popracowałam wczoraj trochę w ogródku. w zasadzie robię to za każdym razem, kiedy jestem na działce.
nie potrafię sobie odmówić przyjemności dłubania w ziemi.
jakby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że pracę w ogródku nazwę przyjemnością, to zastanowiłabym się, czy ma równo pod sufitem.
no ale cóż, podobno na starość jakoś tak ciągnie w kierunku piachu. a co tam.

no więc posiałam resztę warzyw i ziół. część została wysiana już jakiś czas temu.
posadziłam też flance czosnku.

rzodkiewka, szpinak, szczypiorek koperek już pięknie wylazły z ziemi.


nacieszyłam się kwiatkami, tymi które kwitną, i tymi które dopiero wylazły na wierzch.
moje tulipanki


kamasja (wsadziłam kilka, ale tylko jedna na razie ma pąk)


i znów zakwitły poziomki (wywaliłam je w trawę, bo w zeszłym roku opanowały cały warzywnik)


po za tym kwitną moje dwie jabłonki. wiem, że niekoniecznie oznacza to, iż będą z tych kwiatków jabłka, ale i tak się cieszę.
cieszy mnie wszystko, co rośnie, kwitnie, i że jest tego coraz więcej.
nie mogę się doczekać, kiedy to wszystko będę przenosić na swoje docelowe miejsca, bliżej domu.

no dobra, bo się rozpisałam, jak nie ja.
napiszę tylko, że od świtu chłopaki na budowie i może powiem łał, jak tam pojadę.
ale najpierw muszę zmajstrować jakiś obiad, żeby im zawieźć.
dlatego pożegnam się już i do zaniedługo.

pozdrawiam, jeśli ktoś to czyta.