko, zaskoczony zupełnie.
    Anna wlepiła we mnie spojrzenie.
    - Wiedziałam, że kiedyś opowiadałeś o mnie swojej zmarłej żonie, bo sama mi to mówiła. Ale że jeszcze…

    Wzruszyłem ramionami. Jej oburzenie było udawane. Doskonale wiedziała, że Lidka bardzo dobrze zna nasze dawne relacje.
    - Lidka też będzie moją żoną! – odpowiedziałem zdecydowanie. – Dlatego nie mogę mieć przed nią tajemnic.
    Anna kolejny raz tego wieczoru wahadłowo uruchomiła głowę, na przemian obrzucając nas spojrzeniem. Chyba sprawdzała, czy Lidka nie zaprzeczy.
    - Naprawdę? Czyli tylko pogratulować! Bardzo fajnie!
    - A my dziękujemy! – Lidka odpowiedziała za nas obydwoje i nieoczekiwanie podniosła się z fotela. – Anula, wybacz nam, jednak pójdziemy się przebrać. To zejdzie minutkę! Przepraszam, że tak wyszło…

    - Jak chcesz – Anna wzruszyła ramionami. – Może jednak dopijemy kawę? W waszym towarzystwie czuję się bardzo swobodnie, więc i wasz ubiór mi nie przeszkadza. A usłyszeć, że planujecie związek… Przecież to świetna wiadomość! Wreszcie dzisiaj coś przyjemnego. A Tomka przetrawiłam już dawno i darowałam mu winy, mogę więc bardzo szczerze obojgu wam życzyć szczęścia!
    - Dziękuję, szefowo! – schwyciłem jej dłoń i podniosłem do ust. – Wiedziałem, że można na ciebie liczyć!
    - Bardzo mi miło, że mnie tak nazywasz – uśmiechała się, zadowolona. – Bo to oznacza, że wracasz do rzeczywistości. A ona skrzeczy…

    - No właśnie – Lidka zmieniła temat. – Co się stało z ministrem Jachimiakiem?
    - Nie teraz! – Anna zaprotestowała. – Spokojnie! Jemu życia nic już nie wróci, dlatego wypijmy kawę i rozmawiajmy o was. A potem się przebierzecie i dopiero wtedy zaczniemy poważne rozmowy.
    - Tylko, że mamy mieć kolację…
    - Tym bardziej musimy się wcześniej przebrać – zdecydowała Lidka.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  3. #23

    Domyślnie

    Baśka nie zjawiła się z kolacją. Przywiozło ją dwóch, chyba nowych, bo nieznanych mi kelnerów. W ich obecności nie rozmawialiśmy na poważne tematy, bo nie umieli ukryć, że strzygą oczami na wszystkie strony. Jeszcze tutaj nie byli, czy co? Albo mój widok ich tak dziwił. Na koniec zapytali tylko, czy mamy jeszcze jakieś życzenia i zapowiedzieli późniejsze przybycie Baśki we własnej osobie.

    Kiedy zostaliśmy sami, Anna narzuciła temat rozmowy.
    - Słuchajcie, jedzcie sobie spokojnie, a ja w międzyczasie nakreślę sytuację, która dzisiaj się wytworzyła. I powiem wam prawdę…
    - Powiedz dlaczego mnie szukałaś – przerwała jej Lidka.
    - Właśnie dlatego – Anna odpowiedziała z grymasem na twarzy. – Jedz i nie przerywaj. Po południu, kiedy byłam jeszcze na spotkaniu w strefie, otrzymałam informację o śmierci profesora. Ministra Jachimiaka. Miał zawał i to w domu.
    - A mnie przestrzegał, że muszę zwolnić w pracy, bo mnie to spotka… – westchnąłem.

    - Widzisz więc, jak to nasze życie się plącze i plecie – westchnęła Anna. – Był w domu dlatego, bo źle się czuł. Dzwonił do mnie rano, że go nie będzie w resorcie, ale do lekarza nie pojechał, chociaż mu zaleciłam. No i nikogo więcej w domu nie było. Jak go schwyciło, to pewnie nie dał rady zadzwonić.
    - A kto go znalazł? – zaciekawiła się Lidka.
    - Pani, która u niego sprzątała. Miała swoje klucze, otworzyła i narobiła alarmu, ale było już za późno. Dlatego szukałam ciebie – spojrzała na Lidkę – żeby skonsultować sytuację, jaka się wytworzyła. No i szukałam informacji o stanie Tomka, bo on chyba telefon wyrzucił. Prawda?
    - Tylko wyłączyłem – odparłem bez skruchy w głosie.

    - No właśnie. Wyłączyłeś i już. A reszta twoich domowników w ogóle nie chce na żadne telefony odpowiadać.
    - Dziwisz im się? – wtrąciła Lidka.
    - Raczej nie. Ale dobrze, było i minęło. Tomek wrócił do grona żywych, a to nam bardzo ułatwia sytuację. W końcu wciąż jesteś sekretarzem stanu w resorcie rozwoju…
    - Nic z tego! – przerwałem jeść i odłożyłem sztućce. – Aniu, mówiłem ci kiedyś, że do pracy już nie wrócę. I nic się nie zmieniło, chociaż mój stan jest znacznie lepszy.

    - Nie opowiadaj! – skrzywiła się. – Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale wciąż jesteś osobą dość popularną w narodzie. Ludzie o tobie nie zapomnieli! A poza tym, czeka nas rządowy pogrzeb w twoim resorcie. Nie lekceważ tego.
    - Na pogrzeb pójdę, przecież Jachimiak stał się moim najbliższym współpracownikiem…
    - No właśnie. Najpierw zrobiłeś go swoim pierwszym zastępcą, a potem on takim zastępcą in spe uczynił ciebie. I czekał na twój powrót do zdrowia.
    - Ja nie wrócę do resortu… – powtórzyłem.

    - Dlaczego? – zapytała Lidka.
    - Nie mogę…
    - Dlaczego? – powtórzyła Anna. – Chcesz zostać pełnym ministrem?
    - Coś ty… – zacisnąłem usta. – Nie wrócę do rządu i już! Nie mogę! I proszę, nie mówmy już o tym. Lepiej opowiedzcie mi jak wygląda sytuacja po wyborach.
    Na chwilę zapadła cisza. Obydwie jakoś nie rwały się do opowiadania.
    - Lidka powiedz mu coś…
    - Później. Opowiadaj o ustaleniach.
    - Dobrze. Od czego zacząć?
    - Od wyborów – zaproponowałem.

    - Wygraliśmy je, ale rządu bez koalicji nie stworzymy. Mamy zbyt mało szabel. Koalicja będzie ta sama, ale nie taka sama, bo umowę podpisaliśmy na trochę innych warunkach. Na szczęście, my z Lidką nie miałyśmy najmniejszych problemów z ponownym dostaniem się do parlamentu. Także jako partia, zachowaliśmy stan posiadania w okręgu. Dlatego pozycję mamy umocnioną. A w ogóle, nowy rząd będzie nieco inaczej zorganizowany…
    - No pochwal się, że zostałaś wiceprzewodniczącą w partii – wtrąciła Lidka.
    - Tak. Zostałam. To ważne, bo w związku z tym, w rządzie otrzymałam kuratelę nad całym sektorem ekonomiczno – gospodarczym.

    To stwierdzenie trochę mnie zainteresowało.
    - Na czym to polega?
    - Teraz ja rozdaję w nim karty. Wiktor, znaczy szef, będzie pełnił nadzór właściwie tylko formalny. Natomiast decyzje, w tym kadrowe, będą po mojej stronie.
    - To dlatego masz teraz ochronę?
    Anna pokiwała głową.

    - I dlatego, i nie dlatego. Są jeszcze inne przyczyny, ale o nich później. Na razie skończę z podstawami. Oczywiście, osobowy skład rządu nie jest tylko moim pomysłem, ale miałam poważny wpływ na jego skład. Bo przynajmniej mogłam stawiać weto na poszczególnych kandydatów. Dlatego na przykład zablokowałam ponowne objęcie fotela szefa dyplomacji przez Czaplickiego.
    - Chwała ci za to! – zawołałem, a ona uśmiechnęła się.

    - Jest jeszcze jedna nominacja, z której pewnie się ucieszysz.
    - Jaka?
    - Jurek Domagała obejmuje resort spraw wewnętrznych i nadzór nad służbami. Wiktor sprawnie przeforsował pozbycie się z rządu dawnych, jawnych oponentów, pod pretekstem ich kiepskich wyników wyborczych. Może wreszcie przestaniemy się rozdrabniać na gierki i podchody pomiędzy frakcjami. Prezydium rządu z naszej strony jest jednolite. A jak się ustawi koalicjant, to zobaczymy.

    - To znaczy, skład rządu jest już ustalony?
    - Szkielet tak. Ale reszta nie do końca.
    - To co wam pozostało?
    - A chociażby rozwój! – wlepiła we mnie spojrzenie. – Planowałam Jachimiaka, bo ty byłeś wciąż chory. No i widzisz jak wyszło. Nie ma jego, ty nie chcesz, no i mam kłopot. Dlatego chciałam pogadać z Lidką. Może coś wymyśli?

    - A czemu nie chcesz Lidki? – zapytałem otwarcie.
    - Ja nie chcę? – usłyszałem w odpowiedzi.
    - Ja mam Limana – twardo odrzekła Lidka. – Z sejmowych pieniędzy przyszłości dzieciom nie zapewnię.
    - Ale to są rządowe, nie sejmowe – zauważyłem.

    - Poprowadzisz Limana za mnie? – zapytała lekko podniesionym głosem.
    - Nie. Powiedziałem ci, że mam zamiar zająć się dziećmi.
    - Ty chcesz być teraz niańką? – Anna aż odwróciła się w moja stronę.
    - A co, nie mogę? – odpowiedziałem hardo. – Dzieci nam przybyło, bo mieliśmy po dwoje, a teraz będziemy mieć czwórkę. No i Lidka obiecuje, że od jutra piąte będzie dojrzewało.

    - To tak od pierwszego razu się postarałeś?
    - Nie wiem, ale tak obiecuje.
    - Cholera, głowę zawracacie, a ja jeszcze tylko dzisiaj mogę się napić szampana! – Lidka przypomniała sobie wcześniejsze postanowienie. – Nawet nie ma kto kieliszków napełnić.

    Niespodziewanie rozległ się sygnał Anny telefonu. Wzięła go w dłonie, spojrzała na ekran, a potem przeniosła spojrzenie na nas.
    - Szef! – rzuciła krótko i dotknąwszy ikonę, podniosła aparat do ucha.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  4. #24

    Domyślnie

    - Jestem! – zgłosiła się krótko.
    Przez chwilę słuchała, ale nic z tych słów do nas nie docierało. Telefony rządowe tak były ustawione.
    - Właśnie jestem tutaj z Tomkiem i Lidką Dalerską – powiedziała cicho. – Tak, tak, z Tomkiem Baryckim – powtórzyła. Potem spojrzała na mnie. – Jak się czuje? Mówi, że nieźle… No i myśli o nowym ożenku – wypaplała. Zaraz też kontynuowała. – Nie! Wcale nie żartuję! Wiktor… Nie… Tak! Dobrze… Jestem ostrożna… Dobrze… Dobrze… Tak jest! Masz to załatwione… Za ile?... Ale na którą? Tak… W porządku… Dobrze… Do zobaczenia zatem!
    Odłożyła telefon i z wesolutkim uśmiechem na twarzy, spojrzała mi w oczy.

    - Będziesz… będziecie! – poprawiła się – Będziecie mieli gości! – wydukała wreszcie.
    - Jakich znowu gości? – zapytała Lidka smętnie. – Znamy ich?
    - Chyba tak – odpowiedziała spokojnie i powoli. – Wybiera się do was pan premier Wiktor Kowalewicz. Wraz z małżonką. I będą tutaj w ciągu godziny. Chyba nie zamkniecie przed nimi drzwi?

    - A pieprzysz! – zawołała Lidka. – Jakim cudem?
    - Lecą śmigłowcem z Gdańska. Byli w drodze do Warszawy, ale Wiktor nakazał zmianę kursu i chce spotkać się z Tomkiem.
    - Ze mną? A po co?
    - Teraz to poleciałeś… – zgasiła mnie Lidka. – Ale zadajesz pytania, gospodarzu. Anka, ty to mówisz poważnie?
    - Tak. Chce Tomkowi pogratulować powrotu do zdrowia i zapytać o samopoczucie.

    - A ja taki nieuczesany… – rzuciłem sentencją ze starego dowcipu o gejach.
    - Bez obaw, jest z żoną. Czyli nic ci nie grozi – Annie humor wyraźnie się poprawił. – Słuchajcie! Wiktor już kilka razy słyszał ode mnie o Limanie…
    - Ode mnie też – wtrąciła Lidka.
    - No właśnie. Więc usłyszawszy, że jestem tu z wami, postanowił zobaczyć, co to jest. I jak wygląda ten wasz dom…
    - Ty, a gdzie on chce wylądować? – Lidka po raz kolejny jej przerwała.
    - Nie wiem, ale przecież masz lądowisko. I to najnowsze.
    - O kurczę! Ale w takim razie muszę ogłosić gotowość! Ja nie mogę…

    Lidka musiała zająć się telefonem i rozmowami nie wiem nawet z kim, a ja tymczasem próbowałem docisnąć Annę.
    - Powiedz mi prawdę, po co on tu przylatuje?
    - Mówię poważnie, chce rozmawiać z tobą.
    - O czym, o rządzie? Nie idę na to.

    - Uspokój się! Przecież nikt cię do niczego nie zmusi. Ale argumentów chyba możesz wysłuchać, prawda? Jesteś już w stanie?
    - Aniu… Ja się dzisiaj czuję dobrze, wiesz dlaczego. Lidka jest taką osobą, z którą mogę normalnie porozmawiać o Dorotce. I która mnie rozumie…
    - Sądzisz, że ja ciebie nie rozumiem? Wiem więcej niż myślisz.
    - Tak? A niby skąd?
    - Od Niej. Od Doroty. Twojej zmarłej żony.

    - Ja… jakim cudem? – nie kryłem zdziwienia.
    Anna pokiwała głową. – Miałyśmy kilka rozmów… Kiedyś opowiem ci o nich dokładniej. Pierwsza była jeszcze wtedy, kiedy świętowaliście zawarcie małżeństwa. I nie chciałam z tobą tańczyć. Chyba nie zapomniałeś?
    - Nie… Ale o tym wiem.
    - Widzisz… Wtedy jej nie znałam, ale od razu mocno mnie zaintrygowała. Jak umiejętnie i zdecydowanie ciebie broniła. A potem miałyśmy jeszcze kilka spotkań…

    - Kiedy, bo ja o niczym nie wiem?
    - Zapewniam cię, że nie było w nich niczego nagannego. Ale rozmawiałyśmy o wielu sprawach, w tym również o tobie.
    - Ale kiedy, w jakim okresie?
    - W różnych. Nie mam ich w notatkach, więc daty teraz już nie odtworzę. Mogę ci tylko powiedzieć, że moim zastępcą zostałeś niedługo po jednej z naszych rozmów.

    - Co??? Dorotka namówiła cię, żebyś mnie awansowała?
    - Nie! – zawołała twardo. – Nigdy, do niczego mnie nie namawiała. To nie ten styl. W ogóle, inaczej rozmawiałyśmy ze sobą. Natomiast zwróciła moją uwagę na twoje cechy. Tak samo zresztą, jak podczas naszej pierwszej rozmowy o tobie. Już na wstępie powiedziała, że na pewno z ciebie nie zrezygnuje, więc żebym właściwe pojmowała jej argumenty. No i że wszystko dokładnie wie o naszej przeszłości, o twoim zachowaniu w końcówce związku, ale że dorosłeś i dawno chciałeś mnie za to przeprosić.
    - Jednak mnie nie uwierzyłaś…

    - Tobie nie bardzo, ale kiedy Ona mi to powiedziała… Wiesz co? Co by nie mówić, Dorota była postacią naprawdę wybitną! Kiedyś o tym dłużej porozmawiamy, teraz jednak muszę cię przeprosić.
    - Gdzie się wybierasz?
    - Nigdzie, jedynie do oficerów. Muszę sprawdzić, czy już wiedzą o przylocie szefa i może trzeba ich zwolnić do pomocy. Sorry, sprawy organizacyjne czekać nie mogą.
    - W porządku. Ja jeszcze nie jestem w kursie, nie pomogę…
    - Wiem. Siedź spokojnie.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  5. #25

    Domyślnie

    Zamieszanie, jakie w powstałej sytuacji wytworzyło się po kilku, kilkunastu minutach, skutecznie zdemolowało mój spokój i przekonanie, że skoro jestem we własnym domu, to ja powinienem mieć decydujący wpływ na rzeczywistość. Nic z tych rzeczy. Okazało się, że od dnia śmierci Dorotki, moja własna egzystencja, tak bardzo rozminęła się z realnym życiem otoczenia, że gdyby teraz dano mi władzę, narobiłbym szkód jak słoń w składzie porcelany.

    Nie wiedziałem nawet, że po drugiej stronie hotelu, wybudowane zostało lądowisko dla śmigłowców. Żeby prezes Sławek Zielonik nie musiał tracić czasu, na dojazdy do hotelu z lotniska.
    Zazwyczaj ono spało, niewielu hotelowych gości przylatywało śmigłowcami. Ale istniały procedury, pozwalające na jego ożywienie i teraz musiały zostać uruchomione. Co w nagłym przypadku, okazało się nie takie proste. .

    Przez prawie godzinę, mogłem tylko trzymać się blisko Lidki i obserwować, jak ad hoc organizowany jest przylot premiera polskiego rządu. I do niczego się nie wtrącałem, gdyż wiele spraw, było teraz dla mnie niejasnych. Chociażby troska o bezpieczeństwo. Czegoś tak drobiazgowego, dawniej nie spotkałem. Dzisiaj natomiast stało się kwestią pierwszoplanową.

    I nawet nie Anna, w końcu wicepremier polskiego rządu, rozdawała teraz karty. Nic z tych rzeczy. Dowodzenie całością przygotowań bezwzględnie przejęli oficerowie jej ochrony i wszyscy musieli się im podporządkować. Anna, Lidka i ja też. Nie mówiąc nawet o ściągniętych awaryjnie funkcjonariuszach policji i personelu hotelowym.

