dalsze losy bohaterów opowieści pt. "Podwładny pani minister"


Listopadowy, mglisty i dżdżysty wtorek wyznaczył nową cezurę mojego życia, mojej zawodowej kariery w rządowych sferach. Rozpoczął się wręcz nieprzyzwoitą, wczesną porą w pałacu prezydenckim, uroczystym wręczeniem pani Annie Lechowicz aktu powołania na stanowisko wiceprezesa rady ministrów, czyli wicepremiera rządu. Później nastąpiły krótkie chwile gratulacji, pamiątkowe fotografie, wręczanie kwiatów, składanie życzeń…
Ładnie było. Uroczyście i przyjemnie. Ale było i się skończyło, a mnie została z tego jedynie zwykła rzeczywistość. Szara jak cały ten późnojesienny dzień.
Nikt oprócz Anny ze mną tam nie rozmawiał. Ani premier, ani ministrowie prezydenccy, ani nawet Jurek Domagała. Owszem, przywitali się, podawali dłonie, wypowiedzieli grzecznościowe formułki, jednak na rozmowę nikt czasu nie miał. Albo mieć nie chciał. Byłem tam nieważny.

Nie, to nie całkiem tak. Później było jeszcze posiedzenie rządu, na które byłem oficjalnie zaproszony. W pierwszej jego części Anna odebrała kolejne nominacje, potem przemowy, życzenia… i wreszcie zahaczyło o mnie. Premier wyjaśnił bardzo krótko, że moje obowiązki wzrastają, gdyż de facto mam przejąć gros zadań ministra rozwoju i w takiej sytuacji otrzymuję wewnętrzne miano kierownika resortu. Anna natomiast zachowuje tytuł i status ministra dla celów współpracy międzynarodowej, a przede wszystkim wewnątrzunijnej. Oraz tych strategicznych zadań w kraju, które wynikną z jej nowego umocowania. Zresztą, podział zadań między nami zależy tylko od niej, on się w te sprawy mieszał zbytnio nie będzie, jeśli nie zostanie do tego zmuszony sytuacją.
Rzucił jeszcze krótki apel do pozostałych członków Rady, aby traktowali mnie z pełną, ministerialną powagą i… to było wszystko. Święto się skończyło. Szef rządu przystąpił do zwyczajnego omawiania bieżącego porządku obrad.

Kiedy grubo po południu dotarłem w końcu do swojego gabinetu, miałem wszystkiego dość. Czułem się dokładnie tak, jak wczoraj wieczorem. Niewyspany, wykończony i bezsilny. Mam to wszystko ogarnąć? Tym razem nie mogłem liczyć na codzienne konsultacje z Anną jak wtedy, kiedy chorowała. To już mi zapowiedziała. Co mam w takim razie zrobić?
Usiadłem w swoim fotelu i schwyciłem głowę w dłonie, opierając łokcie na blacie biurka. Zwyczajnie się bałem, a to odbierało mi pewność siebie. Sam, odpowiedzialny za wszystko…

Po co ja się zgodziłem? Chyba już nigdy nie wyleczę się z tego kompleksu, nie wyrosnę z niego. Tak, przed samym sobą nie będę kłamał. Zawsze byłem świetnym zastępcą, gdyż w porę dostawałem odpowiednie impulsy do pracy. Ale być szefem całości… Jak? Kto mi teraz podpowie co w danym momencie jest najważniejsze? Komu mam zawierzyć, że te uwagi będą trafne i właściwe? Że to nie będzie podlizywanie się? Albo próba wpychania mnie na minę?

Nie wzywana Kinga naruszyła moją zadumę. Weszła do gabinetu nieproszona, ledwie skłoniwszy głowę na powitanie, po czym bez zażenowania zajęła krzesło rozmówcy.
- Dzień dobry panu! – przemówiła. – Korzystam z prawa, które kiedyś mi pan nadał, gdyż sytuacja jest bardzo napięta. Czy mógłby pan minister określić naszą bieżącą sytuację?
- Witaj, dziewczyno – mruknąłem niezbyt zachęcająco, nie próbując nawet zmienić pozycji. – A coś się dzieje?
- Panie ministrze… – odparła z naganą w głosie. – Komunikaty agencyjne są już powszechnie znane. Pani minister Lechowicz została dzisiaj wicepremierem i przewodniczącą Komitetu Ekonomicznego. A co z panem? Co z nami?

