Pomocy!!!! Jak mam walczyć z głupotą osób rządzących osiedlem?
Czy ktoś zna się na prawie i może mi odpowiedzieć na pytania: w jakim stopniu jestem zobowiązana przestrzegać zasad ustalanych przez spółdzielnię (i pewnie walne zgromadzenie), jeśli uważam, że są idiotyczne? Czy mam prawo odmówić płacenia comiesięcznej kwoty na ochronę osiedla, jeśli uważam, że ta ochrona nie chroni mnie i moich interesów, a przeszkadza? Już wyjasniam, w skrócie, żeby nie zanudzić.
Mieszkam na osiedlu strzeżonym. Kiedy kupowałam mieszkanie nie było o tym mowy. Zresztą mądra, nienarzucająca się ochrona nie jest dużym złem. Problem polega na tym, że osiedlem rządzą osoby (nazwę je osobami, choć cisną się różne inne epitety - z czego "popaprańce o duszach niewolników" jest najdelikatniejsze), które lubują się w ustalaniu idiotycznych ograniczeń i zmuszaniu mieszkańców, żeby chodzili i żyli wg narzuconych im reguł. Jeden idiotyzm: przy ogradzaniu osiedla "zapomniano" o furtce w kierunku metra. Teraz do metra trzeba biegać na około, co wydłużyło drogę o kilka minut (istotnych, gdy leci się do pracy rano). Kolejny idiotyzm: na osiedlu prowadzi się zaciętą walkę z samochodami parkujacymi wzdłuż ulic. Alternatywą (dla tych, którzy nie mają garaży i miejsc postojowych) jest zostawienie samochodu na parkingu, znajdującym się od niektórych domów dość daleko, poza ogrodzeniem osiedla, a więc ogólnie dostępnym, gdzie ochrona nie zagląda. W ramach walki z samochodami drogi wewnątrz osiedla przyozdobiono "ślicznymi" betonowymi donicami z kwiatkami. Nawet jeśli mam coś cieżkiego do zaniesienia do samochodu nie mogę podjechać pod dom (a dokładniej procedura jest taka: z domu w środku osiedla muszę gnać do ochrony po klucz do łańcucha, następnie po samochód, podjechać samochodem, wysiąść, otworzyć kłódkę, zdjąć łańcuch, wjechać, zamknać łańcuch, podjechąc, i wracając to samo, aż do oddania kluczy). Jeśli zostawię samochód koło skrzynek - zastawię ulicę i nikt nie będzie mógł przejechać. Dziś wkurzyłam się i przesunęłam jedną ze skrzynek tak, żeby postawiony samochód nie zgradzał przejazdu. Jeden z mieszkańców (który też podjechał samochodem pod swój dom) uśmiechnął się na ten widok i skomentował, że jakoś musimy sobie radzić z tymi kwiatkami. Ustaliliśmy też, że te cudowności zostały kupione za nasze pieniądze wbrew naszej woli. Skoczyłam na minutę do mieszkania, wróciłam i już chciałam odjeżdżać, gdy licho nadało innego sąsiada, takiego o duszy niewolnika, który wyraził swoje święte oburzenie i ściągnął mi na głowę ochronę. Po wymianie zdań udało mi się wyjechać z osiedla, mimo,że ochrona próbowała zablokowac szlaban! Jakiś absurd! Przy moim własnym domu - przy miejscu, które ma być ostoją spokoju i miejscem odpoczynku! Jest jeszcze wiele innych bzdur na tym osiedlu. Wyobrażacie sobie jak wygląda zapraszanie gości? Trochę się obawiam, że będę miała małe problemy z porotem do domu (muszą mi otworzyć szlaban!). Czy ktoś sobie z takim osiedlem poradził?