    Okazało się bowiem, że nawet tak, wydawałoby się prozaiczna sprawa, jak transport szefa rządu z lądowiska do naszego domu, był dużym problemem logistycznym! Raptem kilkaset metrów, a jednak. Premier nie mógł skorzystać z niesprawdzonego przez służby samochodu. Na to ich zgody nie było. Niezależnie od tego, kto taki pojazd oferował. Natomiast jedynym samochodem w okolicy, spełniającym te warunki, był służbowy wóz Anny. Musiała się w nim zmieścić wraz z szefem rządu i jego żoną.

    Do tego doszły zadania, związane z osobami, które premierowi towarzyszyły. Po część z nich musiał przylecieć drugi śmigłowiec z Warszawy, który miał też dostarczyć nową zmianę oficerów ochrony. A wszystkim trzeba było zapewnić wyżywienie i miejsca w hotelu…
    Wszystko to sprawiło, że o żadnych osobistych rozmowach nie było mowy. Wszelkie działania zostały podporządkowane przygotowaniom. Aż do przylotu premiera i jego żony.

    Na imię miała Agnieszka. Szef rządu przedstawił mnie jej, jeszcze na lądowisku, kiedy służby pozwoliły nam podejść, aby ich powitać.
    - Cieszę się, że w końcu pana poznałam! – oburącz ściskała mi dłoń, spoglądając przy tym otwarcie w oczy. – Przyznam się też, że to ja namówiłam Wiktora, aby zmienił kierunek lotu, byśmy mogli do państwa zaglądnąć.
    - Mnie również jest bardzo miło państwa gościć, ale jestem zaskoczony tymi słowami – odpowiedziałem, lekko zażenowany. – Nie wiem czym zasłużyłem sobie na pani uwagę.
    - Och, mam nadzieję, że jeszcze o tym porozmawiamy. Panie Tomaszu, mogę się tak do pana zwracać?
    - Ależ oczywiście, bardzo proszę!
    - Dziękuję. No cóż, na razie musimy przerwać rozmowę, jednak nie ucieknie mi pan dzisiaj, dobrze?
    - Nie mam takich zamiarów – odparłem zdecydowanie, chociaż coraz bardziej zdumiony. Czego ta kobieta ode mnie chciała?

    Była z tego samego pokolenia, co i szef rządu, a także Grzegorz, oraz moja była teściowa. Warstwa sześćdziesięciolatków. Okres, kiedy siły fizyczne jeszcze niewiele upadły, natomiast sprawność umysłowa została wzbogacona doświadczeniem i pozbyła się hurra optymizmu.
    Nie tak dawno był to czas optymalnej skuteczności życiowej człowieka, chociaż dzisiaj, ze względu na coraz szybszy postęp techniczny, utrzymanie tych atutów wymagało śledzenia nowości na bieżąco i stałego dokształcania się. A nie wszyscy na taki wysiłek się decydowali.

    Pani Agnieszka jednak, raczej do wątpiących nie należała. Już na pierwszy rzut oka było widać, że preferuje aktywność. Na pewno nie była kurą domową. Co do tego, nie miałem żadnych wątpliwości od samego początku naszej znajomości.

    Co to był za dzień! Jeszcze w południe stałem skiśnięty na leśnej ambonie i podziwiałem powolne zasypianie przyrody, szykującej się do zimowego snu, a teraz, zanim tak naprawdę nastał wieczór, siedziałem z moją nową, przyszłą żoną, w salonie domu nad jeziorem, gdzie gościliśmy samego premiera polskiego rządu wraz z małżonką oraz panią wicepremier. Co za odmiana! Co za ekwilibrystyka losu! Już samo to było kuriozalne!

    Ale dzień się jeszcze nie zakończył.
    Ostatnio edytowane przez wykrot ; 10-12-2021 o 01:54
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  6. #26

    Domyślnie

    Już podczas zajmowania miejsc w samochodach, nastąpiło pierwsze odstępstwo od ustalonego planu wieczoru. Żona premiera wybrała przejazd w moim towarzystwie. A że byłem wtedy jedynie pasażerem Lidki, więc przesiadłem się z przedniego fotela na tylną kanapę i pojechaliśmy we trójkę. Premier musiał jechać z Anną, w towarzystwie ochrony. On nie miał innego wyjścia.

    Spotkaliśmy się na ponownie na parkingu, przed schodami tarasu. Gdzie ze zdziwieniem ujrzałem, iż otoczenia domu pilnują umundurowani funkcjonariusze policji. A z drzwi salonu wygląda pani Helena.
    - A cóż to za zwyczaje? – zapytałem oficera ochrony, który wysiadł zza kierownicy wozu Anny.
    - Tak musi być – odrzekł krótko i wskazał brodą na panią Helenę. – A kim jest ta pani?
    - Opoką naszego domu – rozłożyłem ręce w geście bezradności. – Nawet ja muszę jej słuchać!
    - Tak? – zapytał zdziwiony, zupełnie poważnym tonem. Zrozumiałem, że na żarty nie ma tu miejsca.
    - Pani Helena jest naszym domownikiem od zawsze – wyjaśniłem, nie siląc się więcej na dowcipy.
    - Rozumiem – skinął głową i odszedł na bok, mówiąc coś do swojego radiotelefonu. Ale treści nie zrozumiałem.

    - Bardzo ładny dom – pochwaliła pani Agnieszka, ale spoglądała na mnie. – A co jest tam dalej, gdzie palą się te latarnie? – skierowała wzrok w stronę wiaty pod strzechą.
    - Brzegowa infrastruktura rekreacyjno – wypoczynkowa nad jeziorem – wtrąciła Lidka. – Byłe, ulubione miejsce wypoczynku Tomka.
    - Dlaczego byłe? – zapytała z rozpędu, ale wraz z pytajnikiem zrozumiała niezręczność pytania i od razu kontynuowała, zmieniając nieco temat. – A moglibyśmy podejść tam bliżej? Wiktor, chodźmy zobaczyć jezioro!

    - Może później podejdziemy, co? – premier zapewne nie miał zgody ochrony na spacer po nieznanym terenie. Ale głos zabrała Anna, zwracając się do oficera.
    - To jest bezpieczny teren. Z tamtej strony wody nie ma ani dojazdu. ani dojścia.
    - Potem trzeba by się znowu ubierać, chodźmy teraz! – nalegała pani Agnieszka.
    - Co pan na to? – premier zwrócił się do mnie.
    - Nie widzę przeszkód – wzruszyłem ramionami. – Zapraszamy do zwiedzania!

    Nawet kiedy jeszcze byliśmy pod strzechą, nie wyczułem niebezpieczeństwa. Nie było tu już letniego wyposażenia w szafy chłodnicze i dymiącego grilla. Nie było też gości z hotelu. Październikowe wieczory nad wodą nie wzbudzały niczyjego zainteresowania. Chyba, że takich nadzwyczajnych gości, jak my. Którym to miejsce się kojarzyło. Mnie, niestety, zbyt mocno wryło się w pamięć.

    Pod strzechą jeszcze się trzymałem, kiedy Lidka z Anną opowiadały premierostwu jak czasami wyglądały tutaj nasze dni i wieczory. Jeszcze posiedzieliśmy z minutę na ławach, jeszcze Lidka opowiedziała im nawet o tym dawnym, pamiętnym kankanie, tańczonym na stołach…
    I chyba te właśnie wspomnienia rozkołysały moją pamięć. Bo kiedy podeszliśmy nad jezioro i spojrzałem w stronę nawisu przy brzegu, pod którym kochaliśmy się przecież nie jeden raz… Wszystko mi się w głowie zakręciło.
    Całkiem nie po męsku, z oczu poleciały mi łzy, a ciałem zaczął wstrząsać spazm. Po czym rozryczałem się na głos. Na szczęście Lidka była blisko, więc wsparłem się na niej, a potem ją objąłem i mocno przycisnąłem do siebie.

    Niczego nie powiedziała. Na całe szczęście. Chyba wszystko zrozumiała. Tak samo wtuliła nos gdzieś pod moje ucho i tylko delikatnie gładziła dłonią policzek.

    Wszyscy milczeli, dopóki się nie uspokoiłem. Ile to trwało? Nie wiem. Minutę, dwie, pięć? Bez znaczenia. W milczeniu też, panie podawały mi chusteczki, bo miałem tylko jedną, a tego było zdecydowanie za mało. I dopiero kiedy wyrównałem oddech, pani Agnieszka zapytała.
    - Długo pana tu nie było?
    - Rok niemal… Jestem tu pierwszy raz od śmierci żony…
    - Może nie ruszajmy tych tematów, co? – zwrócił się do niej premier.

    - Wiktor, nie! – głos pani Agnieszki zabrzmiał bardzo zdecydowanie. Zaraz też zwróciła się do mnie. – Proszę mi wybaczyć, ja naprawdę nie chciałabym być impertynencka, ale proszę mi uwierzyć… pan musi nauczyć się o tym mówić! – podkreśliła. – Panie Tomaszu! – kontynuowała. – Ja jestem psychologiem, czy też psycholożką, jak teraz mawiają. Zarówno z wykształcenia, jak też zawodu uprawianego. Wprawdzie tylko w poradni, nazwijmy szkolnej, i już na emeryturze, ale jednak. I u nas mawia się, przyznam, że dość nieładnie, że takie stany musi się „przepracować”! Jeśli będą trwały w zawieszeniu, one nie miną! Musi pan nauczyć się o tym mówić! Oczywiście, nie szybko, nie na hura, ale to konieczne!
    Wypowiedziawszy pouczenie, błyskawicznie zmieniła temat.

    - A co to za obiekt? – wskazała wzrokiem budynek sauny.
    - Gabinety odnowy – odpowiedziała Lidka.
    - Lideczka, pokaż pani saunę i basen. Bardzo cię proszę! Ja muszę teraz pójść do domu – oznajmiłem niespodziewanie.
    - To może wszyscy już pójdziemy? – zaproponował premier.
    - Nie, nie! – zaoponowałem. – Lidka zna tutaj każdy kąt…
    - Ja pójdę z tobą. Mogę? – wtrąciła Anna.
    - Proszę bardzo – zgodziłem się.
    - A mogę cię wziąć pod rękę?
    - Ależ proszę! – nadstawiłem ramię.

    Już po kilkunastu metrach, Anna przerwała ciszę.
    - Nie musisz się niczego wstydzić, ani nikogo z nas przepraszać. Masz prawo do swoich własnych, osobistych reakcji i nikomu z nas nic do tego. W ogóle, to ani ja, ani oni, nie przyjechaliśmy tu po to, aby ci szkodzić. Czy szkodzić wam. Taka opcja nie istnieje.
    - Dziękuję. Wiesz co? Myślałem, że dam radę. Że skoro wytrzymałem w domu i nic się nie działo, to i tutaj…
    - Wcale ci się nie dziwię. Dorota była kobietą ze wszech miar wartą miłości, a wy przecież nie zdążyliście być ze sobą bardzo długo…
    - Zdecydowanie zbyt krótko.
    - Zdecydowanie…

    Przez chwilę trwała cisza.
    - Aniu…
    - Tak?
    - Nie masz do mnie pretensji o… Lidkę?
    - Dlaczego miałabym mieć? To jest wasz wybór.
    - Lidki nie widziałem bardzo długo. I jeszcze rano w ogóle o niej nie myślałem…
    - I co cię naszło?

    - Dobrze nazwałaś. Naszło. Przyszła do mnie na leśną ambonę w sprawie Limana. Ale po niezbyt długiej dyskusji zrozumiałem, że tylko z nią mogę wrócić do równowagi. A i ona chyba też doszła do takiego wniosku. Bardzo szybko. I postanowiliśmy być już razem.
    - A powiedz mi prawdę. Nigdy dotąd z nią nie spałeś? Jak długo się znacie?
    - Poznaliśmy się w tym dniu, kiedy spotkałem Dorotkę. Parę godzin później. A więc długo. I w łóżku bywaliśmy razem, ale nie po to by się pieprzyć, lecz spać. Jak brat z siostrą. W tym sensie Lidki do dzisiaj nie tknąłem. Nigdy! Naprawdę.
    - To masz u mnie plusa. Też naprawdę! I coś ci powiem, chcesz?
    - Mów!

    - Mam partnera, chociaż nie męża.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  7. #27

    Domyślnie

    Aż przystanąłem i na nią spojrzałem.
    - Znam go?
    - Chyba nie… Nie, raczej nie znasz.
    - A kim jest?
    - Krytykiem muzycznym. Polityka niewiele go interesuje. Tylko o tyle, o ile wpływa na muzykę.
    - Sypiasz z nim?

    - Czasami. Słuchaj, w tym wieku nie seks jest najważniejszy. Tym bardziej, że on nie ma twojego temperamentu, a poza tym często go w Warszawie nie ma. Dlatego spotykamy się najczęściej po jakichś wydarzeniach muzycznych, a nie w domu.
    Pokręciłem głową.
    - Nie wiem, czy dałbym radę tak na odległość…
    - Ja byłam przyzwyczajona do samotności, chyba wiesz – odpowiedziała.

    - Aniu, a kim jest ojciec Beatki? Powiesz mi to w końcu?
    Teraz ona się zatrzymała.
    - On nie żyje. Po co ci więc ta wiedza? Nawet nie wiem, gdzie został pochowany. A tego dziecka nie chciał i się wtedy na nas wypiął. Dlatego zerwałam kontakty i postanowiłam, że Beata dostanie moje nazwisko, a nie jego.

    - Patrz, inaczej niż ze mną i z Dorotką…
    - Ona chciała mieć z tobą dziecko, ja z nim nie chciałam. To był przypadek. Ale skoro zaszłam w ciążę, to oczekiwałam od niego odpowiedzialności. No i się nie udało…
    - Tak to się wszystko plącze… – westchnąłem.

    Podchodziliśmy już pod taras. Na nim stał policjant, a przed schodami parkował wózek hotelowy. Pewnie przywieźli kolację dla premierostwa. A my znowu przystanęliśmy.
    - Będziesz spała u nas, czy w hotelu? Zostań w domu, co?
    - Pewnie, że wolałabym tutaj. W hotelu byłabym sama, a z wami przynajmniej można wieczorem posiedzieć. Mało mamy czasu i okazji na swobodne pogawędki.
    - Tylko pokój masz wysprzątany. Nie ma tam niczego co zostawiałaś.
    - Lidka mi znajdzie coś z kosmetyków, poradzimy sobie. Wiesz, przy tej drugiej kampanii przed wyborami, bardziej zbliżyłyśmy się do siebie, niż wcześniej. Obydwie samotne…

    - Przecież dopiero mówiłaś, że masz faceta.
    - Ale nie doszliśmy jeszcze do etapu, żeby to on układał mi kalendarz zajęć. I nie dojdzie. Więc niczego nie musiałam z nim uzgadniać. A z Lidką i owszem – zaśmiała się. – Dlatego też, z nią spędzałam o wiele więcej czasu niż z nim.
    - Ją powinnaś wziąć na ministra – wypaliłem. – Byłaby świetna!
    - Zrobię to bez wahania, tylko namów ją, żeby zechciała! – dobitnie potrząsała rękami pod moim nosem. – Już jej to kilka razy proponowałam. Ale odpowiedź jest zawsze taka sama. Liman!

    - Limana musimy sprzedać.
    - O! To coś nowego! A dom?
    - Dom jest mój. Nie wchodzi w skład Limana.
    - A czemu chcesz sprzedać Limana?
    - Bo stał się taką krową singielką u biednego chłopa. Niby trochę mleka daje, ale za to masz codzienne obowiązki jej pasania i dojenia. I nawet zachorować nie możesz, bo nie ma cię kto zastąpić. I za cały dzień poświęcony krowie masz tylko odrobinę mleka.
    Podobnie Liman, doszedł już chyba do kresu. Jeszcze można coś kombinować, dosypać jakiejś nowej karmy, ale nie wiadomo czy to się opłaci i co dalej. Poza tym, żeby się w coś zaangażować na poważnie, musi być nowa motywacja. Natomiast Lidka od lat nie zaznała wypoczynku. Jej potrzebna jest odmiana.
    - Bardzo fajnie, że o niej myślisz. Ale pogadamy później. Chodźmy już do środka.


    Helena, nadzorująca w kuchni pracę kelnerek z hotelu, powitała Annę bardzo ciepło.
    - Miło panią widzieć, pani premier! Dawno już pani u nas nie było!
    - Dziękuję za miłe słowa! I ja jestem rada, że pani nadal w zdrowiu i pogodzie ducha. Tym bardziej, że ja do pani chyba będę musiała po prośbie…
    Spojrzałem na nią podejrzliwie, ale się nie zmieszała.
    - Jeśli temat z mojego zakresu zadań, to nie będzie kłopotu – Helena miała dobry nastrój.

    - Coś dobrego na rozgrzewkę…
    - Och! To zdecydowanie moja dziedzina! – Helena zakrzątnęła się niemal błyskawicznie. – Pan Tomasz pewnie tak samo? – zapytała jeszcze niemal w biegu i już niosła jedną ze swoich pękatych butelek. – Proszę siadać do stołu! A gdzie reszta gości?
    - Zaraz będą – odpowiedziałem za Annę. – Poszli jeszcze z Lidką oglądać saunę. A my tak na chybcika i w tajemnicy, dobrze?
    - Jak pan sobie życzy – odpowiedziała Helena, napełniając kieliszki.

    Wpadliśmy przy poprawce „na drugą nóżkę”. Drzwi otworzyły się dokładnie wtedy, kiedy już trzymaliśmy kieliszki w górze. A Helena planowała je od razu uprzątnąć, aby nie było śladów.
    - No tak! – Lidka kwaśno skomentowała zastany obraz. – Tylko na chwilę odwrócić od nich wzrok, a tu już…
    Anna ze śmiechu nie mogła złapać tchu. A i mnie rozbawiło wyraźne zakłopotanie premiera i jego żony. Obydwoje stali teraz nieruchomo, nie wiedząc jak się zachować.

    Potem było jeszcze lepiej, bo przedstawiając Helenę, Lidka nie mogła znaleźć określenia właściwie oddającego jej rolę w naszym domu.
    - Tomek, pomóż mi! – zawołała wreszcie.
    - Pani Helena jest nie tylko domownikiem, ale też przytomnym recenzentem różnych naszych życiowych decyzji. A dzięki nim, znaczy tym opiniom, możemy zachować trzeźwość umysłu w dzisiejszym, tak skomplikowanym świecie! – wyrzuciłem z siebie. – Nie pozwala nam ani zwariować, ani zachłystnąć się skrawkami powodzenia, mówiąc kolokwialnie.
    - Nie wiedziałam właśnie jak do tej waszej trzeźwości nawiązać – poprawiła mnie Lidka, rozbawiając nawet panienki w kuchni. – Bo rzeczywiście, żadne z was, ani trochę się nie zachłystnęło!

