W czasie tego pobytu w chatcie wszystko się kręciło wokół ognia. Rozpalić, utrzymać ogień i żar, ogrzać izbę, pogapić się, pofocić, ugotować, upiec, upiłować kawałki z zapasów gałęzi pod tarasem, donieść z lasu nowe konary, posortować ..... Przyjemności i obowiązki w równowadze. Ale ponieważ przyjemności były we wnętrzu a "zmagania" widoczne, wywołały odruchy empatii i dostałam trochę porąbanych bierwion, polan, szczap, za co publicznie, serdecznie, dziękuję Wojtkowi i Jasiowi.
Więc nie żałowałam drewna, bo jak głosi dobra nowina Mt 6.34 "
Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy".
Pomna tego, w dzień podkładałam i pichciłam a także eksperymentowałam z różnymi opcjami aparatu, a gdy już szyba mocno się okopciła, otwierałam drzwi i fociłam, fociłam. Nawet nakręciłam kilka filmików, by do nich sięgać w długie, zimowe wieczory. A raz rankiem, przetarłam szybko szybkę, z grubsza, gazetą, w najbardziej okopconym miejscu i wyszły z tego niespodziewanie śliczne efekty.
Do tej pory gotowałam i smażyłam na płytce, w naczyniach, ale rozmowa z Krystyną uświadomiła mi, że mogę piec jak na ognisku, w żarze i popiele, na patyku i w alufolii. Więc na obiad bywały pieczone ziemniaczki, grillowane kotlety i jarzyny, raz ryba pieczona z porem.