dostępne w wersji mobilnej muratordom.pl na Facebooku muratordom.pl na Google+
View RSS Feed

Dom w Lesie

Dom w Lesie

Oceń ten wpis
Trzynastka jest pechowa! A w piątek trzynastego, to już jest zupełnie przerąbane!
Wiadomo o tym tak mniej więcej od czasu smutnego końca zakonu Templariuszy a i na przestrzeni dziejów wielokrotnie było potwierdzane, żeby wspomnieć jedynie Ala Capone, czy Apollo 13, który nie tylko na księżyc nie dotarł, ale i na ziemię ledwo wrócił, m.in. dzięki skarpetce i rolce taśmy klejącej.

Do tego wszystkiego dodać jeszcze należy, że takie piątki trzynastego lubią działać z poślizgiem...
Tak też było i u mnie. Sam piątek trzynastego upłynął wręcz wzorcowo (choć mało budowlanie, więc nie wnikam w szczegóły), dziś natomiast... Zgrrrroza!

Zaczęło się niewinnie: miłe przedbudowlane zakupy w moim ulubionym sklepie na literę "C", na budowie planowałem sobie na dziś, że szybciutko pomaluję swój warsztat podkładówką, ze dwie godziny przeschnie, to machnę sufit białą i ściany docelowym kolorkiem, a jak zdążę, to jeszcze przy racku sobie podłubię...

Echhh....

W sumie skleroza, bo po wykańczaniu obecnego mieszkania (fakt, to już dziesięć lat...) powinienem pamiętać, jak to z tym malowaniem jest, że to wbrew pozorom jest ciężka i męcząca praca fizyczna. Czy można mieć po malowaniu zakwasy? Oooo... o! (o jak mnie w krzyżu łupnęło...)
W każdym razie zacząłem malować z mozołem, jak mi ręce od malowania sufitu odpadały, przerzucałem się na ścianę, jak przy ścianie "odpocząłem", z powrotem sufit i akurat cała dzisiejsza dniówka:starczyła na samą podkładówkę. A ja w tej chwili rąk nie czuję...



Możebym i zrobił więcej (i wtedy ręce by mi już odpadły od tych kołków, na których się obracają, z całą pewnością), gdyby właśnie nie ten piątek trzynastego. Działający z poślizgiem na sobotę...

Zaczęło się od zamiatania śmieci z podłogi. Uzbierała się tego zgrabna góra, która sobie podmiotłem na środku warsztatu i poszedłem po szuflę. Wróciwszy, stanąłem w drzwiach i usłyszałem:
- Tata, ja tez zamiatam - szczęśliwy Wyjątek zamiatał co sił w łapkach, roznosząc całą moją górkę po znacznej części podłogi. Co było robić, Wyjątka pogoniłem, zamiotłem jeszcze raz, Wyjątka pogoniłem, przygotowałem wałek malarski, pogoniłem Wyjątka, otworzyłem farbę, zapowiedziałem Wyjątkowi, że jak jeszcze raz tu wlezie, to inaczej pogadamy, że ja tu będę teraz malował i że ma nie wchodzić, bo się ubrudzi farbą.
- a to jest falba?
- tak, to jest farba.
- I co się falbą lobi? Falbuje?

Nic, Wyjątek wreszcie sobie poszedł, zacząłem malować. Oczywiście nie trwało długo, przyszedł. I pierwsze, co zrobił, to przyłożył brudną, upiaszczoną łapę do świeżo malowanej ściany...

Tak mniej więcej w połowie malowania zaczął się prawdziwy cyrk. Malowałem wałkiem na teleskopowym kiju. Farba podkładowa, wcierana dość mocno, maluję, maluję i nagle... duuup! Wałek wraz z oprawą stał się niezależną od kija częścią. Cały gwintowany koniec kija, na który się tą oprawkę do wałka nakręcało, się od niego odłamał...
Zakrzyknąłem sobie gromkim głosem (korzystając z nieobecności Wyjątka) wezwanie do Budowlanej Bogini i jej mamy, po czym pozbierawszy połamane elementy zacząłem kombinować. Drewniany kijaszek, z dębiny, zastrugany tak, żeby pasował, wbiłem go w jedną i w drugą część, przyblokowałem wkrętami "pchełkami" i idę malować.
Chyba ze dwa pasy pomalowałem i trrrach! Kijek puścił. Widać taka licha dębina u nas, pomyślałem sobie i kombinuję dalej. Gwintowaną końcówkę won, sam koniec rury w oprawkę wcisnę i wkrętem zablokuję.
Zrobiłem, zanurzyłem wałek w wiadrze, obciekłem, przystawiłem do ściany i... i miejsce łączenia się w przegub zmieniło. Tu już pomamrotałem sobie trochę dłużej, choć cicho, bo dziecię przyleciało zwabione wcześniejszymi moimi wrzaskami i się dopytywało, co się stało. Co mu miałem, odpowiedzieć? Że się [...], [...] kij od [...] wałka, taka jego mać, [...]?
Poszedłem po kolejne dwa wkręty i złapałem w trzech punktach, naokoło. I co? I nic, przy pierwszej próbie malowania obłamała się cała osłabiona dziurami plastikowa końcówka obsadki wałka.