    Nic więc dziwnego, że po takim debiucie, atmosfera spotkania była bardzo rozluźniona. Helena musiała zwrócić butelkę na stół i teraz już wszyscy mogli pochwalić nalewkę z głogu. Co nie pozostało bez wpływu na ożywienie. Zarówno nasze, jak i gości.
    Z tego też powodu, kolacja przebiegła zupełnie pogodnie i bez napięć. Rozmawialiśmy o domu, o remoncie wykonanym według pomysłów pana Andrzeja, o Limanie i jak wygląda w tym miejscu letni sezon, o jeziorach i okolicznych lasach… Nawet gdy pani Agnieszka ponownie sprowokowała rozmowę o Dorotce, byliśmy pogodni i wspomnienia nie sprawiały mi bólu.

    Byliśmy właściwie już po kolacji. Kelnerki opuściły dom, a po kuchni krzątała się jedynie Helena, która nawet nie udawała, że naszych dialogów nie słucha. Czasami nawet przystawała obok stołu wyspy, jakby zamierzała wziąć udział w dyskusji. Ale milczała.
    Spostrzegłem też, że premier rzuca okiem w tamtą stronę. Najwyraźniej nie rozumiał roli Heleny w tym domu i sądził, że powinna opuścić kuchnię. Pomyślałem, że dzisiaj się tego nie doczeka. Prędzej Helena podejdzie do nas i oficjalnie zajmie miejsce przy stole. A ja na pewno bym się wtedy nie skrzywił.

    - Czyli w tym domu spędzaliście państwo urlopy i niektóre weekendy… – westchnęła pani Agnieszka, jakby chciała ponownego potwierdzenia informacji, którymi karmiliśmy jej ciekawość od dobrych kilkunastu minut. – Bardzo żałuję, że nie zdążyłam poznać pani Warwick osobiście.
    Przeprosiłem wtedy gości i wstałem z krzesła, ale Helena natychmiast zareagowała.
    - Panie Tomaszu, czy trzeba coś podać?
    - Nie. Chciałem tylko przynieść ostatni kalendarz z Dorotką. Podarować pani premierowej.
    - Ja przyniosę, proszę zostać.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  8. #28

    Domyślnie

    Cóż było zrobić, usiadłem na swoim miejscu i zaraz zauważyłem, że mój gest wywołał mały niepokój. Zarówno u Lidki, jak i u gości.
    - Przepraszam państwa…
    - Nic się stało, ale nie reaguj tak niespodziewanie, bo będę się bała – poprosiła Lidka.
    - Dobrze, nie będę! – obiecałem.

    Premier od razu wykorzystał okazję, że Helena wyszła do naszej części sypialnej i zadał mi pytanie.
    - Czy ta pani jest osobą pewną? Czy w jej obecności możemy rozmawiać o sprawach poufnych?
    - Jak najbardziej – odparłem zdecydowanie, potakując głową. – Pani Helena zawsze była pierwszym recenzentem naszych postanowień. Znaczy Dorotki i moich. Zarówno wtedy, kiedy obydwoje pracowaliśmy w banku, jak i później, kiedy rozpocząłem pracę w resorcie.
    Stało się taką tradycją, że po powrocie z pracy do domu, obydwoje z Dorotą i dziećmi siadaliśmy przy stole, by omówić to, co ciekawego działo się tego dnia. A także usłyszeć od pani Heleny to, co mówią ludzie na mieście. Dostawaliśmy informacje prawdziwe, bez upiększeń, a czasami też ocenę naszych słów czy działań. Bywało, że surową.

    - I nie baliście się państwo przesłodzenia wiadomości? – wątpiła pani Agnieszka.
    - Pani nie rozumie tych relacji – wtrąciła Lidka, zdecydowanie mnie wspierając. – Bo rzeczywiście, są raczej niespotykane. Dorota, tak samo zresztą jak i ja, znałyśmy panią Helenę od dzieciństwa. A Dorota dogadywała się z nią lepiej, niż z własną matką. Nic więc dziwnego, że traktowała ją jak członka rodziny. I to takiego ważnego!
    - Pani Helena prowadziła nasz dom w sensie nie tylko kuchni – potwierdziłem. – Dbała o wszystko. Oczywiście, prace porządkowe czy drobne remonty były zlecane, ale to Helena je nadzorowała. A także opłacała.
    - Z własnych pieniędzy?
    - Nie, z pieniędzy Dorotki. Jedno z jej kont było przeznaczone na domowe wydatki bieżące i wszyscy troje mogliśmy nim dysponować. Bez ograniczeń.
    - I nie brakowało na nim pieniędzy?
    - Dlaczego miało brakować? – zrobiłem zdziwioną minę. – Przecież pani Helena sama jest milionerką!
    - Naprawdę? – premier nie dowierzał.

    Helena właśnie nadchodziła i chyba coś usłyszała. – A o kim rozmawiacie?
    - O pani – odpowiedziałem bez wahania. – Pan premier do dzisiaj nie wiedział, że pani jest milionerką.
    - A jestem, jestem – potwierdziła spokojnie, potakując głową. – I to milionerką dolarową! Od dawna nią jestem. Zanim jeszcze pan Tomasz zamieszkał z Dorotką.
    - Tego mi pani nie mówiła – spojrzałem na nią z wyrzutem.
    Wzruszyła ramionami.
    - Nie mówiłam, bo i po co? Sam pan już wie, że same pieniądze szczęścia nie dają. Proszę! – wręczyła mi kilka sztuk kalendarzy, a wtedy dałem po jednym egzemplarzu pani Agnieszce i samemu premierowi.

    - Taką pamiątkę mogę państwu podarować. Wprawdzie jest już październik, czyli sam kalendarz długo nie posłuży, ale niech będzie śladem państwa pobytu w Jej letnim domu. Bo Dorotka lubiła tu przebywać. Tutaj poznaliśmy się, tutaj też spędziliśmy pierwsze dwa miesiące znajomości. Ten dom był wtedy trochę inny, kto inny był jego właścicielem. Ale sentyment pozostał, dlatego go odkupiła. I ja wierzę, że jej duch opiekuńczy będzie nad tym miejscem czuwał.
    - Amen! – Helena dopowiedziała już z kuchni, gdzie zdążyła wrócić. – I nie wierzcie państwo, że tu coś straszy! Tu nic nie straszy! Dobrzy ludzie nie muszą się niczego obawiać! A źli niech sobie mówią co chcą. I w co chcą, niech wierzą. Ich sprawa. A państwo możecie wypić po kropelce, czcząc pamięć Tej, której z nami już nie ma. I ja się też napiję, bo była dla mnie więcej niż córką. Ale cóż! Takie jest życie…

    Cały czas mówiąc, Helena podeszła do stołu i napełniła wszystkim kieliszki. Dla siebie również. I prawie tak jak przewidywałem, podeszła do wolnego krzesła, wspierając dłonie na jego oparciu. Ale nie usiadła, chociaż kontynuowała przemowę.
    - Czasami siadaliśmy sobie tak we trójkę. Czyli Ona, pan Tomasz i ja. Tutaj, albo nawet w kuchni. Niejedną też butelkę nalewki z wami napoczęłam… – spojrzała na mnie. – I w takich sytuacjach, często przecież zapadały ważne decyzje. Także te najważniejsze. Chyba pan nie zaprzeczy, prawda? – spojrzała na mnie.
    - Nie mam takiego zamiaru – oświadczyłem zdecydowanie
    - Dlatego też, uczcijmy pamięć poprzedniej Gospodyni tego domu, która odeszła już w inny wymiar czasowy. Niech wspomnienie o niej trwa wiecznie!

    Na takie dictum wszyscy zerwaliśmy się niemal na baczność, po czym wznieśliśmy toast, pod dyktando jej słów.

    Nie do wiary, z jaką łatwością Helena narzuciła nam wszystkim swoje widzenie tego zdarzenia, oraz wprowadziła w salonie dziwny nastrój. Uroczysty, ale też na swój sposób kojarzący mi się z zapachem znicza i wieńca, uplecionego z gałązek jodły. Zapach cmentarza z moich dziecięcych lat.
    Nie wiem czy tylko ja się tak poczułem, czy inni też, ale nikt nawet słowem się nie odezwał. A Helena jakby niczego nie zauważyła. Spokojnie odstawiła kieliszek na stół i kontynuowała.

    - A teraz wybaczcie mi państwo tę moją prywatę. Chciałam jednak, by uroczysty toast z tak ważnymi osobami, zakończył żałobę w tym domu. Bo jest już jego nowa pani, która tak samo jak pan Tomasz, dopiero teraz odzyskuje równowagę. A dowodzenie bieżącymi sprawami musi przejąć prawie w biegu. Bo życie nie znosi próżni. Ja już uciekam i nie będę państwu dłużej przeszkadzała. Ale jeśli trzeba by było coś podać, to gospodarze wiedzą jak mnie wezwać.
    - Chwileczkę! – Lidka ją zatrzymała, ale spojrzała na premiera. – Dla państwa, tak z rozpędu, przewidzieliśmy nocleg w hotelu…

    - A tutaj się nie da? – wtrąciła pani Agnieszka. – Pani gdzie się zatrzymała? – zapytała Annę, która tylko się uśmiechnęła.
    - Ja mam już tutaj ulubiony pokój, który Tomek rzadko udostępnia komuś innemu.
    - A są jeszcze jakieś wolne? Bo widziałam, że dom jest duży…
    - Oczywiście, że są – Lidka zaczynała wczuwać się w rolę. – Tylko, że państwa bagaże, zdaje się, zostały odniesione do hotelu.
    - Z tym sobie poradzimy – wtrącił premier. – Ja również optowałbym za pozostaniem, jeśli nie sprawimy państwu nadmiernych kłopotów. Bo jednak trochę do porozmawiania jeszcze mamy…

    - Jakich kłopotów? – tym razem ja zabrałem głos. – Dom wprawdzie stał nieużytkowany, ale był regularnie sprzątany i odkurzany. Oraz sprawdzany. I pomieszczenia dla gości są w zasadzie gotowe. Na wszelki wypadek pani Helena jeszcze je sprawdzi…
    - Wiktor! Pójdę teraz, załatwię temat bagaży – zadeklarowała pani Agnieszka, powstając z krzesła. – Przepraszam państwa…
    - Przekaż informację kapitanowi Bojarskiemu – zalecił premier.
    - Oczywiście – skinęła głową.
    - To ja pani pomogę – zadeklarowała Lidka i obydwie panie wyszły.

    Zostaliśmy w salonie tylko we trójkę. Premier, Anna i ja.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  9. #29

    Domyślnie

    - Jak samopoczucie? – zwrócił się do mnie premier. – Już daje pan radę?
    - Jakoś… – uśmiechnąłem się raczej niepewnie. – Wie pan co? Jeszcze po południu byłem w lesie. Na ambonie służącej jedynie do obserwacji przyrody. I przez myśl mi nie przyszło, że jeszcze dzisiaj, w moim życiu zajdą tak kolosalne zmiany…
    - A powinieneś już w tym wieku mieć z tyłu głowy świadomość, że w życiu tak się właśnie dzieje – wtrąciła Anna. – Myślisz, że moje życie przebiegało inaczej? Sam zresztą byłeś w nim kiedyś powodem nagłej i nieoczekiwanej zmiany. Prawda?
    - Prawda, prawda… Aniu! Nie męcz mnie, proszę!

    - Tomek, przepraszam! – Anna gwałtownie wstała z krzesła i niemal podbiegła, by mnie uścisnąć. – Przepraszam, to nie były pretensje, a spostrzeżenie. Że takie nagłe przypadki nami rządzą. Pomyśl sam! Czy twoje życie się nie zmieniło, kiedy na jego ścieżce spotkałeś Dorotę? Trochę mi ona o tym opowiadała, trochę również ty.
    - Aniu, wiem o tym! Tak samo dzisiaj… Jeszcze w południe nie pomyślałem nawet o Lidce, a wieczorem zajmuje dużą część moich myśli…
    - Rozumiem, że państwo podjęliście już decyzję? – upewniał się premier.

    - Ależ zdecydowanie! – potwierdziłem bez wahania. – Wprawdzie niewiele szczegółów technicznych naszego wspólnego życia zdołaliśmy uzgodnić, jednak weszliśmy już na tę drogę. Będzie dobrze, ja w to wierzę. Lidka tchnęła we mnie nowe życie. A przecież ona sama także potrzebowała wsparcia. I to od kogoś, kto właściwie rozumie jej ból. Dlatego my we dwoje będziemy w stanie rozumieć się nawet bez słów.
    - To jest doskonała wiadomość! – premier wyglądał na naprawdę uradowanego. – Bo nie da się ukryć, że te oficjalne wiadomości o panu, jakie otrzymywaliśmy z kliniki, wciąż nie napawały optymizmem.

    - Żebyś się w razie nie doszukiwał w tym czegoś podejrzliwego – uzupełniła Anna. – Interesowaliśmy się twoim stanem zarówno oficjalnie, jak i też zwyczajnie, jako znajomi. Czasami nawet udało się nam wyciągnąć od lekarzy coś więcej niż przewidują przepisy. Ale te sprawy pozostawały do naszej wiadomości. Bo chyba wiesz o tym, że rokowań nie miałeś nadzwyczajnych.
    - Coś wiem od Grzegorza – przyznałem. – Tylko niewiele mnie ta sprawa interesowała. Ja naprawdę przestałem stosować jakąś gradację ważności zdarzeń. Wszystko stało się równie nieważne i obojętne. Wyzerowane. Brrr…

    - A o jakim Grzegorzu mowa? – dopytywał premier.
    - Doktor Grzegorz Tarnawa. Dorotki ojciec, a mój teść. Wprawdzie nie psychiatra, ale to on przejął rolę mojego medycznego opiekuna i nadzorcy w imieniu specjalistów. Inaczej nie chcieli mi pozwolić na pobyt w domu.
    - Aha, już wiem – skinął głową. – Oczywiście, że pamiętam… – spojrzał na mnie jakoś tak specyficznie. – Nie chciałbym teraz pana w czymkolwiek urazić… Czy mogę powiedzieć coś o dniach po tej katastrofie? – przyglądał mi się z uwagą. – Nie sprawi to panu przykrości?
    - Nie wiem… Mam nadzieję, że nie…

    - Wie pan co się wtedy działo?
    - Mam jedynie mgliste pojęcie.
    Szef rządu pokiwał głową. – Niestety, będzie pan musiał do tego wrócić.
    - Po co? – zapytałem i zanim to pytanie wybrzmiało, zrozumiałem jego bezsens. – Przepraszam pana… Oczywiście, że będę musiał dowiedzieć się o wszystkich reperkusjach. Lidka zresztą przyszła dzisiaj do mnie w sprawie kredytu bankowego, który kiedyś Dorotka jej gwarantowała. Czasy się zmieniły…
    - Macie jakieś problemy finansowe? – wyraźnie się zdziwił.
    - Wydumane – odparłem bez wahania. – Poradzę sobie z nimi małym palcem lewej ręki.

    Drzwi się otwarły i do salonu powróciły panie. Zmarznięte. Od razu też obydwie weszły do aneksu kuchennego.
    - Tomek, zauważyłeś gdzie Helena przechowuje nalewkę? – zawołała Lidka.
    - Tak, oczywiście – wskazałem jej chłodniczą szafkę.
    - Jesteś niezastąpiony! – wołała, wydobywając butelkę, po czym obydwie zabawiły się w personel pokładowy i dostarczyły na stół zaopatrzenie.
    Również po to, aby same z tego skorzystać.

    - Co zostało uchwalone podczas naszej nieobecności? – Lidka sygnalizowała, że trzyma rękę na pulsie.
    - Powiedz najpierw, co zostało załatwione – skontrowała ją Anna.
    - Wszystko co należy. Personel pomocniczy odleciał do Warszawy, a za dwie godziny na lądowisku zamelduje się drugi śmigłowiec. I będzie do dyspozycji. Poza tym hotelowe służby są w stanie alertu, policja też… co cię jeszcze interesuje?
    - Wystarczy – odezwał się premier. – Służby również mi sygnalizują, że wszystko jest w porządku. Pani posłanko! Proszę się już wyluzować!
    - Panie premierze! Władza rządowa jest władzą, ale nad całością czuwam ja! Bo ktoś to robić musi! Technika Maliniaka chyba pan pamięta? Był pracowitym pomocnikiem inżyniera Karwowskiego…

    I w takim stylu pożartowaliśmy chyba z godzinę, nie rozmawiając o niczym szczególnym. Zwykła, swobodna wymiana zdań o rzeczach nieważnych. Niewiele przy tym piliśmy, nie jedliśmy prawie wcale, a jednak nastrój stworzył się niezły. Przynajmniej dla mnie. Czułem się całkiem swobodnie. Tym bardziej, że Lidka o mnie nie zapominała. Nawet w ferworze zapalonej dyskusji, w której brałem mniejszy udział, zawsze jakimś gestem pokazywała, że nie zapomina. Było to dotknięcie dłoni, przelotne spojrzenie z uśmiechem, a czasem takie zwyczajne zwrócenie się wprost, abym w jakiejś kwestii zabrał głos.
    Oczywiście, tematami wiodącymi były wspomnienia. Bo o czym ludzie w naszym wieku mogą rozmawiać? Kochamy przecież porównania. I temu służą wspomnienia. Jacy kiedyś byliśmy wspaniali, a teraz to już nie to. No i świat jest inny. Oczywiście, wspomnienia nie dotyczyły mojej osoby, ale i tak mnie znudziły. A może właśnie dlatego?

    Premier chyba też poczuł podobny nastrój, bo jednoznacznie zmienił temat na bardziej bieżący.
    - A co pan myśli na temat powrotu do pracy? – zaatakował mnie dość niespodzianie. – Nie to, żebym teraz na pana naciskał, proszę tak nie sądzić. Ale przecież pan wie, że profesor Jachimiak nie żyje i znowu mamy nagłe problemy w resorcie rozwoju. I to z rodzaju tych, które spadają jak grom z nieba.

