Nie było mnie tutaj już ponad miesiąc. Nad Komarowem zapanowała tymczasem pora monsunowa. Pada i pada od tygodnia z okładem.
Zgodnie z zapowiedziami, wprowadziliśmy się 30. czerwca 2018. Dziewięć kursów naszym wysłużonym kombi i jesteśmy u siebie. Jak na razie na pytania "jak się Wam mieszka" odpowiadam w dwojaki sposób:
wariant 1: A, tak remontowo...
wariant 2: A, tak sobie koczujemy...



Prawda, jak zwykle, leży po środku.

Gabinet został zaaranżowany na sypialnię, wiejski stół z podwórka przywędrował do salonu i robi za tymczasowy blat kuchenny(i kuchnię, bo stoi na nim kuchenka turystyczna). Mamy kilka krzeseł, dwa leżaki, biurko i materac dmuchany, który pełni rolę łóżka. Warunki jak w domku letniskowym i trochę czuję się jak na wakacjach.

W mieszkaniu na Komarowie najwspanialsza jest przestrzeń. Wreszcie mamy czym oddychać, a to nie było takie oczywiste na 40m2 w bloku z oknami z jednej strony świata. Zaraz po przestrzeni najbardziej podoba mi się wszechogarniająca przyroda, która przez duże przeszklenia wręcz wlewa się do domu. Chciałam kiedyś powiesić w salonie jakieś obrazy, ale chyba nie ma sensu, żeby sztuka konkurowała o uwagę z przyrodą. Zwłaszcza, gdy pijąc kawę rano w sobotę obserwujemy łosia przechadzającego się za płotem albo zające ganiające się po łące.

Nasza aktualna sypialnia.


Kącik wypoczynkowy.


Tęcza nad Komarowem z perspektywy sąsiadów.


Sernik na zimno z malin rosnących dziko na łące obok domu.