I tu już trafił mnie szlag! Nie będzie mi tu byle kij zasrany bruździł. Złapałem za młotek, jak nie pierdyknę rąbem z góry, osiowo w bok końcówki kija, jak nie poprawię z drugiej strony, z trzeciej strony, z czwartej strony, aż w pewnej chwili usłyszałem z boku odrobinkę zaniepokojony głos małżonki:
- Kochanie, ale ty będziesz jeszcze dziś malował?
- tak, oczywiście - odparłem - tylko muszę odrobinkę koniec kija dopasować - tłumaczyłem, miażdżąc go żabą do rur i znów przy pomocy młotka formując z całego jego końca stożek. Na ten stożek nabiłem całą oprawkę wałka aż po nasadę, zablokowałem śrubką i to wreszcie było to!

Tak spreparowanym kijem domalowałem warsztat do końca i akurat została godzinka, żeby zająć się rackiem. Musiałem w nim dopasować położenie ramy wewnętrznej do półek. I tu niestety piątek trzynastego też bruździł. A t mi klucz spadł wprost przez dziurę az na samo dno szachtu (zszedłem, nie było wyjścia), a to nakrętka, rzecz jasna ostatnia w tą samą dziurę poleciała (i mowy nie było, żebym znów się tam wciskał, ryknąłem za nią, że pies ją trącał i niech sobie tam rdzewieje, sama i porzucona, a śrubę skręciłem "czekoladką" (inżynierowie "polowi" powinni wiedzieć o czym mowa, też nakrętka, ale specyficzna, do racka, gwint akurat miała taki sam)), dodatkowo jedno połączenie śrubowe, akurat skrajnie nieprzyjazne dla użytkownika, wymagające ekwilibrystyki z kluczem do którego nakrętkę przyklejałem na przylepiec, żeby ją podetkać pod przepchniętą przez otwór śrubę, kiedy już je skręciłem, okazało się, że nie w tą dziurę.

Ale i to w końcu się udało, oto rack z zamontowaną już ramą wewnętrzną i nawet założoną od góry jedną zaślepką:



Prócz tego.... z rzeczy wartych odnotowania:

- pojawiło się ostatnie, brakujące okno połaciowe. To, o którym pisałem, że nie weszło w planowanym miejscu, trzeba było zamówić nowe, mniejsze, a to stare w komis oddałem (wymienić tak po prostu się niestety nie dało). Za to udało nam się po starej cenie sprzed podwyżek kupić okno Roto uchylno-rozwierne.

Oto i ono. Śmiesznie wygląda, tak w rogu, ale przynajmniej światło w naszej łazience jakieś jest:



Na tym zdjęciu bardzo, bardzo słabo, ale widać wyznanie miłosne. Palcem w kurzu pokrywającym szybę jest wyrysowane serce i napis "LOVE". Żona zobaczywszy to niezależnie ode mnie, pytała się z nadzieją w głosie, czy to może ja, ale nie, musiałem rozczarować, to dekarze. Rzadki przykład uwielbienia fachowca do klienta swego

I od zewnątrz:



- kolejna rzecz: obróbki blacharskie na kominach, również kratki przeciwptaszkowe. Widać od biedy na zdjęciu powyżej, lepsze zdjęcia może zrobię jutro.

- sfuszerowane krokwie przy oknach połaciowych - niby poprawione, ale nadal mamy zastrzeżenia, rzecz chyba jeszcze będzie wałkowana, żadne wyznania miłosne nic tu nie dadzą:



Zastrzeżenia sa zasadniczo dwa: te boczne wsporniki po bokach okna, czy nie powinny być aby dociągnięte (dosztukowane) do tego dodanego nad oknem wymianu - to po pierwsze. Po drugie - przez ten czas, jak krokiew była przecięta, zdążyła się wybrzuszyć do wnętrza domu, o dobry centymetr-dwa. I tu kierbuda się musimy poradzić, co z tym zrobić. Pewno nic, bo i co tu się teraz da zrobić, ale niech on nam to powie jako fachowiec.

I na koniec wreszcie: kolejny kamień milowy na drodze do naszego domu: pierwszy sznurek z praniem



J.
Tagi - katalog słów kluczowych: Brak Edytuj Tagi
Kategorie
Dzienniki Budowy na Forum

Komentarze

  1. Avatar Pawlo111
    Coś zajęty jesteś ostatnio i nie widzę nowych wpisów?
  2. Avatar Jarek.P
    Są nowe wpisy, tylko nie tu. Ten Blogowy dziennik uzupełniam od przypadku do przypadku, i sporo mi tu ucieka, do lektury na bieżąco zapraszam do "starej" formy dzienników:

    http://forum.muratordom.pl/showthrea...93-Dom-w-Lesie

    Pozdrawiam

    J.