    Nie chciałem go zniechęcać, dlatego sprawę zlekceważyłem.
    - Panie premierze, a moje ewentualne uczestnictwo, nie byłoby obciążeniem dla rządu?
    - Nie… – roześmiał się.
    - Tomek! – odezwała się Anna. – Pamiętasz naszą rozmowę? W marcu, o ile dobrze sobie przypominam.
    - Chyba tak – potwierdziłem.
    - Już wtedy ci mówiłam, że miałeś wysokie notowania w badaniach opinii społecznej.

    - No i co z tego? Jacek Kuroń też miał wysokie notowania. Ale gdy przyszło do wyborów, ono zupełnie nie przełożyło się na poparcie w głosowaniu.
    - Tak było – potwierdziła. – Ale w twoim przypadku, oprócz wysokiego współczynnika tak zwanego współczucia, występuje również wysoki indeks zaufania. Co z kolei oznacza, że dla społeczeństwa jesteś osoba wiarygodną! Społecznie wiarygodną! Czyli społeczeństwo nie tylko ci wierzy, ale też uważa ciebie za osobę ze swojej sfery. Zauważasz to? Ludzie się z tobą identyfikują! Twój ból sprowadził ciebie do ich poziomu! Oni w ciebie wierzą! Rozumiesz to?
    - Nie…
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  10. #30

    Domyślnie

    Bardzo dobrze rozumiałem do czego zmierza, ale nie mogłem pozwolić by się łudziła. Powrót do rządu miałem odcięty. Przez zabiegi Dorotki. Barierą, którą mi stworzyła, były jej pieniądze. Teraz już moje. Olbrzymi majątek, złożony poza polskimi granicami. Nikt nie powinien o nich wiedzieć. Tak jak nikt nie wiedział, jak oraz ile, Dorotka naprawdę zarabiała.

    - Aniu, a robił ktoś badania jak społeczeństwo ocenia moją chorobę? Czy ktokolwiek ludzi o to pytał? Przecież będą teraz pisać, że Barycki wrócił z wariatkowa…
    - Nie było takiej potrzeby – wtrącił premier. – Nigdy nie było dyskusji o stanie pańskiego zdrowia. Zaakceptowano powszechnie pierwsze wyjaśnienia lekarzy o tak zwanym szoku powypadkowym i tyle. Ludzie przyjęli do wiadomości, że czasami się tak zdarza i wszystko. Był chory, ale wyzdrowieje. Koniec tematu.
    - Z tego co opowiadał mi Grzegorz, powodów do optymizmu tak wiele nie było.
    - Może i tak. Ale przecież nigdy nie podawaliśmy do publicznej wiadomości informacji tak szczegółowych! Nawet kiedy musiałem pana odwołać z funkcji kierownika resortu, poleciłem w komunikacie podkreślić, iż sekretarzem stanu wciąż pan pozostaje. To był taki przekaz dla społeczeństwa, że my pana nie skreślamy. Może nawet dlatego nie podnoszono wątpliwości odnośnie pana przyszłości. Ludzie przecież żyją w przeświadczeniu, że my wiemy więcej. I w sumie dobrze, że byliśmy powściągliwi.

    - Tylko nie mów, że nie pojedziesz na pogrzeb profesora – Anna wreszcie doszła do głosu.
    - A kiedy będzie, wiadomo coś? – zapytała Lidka.
    - Jeszcze nie – premier pokręcił głową. – Trzymamy rękę na pulsie, ale najwięcej zależy od jego rodziny. Z naszej strony tematu pilnuje jeden z moich dyrektorów w Kancelarii. Prawdopodobnie wypadnie na środek tygodnia, mamy więc kilka dni czasu.
    - Ale do poniedziałku wypadałoby podjąć decyzję o obsadzie resortu – zauważyła Anna.
    - Pełna zgoda – potwierdził szef. – Stąd też wzięła się decyzja o przylocie tutaj. Musimy wiedzieć na czym stoimy.
    - A jak wygląda teraz sytuacja w resorcie? – zapytałem wreszcie. – Jakim ministrem był profesor?

    Wciąż nie chciałem czynić im nadziei, ale miałem wrażenie, że tak ostentacyjne omijanie tematu mogą wziąć za złośliwość z mojej strony. Dlatego pytanie wypowiedziałem bardziej grzecznościowo niż powodowany ciekawością.
    - No właśnie… – Anna westchnęła, kiwając głową. – Tak czekałam, czy wspomnisz chociaż to, co kiedyś niosło nam codzienne życie… Ech, posypało się, posypało. A tak się dobrze zaczynało…
    - Tomek zaczynał już nawet wracać do domu przed północą – ironicznie podpowiedziała Lidka.
    - A skąd ty to wiesz? – zainteresowała się Anna.
    - Z opowiadań ludowych – Lidki nie można było zaskoczyć.

    Anna nie kontynuowała tematu, lecz zwróciła się do mnie.
    - Powiem ci tak. Byłeś lepszym ministrem niż profesor, chociaż i on nie był zły. Ale nie chciałabym tego wątku kontynuować, nie teraz.
    - A kto w tej chwili dowodzi ministerstwem? – dociekałem.
    - Nikt – odparł spokojnie premier. – To znaczy, jest przecież dyrektor generalny resortu i tu się nic nie zmieniło. On odpowiada za pracę formalną. Ale przez weekend musimy mieć przynajmniej jakieś wskazówki odnośnie przewidywanej obsady kierowniczej…
    - A na kiedy planowane jest powołanie nowego rządu? – przerwałem mu.
    - Tak wstępnie, cała uroczystość miała odbyć się w przyszły piątek. Jednak, ze względu na pogrzeb, chyba będziemy musieli ją nieco opóźnić. Zobaczymy.

    - Ania mi wspominała, że skład rządu jest w zasadzie ustalony…
    - Bardziej szkielet niż skład – premier przytaknął głową, chociaż słowa mówiły co innego. – Na razie więcej wiemy o tym kogo w rządzie nie chcemy, niż kto w nim będzie na pewno. Ale najważniejsze mamy ustalone i zatwierdzone. Umowę koalicyjną. A to oznacza, że ramy, w których możemy się poruszać, zostały już określone i prezydium naszej partii je zaklepało. A o reszcie zadecydujemy obydwoje z panią Anną – skłonił głową w jej kierunku.
    - Lidka się przyznała, że weszła w skład zarządu partii? – to pytanie Anna skierowała do mnie.
    - Nie…

    - A kiedy miałam to zrobić? – Lidka wzruszyła ramionami. – Ostatni raz, dzisiaj, mogę napić się szampana i nawet na to nie mam czasu…
    - A czemu ostatni raz? – zdumiał się premier.
    Anna roześmiała się w głos.
    - Lidka od jutra planuje ciążę, więc o alkoholu musi zapomnieć.
    - O! Moje gratulacje! – premier rzucił się do ściskania rąk, ale Lidka szybko go osadziła.
    - Przepraszam bardzo! Plany, planami, na razie pewności nie mam, więc i na gratulacje jest za wcześnie. Ale szampana możemy się napić, bo a nuż?

    Po krótkiej przerwie, oraz kilkuminutowej rozmowie na tematy nieważne, premier wrócił do wątku rządowego.
    - No i tak wygląda życie – westchnął. – Liczyłem na to, a właściwie liczyliśmy obydwoje z panią Anią, że wróci pan do ministerstwa i wspomoże profesora Jachimiaka, a tu masz ci los! Profesora nie ma, a i pan kręci nosem, że pan nie chce wracać…
    Głupio mi się zrobiło. Premier rozgrywał mnie świadomie i celowo, zdawałem sobie z tego sprawę, ale i tak poczułem zażenowanie, a nawet zawstydzenie.
    - To nie tak… – próbowałem się tłumaczyć, ale mi przerwał.
    - Panie Tomaszu, proszę mi powiedzieć prawdę. Ma pan do nas żal o to, że nie został pan powołany na ministra konstytucyjnego?
    - A skądże! – zaprzeczyłem. – Powiedziałem przecież otwarcie, że będę pracował z Anną, jeśli ona tego zechce i już! Nieważne za ile i pod jakim mianem. To było bez znaczenia.
    - Więc czemu nie chcesz teraz kontynuacji? – odezwała się Anna.

    To już wyglądało na ostrzał w dwa ognie. Niezbyt mi się to spodobało.
    - Aniu… Przecież wiesz, że nie o to chodzi.
    - A o co? Powiedz, jeśli coś do mnie masz, albo do Wiktora. Nie duś tego w sobie!
    Roześmiałem się smutno.
    - Nie mam żadnych zastrzeżeń, ani żadnych pretensji, daj spokój. Ani do was imiennie, ani do partii, ani do rządu. I nie wy jesteście przyczyną mojej niechęci, uwierz mi! Ani nikt inny. Bo to ja sam jestem tą przyczyną! Naprawdę!
    - W jakim sensie? A mógłbyś powiedzieć coś więcej? Może potrafilibyśmy ci pomóc?
    - Nie sądzę – pokręciłem głową.

    - Twoje panienki pytały mnie niedawno o twoje zdrowie i o to, kiedy wrócisz – odezwała się Lidka.
    - Jakie „moje”? – żachnąłem się. – Nigdy, żadna z nich nie była moja i nawet blisko tego „mojenia” się nie znalazła.
    - A może właśnie dlatego cię lubią i szanują? – dociekała retorycznie Anna. – Do mnie też dotarła opinia, że byłeś najlepszym szefem jakiego miały w życiu.
    - Miło to słyszeć – odburknąłem, ale przy okazji pociągnąłem temat. – A co, profesor tej bandy nie rozgonił?

    - Nie – wyjaśniła. – Tylko że Jachimiak nie potrafił wykorzystać ich potencjału. On się z nimi nie umiał dogadać tak jak ty. Coś tam wprawdzie próbował, ale to się nie układało w sensowną całość. Na szczęście zespołu nie zlikwidował, bo wierzył, że wrócisz. I wiedział jak długo budowaliście tę ekipę. Chciał ją dla ciebie zachować. Zresztą, zmian kadrowych było niewiele i potencjał resortu został zachowany. A jednak mam wrażenie, że ty wycisnąłbyś z niego przez ten rok, co najmniej pięćdziesiąt procent więcej.
    - Chyba przesadzasz – nie dałem się złapać na pochlebstwa.
    - Nie! – Anna nawet się nie uśmiechnęła. – Profesor był świetnym doradcą, ale dowódcą raczej przeciętnym.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  11. #31

    Domyślnie

    - Widzisz, sama wiedza to nie wszystko. Jeśli nie potrafisz analizować, krytycznie myśleć i zestawiać wszystkiego z tak zwanym życiem, to wtedy jest bieda.
    - To są ogólniki…
    - Niekoniecznie – wtrącił premier. – Widzi pan, panie Tomaszu, wszyscy wiedzieliśmy o tym, że algorytm jest niesprawiedliwy, ale to pan go zmienił, a nie my. Profesor też wiedział, a jednak gdyby nie pan, nie ruszyłby w tej kwestii palcem. Tak to działa!
    - Tak… – mruknąłem. – Trafił się w końcu taki, który nie wiedział, że nie wolno tego robić, więc zrobił!

    - A mądra przełożona zupełnie ci w tym nie przeszkadzała – uzupełniła Lidka. – Musisz to doceniać, bo głupi szefowie nie tolerują w swoim otoczeniu osób myślących.
    - Ależ doceniam! – oświadczyłem. – Sam zresztą starałem się nie popełniać tego błędu, czego dowodem jest wspomniany zespół asystencki w resorcie.
    - Czyli pański fraucymer, jak go niektórzy zamianowali – dorzucił premier, u wszystkich wywołując wesołość.
    - No nie… – próbowałem zaprotestować, jednak bezskutecznie.
    - Co byś nie powiedział, to niejedna z tych kobiet chciała by ci koszulę wyprasować – Anna pokiwała głową. – Rozmawiałam kiedyś z Kingą na ten temat. I ona sama to przyznała.

    - A co, jak pan minister jeszcze pracował, to miewał z nimi problemy? – odezwała się pani premierowa, dotychczas będąca jedynie milczącym świadkiem naszych dysput.
    - Nie, to nie tak – zaprzeczyłem. Ale o szczegółach nie zdążyłem, bo Anna dołożyła z wysokiego C.
    - Nasz wieszcz mawiał to samo o szlachetnym zdrowiu. One wtedy podobnie, czasami wręcz narzekały na duże obciążenie pracą, ale gdy Tomka nie stało, przyszła refleksja. Wtedy zrozumiały, że straciły dobrego szefa.

    - Bo tak słucham państwa rozmowy i wygląda na to, że pan minister jest ulubieńcem kobiet. Prawda?
    - E, tam… – skrzywiłem się ironicznie. – Zaraz „ulubieńcem”. Przecież nawet Ania, znaczy pani wicepremier, niespecjalnie mnie lubi…
    Anna spojrzała na mnie uważnie.
    - Mam iść po lód, żeby zrobić ci okład na czoło?
    - Sam pan słyszy! – pani Agnieszka roześmiała się. – I mówi to w obecności pani, z którą jest pan już po słowie…

    Nie dokończyła, gdyż nagle rozległ się donośny odgłos dzwonka. Byłem tym tak bardzo zaskoczony, że zanim zdążyłem zareagować, Lidka już otwierała drzwi na taras, a w nich ukazał się… Kolejna niespodzianka! Jurek Cichocki, we własnej osobie.
    Dopiero wtedy do mnie dotarło, że dla nikogo, oczywiście oprócz mnie, ten dzwonek nie był zaskoczeniem. Dla Lidki również. Czyli Jurek nie zjawił się tutaj przypadkiem. Chociaż kiedy witał się ze mną, wspomniał o dawnym zaproszeniu.

    - Jak dobrze cię widzieć w normalnej formie! – ściskał mi dłonie. – Słuchaj, kiedy tylko dowiedziałem się, że przyjmujesz gości, przypomniałem sobie, że i mnie kiedyś zapraszałeś do tej chatki. Mam nadzieję, że nie sprawiam ci nierozwiązywalnych kłopotów?
    - Ależ proszę! Prosimy! – poprawiłem się, gdyż Lidka pojawiła się obok.
    - Proszę z nami usiąść, panie ministrze! – dodała i zaraz przeszła do konkretów. – Czy podać coś do jedzenia?
    - Ministrem to dopiero mam być, pani posłanko – odparował Cichocki. – A za posiłek dziękuję, jestem po kolacji. Natomiast poproszę o kawę.
    - Z ekspresu może być?
    - Bardzo proszę!

    Jak na zawołanie, pojawiła się pani Helena i przejęła zamówienie, więc Lidka spokojnie wróciła do stołu. Ja natomiast skorzystałem z okazji, żeby Jurka zaatakować.
    - Nie to, żebym się nie ucieszył z twojego przyjazdu, ale powiedz mi, skąd wiedziałeś, że mój stan zdrowia trochę się poprawił i przyjmujemy dzisiaj gości?
    Uśmiechnął się tajemniczo i wzniósł oczy ku niebu, ale nie powiedział słowa. Dlatego kontynuowałem.
    - Przecież jeszcze w południe, nawet ja nie przewidywałem zmiany tej pogody. O niczym nie wie też rodzina…
    - Już wie – spokojnie wtrąciła Helena, stawiając na stole filiżankę. – Zaraz też będzie miał pan swój telefon.
    - Jakim cudem?
    - Odbyło się bez cudu. Najpierw porozmawiałam z panem Grzegorzem, a potem wysłałam do leśniczówki policjanta, żeby go przywiózł.
    - Miejscowego? – zapytał Cichocki.
    - Tak, inny miałby problemy z odnalezieniem drogi. Za kilka minut powinien już wrócić.
    - Bardzo dobrze – podsumował, po czym spojrzał na mnie. – Powiem ci tak. Gdybym nie miał własnych źródeł informacji, byłoby źle. Jestem przecież od tego, żeby wiedzieć. Dlatego mów co słychać u ciebie, jak się sprawy mają?

    Wspomagany dopowiedzeniami Lidki, a potem również Anny, znowu musiałem zdawać relację z wydarzeń dzisiejszego dnia. Cichocki wysłuchał, zadał kilka pytań uzupełniających, a następnie przeniósł uwagę na premiera. Wymienili kilka szybkich tekstów, niezbyt dla mnie zrozumiałych. Rzecz dotyczyła zapewne wydarzeń zewnętrznych, im tylko wiadomych. Trwało to minutę, dwie najwyżej, a potem wrócili do rozmowy ogólnej, Ze mną, jako tematem wiodącym.
    Premier od razu przeszedł do ataku.
    - Właśnie mamy tutaj problem. Pan Tomasz wprawdzie wraca do zdrowia, ale do rządu wrócić nie chce. Postanowił zająć się bawieniem dzieci…
    - I robieniem nowych – wtrąciła Anna.

    - Powiedziałbym, że drugie z tych planowanych zajęć jest w sumie całkiem przyjemne – skomentował filozoficznie Jurek. – Ale tego nie da się robić w pojedynkę, potrzebna jest współpraca.
    - Współpraca siedzi z nami – Anna ponownie zrobiła wrzutkę.
    Cichocki skierował spojrzenie na Lidkę.
    - To i przewodnicząca nam wypadnie? – zapytał retorycznie.
    - A niby dlaczego? – odezwała się Lidka. – Ciąża nie jest stanem chorobowo przewlekłym.
    - Jaka przewodnicząca? – nie zrozumiałem ich dialogu.

    To wszystko zaczynało mi się nie podobać. Coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że ten nalot na Pokrzywno nie jest przypadkowy. I odbywa się w sytuacji, kiedy ja mam zbyt małą wiedzę o sprawach bieżących. W dodatku to są ludzie, których nie da się zbyć żartem czy dąsem. Będę musiał wyłożyć kawę na ławę. I to bez owijania w bawełnę.
    Na razie wyjaśnień udzieliła mi Anna.

    - Lidka jest przewidziana na przewodniczącą sejmowej komisji inwestycji i rozwoju.
    - I znowu nic nie wiedziałem… – pokiwałem smętnie głową.
    - Nadrobi pan, głowa do góry! – premier próbował podnieść mnie na duchu.
    - No właśnie! – Cichocki udowadniał, że nie jest tu przypadkowo. – Co się stało, że nie chcesz wracać do nas? – zwrócił się do mnie otwartym tekstem. Z intonacji głosu wynikało, że żarty się skończyły.

