Już nie wiem co z tym zrobić to się uzewnętrznię tutaj. Mi pomysłów brak, może Wy coś doradzicie. Dylemat jest krótki: co do cholery zrobić ? ....ale sprawa bardziej złożona:
Jest nas 2+2 (30 i 32 +7 i 3) mieszkamy w mieście w wynajmowanym mieszkaniu. Mamy działkę (3000m) w "rodzinnej" wiosce (ok 50 km od obecnego miejsca zamieszkania). Mąż pracuje (stabilnie) ja zaczęłam prowadzić działalność (idzie w kratkę). 1 dziecko chodzi do szkoły integracyjnej (niepełnospr.) drugie siedzi z babcią w domu (czeka na przedszkole). Od 6 lat mieszkamy razem, wynajmując mieszkanie blisko szkoły dziecka i blisko babci. Co weekend, wakacje, wolne, święta i urlopy jeździmy na działkę. Działka za płotem to teściowie, dwa płoty dalej moja babcia, trzy płoty dalej w chrzestny w nowo wybudowanym domu- okolica znajoma w większości rodzina lub 7 woda po kisielu. Maż się tam wychował. Nie ukrywamy, że jesteśmy "wieśniakami" lubimy siedzieć na wsi ( ja lubię"ryć"w ogrodzie - uspokaja mnie to, mąż też lubi wioskę.
Dylemat polega na możliwości wybudowania na działce domu. I tu zaczynają się schody. Jaki to ma być dom? Na stałe z opcją przeprowadzka na wieś? (50 km do 100 tys.miasta , 30km do Kołobrzegu) podstawówka we wsi gimnazjum,ośrodek zdrowia w gminie (5km). Może jednak miasto, a na ziemi domek letniskowy ? I problem jest w tym, że mąż zmienia ciągle zdanie. Na początku roku zdecydował, że budujemy - zaczęliśmy załatwiać papiery, kupiliśmy projekt. W zeszłym tygodniu opamiętanie- dom za duży za drogi i w ogóle. Projekt odesłany z powrotem. Spodobała mu się inna koncepcja, która chodziła za nim od dłuższego czasu ale jakoś tak nieśmiało. Mi tez się spodobała tym bardziej, że mniejsza i tańsza. Rano znowu zmiana zdania- a po co taki docelowy dom , możne lepiej mały i tani-żeby było gdzie pojechać, w razie "W" mieć gdzie mieszkać ale nie zabić się kredytem. Co ja mam zrobić? Nie umiem mu doradzić ani pomóc, bo moje argumenty docierają do niego z opóźnieniem (jakieś 2 tygodnie) i kiedy on już podejmie decyzję a ja zdążę ja najpierw ocenić a potem przyjąć to on moje argumenty ( te oceniające) jakby zauważa po podjęciu decyzji,kiedy ja już ją przyjęłam i zaczynam wdrażać . Masakra.
Dom docelowy to konieczność wzięcia kredytu. Nie uśmiecha mi się ale z drugiej strony nie my jedni bierzemy. Jak nie będziemy budować docelowego to i tak przecież gdzieś musimy mieszkać . W wynajętym ja już mam dość A kupno mieszkania i budowa domu to dla mnie hard core i nas nie stać wg. mnie (chyba że malutki domeczek i malutkie mieszkanko . Przez długi czas starałam się być racjonalna ( mamy za sobą nieudaną próbę kupna mieszkania - wtopiliśmy dużo pieniędzy i jeszcze więcej nerwów a skończyło się fiaskiem) dlatego o ewentualnym domu myślałam na zasadzie fajnie by było ale czy nas stać. Lepiej mały na swoje siły jak będzie źle to nie będzie dramatu, jak będzie dobrze to się rozbuduje niż wielki który jak będzie źle to co? Bankowi oddać? Rodzinną ziemię? Nieskończony ma straszyć a my nad nim płakać? no jak będzie dobrze to się zbuduje ale wtedy to już na amen na wioskę idziemy mieszkać. Mi jest to bez różnicy gdzie będziemy mieszać, ważne, że razem. Rozumiem, że mój mąż ma takie same wątpliwości jak ja i obawy i chciałabym mu pomóc podjąć decyzję ale nie wiem jak. Gdybym miała pewność, że moja praca będzie stabilna to może łatwiej zdecydowałabym się na ryzyko. Ale na razie tak nie jest. Z drugiej strony to niezdecydowanie jest straszne bo jak tu plany życiowe mieć? Zmiana miejsca zamieszkania to i zmiana pracy i szkoły dla dziecka itd. i trzeba to przemyśleć. z drugiej strony inwestować w pracę w mieście a potem to zostawić? i zaczynać od zera? AAAAAA................ZARAZ ZGŁUPIEJĘ!