My od września próbujemy sprzedać kawalerkę.
Na początku daliśmy zaporową cenę licząc na jakiegoś zdesperowanego studenta z zasobnym portfelem rodziców
, po 2 tyg.obniżyliśmy, teraz od soboty mamy znowu niższą cenę - tym razem naprawdę okazyjną. Walą drzwiami i oknami, zarówno ci gotówkowi jak i kredytowi. Dziś oglądało 6 osób, wczoraj 4, mamy pierwsze oferty kupna tyle że...ci gotówkowi chcą, abyśmy obniżyli cenę o kolejne 20 tys!
I tak sobie myślę, że jednak na głowę upadli. Ci kredytowi z kolei chętnie by kupili bez targowania, ale czy dostaną kredyt..?
I teraz kompletnie nie wiem co robić.
Sprzedać "gotówkowemu" o wiele taniej, niż byśmy dostali pół roku temu..? Jak słyszę tak śmiesznie niskie propozycje, to mam ochotę wrzasnąć "Paaaaszoł wooon!". A z drugiej strony mam przed oczami wizję niesprzedanego mieszkania, brak kasy na rozpoczęcie budowy i co, kredyt? Kiedy kredyty takie drogie?
Zostaje jeszcze opcja "kredytowiec" - trzymam nerwy na wodzy, a nóż widelec jednak dostanie pożyczkę i wszyscy wtedy będą szczęśliwi. Ale to czekanie mnie nerwowo wykończy.
Uff, wyżaliłam się, już mi lepiej.