    - To nie jest kwestia, że nie chcę – jeszcze próbowałem się wykręcać. – Nie czuję się na siłach, nie wiem, czy dam radę…
    Nie skończyłem wypowiedzi, bo przerwała mi Anna.
    - Tomek, teraz coś kręcisz! Skoro planujesz powiększanie rodziny, to wypadałoby również tworzyć jej korzystniejsze warunki do życia, prawda? A gdzie będziesz miał na to lepszą okazję niż w rządzie?
    - Dobrze. Powiem wam całą prawdę… – w jednej chwili zrezygnowałem z oporu. Już wiedziałem, że tego nie uniknę.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  12. #32

    Domyślnie

    - Jaką prawdę? – zapytał jeszcze Jurek, ale podniosłem rękę.
    - Nie przerywaj mi, proszę! Ja tę kwestię przemyślałem i to nie jest nastrój chwili. Otóż sprawa wygląda tak. Jako polski obywatel, do końca kwietnia powinienem złożyć zeznanie podatkowe. I ktoś je za mnie złożył. Ktoś upoważniony, więc tutaj nie ma tematu. Ale jako członek polskiego rządu, również do końca kwietnia, powinienem złożyć deklarację o stanie majątku, czego nie zrobiłem. I o ile wiem, nikt mi w tym zastępstwa nie zapewnił…
    - Sprawa jest znana i wyjaśniona – zauważył premier. – Nieobecny w pracy ze względu na stan zdrowia, jest pan usprawiedliwiony.
    - Tak, wiem, ale deklarację musiałbym jednak złożyć po powrocie do rządu, a tego robić nie chcę.

    - O! – zdziwił się Cichocki. – Możesz wyjaśnić dlaczego?
    - Mogę. Otóż moja zmarła żona posiadała pewne zasoby za granicą. Domyślałem się tego, zresztą, ona niczego nie ukrywała. Ale mieliśmy rozdzielność majątkową, więc nie miałem do nich dostępu i nie znałem szczegółów. Dlatego też, moje deklaracje składałem zgodnie ze stanem faktycznym. Jednak na około dwa miesiące przed swoją śmiercią, przy czym bez mojej wiedzy, Dorotka zmieniła naszą sytuację prawno – finansową. Otóż utworzyła fundusz Doroty Warwick i umieściła na nim wszystkie walory, które posiadała jako osoba fizyczna. Z tym, że mnie uczyniła jednym z dysponentów tego funduszu. Drugim, oczywiście, była ona sama.

    - Jak to bez pana wiedzy? – dociekał premier.
    - Wykorzystała moją kartę podpisu elektronicznego.
    - Ale to było ubiegłej jesieni, tak? – zapytał Jurek.
    - Tak.
    - Przecież od tamtego czasu nie składałeś deklaracji, więc niczego nie musisz prostować. Złożysz nową, uwzględniając sytuację i po sprawie.
    - Ale ja nie chcę składać deklaracji…

    - Czemu nie chcesz? – odezwała się Lidka.
    Westchnąłem głęboko.
    - Bo tam jest sporo pieniędzy. Wolałbym aby fakt ten nie stał się wiedzą powszechną.
    - Aż tak dużo? – zapytał premier. – Milion, dwa? – dociekał. – Nie… niemożliwe. Przecież było powszechnie wiadome, że wy przecież pieniądze mieliście. Cały temat tej, pamiętnej wizyty z panią Anią w Kopenhadze i niezapomnianej kolacji w najlepszej restauracji świata, został przez dziennikarzy przenicowany dogłębnie.
    - Tomek chyba tego nie wie – zauważyła Anna.
    - Nie wiem, rzeczywiście.
    - W zespole prasowym u rzecznika rządu mamy materiały na ten temat, to przy okazji sobie przeglądniesz – mruknął Jerzy. – Powiedz jednak konkretnie, jaki jest rząd tych sum?

    Nie miałem wyjścia.
    - Więcej niż czterysta. Może nawet pięćset… Albo i więcej niż pięćset. Dawno tego nie sprawdzałem…
    - Pięćset czego?
    - Milionów. Dolarów – dodałem po chwili.

    Zapadła cisza, którą przerwał wrzask Lidki.
    - Cholera jasna! Wychodzi na to, że poszłam z tobą do łóżka dla pieniędzy!

    Chóralny śmiech rozładował napięcie. Nikt nie potrafił utrzymać powagi. Śmialiśmy się serdecznie przez kilka minut. Ale dalsza rozmowa potoczyła się bardziej otwarcie i szczerze. Już nie musiałem niczego skrywać.
    Pierwszy zadeklarował się premier.
    - Panie Tomaszu, pana deklarację można utajnić. I zrobię to, jeśli pan tak zawnioskuje.
    - W porządku, lecz abym mógł ją złożyć, to musiałbym wynająć prawnika biegłego zarówno jeśli chodzi o kwestie językowe, jak i amerykański system finansowy. I też będzie pracował niemało dni. To jest cała masa papierów.

    - Gdzie to jest zdeponowane? – zapytał Cichocki.
    - W Stanach. Przede wszystkim bank Solution Inc. Nie ma żadnych rajów podatkowych, nic takiego. Ale jest też złoto w Fort Knox i są akcje spółek giełdowych. Oraz walory specyficzne, w których orientuję się mniej niż średnio. Żeby to wycenić, albo chociaż prawidłowo nazwać, trzeba mieć wiedzę co najmniej amerykańskiego maklera giełdowego. Ja nie dam rady, chociaż w bankach pracowałem.
    - Z tym byśmy sobie poradzili – odpowiedział bez wahania. – Nie musisz niczego wyceniać. Wystarczy nam wykaz, nawet zwyczajne ksero. Całość damy do tajnej kancelarii i zostanie odnotowane, że deklaracja jest. Temat zakończony. Coś jeszcze?
    - Mimo wszystko, ja bym proponował, żeby w to miejsce rządu weszła Lidka – wypaliłem niespodziewanie.

    - Co??? – zawołała. – I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – poderwała się z krzesła, po czym wsunęła mi na kolana. – Staniesz na czele Limana?
    - Sprzedajmy Limana – powiedziałem, patrząc jej w oczy.
    Anna tylko się uśmiechnęła. Lidka natomiast przez chwilę milczała.
    - Mówisz poważnie? – zapytała, bez ogników w oczach. Zrozumiała, że to koniec żartów.
    - Całkowicie – potwierdziłem.
    - A wiesz może komu sprzedać? – dociekała.

    - Wiem, ale nie musimy się spieszyć. Na razie przepiszesz go na tatę i gotowe. Możesz obejmować ministerialny fotel.
    - Prędzej na mamę, tata już nie chce.
    - Niech będzie mama – zgodziłem się. – Kochanie, jesteś świetną menadżerką, z szerokimi horyzontami, unikalną wiedzą i nietuzinkowym doświadczeniem. I tak zwyczajnie, przerosłaś Limana, wraz z jego możliwościami. Wycisnęłaś z niego wszystko. Dlatego szkoda by było, gdybyś zarówno swojej wiedzy, jak też talentów, nie wykorzystała w innym miejscu. Bo masz znacznie większe umiejętności, niż wymaga tego Liman. Nie marnuj ich!

    Przez chwilę panowała cisza. Wszyscy patrzyli na nas, jak mocujemy się wzrokiem. Lidka jeszcze raz próbowała się upewnić.
    - Naprawdę tak sądzisz?
    - Tak! – potwierdziłem bez wahania. – I deklaruję, że będę cię wspierał zarówno swoją wiedzą, jak i pomocą w domu. Dasz radę!
    Objęła mnie za szyję i cmoknęła w policzek, a potem wróciła na swoje krzesło i niepewnie przesunęła wzrokiem dookoła stołu.
    - Nie wiem co mam powiedzieć…

    - Więc może ja to zrobię – przemówiła Anna. – Uważam, że jesteś kandydatką znakomitą. Jeśli wyrazisz zgodę na objęcie urzędu, to deklaruję ci swoje pełne poparcie.
    - Ja nie mam nic przeciwko – zadeklarował premier.
    - Ja tym bardziej nie widzę przeszkód – dodał Jurek. – Pani Lidio! Czekamy jeszcze na panią. Udzielam pani głosu!
    Lidka kolejny raz przeskanowała wszystkich wzrokiem i na końcu spojrzała w moją stronę.
    - Chcesz tego? – jeszcze się upewniała.
    - Tak!

    Odwróciła się wtedy w stronę premiera i głośno oznajmiła.
    - Dobrze. Wyrażam zgodę.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  13. #33

    Domyślnie

    Poderwałem się z krzesła i podskoczyłem, żeby ją ucałować wraz ze złożeniem gratulacji. To było świetne posunięcie! Lidka zasługiwała na taki awans i wierzyłem, że będzie dobrą szefową resortu. A mnie przestaną naciskać, przy czym nikt nie będzie się czuł obrażony odmową. I zachowam z władzą dobre relacje.

    Zapomniałem tylko o jednym. Gdy przed pierwszymi wyborami podpowiedziałem Lidce, żeby zażądała ostatniego miejsca na liście kandydatów, wtedy też wydawało mi się, że złapie dwie sroki za ogon. I nikomu nie odmówi, i zapewni sobie spokój. A wyszło tak jak wyszło…

    Przez kilkanaście minut fetowaliśmy nową, przyszłą panią minister, Były też przymiarki kandydatów do fotela przewodniczącego komisji, bo skoro Lidka miała zostać ministrem, to z kolei na nim powstawał wakat. Nie brałem udziału w tej dyskusji, bo zwyczajnie, brakowało mi bieżących informacji o sytuacji w kraju. A poza tym, w ogóle mało znałem partyjne układy, czy też nazwiska regionalnych, tak zwanych ważnych osób. Wolałem się więc nie odzywać. W sumie żadna ostateczna decyzja nie zapadła, bo premier zwrócił uwagę na moje milczenie.

    - Nie bardzo mam o czym mówić – wyjaśniałem sytuację. – Moja wiedza o sprawach bieżących w kraju jest dość nikła. Ja to nadrobię, oczywiście, ale potrzebuję nieco czasu.
    - Tomek, no dobrze – zabrał głos Jurek. – A spróbuj teraz ocenić sytuację na podstawie doświadczeń życiowych, a nie wiedzy bieżącej.
    - Jaką sytuację?
    - Już mówię. Dostajemy informacje, że związki górnicze porozumiały się i przygotowują strajk generalny. Co byś z tym fantem zrobił jako minister? Podpowiedz mi.

    Nic mi wtedy nie powiedziało, że właśnie zostaję wpuszczony w maliny. Absolutnie nic! Pytanie postawił takim tonem, jakim rozmawia się ot tak, ze znajomymi przy drinku. Nikt też niczego nie dorzucił. Ani Anna, ani premier… Oni podobnie sprawiali wrażenie jakby zaskoczonych. Nikt nie zrobił żadnego ruchu, najmniejszego gestu, który mógłby zdradzić, że to wszystko jest ukartowane.
    Bo tego wieczoru nic przypadkiem się nie działo.

    - A jak w ciągu roku zmieniła się sytuacja w górnictwie i dookoła górnictwa? – zapytałem ze spokojem.
    - Niewiele, ale zakładaj sytuację dawną. Taką, którą jeszcze znasz.
    - Dobrze. Więc postępowanie może być dwojakie. Jeśli chodzi o zwykłe podwyżki płac, to od rozmów są dyrekcje i zarządy. Minister absolutnie nie może dać się wciągnąć w jakieś deklaracje czy negocjacje. Jeśli natomiast chodziłoby o zmiany spowodowane decyzjami Unii czy też programami rządowymi, wtedy minister musi przejąć dowodzenie rozmowami. Ale nie tylko z samymi górnikami, czy ich związkami.

    - A z kim jeszcze? – zapytał premier.
    - Przede wszystkim z żonami górników, oraz ich dziećmi. Bo to o ich następców chodzi. Oczywiście, do tanga należy również zaprosić samorządy. Wojewódzki i miejscowe. Minister musi mieć pełną wiedzę o planach rozwojowych władzy lokalnej. Dlatego nie można tej kwestii lekceważyć, a później robić na łapu-capu. Do tego tematu winien być powołany stały zespół, dysponujący dostępem do informacji, a także znający na bieżąco zamiary Brukseli. Gdyż podejmowane na ich podstawie decyzje, mogą mieć, a raczej na pewno będą miały skutki dalekosiężne. To co, górnicy naprawdę grożą strajkiem na przełomie kadencji? – zwróciłem się do Jurka, ale spojrzałem też w stronę Anny.

    - Nie, teraz są spokojni – odpowiedział. – Mam jednak informację, że stu spokojnych dni raczej nie będzie. Tak długo czekać nie chcą.
    - Ale chyba nie na decyzje, lecz na podjęcie rozmów? – próbowałem się upewnić.
    - Nie no, przecież są realistami – wtrącił premier. – Chociaż trzeba przyznać otwarcie, że ze względu na upływ kadencji, wybory i całą sytuację powstałą w resorcie rozwoju, temat został nieco zaniedbany…
    - I ja mam to teraz odkręcać? – przerwała mu Lidka, nieco podniesionym głosem. – Tak zostałam umoczona?
    - Nie, nie! – premier zaprotestował, gwałtownie wymachując rękami. – Pani Lidio, nic z tych rzeczy! Sprawy górnictwa wyłączamy z resortu rozwoju.
    - Aż tak? – zapytałem z ciekawością.

    Ale to Jurek mi odpowiedział, wzruszając ramionami.
    - Po to, abyś już nigdy ministerstwa rozwoju nie nazywał ministerstwem stagnacji. Aniu, tak to leciało?
    - Mniej więcej – odpowiedziała z uśmiechem.
    Aż westchnąłem.
    - Ładnie! Musiałaś naskarżyć? – rzuciłem pod jej adresem.
    - Wcale nie skarżyłam! – zaprotestowała. – Tylko w rozmowie posłużyłam się podobnym argumentem i później przyznałam, że nie mam do niego praw autorskich. Nie mogłam ciebie pozbawiać tantiem!
    - No tak, musiałaś o to zadbać… – byłem pokonany, dlatego nie ciągnąłem dłużej wątku. – Czyli gdzie teraz pójdzie górnictwo?

    - Nie podjęliśmy jeszcze ostatecznej decyzji – przyznał premier. – Widzi pan, temat ten rozważamy już od ponad roku. Pamięta pan rozmowę po waszym przylocie z Kopenhagi, w grudniu ubiegłego roku?
    - Na pewno nie zapomniałem i nie zapomnę – mruknąłem z niechęcią, bo znowu nieco późniejsze wydarzenia stanęły mi przed oczami i ciśnienie nagle podskoczyło, aż schwyciłem się za głowę. Premier błyskawicznie skojarzył fakty.
    - Przepraszam pana, to nie było zamierzone. Zapomniałem…
    - Nie, nic się nie stało… – westchnąłem, posapując. Po chwili milczenia dodałem. – Jeszcze długo niczego nie zapomnę, jeśli w ogóle. Pewne wydarzenia, pewne miejsca czy sytuacje, zawsze mogą mi się skojarzyć. I przypominać. Już to wiem…

    Lidka wstała i podchodząc, objęła mnie za szyję. Widzowie jej nie krępowali.
    - Musimy to przetrwać, mamy dzieci. I ty, i ja! – pocałowała mnie w policzek. – Może chcesz chwilę odpocząć?
    - Nie, nie – zaprzeczyłem. – To było chwilowe, już mi lepiej.
    - Może chcesz coś do picia?
    - Najwyżej wody z lodem. Niczego więcej. I możemy kontynuować rozmowę.
    - Dasz radę? – zatroskał się Cichocki.
    - Spokojnie! – zapewniłem. – Wracamy do normalności.

    - Dobrze – zaakceptował premier i od razu kontynuował. – Chciałem wcześniej jedynie powiedzieć, że pańskie wnioski po powrocie z Kopenhagi, w zasadzie wpisywały się w nasze plany i strategiczne zamierzenia. Pracowaliśmy nad tymi zagadnieniami już jakiś czas. Nie zostały one zrealizowane głównie ze względu na upływ kadencji. Aby coś sensownego z tych przekształceń wyszło, należałoby wprowadzić dość istotne zmiany organizacyjne w kilku obszarach gospodarki. A tuż przed wyborami, nie mając gwarancji na kontynuację zamierzeń, bo sondaże zwycięstwa nam nie gwarantowały, nie warto było ryzykować pozostawienia po sobie chaosu. Bo w ciągu roku, tym bardziej roku wyborczego, nie da się takich zmian przeprowadzić, to jest oczywiste.
    - Jakie zmiany ma pan na myśli?
    - Chociażby to, co pan wtedy w rozmowie sugerował. Czyli powołanie pełnomocnika do spraw strategii energetycznej. Musi powstać urząd, który będzie koordynował zagadnienia wszystkich rodzajów źródeł energii, gdyż inaczej się nie da. Ani w przyszłości, ani nawet już dzisiaj. Taka potrzeba staje się paląca.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  14. #34

    Domyślnie

    - Górnictwo też ma obejmować? – dociekałem.
    - Wszystko – potwierdził. – Ropa, gaz, węgiel, słońce, wiatr, i tak dalej. Łącznie z badaniami naukowymi, nowymi technologiami oraz atomem.
    Pokręciłem głową przecząco.
    - To się nie uda – oznajmiłem.
    - Dlaczego tak sądzisz? – zapytał Jurek.
    - Ty znasz treść naszej tamtej rozmowy? – zapytałem.
    - Tak, odsłuchałem ją – przyznał spokojnie. – I to kilka razy.

    - Czyli wiesz na czym polegała moja propozycja. Mówiłem wtedy o pełnomocniku rządu do spraw gazu. Fachowcu, odpowiednio wynagradzanym. Natomiast w propozycji, którą przedstawił pan premier, nie widzę możliwości powołania na pełnomocnika osoby, będącej znawcą wszystkich tych dziedzin. Bo takich ludzi nie ma! Czyli to nie jest kontynuacja mojej myśli.
    - Od szczegółów branżowych, szefowie mają specjalistów – wtrąciła Anna.
    - Aniu! Ale to wydłuża proces decyzyjny i rozwadnia odpowiedzialność. Poza tym mam jeszcze jedno pytanie. Jakie ma być usytuowanie urzędu pełnomocnika? Jaki zakres zadań i podporządkowanie? Przecież jeśli będzie musiał każdą duperelę uzgadniać z ministrami, to bardzo szybko podziękuje za współpracę. Fachowiec nawet pieniędzmi nie da się skusić. A sama wiesz bardzo dobrze, jak długo trwało uzgodnienie zmiany podległości służbowej ataszatów. Prawda?
    - Masz zupełną rację – przyznała z zupełnym spokojem.

