To się chyba zaczyna po trzydziestce.
Najpierw nie chce się organizować większych imprez, potem przebierasz w zaproszeniach, a gdzieś tak kolo czterdziestki najwyżej cenisz święty spokój i wieczór rodzinny ze szklaneczką wina. Do pracy się nie chce, po pracy się nie chce, a nieskoszony trawnik straszny tylko przed wizytą teściów
To chyba nie jest lenistwo, lecz jednak starzenie się materiału.
Zwalczać? nie warto. Lepiej zaakceptować. W zasadzie to może być nawet przyjemne
Podziwiam wszystkich, którzy umieją dostosować tempo życia do potrzeb albo odwrotnie: potrzeby do tempa.
Dużo uśmiechów!