Jeszcze raz spojrzały na siebie.
- Dziękujemy, ale w takiej sytuacji… nie mogę jechać bez męża.
- Przepraszam. Gapa ze mnie – przyznałem. – Oczywiście, zaproszenie dotyczy również mężów czy partnerów. Przepraszam panie, w resorcie myśli się dość schematycznie.

- Nie szkodzi. W takim razie… – ostatni raz spojrzały sobie w oczy – przyjmujemy pana zaproszenie. O której godzinie powinnyśmy się zjawić?
- Nie, nie przesadzajmy. Niczego nie narzucam, chociaż nam by odpowiadało raczej po śniadaniu – uśmiechnąłem się. – Na miejscu będziemy wprawdzie od soboty i to z dziećmi, ale… różnie to porankami bywa.
- Coś tam pamiętam z przeszłości. Jakieś problemy rankami też czasami miewałam – odezwała się pani Ewa. – Ale dlaczego i skąd się brały… tego to już teraz nie wiem. Nie pamiętam. Czasem tylko zastanawiam się, dlaczego wtedy spać nie mogłam.
- Ja na szczęście sypiam na razie dobrze – uśmiechnąłem się. – Czyli co, z paniami jestem umówiony na niedzielę, a teraz jeszcze powróćmy do uzgodnień. Czy ktoś chciałby coś dodać, może o coś zapytać? Słucham.

- Panie ministrze, rozumiem, że mam wydelegować kogoś ze specjalistów – zabrała głos Kinga – aby pilnował tematu. Do kogo ma się zgłosić?
- Uzgodni to pani z panem ministrem Paszko. Jutro najwcześniej. Ale jeśli pani znajdzie czas, to najchętniej widziałbym w tej roli właśnie panią. We własnej osobie. Nie narzucam jednak, decyzję podejmie pani sama. To samo dotyczy pana rzecznika.
- Ja już zdecydowałem. To jest zbyt ważna sprawa, bym tracił z nią kontakt, będę się tym zajmował osobiście. Chociaż szczegółowe zadania będę zlecał odpowiednio i na bieżąco.

- Czyli sprawa jest jasna. Oczywiście, to co tu zaprezentowałem jest jedynie schematem działań, który należy wypełnić treścią. Apeluję jednak do wszystkich i proszę ten apel przekazywać dalej. Wszystko ma się odbywać bez czekania na ostatni dzień upływu terminu administracyjnego. Jeśli ktoś w tym łańcuchu zawali z powodu lenistwa, to wyleci z pracy. Nie mam zamiaru tego ukrywać! Sprawa pozostaje pod moim osobistym nadzorem i liczę na pełne zaangażowanie osób z nią powiązanych. Skoro ma to być inwestycja doświadczalna, to za zaniedbania odpowiada się głową! Niech wszyscy mają tego świadomość już od samego początku. Panie ministrze! – zwróciłem się do Karola. – Proszę wyraźnie uczulić na to swoich podwładnych.
- Tak będzie! – przytaknął.
- Czy ktoś jeszcze chce zabrać głos?
- Nam wypada chyba tylko podziękować? – odezwała się pani Małgorzata.

- Na to jeszcze przyjdzie czas – wyręczył mnie Karol. – Pan minister przedstawił pomysł. Bardzo ciekawy, muszę przyznać, ale to dopiero początek. Zostawcie mi panie, proszę, jakiś bezpośredni kontakt. Na razie usiądziemy, spróbujemy znaleźć właściwe ramy dla realizacji tego zadania, a w przyszłym tygodniu ktoś się zgłosi do pań i zaczniemy się mierzyć z oporem materii. Wierzę, że z sukcesem na finiszu!
- Oby! – westchnęła głośno Kinga, rozładowując już dość podniosłą sytuację. Dlatego też pozwoliłem sobie na dość gruby żart ściskając na pożegnanie dłoń pani Ewy.
- Mam nadzieję, że nie za górami i nie za morzami jest już ta chwila, kiedy będę mógł pani powiedzieć „do zobaczenia zatem, koteczku!”

Roześmiała się.
- Nawet nie pamiętam jak pan ma na imię.
- Tomasz. Tak zwyczajnie. Tomasz Barycki.
- Panie Tomaszu… Miło było pana poznać! – spojrzała mi w oczy.
- Cała przyjemność po mojej stronie! – zadeklarowałem. – Wie pani co? Ludzie, którzy sami coś chcą, inspirują i mnie. Nie umiem przejść obojętnie w takich sytuacjach. Dlatego zrobię wszystko co mogę, aby wam się powiodło! Życzę powodzenia i bardzo proszę nie zapomnieć o niedzieli. Będziemy z żoną na państwa czekać.
- Dziękuję, nie omieszkamy skorzystać z zaproszenia.

Powitaliśmy ich nie całkiem razem, gdyż Dorotka była w niedzielę bardzo znużona towarzyszeniem mi podczas piątkowo – sobotnich uroczystości. Prawdę mówiąc, sympozjum okazało się imprezą o wiele poważniejszą niż wyobrażałem to sobie jeszcze w przeddzień. Piątkowy, powitalny ceremoniał i te oficjalne wystąpienia inauguracyjne, później obrady w grupach tematycznych, a w sobotę mnóstwo rozmów kuluarowych i jeszcze bankiet na zakończenie uroczystości.