    I nawet wtedy umysł mi nie zazębił. Nie zdziwiło mnie jej opanowanie. Jakby wszystko miała przygotowane…
    - Dlatego nasza strategia przewiduje usytuowanie urzędu i osoby pełnomocnika w składzie rady ministrów – dodała.
    - To już wygląda lepiej – przyznałem. – Bo przez chwilę sądziłem, że najwięcej czasu pełnomocnik spędzi w poczekalniach u ministrów. A winno być wręcz odwrotnie!

    - Czyli, tak naprawdę, mówimy teraz jednym głosem – ucieszył się premier. Wyraźnie wyglądał na zadowolonego. – My również, bardzo podobnie jak pan, doszliśmy do wniosku, że inaczej się nie da. Decyzyjność musi zostać skupiona w jednym miejscu i powierzona jednej osobie. W przeciwnym wypadku nie nadążymy za Europą.
    - Według mnie, jest to konieczne i rozsądne – potwierdziłem. – Pozwala wyważyć i skupić zadania energetyki całościowo. Przede wszystkim na przyszłość. Bez podziału na branże i bez rywalizacji między nimi. Czyli nasza strategia energetyczna będzie wreszcie uwzględniała nie tylko węgiel ropę i gaz, ale także wiatraki i panele słoneczne. Wszystko w jednym miejscu!
    - W tym resorcie widzę też co najmniej jeden, dwa departamenty z ministerstwa ochrony środowiska – dołożyła Anna. – Zresztą, kwestia zakresu działania będzie jeszcze uzgodniona z przyszłym ministrem. To jest temat do przedyskutowania.

    - A to nie ty nim będziesz? – zapytałem naiwnie.
    - Ja? – Anna była naprawdę zdumiona. – Uważasz, że mam mało zajęcia?
    - Niekoniecznie. Ale wpadło mi do głowy, że ty byś dała radę.
    - Ja, proszę pana Tomasza, zostaję tam, gdzie byłam ostatnio. Więc nie próbuj mi dokładać zajęć. Mam ich po uszy.
    Zbiła mnie nieco z pantałyku, ale próbowałem wybrnąć z sytuacji.
    - No tak, ale jest przecież umowa koalicyjna, prawda?

    Premier westchnął.
    - Umowa koalicyjna ten dział pozostawiła do naszej decyzji. Mówię w tej chwili o partii. Natomiast prezydium zarządu, scedowało podjęcie ostatecznej decyzji na nasz triumwirat – spojrzał na Annę, potem na Jurka i wreszcie na mnie. – A my, po namyśle – znowu przejechał spojrzeniem dookoła – postanowiliśmy pełnienie tej odpowiedzialnej funkcji zaproponować panu, panie Tomaszu. Co pan na to?

    W pierwszej chwili nie zrozumiałem.
    - Co?... Jak… Mnie??? – byłem totalnie zaskoczony. – Dlaczego mnie? – zapytałem, trzeba przyznać, że dość głupio. – Ja się na tym nie znam! – niemal wykrzyczałem.
    - Spokojnie! – głos Jurka był opanowany i zdradzał pewność siebie. – Znasz się o wiele lepiej, niż się do tego przyznajesz. Ja rozumiem, że jesteś zaskoczony, ale chcę usłyszeć, że się zgadzasz, a potem idziesz przynieść szampana.

    W mojej głowie wszystko się powoli porządkowało. Nagle uświadomiłem sobie, że ich przyjazd wcale nie był przypadkowy! I musieli mieć to wszystko przygotowane. Czekali jedynie na sygnał, że wracam do zdrowia. Ale dlaczego? Dlaczego ja? Co stało się tak ważne? Tutaj nie miałem żadnej wiedzy.
    - Ależ panowie… przepraszam, panie również… Jak to? Przecież Lidka ma zostać ministrem…
    - Panie Tomaszu! – przerwał mi premier. – Pani Lidia to jedno, a pan to drugie – kręcił głową. – Na razie nie jesteście małżeństwem, prawda?

    - Nie jesteśmy, ale planujemy razem zamieszkać. I to od zaraz – do rozmowy dołączyła Lidka.
    - Ale oficjalny związek planujecie, tak? – pytał Jurek.
    - Tak, chociaż dopiero za jakiś czas. Na razie obydwoje jesteśmy w okresie żałoby, a w tym regionie otwarte jej złamanie byłoby źle społecznie odbierane.
    - Znaczy… bez ślubu można?
    - Życie jest życiem, ludzie to wiedzą.
    - Czyli podobnie jak my – roześmiał się premier. – Sytuacja wprawdzie niecodzienna, ale po paru miesiącach ludzie przywykną. Mieszkać możecie razem, nam wystarczy, że oficjalnie małżeństwem nie jesteście. Przynajmniej w czasie mianowania.

    - Ale ja miałem inne plany… – zawołałem niemal rozpaczliwie.
    Oni wszyscy byli wręcz przekonani, że ja tę ofertę przyjmę. Ich psychiczny nacisk czułem wręcz fizycznie! A ja miałem uczucie, że osuwa mi się grunt pod nogami. Nie chciałem do rządu!
    - Tomek, poczekaj! – Jurek nadal prezentował olimpijski spokój. – Nie podejmuj decyzji pochopnie, pod wpływem chwili. Wszystko można rozważyć. Powiedz tylko jakie miałeś inne plany? Co zamierzałeś robić?
    - Zajmować się wychowaniem dzieci, przecież mówiłem o tym. Ja mam bliźniaki, Lidka ma dwójkę, będzie co robić.

    Byłem już spokojny, tętno wracało do normy.
    - A nie uważasz, że osoba z twoimi kwalifikacjami nie powinna rozmieniać się na drobne? Co mówiłeś swojej dziewczynie, kiedy namawiałeś ją na sprzedaż Limana? Pamiętasz?
    - Nie męcz mnie, proszę! Mój stan psychiczny jest gorszy niż Lidki. Ona da sobie radę, ja niekoniecznie.

    - Wie pan co? – niespodziewanie do rozmowy włączyła się pani Agnieszka. – Pozwolę sobie udzielić panu rady. I proszę, aby również pani jej wysłuchała – spojrzała na Lidkę. – W pewnym sensie, również pani to dotyczy, gdyż część życiowych decyzji będziecie państwo podejmowali wspólnie. Otóż po takiej traumie jak u państwa, lepiej jest rzucić się w wir obowiązków, niż postawać w sytuacji sprzyjającej rozmyślaniom. Pani była zmuszona działać i dlatego jest pani w innym miejscu niż pan. Pan wciąż jeszcze bardzo mocno to przeżywa…
    - Nie tylko z tego powodu jesteśmy w różnych miejscach – przerwałem jej, ale się nie dała.
    - Oczywiście, zgadzam się z panem, tu nic nie jest zero jedynkowe. Mówimy o wpływie, a nie o zdarzeniu. To wpływa korzystnie, to mniej korzystnie, a coś innego wręcz negatywnie. Dlatego panu radziłabym jednak mniej zajmowania się sprawami ułatwiającymi rozmyślania. Pamięć o tych naszych bliskich, którzy odeszli, jest cenna. Ale nie może przesłaniać świata żywych. Pan sam wie najlepiej ile czasu panu zabrała. Również tego czasu, przeznaczonego dla dzieci.
    - Ja to wszystko rozumiem… Ale ja naprawdę… Dlaczego ja? – spojrzałem na premiera. – Proszę mi powiedzieć. Ja nawet członkiem partii nie jestem…
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  15. #35

    Domyślnie

    - Mogę? – zapytała Anna, a szef rządu skinął głową przyzwalająco. – Powiem to ja, bo chyba najlepiej cię znam. Oczywiście, z wyjątkiem Lidki. Ale ona została dopiero członkiem zarządu, a tę sprawę omawialiśmy na prezydium, więc jej nie zna. Otóż mieliśmy dylemat, co w tej sprawie postanowić. Bo kiedy uzgodniliśmy już wstępnie zakres niezbędnych zmian i kształt urzędu, o czym wspominał ci Wiktor, wynikła kwestia obsady personalnej. I tu wynikł dylemat. Nie potrafiliśmy wyłonić odpowiedniego kandydata.

    Zdajemy sobie sprawę, że wprowadzane zmiany będą niemałe i być może, nie wszystkim się spodobają. To będzie niewiele mniej, niż na początku transformacji. Wtedy społeczeństwo zacisnęło zęby i wytrzymało, bo miało zaufanie do pierwszych rządów Solidarności. A więc i teraz potrzebny jest ktoś, komu ludzie zaufają chociażby nieco więcej niż przeciętnie. Komu? Szukaliśmy wśród naszych, partyjnych działaczy, ale nikt nas jakoś nie przekonał. Za duże ryzyko.

    Wtedy pomyśleliśmy o specjalistach. Profesorach. Jednak casus chociażby profesora Jachimiaka nie zachęcał do powtórki. Sam go przecież znałeś. Świetny jako doradca, ale na czele resortu nie potrafił pozbyć się wąskiego, specjalistycznego spojrzenia. Więc i tutaj była bariera. Wtedy pomyślałam o tobie i wcale nie będę ukrywała, że to za moją przyczyną przenicowaliśmy twoją kandydaturę. Była w porządku, ale miałeś też poważny feler. Nie nadawałeś się do pracy i nie wiadomo było jak długo to potrwa. Na szczęście obudziłeś się w porę i dlatego tu jesteśmy.

    Mogłabym jeszcze chwilę opowiadać, że właśnie ty pokazałeś jak podejmować decyzje z wykorzystaniem wiedzy profesorów. Bo przecież algorytmu nie zmieniłeś pochopnie, ot tak sobie, prawda? Negocjować też potrafisz, dawnych umiejętności nie zapomniałeś. A dodając do tego świetne relacje z Amerykanami, znajomość Rosji i Rosjan, oraz posiadanie pieniędzy, które pozwoli ci czuć się swobodnie w kontaktach z szejkami, jesteś kandydatem wręcz idealnym.
    No i wcale nie ostatni argument. Owszem, jesteś bezpartyjny. Ale tak samo nie jesteś też opozycyjny! Ponadto pamiętam twoją deklarację, że ze mną będziesz lojalnie współpracował, a nad to masz jeszcze Lidkę, która weszła w skład zarządu. Dlatego w całej tej sytuacji, najważniejszym jest byś nie był opozycyjny. Czy takie wyjaśnienie ci wystarczy?

    Pokręciłem głową, że nie.
    - Nadal nie wiem dlaczego. Ja bym znalazł setkę takich osób…
    - To jest tak jak z profesorami – włączył się premier. – Nam wszystkim imponują swoją specjalistyczną wiedzą, kiedy pytamy ich o konkretne sprawy. Ale rzadko potrafią sprytnie połączyć tę wiedzę z dziedziną, na której się nie znają. Dlatego zostawmy tę setkę na boku, a ja uzupełnię wypowiedź Ani. Otóż, panie Tomaszu, bardzo nam zależy na dobrej marce tego ministra, a pan cieszy się dużym poparciem społecznym. Już wcześniej, w sondażach opinii publicznej miewał pan mało ocen negatywnych, a tragedia, która pana spotkała, jeszcze je ukróciła. W całym tym zamieszaniu, ludzie lepiej poznali pana postać, natomiast późniejsze wydarzenia tylko tę dobrą opinię umocniły.

    - O jakich wydarzeniach mowa? – zdziwiłem się.
    - To są sprawy, oczywiście w pewnym sensie, związane z waszą kolacją w Kopenhadze – podpowiedział Jurek. – Ktoś chciał zyskać parę punktów i puścił plotkę, więc w odpowiedzi podaliśmy informację, że służbowej karty kredytowej w ogóle nie odebrałeś i jej nie posiadasz. Zresztą, już w ostatnim wywiadzie który udzielałeś, sam poruszałeś te sprawy. Poza tym przeprowadzono kontrolę twoich prywatnych wydatków z funduszy resortu.
    - I ile wyszło?
    - Nie znaleziono ani jednego rachunku z twoim podpisem. A wtedy informację, że jesteś ministrem, który nie ma służbowej karty kredytowej, podała za naszym PAP-em większość światowych agencji.
    - Tak mnie Dorotka nauczyła. Wszystkie wydatki pokrywałem z jej osobistego konta. Bo tak chciała.
    - A wiesz jaka to była sensacja na konferencji prasowej NIK? Zostałeś niewinną ofiarą bezpodstawnych oskarżeń. I wtedy role się odwróciły. Ci, którzy sugerowali twoją prywatę, mieli postępowanie przed sądem dziennikarskim.

    - Zostawmy dziennikarzy – premier ponownie zabrał głos. – W każdym razie, cieszy się pan dużym poparciem, bo wszystkie te wydarzenia wzmocniły zainteresowanie pana pracą w resorcie. I zmianę algorytmu też przypomniano. A wtedy się okazało, że ma pan dużo plusów nawet u posłów opozycji, co w dużej części przekłada się bezpośrednio na brak krytyki ze strony ich wyborców. Czyli w efekcie duży odsetek ocen pozytywnych i bardzo mało negatywnych. Ludzie deklarują do pana zaufanie. A to jest bardzo ważne.

    Teraz następna sprawa, czas. Zależy nam na czasie. Natomiast ministerstwo trzeba będzie dopiero zorganizować. Pan przynajmniej wie, jak taki organizm działa i czego wymagać. Tu nie można postawić kogoś zielonego, bo straci rok albo dwa. A my chcemy, żeby całość ożyła po trzech miesiącach. Tak po upływie karnawału w przyszłym roku. To mało czasu, wiemy o tym. Ale takie cele musimy sobie stawiać. I wierzę, że pan temu podoła.
    O pana cechach osobistych nie będę mówił, Ania lepiej pana zna i już o nich wspomniała. Ale ogólną opinię wśród pracowników resortu rozwoju ma pan bardzo dobrą. Oczywiście, nie wszystkim podobały się pana wymagania, nie czarujmy się. Jednak tak samo nawet pana krytycy w naszej partii przycichli i nikt już teraz nie wyciąga tematu, że do partii pan nie należy.

    Poza tym wszystkim, jest jeszcze pewna sprawa, o której koniecznie muszę wspomnieć. Otóż resort strategii energetycznej…
    - Lepsza byłaby nazwa ministerstwo przekształceń energetycznych – wtrąciłem.
    - Jeśli stanie pan na jego czele, to będzie się nazywało tak jak pan zechce – premier nawet się nie skrzywił i kontynuował poprzednią myśl. – W każdym razie, w nowo powstałym resorcie, planujemy skupienie wszelkich praw właścicielskich państwa w stosunku do przedsiębiorstw związanych z energią. Czyli to pan przejąłby nadzór nad sektorem naftowym, gazowniczym, ale też górnictwem. Również nadzór kadrowy. Tak samo będzie z instytucjami i organami państwa.
    Czyli zarówno pełna nadbudowa teoretyczna, jak i sfera wykonawcza, wszystko będzie złożone w ręce jednego ministra. Rozumie pan teraz dlaczego wybór kandydata był taki trudny? To jest ogromna władza, a przecież nie możemy dać brzytwy małpie! Chętnych na pewno byłoby wielu, co do tego nie mam wątpliwości. W tych sektorach są ogromne pieniądze, ale pan udowodnił, że potrafi panować nad pokusami. Czas więc najwyższy, aby prywata ich zarządców przestała brać górę nad interesem społecznym. Tym też przyszły minister będzie musiał się zająć.

    - Musiałby mieć rozwiązane ręce w sprawach kadrowych – zauważyłem. – A niełatwo jest uwolnić się od gorsetu nacisków politycznych, coś o tym wiem z praktyki.
    - Możemy to panu zagwarantować – podkreślił. – Owszem, zastrzegamy sobie sugestie i podpowiedzi, ale ostateczne decyzje zawsze będą należały do pana. Łącznie z nominacjami wiceministrów. Czyli swoboda dobierania współpracowników w resorcie i sprawowanie polityki kadrowej poza nim.
    - Z jednym wyjątkiem – wtrącił Jurek.

    - Jakim? – zapytałem odruchowo.
    - Jeden z podsekretarzy stanu będzie tam oddelegowany przeze mnie. Chyba rozumiesz dlaczego.
    - Tak, rozumiem. Ale mógłbyś chociaż tak po koleżeńsku uzgodnić kandydata wcześniej.
    - Jasne, bez obaw. Na to mogę przystać w pełni. Czyli zgadzasz się na nominację? – rzucił lekkim tonem, jakby od niechcenia. A mnie opadły ręce.
    - No nie… To jest kwestia o wiele poważniejsza niż zakup samochodu, a nad autem ludzie debatują czasem tygodniami…

    - Ba! Gdyby tylko było to możliwe… – bezradnie rozłożył ręce. – Ja bym ci i miesiąc dał do namysłu. Jednak aż tyle czasu to my nie mamy, dlatego możemy ci dać… – spojrzał na zegarek – powiedzmy pięć minut.
    - Bardzo pan łaskawy! – zauważyła kwaśno Lidka.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  16. #36

    Domyślnie

    - Pani Lidio… – Jurek rozłożył ręce. – Szanowna pani minister, to nie ja, to sytuacja. Właściwie to jesteśmy w przymusie, ot co. Nie będę tego ukrywał – wzruszył ramionami. – Brak zgody ze strony Tomka stworzy kolejną komplikację sytuacji. Szef tego nie mówił, ale jego osoba, znaczy Tomka a nie szefa, jest równo oddalona od koterii i układzików w naszej partii. Żadna i żaden z sojuszy nie wygrywa, więc łatwiej będzie im pogodzić się z rzeczywistością. Zresztą, podobnie było wtedy, kiedy Tomek został nominowany na sekretarza stanu. Udało się, bo nikt nie czuł, że rywal zwyciężył.
    Natomiast jeśli któryś z obozów wygra, bo Tomek odmówi, to dla nas, oprócz niepewności jak sobie z tym tematem nowy człowiek poradzi, oznacza również fundowanie sobie tlącej się wojenki podjazdowej. Co niekoniecznie pozwoli nam na spokojny sen.
    A tak właściwie, to jak pani podchodzi do tej propozycji? Bo skoro macie prowadzić wspólne życie…

    - Nie wiem, to już Tomek musi sam zdecydować – spojrzała na mnie. – Ja mogę zadeklarować jedynie, że jeśli jego decyzja będzie na tak, to użyję wszystkich swoich możliwości, aby dzieci miały zapewniony dom i domową opiekę. Z tym sobie poradzimy.
    - Ciekawe jak to zapewnisz, przebywając od rana do nocy w ministerstwie – mruknąłem, próbując ją skontrować. Znałem przecież ogrom ministerialnych obowiązków. Łatwo na pewno miała nie będzie.
    - Tego jeszcze nie wiem – odparła spokojnie, nie wahając się ani sekundy. – Ale nie takie problemy udawało mi się rozwiązać.

