Postanowiłam założyć nowy temat po lekturze wątku o zabieraniu psów w odwiedziny. Jak słusznie zauważył Wowka, wrzucanie w jeden worek psów i dzieci jest niesmaczne.
Swoją drogą to ciekawe, że właśnie kobiety - fakt, że bezdzietne - wypowiedziały się w tamtym wątku najostrzej na temat nieznośnych bachorów, które powinny siedzieć w domu a nie być zabierane w gości.
Ja sama mam córkę w wieku szkolnym i 3-letniego synka.
Szczęśliwie, wiekszość naszych znajomych także ma dzieci i problemu nie ma - większość spotkań towarzyskich odbywa się na dwóch poziomach - rodzice w salonie, dzieci poza . Często przy tym dzieci "zapędzają" się do salonu podczas zabawy i wtedy są wyganiane przez dorosłych, stanowczo (bo przeszkadzają w rozmowie), ale zawsze w sposób raczej żartobliwy (bo to też ludzie, tylko mali, i ich uczucia też da się urazić).
Ale nikt nie robi problemu z plączącego się pod nogami roczniaczka czy 2-latka, który jeszcze do szaleństw ze straszymi dziećmi się nie nadaje, bo zostrałby zadeptany, i całą imprezę spędza z dorosłymi w salonie...
Oczywiście zdarzają się także imprezy wieczorne "tylko dla dorosłych" i wtedy kto nie może przyjść bez dzieci, ten nie przychodzi wcale.
Mamy również trochę znajomych bezdzietnych i staramy się zawsze uzgodnić z nimi zawczasu, czy spodziewają się nas z dziećmi, czy bez. Ale nie czarujmy się - gdyby stale mówili, że mamy przyjść sami, po prostu nasza znajomość umarłaby śmiercią naturalną. Bo my towarzystwo naszych dzieci lubimy.
Poza spotkaniami towarzyskimi na gruncie domowm pozostaje jednak problem dzieci w przestrzeni, powiedzmy, publicznej.
Dzieci w parku - to rzecz naturalna.
A restauracji?
W sklepie (nie z zabawkami)?
W urzędzie?
Czy można przychodzić z dziećmi?
Wiadomo, że nie zawsze jest gdzie je zostawić, zresztą rodzice tyle czasu spedzają często w pracy, że po prostu NIE CHCĄ swoich pociech w czasie wolnym zostawiać pod cudzą opieką, bo ten wolny czas to jedyny czas, który z dziećmi mogą spędzić. Czy w takim razie wstęp np. do resturacji jest dla nich zakazany?
Umówmy się tu od razu, że nie mówimy o jakichś wyjątkowo wrednych i rozwydrzownych bachorach, tylko o normalnych kilkulatkach, którym bardzo trudno jest siedzieć bez ruchu i w milczeniu przez godzinę (jak tego po dzieciach wiele osób oczekuje).
Są kraje w Europie (chociażby Włochy), gdzie dzieci tradycyjnie są obecne właściwie wszędzie - i gdzie są nie tylko tolerowane, ale wyraźnie lubiane.
U nas jest różnie.
Zdarza mi się, że nawet w kościele jakaś pani w średnim wieku patrzy na mnie wzrokiem karcącym, bo moje 3-letnie dziecko nie jest w stanie przestać spokojnie w jednym miejscu całej godziny i spaceruje po kościele. A zdarza się też, że w jakimś urzędzie pani urzędniczka zabawia rozmową mojego kilkulatka, gdy ja załatwiam swoje sprawy z jej koleżanką.
Znamy też z mężem kilka restauracji, gdzie dzieci są mile witane. Oczywiście nie są to jakieś strasznie ekskluzywne lokale, ale też nie bary szybkiej obsługi. Gdzie kelner na widok trzylatka się uśmiechnie i zaproponuje wysokie krzesełko, a w menu są lody w kształcie misia. I nawet jeśli coś się wyleje albo rozsypie (co zdzarza się oczywiście znacznie częściej dzieciom, niż dorosłym), nikt nie patrzy krzywo na tych okropnych rodziców...
Ludzie siedzący przy stolikach reagują różnie. Są tacy, którzy się uśmiechną, są tacy, którzy po prostu nie zwracają na dzieci uwagi i są także ci, którzy patrzą na nas wzrokiem bazyliszka...
Jakie macie na temn temat spostrzeżenia i opinie?