zacząłem budowę późnym latem. Do jesieni budowali fundamenty, sciany i strop. Byłem wyluzowany, ekipa super....same "ochy i achy". Wpadałem do chłopaków raz na tydzień z flaszeczką aby wieczorem mogli się napić za zdrowie inwestora. Istna sielanka.
Nie wiem jak dałem się w to wmanewrować (był październik)....w każdym razie uwierzyłem budowlańcom, że jak zaczną ściankę kolankową to dach przykryją papą w listopadzie. No i się zaczęło
Robota szła jak krew z nosa, pogoda do bani itd itp. W połowie grudnia stało dopiero 30% więźby. Potem święta i 2 tygodnie z głowy. W styczniu mrozy/śniegi i wszelkie plagi egipskie. Chłopaki przyjeżdżali na 2-3dni w tygodniu. Roboty nie przybywało zwłaszcza, że dni krótkie.
Stałem się maniakalnym "pogodynkiem", w aucie termometr był ważniejszy od stanu paliwa, sprawdzałem pogodę w necie co 20min, w nocy jeździlem na budowę mierzyć temperaturę....paranoja.
W weekendy siędzę i myślę, czy w poniedziałek ekipa przyjedzie czy znowu ich zasypało albo będą mrozy. Najchętniej przywiązałbym ich łańcuchami do murów aby robili na 3 zmiany 24h
Do dnia dzisiejszego więźba zrobiona (stała w mrozie/śniegu), odeskowane 70% dachu a papowanie dopiero zaczęte.
Dach mnie wykańcza psychicznie, puszczają mi nerwy w pracy/domu/na budowie ALE NAJGORSZE WOLNE WEEKENDY. Nic się wtedy na budowie nie dzieje a ja marzę aby w końcu przez dach się nie lało. Po nocach snią mi się zgniłe więźby, korniki, spuszczele, krzywiące się krokwie....nic tylko zgłosić się do Tworek jeśli mają miejsca