    - Brawo, Lidka! – w sukurs przyszła jej Anna. – Szef zechce zwrócić uwagę na tok myślenia nowej pani minister.
    - Podoba mi się, podoba! Takich nam potrzeba! – Kowalewicz lekko się uśmiechnął, ale nie kontynuował przemowy, wyraźnie czekając na moją reakcję. Ta jednak nie nastąpiła, gdyż znowu odezwała się Anna.
    - Tomek, ja jeszcze do ciebie – spojrzała mi w oczy.
    - Bardzo proszę! – skinąłem głową.

    - Bo wiesz… Zanim podejmiesz ostateczną decyzję, chciałabym ci przypomnieć sytuację na naszej pierwszej kolacji. Kiedy zaproponowałam ci stanowisko sekretarza stanu. Pamiętasz co mi wtedy powiedziałeś?
    - Nie… Nie pamiętam.
    - Jak się wtedy zachowałeś, nie pamiętasz?
    - Nie wiem, co masz na myśli.
    - Przecież też nie podjąłeś decyzji od razu.
    - Owszem, powiedziałem, że muszę skontaktować się z Dorotką.
    - Właśnie! O to mi chodzi.
    - Nie rozumiem kontekstu…
    - A teraz zastanów się, co by powiedziała twoja zmarła żona, gdybyś przyszedł do niej po poradę w sprawie dzisiejszej propozycji. Czy namawiałaby do jej przyjęcia czy do odrzucenia? Zastanów się. Ona ciebie najlepiej znała i miała wyrobione zdanie, to wiesz na pewno.

    Zastrzeliła mnie. I miała rację. Siebie nie musiałem okłamywać. Dorotka powiedziałaby to samo co Lidka. Albo i więcej. Że nie jestem gorszy od innych, a z domem i dziećmi damy sobie radę.
    Tym niemniej, wciąż się wahałem.
    - Mam taką propozycję – rozejrzałem się dookoła stołu i kontynuowałem, nie dopuszczając nikogo do głosu. – Czy moglibyśmy z Lidką przeprosić państwa na kilka minut? Chciałbym z nią zamienić parę słów…
    - Ależ oczywiście! – posypały się słowa aprobaty, wywołując jednocześnie wyraźny spadek napięcia. Bo przynamniej nie odmówiłem. Zdawali sobie sprawę, że Anna wystrzeliła celnie i teraz musiałbym na odmowę przygotować argumenty mocniejsze niż bawienie dzieci.

    Lidka przekazała jeszcze Annie pełnienie obowiązków gospodyni w sytuacji awaryjnej, łącznie z prawem przeglądania zawartości szafek kuchennych, po czym obydwoje skierowaliśmy się w stronę sypialni. Ale jeszcze w korytarzu zaproponowałem, żeby poprosiła do nas Helenę. Po chwili wszyscy troje siedzieliśmy w sypialni na pufach.
    - Pani Heleno – zagaiłem. – Goście zaproponowali mi posadę ministra w polskim rządzie. Co pani o tym myśli?
    - A co mam myśleć? – odpowiedziała pytaniem, nawet nie mruknąwszy powieką. Jakby posady ministerialne rozdawano na każdym rogu ulicy. – Przecież pan jest mądrym człowiekiem, sroce spod ogona pan nie wypadł! Da pan sobie radę!

    Pokiwałem głową.
    - Dziękuję za dobre słowo, ale Lidce także zaproponowano fotel ministra i już się zgodziła. Za moją namową, zresztą.
    - Tak? – Helena spojrzała na nią. – Moje gratulacje! No… Tego jeszcze nie było! – zawołała. – Dwoje ministrów z jednego domu… No, no! Takiej chwili dożyć!
    - Ale ja jeszcze nie wyraziłem zgody…
    - Dlaczego się pan waha? – spojrzała na mnie z twarzą pełną powagi. Zachwyt nad awansem ministerialnym Lidki na chwilę przygasł.
    - Boję się, że nie poradzimy sobie z dziećmi – przyznałem.

    Helena przysunęła pufa i usiadła naprzeciwko, spoglądając mi w oczy. – A o swoje zdrowie się pan nie martwi?
    - Raczej nie – odparłem niezbyt pewnym głosem. – Lidka daje mi oparcie… Dzisiaj myślę już inaczej niż wczoraj.
    - No właśnie. A wczoraj i przedwczoraj dzieci też były. I potrzebowały opieki.
    - Pani Heleno wiem… I wiem, że mało się nimi zajmowałem…

    - Ja nie o tym – pokręciła głową. – Nie stawiam panu zarzutów, bo choroba jest chorobą. Proszę tylko zwrócić uwagę, że przecież dzieci nie były same. Wszyscy po trochu sprawowali opiekę. My nad chłopcami, a pani Maryla nad maluchami Lidki… Więc to się da zrobić i nadal! Tym bardziej, że mnie łatwiej się dogadać z panią Marylą niż z pańską teściową. A pan, czy też Lidka, ważne, że jesteście.

    Ja pamiętam, co panu mówiłam kiedyś o chłopcach. Że potrzebują ojca. Ale sytuacja nieco się zmieniła. Oni bardzo dojrzeli przez ten rok. Nadzwyczaj! I są wręcz przekonani, że to nad panem sprawowali opiekę…
    - Naprawdę? – Lidka nie wytrzymała.
    - Bezwzględnie! Kiedyś, wspólnie z doktorem Grzegorzem, rozmawialiśmy z nimi i sami mówili, że chcieliby, aby tatuś chodził już do pracy. Może nawet późno wracać, ale żeby był już zdrowy! Oni pana potrzebują, ale inaczej niż pan myśli. Nie wymagają stałej obecności. Ba! To jest zupełnie zbędne. To by była nadopiekuńczość! Oni chcą być z pana dumni i tego potrzebują! Bo mamy już nie mają, więc całe uczucia przelali właśnie na pana. Dlatego jestem pewna, że gdyby to ich zapytał pan o zdanie, na pewno by zachęcali do podjęcia wyzwania.

    Westchnąłem. Helena nie kłamała. Czułem, że chłopcy by się zgodzili. Ale przecież oni nie mają pojęcia, jak trudna jest ta praca. Więc ich zdanie nie może być decydujące. Czas było porozmawiać z Lidką.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  17. #37

    Domyślnie

    - A ty co powiesz? Tylko bez tych wszystkich okrągłych słów, które padały w salonie – poprosiłem. – Planujemy powiększenie rodziny i namawiając ciebie na przyjęcie propozycji, byłem przekonany, że będę ci pomagał ze wszystkich sił. A tu się wcale na to nie zanosi…
    - Tomek, mam wrażenie, że jesteś zbytnio przestraszony – odpowiedziała spokojnie. – Spróbuj jednak zauważyć, że tak naprawdę my się różnimy od tak zwanych przeciętnych ludzi. Chociażby o wiele większymi możliwościami zapewnienia sobie dodatkowych usług. Przecież ani ty, ani ja, sami nie gotujemy posiłków, prawda? A ludzie sami muszą sobie radzić ze wszystkim. Z pracą i dziećmi też, ze sprzątaniem i gotowaniem…

    - Skarbie, znam nasze możliwości finansowe.
    - Oprócz pieniędzy mamy coś jeszcze. Ty miałeś panią Helenę, ja mam rodziców, bo jestem jedynaczką. Obydwoje jeszcze w niezłej formie…
    - Ściągnięcie dodatkowej pomocy od zagranicznych krajanów, nie będzie żadnym problemem – dodała Helena. – Takiej, jaka będzie potrzebna. I męska, i kobieca. Chętnych jest dostatek.

    - Nie jestem pewna czy będzie to tak proste jak dotychczas – wtrąciła Lidka, ale zanim zdążyłem zareagować na te słowa, nieoczekiwanie zmieniła temat. – Tomek, powiedz mi kogo miałeś na myśli, kiedy mówiłeś o sprzedaży Limana?
    - Zielonika.
    - Rozmawiałeś już z nim?
    - Na taki temat nigdy.
    - Więc skąd ten pomysł?
    - Z przemyśleń – wyjaśniłem. – Dla niego ten hotel jest bardzo przydatny. A twój ośrodek to nie wiem komu, ale naprawdę uważam, że wyrosłaś już z organizowania ludziom wakacji.

    - Powiem ci prawdę – oznajmiła, kiwając głową. – Mnie to już dawno przychodziło do głowy, ale sentyment nie chciał opuścić, no i trochę się bałam. Jednak kiedy ty to powiedziałeś… – zrobiła pauzę, spoglądając mi w oczy – poczułam, że to jest właściwy krok. Chyba potrzebowałam takiego impulsu, jaki mi dzisiaj dałeś.
    - Ale miejscowych ludzi chyba nie zwolnisz? – Helena spoglądała na nią z niepokojem.
    - Nie. Tomek zaproponował żebym na razie przepisała swoje udziały na mamę, a sprzedaż to już zorganizujemy na spokojnie. Myślę, że Damian się tym zajmie? – spojrzała na mnie.

    Skinąłem głową.
    - Pewnie tak. Damian, albo ktoś od niego. Ale wracajmy do tematu, bo goście są sami. Więc waszym zdaniem, powinienem przyjąć tę ofertę?
    - Na pewno nie może pan odmawiać pod pretekstem konieczności sprawowania opieki nad dziećmi – Helena nie odpuszczała. – Ten problem da się rozwiązać inaczej.
    - Ja natomiast uważam, że pani premierowa ma rację – zauważyła Lidka. – Tobie jest potrzebny taki kołowrót, jaki ci oferują. Żebyś zmienił temat rozmyślań. Poza tym Anka tak samo miała rację – pokiwała głową. – Dorota na pewno by chciała, żebyś tę propozycję przyjął.
    - Tak powiedziała? – dociekała Helena.
    - Zasugerowała Tomkowi by sam pomyślał, jakie byłoby jej zdanie.

    Helena pokiwała głową w zadumaniu. – Dobrze myśli, będzie miała u mnie zasługę. Ja to potwierdzę, bo moim zdaniem Dorotka na pewno by pana zachęcała. I powiem panu jeszcze jedno. Jak rozmawiałam kiedyś z tymi aktorkami, które u nas były, to one powiedziały, że pan to ma potencjał prezydencki…
    - Co to za bajanie! – wtrąciłem, przerywając jej wywód.
    - To nie jest bajanie! – Lidka oznajmiła to głośno i zdecydowanie. – Ten termin ukuł jakiś dziennikarz i podsunął pomysł naszym posłom. A teraz żyje on już swoim życiem i najwyraźniej poszedł między strzechy. Zarząd partii zleca poufne badania opinii publicznej i chociaż wyników nie publikuje, to ja je znam. Gdybyś za dwa lata został naszym kandydatem na prezydenta, to masz wielkie szanse na zwycięstwo w wyborach już w pierwszej rundzie. Słyszałeś o tym?

    - Nie. Ale to są czcze spekulacje. I co, obecną nominacją chcą mnie sprowadzić na ziemię? Żebym w kraju narobił trochę bałaganu? Żeby ludzie się ode mnie odwrócili?
    - Nie sądzę. Inni nasi potencjalni kandydaci przegrywają z opozycją zdecydowanie, a obecny szef państwa nie może przecież już kandydować. Wpuszczanie ciebie w maliny oznaczałoby strzał w stopę. To im się zupełnie nie opłaca. Jest dokładnie na odwrót. Byłoby korzystnie dla partii, gdyby ten scenariusz został zrealizowany.
    - Nie boją się, że ich wygryzę? – uśmiechnąłem się krzywo. Ale Lidka kręciła głową.
    - Nie masz partyjnego aparatu do dyspozycji, więc partii nie przejmiesz. Tu są spokojni. Tomek! Oni to wszystko analizowali na zimno! Jeszcze przed wyborami! I nie kłamią, że zależy im na twojej zgodzie, naprawdę! Zostałeś przez media wykreowany na męczennika i już! Ludzie ci wierzą i uwierzą, dlatego dla każdej grupy, dla każdej organizacji, jesteś teraz bezcenny. Tym bardziej, że twój sprzeciw też byłby dla ludzi oczywistym wyznacznikiem. Musisz to brać pod uwagę.

    Umilkłem i na chwilę zapadła cisza. Niby rozumiałem co do mnie mówią, ale jakoś niewiele mnie te rewelacje podniecały. Tętno raczej mi nie wzrosło, emocji nadzwyczajnych nie odczuwałem. Byłem spokojny i opanowany. Pomyślałem o Dorotce i o tym, co mogłaby mi w takiej chwili powiedzieć…
    - Czyli, waszym zdaniem, powinien propozycję przyjąć, tak? Lidka, jakie jest twoje ostateczne zdanie?
    Tym razem skinęła głową.
    - Tak. Jestem za tym, abyś ją przyjął.
    - Pani Heleno? – spojrzałem w jej kierunku.
    - Dorotka by pana zachęcała, a więc i ja to zrobię.
    - Dobrze – westchnąłem, bo podjąłem decyzję. – Przyjmę propozycję, jeśli pani powie mi wszystko o Dorotce, czego dotąd nie wiem. Zgadza się pani?

    Helena pokręciła głową na różne strony. – Skoro pan musi… Proszę pytać.
    - Skąd Dorotka wiedziała, że zginie?
    Tym razem aż się żachnęła. – Nie wiedziała. Źle pan to rozumuje.
    - Ale wszystko przygotowała na swoją śmierć, chociażby testament i sprawy majątkowe.
    - Brała jedynie pod uwagę taką możliwość – Helena była nieugięta. – W sytuacji, kiedy jej decyzje zaczęły trafiać w pustkę, musiała się asekurować.
    - Ale dlaczego?
    - Taka była przepowiednia.
    - Czyja?

    - Mnicha, który leczył jej siniaki – wtrąciła Lidka. – I który dał jej perfumy. Opowiadałam ci o nim, jeszcze wtedy, kiedy się poznaliśmy…
    - O siniakach opowiadałaś, o perfumach też, ale nie o przepowiedni.
    - Ona była bardzo nieskładna i niezrozumiała – Helena odzyskała głos. – Po pierwsze, mówił to cudzoziemiec. Buddyjski mnich, który język polski znał słabo. Po drugie, jak każda przepowiednia, jego słowa wymagały interpretacji. Jakiej? Ano właśnie. W tym był problem. Można je było rozumieć różnie.
    - No dobrze, ale jak one brzmiały konkretnie? Dowiem się wreszcie?
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  18. #38

    Domyślnie

    - Panie Tomaszu, jutro! Naprawdę jutro! To dłuższa historia, a goście czekają – Helena spoglądała na mnie błagalnie. – Porozmawiamy jutro po śniadaniu. Powiem panu wszystko to, co sama wiem.
    - Dobrze, wierzę pani – westchnąłem. – Czyli co, idziemy?
    - Ja idę z wami – zażądała Helena. – I pierwsza zabiorę głos.
    - Mówiłem, że to pani w tym domu rządzi, ale mi nie wierzyli – mruknąłem, jednak one tylko się uśmiechnęły. – Chwileczkę! – zastopowałem je, bo już się podniosły. – Potrzebuję duży kieliszek czegoś mocniejszego. A wy jak chcecie.
    - Przecież barek ma pan pełny, a chłodziarka sprawna… – Helena wzruszyła tylko ramionami.

    Salon zamilkł na nasz widok. I zanim zdążyliśmy zająć miejsca oraz uzasadnić obecność Heleny, ona sama, zgodnie z zapowiedzią, zatroszczyła się o to.
    - Chciałam państwu oznajmić, że przekaz pana Tomasza o konieczności sprawowania osobistej opieki nad dziećmi właśnie upadł. Rozważaliśmy różne za i przeciw, mierzyliśmy siły na zamiary, a w efekcie uzyskaliśmy niemal pewność, że pan Tomasz, dniem, nie jest dzieciom niezbędny. One są wtedy w szkole. A pan Tomasz, gdyby podjął się jakichś zadań, przecież na wieczór by wracał. Prawda? – spojrzała na mnie.
    - Pytanie niemal jak do menela – skomentowałem luźno, bo ta kwiecista tyrada nieco mnie rozdrażniła. Ale gości rozbawiła i na chwilę rozluźniła atmosferę.

    Byłem w tej chwili niesamowicie skupiony gdyż rozumiałem, że jest to chwila, która decyduje o tym co będę mógł, a czego już nie dosięgnę. Póki nie wyrażę zgody, to ja będę miał przewagę. Natomiast kiedy klamka zapadnie, na stawianie warunków będzie za późno.
    - Oj tam, oj tam, przybliżam jedynie pańską przyszłą sytuację codzienną – Helena w odpowiedzi bez najmniejszego zażenowania obdarzała wszystkich swoim uśmiechem. – A teraz oddaję panu głos.
    - Dziękuję serdecznie! – oddałem jej uśmiech i obrzuciłem wzrokiem gości. Miałem wrażenie, że spoglądają na mnie z sympatią.
    Spożyty kieliszek żubrówki wlał mi do żył sporo adrenaliny, lub czegoś podobnego i zachęcony takim wrażeniem, poczułem się gotowy do rozmowy.

    - Jak państwo pewnie zauważyli, naszych rodzinnych problemów nie da się rozwiązywać bez udziału pani Heleny…
    - Znam to od dawna – zaśmiała się Anna, kiwając głową najpierw w moim kierunku, a potem w stronę Lidki.
    - A ja przyznam, że wygląda to dość ciekawie i niecodziennie – uśmiechnął się premier.
    - Prawda wygląda tak, że obcowanie z panią Heleną zapobiegało naszemu odlotowi od rzeczywistości – wyjaśniłem. – Mam teraz na myśli zarówno mnie, jak i Dorotkę, oraz jej pieniądze. One mogły nam przewrócić w głowach, na szczęście pani Helena do tego nie dopuściła. I wierzę, że dzięki pani obecności, również obydwoje z Lidką nigdzie nie odlecimy.
    - Oj, proszę przestać! – zaprotestowała. – Zacznę się rumienić…
    Śmiechy przerwały moją wypowiedź, ale na krótko.