- Agencje niczego nie donoszą? – zapytałem leniwie.
- Nie. Wszyscy w resorcie przeglądają na monitorach wiadomości… w ogóle, co to za pomysł, aby takie sprawy ukrywać do ostatniego dnia? Paranoja! To są wymierne straty w wykonywaniu zadań! Nikt się dzisiaj nie zajmuje obowiązkami, bo króluje giełda. Czyli kogo wyrzucą jutro, a kogo już dziś. Kto teraz odejdzie, a kto awansuje… W dodatku wczoraj się pan z nami żegnał, więc ja już niczego nie wiem. A wszyscy właśnie mnie atakują o wieści, z racji mojego umocowania. Niestety, pan wciąż milczy.
- Kinga… – mruknąłem, wciąż podtrzymując głowę rękami. – Wybacz mi! Sam o niczym wcześniej nie wiedziałem, więc nie czuję też winy wobec ciebie. I wobec nikogo. Sytuacja była zbyt dynamiczna, aby prowadzić jakiekolwiek konsultacje.
- Może mi pan chociaż zdradzić, czy pozostaniemy w resorcie?
- Niestety, pani Kingo… Jest znacznie gorzej.

- Czyli co, mamy się pakować już dzisiaj?
- Niby po co? – gderałem leniwie. – Gorzej, to jeszcze nie znaczy, że chcę się was pozbyć! Przeciwnie, dzisiaj następuje zmiana dekoracji, a w związku z powyższym wskakujecie na inny stopień zależności ode mnie. Co oznacza, że mam zamiar wycisnąć z całej ekipy o wiele więcej. A ty mi w tym pomożesz. I takiej deklaracji od ciebie oczekuję! – ożywiłem się.
- Przepraszam, ale teraz nie rozumiem sytuacji.
- Wyjaśniam więc. Od dzisiaj przejmuję kierowanie resortem, chociaż Anna zjawi się tu dopiero jutro i wtedy na kolegium, oficjalnie przekaże mi dowodzenie. Dzisiaj mam jeszcze do dyspozycji ostatnie chwile, kiedy mogę spokojnie usiąść i głęboko zastanowić się nad swoim położeniem, oraz ocenić sytuację…
Lekko mi nie będzie, ale klamka zapadła! Od jutra będę kierownikiem resortu, a ty, oraz cały mój zespół, będziecie musieli przysiąść fałdów. O tym jednak porozmawiamy później, dzisiaj mam wiele myśli, ale są niespójne. Muszę je jakoś zebrać i uporządkować.

- Czyli… jednak pan zostaje? – zapytała, wciąż niepewna.
- Kinga! Czy to ja jestem wykończony, czy ty? – spojrzałem na nią z wielkim ładunkiem ironii. – Jakie „jednak”? Oczekujecie tego? No, już dobrze! – uśmiechnąłem się, widząc jej zmieszanie. – Słuchaj, masz ze sobą mój kalendarz?
- Tak, zawsze go mam.
- Co zatem mieliśmy w planach?
- Dzisiaj wszystko odwołałam tak jak pan polecił, ale jest dzień jutrzejszy i następne.
- I co się z tym wiąże?
- Jutro ma pan dawno uzgodnioną wizytę na Dolnym Śląsku.
- O, kurwa mać! – złapałem się za głowę.
To oznaczało komplikacje już na starcie.

