Witam. Ok. 3,5 roku temu zakupiłam (korzystając z biura nieruchomości) mieszkanie spółdzielcze własnościowe w bloku, oddanym do użytku w 1971 roku. Następnego dnia po otrzymaniu kluczy i zamknięciu okien w mieszkaniu wyczuwalny był mocny, bardzo brzydki "dziwny" zapach. Subiektywnie- była to mieszanka zapachu zgnilizny, zapachów jak z kanalizacji, silnie drażniącego nozdrza zapachu chemicznego, smolistego, bardzo ciężkiego. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim zapachem - tak samo znajomi i rodzina. Zarówno w spółdzielni jak i w biurze zasugerowano nam, że jeśli nam się zapach nie podoba to powinniśmy zrobić remont, odświeżyć mieszkanie. Podczas remontu odkryliśmy w kuchni grzyb, który usunęliśmy. Zdarliśmy stare płytki pcv, odświeżyliśmy ściany, w łazience, kuchni i przedpokoju położyliśmy płytki. Remonty zakończyliśmy w zeszłym roku. Zapach jednak pojawiał się i znikał, podczas obecnego sezonu grzewczego nasilił się (mimo już zakończonych remontów) do tego stopnia, że znów w mieszkaniu nie dało się wytrzymać. Po wprowadzeniu się do tego mieszkania zaczęło mi szwankować zdrowie - już miesiąc po wprowadzeniu się miałam zapalenie zatok. Po 5 miesiącach mieszkania usunięto mi jajnik (2 miesiące wcześniej był jeszcze sprawny, zakwalifikowano mnie jednie do usunięcia niewielkiej torbieli). Po operacji czułam się dobrze. Po powrocie ze szpitala do mieszkania dostałam temperatury i ostrego zapalenia zatok. Mój stan zdrowia od wprowadzenia się do mieszkania cały czas się pogarszał. Cały czas czułam się zmęczona, osłabiona, miałam objawy depresji. Co chwilę atakowało mnie zapalenie zatok, krtani, niemal cały czas miałam katar, powiększone węzły chłonne, zaczęłam odczuwać bóle w okolicy płuc. Wszystko normowało się w momencie wyjazdów oraz w okresie letnim, gdy cały czas wietrzyłam mieszkanie. Po niecałych 3 latach od kupna mieszkania stwierdzono u mnie agregację erytrocytów, a niecałe dwa miesiące później walczyłam o życie z nieokreślonym, ostrym zapaleniem płuc i kropidlakiem w płucach. Byłam podłączona pod ECMO, gdyż moje płuca przestały funkcjonować. Wyszłam z tego, zaczęłam powoli wracać do zdrowia, jednak w momencie, kiedy wróciłam do mieszkania ból w plecach powrócił, tak samo powróciły problemy z krtanią i z zatokami. We wrześniu, gdy zrobiło się zimniej i rzadziej było okno otwierane, smród powrócił a wraz z nim zawroty głowy, bóle zatok, katar, bóle gardła, duszności, bóle szyjnych węzłów chłonnych. Od razu zadzwoniłam do spółdzielni z prośbą o interwencję. Jednak znów mnie zbyto stwierdzeniem, że może ktoś tu kiedyś trzymał kulki na mole oraz że poza tym zapachem naftaliny mieszkanie pachnie jak normalne mieszkanie, stwierdzili że to nie jest coś, z czym nie można wytrzymać i że mi nie pomogą - niestety wszystko było ustnie. Po dwutygodniowej nieobecności w mieszkaniu (od razu lepiej się czułam) smród był, mimo rozszczelnionych na czas nieobecności okien, nasilony i oprócz wymienionych objawów doszedł nawet krwotok z nosa. Przestraszona, że moje obawy odnośnie tego, że to mieszkanie mnie truje, są jednak słuszne, poprosiłam o interwencję sanepid. Miałam podejrzenie że trujący w mieszkaniu jest ksylamit pod posadzką. Niestety sanepid nie robi badania na obecność związków występujących w ksylamicie, jednak w dwóch pomieszczeniach, które wskazałam jako najbardziej "śmierdzące" po przeprowadzonych badaniach powietrza na niektóre inne toksyczne związki wykryto przekroczone normy octanu etylu. Sanepid, jako że nie bada obecności ksylamitu, skierował sprawę dalej do nadzoru