Ja bym to ujął tak: wybierając kocioł kierujemy się potocznymi opiniami o prawdopodobieństwie kłopotów z tym czy innym rozwiązaniem.

Bo tak naprawdę powinno być tak, że określamy nasze potrzebu (moc co, cwu), obsługiwane systemy (1-2 obiegi, z/bez miezacza, z/bez pogodówki, z/bez komina, z/bez kotłowni) plus maksymalne wymiary kołowni i z tego co spełnia nasze normy powinniśmy wybrać ten kocioł, który robi to najtaniej (TCO = koszt zakupu +koszt instalacji +koszt eksploatacji w ciągu np.: 15 lat).

Ewentualnie można to skorygować o dostępność serwisu (duzo serwisantów w okolicy) i preferowany design (jak juz stać nas na takie fanaberie jak kolor dodatków )

W ten sposób Viessmany i Buderusy przegrałyby z kretesem. Ale boimy się, że kocioł mniej znanej marki po 5-10 latach "padnie" i zostaniemy z ręką w nocniku. Więc sięgamy po te droższe myśląc sobie "jest droższy ale za to jest mniej prawdopodobne, że sie zepsuje". W ten sposób miotamy się pomiędzy matematyką (tani kocioł), a magią ("te z króliczkiem się nie psują" )

W każdym razie ja po zebraniu kilku ofert i góry materiałów mam już wytypowane 3 kotłownie: minimum, maksimu i coś w środku. Na decyzje mam jeszcze ponad 3 miesiące.