- Panie ministrze… uzgodniłam już wszystko, bo nie zgłaszał pan zmiany planów… A oni dobijali się o to od paru miesięcy!
- Wiem, przypomniałem sobie… Trudno! Pojadę do nich. Poinformuj o tym panią Łucję z sekretariatu szefowej. Łucja przeszła do pracy w jej nowym gabinecie, tym w gmachu rady ministrów, więc trzyma rękę na pulsie. Proszę szefową o telefon w wolnej chwili, bo nie chcę jej przeszkadzać, nie wypada mi.
- Dobrze.
- Teraz skontaktuj się z kierowcą służbowego wozu, obliczcie o której musimy wyjechać, a potem wyślij mi SMS-em, na którą rano mam być gotowy. Wydeleguj mi też do towarzystwa kogoś z ekipy z materiałami, bo nie mam zamiaru siedzieć w domu przepatrując sieć. Mam dostać gotowe informacje o gospodarzach, łącznie z nazwiskami i funkcjami, oraz powodu mojego zaproszenia, dobrze? Nie zapomnijcie też o tezach mojego wystąpienia.
- Wszystko mamy już przygotowane, a najlepszą specjalistką od tego regionu jest pani Aldona Wiesiołek. Nie będzie panu przeszkadzała?
- Najpierw ją zapytaj czy pojedzie, a o mnie się nie martw. Mnie każda z nich odpowiada.
- Aldona stamtąd pochodzi i już ją o to pytałam.

- Rozumiem. Od dziś przysługuje mi wóz szefowej, nie zapomnij. Czyli tak jak mówiłem. Jeszcze dziś oczekuję informacji na którą rano mam być gotowy. O tej godzinie wychodzę z domu, pani Aldona siedzi już w samochodzie i żebym nie musiał na nią czekać. Auto ma zajechać do naszego domowego parkingu. Ochrona domu jest uprzedzona, a jeśli nie zareaguje na legitymacje rządowe, to ją wykończę! Czyli nie przyjmę tłumaczeń, że wystąpiły jakieś problemy z dojazdem.
- Tak jest! Zajmę się wydaniem odpowiednich dyspozycji.
- To za mało! – skontrowałem. – Musisz też wiedzieć w każdej chwili, na jakim etapie jest realizacja twoich poleceń.
- Panie ministrze…
- Tak?
- Ja to wiem od dawna i kontroluję na bieżąco…
- I tak trzymaj! Co tam jeszcze nowego?

- Od wczoraj wydzwania pani dyrektor z agencji celnej z prośbą o kontakt.
- Czemu mi o tym wcześniej nie powiedziałaś? – podniosłem lekko głos.
- A kiedy miałam to zrobić? – odpysknęła.
- Dobrze już! – uniosłem ręce w pojednawczym geście. – Słuchaj, zajrzyj do sekretariatu szefowej, bo on nadal będzie działał, ale korespondencja ministra ma od dzisiaj lądować u mnie, na moim biurku. To ja będę decydował o tym co pozostawię do jej dyspozycji, a co nie. I jeszcze jedno.
- Tak?
- Dostajecie na jutro strategiczne i bardzo pilne zadanie. Cały zespół, przy czym ty jesteś odpowiedzialna za jego praktyczne wykonanie. To oznacza, że organizacja całości należy do ciebie. Kto, gdzie, co i jak, ustalisz wedle uznania.

- Rozumiem. Na czym to zadanie ma polegać?
- Jak doskonale wiesz, szefowa zarządziła niedawno odświeżenie staroci, czyli dawnych naszych pomysłów, które inne resorty utrącały… tak?
- Oczywiście, że wiem.
- Doskonale! Otóż odwiedzicie jutro rano, powiedzmy najdalej do dziewiątej, wszystkich dyrektorów departamentów! Powtarzam, wszystkich w resorcie! Osobiście, a nie poprzez maile czy telefony. Niezależnie od tego, któremu wiceministrowi podlegają! I wcale nie proście nikogo o zgodę! To jest moje polecenie i ja was do tego upoważniam. W przypadku wystąpienia sprzeciwu, wyciągnę konsekwencje, to możecie zapowiedzieć!
- Dobrze, ale o co w tym wszystkim chodzi?