szybko się uczy, co upewniało je, że ich tradycyjne metody wspaniale działają na niegrzeczne wychowanki. Na szczęście nigdy nie domyśliły się, jak było naprawdę.
W pewnym momencie Joanna sama zaczęła podejrzewać się o lekkie szaleństwo i obawiać swoich myśli, które dzięki niezawodnym metodom wychowawczym sióstr nauczyła się tak doskonale ukrywać przed całym światem jeszcze zanim poszła do szkoły. Wreszcie po kilku latach znalazła wyjaśnienie. Kiedy zdała do czwartej klasy, uzyskała dostęp do kolejnego poziomu książek dla dziewczynek. Mogła wypożyczać w bibliotece szkolnej oraz brać z półki w domu tomiki o purpurowych jak jej nowy fartuszek okładkach, zawierające opowiastki odpowiednie dla dziewczynek w jej wieku. I właśnie jedna z negatywnych bohaterek którejś książki była obdarzona czymś, co nazywało się „bujną wyobraźnią”. Ta cecha sprawiała, że owa dziewczynka często zastygała w bezruchu pogrążona we własnych głupich myślach, uśmiechała się do siebie albo smuciła bez powodu. „Bujna wyobraźnia” niszczyła ją, sprawiała, że nie miała koleżanek i źle się uczyła. Wprawdzie czytała najlepiej z całej klasy, ale w tym, co naprawdę ważne, była bardzo słaba. Paskudna przypadłość często przeszkadzała nawet w modlitwie, odciągając myśli nieszczęsnego dziecka od tego, czym powinny były być zajęte. Na całe szczęście owa dziewczynka spotkała na swej drodze wspaniałą katechetkę, która rozpoznała jej problem i nakłaniając do regularnej modlitwy wyleczyła z wstydliwej choroby ducha. Od chwili przeczytania tego opowiadania Joanna narzuciła sobie dyscyplinę – za każdym razem, gdy jej własna „bujna wyobraźnia” zaatakowała ją, chwytała książeczkę do nabożeństwa, otwierała ją na przypadkowej stronie i czytała przez pół godziny starając się ze wszystkich sił skupiać uwagę na modlitwie. Pomogło. Ataki „bujnej wyobraźni” zdarzały się coraz rzadziej i coraz łatwiej mogła je przerywać. Wtedy jednak poczuła, że czegoś jej brakuje, życie stało się nudne. Znowu zaczęła pozwalać sobie na bezproduktywne rozmyślania i wymyślanie zabawnych historyjek, ale dzięki treningowi umiała to doskonale ukrywać. Nikt by się nie domyślił, że ta wpatrzona w karty podręcznika pilna uczennica już dawno przeczytała cały tekst, a teraz wcale nie słucha dukania koleżanki, tylko wędruje myślami gdzieś daleko, zupełnie gdzie indziej niż powinna. Wprawdzie bohaterem jej własnych opowieści początkowo często był Ukochany Przywódca, którego ona sama spotykała jako swojego rówieśnika i prowadziła z nim długie mądre rozmowy, ale jej wyobraźnia szybko znudziła się tym i stworzyła zupełnie nowych bohaterów i nowe historie. Nawet pewnego razu pomyślała, że mogłaby kiedyś pisać opowiadania dla dziewczynek, ale wtedy sprawdziła, że nazwiska autorów na okładkach wszystkich książek należą wyłącznie do mężczyzn. Widocznie jednak kobiety nie potrafią pisać – pomyślała i zrezygnowała z marzeń o byciu pisarzem. Doskonaliła natomiast warsztat aktorski i doszła do takiej wprawy, że w szkole nikt nawet nie podejrzewał, jak dziwnymi drogami wędrują myśli tej grzecznej i spokojnej dziewczynki, która nie wyróżniała się pod żadnym względem.
Podniosła wzrok na tabliczkę nad wejściem. Gdyby nie wiedziała, co tam jest napisane, nie odgadłaby, jaka treść ukryła się pod grubą warstwą pyłu. „Miejskie liceum żeńskie” – głosił napis na normalnie czerwonej prostokątnej blasze. Ponad nią wisiał pokaźnych rozmiarów krzyż. Również szary.
Dziewczyny uznały wreszcie, że zostawiły na wycieraczce tyle kurzu, ile tylko mogły, więc otworzyły drzwi i weszły do budynku. Podmuch wiatru, który wdarł się za nimi, zakręcił piachem tworząc niewielki wir pośrodku wiatrołapu. Zamknęły starannie drzwi za sobą, zanim otworzyły kolejne i weszły na szkolny korytarz. Gmach liceum żeńskiego był znacznie starszy niż budynek szkoły podstawowej dla dziewcząt i nie miał osobnego wejścia dla uczennic wiodącego z zewnątrz prosto do szatni. Dopiero za drzwiami skręciły w lewo, pozdrowiły woźną, panią Aleksandrę, i pod jej karcącym, zawsze surowym spojrzeniem zeszły po schodach do piwnicy, w której urządzono niewielką szatnię. Zamiast boksów z siatki oznaczonych tabliczkami z numerami klas były tu zwykłe wieszaki. Dziewczęta rozpoczynające naukę w liceum traktowały to jako dowód zaufania do nich i aby go nie nadużyć zawsze pilnowały tego, by powiesić ubrania na swoich miejscach. Drugoklasistki wskazywały te miejsca pierwszakom we wrześniu. Otrzepywanie płaszczy, szalików i chustek znowu wywołało kłęby kurzu. Powiesiwszy ubrania na właściwych wieszakach chwyciły za mopy stojące w kącie, zamoczyły