budowlanego, wysyłając jednocześnie pismo do mnie oraz do spółdzielni o toksyczności badanych pomieszczeń ze względu na stężenie octanu etylu oraz podejrzenie, że oprócz tego w mieszkaniu jak i w całym bloku jest ksylamit. Zarząd spółdzielni nie czekając na dalsze postępowanie w tej sprawie sanepidu i nadzoru budowlanego zaczął w tych dwóch pomieszczeniach kucie posadzek i usuwanie płyt - które faktycznie bardzo mocno śmierdzą chemicznym, lekko naftalinowym, smolistym zapachem. Podczas remontu niestety przebywałam w tym mieszkaniu - nie miałam gdzie się wynieść, spółdzielnia nie przydzieliła mi na ten czas mieszkania zastępczego, nie zwolniła mnie również z opłat na czas remontu z czynszu. Przed skuciem posadzek obiecano mi, że przywrócone zostaną pokoje do stanu przed remontem, a w ramach rekompensaty zostaną położone na podłogach panele (te, które miałam położone miały tylko rok, więc zapewnienie, że pokryte zostaną koszty podłóg z położeniem paneli satysfakcjonowało mnie, nie chciałam po raz drugi w tak krótkim czasie pokrywać kosztów nowych podłóg). Niestety po skuciu posadzek dali mi (nie zgodziłam się na razie na podpisanie) oświadczenie, że wymienią mi posadzki, ale ja (mimo że wcześniej ustnie zapewnili że pokryją koszt paneli i wyłożenia ich, pokoje przywrócą do stanu przed ich interwencją) mam pokryć ponownie (już raz przecież i to całkiem niedawno kupiłam panele i zapłaciłam firmie za ich wyłożenie) położenie paneli w tych dwóch remontowanych pomieszczeniach. Ponadto na tym oświadczeniu jest dla mnie deklaracja, że nie będę zgłaszała więcej żadnych roszczeń odnośnie mieszkania, przede wszystkim odnośnie octanu etylu w mieszkaniu. Oczywiście głównym powodem moich problemów zdrowotnych był i jest ksylamit, który jest silnie trującą, toksyczną substancją, a także śmierdzącą (niestety nie mam na to potwierdzenia pisemnego, ale jego obecność to dla mnie sprawa oczywista, szczególnie gdy zobaczyłam płyty pod betonem i poczułam, jak śmierdzą - jak stare pokłady kolejowe) . Nie wiem, skąd ulatniał się ten octan etylu, czy był zawarty w innym składniku warstw podłogowych, tak samo obecny w obu pokojach był toluen i formaldehyd, jednak w dawkach dopuszczalnych. Nie chcę poprzestać na usuwaniu ksylamitu tylko na dwóch pomieszczeniach, jestem przerażona tym, że taka substancja i to bardzo śmierdząca u mnie w mieszkaniu jest i nie daje mi normalnie funkcjonować, deklaracja, którą dostałam do podpisu wydaje mi się również brzydką zagrywką, bo w całym mieszkaniu jest ta trująca substancja a nie tylko w dwóch pomieszczeniach... Miałam już zrobiony remont całego mieszkania. W spółdzielni cały czas próbowali mi wmówić, że ta substancja nie jest toksyczna, że najwidoczniej ja jestem po prostu na nią uczulona. Nie mam na razie na piśmie tego, że jest w mieszkaniu ksylamit, jedynie przypuszczenie sanepidu oraz ich opis woni, która unosiła się w całym mieszkaniu podczas kontroli - chemiczna, naftalinowa, drażniąca, jest on jednak tak charakterystyczny, że skoro się ulatnia to nie trzeba robić badań, tylko go usunąć. Boję się o moje zdrowie, nikt mi nie zwróci ani jajnika, ani płuc (obecnie oddycham już tylko połową pojemności), nikt mi nie zwróci czasu, kiedy nie mogę pracować ( przez ten czas od wprowadzenia się do tego mieszkania więcej byłam na l4 niż w pracy). Przez to, że kupiliśmy mieszkanie, w którym nie dało się mieszkać, musieliśmy wziąć kredyty na remonty, które nadal z mężem spłacamy, nie stać nas na usuwanie samodzielnie reszty posadzek, nie mówiąc już o ponownym pokrywaniu kosztów paneli czy terakoty.