Ale, co ciekawsze, niby o zaproszeniu mnie przypomniano sobie w ostatniej chwili, jednak obydwoje okazaliśmy się bardzo pożądanymi partnerami do wymiany chociażby kilku zdań. Mną bardziej interesowali się goście krajowi, zainteresowani różnymi szczegółami polityki resortu na teraz i na przyszłość. Dorotka natomiast była wręcz oblegana przez ekonomistów zagranicznych. Pamiętano jej wykłady promocyjne na uniwersytetach europejskich, znano też ostatnie, czasem dość kontrowersyjne publikacje w wydawnictwach ekonomicznych oraz biznesowych. Moja żona zdążyła w nich dość mocno rozwinąć teorie zawarte w swojej rozprawie doktorskiej, co wzbudzało niemałe zainteresowanie na całym globie.

Światek inwestycji finansowo – giełdowych znał casus pewnego młodego maklera z Chin, który posiłkując się między innymi teoriami Dorotki, uzyskał na giełdzie w Szanghaju dochód roczny w wysokości ponad siedemset procent! I nie była to rozgrywka niszowa, człowiek ten obracał na początku kilkunastoma milionów dolarów, a w ciągu roku pomnożył je wręcz niebotycznie! Był to najlepszy giełdowy wynik na świecie!

Drugim potwierdzeniem nadzwyczajnych zdolności Dorotki były wyniki korporacji Solution. Nie tak dobre jak samego banku Solution Poland S.A., który obrastał w piórka i coraz śmielej rozpychał się wśród polskiej konkurencji, ale całkiem przyzwoite jak na amerykańskie warunki. Korporacja nie przeżywała żadnego kryzysu, mimo że tamtejszy rynek zachowywał się wyjątkowo niestabilnie i wielu graczy straciło w tych czasach niebotyczne fortuny. Solution Inc. jednak trwał i jak się okazywało, w porę pozbywał się gorących papierów. Inwestował natomiast w takie, które bez wielkiego ryzyka przynosiły stabilny dochód. Hammers uwzględniał w swojej strategii opinie Dorotki, dlatego skutecznie udawało mu się omijanie pułapek losu.

Polski bank miał wyższe zyski, gdyż jego dom maklerski przez większą część roku grał na instrumentach pochodnych i papierach wyższego ryzyka. Z dużymi sukcesami zresztą. Dopiero od jesieni, czyli od początku roku akademickiego, Dorotka wycofała z tego pola bankowe aktywa. Stwierdziła, że nie ma czasu na takie zaangażowanie, by bezwzględnie trzymać rękę na pulsie, a w takiej sytuacji ryzyko dużych strat jest zbyt wielkie.
Mogła sobie na to pozwolić, gdyż ze wstępnych szacunkowych obliczeń wynikało, że bank i tak będzie miał rekordowe wyniki bilansu rocznego. Dlatego ostatnio nieco bardziej zaangażowała się w pracę na uczelni. Dopingowała też swoich studentów by nie opóźniali pisania prac magisterskich i zdążyli przed wakacjami, gdyż na koniec czerwca lekarze wyznaczyli jej termin porodu. Więcej też czasu poświęcała swojej habilitacji, traktując to zajęcie jako niezbyt stresujące, bardziej jako odpoczynek od zadań służbowych.

W sobotę Dorotka porzuciła międzynarodowe towarzystwo i postanowiła mi towarzyszyć przez całe popołudnie, a później również na bankiecie. Właściwie to ją o to prosiłem, niezbyt pewnie czując się w dyskusjach z atakującymi mnie specami od ekonomii. Szczególnie w warunkach kuluarowych, kiedy nimb mojego stanowiska raczej nie działał, a ja nie potrafiłem być tak bezczelny, żeby adwersarzom przerywać albo ich zakrzyczeć. Daleko mi jednak było do wiedzy profesorów ekonomii.

I dobrze zrobiłem. Moje piękne, małżeńskie szczęście przez cały dzień trwało na posterunku i kilkoma słowami, jakimś prostym gestem, albo wręcz wygłaszając określoną tezę, zawsze podsuwało mi wymagany kierunek odpowiedzi. Dzięki jej zabiegom, efektem tego dnia było przełamanie i paru moich głównych ekonomicznych oponentów w kraju, podało tyły. Już wiedzieli, że nie dadzą mi rady.

Potwierdzeniem sytuacji był wieczorny bankiet, stanowiący podsumowanie sympozjum. Moja śliczna, nie odstępująca mnie ani na krok żona, podbijała serca rozmówców, niczego im w zamian nie obiecując. Bez trudu też rozprawiała się z różnymi, kierowanymi pod moim adresem gospodarczymi pomysłami oraz hasłowymi teoriami. Jedne odsyłała do archiwum ekonomii, inne zaś proponowała publikować, poddając pod publiczną dyskusję. Obiecywała nawet brać udział w późniejszych dyskusjach, co czasem było wręcz jawnym szyderstwem z oponenta. Boże, gdybym miał w rządzie takie zaplecze… Wystarczyła by mi za całą sforę doradców i asystentów. Niestety, w resorcie musiałem sobie radzić sam.