    - Wracając natomiast do kwestii zasadniczej, czyli przed przyjęciem propozycji, chciałbym od państwa uzyskać wcześniej odpowiedź na kilka pytań, które z mojego punktu widzenia wydają się warunkować zgodę. Chociaż niczego tu nie przesądzam, ani żadnych warunków nie stawiam na ostrzu noża. Muszę tylko wiedzieć, w jakich realiach będę mógł się poruszać.
    - Proszę pytać! – zadeklarował premier. – Na ile będę mógł, na tyle odpowiem.
    - Wspominał pan premier o moich ewentualnych uprawnieniach w doborze kadr. Czy obejmują możliwość wznowienia służby czynnej dla funkcjonariuszy w stanie spoczynku?

    - Kogo masz na myśli? – wtrącił Jurek.
    - Pytam ogólnie.
    - Więc odpowiadam ogólnie. To zależy.
    - Od czego?
    - Od tego, kogo to dotyczy. Tomek! Ja ciebie doskonale rozumiem. Ale nie mogę się zgodzić na wszystko z góry. To jest podobnie, jak z twoją i nie tylko twoją perspektywę działania. Możesz sobie ustalać co tylko zamarzysz, ale i tak musisz na to uzyskać akceptację rządu i sejmu. Przecież wiesz, ciebie nie muszę tego uczyć.

    - Wiem i nie musisz. Ale skoro masz być szefem służb, to powinieneś wiedzieć, że krąg moich znajomych, który biorę pod uwagę, jest dość ograniczony. A ponieważ tym ludziom ufam, to ich potrzebuję, aby móc cokolwiek zrobić. Bo na kim mam się opierać? Na partyjnych działaczach? Nie da rady. Jeśli mam stworzyć resort, to potrzebuję naprawdę nietuzinkowych rozwiązań. Podobnych do tych, jakie tworzyłem w resorcie rozwoju.
    - Przecież możesz sobie zabrać z resortu rozwoju swój stary fraucymer – wtrąciła Anna. – Też mamy z Lidką grono swoich współpracowników wyborczych, którzy tak samo będą świetnymi pracownikami.

    Pokręciłem głową przecząco.
    - Aniu, to nie tak.
    - Czemu nie tak?
    - Jakby ci to powiedzieć… Ja inaczej widzę pracę tego resortu. Ten fraucymer, jak byłaś uprzejma nazwać, trzeba by podzielić na bardziej sprofesjonalizowane zespoły do spraw obsługi zadań ministra. Tych problemów będzie zbyt dużo i będą zbyt rozległe, aby można je obsługiwać entuzjazmem. Tak się nie da!
    - To prawda, ale ty ten zespół nieźle wyszkoliłeś w różnych zadaniach.
    - Dlatego miałbym zamiar wziąć tylko jego część, żeby Lidka nie weszła w pustkę. A teraz pytanie do ciebie. Dasz mi do resortu Beatkę?
    - Nie ma mowy! – zawołała w odpowiedzi. – Skąd masz takie pomysły?
    W odpowiedzi jedynie westchnąłem.

    - Kim jest Beatka? – cicho zapytała premiera pani Agnieszka. Anna usłyszała.
    - Chodzi o moją córkę – głośno westchnęła. – Nosi inne nazwisko, ale wszyscy ciekawscy i tak wszystko wiedzą. Pracowała z Tomkiem w banku Solution Poland S.A., a potem zajęła jego miejsce, kiedy Tomek przyszedł do mnie, do resortu rozwoju.
    - Czego się boisz?
    - Tomek, nie! Ja cię proszę!
    - Dobrze. W takim razie niezbędna będzie mi Kinga i ją będę chciał zabrać.

    - Kinga jest w ciąży i to dość zaawansowanej – oświeciła mnie Lidka. – Powiedziałabym, że to około szósty miesiąc.
    - O, kurczę… Ale to tym bardziej… Lidka, będziesz potrzebowała nowej szefowej personelu wg prawideł administracji amerykańskiego prezydenta…
    - Pan takie zasady stosował? – zapytała zdziwiona premierowa.
    - Może nie dokładnie takie, ale próbowałem. One nie są głupie! – wyjaśniłem. – Kinga w ciąży… – myślałem głośno. – To może i dobrze. Pomoże mi zrobić przetasowania… Panie premierze, czy taką młodą dziewczynę mianowałby pan podsekretarzem stanu?
    - Na pana wniosek to zrobię – zapewnił. – Ale żeby taka nominacja miała sens, musi jeszcze uzyskać certyfikat dostępu, a to już nie ode mnie zależy.
    Spojrzałem w stronę nowego, przyszłego szefa służb.
    - Jurek, ty teraz będziesz rozdawał certyfikaty, prawda?

    - Widzę, że zdrowie ci wraca i zaczynasz być dowcipny – skrzywił się nieznacznie. – To dobrze świadczy o twoich możliwościach, ale nie przeginaj. Dla twoich ludzi nie przewiduję ulg.
    - No to musisz zrewidować swoje twarde postanowienia – wypaliłem.
    - W jakim sensie?
    - Ja zaakceptowałem twojego kandydata w resorcie, a ty zgodzisz się na przywrócenie moich ludzi do służby.
    - Kogo? Nazwiska proszę.
    - Paweł Dedejko, oraz Zbyszek Rybacki.
    Premier westchnął bardzo głośno.
    - Kurwa, może jeszcze Agatkę Romaniuk zechcesz powołać na stanowisko swojego rzecznika? – pieprznął Jurek i w tym momencie kurtyna opadła.
    - Dobry jesteś, nadajesz się na szefa służb – przyznałem z ukłonem w jego stronę. – Odgadłeś mój warunek! Taki on i jest! Sami mówiliście, że będę miał swobodę doboru współpracowników.
    navigare necesse est, vivere non est necesse

  19. #39

    Domyślnie

    - Panie Tomaszu… – zaczął premier, ale przez jakiś czas międlił w myśli słowa i wszyscy czekali co w końcu powie. – A gdyby tak zaczął pan już teraz grać z nami w jednej drużynie? Co pan o tym myśli?
    - Nie, szefie, Tomek co innego ma na myśli – odpowiedział Jurek, machając rękami.
    - Masz rację – wtrąciłem. – Przecież wejście do rządu oznacza akceptację rządowej polityki, dla mnie nie podlega to dyskusji.
    - Ale ty usiłujesz sobie wykroić z rządu takie udzielne księstwo…

    - Stop! – zawołałem. – Jurek, do cholery! Albo obdarzacie mnie odrobiną zaufania, albo nie. Nie piszę się więcej na takie rozmowy, jakie prowadziliśmy z Anną po powrocie z Kopenhagi. Albo będę miał moc sprawczą, albo szkoda mojego czasu. Jedno mogę wam obiecać i w zasadzie przyrzec. Jeśli zostanę członkiem rządu, to nigdy nie będę się wypowiadał krytycznie o pracy innych resortów i rządu jako całości. Będę lojalnym członkiem drużyny, chociaż nie chcę, aby ktoś mnie naciskał na akces do partii. Jestem już na to za stary. Dlatego członkostwo w partii pozostawiam Lidce, ona będzie reprezentowała nas obydwoje.
    - Nie pytałeś czy się zgodzę – wtrąciła Lidka.
    - Owszem, ale mam nadzieję, że tak będzie. Ba! Jestem o tym przekonany. Dlatego zostawmy temat, inne są ważniejsze. Otóż będę potrzebował… chyba z Kancelarii pana premiera…

    - Zostaw teraz te szczegóły! – przerwała mi Anna. – Jeszcze nie wyraziłeś zgody, a już wchodzisz w sprawy techniczne. Spokojnie! Dostaniesz to co będzie możliwe, gdyż wszyscy jesteśmy zainteresowani powodzeniem twojej misji, jeśli ją podejmujesz. To są zbyt ważne sprawy, żeby ktokolwiek miał cię zbywać. A teraz podejmij decyzję.
    - Decyzja jest na tak. Podejmę się tego zadania.

    Premier wstał z fotela i zrobił krok w moją stronę, więc i ja musiałem wstać.
    - Dziękuję panu i gratuluję! – uścisnął mi dłoń. – To jest ważny dzień i ważny wieczór! Nasze plany i zamierzenia zaczynają się zazębiać i materializować. Ze swojej strony potwierdzam, że będziemy robić wszystko aby ułatwić panu pracę i maksymalnie skrócić okres organizacyjny. Żeby resort pod pana kierownictwem jak najwcześniej zajął się kwestiami merytorycznymi.
    - Dziękuję, panie premierze i cieszę się, że mamy zbieżne poglądy w tej kwestii – uśmiechnąłem się do niego.

    W międzyczasie podeszła Anna i też złożyła mi gratulacje, a po niej reszta zgromadzonych, pani Heleny nie wyłączając.
    Ostatnią osobą była Lidka, która po prostu przytuliła się do mnie.
    - Wpadliśmy obydwoje – uśmiechnęła się. – Jak dwie śliwki…
    - Będę sypiał z panią minister, no, no… – odpowiedziałem jej do ucha przekornie.
    - Później sobie pogruchacie – Jurek wyraźnie się niecierpliwił. – Będzie jakiś szampan?
    - Oczywiście! – odparłem i rozejrzałem się za panią Heleną, ale niepotrzebnie, bo szampan już docierał do stołu.

    Zanim na dobre ochłonęliśmy po toaście, odezwał się Jurek.
    - Niestety, szanowni państwo. Zwracam się teraz do obydwojga nowych, przyszłych ministrów. W tej beczce miodu jest łyżka dziegciu i z przykrością muszę wam zakomunikować, że nie da się jej usunąć.
    Lidka skrzywiła się, uważnie wsłuchana w jego słowa.
    - O czym pan teraz mówi?
    - O tym, że w związku z waszym spodziewanym wejściem w skład rady ministrów, obydwoje, już od jutra, zostajecie objęci całodobową ochroną Biura Ochrony Rządu. Przy czym odmowa nie wchodzi w grę.

    - Co??? – zawołałem. – Nie przesadzasz aby?
    Premier pokręcił głową.
    - Nie! Pani Lidio, panie Tomaszu, nie ma takiej możliwości! Chociaż od jutra będzie to zapewne tylko policja, kierowana przez naszego człowieka. Jednak już w poniedziałek poznacie państwo oficerów, którzy będą za ten temat odpowiadać i dograją z wami szczegóły, gdyż ochronie będą podlegały również państwa dzieci. Podobne zalecenia dostaliśmy też poufnie od strony amerykańskiej, dlatego nie możemy od nich odstąpić.
    - Gdybym wcześniej o tym wiedział… – westchnąłem, kręcąc głową.
    - Nie opowiadaj! – Jurek bezceremonialnie mi przerwał. – Ania też się początkowo krzywiła, ale daje radę, prawda?
    - Da się wytrzymać – potwierdziła. – Tomek… – westchnęła. – Uwierz mi, to konieczność. Pogadamy o tym innym razem, na razie przyjmij taki fakt do wiadomości.
    - Przyjmuję, bo co innego mam zrobić? – wzruszyłem ramionami. – Problem jednak w tym, że na razie nie podjęliśmy jeszcze decyzji odnośnie maluchów Lidki.

    - A w czym macie państwo problem? – zainteresował się premier.
    - Tomek proponuje, aby zaczęły uczęszczać do szkoły amerykańskiej – wyjaśniła.
    - I co, nie przyjmą ich?
    - Nie o to chodzi – zamachałem rękami. – One nie znają języka angielskiego na takim poziomie, żeby z marszu uczestniczyć w zajęciach. Musimy najpierw porozmawiać z wychowawcami i dyrekcją. Pomogą nam, jednak czy to będzie od razu, czy nieco później, tego jeszcze nie wiemy.
    - To jest pięć i siedem lat – tłumaczyła Lidka. – Dzieci na razie chodzą do szkoły polskiej…

    - Musicie państwo załatwić ten temat jak najwcześniej – ton premiera nie pozostawiał wątpliwości. Nie chciał już komplikacji. – W ogóle, to jutro w godzinach porannych chciałbym aby pan Tomasz spotkał się z moim sekretarzem…
    - To będzie bardzo trudne – wpadłem mu w słowo i nie dałem dojść do słowa. – Wręcz niemożliwe. Niedaleko stąd mam dzieci, które jeszcze nie wiedzą, że tatuś chce zamieszkać z ciocią – spojrzałem na Lidkę. – To samo jest u Lidki. Więc najpierw musimy doprowadzić do ładu sprawy rodzinne, a dopiero potem myśleć o zadaniach na przyszłość.

    - No to macie na to dwa dni, sobotę i niedzielę – do rozmowy dołączył Jurek. – Spotkanie z sekretarzem, o którym wspomina szef, to tylko w kwestiach technicznych, czyli nawiązania i utrzymania niezawodnej łączności z wami. Tak samo będzie wyglądało spotkanie z oficerem, którego do was oddeleguję. Dużo czasu wam nie zabiorą, a pewne sprawy organizacyjne muszą się dziać już od teraz zaraz.
    - No dobrze, niech będzie – zrezygnowałem z dalszej dyskusji.
    - Spokojnie, nie zamęczymy was.
    - Całe szczęście, bo wrażeń dzisiaj mam co niemiara…
    - My też, nie przejmuj się – uśmiechnął się wyrozumiale. – I daj jakiejś wódki, bo wzmocnienie nam się przyda.

    Jeszcze przez ponad godzinę rozmawialiśmy o różnych sprawach, związanych z naszą przyszłą pracą, a ja przy okazji przechodziłem przyspieszony kurs zapoznawania się z bieżącą sytuację polityczną, ekonomiczno – gospodarczą i społeczną w naszym kraju. Przy czym dostawałem te informacje z pierwszej ręki. I debatowalibyśmy jeszcze dłużej, ale kiedy minęła północ, pani Agnieszka najpierw delikatnie i dyskretnie, a później już stanowczo poprosiła premiera o udanie się na spoczynek.

    Pobudzony nieco alkoholem, w pierwszej chwili miałem zamiar protestować, że jeszcze tyle tematów pozostało do omówienia, ale szybko się zreflektowałem. Przecież jutro też jest dzień, a spraw do załatwienia będzie masa. Trzeba było odpocząć. Rozprowadziliśmy więc gości po ich pokojach i na koniec sami powędrowaliśmy do naszej, wydzielonej enklawy, pozostawiając w salonie jedynie Helenę.

    W sypialni przeżyłem zaskoczenie. Znużenie bogatym w wydarzenia dniem dało o sobie znać i zachowywałem się dość pasywnie, jednak Lidka miała inny pomysł na zakończenie dnia. Wprawdzie zapowiedziała, że to w drodze wyjątku, ale obsłużyła mnie doskonale i do końca. A potem okazało się, że sen nam gdzieś odleciał. Leżałem na wznak, z Lidką przytuloną do boku, gładziłem dłonią jej nagie biodro i rozmyślałem o przebiegu ostatniego dnia. Więcej się w nim wydarzyło, niż przez wszystkie miesiące od początku roku.

    - Co się tak rozgadałeś? – ironicznie naruszyła ciszę. Przycisnąłem ją mocniej do siebie.
    - Nie wiem czy się nie obrazisz, bo przed chwilą kochałem się z tobą, ale teraz nie myślę o tobie, lecz o Niej…
    - Nie obrażam się, rozumiem. Tak zresztą przypuszczałam.
    Odwróciłem się na bok, rozchyliłem jej kolana, wsunąłem się między nogi i przylgnąłem do całego ciała.
    - Tak sobie myślę… że Dorotka nawet ciebie mi dała. Nie tylko pieniądze i pozycję. Od samego początku, każdy jej krok, każdy postępek, był przybliżeniem naszego związku…

    - Jak to rozumiesz?
    - Zwyczajnie. Przecież poznaliśmy się dzięki Dorotce, prawda? Potem mieliśmy możliwość poznawania się bliżej, bez tego obciążenia, które miewają na przykład zakochani. Nam spojrzenia na siebie nic nie zaślepiało. Dlatego wiesz dokładnie jaki ja jestem, a ja wiem jaką jesteś ty. I nie miałem wahania, kiedy w głowie powstała pierwsza myśl, żeby ci się oświadczyć. Wiem, że zrobiłem dobry wybór. Dorotka by tego chciała.
    - Nie zamęczaj się – pogładziła mnie po głowie i pocałowała. – Masz rację, że znamy się doskonale. I wierzę, że czeka mnie trochę bardziej stabilne życie niż dotychczas.
    - Ale nie masz na myśli pracy? – zażartowałem.
    Wyczuła żart i roześmiała się. – Nie, ale wiesz co? Jakoś jestem spokojna, kiedy o tym myślę. Fakt, że Anka urabiała mnie już przez jakiś czas, bym weszła w skład rządu, ale nie widziałam możliwości. A teraz nagle wszystko stało się proste…

    - A kto wpadł na pomysł, żeby mnie wrobić w ten resort?
    - To też jest pomysł Anki. Od dawna, jeszcze przed wyborami nakręcała premiera i resztę władz partii, żeby właśnie ciebie w to zaangażować. I wykorzystać to ogromne poparcie sondażowe, jakie masz w społeczeństwie. Miałeś i masz w niej lobbystkę nie z tej ziemi. Urobiła niemal wszystkich.
    - Dziwne… Kiedy jej dzisiaj powiedziałem, że jesteśmy razem, nie zauważyłem niechęci do mnie. Przeciwnie, oznajmiła, że też nie jest sama. I że z nim sypia…
    - Nie tak całkiem – Lidka zaprotestowała. – To bardziej teoria niż praktyka. Ale nich jej będzie. W każdym razie na ciebie polować nie ma zamiaru.
    - Wiem. Kiedy wiosną przyszła do mnie, jeszcze przed nominacją Jachimiaka, nie było żadnej chwili, która mogłaby coś takiego sugerować. Z mojej strony zresztą też. W ogóle, ten czas do dzisiaj, u mnie był zupełnie pozbawiony seksu i nawet myśli o nim. Z jednym wyjątkiem.
    - O! Na kogo miałeś ochotę?
    navigare necesse est, vivere non est necesse

Strona 2 z 2

Tagi dla tego tematu

Zwiń / Rozwiń Uprawnienia

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •  
  • BB Code jest aktywny(e)
  • Emotikonyaktywny(e)
  • [IMG] kod jest aktywny(e)
  • [VIDEO] code is aktywny(e)
  • HTML kod jest wyłączony