Jedyne, czego chciałam to móc w końcu normalnie żyć, jednak cały czas truje mnie mieszkanie, które spłacam - kredyt na mieszkanie, kredyty na remonty... Pomimo próśb skierowanych do spółdzielni o usunięcie toksycznych posadzek i przywrócenie podłóg do stanu przed kuciem nie chcą tego wykonać. Chcą zostawić mi goły beton lub, ewentualnie, pokryć koszt położenia nowych podłóg pod warunkiem że po raz kolejny zapłacę za materiały - płytki, klej, panele, pianka, folia. Zaznaczają, że trujące posadzki to nie jest ich problem i nie powinni mi tego w ogóle usuwać, powinnam to zrobić na własny koszt, bo nie powinni odpowiadać za to, że tak budowano 40 lat temu.
Dlaczego jednak ja mam za to płacić? Zdrowiem, może życiem i pieniędzmi? Ponadto zastanawiam się kto odpowie za moją utratę zdrowia. PZU wypłaciło mi odszkodowanie jedynie za pobyt w szpitalu, za tracheotomię, uszczerbek na zdrowiu w wyniku choroby (prawie straciłam życie) nie wypłacili nic. Spółdzielnia mimo że to oni kładli toksyczne płyty pod posadzkę również nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności, nie chce też usunąć w całości tej trucizny. A ja... Cały czas szukam, pytam, chodzę, codziennie czując się coraz gorzej i gasnąć, bo tak można nazwać mój znów pogarszający się stan. Żeby choć moje mieszkanie zostało doprowadzone do stanu używalności, przestało być toksyczne. Boję się, że nawet jeśli zacznę walczyć o usunięcie tego z mieszkania, ale z przywróceniem mieszkania do stanu używalności a nie zostawieniu gołego betonu, nawet bez sprawy o odszkodowanie, to będzie się to ciągnęło tak długo, że ta substancja zdąży mnie zabić.
Proszę o podpowiedź, co mam robić.
1. Czy jest jakiś sposób na to, aby spółdzielnia usunęła mi w szybkim trybie tą substancję ze wszystkich pomieszczeń i przywróciła podłogi do stanu przed usuwaniem? (Nie wiem nawet, czy dobrze to robią, gdyż czytałam, że usuwanie ksylamitu to ok. 6 tygodni do 3 miesięcy roboty, sam zapach powinien wietrzyć się po usunięciu płyt min. tydzień, a oni na drugi dzień po usunięciu płyt wylali wylewkę...
2. Czy jest jakaś szansa na to, abym pociągnęła do odpowiedzialności za utratę zdrowia spółdzielnię? Odszkodowanie lub chociaż zwrot kosztów za czynsz przez okres trucia mnie tym świństwem? Nie jest to dla mnie może priorytet, najważniejsze żebym w ogóle mogła mieszkać w mieszkaniu które opłacam.
3. Jak oczyścić, zdezynfekować mieszkanie po takiej substancji? Czy są jakieś sposoby na podratowanie zdrowia po zatruciu tym materiałem?
Jak mogłabym walczyć o swoje tak, żeby nie ciągnęło się to w nieskończoność i przede wszystkim abym nie miała więcej styczności z tą toksyczną substancją?
Bardzo proszę o pomoc. Już nie wiem sama, co mam robić, jak dalej funkcjonować, żyć, cały czas się boję i cały czas się źle czuję. W takich warunkach samej nawet ciężko się skupić nad tym, co dalej. Czy machnąć ręką i pozwolić spółdzielni na skucie mi wszystkich podłóg i znów ponieść koszty położenia podłóg w mieszkaniu? Czy upierać się, aby na czas remontu albo zwolnić mnie z czynszu abym mogła wynająć stancję albo dać mi mieszkanie zastępcze oraz upierać się co do przywrócenia mieszkania po wylaniu wylewek do stanu, jaki jest obecnie? Czy spółdzielnia faktycznie po tylu latach nie musi odpowiadać za to, że ukrywa przed nowymi właścicielami oraz przed mieszkańcami w ogóle to, że posadzki są trujące i czy spółdzielnia nie ma obowiązku usunięcia trujących materiałów z których zbudowała blok na razie twierdzą, że idą z tym "remontem" mi bardzo na rękę, tylko ja jakoś nie do końca to odczuwam, może się mylę...) ?
Bardzo proszę o choć jakąkolwiek podpowiedź, cokolwiek, bo ja już nie wiem, nie mam siły, siedzę w grudniu przy otwartych oknach i czuję mimo wszystko te smrody, ponadto ostatnio zaczęłam czuć również słodkawy zapach tego octanu etylu, który nie mam pojęcia skąd może być i co może oznaczać. Jestem załamana. POMOCY