Chciałbym przestrzec wszystkich tych, którzy chcieliby nabyć współwłasność. Żeby nie popełniali tego błędu, który ja popełniłem . Posłuchajcie naszej historii. Kilka lat wstecz postanowiłem wyprowadzić się wraz z rodziną z mieszkania w bloku (37m2). Namówiłem żonę i zaczęliśmy rozglądać się za jakimś domem. Optymalnym dla nas rozwiązaniem było jakieś małe gospodarstwo rolne. Byłby budynek mieszkalny i jakieś pomieszczenia gospodarcze, na których przede wszystkim mi bardzo zależało. Byliśmy jednak świeżo po ślubie i mocno ograniczeni finansowo (zjawisko zresztą bardzo typowe). Po pewnym czasie zaproponowano nam kupno połowy gospodarstwa. Żona była przeciwna. Wspólnota, poza tym szkoła daleko, budynki zapuszczone (całe gospodarstwo pozostawało niezamieszkane przez ostatnich kilkanaście lat), a i sama miejscowość też się jej nie podobała. Ale ja byłem zachwycony. Miałem już dosyć poszukiwań. Dla mnie było wszystko O.K. Miejscowość jak każda inna, dzieci można podwozić, a budynki się wyremontuje (przecież nie kupowaliśmy nowego), no i cena wydawała mi się dosyć atrakcyjna{ANIELE STRÓŻU MÓJ!!! GDZIE WTEDY BYŁEŚ!!!}.Sprzedający wskazał nam, które budynki i pomieszczeni zajmowała jego rodzina do momentu sprzedaży i nie ukrywał, że jednym z powodów sprzedaży jest brak porozumienia ze „wspólnikiem”, czyli współwłaścicielem. Zaznaczył jednak, że w krótkim czasie będziemy mogli nabyć pozostałą część, bo drugi współwłaściciel nie dość, że tu nie mieszka, to jeszcze nie jest zainteresowany remontem. Żona dała mi się w końcu przekonać i tak staliśmy się współwłaścicielami. Od razu zabrałem się z zapałem do roboty. Nawet „wspólnik” nie wydawał mi się tak straszny jak go nasi poprzednicy opisywali. Mijały lata. Połowa (prawie, bo nasz wspólnik zajmuje przynajmniej 70m2 budynków więcej, ale niech mu tam, nie chciałem się kłócić) którą zaczęliśmy użytkować zaczęła się powoli zmieniać (prawie wszystkie prace wykonałem sam, poza tym musiałem dojeżdżać z miasta i w międzyczasie jeszcze pracować żeby utrzymać rodzinę). W sumie przeprowadziłem gruntowny remont połowy domu (nie mała w tym zasługa „Muratora”). Kupiłem trochę ziemi. Jestem rolnikiem ! Centralne grzeje. Niebawem zamierzam się wprowadzić, a w przyszłym roku „zaatakować” dachy na budynkach gospodarczych, bo ciekną na potęgę. Problem polega na tym, że równolegle do zmian zachodzących na naszej połowie, zaczęliśmy obserwować zmiany zachodzące w naszym wspólniku . Z miesiąca na miesiąc nasze stosunki stawały się coraz chłodniejsze. W końcu oświadczył, że wprawdzie jakimkolwiek remontem nie jest zainteresowany, bo i tak mieszkają gdzie indziej, ale sprzedać swoich udziałów też nie zamierzają . Kilkakrotnie prosiłem go o przeprowadzenie chociaż częściowego remontu rynien na jego części (bo zacieka też i na „naszą” stronę).Nawet oferowałem swoją pomoc! Ale już mi się znudziło poruszanie tego tematu i dałem sobie spokój . Ale największym moim problemem jest droga dojazdowa do naszego gospodarstwa. Jest to droga gruntowa, nieutwardzona. Zimą i w czasie wiosennych roztopów, żeby wjechać samochodem osobowym potrzebne są trzy osoby (dwie do pchania ), albo łańcuchy. Kiedyś na dostawę wełny mineralnej czekałem 2 tygodnie, bo mróz był za mały i ciężarowy by się zakopał po osie (to nie żart, już to przerabialiśmy ). O jakichś wspólnych działaniach nie ma mowy chociaż poruszam ten temat przy każdej okazji, ale jakoś bez echa . W końcu zacząłem naprawiać drogę sam we własnym zakresie tzn. nawiozłem kilkanaście taczek stłuczki ceramicznej (dachówki) żeby zasypać chociaż te największe dziury. Kilkanaście dni później dostałem telefon, że mam usunąć kamienie z drogi . Proponowałem zniesienie współwłasności, ale nie chcą o tym słyszeć . W Sądzie Rejonowym powiedziano mi, że mogę znieść współwłasność, ale na mój koszt (na to pewnie liczy wspólnik). Z drugiej strony znosząc współwłasność pozbawię się prawa pierwokupu (mam na myśli "prowadzenie gospodarstwa na gruncie wspólnym” o taki wpis do Księgi Wieczystej zamierzałem wystąpić).Chciałbym nadmienić, że stan prawny nieruchomości przedstawia się następująco: Właścicielem działki jestem ja w 50%, a w 50% Skarb Państwa. Właścicielem zabudowań jestem ja w 50%, a w 50% babka „wspólnika” która …już od 15 lat nie żyje! Horror. Co mogę zrobić? Poradźcie czy mogę nakłonić współwłaściciela przynajmniej do remontu tej drogi ( o bramie wjazdowej nie wspomnę) z której przecież on też często korzysta. Podobno są przepisy, które nakazują współwłaścicielom partycypowanie w kosztach, ale co zrobić jak ci współwłaściciele nie chcą twierdząc, że „nie mają na to funduszy”. Jakie popełniłem błędy poza tym, że to kupiłem? Może ktoś już przeżył podobną historię? Będę wdzięczny za każdą wiadomośc.
_________________